Popko.pl - Dodatek odautorski

Podobne dokumenty
MOC ŚWIADOMOŚCI DUCHOWEJ I JEJ KOLOSALNE ZNACZENIE W PRZYSZŁEJ POLITYCE PAŃSTWA POLSKIEGO

Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem

Zatem może wyjaśnijmy sobie na czym polega różnica między człowiekiem świadomym, a Świadomym.

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Chwila medytacji na szlaku do Santiago.

Popko.pl - Dodatek odautorski

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego

Bóg a prawda... ustanawiana czy odkrywana?

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

1 Rozważania na każdy dzień. Cz. IX Marcin Adam Stradowski J.J. OPs

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

ASERTYWNOŚĆ W RODZINIE JAK ODMAWIAĆ RODZICOM?

Trzy kroki do e-biznesu

Spis treści. Co to znaczy dla ciebie jako uczestnika kursu?...40

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Podziękowania dla Rodziców

SKANOWAŁ DLA DOBRA LUDZKOŚCI JEZUS CZYTASZ E-BOOKI - ZESKANUJ ULUBIONĄ KSIĄŻKĘ I DAJ SIECI COŚ OD SIEBIE.

Najczęściej o modlitwie Jezusa pisze ewangelista Łukasz. Najwięcej tekstów Chrystusowej modlitwy podaje Jan.

Nazywam się Maria i chciałabym ci opowiedzieć, jak moja historia i Święta Wielkanocne ze sobą się łączą

Ankieta. Instrukcja i Pytania Ankiety dla młodzieży.

Dlaczego chrześcijańskie wychowanie?

3 dzień: Poznaj siebie, czyli współmałżonek lustrem

Studium biblijne numer 13. List do Efezjan 1,4. Andreas Matuszak. InspiredBooks

Skala Postaw Twórczych i Odtwórczych dla gimnazjum

M Ą D R O Ś Ć N O C Y

WSTĘP. Ja i Ojciec jedno jesteśmy (J 10, 30).

PRACA Z PRZEKONANIAMI W PROGRAMIE SIMONTONA INSTRUKCJE ROZWIJANIE I WZMACNIANIE KOMPETENCJI EMOCJONALNEJ

2. Na to zaś wszystko przyobleczcie miłość, która jest więzią doskonałości (Kol 3, 14).

ADORACJA EUCHARYSTYCZNA

nego wysiłku w rozwiązywaniu dalszych niewiadomych. To, co dzisiaj jest jeszcze okryte tajemnicą, jutro może nią już nie być. Poszukiwanie nowych

Ziemia. Modlitwa Żeglarza

SEMINARIUM ODNOWY W DUCHU ŚWIĘTYM

10 SEKRETÓW NAJLEPSZYCH OJCÓW 1. OKAZUJ SZACUNEK MATCE SWOICH DZIECI 2. DAJ DZIECIOM SWÓJ CZAS

POWTÓRZENIE IV LEKCJE

Podsumowanie ankiet rekolekcyjnych. (w sumie ankietę wypełniło 110 oso b)

AUTYZM DIAGNOZUJE SIĘ JUŻ U 1 NA 100 DZIECI.

Rozwój ku pełni człowieczeństwa w nauczaniu Papieża Jana Pawła II

Wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza. (Albert Einstein)

się do woli Bożej może być nieraz tak samo trudne jak samo jej pełnienie. Czasami bywa nawet trudniejsze.

MĄDROŚCI NIEPRZEMIJAJĄCE

Carlo Maria MARTINI SŁOWA. dla życia. Przekład Zbigniew Kasprzyk

ODKRYWCZE STUDIUM BIBLIJNE

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1

Sytuacja zawodowa pracujących osób niepełnosprawnych

K O C H A M Y D O B R E G O B O G A. Nasza Boża Rodzina. Poradnik metodyczny do religii dla dzieci trzyletnich

ROZDZIAŁ 7. Nie tylko miłość, czyli związek nasz powszedni

Do tych pierwszych przynależą anioły - istoty, uznane wszystkimi religiami świata.

Żeby zdobyć jakiś zawód, trzeba się go uczyć, czasem całe lata.

Metody wychowawcze Janusza Korczaka

GRAŻYNA KOWALCZYK. Zadanie finansowane ze środków Narodowego Programu Zdrowia na lata

Indywidualny Zawodowy Plan

A sam Bóg pokoju niechaj was w zupełności poświęci, a cały duch wasz i dusza, i ciało niech będą zachowane bez nagany na przyjście Pana naszego,

LEKCJA 111 Powtórzenie poranne i wieczorne:

SKALA ZDOLNOŚCI SPECJALNYCH W WERSJI DLA GIMNAZJUM (SZS-G) SZS-G Edyta Charzyńska, Ewa Wysocka, 2015

Dobry Bóg ustanowił granice ludzkiej mądrości, nie zakreślił tylko granic głupocie a to nie jest uczciwe. Konrad Adenauer

Chrzest. 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego

Anioły zawsze są obok ciebie i cały czas coś do

Część 4. Wyrażanie uczuć.

XXVIII Niedziela Zwykła

(UDOWNf MY~ll. MiłO~Cl ~ życlllwo~ci. o ODWADl[, rrzyjaźni, U1L KAŻDY Dll[N w- ROKU

Spis treści. Od Petki Serca

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

KSIĘGA URANTII BIBLIA 2.0

20 Kiedy bowiem byliście. niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby sprawiedliwości.

Zazdrość, zaborczość jak sobie radzić?

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi.

Zaplanuj Twój najlepszy rok w życiu!

Zaproszenie do duchowej podróży ze św. Ignacym Loyolą

Punkt 2: Stwórz listę Twoich celów finansowych na kolejne 12 miesięcy

raniero cantalamessa w co wierzysz? rozwazania na kazdy dzien przelozyl Zbigniew Kasprzyk wydawnictwo wam

Uniwersytet Jagielloński Instytut Psychologii ROZMOWA W SPOTKANIU AGNIESZKA BARAŃSKA. pod kierunkiem: Prof. dr hab. Adama Węgrzeckiego

Spotkanie z Jaśkiem Melą

WERSJA: C NKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2.

WERSJA: B ANKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2.

PROFILAKTYKA INTEGRALNA KIERUNKIEM ZMIAN ZAPOBIEGANIA UZALEŻNIENIOM


O czym, dlaczego i dla kogo napisaliśmy Jak na dłoni. Genetyka Zwycięstwa

I Komunia Święta. Parafia pw. Bł. Jana Pawła II w Gdańsku

Śpiewnik. Teksty autorstwa Adriana Nafalskiego. Zapraszamy na stronę zespołu

Boże spojrzenie na człowieka 1

2. Lenistwo odnoszące się do ćwiczeń duchowych nazywa się oziębłością, zobojętnieniem,

Zarządzanie sobą. Zrozum siebie i zrealizuj marzenia

Urszula i Radosław Lemańscy. Zastosowanie Kamieni w Życiu Codziennym

Osoba, która Ci przekazała tego ebooka, lubi Cię i chce, abyś poświęcał wiele uwagi swojemu rozwojowi osobistemu.

DEKALOG gdzie szukać informacji? YouCat KKK

Proszę bardzo! ...książka z przesłaniem!

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

KOŚCIÓŁ IDŹ TY ZA MNIE

Copyright 2015 Monika Górska

Pawłowe pozdrowienia

Kościół Boży w Chrystusie PODSTAWA PROGRAMOWA DLA SZKÓŁ PODSTAWOWYCH

Ankieta, w której brało udział wiele osób po przeczytaniu

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni

NAUKA JAK UCZYĆ SIĘ SKUTECZNIE (A2 / B1)

WOJEWÓDZKI KONKURS HUMANISTYCZNY DLA SZKÓŁ PODSTAWOWYCH POZNAŃ 2011/2012 ETAP REJONOWY

S P O T K A N I E ZE S Ł O W E M

S P O T K A N I E ZE S Ł O W E M

Transkrypt:

Strona: 1/24 Popko.pl - Dodatek odautorski Niektórym ludziom natura sama otwiera drzwi prowadzące w wyższe światy, inni muszą na tę chwilę ciężko pracować, nierzadko całe życie, ale dla większości są to stany całkowicie obce i częstokroć... niepojęte. Ja, na swoje nieszczęście, należę do tej niefortunnej pierwszej grupy i wbrew opinii większości poszukiwaczy wcale się z tego nie cieszę. Swoista dwoistość natury, przeczucie wiecznego i nieuchronnego, wyalienowanie i śmieszność, ustawiczna walka z emocjami i zrujnowany układ nerwowy -- oto ciężary, jakie gięły mi kark przez lata. Traktowany trochę jako dziwoląg, trochę jako człowiek mówiący od rzeczy, przyzwyczaiłem się ostatecznie do odmienności, jaka męczyła całe moje życie od najmłodszych lat. Wyrastając w małomiasteczkowym środowisku, siłą rzeczy wyrastałem pod murem ignorancji. Chcąc uchodzić za normalnego, godziłem się na ustępstwa, które dzisiaj mogę jednoznacznie nazwać obroną. Wszyscy wiemy, jak traktuje się człowieka, który robi rzeczy inne niż pozostali, który mówi językiem wyobraźni i widzi rzeczy niedostępne oku współbraci. Czy urodziłem się z takimi zdolnościami, czy rozwinął je we mnie przypadek -- było to dla mnie bez znaczenia. Czułem się inny, byłem też tak odbierany i z tego powodu, jako dziecko, wiele wycierpiałem. Nie chodziłem do żłobka ani do przedszkola. Kiedy matka zostawiała mnie z obcymi, ryczałem do utraty tchu, bez przerwy. Dlatego cały okres przedszkolny spędziłem w dwupokojowym mieszkaniu czynszowym, usytuowanym na trzecim piętrze w górskiej miejscowości leżącej opodal Wałbrzycha. Rodzice wychodzili do pracy wcześnie, wracali wieczorami. Ojciec pracował ciągle, tylko matka, kucharzująca w pobliskim sanatorium, wpadała za dnia zobaczyć, czy nic złego się ze mną nie dzieje. Robiła to na zmianę ze swoją siostrą, a moją najukochańszą ciotką Genowefą. Mały, zostawiony sam sobie, uczyłem się przesypiać zły czas osamotnienia. I marzyłem... marzyłem o wszystkim, o czym tylko może marzyć kilkulatek. A kiedy ogarniała mnie bezkresna nuda, bawiłem się klockami i godzinami wyglądałem przez okno. W tych czasach niewielu posiadało telewizor, a gdyby moich rodziców byłoby i na niego stać, to obawiam się, że z obawy o zagrożenie porażenia prądem -- stałby nieczynny. Nawet radio spoglądało na mnie z półki głuche jak pień. Więc jak powiedziałem: w krótkim czasie poznałem każdy centymetr mieszkania, każdy wir krążącego w pokoju powietrza. Innymi słowy, brak aktywnych zajęć wprowadzał mnie w niepokojące stany zawieszenia świadomości, zapominania o rzeczywistości, które nierzadko kończyły się niechęcią na widok powracającej z pracy matki, tego nadciągającego źródła zamętu: ruchu i hałasu. Aż nastał pamiętny dzień. Dzień kontaktu z nieznanym. Jak to miałem w zwyczaju, do oporu wylegiwałem się w łóżku, dumając o tym i owym, gdy nagle moją uwagę przykuł odgłos zbliżających się korytarzem kroków. A trzeba wiedzieć, że przegłos murów kamienicy do dzisiaj wystawia niechlubne świadectwo jej budowniczym. Każdy, czy to na górze, czy to na dole, doskonale orientuje się w ruchu całego mieszkającego tam ludzkiego żywiołu. Niemniej te kroki, tak podobne do innych, były przeznaczone tylko dla moich uszu. Wiedziałem o tym od samego początku, od chwili, gdy rozpoczęły swą głośną wędrówkę na parterze. Strasznie się bałem. Schowany pod kołdrą, zastanawiałem się, dlaczego ani na chwilę nie cichną, dlaczego wciąż jestem sam i o co w tym wszystkim chodzi. Kroki zachowywały niezmienny pogłos i rytm. Na ostatnim piętrze były tak samo wyraziste jak na parterze, tak samo miarowe i pewne. Wręcz przerażały nieustępliwym dążeniem do celu. Były tak

Strona: 2/24 osobliwie nienaturalne, że na wieczność zapisały się w mojej pamięci Skulony pod pierzyną, wtopiony w poduchy, bezskutecznie usiłowałem zwalczyć niekontrolowane drżenie całego ciała. Kiedy przybysz przeniknął ścianę i z głośnym sapnięciem opadł na stojące opodal krzesło, serce skoczyło mi do gardła a płuca zamarły w bezdechu. Najbliższa godzina czy dwie były najdłuższymi godzinami w moim życiu. Ja, niczego nieświadome dziecko, czułem całym sobą, że oto stało się coś, co stać się nie powinno, i że tak na dobrą sprawę to nie wiem, czy jest to dla mnie korzystne, czy też nie. Jeszcze nie słyszałem opowiadanych wiele lat później historii o duchach i zjawiskach nadprzyrodzonych, a jednak wrodzony lęk przed nieznanym tryumfował. Mokry, zadyszany, cały rozgorączkowany i przejęty czekałem w napięciu na dalsze wydarzenia. Ale duch ani się nie odzywał, ani nie przybliżał. Trwał przyrośnięty do krzesła i astmatycznie zasysał powietrze, jakby miał zadyszkę. O jakże byłem mu w duchu wdzięczny za te niezmienne oddalenie, za tę umowną granicę trwania przy zdrowych zmysłach. Sądzę, że to doświadczenie było jednym z trzech najważniejszych w moim życiu, ale z pewnością to ono wszystko zapoczątkowało. I to ono mogło odblokować obszary mózgu odpowiedzialne za postrzeganie pozazmysłowe. Mogło, ale nie musiało. Dopiero po trzydziestu pięciu latach dowiedziałem się, iż to spotkanie, niekoniecznie w tej formie, było dużo wcześniej zaplanowane. Już kilka dni później mieszkanie zapełniło się niecodziennym towarzystwem, a samotne dni odeszły w niepamięć. Malutka skrytka na poddaszu stała się furtką prowadzącą w zaświaty. Przechodziły przez nią wśród stojących tam garnków i zasuszonej kiełbasy trzy skrzaty wielkości małego dziecka i czasami, choć rzadko, Alfe, Pani Łąk Zalesionej Doliny, jak zwano po tamtej stronie cały ten podgórski rejon. Wyjście tunelu znajdowało się na diabelskiej przełęczy, jak nazwałem po kilku latach przejście prowadzące między skałami na szczycie góry opodal przedszkola, gdzie prowadził szlak do schroniska "Andrzejówka". Nigdy nie pozwolono mi skorzystać z tego pomostu zawieszonego między dwoma światami, choć kiedy nieco dorosłem -- bez obaw ukazano mi ów transkomunikacyjny punkt. Sądzę, iż poruszanie się tunelem było i jest niemożliwe dla człowieka, czego wówczas nie przyjmowałem do wiadomości, podejrzewając raczej, iż niemożliwość ta ma raczej charakter naturalny. Mimo ostrzeżeń podjąłem próby przekonania rodziców o istnieniu niewidzialnych przyjaciół. Lekceważenie dobrych rad leśnych duszków, na różne sposoby odradzających wyznanie sekretu, skończyło się silną nerwicą. Tak czy owak tajemnice świata przyrody skryły się w mroku mojego osobistego sekretu. Zakończyły zaś w chwili pójścia do szkoły. Z wiekiem, uwikłany w typowo ludzkie namiętności, traciłem z wolna kontakt z duszkami. Podejmowane wielokrotnie próby jego odtworzenia spełzły na niczym. Bardzo mnie to bolało, ale życie człowieka było jeszcze bardziej fascynujące. Wielokrotne przyrzekanie poprawy gubiło się gdzieś w znoju dnia codziennego, popieląc w zapomnieniu echo spotkań z nieznanym. I tak z czasem przestałem wierzyć w możliwość własnej poprawy. Ciemna strona ludzkiej natury niejednokrotnie mieszała mi w życiu szyki, a złe myśli często brały górę nad zdrowym rozsądkiem. Zastanawiałem się nawet, czy aby na pewno zasłużę po śmierci na zbawienie. Toteż wielkie było moje zdziwienie, gdy w czternastym roku życia dostąpiłem łaski pojednania z Panem Gór. Był wakacyjny słoneczny ranek. Lekki wiatr odbijał się bezgłośnie od tła bezchmurnego nieba, po czym spadał w dół, delikatnie muskając szczyty choin, które zielonym kobiercem rozpościerały się pod moim wyciągniętym na "Baranim Łbie" ciele. Połączony ze słonecznym żarem chłód nagiej skały przywoływał w pamięci zapomniane chwile, kiedy to gnany tęsknotą za leśnymi przyjaciółmi porzucałem dom na

Strona: 3/24 kilka dni, by w górskich wyprawach odnajdywać miejsca ich pobytu. Czego szukałem: spokoju, bezpieczeństwa, sensu życia, przyjaźni? -- nie wiem. Może gnała mnie nieuzasadniona tęsknota za czymś tajemniczym, za czymś, co szarpało moją nutę pokrewieństwa z zaświatami? Niemniej i takie uproszczone tłumaczenie wystarczało, by pchać mnie do kolejnej tułaczki bez potrzeby dogłębnego uświadamiania sobie przyczyn takiego zachowania. Lanie i niezrozumienie w oczach rodziców były niczym w obliczu dążenia, które mną kierowało. I stało się. Jak i w którym momencie, tego nie jestem pewien. Może zasnąłem, może pogrążyłem się w letargu, może spontanicznie, pod wpływem tajemnicy chwili, przeszedłem na drugą stronę istnienia... Dość powiedzieć, że kiedy odzyskałem świadomość, byłem już -- sam w sobie -- innym człowiekiem. Znajdowałem się we wnętrzu istoty Ducha Gór i mogłem oglądać świat jego wszystkowidzącymi oczami, przenikać żywą materię nieludzkimi zmysłami i nieludzką łagodnością pobudzać ją do rozwoju. Moja człowiecza natura została zdeptana, starta w proch, zniweczona raz na zawsze. Cały ból odrzucenia przez współbraci rozwiał się niczym czarna mgła, niczym niechciana szata, która od lat boleśnie uwierała w ramionach. Mocą Pana Gór odnalazłem Alfe i X-a (ten jeden z trzech skrzatów używał imienia będącego kompilacją dźwięków i obrazów i nie jestem w stanie tego zapisać). Pozostali przyjaciele z wczesnego dzieciństwa odeszli dawno temu i wszelkie próby ich odszukania okazały się bezskuteczne. Także Alfe i X-a należało zostawić w spokoju. Oni również -- przez odrodzenie w sobie miłości do człowieka, tego dziecka, którym tak troskliwie się zajmowali -- musieli dla mnie umrzeć. W podarunku odziedziczyłem po nich część emocji, oni z kolei niewyzbywalnie wchłonęli niedoskonałą cząstkę mnie samego. Pamięć wspólnie spędzonego czasu gruntowała tę więź. Leżałem na nagiej skale i czułem, że należało czekać i że tego czekania wcale nie można było określać ludzkim wyobrażeniem czasu. Stałem się samotny, a jednak wypełniony życiem po brzegi. Byłem zaspokojony. Łagodny i szanujący nieuchronny czas zmian. Pan Gór umożliwił mi wgląd w moją prawdziwą naturę. Zakończył bolesny okres poszukiwań i skierował całą energię na trwanie. Schodząc z gór wiedziałem, że mały Zbyszek umarł w objęciach snu. Do domu wracał z wakacji człowiek, który nie podniósł już ręki na młodszego brata, który aktywnie zajął się sportem i który rozsmakował się w poznawaniu natury człowieka. Kolejnym modyfikującym postrzeganie świata wydarzeniem była tragiczna śmierć ojca. Ona z kolei pchnęła mnie w wiry astralu i ukazała światy wypełnione duszami oraz istotami niewiele mającymi wspólnego z człowiekiem, ale dzielącymi z nim wspólną czasoprzestrzeń życiową. Ponieważ odejście ojca nie jest wyłącznie moim osobistym doświadczeniem, a stanowi obszar uczuć całej rodziny, szanując te więzi i nie mając przez to moralnego prawa do publikacji tajemnic łączących rodzinę, pominę ten etap życia stosownym milczeniem. Napomknę tylko, iż to odejście ukochanej osoby jeszcze szerzej otworzyło mi drzwi w zaświaty. Ukierunkowało. Zwróciło uwagę na genetyczne predyspozycje. Dwa kolejne lata stanowiły dla mnie prawdziwy przełom. Odkryłem w sobie zdolności radiestezyjne, mediumiczne i nieco bioenergoterapeutyczne. O ile z tych ostatnich rzadko korzystałem, o tyle te pierwsze wyczuliły mnie na świat wibracji i drogą pośrednią urzekły zagadką życia po śmierci. A muszę przyznać, że już pierwsze próby kontaktu ze zmarłymi przyniosły fascynujące doświadczenia. Wkrótce pojawiło się jasnosłyszenie i widzenie aury. Były to dla mnie odczucia nowe i szokujące, a wiedzę o nich, biorąc pod uwagę lukę wydawniczą w tamtych czasach, czerpałem wprost z astralu. Pewnie wielu zdziwiły moje opisy barw czakramów, ale w pewnym okresie swojego życia wiele temu zagadnieniu poświęcałem uwagi. Zrozumiałem też, jak niebezpieczne są zabawy z barwami i że są w ogóle

Strona: 4/24 niepotrzebne. Podjąłem także próby regularnego przeprowadzania seansów, które gdzieś po roku umarły śmiercią naturalną, by odrodzić się znowu po latach z większym rozmachem. Informacje spisywane w ich trakcie posłużyły mi do napisania dość obszernej książki. Ta jednak trafiła do szuflady. Brak czasu z powodu coraz większej aktywności w hermetycznym kręgu podobnych wędrowników, z którymi widywałem się niemal codziennie, poświęcając na badania zaświatów każdą wolną chwilę, znacznie ograniczył moje edytorskie zapędy. Prawdę powiedziawszy, to do współpracy z innymi nakłonił mnie sąsiad, znany miejscowy lekarz, który w tajemnicy prowadził skromne doświadczenia z hipnozą. Nie wdając się w zbędne szczegóły, powiem tylko, iż półroczne wspólne posiedzenia ukoronowane zostały stworzeniem aktywnej grupy pasjonatów, spośród których jedynie wspomniany Zygmunt (z powodów osobistych i braku autoryzacji zmuszony jestem używać pseudonimów) prowadził w miarę systematyczne notatki i każde spotkanie starał się podsumowywać w miarę logicznymi wnioskami. Dość szybko jednak wydarzenia nabrały takiego tempa i stały się tak niewiarygodne, iż nawet on ugiął się pod ciężarem własnej niekompetencji. Naszą grupę stanowiło początkowo pięć osób: Zygmunt (lekarz), Robert (oficer MO), Agnieszka (szanowana wróżka), Robert II (prywatny przedsiębiorca) i ja. Z czasem na stałe wzmocnił nasze szeregi Bronisław (nauczyciel historii w szkole średniej) i Zofia (pracownica urzędu miejskiego). Całe to grono, pomijając wiele osób przewijających się rzadziej lub częściej przez dom Zygmunta, dotrwało w niezmienionym składzie do końca istnienia "Grupy Mateusza". Historia Roberta II, który jako jedyny nie wrócił z planu astralnego, zasługuje na oddzielne omówienie, chociażby z racji tego, iż był to jedyny tego typu przypadek na świecie, o jakim słyszałem. Wiele ciepłych słów należy się także Grzegorzowi, byłemu studentowi KUL-u, który początkowo bardzo aktywnie uczestniczył w naszych zebraniach. Dopiero sprawy rodzinne związane z przeprowadzką na odległy kraniec Polski rozluźniły nasze kontakty. Choć formy epistolarnej przyjaźni nabrały charakteru nie mniej aktywnego współuczestnictwa. Czym zajmowała się Grupa Mateusza? Co nas tak bardzo nurtowało, że dla tych poszukiwań bez chwili wahania poświęcaliśmy cały wolny czas, a nierzadko i czas przeznaczony dla rodziny? Wbrew pozorom nie była to niczym nie uzasadniona chęć poznania świata astralnego, ale przede wszystkim gorące pragnienie poznania samego siebie. Duchy, religia, psychologia i psychotronika, medycyna naturalna, kabała etc. -- oto dopełnienie wizerunku istoty, którą zwykliśmy nazywać człowiekiem. W miarę spore fundusze, którymi dysponowaliśmy, umożliwiły nam prowadzenie obszernej korespondencji, kodyfikowanie ogromnej ilości materiału oraz odbywanie podróży, od Niemiec począwszy, a na Indiach skończywszy. Na czym więc początkowo skupiała się nasza uwaga? Co nas inspirowało? Właściwie to wszystko i nic. Były święte prawdy i równie godne rozważenia ich zaprzeczenia. Były głosy "stamtąd" i im wtórujące podpowiedzi żyjących. To znaczy...? No cóż, były regresje hipnotyczne i wielce niewskazane zabawy z psylocybiną i LSD. Była amfetamina i bardzo ciekawe doświadczenia ze sprowadzonym ze Stanów Zjednoczonych kaktusem San Pedro. Przyrządzony według oryginalnego przepisu nie wygrał jednak zawartą w nim meskaliną z naszymi roślinami psiankowatymi. Znawcy wiedzą, jakie dwie rośliny mam na uwadze. Ustąpiła im pola nawet ibogaina, otrzymywana z afrykańskiego drzewa Tabernanthe Iboga. Z tym że w tym ostatnim przypadku nie dysponowaliśmy innymi halucynogenami, które by odbyć podróż astralną, łączy się z ibogą. Pozbawiona ich wsparcia ibogaina wykazuje jedynie działanie halucynogenne i antynarkotyczne (pozwala wyjść z każdego narkotycznego uzależnienia). Potem prócz

Strona: 5/24 muchomora, wypróbowaliśmy jeszcze wiele innych tak zwanych roślin psychoaktywnych. Kto wie, czy niektóre z tych ostatnich nie były bardziej obiecujące od działania leków anestetycznych, takich jak ketamina, czy niektórych leków psychotropowych, uruchamiających mieszczący się w prawym płacie skroniowym tzw. ośrodek doznań mistycznych. Skromność doświadczeń w tej materii nie pozwoliła nam dociec, czy rzeczywiście w chwili śmierci organizmu ośrodek ten uaktywnia się po raz pierwszy, czy też w jakiejś mierze od zawsze stanowi ukryty, mało zbadany aktywator zdolności paranormalnych. Niemniej Zygmunt zapewnił nas całym swoim autorytetem, iż ta część mózgu niewątpliwie w jakimś stopniu związana jest z postrzeganiem pozazmysłowym. Być może w tym coś jest: Agnieszka, masując obszar głowy nad prawym uchem, potrafiła wejść w trans, przenosząc świadomość do innego wymiaru, skąd relacjonowała spotkania z własnym duchem opiekuńczym. Na szczęście poznawczy okres narkotycznego szaleństwa trwał krótko i zarzuciliśmy te i podobne mu eksperymenty jeszcze przed wejściem w uzależnienie. Po prostu zdawaliśmy sobie sprawę z własnej niekompetencji w ocenie skutków działania substancji uruchamiających widzenie paranormalne. Baliśmy się zwłaszcza ich niewątpliwie niezbadanego (nie destrukcyjnego) oddziaływania na organizm fizyczny. Większe nadzieje pokładaliśmy na doświadczeniach z koncentracją. Zaczęliśmy zupełnie prozaicznie -- od techniki propagowanej przez E. Monahan i J. Silvę, zwanej przez nas roboczo medytacją alfa, by przez sugestopedyczne nauczanie metodą Łozanowa dotrzeć do opisów doświadczeń przeprowadzanych w Instytucie R. Monroea. Przyznam się szczerze, że wydane w 1971 roku przez pana Monroe "Podróże poza ciałem" nastawiły nas raczej nieprzychylnie do ćwiczeń z otwieraniem wrót. Uważaliśmy zgodnie, iż opisywane przez pana Monroe przemieszczanie się po innych wymiarach (z takim rozmachem i z taką plastycznością) w ogóle nie mogło mieć miejsca. Nie przypuszczaliśmy wówczas, że już wkrótce przyjdzie nam zweryfikować ten zbyt surowy osąd. Dość szybko przekonaliśmy się, że dźwiękowa synchronizacja pracy półkul mózgowych łatwiej wprowadza w stany zarezerwowane do tej pory dla twardej medytacji czy głębokiej hipnozy. Każdy, kto kiedykolwiek otarł się o pracę z umysłem, wie, jakie znaczenie ma manipulowanie bioprądami mózgu. Że drgania mózgowe z częstotliwością 14-21 cykli na sekundę, określane jako poziom beta, oznaczają stan czuwania; od 7 do 14 cykli na sekundę, zwane poziomem alfa, są stanem odpowiednio lekkiego i głębokiego relaksu, w którym łatwo się uczyć i zapamiętywać podawane słownie informacje. W paśmie 4-7 drgań na sekundę (poziom theta) łatwo z kolei przeprogramować świadomość, formułując jasne i przekonywające polecenia. Wtedy też ludzki umysł potrafi świadomie wniknąć w zarezerwowane dotąd dla podświadomości obszary energetyczne i uzyskać niepowtarzalną możliwość dostrojenia się do całej energii Wszechświata. Fale delta (1-3 Hz) oznaczają już głęboki sen i wszelkie próby zachowania na tym poziomie świadomości kończą się albo zejściem w nieświadomość, albo wyjściem poza czas i nieśmiertelność. Wspomniane częstotliwości nie są przypadkowe i pokrywają się z tzw. falami Schumanna, z którymi Ziemia znajduje się w stanie stałego rezonansu. Te fale elektromagnetyczne o częstotliwości 7,83 Hz odgrywają ogromną rolę we współczesnej fizyce i medycynie. Nadto współczesne badania wskazują, że prócz częstotliwości podstawowej w całkowitym spektrum fal Schumanna napotykamy na częstotliwości graniczne w odniesieniu do spektrum drgań ludzkiego mózgu, to jest 14, 20, 26... Hz. Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko że ludzki mózg drga zgodnie z odwiecznymi prawami natury i że drgania te łatwo modyfikować metodą akustyczną wynalezioną właśnie przez Monroea. Każdy wie, że tworzące ludzki mózg dwie półkule mózgowe drgają z różnymi częstotliwościami, przy

Strona: 6/24 czym dominująca w życiu prawa półkula, zwana mózgiem werbalnym, wręcz przytłacza swoją aktywnością półkulę lewą, zwaną mózgiem wizualnym, odpowiedzialnym za kreatywność sfery duchowej. Bez tej ostatniej nie jest możliwa żadna pozazmysłowa eksploracja i tym bardziej jakakolwiek zabawa z energiami. Proszę pamiętać, że myśl to jedna z podstawowych form energii w życiu człowieka. Konsekwencje niezrozumienia tej prawdy mogą być bardzo bolesne. Sztuka doświadczeń pozazmysłowych polega więc na wzajemnym dostrojeniu do siebie pracy obu półkul mózgowych, co można osiągnąć albo długoletnim metafizycznym treningiem, na przykład praktykując medytację, albo przez wykorzystanie błyskawicznie działających nowych technologii. Przy czym ten pierwszy sposób, obwarowany wieloma praktycznymi i moralnymi nakazami, skutecznie odstrasza wielu mniej wytrwałych, a chętnych do zgłębienia tajemnicy istnienia poszukiwaczy. Monroe skrócił te poszukiwania, odkrywając efekt wibrato. Zauważył, że dochodzące do uszu dźwięki (raczej sygnały elektryczne) o różnej częstotliwości, na przykład do prawego ucha o częstotliwości 1000 Hz, a lewego -- 1025 Hz, wywołują w obu półkulach rezonans i te zaczynają po czasie drgać zgodnie z częstotliwością równą różnicy drgań sygnałów pobudzających korę mózgową, w tym przypadku będzie to 25 Hz. Związany z określoną częstotliwością specyficzny stan świadomości zostaje wywołany zgodnie w obu półkulach. Wspólnie pracują, by usłyszeć trzeci sygnał. I jest nim już nie impuls akustyczny, lecz sygnał elektryczny. Nadto, umiejętnie modyfikując amplitudę dźwięków przez stworzenie odpowiedniego ich układu, można łatwo nauczyć umysł przebywania w kilku wymiarach jednocześnie, to znaczy wpoić mu zasadę zachowania ciągu świadomości. Jest to jednak zupełnie inny rodzaj świadomości i ma raczej charakter pewności i wiary, niż -- oglądania filmu. Kwestia synchronizacji półkulowej jest dobrze znana w procesie uzdrawiania duchowego. W przypadku zabiegu bioenergoterapeutycznego dochodzi w ekstremalnie pożądanych warunkach do całkowitej synchronizacji obu półkul mózgowych u leczącego, wejścia w stan alfa i dostrojenia się podczas zabiegu do fal mózgowych pacjenta, a nawet utworzenia u tego ostatniego tzw. okienka delta, co umożliwia przeprogramowanie sterowników energetycznych jego biopola. Oczywiście leczącego musi charakteryzować znacznie wyższy poziom wibracji. Badania przy użyciu generatora Tesli w komorze Faradaya wykazały, iż wartość pola magnetycznego bioenergoterapeuty może osiągnąć nawet 10 000 miliwoltów, podczas gdy pole przeciętnego człowieka mieści się w granicach 0,01 miliwolta. Różnica zdumiewająca. Nie należy więc być zaskoczonym, gdy uda się nam gołym okiem dostrzec emisję biofotonów tryskających z ręki uzdrowiciela. Zaopatrzeni w sprowadzone bezpośrednio z USA nagrania Hemi-Sync (w Polsce były jeszcze niedostępne), skonstruowaliśmy wzorem badaczy amerykańskich specjalną kabinę do ćwiczeń i przystąpiliśmy do eksperymentów. Trudno mi dzisiaj ocenić efekty tej pracy, gdyż doświadczenia z nagraniami Hemi-Sync zbiegły się w czasie ze stosowaniem przez nas innych technik wychodzenia poza ciało, i tak na dobrą sprawę nie wiadomo, jak wygląda ich skuteczność. A kiedy rozpętało się piekło, za późno było na jakiekolwiek porównania. Zainteresowanie zagadkowym rezonansem Ziemi i ludzkiego mózgu doprowadziło nas przez wyniki badań monachijskiego profesora W.O. Schumanna do Nikoli Tesli (do jego badań nad bezprzewodowym przesyłaniem energii), do urządzeń Pavlity i do patentów Bernarda Eastkunda, konstruktora urządzeń manipulujących pogodą. Okresowa fascynacja bronią psychotroniczną, zwaną w skrócie Psi-tech, uzmysłowiła nam, że pole walki militarnej na szeroką skalę objęło także obszary zjawisk parapsychicznych, że wojna psychotroniczna, w ogóle nie postrzegana przez ogół obywateli, zatacza coraz szersze kręgi, że zmilitaryzowana psychotronika w Rosji i USA to fakt niepodważalny i budzący wiele kontrowersji.

Strona: 7/24 Szokujące były zwłaszcza doniesienia o bestialskim napromieniowywaniu ludzi wszelkiego rodzaju falami energetycznymi (elektromagnetycznymi, infra- i ultradźwiękami, falami akustycznymi itd.) w byłym Związku Radzieckim, i to już w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy to naukowcy radzieccy doprowadzali żywy organizm ludzki do całkowitej destrukcji psychicznej bądź fizycznej. Dzisiaj Rosjanie dysponują bronią mogącą nie tylko zawładnąć na odległość wolą człowieka, ale i zniszczyć go w bardzo krótkim czasie przez różnego rodzaju energetyczne oddziaływania. Przy czym wiele z tego typu urządzeń wytwarza śmiercionośne promieniowanie przenikające na swej drodze wszelką materię. W ponad czterdziestu instytutach naukowych byłego ZSRR pracowano także nad technikami całkowitego przekształcania osobowości (i to z doskonałymi skutkami). Do perfekcji doprowadzono technikę szpiegostwa telehipnotycznego i militarną psychokinezę, zdolność niszczenia materii na odległość i przenoszenie niebezpiecznych chorób poprzez czwarty wymiar. W takim kontekście poruszanie wśród zwolenników ezoteryki tematu rozwijania zdolności psychometrycznych wydaje się niewygórowaną ambicją. Wręcz trąci dydaktyzmem rodem z filmów Disneya. Wystarczy poczytać Teda Andrewsa, by wiedzieć, co mam na myśli. Wystarczy wspomnieć o otępianiu ludzi specjalnymi falami podczas imprez pierwszomajowych w byłym ZSRR, mającymi zapobiec rozruchom, by się przerazić na dobre. Wystarczy wiedzieć, że zabijanie na odległość przy użyciu astralnych ciał zabójców jest faktem dokonanym i że wielu możnych tego świata posiada w swoim otoczeniu ekstrasensów czuwających dzień i noc nad ochroną ich ciał energetycznych -- by po tych informacjach przestać spać spokojnie. Czytając z kolei doniesienia z amerykańskich źródeł wojskowych, można bez złudzeń zawyrokować, że przeprogramowanie ludzkiego mózgu na stałe, co Amerykanie nieraz stosowali już na masową skalę, to najlepsze z tego, co może nas spotkać, gdy broń psychotroniczna wymknie się wojskowym z rąk. Mało kto wie, że Amerykanie już dobrych parę lat temu skonstruowali urządzenie pozwalające człowiekowi astralnemu przemieszczać się w przestrzeni kosmicznej i że nawiązali w ten sposób udany kontakt z co najmniej dwiema obcymi cywilizacjami, które pod względem technicznym znacznie nas wyprzedzają. A wszystko to, o czym coraz głośniej się mówi, opiera się na wykorzystaniu potencjału ludzkiego umysłu. Aż ciśnie się na usta riposta Krishnamurtiego: A przecież dopóki będziemy skłóceni w sobie, życie na ziemi pozostanie nigdy nie kończącą się walką. Bez fałszywej skromności możemy otwarcie powiedzieć, iż mamy do czynienia z masową kontrolą umysłów i że niedługo nastanie nowy porządek świata. Skrót MKULTRA (Tworzenie Zabójców Wykorzystujących Do Zabijania Sztukę Uśmiercania) na stałe wszedł do języka wojskowego. Niemal równocześnie CIA, NSA, agencje rządowe i siły zbrojne USA zaczęły realizować projekt Monarch, umożliwiający kontrolę umysłów na masową skalę. Brzmi to jak fantastyka naukowa, lecz nią nie jest, to fakt naukowy opierający się na tysiącach znanych patentów. Przeprogramowanie w tym kontekście ludzkiego umysłu tak, by funkcjonowało w nim kilka zwartych osobowości, nie wiedzących nic jedna o drugiej, aktywizowanych, czyli wyzwalanych z uśpienia lub w nie wprowadzających przy pomocy specjalnych kodów, na przykład określonym słowem, gestem czy zdjęciem, już po drugiej wojnie było wykorzystywane przez tzw. Iluminatów, czyli przez ludzi faktycznie rządzących Stanami Zjednoczonymi, gdzie sam prezydent znajduje się ledwie pośrodku tajemnej hierarchii. Takie żywe roboty, spełniające rozmaite role w swoich osobowościach, będące wedle życzenia raz wyszkolonym mordercą, to znów przedmiotem dewiacji seksualnej, wykorzystuje się od wielu lat. Przeprogramowywani na poziomie alfa, beta, delta i theta, potrafią nie tylko ochraniać panów na poziomach astralnych, ale i zabijać myślą na odległość. Wyprodukowane na początku lat osiemdziesiątych kasety instruktażowe dla psychotronicznych

Strona: 8/24 programistów ukazują, jak w trybie beta wyhodować seksualną niewolnicę, a w trybie delta zabójcę doskonalszego od Nikity. Prócz przerażających relacji opisywanych przez osoby, którym przypadkowo udało się wydostać z takiej niewoli, szokuje również prostota, z jaką można bezkarnie manipulować treścią umysłu. A mówimy tu przecież wciąż o świecie energii subtelnych, tym samym, w który staramy się przeniknąć w czasie koncentracji i medytacji. To ten sam obszar, do którego wskakują astralni szpiedzy i podróżnicy. Science fiction? Nic podobnego. Już w latach siedemdziesiątych opracowano w Stanford Research Institute metody pozwalające na skok w czwarty wymiar, metody umożliwiające przekroczenie progu w stanie fal theta. I nie chodzi tu tylko o wykorzystanie umysłu (a raczej podświadomości) do penetracji poziomu zbiorowej nieświadomości, ale o świadome pozostawanie w tym zakazanym obszarze. W obliczu tych faktów blednie teoretyczne zainteresowanie sztuczkami dziewiętnastowiecznego psychometry H. Slada i tunelami Wheelera, rośnie zaś chęć pozyskania planów prostych urządzeń poruszanych siłą umysłu, mogących przekształcać materię na rozległych obszarach globu ziemskiego, urządzeń tak dziecinnie prostych w konstrukcji, iż wręcz nierealnych. I nie chodzi tu bynajmniej o różdżkarskie akcesoria i psychotroniczne tarcze obronne, lecz o prawdziwe bomby energetyczne, to jest o maszyny Wilhelma Reicha i urządzenia T. Galena Hieronymousa, które są w stanie spełnić niemal każde życzenie uruchamiającego je człowieka. Mało tego, ich prosta konstrukcja, łatwa do odtworzenia przez każdego majsterkowicza, może także funkcjonować ideowo: wystarczy znać sposób działania poszczególnych elementów maszyny, ich wzajemne oddziaływanie, narysować je na papierze i wszystko gra -- działa tak samo, jak materialna konstrukcja (przynajmniej w przypadku niektórych urządzeń). Niewiarygodne, ale prawdziwe. I choć moce ludzkiego umysłu wydają się wciąż niezgłębione, to przecież niejeden z nas przechodził już przez drzwi otwierane poleceniem wydawanym w myślach. I jakoś nikt nie zastanawiał się nad implikacjami takiego zjawiska. Uświadomienie sobie tej prawdy skierowało uwagę Grupy Mateusza na urządzenia ułatwiające kontakt z zaświatami, z naszym -- w pojmowaniu członków grupy -- domem. Było trochę zabawy w nagrywanie głosów zmarłych na magnetofon (chyba każdy spirytysta przeżył zafascynowanie Jürgensonem, prof. Königiem czy księdzem Schmidem), próby fotografowania w ciemności i skalowanie obrazów na monitorze. Nieco więcej zainteresowania wzbudziły doniesienia o chronowizorach, urządzeniach pozwalających wtargnąć w obszary kroniki Akasza, i o głośnym kanale transkomunikacyjnym z Luksemnurga. Ale nawet pani Diana, która przywiozła z Niemiec kasety z telewizyjnych transmisji z istotami "stamtąd", musiała przyznać, że -- jak dotąd -- żadne urządzenie techniczne nie jest w stanie równać się z mocami medium. Nic więc dziwnego, że tego typu eksperymenty, uważane niekoniecznie za stratę czasu, szybko zarzuciliśmy, zwłaszcza że naszą uwagę przykuł na jakiś czas inny problem. Otóż w swoich spotkaniach z duchami dość często kontaktowaliśmy się ze zwolennikami Kościoła, aprobatorami istnienia instytucjonalnej formy religii, choć większość przychodzących zapowiadała jej rychły a sprawiedliwy koniec. Przez jakiś czas gubiliśmy się w domysłach. Podejrzewaliśmy nawet, że staliśmy się obiektem złośliwego żartu. Wiedzieliśmy bowiem, że głosiciele owych opinii są duchami normalnymi i objawiane nam stanowisko wypływa z rzeczowego pojmowania tamtej i tej rzeczywistości. Poddając krytyce własne teologiczne wykształcenie, sporo czasu poświęciliśmy na nadrobienie zaległości. Słowa podziękowania należą się tutaj zwłaszcza Grzegorzowi, który -- mimo zapracowania -- nie wahał się przekazać nam wszystkiego, czego nauczył się na KUL-u. Niesmaku, jaki wzbudziła w nas historia Kościołów, z ich mordami i dewiacjami, i fałszywym kanonem wiary, nie mógł poprawić ani wiew prawd uniwersalnych przewijających się przez karty pism świętych, ani postępująca liberalizacja życia kościelnego. Instytucja kościelna wypaczyła bowiem sens

Strona: 9/24 proroczych przekazów i nad Prawo Boże przedłożyła prawo kościelne i kościelną doktrynę (intrygę). Słowo Boże przemieniła w ostre gesty i słowa, w zmuszanie do uznawania patriarchalnych autorytetów, wywołała w człowieku konflikt wewnętrzny i uznała to za przyrodzony składnik codziennej egzystencji. Z myśli i wyobraźni wykuła oręż lęku i dzięki wiernym oraz poprzez wiernych rzuciła świat na kolana, ku posłudze. I jak to się ma do Słowa Bożego? Do idei samopoznania i miłości? Do ładu w świecie i harmonii? Do przetwarzania siebie samego? Dlaczego więc niektóre byty opowiedziały się za podtrzymaniem instytucjonalnych dewiacji, skoro i one były zgodne co do tego, że nauka Chrystusowa (nie biblijna) i ta głoszona w Indiach są w treściach bardzo podobne do siebie, wierne idei nadchodzących czasów i zasadniczo odmienne od traktatów wykładanych z ambon? Dlaczego, wiedząc, hołdowały wstecznictwu? Otóż owe byty, jak się później okazało, wcale nie negowały słuszności naszych przekonań, lecz drogą głębszej refleksji zmusiły nas do pełniejszego zrozumienia wielowątkowości ruchu religijnego. Kazały uszanować wybór człowieka, jego opowiadanie się za kościelnymi festynami i za jego chęć bycia zwolennikiem kościelnych instrukcji. Bo choć ich wędrówka ku Bogu szła drogą ślepego, cielęcego zawierzania kościelnemu systemowi, to jednak miała tę przewagę nad bałwochwalstwem, że i tak koncentrowała się na potrzebie poznawania prawdy jedynej, a więc ocierała o czynnik nadprzyrodzony. Sens zawarty w tym wysiłku miał dojrzewać z każdym następnym wcieleniem, czyniąc z wędrówki szkołę duchowego wzrostu. Zwyczajnie, kto dorósł do potrzeby uczestnictwa w życiu kościelnym był o krok na przód w stosunku do osoby scentrowanej wyłącznie na realizacji potrzeb niższego rzędu, mimo że rozumienie idei Boga było u niego wciąż dalekie od ideału. Ten, kto odrzucił już balast zginania kolan przed figurkami, może się cieszyć pełniejszym wglądem w rzeczywistość, lecz i przed nim widać ledwie zarysowany horyzont zbawienia. Tym bardziej nie powinien on pogardzać czcicielami ceglanych murów, a wręcz przeciwnie, rozumiejąc to, co przychodzi im z oporami, z pokorą przekazywać pozostałym w formie jak najbardziej tolerancyjnej i przystępnej. Wszystko celem wzmocnienia duchowej zalążni. W tym kontekście każdą formę napastliwości i odrzucenia Kościoła jako cegły Watykańskiej należy przyjąć za odpowiednik niedojrzałości duchowej. I wówczas zagubiony smakosz religijnego zwierzchnictwa w życiu społecznym, jeśli tylko uzbraja się w cierpliwość i nasyca serce szlachetnymi czynami, lepiej zdaje egzamin z życia niż zadufani w sobie intelektualiści. Sednem poznania jest bowiem połączenie z wewnętrznym światłem, a nie nasilanie międzyludzkich animozji. Oznacza to również prawo do bycia sobą i wyrażania własnych opinii, do nauki poprzez samodzielne kreślenie siebie we własnym działaniu. Chyba dlatego, czytając o papieżu Aleksandrze VI, Bonifacym VIII i Urbanie VIII, miast porównywać ich życie i dwór z Sodomą i Gomorą, widzieliśmy tylko ludzkie jednostki uwikłane w spory i namiętności tamtych czasów, w konflikty emocjonalne i intelektualne przerastające ich siły, a nie świętych mężów kierowanych Boską Opatrznością. I takimi trzeba ich widzieć na tle historycznym. Czy wypada się więc modlić do uświęconego w 1623 roku kardynała R. Bellarmino? Ja się nie modlę, ale nikomu nie wzbraniam, choć czasami lubię przypomnieć, iż był on zwykłym rozpustnikiem, zaprzedajłą i mordercą. Bo przecież i ja jestem życiowym niedołęgą: miast pogrążać się w szlachetnej medytacji, torującej drogę do nieograniczonej wiedzy, korzystałem z mind-machine i medytacji cygańskiej opartej o płyty św. Graala, czytam o Einsteinie i aferach gospodarczych, chodzę do kina oraz podziwiam uroki kobiecego ciała, zwyczajnie tracąc czas na hołubienie ludzkich słabości. Ale to przecież owe przypadłości tworzą naszą tarczę i osobowość, nasze niepowtarzalne osobowe człowieczeństwo, nasze odbicie Boga. Nauczmy się tylko wyrażać to w sposób nieskrępowany, wolnomyślny i cudownie spokojny. Wtedy nie przestaniemy dostrzegać Chrystusa w drugim człowieku. Wtedy zniknie problem Kosowa, Husajna, afgańskich Talibów, umierania Matki Ziemi i wypchanych

Strona: 10/24 głów zwierząt w pałacowych salonach. Tego nauczyli nas przyjaciele stamtąd. Miast się zajmować wcale nie przebrzmiałą współpracą NKWD ze Stolicą Piotrową, miast podziwiać metody zwalczania przez "Radio Maryja" i tygodnik "Niedziela" dobroczynnej działalności Sorosa, miast porównywać politykę papieża Klemensa VII, oficjalnie popierającego niewolnictwo i czerpiącego z tego zyski, z polityką obecnej głowy Kościoła Katolickiego, także niezakulisowo optującego na rzecz dyktatur i reżimów, czyli po staremu manipulującego przy mechanizmie zniewalającym człowieka, miast tego całego chłamu poruszyliśmy skarby duchowej wiedzy, jaka przekazami mistrzów i wielkich tego świata trwa w niemym krzyku, wabiąc prostotą i wzniosłością przemyśleń każdego chętnego, gotowego do jej poznania podróżnika. Oczywiście taka postawa nie oznacza jednocześnie puszczenia w niepamięć kościelnego zakłamania, gdyż brak zrozumienia mechanizmu oddziaływania Kościoła na człowieka może w życiu przynieść więcej szkody niż pożytku. Warto czasami przypomnieć to i owo, odwołać się -- jak ja to nazywam -- do syndromu Grandiera. Każdy z nas w ten czy w inny sposób zapoznał się z "Matką Joanną od Aniołów", lecz chyba nie każdy wie, iż biedny Grandier spłonął na stosie wznieconym waśnią rozgorzałą między kardynałem Richelieu a papieżem Urbanem VIII, że przesłuchanie przeoryszy Joanny i zakonnic: Claire i Agnes było teatrem mającym zdyskredytować Grandiera, do czego się potem przyznały. Niestety, będąc ofiarami sprytnej manipulacji mogły już tylko bezradnie przyglądać się opanowującej Loudun histerii, kładącej kres marzeniu jezuity Urbana Grandiera o zniesieniu celibatu. Czy biskup Laubardemont, twórca całej intrygi, mającej wykazać zwierzchnictwo papieża nad kardynałem, a w podtekście Watykanu nad dworem Ludwika XIII, co prawidłowo odczytane określało walkę o wielkość daniny płaconej przez Francję na rzecz Watykanu, czy ten biskup, który osobiście podpalił stos pod Grandierem, do końca odgrywając rolę świętego wybawiciela, walczącego o duszę rzekomo opętanego człowieka -- czy był on w swoich metodach odosobnionym przypadkiem? Czy piętno diabelskie jest wymysłem minionych wieków? Czy zawodowi łowcy czarownic, mający na swoich kontach setki osób skazanych na śmierć za współpracę z szatanem, są tylko przykrym wspomnieniem minionych wieków? Nie są, a ich metody nadal zbierają krwawe żniwo. I to właśnie trzeba mieć na uwadze, gdy przyjdzie nam zmagać się z religijnym reakcjonizmem. Jeśli będziesz głosił nowatorskie poglądy, poglądy przeczące obowiązującym regułom, ktoś łatwo odnajdzie na twoim ciele liszaje, brodawki i blizny, nieomylne wciąż oficjalne dowody kontaktu z diabłem, a w przypadku ich braku -- wykaże istnienie... niewidzialnego piętna duchowego. Wystarczy, że krzyknie, i po sprawie. Dlatego wspominając o liberalizmie, proszę pamiętać o znamieniu szatana i syndromie Grandiera. Bo choć z olbrzymią flotą korsarską Jana XXIII moglibyśmy jeszcze świadomie walczyć, to już lepowi słów Innocentego VIII trudno byłoby się przeciwstawić. Ogłosił on rok 1490 rokiem świętym i za każde trzy dni spędzone w Rzymie, w jego karczmach i zajazdach, dawał całkowite odpuszczenie grzechów popełnionych w ciągu dwóch wybranych lat życia. A miodopłynność słów jego następców i słów władców pozostałych kościołów robiła i nadal robi wiele dobrego. Kościoły chcą kosić szmal, i dobrze, lecz niech czynią to oficjalnie i bez manipulowania naszym sumieniem, zresztą słowo sumienie to też ich wynalazek. Ale dajmy już temu pokój i pamiętajmy także o pozytywnym obliczu Kościoła. W Grupie Mateusza z wielkim zadowoleniem sondowaliśmy przekazy starożytnych mistrzów i z jeszcze większą uwagą śledziliśmy poczynania współczesnych myślicieli. Sai Baba, Maharishi Mahesh Yogi, Jiddu Krishnamurti, Gustavo Rol, Ojciec Klimuszko, Tenzin Wangyal, Sri Chinmoy -- to nieliczne nazwiska z długiej listy mędrców, o jakich otarliśmy się w naszych poszukiwaniach. I nie ważnym było,

Strona: 11/24 kogo cytowaliśmy, czyje słowa poddawaliśmy w wątpliwość, bo zawsze, ale to zawsze odwoływali się oni do niewzruszalnych prawd uniwersalnych, czerpiąc pełnymi garściami ze wspólnego garnca wiedzy. Tego samego, do którego tak skwapliwie i wygłodniale zaglądaliśmy. Co tam było? Ano wszystko: proekologiczny szamanizm, naga natura i praktyka medytacyjna w samym środku życia, pozwalające poznać świat i siebie przy pomocy umysłu; było zdrowie i poczucie pustki, wspólne punkty widzenia Wschodu i Zachodu, a przede wszystkim manifestacja tożsamości z Wszechjednym i Wszechmocnym. Cały kosmos tętnił tu życiem, a rodzaj ludzki oddawał hołd przyrodzie; duchowość wyzbywała się pleśni religii i nietrwała materia człowiecza raz na zawsze odcinała się od narośli utrudniających manifestację boskości. Pozostała samodyscyplina, świadomy wysiłek odczuwania obecności Boga w życiu. Odpadła religia jako cel sam w sobie, pozostała sztuka życia z samym sobą: czujna świadomość, radykalna przemiana wewnętrzna, praktyczna wiedza, mówiąca o tym, że żadna technika, tym bardziej doktryna i system, nie są w stanie wynieść człowieka do nowego poziomu świadomości. Jedynie on posiada pełny obraz tego, jak jest uwarunkowany, jaki jest naprawdę i jakie są jego możliwości. Trzeba widzieć siebie, a nie swoje myśli o sobie. Trzeba widzieć człowieka, a nie nasze mniemanie o nim. Trzeba widzieć istotę rzeczywistości, a nie fantomy rozdygotanych wizji i fobii. Trzeba wyzwolić się od tych ograniczeń. Nadać sens indywidualnej podróży w głąb siebie. Niewinny umysł -- pisał Krishnamurti -- nigdy nie skażony myślą, potrafi zobaczyć, czym jest prawda, czym jest rzeczywistość, potrafi zobaczyć, czy istnieje coś poza nią. To jest medytacja. Już wiedzieliśmy, że medytacja jest formą pracy z umysłem. Wkrótce przekonaliśmy się, że nie jest ona metodą intelektualną, ale mechaniczną, która doprowadza do totalnego zrozumienia. Było to jedno z najdonioślejszych odkryć, jakich dokonaliśmy. Była to prawda odkryta na nowo. Potem szło jak z płatka. A równolegle wzrosło zainteresowanie regresingiem, zwłaszcza po zapoznaniu się doświadczeniami A. Cannona, który cofnął w przeszłość bez mała półtora tysiąca ludzi, a swoje spostrzeżenia zawarł w "Mocy wewnętrznej". Potem doszedł jeszcze R. Moody, znany z całego cyklu publikacji poruszających kwestie karmicznych obciążeń, i K. Ring, mający na swoim koncie największą bodaj liczbę udokumentowanych przypadków tego typu. Nie ukrywam, że owe nowoczesne spojrzenie bardziej do nas przemawiało niż hinduskie Katha Upanishad czy Bardo Thdol (Tybetańska Księga Umarłych). Prócz blisko sześćdziesięciu cofnięć reinkarnacyjnych, przebadanych i nie pozostawiających cienia wątpliwości, co do ich prawdziwości, poruszyły nas także podróże do światów zamkniętych w zupełnie innych przestrzeniach, nie mających z ludzką ewolucją nic wspólnego. I jeśli nawet przywołane z podświadomości wydarzenia rzeczywiście miały miejsce, to ich prawidłowe odczytanie przekraczało nasze możliwości. Mówiąc zwyczajnie, wciąż nie mam pewności, czy wydobyte wspomnienia miały charakter indywidualnych wspomnień, czy też były -- ze względu na nietypowe treści -- niespotykaną formą konfabulacji. Dla lepszego zrozumienia tego niecodziennego zagadnienia przedstawię teraz dwa zapisy dotyczące inkarnacji tego samego człowieka (dwa następujące po sobie wcielenia). Pan M., rodowity Niemiec, mieszkający od urodzenia w Losheim, nawet nie przypuszczał, iż jego naturalna skłonność do zatrudniania Polaków (także na czarno) miała swój początek w niedalekiej przeszłości. W poprzednim życiu urodził się bowiem w XVIII stuleciu w Gdańsku w biednej rodzinie rybackiej. Powódź z 1775 roku zabrała mu całą rodzinę, a z niego samego uczyniła sierotę, zwanego potem Janem Rybakiem, Janem z imienia, nazwiskiem po ojcowskim fachu. Od tej chwili do końca życia miał nie zaznać spokoju. Już jako szesnastolatek pływał po Bałtyku i miał dziewczynę pracującą w tczewskiej karczmie. Niestety, odmrożona noga pokryła się bąblami, wdało się zakażenie i Jan Rybak stał się Janem Kaleką. Ani,

Strona: 12/24 konkubina karczmarza, dała gospodarzowi dwie córki i zmarła w wieku dwudziestu kilku wiosen w niewyjaśnionych okolicznościach, do końca żałując, że los nie pozwolił jej związać się z Janem Rybakiem. Samotny Jan całe swoje późniejsze życie spędził na tułaczce i posłudze. Od Gdańska po Gniew wędrował w poszukiwaniu pracy, najmując się najchętniej u gospodarzy, którzy nierzadko pozwalali mu zostać na zimę. Mawiano, że przynosi szczęście. Żył tylko dzięki temu przekonaniu. I prawie nigdy nie żebrał. Uważał, że życie -- w jego przypadku -- obeszło się z nim nader łagodnie. Jego wędrówka dobiegła końca na początku dziewiętnastego wieku (1829 rok) w Ptasznikach. Woda nie zapomniała o nim, przyszła z łoskotem kry wówczas, kiedy tego najbardziej pragnął, kiedy w maleńkich Ptasznikach nie znalazł ludzkiego serca. Woda zabrała go wraz z psem, z którym dzielił budę. Oto część odtworzonego po latach przekazu: Mróz nie do wytrzymania. Czuję, jak krew krzepnie w zesztywniałym od zimna ciele. U gospodarzy wielkie ożywienie. Jak przez mgłę słyszę krzyki i zabijanie okien deskami. Chciałbym pomóc, lecz boję się wyjść z budy. Popędliwy gospodarz i jego syn mogą mnie zabić. Mówią, że ściągam wodę, że powódź idzie za mną. Boją się. Już dwa dni wcześniej kazali mi się wynosić. Nie mam siły się poruszyć. Jest mi coraz cieplej i wiem, że koniec mojej wędrówki jest bliski. Pies już wieczorem zerwał się ze sznura i przepadł w mroku nocy. Stary złorzeczył jak sam diabeł. Sądził, że to moja sprawka, że pies poszedł za moim wołaniem. Nie wiedzieli, że ruszył do Torunia, tam gdzie się wychował. Ludzie mówili, że Toruń zalała już woda z Warszawy, że żandarmeria zamyka mosty... Nie wiedzieli, że to dopiero początek tragedii. Wszystko wokół mnie jaśnieje, jest noc, ale ja już nic nie czuję. Ogromna tęsknota za Ani łzami nawilża mi policzki. Krzyki stają się coraz głośniejsze, ale mnie to obchodzi coraz mniej. Widzę ludzi uciekających łódkami i krę rozrywającą wały. Widzę światła wznoszące się ku górze... Widzę dom ściskany lodem i zgniatane ciało starca. Ależ to ja...! Jestem tego pewien! I jest mi z tego powodu tak dobrze jak nigdy. Boże, jak długo czekałem, jak długo... Z kolei przytaczane przez pana M. tajemnicze przeżycia z kolejnego wcielenia do tej pory stanowią dla mnie zagadkę. Sadzę, iż podświadomość mogła, choć nie musiała, spłatać panu M. figla, podsuwając zlepek informacji niekoniecznie związanych z jakąś formą materialnej preegzystencji. Owe rzekomo reinkarnacyjne opisy pana M. mogły przecież być wspomnieniami z wycieczki po tamtym świecie. Czy wspomnienia te mówią o pewnej formie rzeczywistej ewolucji, czy są raczej imaginacją -- trudno powiedzieć. Oto marna próba przełożenia na ludzki język kolejnego wcielenia pana M.: W budowie budowy napotykam coraz więcej oporów. Nastaje czas zbiorów, a ja wciąż nie potrafię wyjść poza centrum. Ziarno jest pełne, a ja niezdecydowany. Wiem, że przez światłość ziarna dotrę do ciemności i tam znajdę pierwszy okruch. Całe działanie prowadzę w naświetlanie. Zapominam o odrzuceniu gorąca. Światło pali mnie i nie otwieram się. Wielu przychodziło w tym świetle i wielu odchodziło. Tylko ja mam szansę dokonać zbiorów. Trwam w walce. Odpowłaczam się warstwa po warstwie, ale nie docieram do wyjścia przez środek. Niknę, ale jestem. Życia opadają, bieląc fale i jest mi bardzo tęskno. Już wiem, że nie dotrę do celu i będę musiał znowu powrócić... Pan M. wyszedł z transu w mocnym przeświadczeniu, że przegrał coś, o co usilnie walczył przez całe tamte życie. Odczucie zawodu było tak silne, że po policzkach spływały mu łzy. Lecz każda kolejna

Strona: 13/24 sekunda przebywania w rzeczywistości zacierała klimat minionego świata i wkrótce obserwator nie był w stanie nie tylko przełożyć na nasz język swoich odczuć, ale nawet ich zinterpretować. Przyznał potem, a regresji dokonaliśmy trzykrotnie, że za każdym razem odczuwał obecność czegoś, co chroniło go przed zejściem, przed poznaniem tego, co mogło go przyprawić o obłęd, ale do czego jednocześnie dążył każdą swoją cząstką. Miał wrażenie uczestnictwa w doniosłym akcie stworzenia i bliskiego doprowadzenia do końca jakiegoś ważnego zadania, pozostawania w stanie równie bogatym w odczucia jak ludzkie życie. Po głębszym zastanowieniu doszedł jednak do wniosku, że to, co wcześniej powiedział, mogło wyglądać zupełnie inaczej. Jednego był wszakże pewien: istniał, i pogłos tego istnienia przeniknął go na wskroś. Nie rozumie tego stanu, nie jest mu z nim wcale nadzwyczajnie, nie jest on czymś odmiennym, ale bez tych wspomnień nie byłby już taki jak dawniej. Z drugiej zaś strony nie potrafił rozsądnie wyjaśnić, co się w nim zmieniło. Czyżby otarł się o nieznane? Tego typu przeżycia nie są chyba odosobnione, bo podobny przypadek przytrafił się nam jeszcze raz. Mam ochotę zaryzykować twierdzenie, że podobne historie znalazły swoje odbicie w zapisach wielu tanatologów, że tworzyły zapisy wielu regresingów, ale traktowano je jako nieskoordynowany proces myślowy, nie podejrzewając nawet, że zahipnotyzowane osoby cofały się wspomnieniami do autentycznych obszarów rzeczywistości, gdzie ewolucja biegnie nie znanymi nam drogami. Powstaje pytanie, czy nie jest to czasami błąd w sztuce? Bo skoro przeniesienie świadomości na wyższy poziom dokonuje się poprzez jej usamodzielnienie, to czyż tworzenie z niej podmiotu nie jest procesem odwrotnym? Tak działa inwolucja. Lecz i to nie wyjaśnia wszystkiego. Poza tym wiadomym jest, iż dusza ewoluuje tylko w człowieczej materii. Więc tak czy owak coś tu nie pasowało. Wracając do prac Grupy Mateusza, muszę przyznać, iż zainteresowanie światem zmarłych zdystansowało z czasem nawet praktyki medytacyjne. No, może nie było to aż tak drastyczne, gdyż większość z nas na własny rachunek pozostała wierna ćwiczeniom duchowym (powiedzmy uczciwie: ezoterycznym), co znajdywało odzwierciedlenie w treści pytań zadawanych podczas seansów, niemniej dało się zauważyć postępujące zniechęcenie pracą nad sobą, a coraz większe zafascynowanie inwigilacją drugiej strony. Nim jednak przejdę do wyjść poza ciało i opisów innych światów, stanowiących ukoronowanie całego cyklu doświadczeń z innymi wymiarami, chciałbym zapoznać Czytelnika z charakterem wskazówek i pouczeń, jakie można uzyskać dzięki współpracy obu stron. Są one na tyle godne odnotowania, iż samą swoją prostotą nakłaniają do głębszych przemyśleń. Stanowią także formę społecznej resocjalizacji i dają impuls do poznania świata. To właśnie dzięki tym metodom, dzięki transmutacji duszy, mógł Pitagoras wędrować po światach i składać w całość okruchy wiedzy, z których stworzył alchemię, a Nicholas Flamel odkryć w XIV wieku prawdziwy kamień filozoficzny, pozwalający przemieniać rtęć w srebro i złoto, dzięki czemu ufundował czternaście szpitali, siedem kościołów i trzy kaplice. Wszystkie niżej zrelacjonowane spotkania odbyły się w siedzibie Grupy Mateusza, którą od początku istnienia stanowił dom Zygmunta, doskonale przygotowany do prowadzenia praktyki lekarskiej. Centrum spotkań nieodmiennie stanowił główny gabinet i ogromne biurko, wyróżniające się na tle ciemnej, sosnowej boazerii. Skupieni wokół jego rzeźbionych krawędzi wyciągaliśmy przygotowane wcześniej pytania, włączaliśmy magnetofon i przy przygaszonym świetle rozpoczynaliśmy seans. Kiedy wszystkie spojrzenia zaczęły się skupiać na mojej twarzy i pokój wypełniała całkowita cisza, kładłem prawą dłoń na starej tabliczce qui-ja i wyłączałem wszystkie bariery między mną a zaświatami. Pokój błyskawicznie zaludniał się duszami, które zabierały głos zgodnie z ustalaną przez siebie kolejnością. Ponieważ mogłem tylko na krótko włączyć astralny mechanizm widzenia, wykształciłem rodzaj widzenia intuicyjnego. Pochłaniało to znacznie mniej energii i dawało niezłe rezultaty: mogłem wówczas godzinami śledzić ruchy unoszących się postaci. Tylko nadal nie potrafiłem ich usłyszeć. Moje