SYLWESTER Autor: Nina - Och Marek! - krzyczę. W głębi serca jak i na zewnątrz cieszę się niesamowicie z prezentu. - Nie trzeba było! - Trzeba, trzeba... - odpowiada mój przyjaciel. - Święta są raz w roku. - Urodziny też mam raz w roku, a prezentu nie dostałam. - wytykam mu z nutką ironii w głosie. On się uśmiecha i każe mi rozpakować prezent. Zerkam z zaciekawieniem na torebkę z mikołajem i reniferem. Strasznie zdziwiona rozmyślam czy w tej leciutkiej torbie coś znajdę. Zaglądam do torebki i na pierwszy rzut oka, jest pusta, jednak doglądam dokładniej. Znalazłam! Koperta? Nie! Ulotka? Wyciągam. Z dziwnym wyrazem twarzy oglądam kawałek papieru: HOTEL WENUS SPRAWDŻ PROMOCJĘ NOCLEGU W ŚWIĘTA I SYLWESTRA [...] Przerywam czytanie na tym poziomie i nie odrywam wzroku od zdjęcia ogromnego małżeńskiego łoża w hotelowym apartamencie. - I co Ty na to? - pyta Brodecki. Nie odpowiadam mu na razie. Moje oczy z każdym przeczytanym po raz kolejny razem słowem, rozszerzają się coraz bardziej, a serce przyśpiesza. W końcu ogarnia mnie piekielna złość. Rzucam ulotką prosto w uśmiechniętego Brodeckiego. - DUPEK! - krzyczę na niego i wybiegam z kanciapy zła jak osa, łapiąc szybko w międzyczasie zimowy płaszcz. Po drodze napotykam Zawadę, który wraca od Rysia. - Baśka, co jest? - pyta, ale ja nie odpowiadam, idę dalej. Trzaskam drzwiami od damskiej toalety. - Palant! Dupek! Kretyn! Idiota! - rzucam po chichu, opierając się o umywalkę. Mam ściśnięte pięści i piane na ustach. Tak zła nie byłam już dawno! Siedzę w toalecie jeszcze kilka minut. Oblewam się zimną wodą, by trochę ochłonąć i ukoić nerwy. - Dupek! Jak on mógł?! - pytam sama siebie. W końcu wychodzę z łazienki i opuszczam komendę. Mam dosyć tego dnia. Nie chcę już tam wracać, do tego idioty! Zapinam płaszcz i siadam na ławkę przed komendą. Z nieba pruszy puszysty śnieg. Jestem zła i gadam do siebie, przeklinając na Marka. Nie zwracam uwagi na przechodniów, którzy patrzą na mnie jak na psychicznie chorą wariatkę, nie obchodzą mnie samochody na ulicy. Rozdzwania się mój telefon. Patrzę na wyświetlacz - "Marek dzwoni". Odrzucam połączenie. Po chwili znów dzwoni. Znowu odrzucam, sycząc ze złości. Historia powtarza się jeszcze kilka razy. Za którymś moja cierpliwość się kończy. Odbieram bez patrzenia na wyświetlacz. - Ty głupi palancie! Nie chcę z Tobą gadać! Nienawidzę Cię! - krzyczę bez opamiętania. - Baśka! - po drugiej stronie odzywa się Zuzka. - To ja! Kto Ci tak znowu zalazł za skórę? - Brodecki... - przewracam oczami. - Przepraszam Zuzka, wydzwania do mnie imbecyl jeden... - Będziesz miała okazję mi o tym opowiedzieć. - mówi z entuzjazmem Ostrowska. - Idziemy buszować po sklepach. Czas wybrać sylwestrowe kreacje i prezenty! - Phi... kreacje... Mój sylwester w domu, przed telewizorem nie wymaga specjalnej kreacji. Chyba że piżamkę... - Oj tam, oj tam! Baśka, sylwester jest raz w roku! Trzeba zaszaleć!
- Sory Zuzka, ale chyba nie mam ochoty na Twoje szaleństwo... - Baśka no! - jęczy mi do telefonu. - Musimy kupić coś chłopakom! Pojutrze wigilia, a ja nie mam pojęcia co kupić Szczepkowi... - Najlepiej kluczyk do kajdanek, które podarowałaś mu na urodziny. - w końcu na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Zuzia śmieje się do słuchawki. - Założę się, że schowałaś je i nawet nie wiesz gdzie... - dodaję. - Dobra, dobra, nie marudź, tylko ubieraj kurteczkę i zaraz po Ciebie zejdę. Kończę raport, schowam go do teczki i jedziemy. - Siedzę na ławce przed komendą. Wsiadam do samochodu Zuzi trochę zdezorientowana. Właściwie nie mam grosza przy duszy, a ona zabiera mnie na zakupy. Muszę odwiedzić bankomat. Jak to dobrze, że portfel zawsze nosze w płaszczu! Wściekam się w czasie drogi, bo Marek kolejny raz próbuje się do mnie dodzwonić. Zuzka patrzy na mnie kątem oka i dziwnie się uśmiecha. - Musiał naprawdę Cię zdenerwować... - daje komentarz. - Nie pytaj... - mruczę do niej. Zuzia zatrzymuje samochód na parkingu najlepszego w Warszawie centrum handlowego. Wchodzimy w miarę uśmiechnięte przez duże, szklane drzwi i rozglądamy się dookoła. Nie wiemy gdzie iść najpierw. Po korytarzu kręci się mnóstwo ludzi... W końcu niedługo święta, więc nic w tym dziwnego. Mogłam się tego spodziewać. Znowu dzwoni Brodecki. Nie odbieram, nie daję mu tej satysfakcji. Niech wie, że jego zachowanie jest po prostu naganne. Wyciszam telefon i przyklejam uśmiech na twarz. - Co kupisz Markowi? - pyta Zuzka, oglądając wszystkie sklepowe wystawy. - Jemu? Najlepiej trumnę! - odpowiadam dosyć zgryźliwie. - Baśka, przerażasz mnie! Chyba nie chcesz, by Mareczek nie dostał od Ciebie prezentu? - Ostrowska uśmiecha się cwaniacko, a ja czuję jak minimalnie mięknę. Od zawsze emocjonalnie reagowałam na dźwięk tego imienia, jednak od razu przypomina mi się jego dzisiejsze świństwo. - Mareczek... - ironizuję. - Mareczek w tym roku nie zasługuje nawet na rózgę. - Możesz jaśniej? - pyta. - Albo wiesz co... chodźmy, napijemy się kawki, a Ty wszystko mi opowiesz. 10 minut później kelnerka przytulnej knajpki przynosi nam dwa kubki kawy latte. - No to powiesz mi wreszcie? - domaga się Zuzia. Patrzę na nią i zastanawiam się jak zacząć. - Marek to niewyżyty erotoman. Zuzka... - przerywam i nachylam się, by inni w knajpie nie słyszeli moich słów. - On chce mnie zaciągnąć do łóżka! - mówię szeptem. - Noooo! - cieszy się. - Wreszcie spełni się Twoje marzenie! - Nie żartuj sobie! - karcę ją. Zaczynam powoli żałować, że jej to mówię. - No dobrze, przepraszam, mów szybciutko dlaczego, co się stało? - Marek to świnia! Idiota... wrrrr... - walę lekko pięścią w stolik. - Kiedy ja Ci to powtarzałam, to nie chciałaś mnie słuchać. - przypomina mi dosadnie. - Ty wiesz co on podarował mi w prezencie na święta? - pytam. Zuzka przeczy. - Ulotkę jakiegoś hoteliku! - I co w związku z tym? - Jak to co? Ulotka H-O-T-E-L-U! - literuję. - On mnie zaprosił do hotelu! Rozumiesz? Do hotelu! A po co facet zaprasza kobietę do hotelu? No chyba nie po to, żeby sobie wypić z nią tam herbatkę! - Uspokój się... Co Marek dokładnie Ci powiedział na ten temat?
- Jeszcze nic. Nie dałam mu dojść do słowa... - wyjaśniam. - Rzuciłam mu tym gównem w twarz i krzyknęłam, że jest dupkiem. I tyle. - I nawet nie dałaś mu dojść do słowa? - dziwi się. - A po co, przecież wszystko jasne! - No nie tak do końca. Skąd możesz wiedzieć co on miał na myśli dając Ci taki prezent. Może chciał Cię zaprosić na romantyczną kolację do hotelowej restauracji... - sugeruje Zuzia. Patrzę się na nią przez chwilę i przetwarzam w głowie jej słowa. - Myślę, że nie. Brodecki i romantyczne kolacyjki? Proszę Cię... - Baśka, ale skąd masz tą pewność. Myślisz, że Marek jest naprawdę taką straszną świnią, żeby bezczelnie dać Ci pod choinkę zaproszenie do hotelu, a potem wykorzystać Cię tam seksualnie? Dobra, zgadzam się, że to tylko facet i możliwe, że taki plan mu chodzi po głowie, ale nie sądzę, żeby Marek wykorzystał tak Ciebie. Jesteś jego najlepszą przyjaciółką... nie ryzykowałby tak wspaniałej przyjaźni dla swojego pożądania... Zlituj się Basia! - Zuzia próbuje przemówić mi do rozumu. Ja milczę. Staram się zgodzić z jej słowami, jednak trochę jest to trudne. Nadal jestem zła i przekonana, że Brodecki chce się tylko ze mną przespać w tym hotelu. - Chciałabym, żeby to była prawda. - Może jest, tylko Ty o tym nie wiesz. radziłabym albo odebrać telefon albo pogadać z nim. I powinnaś go przeprosić... jeśli oczywiście potwierdzi się moja wersja. - I jak Ty to sobie wyobrażasz. Mam do niego podejść i powiedzieć "Mareczku, sory, ale myślałam, że chcesz mnie przelecieć i porzucić... Chodźmy na tę kolację"? Błagam Cię Zuzka! - karcę ją, dopijając swoją kawę. - Na początku musisz się dowiedzieć o co chodziło z tą ulotką. I radzę Ci się pośpieszyć, bo słyszałam, że Marek wyjeżdża na święta do Gdańska. - jak to dobrze, że Zuzia zawsze wszystko wie. Oczywiście ja dowiaduję się ostatnia o wszystkim. Super! Po masakrycznych zakupach z moją przyjaciółką, wbiegam resztkami sił na drugie piętro. Na dębowych drzwiach widzę bardzo dobrze znaną mi tabliczkę: "M. Brodecki". Pukam. Dzwonię. Znowu pukam. Znowu dzwonię. Cisza. Wybieram numer Marka. Ciągną się trzy długie sygnały, w końcu odbiera. - Tak? - słyszę jego ciepły głos. W tle szumy, szmery. - Yyy... gdzie jesteś? - pytam tak po prostu. - W pociągu. - odpowiada. Słyszę w jego głosie zupełną obojętność i może... smutek? - Ale jak to? Gdzie jedziesz? - udaję, że nie wiem. - Do rodziców. Na święta. - Marek... - Muszę wysiadać. Później jak znajdę czas, to się odezwę, cześć. - po tych słowach rozłącza się. Słyszę znienawidzony sygnał w uchu i przewracam oczami. Schodzę na dół, do samochodu. Mogłam się domyślić. Marek nie odzywa się. Jest wigilia, a ja sama. Właściwie nie do końca jestem sama. Adam dowiedział się kilka dni temu, że nie wyjeżdżam do Przemyśla, do rodziców i zaprosił mnie do siebie. Czuję się dziwnie. Przecież Adam ma swoją rodzinę. Martę, Pawła. Po co im ja? W dodatku nie mam humoru. Myślę o Marku i o tym, że nie odzywa się do mnie. Nawet dupnych życzeń nie napisał. Dupek! Święta bardzo szybko się skończyły. Wprawdzie odwiedził mnie Adam z Martą, miałam kota, ale to nie to samo. Czuję pustkę. Taką zupełną. Marek obrażony na amen, a ja nie mogę nic
z tym zrobić, bo ma wyłączony telefon. Co za palant! Ale widocznie taki mój los. Najpierw coś mówię w złości, a potem tego żałuję. Dzień po świętach pojawiam się na komendzie z koszmarnym kacem. Ta... głupia Basia upiła się w ostatni dzień świąt. Głowa mi pęka, a w gardle czuję suchość. - Hej! Widziałam jak przyjechałaś. - zaczepia mnie Zuzia. - Cześć. - mruczę ponuro. - Chora jesteś, czy Mareczek się jeszcze nie odzywał? - pyta. - I jedno i drugie. Niestety. - Jak chora, to spadaj do domu, po co masz siedzieć... - Zuza siada przy biurku Marka i rozrzuca jego mazaczki po powierzchni biurka. Trochę się krzywię. Marek może się zdenerwować. - Trochę za dużo wczoraj wypiłam. - Ahaaaa... - przeciąga teatralnie. Pojawia się Marek! Zapiera mi wdech w piersiach na jego widok, ale natychmiastowo staram się doprowadzić do stanu normalności. - Cześć Marek! - pierwsza wita się z nim Zuzia. Usuwa się z jego biurka. On siada na fotelu. Jest jakis dziwny, nie w sosie i tak jakby przygnębiony. - Cześć. - mamrocze pod nosem. Patrzę na Zuzię, ona na mnie. Migam jej, żeby sobie poszła. - Yyy... no tak... zapomniałam tych akt dokończyć... - wymyśla na poczekaniu Ostrowska. - Widzimy się później Baśka. - Marek? - odzywam się chwilę po wyjściu Zuzi. On nawet na mnie nie patrzy. Szuka czegoś na swoim biurku. - Czego szukasz? - pytam. - Pomarańczowej teczki w czarne kropki. - odpowiada posępnie. Rozglądam się po pomieszczeniu. Widzę! - Tej? - wskazuję na teczkę na parapecie. - Tak, dzięki. - wstaje, zabiera teczkę i wyjmuje z niej papiery. Czyta je, przegląda, a na końcu z powrotem chowa do teczki. Wygodnie układa się na fotelu i przyjmuje zaciętą minę. Zastanawiam się o co chodzi? Czy to z mojego powodu? - Marek, możemy porozmawiać? - pytam w końcu. Brodecki nareszcie spogląda na mnie. Widzę w jego oczach żal. A może jednak złość. Przeraża mnie to! Myślę, że to właśnie ja jestem powodem jego rozgoryczenia. - Pewnie. - odpowiada wreszcie. - Ja... przepraszam za wtedy... Zaskoczył mnie ten prezent. A właściwie... co to za prezent, ulotka hotelu... Dostałam głupich myśli i nie dałam Ci dojść do słowa. Nie rozumiem czemu taki prezent. Co on ma oznaczać? - mówię bez zawahania. Nie boję się jego słów. Właściwie jestem przygotowana na wszystko. - Szkoda właśnie, że nie pozwoliłaś mi dokończyć. Miałem dla Ciebie niespodziankę. - mówi zachrypniętym głosem. - To nie była ulotka hotelu. Nie w sensie, o którym pomyślałaś. Myślisz Basia, że jestem taki głupi? Ja doskonale wiedziałem o czym Ty sobie pomyślisz, kiedy zobaczysz tą ulotkę. Przyznaj się... pomyślałaś: 'on chce mnie tylko tam przelecieć', tak? Po słowach Marka, moje oczy nie mogą znaleźć sobie miejsca. Milczę. Słucham dalej. - Nie jestem taki... Dobrze o tym wiesz. - Marek, ja... - chcę się jakoś wytłumaczyć, lub przeprosić, ale on nie daje mi tej szansy. - Chciałem Cię wtedy zaprosić na sylwestra. Hotel Wenus organizuje zabawę do białego rana. Mają ogromną salę konferencyjną, idealnie nadającą się na zabawę sylwestrową. Zamykam oczy po tych słowach. Jak ja mogłam być taka głupia?!!!
- Przepraszam... naprawdę głupio wyszło! - próbuję uratować sobie skórę. - Rzeczywiście w pierwszej chwili pomyślałam o...tym... ale skoro teraz znam prawdę, to... - Za późno. Bilety oddałem Zawadzie. Pójdzie z Martą. - dodaje posępnie. Moje nadzieje lgną w gruzach. Boże, nienawidzę siebie za to! Co ja najlepszego narobiłam! Teraz to już nie mam nawet co marzyć o randce z Markiem. Już nigdy się ze mną nie umówi... A mogło być tak pięknie, bawiąc się na sylwestrze. Z nim! Bez słowa odwracam się na pięcie i siadam przy swoim biurku. Jestem załamana! Nie patrzę na niego. Wlepiam oczy w monitor komputera i nadal milczę. Widzę kątem oka, że Brodecki perfidnie się ze mnie naśmiewa. Mam ochotę strzelić go w pysk! To przemiłe, że chciał ze mną spędzić sylwestra, ale czasem jego zachowanie doprowadza mnie do podłego szaleństwa. Nie będę się oszukiwać, straciłam szansę mojego życia i nie wiem co mam dalej począć. Nawet nie zauważam, kiedy podchodzi do mnie Marek. Czuję, że nachyla się do mojego ucha. Słyszę jego szept. - Zabawa w hotelu nas ominie, ale moje mieszkanie jest wolne. - mówi z uśmiechem. Patrzę się na niego z niedowierzaniem. Nie wiem co powiedzieć. Czy on mi właśnie zaproponował wspólnego sylwestra? U siebie w mieszkaniu??? - Witanie Nowego Roku z najfajniejszą osobą pod słońcem, też może być interesujące. - dodaje na koniec z błogim uśmieszkiem. - Będziemy sami... - Wiesz jak mnie przekonać! - mówię bez zastanowienia. - Znaczy... ok, chętnie przyjdę. I tak nie miałam nic lepszego do roboty... - To widzimy się o 20? Możesz zostać na noc... jeśli chcesz. - widzę w jego oczach błysk. - Dobry pomysł. - rzucam, a moje serce szaleje z radości. KONIEC