Richard Lourie WSTRĘT DO TULIPANÓW tłumaczenie Mieczysław Godyń Kraków 2013 2
Kraków jest prawdziwą potęgą wydawniczą. Działa tu ponad 100 wydawców publikujących dosłownie wszystko: od literatury sensacyjnej po wiersze noblistó w, od romansu po podręczniki akademickie, od biografii po fantastykę. Publikacje krakowskich oficyn odnoszą sukcesy na krajowym rynku wydawniczym, otrzymują najważniejsze nagrody literackie, ale przede wszystkim stanowią znakomitą ofertę dla czytelnika, który w bogactwie tytułów i gatunków zawsze znajdzie coś dla siebie. Dlatego wspólnie z krakowskimi wydawcami proponujemy Ci blisko 70 tekstów, jakie warto przeczytać tego lata. Wśród nich z pewnością znajdziesz opowieść idealną dla siebie. A jeśli po przeczytaniu darmowego fragmentu książki nie będziesz w stanie się już od niej oderwać, z łatwością możesz nabyć e-booka klikając w link na końcu zeskanowanego fragmentu. Możesz też udać się do jednej z poniższych krakowskich księgarń, gdzie pokazując pobrany fragment e-booka skorzystasz z 10-procentowego rabatu na zakup tradycyjnej wersji książki: Księgarnia Bona przy ulicy Kanoniczej 11 Księgarnia Matras przy Rynku Głównym 23 i w Galerii Kazimierz Księgarnia Młoda w Kamienicy Szołayskich przy Placu Szczepańskim 9 Księgarnia Muza przy ul. Królewskiej 47 Księgarnia Pod Globusem przy ul. Długiej 1 Wirtualna Biblioteka Wydawców to część programu Kraków Miasto Literatury. Akcję organizuje Krakowskie Biuro Festiwalowe. Partnerami akcji są: Instytut Książki oraz wydawnictwa i oganizacje: a5, Austeria, Bona, Dodo Editor, Fundacja Przestrzeń Kobiet, Insignis Media, Karakter, Koobe, Sine Qua Non, Skrzat, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, WAM, Wydawnictwo Literackie, Wydawnictwo Otwarte, Znak, Znak Literanova, Znak Emotikon. 3
Projekt dofinansowany jest ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z programu Promocja Czytelnictwa. Więcej informacji na stronie: www.miastoliteratury.pl 4
(fragment) Jajka powiedziała matka następnego dnia rano, gdy pchałem w stronę drzwi wózek z siedzącym na nim Fransem. Wiedziałem, o co jej chodzi. Jedno jajko to za mało, żeby utrzymać ojca przy życiu. Nie mówiąc o nas. Zeszłego wieczoru znów jedliśmy na kolację zupę z cebulek tulipanów. Głowę miałem pełną tego rodzaju zadań matematycznych, jakie zadają w szkole. Skoro potrzeba dwóch jajek dziennie, żeby utrzymać chorego Holendra przy życiu, a jedno jajko kosztuje na czarnym rynku 1,45 guldena, i skoro jeden ukrywający się Żyd jest po wydaniu wart 37,50 guldena, do podziału pół na pół z informatorem, to ilu trzeba Żydów, żeby utrzymać chorego Holendra przy życiu przez miesiąc? Przez jakiś czas pracowałem u szewca, wyszukując w pudle ze skrawkami skóry takie, które do siebie pasowały albo przynajmniej były zbliżone kształtem. Nowych dostaw skóry nie było, a ludzie musieli teraz więcej chodzić na piechotę, przez co buty zużywały się szybciej niż zwykle. Majster radził klientom, żeby zaczęli nosić drewniane chodaki, wypychając je w zimie słomą, co miało zapewnić stopom ciepło, albo gazetami, gdyby nie mogli dostać słomy. Myśli pan, że dojdzie aż do tego? spytał jeden klient. Do tego i do gorszych rzeczy. Bywały dni, gdy szewc nienawidził swojej roboty. Całe życie ze zgiętym grzbietem nad parą jakichś starych, brudnych butów! Warto było po to przychodzić na świat i za to umierać? Potem odkładał narzędzia, robił sobie skręta z surogatowego tytoniu, którego nie cierpiał tak samo, jak mój ojciec nie cierpiał surogatowej kawy, wysuwał czubek języka i pytał mnie: Twoim zdaniem, co powinniśmy zrobić z Hitlerem, jak go złapiemy? Uważam, że każdy w Holandii powinien go rąbnąć siekierą w łeb, tak żeby została z niego tylko krwawa miazga. Bardzo ładnie, bardzo ładnie odpowiadał. A pana zdaniem? Ja chcę go mieć gołego na patelni, za dużej, żeby z niej wylazł, i im gorętsza ta patelnia, niech on tym głośniej wrzeszczy. Piękna rzecz przyznałem. Kiedy już dobrałem wszystkie skrawki z pudła, majster załatał mi buty i zapłacił za to, że do niego przychodziłem. Licząc monety i myśląc o matce, spytałem go, czy nie wie, gdzie by można kupić jakieś dobre mydło. Roześmiał się tylko i podniósł do góry ręce, czarne od brudnej skóry i pasty do butów. Zarobione pieniądze oddawałem najpierw ojcu. Żeby mu pokazać, że wybił mi z głowy wszystkie głupoty. Żeby mu pokazać, że rozumiem i jestem wdzięczny za to, iż spełnił 5
swój ojcowski obowiązek. Brał pieniądze bez słowa. Podobało mu się, że zarabiam forsę, czułem to, ale widocznie uważał, że jeszcze za wcześnie na rozmawianie ze mną. Jednego dnia, gdy wręczałem mu pieniądze, odezwał się: Od tej pory dawaj je... Myślałem, że chce powiedzieć: matce, ale w połowie zdania zmienił decyzję. To on miał dawać matce pieniądze, a nie ja. Z wysokiej półki w kuchni zdjął puszkę kakao Bensdorpa, która już od dawna była pusta, ale wciąż pachniała kakao, gdy się ją otworzyło, przypominając mi zimowe dni sprzed wojny. Jak dostaniesz pieniądze, wkładaj je tutaj polecił, nie mówiąc ani słowa więcej, niż musiał. To był zresztą niezły pomysł. Lubiłem brzęk monet wrzucanych do puszki i zapach kakao, słabszy za każdym razem, gdy podnosiłem przykrywkę. Nadal chodzę ulicami tego miasta, ale nie kocham go już tak jak kiedyś. Przeczytałem w gazecie, że Amsterdam jest dziś mniej niż w połowie holenderski. Indonezyjczycy, Marokańczycy, Turcy, Surinamczycy, więcej muzułmanów niż chrześcijan. Dobrą jednak stroną chodzenia pieszo jest to, że prędzej czy później człowiek robi się od tego głodny, a głód oczyszcza umysł z problemów. Może to żołądek kierował moimi krokami, bo gdy tylko skręciłem na plac Spui, wiedziałem, co będę jeść: te same małe kanapki z tatarem wołowym, które tak lubił mój ojciec specjalność knajpki o nazwie Broodje van Kootje. Surowe mięso wołowe, surowe jajko, surowa cebula, sól i pieprz, mała bułka; wszystko to popite piwem Palm w chłodny wiosenny dzień żyć nie umierać. Ojciec uwielbiał, kiedy przynosiłem mu te kanapki do szpitala. W jego oczach pojawiało się światło. Tatar był jednym z tych niewielu słów, które wypowiadał w tamtych latach. Patrzyłem na plac. Studenci szaleli na rowerach. Gołębie rozproszyły się po całym placu, żeby nie latać z miejsca na miejsce. Dwoje sprzeczających się turystów obracało na różne strony swoją mapę, próbując ustalić, gdzie są. Widziałem wszystko, prócz tego, co miałem tuż przed nosem, księgarni Ateneum. Gdy tylko ją zobaczyłem, poczułem ciężar w sercu i ogarnęło mnie jakieś wielkie znużenie. Wiedziałem, że nadszedł właśnie dzień, kiedy kupię dziennik tej dziewczyny. W księgarni znów przeżyłem to dziwne zaskoczenie że rzeczy, które dla mnie są tak jasne, dla innych są niewidoczne. Nie prosiłem księgarza o pomoc, ale książkę nietrudno było znaleźć. Jak wszystko inne w dzisiejszych czasach, była wystawiona na półce do sprzedania. Kasjerka uśmiechnęła się do mnie tak, jak uśmiecha się kobieta, gdy widzi mężczyznę robiącego coś, co jej się podoba pchającego wózek z dzieckiem, niosącego kwiaty. 6
Wiesz, co czasem mam ochotę zrobić? Otóż myślę o napisaniu listu do Międzynarodowego Trybunału Zbrodni Wojennych w Hadze, żeby im powiedzieć: powinniście wytoczyć zaoczny proces Bogu, bo to on jest najgorszym z wszystkich zbrodniarzy wojennych. Albo Bóg widział wszystko, co się działo, ale go to nie obchodziło czyli dopuścił się zaniedbania karalnego. Albo też brał w tym wszystkim czynny udział, podsuwając mi pomysły, nie powstrzymując wtedy, kiedy mógł co czyni go współsprawcą. Tak czy owak, jest zbrodniarzem, przestępcą wojennym. [...] Później, rzecz jasna, nastała cisza. Słychać było różne drobne dźwięki mój oddech, kapanie wody z kranu, samochody na ulicy. Ale i tak panowała cisza. Cisza, która nastaje zawsze wtedy, gdy prosi się Boga o coś. Nie jakakolwiek cisza. Boża. http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3724,wstret-do-tulipanow» 7
Spis treści Lourie_Wstret_do_tulipanow_tytulowa 2 Wirtualna_Biblioteka 3 Lourie_Wstret_do_tulipanow 5 8