" Syberia - podróż w nieznane. Historie ocalonych z zesłania." Zesłanie jako forma kary istniało w Rosji od początków XVI wieku. Na Syberii zawsze brakowało rąk do pracy i jednym ze sposobów na ich pozyskanie była przymusowa zsyłka. Zsyłano tam przestępców: kryminalnych i politycznych. 17 września 1939 oddziały Armii Czerwonej wkroczyły na wschodnie ziemie Polski. Wtedy, niemal natychmiast, aparat represyjny NKWD przystąpił do realizowania podstawowego swego zadania: opanowania zagrabionych ziem i złamania w zarodku jakichkolwiek form oporu przeciwko nowej władzy. Aby zrealizować program sowietyzacji Kresów należało w pierwszym rzędzie oczyścić te ziemie z osób będących, zdaniem władzy, największym zagrożeniem. Jednym ze sposobów były masowe deportacje. Chciano pozbyć się faktycznych lub domniemanych wrogów, a także pozyska setki tysiące darmowych rąk do pracy przy wyrębie lasów i budowie nowych linii kolejowych. Deportacje ludności przeprowadzono w czterech głównych etapach: 10 lutego 1940 r., 13 kwietnia 1940 r., na przełomie czerwca i lipca 1940 r. oraz w czerwcu 1941 r. W trakcie tych akcji wywieziono około 1 milion 80 tys. obywateli polskich. Deportacja lutowa objęła swym zasięgiem przede wszystkim ludność polską. Zsyłano osadników wojskowych (w większości byłych uczestników wojny 1920 roku) oraz służbę leśną, a także uciekinierów z Rosji po wojnie domowej i przejęciu władzy przez bolszewików. Wśród osób zesłanych na Syberię w lutym 1940 roku był Pan Eugeniusz Kretkowski z rodziną. W dniu 8 marca 2015 r. odwiedziłem Pana Eugeniusza Kretkowskiego, który jest dobrym znajomym mojej babci. Poniżej przedstawiam jego wspomnienia. Jak się to wszystko zaczęło Kiedy wybuchła II Wojna Światowa, w roku 1939, mieszkaliśmy koło Grajewa w woj. białostockim, ojciec był leśnikiem. Było nas 5 dzieci: brat w wieku 3 lat, ja miałem 7 lat, siostra 8 lat, brat 12 i najstarszy brat 14 lat. 10 lutego 1940 roku w nocy, około godz. 5.00, zapukali do naszego domu enkawudziści. Znaleźli ojca mundur leśnika i dubeltówkę i kazali nam się pakować. Dali nam na to 2 godziny. Nie kazali mamie brać wiele bagażu, mówiąc, że wszystko za nami przywiozą. Mama, która podczas I Wojny Światowej przeżyła już wywózkę do Kazachstanu, nie uwierzyła, i pakowała, co się dało: pierzyny, poduszki, kołdry Zapakowali nas na sanie i przywieźli pod Grajew. Tam już było wielu innych leśników z rodzinami. Następnego dnia podstawiono wagony i kazano nam wsiadać. W jednym wagonie były 4 rodziny, każda rodzina miała jedną pryczę do spania. Zamknięto drzwi i pojechaliśmy. Co jakiś czas pociąg się zatrzymywał, jedna osoba z wagonu wychodziła, aby wziąć chleb, a druga kipitok, czyli po gorącą wodę, przynosili to dla pozostałych. Ludzie chorowali, a jeśli ktoś zmarł, jego zwłoki wyrzucano z pociągu. Jechaliśmy tak 1 miesiąc. Trasa, którą 1
jechaliśmy, zaznaczona jest na mapie kolorem zielonym (zdjęcie nr 1). Siostra wypisała miejscowości, przez które jechaliśmy (zdjęcie nr 2). Zawieźli nas do lasu i kazali wysiadać. Już wiedzieliśmy, że jesteśmy na Sybirze. Nasza miejscowość nazywała się Irkuckaja Oblast,Tajszet, Posiołek Kwitok (woj. irkuckie, powiat Tajszet, osada Kwitok). (zdjęcie nr 3) Jak mieszkaliśmy W Kwitoku był tartak, produkowano tam podkłady kolejowe. Mieszkaliśmy w drewnianych barakach, nasza rodzina w baraku nr 4. (zdjęcie nr 4) Wszystkich baraków było trzydzieści kilka. W naszym baraku było 21 pokoi pomieszczeń, w każdym pomieszczeniu była jedna rodzina. Nasz pokój (nr 5) miał wymiary 3 X 4 m, i tak mieszkaliśmy wszyscy, siedmioro. Spaliśmy na pryczy, wszyscy na jednej, a prycza od sufitu miała pół metra. Na pryczę wchodziło się po schodkach. W baraku była wspólna kuchnia, dla wszystkich rodzin. Później większe pokoje miały już swoją małą kuchnię. Między barakami były latryny ubikacje. Był też budynek komendantury, obok naszego baraku, był klub, obok stołówka. Do stołówki chodziło się z kartkami i dostawało się kromkę chleba na dzień i gorącą wodę. Była też łaźnia (gdzie 1 raz w miesiącu mogliśmy się wykąpać) i drewniany szpital, było też gospodarstwo, gdzie hodowano konie, świnie, na potrzeby całego łagru. (zdjęcie nr 5) Pół kilometra od naszego posiołku był posiołek rosyjski, a między nimi były Zakłady Naprawcze Taboru Samochodowego. Pracowali tam: ojciec, mama i moi obaj starsi bracia (16 i 14-letni). Warunki życia Zaraz po przyjeździe enkawudziści zrobili zebranie i powiedzieli po co nas przywieźli do pracy. Kto nie będzie pracował, będzie surowo karany. Mężczyźni pracowali przy wycince drzew. Były to ogromne drzewa, które miały po 400, 500 lat, a ścinali je siekierą i piłą. Ojciec, po tygodniu pracy w lesie miał na rękach rany od noszenia kloców drewna, w nocy nie mógł ruszać ramionami. W łagrze mieszkało około 3500 ludzi, w tym kilkaset dzieci. Najmłodsze dzieci poumierały, z chorób, zimna. Było bardzo ciężko. Ludzie chorowali, głównie na malarię, umierali. Nie byliśmy przyzwyczajeni do takiego zimna. Jak przyjechaliśmy to było -50 stopni mrozu. Dużym problemem były meszki i komary. Ludzie puchli od ukąszeń. Szkoła Do szkoły poszedłem dopiero w 1943 roku, najpierw była to szkoła rosyjska, dopiero gdy powstał Związek Patriotów Polskich założono szkołę polską. Pisaliśmy sokiem z buraków 2
czerwonych na gazecie Ruskaja Prawda, pomimo druku. Mam zdjęcie uczniów, ja też tam jestem, ale nie wiem który (zdjęcie nr 6). Klimat Klimat na Syberii jest przedziwny. W zimie jest 50 stopni mrozu, niebo aż błyszczało, a śnieg skrzypiał, jak się szło. W kwietni robiło się ciepło, a w maju było już zupełnie zielono i bardzo ciepło. W lecie temperatury sięgały do 40 stopni. Kilka sytuacji, które szczególnie pamiętam Pamiętam, jak z siostrą Marysią byliśmy na grzybach, nazbieraliśmy ich mnóstwo. Gdy wracaliśmy, zobaczyli nas Rosjanie, chłopcy z domu dziecka, mieli około 15 lat. Wyrwali nam nasze grzyby, mówiąc: Wam, Polaczki, nie wolno zbierać tych grzybów, wysypali nam grzyby i podeptali. Jesienią chodziliśmy do kołchozu zbierać żniwa, chodziliśmy na wykopki, kopaliśmy motykami ziemniaki, 10 wiader oddawaliśmy, 1 wiadro mogliśmy zabrać sobie była to zapłata. I mieliśmy, co jeść w zimie. Kiedyś poszedłem z kolegą w strąki grochu. Chcieliśmy trochę ukraść, żeby mieć co jeść. Na koniu jechał Rosjanin, zobaczył nas. Kolega uciekł, a mnie złapał i zaprowadził do kołchozu. Miałem te strąki grochu za pazuchą. Po jednej stronie siedzieli dziadkowie na ławkach. Ten co mnie przyprowadził, powiedział, że złapał złodzieja, Polaczka. Przybiegli rosyjscy chłopcy i mnie obstąpili. Zapytał Chłopaki, szto z nim zdjełać? Wtedy wysypali mi te strąki i wymyślali, co ze mną zrobią. Bardzo się bałem. Nagle, ktoś krzyknął Pacan udiraj! (Uciekaj chłopcze!). Wtedy zerwałem się do ucieczki, rzucali za mną kamieniami, ale uciekłem. Codziennie o godz. 20.00 włączały się głośniki i musieliśmy słuchać wiadomości z Moskwy, o tym, jak armia rosyjska walczy z Niemcami. Losy rodziny Ojciec znał dobrze rosyjski, bo przed wojną był studentem w Leningradzie. Mama też znała dobrze rosyjski. Ojciec dostał pracę w tajszeckim kombinacie leśnym. Dzięki temu, że ojciec znał dyrektora fabryki, zatrudniony też został brat najstarszy, był palaczem. Mama była tam sprzątaczką, a brat, Stasiek (czternastoletni), też był tam zatrudniony. Został wysłany na szkolenie, był najlepszym uczniem, i jak wrócił został ślusarzem tokarzem. Było to ważne, bo za pracę można było dostać o 40 gram więcej chleba na kartki na dzień (zwykła porcja to było 50 gram 1 kromka). Brat, który był palaczem, został zabrany do wojska, nie miał jeszcze 18 lat, a w roku 1944 zabrali też ojca do wojska. Potem brat Staszek (ten czternastoletni) utrzymywał całą rodzinę, dostawał kartki na cała rodzinę, gdy brat starszy i ojciec poszli do wojska. Powrót do Polski 3
W styczniu 1946 roku zaczęli do nas przychodzi enkawudziści i pytać, czy chcemy zostać czy chcemy wyjechać. Obiecywali, że będzie nam dobrze i będziemy mogli się budować, ale mama nie chciała zostać. W lutym dostaliśmy dokument kartę deportacyjną. W marcu podstawili wagony, nikt nie chciał zostać, wszyscy zapakowaliśmy się do tych wagonów. Moment, kiedy pociąg ruszył, to był najpiękniejsza chwila. Na karcie deportacji, w nazwisku mamy był błąd, napisano Kostkowska Eugenia. Mama, jak to zobaczyła, bardzo się przestraszyła, że nie będziemy mogli wyjechać. Na szczęście w Brześciu, na przejściu granicznym, nikt nie zwrócił na to uwagi. Przyjechaliśmy do Poznania 18 kwietnia 1946 roku. Ojciec był wtedy w Jeleniej Górze, w jednostce wojskowej. Był szefem kancelarii sztabu pułku. Tam poszła siostra Marysia z bratem Staszkiem szukać ojca. Pytali o ojca, chorążego Kretkowskiego Maksymiliana. Ojciec się nas nie spodziewał, była to ogromna radość. Skierowano nas do Radoniowa, poniemieckiej miejscowości. Olek, starszy brat, ten, który był zabrany do wojska, był tam już wcześniej, przydzielono mu gospodarstwo 7 ha jako dla inwalidy wojennego, a mamie drugie 7 ha. 14 maja 1946 r., w niecały miesiąc po naszym spotkaniu, ojciec zmarł na zwał serca w jednostce wojskowej. Jak zmarł miał 45 lat. Mama miała 41 lat. Podsumowanie Po zakończeniu II Wojny Światowej, niektórzy Polacy, tak jak Pan Kretkowski rozpoczęli nowe życie, żyli dalej z bolesnymi wspomnieniami, które odcisnęły się na nich podczas pobytu na Syberii. Nie wszyscy wywiezieni mieli jednak tyle szczęścia Większość zmarła z głodu i już nigdy nie zobaczyli z powrotem swojej ukochanej ojczyzny i najbliższych. Bardzo trudno jest mi wyobrazić sobie, jak żyli tamci ludzie, w tak trudnych warunkach, w głodzie i chłodzie. Możemy tylko liczyć, że takie czasy, nigdy nie powrócą, a ludzie zawsze będą żyć w dostatku i spokoju. ZDJĘCIE 1, TRASA PRZEJAZDU: 4
ZDJĘCIE 2, MIEJSCOWOŚCI PRZEZ KTÓRE JECHALIŚMY: ZDJĘCIE 3, TAJSZET, OSADA KWITOK (WOJ. IRKUCKIE): 5
ZDJĘCIE 4, PLAN BARAKU NR 4: 6
ZDJĘCIE 5, PLAN ŁAGRU: ZDJĘCIE 6, ZDJĘCIE UCZNIÓW: Pracę przygotował Piotr Kozłowski, klasa I b. 7
8