Jan Błoński Romans z tekstem Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (15), 1-8 1974
Komitet N a u k 0 Literaturze Polskiej 1 Instytut Badań Literackich PAN dwumiesięcznik 3, 1974 TEORIA LITERATURY -KRYTYKA -INTERPRETACJA Romans z tekstem P rzeg lą dam w iersze Celana: Kam ień, z którego cię wyciosałem, gdy noc lasy swe rozproszyła: rzeźbiąc na podobieństwo drzewa otuliłem się w brąz m ej najcichszej sentencji jak w korę Nic. Nie ma echa. I kam ień, i las w yczerpał dla m nie, teraz, dzisiaj! sw e uczuciowe prom ieniow anie. A to rzeźbienie w brąz najcichszej sen ten cji jakie banalne! W ięc gdzie in dziej: Światło janowca, żółć, stoki, ropnie ku niebu, a cierń adoruje ranę, i dzwoni w niej, jest wieczór, nicość w ytacza sw oje morza na nabożeństwo Osobliwsze. A le przecie znane ju ż i n iepotrzebnie w ym yśln e. Ropnie ku niebu osten tacyjn ie bluźnią pospolitem u gustow i, zaś nicość, co w yta cza sw oje m orza na nabożeństw o, c zy nie n azbyt pa tetyczn a? I nagle: W migdale co tam stoi w migdale? Nic.
JAN BŁOŃSKI Nic stoi w migdale. Stoi tam i stoi. 2 A cóż to takiego? Nic nie rozum iem. Nie rozum iem owego n ić \ co stoi w migdale. Ale doprawdy stoi tam i stoi. Jak dziecko przed cukierkiem, jak rabin nad świętą księgą? C zytam dalej: W niczym kto tam stoi? Król Stoi tam król, król. Stoi tam i stoi. Żydoioska głowo, nie możesz posiwieć. Król? Więc ojciec, Bóg, znak prawa? Król z bajki... czy z Freuda? A głowa żydowska, czem uż ona posiwieć nie może? Mądra głowa, co przeciw sobie zwraca sw oje cierpienie? A twoje oko ku czemu stoi oko? A więc to do mnie? Ten refren? To potrójne wezwanie? Teraz ju ż nie ty lk o ciekawość; także lęk. I dreszcz: to jest bardzo piękne. Ku migdałowi stoi twoje oko. Ku nicości stoi twoje oko. Stoi ku królowi. Stoi tak i stoi. Ludzka głowo, nie możesz posiwieć. Pusty migdał, błękit królewski. Teraz ju ż wiem, że m uszę to przeniknąć. Zanim moje oko stanie k u nicości, stanie ku migdałowi m usi stanąć ku wierszowi, m usi w targnąć w jego tajem nicę. Ale nie będę teraz rozważał Celana 1. I Mandorla nie jest moż& nawet trudnym wierszem. Odtwarzam tylko własne dośw iadczenie. Rzadkie, zapewne, bo poeta wielki. Ale nie różne od tego, którego zaznałem w ielokrotnie. C zytając w iersze, trafiam na g ru zły dziwactwa, nad którym się naw et m yśleć nie chce. Na miał banału, który zam ula um ysł. Ale także na diam enty, które ty m mocniej świecą, im bardziej nieprzenikliw e, w sobie zam knięte, niezrozum iale oczywiste. Nie wiem i zapewne nie dowiem się nigdy dlaczego właśnie ten wiersz tak m,nie olśnił. Na jaki trafił migdał dzieciństw a, na jakiego króla. Jaki w e w n ętrzn y r y tm odebrzm iał na po 1 Fragmenty wierszy Celana według: P. Celan: Wybór poezji. Wybrał, przełożył i wstępem opatrzył F. Przybylak. Warszawa 1974.
3 ROM ANS Z, TEKSTEM kornie chytre stoi i stoi'. Czem u pokonał obojętność* przyzw yczajen ie, nieuw agę, odw ojoioałpozornie banalny kam ień i las poprzednio przerzucanych; w ierszy. C zem u m nie zakochał, Nie potrafię zatem powiedzieć, czem u właśnie Mandorla. Ale to w ko ń cu dla nikogo prócz m nie nie m a znaczenia. C hyba pośrednio, jako przykład. Jak analizuje się teksty? Tak, jak się je kocha (nienawidzi). Bo przecie, zanim zacznę roztrząsać wiersz, już w iem, że jest piękny (ciekawy, odpychający itd.). A jeśli rozważanie zostało ufundow ane na ocenie, to ocena zakotwiczona w niedow iedzionym, zbudowana na emocjonalnym... Jaka jest więc strategia namiętności? Tych, które badaczem powodują, i tych zwłaszcza, które w nim rozbudzają? Inaczej: jak badacz zostaje uwiedziony przez tekst? Czy literaturoznawca jak psychoanalityk nie powinien poddać się (choćby bez świadków, rozmawiając z sobą sam ym ) gruntow nem u przebadaniu? Poddani magii obiektyw nej uczoności, p rzyjm u je m y (albo częściej, udajem y, że p rzyjm ujem y) ton beznam iętny i nieosobisty. Lecz w ty m sa m ym czasie naukolodzy jak na złość coraz bardziej podkreślają rolę emocjonalnych, nierozum nych źró-r deł w szelkiej twórczości, także arcyścisłej... W ygnane drzw iam i, nam iętności wracają oknem. Hum anista może oczywiście pracować ty lk o częścią sw ej osobowości: w y n a jm u je sw ej dyscyplinie reprezentow anej przez uczelnię czy in stytu t kilka godzin czasu i nie nadm ierną partię neuronów. Żyw sze uczucia intelektualne nie są koniecznie potrzebne do odgrywania społecznej roli naukowca: dość przejrzeć niezliczone z e s z y ty, serie i abstrakty, pracowicie zapełniane załącznikam i do dyplom ów. Zaś p rzytulny krąg wieczornej lam py oświetla niejedną w stydliw ą tajemnicę. H erm etyczny semiolog koi swe duchowe potrzeby Gojawiczyńską, bojowy m arksista - M akuszyńskim. Lecz w ty m właśnie trudność, by c a ł e g o siebie zaprząc do pracy. Gęba badacza, którą m i zrobiło społeczeństwo (od stu d en tó w do m inistra), jakże często tylk o uczone m in y stroić potrafi! Z apew ne więc trzeźw iej przyznaw ać się do skryw a n ych namiętności (przede w szystkim zaś starać się je wyodrębnić i uświadomić) aniżeli w pocie czoła montouoać uczoną rolę, która i tak przeświecać będzie dziurami? Ucieczka od wartościowania, lęk przed jednostkow ym w ychyleniem, w styd przed w yłożeniem kart czyż to nie najgroźniejsze i najbardziej porażające? Nikogo nie nam aw iam do spisyw ania im presji. P rzypom inam tylko, że u początku
J A N BŁOŃ SK I 4 badania tekstu stoi zawsze stoi i stoi! romans z tekstem. I że ten romans zaczyna się od fascynacji niezrozum iałym (choć ta niezrozumiałość może się objawiać na rozm aitych poziomach tekstu, także w ted y, gdy znaczenia zdają się na pierw szy rzu t oka przezroczyste). Zaczyna się od bolesnego poczucia odtrącenia c zy w yklu czenia z c zyje jś praw dy. T a k więc ty lk o dzieło, które kusząc odtrąca, okopuje się naprawdę godne roztrząsania. Nic co stało się całkowicie zrozumiałe pisał Proust nie jest ju ż nasze. Proces badawczy jest jednak procesem rozjaśniania? Zapew ne. A le tak samo, ja k m iłość jest pragnieniem zagarnięcia... Analogię można snuć dalej. Badacz może tekst przysw oić i może się go starać rozłupać. Podobnie namiętność m oże zmierzać do oczarowania albo do zniewolenia. Św iadectw em oczarowania jeśt zw ykle kryty k a immanentna. C zyż nie najlepiej odtw o rzyć w przódy program pisarza, najpierw w yp o w iedziany explicite, następnie zaś ivpisany w dzieło? K rytyka ńm m anentna jest na peumo najpokorniejszą z k ryty k. I może także najsym patyczniejszą moralnie... Toteż doradzają ją zazw yczaj sami pisarze. C zy jednak w czystych intencjach? Jak tylu innych, V aléry zalecał krytyko w i, aby odkryw szy, co autor chciał właściwie zrobić, zbadał, czy ten dokonał swego rzeczywiście. U kresu obiecywał czystą rozkosz estetycznej kontem placji, utożsamioną klasycznie z doznaniem harmonii zamiaru i spełnienia, całości i szczegółu. Postępował jak kobieta, pewna swej w ładczej piękności. Prawdziwe uwodzicielki mają się jednak zawsze na baczności. Nié dowierzają sw ojej urodzie, świadome, że nam iętność jest grą, podobnie jak grą jest w szystko, co dzieje się m iędzy pisarzem a czyteln ikiem. Nie spuszczają więc oka z wielbicieli, podniecając oczekiwanie przew rotnym gestem, podbijając własną cenę niespodzianką... I tak niejeden pisarz postępuje. Powstają obecnie jak grzyby po deszczu prace o G om brow iczu. Ile rozczarowań zgotow ał on je d nak swoim glosatorom! Już, ju ż m niem ają, że uchw ycili parę fu ndam entalnych założeń, z których wyprowadzą płynnie m echanikę dzieła. Ale wkrótce przystają, znużeni i niepewni. Cieniując i rozwijając kom entarz, czują, że te k st w y m y k a się badaniu, opalizuje sprzecznościami. C zyżb y popełnili błąd sztuki, b y posłużyć się term in e m lekarskiej deontologii? Jeśli tak, gotowi go. naprawić: subtelniejszą analizą, o b fitszy m przytoczeniem. Lecz po chw ili p rzysta ją zn o w u,
5 R OM ANS Z TEKSTEM zniechęceni ściganiem cienia. Zapomnieli, że pisarski autókom entarz ja w n y i utajony jest rów nież tekstem artysty. N iby pająk, zaczajony w oku sieci, czeka on na czytelnika, aby w chwili, kiedy ten przejrzał topografię dzieła, iłosnuć nieoczekiw any zakrętas, skłębić n itk i Ariadny... Po to w łaśnie Gom browicz niestrudzenie opatryw ał swe książki kom entarzam i. Zostały one tak pomyślane, aby na poły m yląc, na poły wspomagając k ryty k a zmusić go do pokornego przem ierzenia całego dzieła pisarza: do zupełnego poddania się jego odczuciom i zamiarom. I ani się taki badacz spostrzeże, jak w najlepszej wierze przepisze w zm ienionym porządku całe dzieło G om browicza! P rzykła d sk ra jn y, ale pouczający. P iękne to przedsięwzięcie: oblegać cierpliwie tw ierdzę tekstu, wypraszać tajem nice, m o rzyć załogę natarczyw ą cierpliwością... A jednak ten, k to ogarnięty wściekłością nie w yrzuci kiedyś zbędnych fiszek do kosza, skaże się w końcu na badawczą porażkę. Dlatego nie w ielbiciele, ale gwałciciele cieszą się zw y k le głośniejszym podziw em otoczenia. T ekst najlepiej zdobyć z marszu. Ścigając cel w łasny dalej położony łatw iej ujtargnąć znienacka do fo rtecy. T ekst zostaje w tedy nie tyle rozłam any, jak szyfr, ale rozłupany. Ostre bo nieoczekiwane światło pada na część dzieła, reszta, pom inięta czy rozsypana, zn ika w cieniu jako nieistotna czy o czyw i sta. Intencjonalna stronniczość, nieskryw ana ocena (tkwiąca ju ż w w yborze poruszanej problem atyki) rodzi spontanicznie oryginalne interpretacje. O dkrycie nowego znaczenia zm ienia autom atycznie hierarchię pisarzy epoki. Cóż z tego, że Filozofia Leśmiana nikogo ju ż dzisiaj nie zaspokaja naw et Sandauera? Od niej jednak zaczęło się pow ojenne w sław ę w stąpienie poety, którego przed pięćdziesięciu Idty n ikt nie śm iałby naw et porównać z Kasprowiczem. Lecz czy ośrodkiem, wokół którego krążyła m yśl krytyka, było istotnie dzieło Leśmiana? Usiłował on ju ż w tedy okiełznać konika autotem atyzm u, w któ rym dostrzegał słusznie czy niesłusznie w y różnik literatury X X w ieku. Podobnie z dorobkiem poszczególnego pisarza. K to roztrząsa dzisiaj Quo V adis, kto za jm u je się w spółczesnym i powieściami Sienkiewicza? W szakże Trylogia jest nie tylko czytana powszechniej. Jest przede w szystkim chętniej rozważana. Nie zdradziła jeszcze swoich sekretów. Sienkiew icz był zatem lepszym P olakiem n iż katolikiem... Bardzo by go to zapew ne zd ziwiło. K ied y jed n a k B rzozow ski znęcał się nad Rodziną Połaniec
JA N BŁO ŃSKI 6 kich, miał na pewno więcej racji niż Prus, pokpiw ający z Ognien i m ieczem... A żadnem u nie szło przecie o oddanie sprawiedliwości dziełu. Raczej o kszta łt k u ltu r y narodowej. Ilez jednak bzdury w takich k ry ty c zn y c h szarżach! C zekam niecierpliwie na historię norwidomanii. Pokaże ona, jak aż do d z- siaj prawie nie chciano N orw ida w ysłuchać. Po prostu w ysłuchać. Czegóż m u nie wmawiano! Jakich pieczeni nie pieczono na ogniu, w znieconym przez genialnego poetę! Jak dotkliw ie odczuł przepraszam, odczuliśm y brak cierpliwych oblegaczy, którzy by chcieli zrozum ieć to dzieło od w ew nątrz! A lbow iem tek st gwałcony w ym yka się badaniom równie często, co tekst oblegany. Ta badaczowi grozi, że pozostanie więźniem, w chłoniętym niejako przez dzieło. T am że przejdzie obok swaistości tekstu, swoistości, która musi jednak zostać uchwycona w całości i przez całość. Czy nie w ym ow nym przykładem jest Racine Barthesa? Skoro zdołano udowodnić, że schem aty i kategorie, w które starał się pochwycić Fedrę, można z rów nym powodzeniem przypasować do Fausta', Goethego... Skoro m ów ił nie tyle o Radnie, ile o tragedii w ogóle? Romanse z tekstem kończą się często zobojętnieniem. Przychodzi m om ent, kiedy dzieło badaczowi jałowieje. Czy dlatego, że zostało im m anentnie przysw ojone i niejako powtórzone w ew nętrznie; czy też, że rozłożone i wpaswane w aiekawszą całość zobojętniało m u w tej reszcie, która w praw dzie m oże się kied yś obudzić do nowego życia, ale tym cza sem nudzi po prostu. Często także kam pania kończy się porażką i na placu pozostaje tekst. Nawet napisanie przenikliw ej rozprawy nie chroni bowiem od poczucia czczości i bezradności intelektualnej. Cóż z tego, żem poprawicie a nawet doskonale zbadał łańcuch problemów? W ysnuły się za nim i następne, i tak przew rotne, że rozwiązane straciły na znaczeniu... N azbyt w y niosły i nieprzystępny tekst zniechęca także. R ozejrzyjm y się dookoła: ile dobrze zaczętych badań nad książką, autorem, epoką? I nie zawsze dlatego nie chcą się skończyć dobrze, że nie stać badaczowi energii i inteligencji. Często ma jej właśnie za wiele: rodzi ona więcej p y ta ń niż odpowiedzi. Jednak nie w szystkie porażki m uszą być nieszczęściem. Zapewne, k r y ty k czyni w szystko, aby poddać sobie tekst. Ale często w głębi serca pragnie być pokonany. Intelekt tęskni do własnej porażki. B yli k ryty c y i to wśród najw iększych którzy nigdy nie chcieli
1 ROM A N S Z TEKSTEM skapitulować. Taki był na pewno Irzykow ski. N ikom u nie szczędził icskazów ek i uzupełnień. Nawet żyw em u pom nikow i gotów był wpisyw ać w łasne pom ysły. Nie chciał nigdy uznać, że nie można jeszcze lepiej. Dlatego zapewne przynajm niej w późnej dojrzałości unikał arcydzieł... Taki był może choć inaczej Brzozowski. Umiał co prawda popaść w zachw yt, ba, w ekstazę. Zaczynał w tedy mówić cu d zym głosem (popadając na dobitkę w liryczenie czy naw et w ierszowanie). Jakby chciał wsunąć się w cudzy tekst i przew yższyć sw e go idola na jego w łasnym terenie... K iedy indziej wreszcie ustala się sp o ko jn y dialog obu tekstów: badanego i badającego. Zgoda na zasadniczą inność arcydzieła na niepojęte przesunięcie znaczeń i wyglądów, które spowodowało prowadzi do postaw y spolegliwego partnerstw a. Badacz zna słabości dzieła, po cóż by je miał jednak w ykorzystyw ać? I dobrze wie, że nawet najgorętszy zachw yt, choć p ożyteczny, niew iele tylk o teksto w i pomoże... Miłość do te k stu k o ń czy się w tedy m ałżeństw em z rozsądku. C zy zm iany w planow aniu n a uki mogą istotnie zm ienić litera tu roznaw stw o? Rozw ażał to niedaw no T reugutt. P osłużył się porów naniem współczesnego instytutu badawczego do m a n u fa ktu ry. Pracuje m y obecnie ja k a kum ulatory podłączone szeregowo. Św iatło m ocniejsze, kie d y w ięcej ogniw. P ow staje więc pytanie, czy m ożna ko chać te k s ty w m anufakturze? Historia Carm en robotnicy m a n u fa ktu ry tytoniow ej w różyłaby miłości burzliwe... Lecz, mówiąc poważnie: podobnie jak Treugutt, nie przypisyw ałbym nadmiernego znaczenia p la n istyc zn y m przekształceniom. N auka jest taką prognozą, która samej siebie przewidzieć nie potrafi. Lecz to odnosi się do w szystkich gałęzi wiedzy. P om yślm y raczej, czym jest wydajność, skuteczność, e fe k ty w n o ść działalności hum anisty. N auki ścisłe sprawdzają się w dośw iadczeniu, techniczne w m anipulow aniu rzeczami. Instrum entalizacja hum anistyki zabija m yśl badawczą albo częściej jeszcze zwraca się przeciw ko jej o błudnym m ecenasom. Zwłaszcza badanie literatury, jeśli sprawdza się społecznie, to przez odbiór dzieł tekstów którym i się zajm uje. Badanie literatury to także urabianie i program owanie publiczności literackiej (co odbywa się przez tysiące pośredników). U przyw ilejow uje ono zupełnie inne postaw y n iż m anipulow anie rzeczam i. W zm acnia, nie p o m niej
JA N BŁO ŃSKI sza, niepowtarzalność i bezinteresowność.recepc ji tekstów krążących w społecznym obiegu. T ym sam ym stym uluje zdolność wartościowania i emocjonalną wydolność publiczności. Obcowanie z tekstam i, rozpoczęte rom ansem badacza, m oże i pow inno kończyć się rom ansami czytelników. 8 Jan Błoński