WYDANIE SPECJALNE W tym numerze: Nasza szkoła stara się o nadanie nowego imienia Kim jest Sybirak? Wspomnienia Sybiraków, których nigdy nie zapomną Kwiecień - Miesiącem Pamięci
Spis treści Kim jest Sybirak? 3 Działania podjęte w związku z nadaniem nowego imienia szkole Wiersze o Sybirakach 5 Wywiad z Sybirakami 6 Przeżyła ten horror 8 Fragment z pamiętnika Sybiraka 12 Wiersze ku czci Polaków zesłanych na Sybir Konkurs: Losy Polaków na Wschodzie w latach 1939 1956 4 15 16 Kwiecień - Miesiącem Pamięci 18 Znani ludzie zesłani na Sybir 19 2
Kim jest Sybirak? W tym roku nasze gimnazjum stara się o nadanie imienia, które będzie wiązało się z Polakami zesłanymi na Sybir. Sybiracy to ludzie, którzy byli wywożeni głównie w północne obszary Rosji. Skazywano ich na tak wielkie cierpienie tylko ze względu na ich pochodzenie, poglądy polityczne i religijne. Oskarżano ich również o działalność przeciwko władzy. Przeważnie wcześniej skazanych poddawano chłoście, piętnowaniu i odcięciu członków (języka, nosa) po czym bez okresu leczenia wysyłano w drogę. Od początków XVII wieku zaczęto zsyłać także na Syberię. Ludność przewożona była w ciasnych wagonach przeznaczonych dla zwierząt. W wagonikach umieszczano ok. 50 osób, kiedy były one już całkowicie zapełnione zamykano je od zewnątrz. Podróż trwała bardzo długo, czasami zatrzymywano się na krótkie postoje. Do pojazdów były wstawiane niewielkie piecyki pozwalające na ogrzanie się, jednak opału wystarczało na zaledwie kilka dni. W podłodze wybijano otwór, który miał pełnić funkcję ubikacji. W tak ciężkich warunkach mogli przetrwać tylko najsilniejsi. Bardzo szybko rozprzestrzeniały się choroby takie jak tyfus. Posiłki był dawane raz dziennie w bardzo małych ilościach. Wielu ludzi nie docierało do celu wędrówki, ginęli z wycieńczenia i głodu. Najczęściej umierały dzieci, które nie wytrzymywały panującego chłodu. Nikt nie przejmował się zmarłymi, ich ciała były wyrzucane z wagonów na śnieg. Sybiracy są dla wielu pokoleń wzorem do naśladowania. Choć minęło już wiele lat nadal muszą borykać się z przykrymi wspomnieniami oraz utratą najbliższych. My jako młodzi patrioci powinniśmy szanować każdego człowieka i wspominać osoby, które nie powróciły już do ojczyzny... 3
Działania podjęte w Gimnazjum Samorządowym nr 2, w związku z nadaniem szkole imienia Polaków Zesłanych na Sybir. 1. Ujęcie zadania w Planie Pracy Szkoły i Programie Wychowawczym Szkoły. 2. Przy akceptacji Bolesławieckiego Koła Związku Sybiraków przyjęcie zadania uchwałą Rady Pedagogicznej w porozumieniu z Radą Rodziców i Samorządem Uczniowskim. 3. Przeprowadzenie we wszystkich klasach gimnazjum cyklu lekcji historii z udziałem przedstawicieli Związku Sybiraków. 4. Przeprowadzenie cyklu lekcji geografii związanych z tematyką regionu Syberii (klimat, terytorium, gospodarka, społeczeństwo itp.). 5. Gromadzenie w bibliotece szkolnej materiałów związanych z patronem. 6. Przygotowanie gazetek klasowych Znani Polacy Zesłańcy Sybiru. 7. Przygotowanie montażu słowno-muzycznego opartego na wspomnieniach Sybiraków i piosenkach Anny German i Hanki Ordonówny. 8. Zorganizowanie Międzyszkolnego Konkursu Ocalić od zapomnienia dla uczniów szkół podstawowych i gimnazjów z terenu miasta Bolesławiec. 9. Przygotowanie w bibliotece wystawy Polacy Zesłańcy na Sybir. 10. Konkurs plastyczny na nowe logo szkoły. 11. Kontynuacja prac nad przybliżeniem losów Sybiraków na lekcjach polskiego, historii, sztuki, godzinach wychowawczych oraz zajęciach pozalekcyjnych. 4
Rafał Paszek Nad grobem Matki Mateczko Kochana, Stojąc nad Twym grobem Zdałem sobie sprawę Jaki byłem snobem. Dzisiaj mi się jawi Obraz Twojej doli, Z naszej egzystencji Żyjąc w pół niewoli. Kiedy Ty, kobieta Mizernej postury, Wątła, schorowana, Gnałaś między góry. Wykaszając dla kóz Polany i łąki. Lub z kołchozu niosąc Na plecach wór mąki. Widzę jak na zboczach Zbierając gałązki, Schodziłaś ugięta Pod ciężarem wiązki. Jak deptałaś boso, W formach, kóz odchody. Jak rąbałaś sama Często grube kłody. Wiem, jakie w Twym sercu Ból otworzył rany, Kiedy mąż Twój został Zmobilizowany. Wiem, że były chwile, Gdy Ci głód doskwierał. Znam ból Twego serca, Gdy Ci syn umierał. Sama w obcym kraju, Bez wsparcia rodziny, Wkręcona w radzieckie Tryby zła maszyny. Z dzieckiem, co wymaga Stałego karania, Bo sprostać nie może Normom wychowania. Podziwiam Cię szczerze, bez cienia obłudy. Twój hart, siłę ducha, Że zniosłaś te trudy. Nic Ci dziś nie dadzą Moje przeprosiny Za głupie wybryki, Za szczeniackie czyny. Wiem jedno. Że dzisiaj Nie mam już zagadki W czczonych przez poetów Słowach serce matki. Zbigniew Czerepowicki Pożywienie Sybiraków Pożywienie nasze, Aż wstyd opowiadać Stanowiły chwasty, Pokrzywy, lebioda. Sześć gramów chleba Dla pracującego, Ćwierć kilo dla dziecka, Dwieście dla starego. Chleb pieczono z mąki Na poły z plewami, Z mrożonych ziemniaków Łącznie z obierkami. Barwy chleba różne Nikt nie wie dlaczego? Czarny, granatowy, Zbliżony do rudego. Zupy ze stołówki Z ziarenkiem żyta Z zielonej kapusty, To dopiero pycha. Olejem maszczone, Jeden gram na porcję, Smak i zapach tego Powodował torsje Meni Sybiraków Same rarytasy. Nie było w nim mięsa, Nie było kiełbasy. Mało w nim ziemniaków, Tłuszczu też nie było, Brakowało jarzyn. Oj! Źle nam się żyło. Nie mieliśmy mleka, Cukru dla osłody, Ślepliśmy o zmroku I brzękliśmy z głodu. Nie było do śmiechu Choć brakło cukrzycy, Nie było nadwagi Lecz prątki gruźlicy. A chorób przeróżnych Przeżyliśmy mnóstwo: Czerwonki, malarii, Żółtaczki, tyfusu. Przeszłość nasza smutna, Jeść ciągle się chciało. Prawda to okrutna W brzuchu wciąż burczało. Każdy ciągle marzył, by do syta spożyć Chleba i ziemniaków I spać się położyć. W czyściutkiej pościeli, W piżamie ja człowiek. Nie żywić insektów I zawsze być zdrowym. 5
Wywiad z Sybirakami Wywiad z Sybirakami: Adolfem i Julią Emiliańczyk przeprowadził Wojciech Liebert wraz z Honoratą Polak z kl. I F. Wojtek Liebert : Za co Państwa wywieziono na Sybir i kiedy to było? Pani Julia Emiliańczyk : Wywieziono nas za to, że jesteśmy Polakami. Wywożono głównie osoby wykształcone i będące na ważniejszych stanowiskach: gajowych, leśniczych, policjantów, pracujących w biurach, zamożnych, działających w partyzantce... Mnie wywieziono w roku 1940, a mojego męża w 1945, a więc już po wojnie. Sowieci przyszli z bronią do domu i kazali się pakować. Mieliśmy dwie godziny na opuszczenie domu. Tak bardzo się baliśmy, że zapomnieliśmy, gdzie stoją buty i wzięliśmy niektóre ubrania za małe. To był taki stres i przerażenie. Wojtek Liebert : Jak wyglądała podróż? Pani Julia Emiliańczyk : Mój mąż jechał w wagonie bydlęcym. Było bardzo zimno. Stłoczeni ludzie tulili się do siebie, by utrzymać ciepło. Nie było gdzie się załatwić. Mąż jechał tak bardzo długo. Nie potrafi powiedzieć, ile czasu dokładnie. Ja jechałam pociągiem osobowym. Tory były poprowadzone na wysokim nasypie. Pan Adolf Emiliańczyk : Miejscami te nasypy były zrobione z trupów. Pani Julia Emiliańczyk : Zza okna mogłam podziwiać piękną rosyjską tajgę. Drzewa były jak od linijki. Wszystkie równe. Nie tak, że jedne wyższe, drugie niższe, tylko identycznej wysokości. Z góry był to piękny widok. Nie było błota między nimi. Były gęste, pięknie zielone rośliny. Mój mąż pewnie nie miał jak zachwycać się tymi krajobrazami. Honorata Polak: Gdzie Państwa zostawiono po przybyciu na miejsce? Pan Adolf Emiliańczyk : Ludzie od razu z pociągu szli do baraku, w którym mieli mieszkać. Zostaliśmy osadzeni w Workucie. Wojtek Liebert : Jak wyglądał dom? Pani Julia Emiliańczyk: Był to długi barak z drewnianych bali. Każda rodzina miała po jednym pokoju i łazience. Było tam strasznie pusto. Nic nie wisiało na ścianach, nie było w ogóle mebli. Podłoga była brzydka i zniszczona. Panował brud, tyfus uśmiercał kolejnych ludzi z wioski. Wszyscy chodzili w połatanych, grubych ubraniach. Wojtek Liebert: A jak wyglądała okolica? Pani Julia Emiliańczyk: Była to zapierająca dech w piersiach tundra. Gdzie tylko się spojrzało - równina. Jedna wielka równina. Te krzaki były jak przystrzyżone - takie równe, a tak gęste, że jeśli traktor nie wyjechał drogi, to nie można by przejść. Było pięknie i zielono. Ale zimy były okropne. Pamiętam jak mówiliśmy, że jak będzie -20 C to bardzo ciepło, bo temperatura dochodziła niekiedy do 60, a nawet -70 C. Pani Julia Emiliańczyk: W takiej temperaturze, gdy napluje się na ziemię, ślina natychmiast zamienia się w grudkę lodu. Nie można było przejść z baraku do baraku, bo zamarzał płyn w oczach i nawet najmniejsza wilgoć na twarzy stawała się soplem. Śniegu często było wyżej niż do pasa. Konie nie mogły chodzić. Honorata Polak: Często widzieliście Rosjan? Pan Adolf Emiliańczyk : Tak, na Sybir zsyłano obok Japończyków także 6
Białorusinów, Węgrów, Chińczyków, Kozaków, Tatarów i Kałmuków, także Rosjan. Rosjanie byli bardzo mili. Wojtek Liebert : Co jedliście? Pani Julia Emiliańczyk: Panował straszny głód. Pracowałam na polu, ale zboże musiałam oddawać państwu. Uratowało mnie to, że jakiś bogaty Amerykanin zaopatrywał moją wioskę w ryż. Chyba tylko dzięki temu przeżyłam. Wojtek Liebert : A pan gdzie pracował? Pan Adolf Emiliańczyk: Przy odwiertach geologicznych. Poszukiwałem węgla i ropy naftowej. Pamiętam dyscyplinę, jaka tam panowała. Dozorca pilnował, żeby praca szła jak należy i sprawdzał, czy w ubraniach, rękawicach, butach nie ma dziur. Jeśli coś się przedziurawiło, trzeba było szyć po nocach. Honorata Polak: Płacono wam jakoś za pracę? Pan Adolf Emiliańczyk: Nie, ale w sumie praca za pieniądze nie miałaby sensu. Nie było tam gdzie ich wydać. Na dodatek ta praca nie liczyła się do odrabiania mojej kary (z rozmowy przed wywiadem, dowiedzieliśmy się, że pan Adolf był w 1944 roku skazany najpierw na dożywotnie, potem siedmioletnie więzienie, a następnie kara została zamieniona na dwa lata w więzieniu i dożywocie na Syberii oraz przymusową pracę), musiałem więc jeszcze po powrocie odpracowywać godziny w Polsce. Honorata Polak: Poznaliście się Państwo w Workucie? Pani Julia Emiliańczyk: Tak i tam wzięliśmy ślub. Wojtek Liebert: Jak udało się Wam wrócić do ojczyzny? Pani Julia Emiliańczyk: Nie mogliśmy tak po prostu wyjechać z Rosji. Musieliśmy dostać pozwolenie na wyjazd. Pierwszy wniosek został odrzucony, a drugi zatwierdzony. Dostaliśmy specjalny dowód. Mogliśmy wrócić do Polski. Ja byłam na zesłaniu trzy lata. Wojtek Liebert : Teraz Państwo chcecie zapobiec zapomnieniu tych wydarzeń, prawda? Widzę, że macie bardzo dużo książek, zdjęć i dokumentów. Pan Adolf Emiliaczyk : Oczywiście. Bardzo dbamy o pamięć o tych wydarzeniach. Ja byłem żołnierzem Armii Krajowej i pamiętam całą wojnę. Od najmłodszych lat miałem styczność z wojną. Nie chcę, by ludzie o tym zapomnieli. Honorata Polak: Zachowały się jakieś pamiątki rodzinne? Pan Adolf Emiliaczyk : Nie mamy żadnych pamiątek ani rodzinnych, ani z Syberii. Na Syberię brało się tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a z Syberii wracało się z niczym. Chociaż, jeśli można zaliczyć coś co tam zostało do pamiątek, to jest jedna. Wojtek Liebert : A jaka? Pan Adolf Emiliaczyk : Na Syberii, w miejscowości Workuta stoi pomnik w kształcie krzyża poświęcony m. in. Adolfowi Emiliańczykowi, o pseudonimie Lampart, który przebywał na Syberii 15 lat. 7
Kiedy wybuchła II wojna światowa, pani Anna miała trzynaście lat. Przygotowywała się właśnie do kolejnego roku nauki. Nie myślała, że niedługo rozpęta się prawdziwe piekło. Ten dzień wspomina tak: Pamiętam dokładnie było wcześnie rano w domu już nikt nie spał, wszyscy krzątali się po kuchni, niby czegoś szukając, ale był to normalny widok o tej porze dnia, zwłaszcza że pierwszy raz po wakacjach szliśmy do szkoły. Nagle naszą uwagę przykuł głos dochodzący przez otwarte okno: Ludzie! Wojna!!! Niemieckie wojska przekroczyły granice Rzeczpospolitej... "O co chodzi, co on mówi? Nie zrozumieliśmy na początku, co się dzieje. Co to znaczy wojna? To głupi żart - krzyknął mój ojciec i spojrzał przez okno. Przez jakąś chwilę patrzył, nagle krzyknął bardzo wystraszonym głosem: Ubierajcie się, to nie są żarty!!! Spakowaliśmy się w pośpiechu. Było około godziny 8.00, kiedy wybiegliśmy na ulicę i zobaczyliśmy, że uciekali wszyscy, cała nasza wioska, każdy chciał się uratować przed nacierającymi Niemcami, zapanował chaos... Przeżyła ten horror...jak my, tak i wszyscy ludzie wyruszyli w nieznane, byle dalej od zbliżającego się szybko frontu. Nie było ustalonych pór posiłków, często nie było gdzie spać. Zatłoczonymi drogami trzeba było przedzierać się dniami i nocami, byle uciec od Niemców, o których zachowaniu krążyły przerażające wieści. Wtedy zrozumiałam, co to jest wojna. Ciągła niepewność, świadomość niebezpieczeństwa, zagrożenie, które czaiło się wszędzie, więc nie było przed nim schronienia. Droga nasza wiodła na wschód do ZSRR, bo sądziliśmy, że tam będziemy bezpieczni. Ale potem okazało się, że się myliliśmy 10 luty będziem pamiętali: Przyszli Moskale, myśmy jeszcze spali, I nasze dzieci na sanie wsadzili, Na stację nas odprowadzili. 17 września 1939 roku żołnierze Armii Czerwonej przekroczyli wschodnią granicę Polski. Dla żyjącej w strachu przed nieuchronnie zbliżającym się Wehrmachtem ludności, agresja ZSRR stanowiła pogrzebanie ostatnich nadziei. Pani Anna zachowała takie wspomnienie o przekraczaniu polskiej granicy wschodniej przez oddziały sowieckie:... Nie mieliśmy wyboru, szliśmy dalej na Wschód. Tłumaczyliśmy sobie tak, jak i wielu innych Polaków, że bolszewicy na pewno są inni, bardziej litościwi od Niemców. Po pewnym czasie natrafiliśmy na pierwsze oddziały sowieckie. I nie byliśmy wcale tak bardzo zadowoleni widząc krwiożerczych czerwonoarmistów w nieobrobionych płaszczach i z karabinami na konopnych sznurkach katujących naszych rodaków. Podobno zabijano samych spiskowców, ale wcale prawdą to nie było. Nie mieliśmy już szans na ucieczkę, to był koniec. Znaleźliśmy się na obszarze Polski okupowanym przez ZSRR. Kiedy jakimś cudem, po długiej wędrówce dotarliśmy do miasta Brzeżany, zajęliśmy mieszkanie po jednej z rodzin, której los pozwolił już opuścić granicę naszego kraju, uciekli i uratowali swoje życie. My zostaliśmy i czekaliśmy na przebieg wypadków. Zaczęły się 8
prześladowania, morderstwa, gwałty. My najbardziej baliśmy się łapanek. Żołnierze na koniach otaczali wieś, przemocą wdzierali się do domów i rozpoczynali rewizje. U nas byli wielokrotnie, często po 2-3 razy dziennie, kiedy wychodzili nic w domu nie leżało na swoim miejscu. Po pierwszej rewizji zabrali nam wszystkie kosztowności, wszystkie cenne rzeczy jakie mieliśmy w domu. Raz było tak, że przyszli i zerwali całą podłogę, w poszukiwaniu tajnych kryjówek, których nigdy nie znajdowali. Zdarzało się nawet, że przychodzili do nas zjeść, nikt ich nie musiał częstować, brali sobie sami, co i ile chcieli, a jeśli nic nie było, bili m o j ą m am ę m ó wią c, że schowała cale jedzenie. Ale nikt nie mógł nic powiedzieć. Taty nie było wtedy w domu, mama kazała mu uciekać i schować się w lesie, bała się o jego życie. Po takich wizytach płakałam i nie mogłam zasnąć, cały czas zadawalam sobie pytanie czego oni chcą, co my im zrobiliśmy. Ale to nie wszystkie cierpienia jakie musieliśmy znosić, jakie musiał znosić "Polski Naród..." Akcja przesiedleńcza Polaków do Związku Radzieckiego Jeńców wojennych pochodzenia polskiego wywożono do łagrów w odległe, wschodnie rejony Rosji przez cały okres okupacji radzieckiej. Jednak nie ograniczano się tylko do byłych żołnierzy. Wywożono także ludność cywilną w najdalsze zakątki Syberii. Prawo stanowiło, że:...młodzi chłopcy wcielani byli siłą do Armii Czerwonej. Tak właśnie straciłam swojego jedynego brata, którego wcielono, a potem słuch o nim zaginął. Ojciec też nie dawał znaków życia i nikt nie wiedział, co się z nim stało. Może go zabili, gdzie on teraz jest? Często zadawalam sobie takie pytania. Ale nie mogłam się załamywać, bo przecież możliwe było to, że już go przesiedlili i spotkamy się wkrótce... Polaków zsyłanych w głąb Rosji można pogrupować w trzy kategorie. 1 - jeńcy wojenni; 2 - ludzie aresztowani; 3 - ludzie wywiezieni w trybie administracyjnym na mocy decyzji o przesiedleniu. Najwięcej zesłanych należało do trzeciej grupy. My dostaliśmy informacje od żołnierzy radzieckich, że bez żadnych przeszkód możemy się przesiedlić na terytorium Związku Sowieckiego. Poinformowano nas, że pierwszy transport wysłany zostanie w dniu 10 lutego... Podczas pierwszej fali przesiedleń przesiedlono około 250 000 obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Dla nikogo z przesiedlanych nie stosowano żadnych względów. Zdarzały się niejednokrotnie wypadki przesiedlania całych wsi.... Mama zabroniła nam wychodzić na ulicę i rozmawiać z kimkolwiek. Wszyscy się bali, aby ich nie wzięto za intrygantów, spiskowców, zdrajców i nie wysłano na Syberię. Po pierwszej fali aresztowań wszyscy byli w strachu. Wszyscy wykonywaliśmy to, co nam bolszewicy kazali, oby się im nie narażać. Nikt nie chciał wyjechać, ale pojechać na białe niedźwiedzie spod okupacji radzieckiej można było w każdej chwili i pod byle jakim pretekstem. Pewnego dnia strach osiągnął takie rozmiary, że zakazano nam mówić o wywózkach. Ale to i tak nie pomogło, nie zważano na nic. 10 luty będziem pamiętali: Przyszli Moskale, myśmy jeszcze spali, i nasze dzieci na sanie wsadzili, Na stację nas odprowadzili Przyszli do nas w nocy 10 lutego, powiedzieli nam że mamy 15 min. na zabranie najpotrzebniejszych rzeczy. Nie pozwalano brać ni żywności, ni przedmiotów użytkowych. Enkawudziści mówili, że wszystko, co jest nam potrzebne dostaniemy, a dobytek zostanie wysłany za nami w miejsce przesiedlenia. Wtedy jeszcze nie sądziłam, że będzie źle aż tak bardzo. Pamiętam, że tej nocy było bardzo zimno, załadowano nas na ciężarówkę, a następnie 9
...Przeżyła ten horror przewieziono do specjalnie przygotowanych wagonów. Przygotowanie tych wagonów polegało na zakratowaniu okienek, wstawieniu żelaznych piecyków z zapasem opału na trzy dni i zamontowaniu rodzaju rynny wychodzącej na zewnątrz wagonu. Miała ona spełniać rolę ubikacji. W tym wagonie, w którym cudem jechałam ja i cała moja rodzina, mówię cudem bo nieczęsto to się zdarzało, aby członkowie jednej rodziny podróżowali wszyscy razem, jechało jeszcze 50 innych osób. Kiedy wagony były już pełne, zamknęli nas z zewnątrz i pociąg ruszył. Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, nierzadko na 3-4 dni. Z tej właśnie przyczyny, podróż trwała bardzo długo, a zapasów opału nie odnawiano. W wagonie toczyły się rozmowy, snuto przypuszczenia - mówiono nawet o nowym Katyniu. Mroczne rozważania wygasały. Zmęczenie wzięło górę. Jeść dawali bardzo mało i do tego raz dziennie, wiele osób jadło śnieg z dachu, ale to nie pomagało. Podczas postojów nie można było wychodzić z wagonów, a podczas jazdy nikt nie mógł nawet spojrzeć przez okno. Wielu nie doczekało się celu naszej podróży, umierali z głodu, ze zmęczenia, zabijały ich choroby. Najwięcej umarło dzieci, którym nie wyprawiano żadnych pogrzebów, ich ciała wyrzucano podczas jazdy pociągu prosto w śnieg. Był to drastyczny widok, ale gdzie 10 byli rodzice tych dzieci, jak oni pozwolili na zrobienie czegoś tak okropne? Przecież ja sama byłam jeszcze dzieckiem. Później zrozumiałam, że to nie była wina rodziców. Kiedy dotarliśmy na stację w Irkucku, uświadomiłam sobie, że tejże nocy zabrano 53 rodziny z całej naszej osady... Spośród 250 000 deportowanych ludzi w ową straszną, mroźną noc 100 000 było dziećmi. Nie dano im żadnej opieki....widok płaczących, zmarzniętych, wystraszonych dzieci, to było coś strasznego. Następnie załadowano nas na odkryte ciężarówki w takim tłoku, że nie można było rozprostować nóg. Było tak zimno, że ludzie zamarzali na moich oczach, a ciężarówki jechały, jechały, jechały. Droga wydawała się nie mieć końca. Gdzie oni nas wiozą, jak długo będzie jeszcze trwała nasza podróż?, nikt tego nie wiedział. Tym, którzy dojechali żywi do miejsca przeznaczenia, przydzielano baraki, ziemianki, sklecone naprędce szopy. Wszyscy traktowali nas jak zwierzęta, władze kołchozu zostały poinformowane, jak mają traktować przybyszów. Mówiono, że Polacy znęcali się przez 20 lat nad ich braćmi Ukraińcami i Białorusinami, i teraz trzeba się im odwdzięczyć. I tak została przydzielona nam ziemianka bez okien, drzwi, na ścianach szron i zgnilizna, na środku tylko palenisko obłożone kamieniami. Nie przypominało to domu na pewno, ale trzeba było jakoś żyć, poddać się teraz, to chyba nie najlepszy pomysł. Ale dobre myśli nie pomagały, działo się coraz gorzej, zima dawała się we znaki, a my dalej nie mieliśmy normalnych warunków do mieszkania, do życia. Właśnie te pierwsze 2-3 tygodnie były najgorsze, wielu tego okresu nie przetrwało, poumierali w nędzy i rozpaczy. Ludzie z głodu zaczynali zjadać zwierzęta domowe: psy i koty, nikt nie odczuwał wtedy wstrętu, skrupułów, ludzie chcieli przeżyć, zjeść coś, mało ważne co. Co jakiś czas przywozili nowych zesłańców, przesiedleńców jak kto wolał, ale nikt się nimi nie przejmował, każdy interesował się tylko sobą. My wiedzieliśmy, że czeka ich tu katorżnicza praca w nieludzkich warunkach, głód, nędza, choroby i robactwo. Tym, którzy pracowali wydzielano porcje żywnościowe, na jedną taką porcję wchodziły: dwie kromki czarnego chleba i 40 dag mąki. Nikt nie narzekał, wszyscy baliśmy się, aby nas nie wyrzucono, przecież na nasze miejsce znalazłoby się wielu chętnych. Wszyscy pracowaliśmy przy wyrębie tajgi i karczowaniu jej pod kartofle, stamtąd też nosiliśmy na plecach opał do naszej ziemianki. Przez prawie sześć tygodni
odnawialiśmy naszą chatkę", ale udało nam się w końcu. Wielu ludzi nie potrafiło tak sobie radzić jak my, umierali oni z głodu lub też popełniali samobójstwo. Ale strach pozostał dalej, chociaż byliśmy tam już jakiś czas, zawsze można było się spodziewać czegoś strasznego, niegodnego. Przetrwaliśmy zimę, jedyną ofiarą panującego mrozu padła moja najmłodsza siostra, która umarła z wycieńczenia. Chociaż wszyscy byliśmy przygnębieni, nie mogliśmy ot tak sobie jej pochować, nikt tak nie robił, od kiedy zaczęły krążyć pogłoski o ludożercach. W nocy, kiedy mrok zapadł już zupełny, zawinęliśmy ciało w stare szmaty i zanieśliśmy do lasu. Tam też ją pochowaliśmy, ale mamie to nie wystarczało, postanowiła, że tam zostanie i będzie pilnować zwłok. Czuwała tam jeszcze pięć dni, z dnia na dzień opadając z sił. Nie mogłam nic poradzić, mama się uparła. Nie była już to ta sama kobieta, straciła sens istnienia, poddała się, było z nią coraz gorzej. Nie chciała jeść, pić, po pewnym czasie oślepła. Kiedy przyszło lato, mamy nie było już na świecie. Pochowaliśmy ją koło naszej siostry, ale nie pilnowaliśmy grobu, bo nie było sensu. Latem, zawsze było łatwiej, bo zbieraliśmy w lesie grzyby, jagody, pokrzyw albo lebiody się nacięło i ugotowało. Gdyby nie to, więcej ludzi b y t a m p o wy m i e r a ło. Powrót Polaków do Polski z deportacji Czas leciał bardzo szybko, minęło lato, minęła jesień, a my dalej byliśmy tutaj, daleko od domu, od Polski. Pewnego dnia przyszła wiadomość, że możemy wracać do domu. Zostawili nas samych, nikt nas już nie pilnował, bo po co. I wtedy nadarzyła się okazja, aby uciekać stąd jak najdalej, wracać do Polski. Radość nasza nie znała granic. Tak samo jak kiedyś załadowali nas do wagonów i "odesłali" do domu. Chociaż, znów jechaliśmy tymi samymi cielęcymi" wagonami, w brudzie, głodzie i zimnie, to nastroje nasze były całkiem odmienne od tamtych, kiedy nas tu wieźli... Losem Polaków podczas drugiej wojny światowej stały się zsyłki i ludobójstwo. Mało, który naród w Europie wycierpiał tyle, co oni. Ich losy nie powinny zostać zapomniane. To ich ofiary użyźniły glebę, z której w końcu wyrosła wolność Polski. Stalin rzekł, że nikt nie sądzi zwycięzców. Fakt, że dotąd nie ukarano nikogo i nie potępiono komunistycznych zbrodni sprawia, że słowa te są prawdziwe. Jan Paweł II stwierdził, że prawda nas wyzwoli. Wciąż czekamy na ostateczną prawdę o komunizmie....po długiej podróży dotarłyśmy w końcu do granic naszego kraju i płakałyśmy ciesząc się jednocześnie. Osiedliliśmy się w Racławicach Śląskich. Tam też poznałam swojego męża, tam też urodziły się nasze dzieci. I pewnego dnia, kiedy siedziałam na ławce przed domem, p r z y p o m n i a ł y m i s i ę te straszne dni. Jednak w duchu czułam, że wygrałam, udało mi się przeżyć tyle czasu na "nieludzkiej ziemi". Teraz wiem jedno... Walczyć - często, dać się pobić - czasami, dać się zniszczyć - nigdy! Taką historię pozostawiła po sobie we wspomnieniach Anna Lipieńska, która żyła w latach 1926-1993. Niestety już nie żyje. Jednak jej wspomnienia są wartościowym świadectwem prawdy dla przyszłych pokoleń Polaków. 11
Fragment z pamiętnika Sybiraka Koniec wolności To było w nocy z 15 na 16 lipca 1940r.Usłyszałem łomotanie w drzwi. Co jest? pomyślałem. O drugiej w nocy ktoś nagle zaczyna się do nas dobijać? Może to Rosjanie? Ciarki przeszły mi po plecach, gdy o tym pomyślałem. - Adkroj!- krzyknął z rosyjskim akcentem jakiś mężczyzna. Nagle wyważono drzwi i czterech ludzi w radzieckich mundurach wbiegło i wycelowało we mnie karabinami. - Na zewnątrz! Szybko!- wrzasnął jeden z żołnierzy. Wybiegłem z nimi na ulicę. Ze wszystkich stron zbiegali się ludzie poganiani przez Rosjan. Chyba nas wywożą pomyślałem i serce podjechało mi do gardła. Zaraz zaczęli nas zaganiać w dół ulicy. W lewo! krzyknął jeden z mundurowych. Skręciliśmy w lewo i ujrzeliśmy dworzec, gdzie stał pociąg z wagonami bydlęcymi. - Nie zagonicie mnie tam! co chwila ktoś krzyczał. Wiedziałem, że to na nic. Wywiozą nas, a ci, którzy stawiają opór będą rozstrzelani. Co najmniej pół godziny zajęło wszystkim wepchnięcie się do wagonów. Ostatnia rzecz, jaką ujrzałem przed zamknięciem się drzwi, to około dwudziestu ludzi zagonionych pod ścianę. Przed nimi stali wojskowi. Gdy ogarnęła nas ciemność, usłyszeliśmy serię strzałów. Klęczałem przesuwając paciorki różańca. Cały czas zacinałem się na jednym wersie. Przypomniałem sobie, co mi kiedyś babcia mówiła: Kiedy człowiek nie pamięta dalszej części modlitwy, to nie stanie się nic dobrego. Zmęczony płaczem i wrażeniami tej jakże długiej nocy, zasnąłem. Co jakiś czas jednak budziłem się Wśród snów widziałem wstrząsający obrazek: do domu mojej sąsiadki, Kowalowej, staruszki mieszkającej z kilkunastoletnią wnuczką, wpadła rozbestwiona sowiecka banda Przyszli co najmniej dwa razy taką grupą jak do mnie, bandyci stalinowscy Wywlekli Kowalową za włosy i pociągnęli w kierunku lasu Z oddali usłyszałem tylko jej słaby głos: - Panowie, litości Panowie Co stało się z wnuczką mojej sąsiadki, nie muszę chyba opisywać. Łotry, rozbestwione łotry, a teraz ja w ich ręku Niewola kazachska Minął chyba tydzień od momentu naszego wyjazdu. Zabrano około 4 tys. Polaków z Kijowa. Kiedy jechaliśmy, część z zmarła z głodu. Ruscy wszystkie zapasy trzymali dla siebie. Myślałem, że będziemy tak jechali w nieskończoność, zabrani z Ziemi Ojczystej nie wiadomo nawet dokąd. Chciałem umrzeć: nie było co jeść, ludzie umierali, a Rosjanie się tym w ogóle nie interesowali. Aż w końcu, któregoś dnia Stefan, najstarszy z nas szepnął: Zwalniamy. Rozległy się podniecone głosy. Zapaliła się iskierka nadziei. Ludziom zaczęła wracać ochota do życia. Nagle drzwi do wagonu się rozsunęły i oślepiło nas światło. Rozległy się okrzyki: Wychaditie, skoriej!. Gdy się rozejrzałem, doznałem wstrząsu: wyładowano nas na środku stepu! Nic, tylko pociąg, ludzie i kilometry bezdroży. Odezwał się do nas dowodzący tą całą akcją: - Najbliższa wioska jest oddalona od nas o jakieś 20 km. Będziemy musieli iść tam piechotą. Nie wiem, ile nam to zajmie, ale macie wszyscy iść. Komu się nie chce, ma wybór: rozstrzelanie albo znalezienie innej osady. Po tych słowach większość żołnierzy odbezpieczyła swoje karabiny. Nie czułem się zbyt pewnie, ale mając do wy- 12
kilka miesięcy życia, wybrałem to drugie. Zaczęliśmy iść. Kierunek wskazywało nam dwóch Rosjan, którzy jako jedni z niewielu wojskowych nie mieli broni przy sobie. Nie wiedziałem, dokąd idę. Oczy miałem jakby zamglone z bólu i rozpaczy. Dwadzieścia kilometrów to wydaje się mały dystans, ale wszyscy byliśmy wycieńczeni długą podróżą. Zdarzało się, że osoba idąca przede mną padała na ziemię z wyczerpania. Widziałem między innymi śmierć czternastoletniej Kasi, która jeszcze podczas straszliwej podróży w bydlęcych wagonach dodawała nam nadziei na ocalenie, śpiewając stare piosenki przypominające o Polsce, o domu rodzinnym Jeden z niewielu jasnych punktów w czasie tych mrocznych dni Zastanawiałem się, jak to możliwe, że takie dziecko, podróżujące przecież bez jakiejkolwiek rodziny (ojciec i matka zginęli zakatowani przez gestapo jeszcze w Warszawie), tak długo przeżyło Teraz nagle usiadła na ziemi - od uciążliwego marszu obtarły ją nieściągane od dawna buty. Zdjęła je i chciała opatrzyć zranione stopy. W tym momencie jeden z naszych opiekunów wymierzył do niej z karabinu Huknął strzał Zamknąłem oczy Gdy je otworzyłem, ujrzałem wielkiego psa, szarpiącego ciało dogorywającej dziewczyny Skłoniłem głowę. - Cześć Twojej pamięci, dziewczyno Mam nadzieję, że jesteś już szczęśliwa - powiedziałem, powstrzymując łzy. Po chwili jednak ruszyłem szybkim marszem za oddalającą się grupą, aby nie podzielić losu tego niewinnego dziecka. Zaczął zapadać zmierzch. Ciężko było dłużej iść, więc dowódcy zdecydowali o rozbiciu obozowiska. Jeden z żołnierzy podszedł do mnie i Stefana. - Wiecie, gdzie jesteście? pokręciliśmy przecząco głowami- Jesteście w Kazachstanie powiedział i zniknął nam z oczu. Niewiele dała nam ta informacja na temat naszego położenia. - Co teraz, Stefan?- spytałem znajomego - Jedyne, co nam pozostaje, Marku, to liczenie na cud Boży. Niewielu powraca z zesłania, a próba może naprawdę drogo kosztować. - Ale czy warto? spytałem załamującym się głosem - Zawsze warto. Bez względu na to, czy grozi za to śmierć czy coś innego. Nie masz nic do stracenia - powiedział Stefan i położył się na ziemi, by pierwszy raz od ponad tygodnia zasnąć. Rano obudził nas Łukasz, jeden z uczestników wojny obronnej. - Wstawajcie! Musimy iść! Dowiedzieliśmy się, że mamy do przebycia jeszcze siedem kilometrów do osady. Powiedzieli nam też, że oprócz miejscowych Kazachów mieszkają tam Ukraińcy, Polacy, Niemcy i Romowie. Jednak kiedy tam doszliśmy, wieś wydawała się całkowicie opustoszała. Nie było w niej żywego ducha. Nie przypominała ona tej polskiej wsi, którą tak dobrze pamiętaliśmy. Poza kilkoma domami było wiele ziemianek. Wystąpił jeden z żołnierzy: - Od teraz ta wieś jest waszym domem. Każdy mężczyzna, kobieta i dziecko zdolne do pracy może się zatrudnić przy kopaniu ziemniaków. Dzienne wyżywienie wynosi 200 g chleba na dzień. O ucieczce zapomnijcie. Spojrzał po wszystkich i powiedział coś po rosyjsku do swoich towarzyszy. Zaraz zaczęli zaganiać po pięć, sześć osób do jednej ziemianki. Znajdowało się tam sześć prymitywnych sienników mających służyć za materace i mały stoliczek. Było około południa, ale czułem się tak, jakby to była północ. Czułem się, jakby ziemia się pode mną zapadła. Myślałem 13
...Fragment z pamiętnika Sybiraka 14 nigdy nie ujrzę swego domu, że nie ujrzę Polski. Padłem na swoje posłanie i natychmiast zasnąłem. Step i sabotaż Przez następne trzy miesiące ja, Stefan i inni Polacy musieliśmy się trudzić przy wykopywaniu ziemniaków. Była to męcząca, dwunastogodzinna praca za marne wyżywienie. Do miejsca pracy szliśmy 10 km. Jedynie wody było pod dostatkiem, więc mieliśmy jeszcze siły do pracy. Ludności miejscowej prawie nie widzieliśmy, a jak już kogoś zobaczyliśmy, to byliśmy obrzucani wyzwiskami typu: Paljaki polskije sabaki, burżuje, krwiopijcy. Przyzwyczaiłem się do tego i było mi to obojętne. Parę razy doszło do przepychanek, a raz jednego z naszych znaleziono z poderżniętym gardłem. Rosjanie uznali, że popełnił samobójstwo, ale to nas nie przekonało. śnia jeden z nich - Wasilij Dąbrowski mówił nam, że planuje ucieczkę. Z początku wyśmiewaliśmy jego pomysł. Ale gdy nam powiedział, że do granicy irańskiej jest około 100 km, obudziła się w nas nadzieja na powrót do domu. Zwłaszcza, że Rosjanie traktowali nas jak zwierzęta. Gdy byłem w Kijowie, słyszałem o obozach nazistowskich i o zbrodniach w nim dokonywanych. Ale w tej sytuacji wolałbym już pracować pod niemieckim batem. Byliśmy bez przerwy upokarzani na oczach innych ludzi. Czułem, wtedy jak w sercu zapala się nienawiść do Rosjan. Dla mnie Śpiewa ci obcy wiatr, zachwyca wielki świat, a serce tęskni, bo gdzieś daleko stąd, został ojczysty dom, tam jest najpiękniej... Ukraińcy mieli z nami pracować przy ziemniakach. 14 wrzeto nie byli ludzie. Chciałem zabrać karabin jednemu i powystrzelać pozostałych. Powybijać ich jak kaczki. Rozmawiałem często z Ukraińcami, zwłaszcza z Wasilijem. Planowaliśmy uciec do Iranu. Razem z nami szykowało się czterech Polaków, Rom, i (o dziwo) dwóch Rosjan. Pamiętam, że nauczyliśmy ich wszystkich fragmentu jednej z popularnych w tamtym okresie piosenek: Śpiewa ci obcy wiatr, zachwyca wielki świat, a serce tęskni, bo gdzieś daleko stąd, został ojczysty dom, tam jest najpiękniej... Ustaliliśmy, że uciekniemy w nocy jeszcze tego dnia (17 września 1940r). Modlę się do Boga, abym dotarł bez żadnych przeszkód z mymi kompanami do Iranu. Od tej godziny nasz los spoczywa w Jego Rękach. Na wypadek mojej śmierci, lub schwytania powierzam moje wspomnienia Aleksowi Korolevowi, jednemu z niewielu uczciwych Kazachów. Liczę, że przekaże je któregoś dnia moim braciom w Polsce. M.J.
Zesłani na Sybir, na mękę, na śmierć! Gdzie na minusy wskazuje rtęć! Przewiezieni w bydlęcych wagonach,. Skazani na piekło, zesłani na Sybir. Za niewinność! Zesłani Silniejsi pracowali, słabsi umierali. Bici, chłostani, poniewierani! Z godnością nie traktowani! Nie posługiwali się polską mową, Jednak miłowali się między sobą, Wtedy serce było ich jedyną ozdobą! Oni żyli tam, byś Ty Mógł żyć teraz tu! Zbudź się więc ze snu! Bądź godnym Polakiem! Ojczyzno nasza Ojczyzno nasza. Ziemio ukochana. W trzydziestym dziewiątym cała krwią zalana. Nie dość, że Polskę na wpół rozebrali, Jeszcze Polaków na Sybir wysłali...... O Polsko nasza, Ziemio nasza święta Gdzie twoje Syny, gdzie twoje Orlęta? Dzisiaj w sybirskie tajgi przyjechali Czy kiedy Ciebie będziem oglądali... Zima, śnieg straszny w lesie, ciężka praca, Głód i tęsknota ciężko nas przygniata, Tyfus okrutny wśród ludzi się szerzy, Co dzień to więcej pod sosnami leży... Gosia 15
Losy Polaków na Wschodzie w latach 1939 1956 Koleje losu mojej prababci, Franciszki Kościołek (z domu Bednarczuk), potoczyły się, jeśli można tak powiedzieć, typowo dla ludności polskiej na Kresach Wschodnich. Urodziła się w roku 1922 we wsi Kujdańce, powiat Zbaraż, gdzie spędziła wczesne dzieciństwo. W roku 1931 jej ojciec kupił gospodarstwo rolne od osadnika wojskowego we wsi Lisie Pole. Ten zakup miał duży wpływ na przyszłe losy prababci i całej jej rodziny. W tym miejscu chcę wyjaśnić, czym były wsie osadników wojskowych. Żołnierze polscy, biorący udział w wojnie z 1920 roku otrzymali od rządu polskiego ziemie. W ten sposób utworzyły się osady, zamieszkane przez samych osadników wojskowych. W roku 1939 wschodnia część Polski została zajęta przez Związek Radziecki. Na terenach okupowanych tworzona była administracja cywilna złożona głównie z przedstawicieli narodowości ukraińskiej. Polacy mieszkający na tym terenie wyczuwali wrogość ze strony administracji. Czuło się niepewność, ale nic się nie działo; do chwili strasznej nocy 10 lutego 1940 roku. O trzeciej nad ranem wieś została otoczona przez żołnierzy radzieckich. Do każdego domu przyszło dwóch żołnierzy z krótkim poleceniem : Pół godziny na spakowanie rzeczy osobistych i zbiórka w środku wsi. Rodzina (czyli Franciszka, jej ojciec, matka, siostra oraz szwagier) wraz z wszystkimi mieszkańcami wsi pieszo pod eskortą udała się na stację kolejową. Tam zostali załadowani do wagonów towarowych. Sformowano skład pociągu z wysiedleńcami z innych wsi. Pociąg udał się w nieznane. Najgorszym przeżyciem był przede wszystkim brak jakiejkolwiek informacji: dlaczego, w jakim celu i dokąd byli wywożeni. Nikt nikogo nie pytał czy jest osadnikiem wojskowym, czy kupił dom od osadnika, czy może znajdował się w tej wsi przejazdem. Zamysł był prosty cała wieś ma zostać wysiedlona. Podróż trwała 32 doby. Co prawda więcej było postojów, niż jazdy, ale życie zamknęło się w zimnym wagonie. Pociąg był zaopatrywany w żywność od stacji do stacji; tzn. na stacji kolejowej, na której pociąg się zatrzymał, zaopatrzono go, jednak odległość do następnej stacji nie była brana pod uwagę przy ilości zabieranego wyżywienia. Jedzenia bardzo często po prostu brakowało. Ze szczątkowych informacji i obserwacji prababcia wyciągnęła wniosek, że jadą na wschód czyli Sybir. Po tych 32 dniach pociąg dojechał do miejscowości Syktywkar, w autonomicznej republice Komi, w północnowschodniej europejskiej części Rosji. Z Syktywkaru piechotą przez 20 dni szli na północ, a kresem ich marszu okazała się leśna osada nad rzeką Łuzą. Osada składała się z drewnianych baraków. Każda rodzina otrzymała barak. Od następnego dnia zaczęła się mordercza praca przy wycince lasu. W myśl rosyjskiego przysłowia Nie pracuje, nie je, zależność norm pracy i wyżywienia była rzeczą straszną. Dla 18-letniej dziewczyny norma ścięcia i uporządkowania 8 m 3 drewna dziennie, przy braku umiejętności i doświadczenia była normą wręcz niemożliwą, ale wykonanie normy oznaczało: litr wodnistej zupy, pół kilograma chleba i 20 dekagramów czegoś, co przypominało masło. Z kolei niewykonanie normy znaczyło pół racji żywnościowej. Sił ubywało, nadziei też. Zesłani czekali na wiosnę, czyli na ocieplenie. Jednak wiosną 16
i latem wcale nie było lepiej. Co prawda nie było 40 o mrozów, jak w zimie (gdzie dniem wolnym od pracy był dzień, w którym gorąca woda wylana z kubka spadała na ziemię jako lód), ale latem roje komarów, muszek i innych insektów nie dawały spokoju ani w dzień, ani w nocy. Ścięte drewno zazwyczaj formowano w tratwy i spławiano w dół rzeki. Brak doświadczenia i praca w wodzie przyczyniały się do częstych wypadków. Pewnego razu, w trakcie formowania tratwy płynąca kłoda złamała Frani nogę. Felczer obozowy złożył nogę w łupki (prowizoryczne usztywnienie nogi składające się z dwóch desek po obu stronach nogi przewiązanych sznurkiem) i po dwóch tygodniach Frania wróciła do pracy. Oczywiście, w trakcie chorobowego otrzymywała pół racji żywnościowej. Pożytek z lata to stosunkowe ciepło i dary runa leśnego (jagody, borówki, grzyby), które zaspokajały permanentny głód i brak witamin. Chroniczne niedożywienie doprowadził o do zaburzeń myślowych. Myśli ciągle krążyły wokół problemu żywności. Gotowano grzyby, nie będąc pewnym ich zdatności do spożycia. Celem najwyższym było: najeść się. Stosunek tubylców do zesłańców był dobry. Starali się oni pomagać, ale sami niewiele posiadali. Najcenniejszym darem tubylców była nauka korzystania z tajgi (gdzie zdobyć żywność, jak uchronić się przed drapieżnikami i insektami). Z drugiej strony strażnicy, nadzorcy pracy, którzy stosowali nieustanny terror psychiczny, twierdząc, że tutaj jest całkiem nieźle, bo za karę zostać wysłani do Peczory, Magadanu czy Sachalina. W zimie z 1941 na 1942 w rodzinie zdarzyły się dwie tragedie. W wyniku chorób (zapalenie płuc) i oczywistego braku leków, zmarł ojciec Franciszki, a kilka miesięcy później jej szwagier. Same pozostały trzy kobiety, które znosiły dolę obozową do 1943 roku. Na wiosnę 1943, znów piechotą wysłano je do Syktywkaru (150 km), znowu bez jakiejkolwiek informacji, gdzie zostały załadowane do pociągu. Tym razem droga wiodła na zachód. Wracały nadzieje. Zostały przewiezione w okolice miejscowości Woroneż, w południowo-zachodniej Rosji. Można powiedzieć, że warunki zesłania poprawiły się znacznie. Po pierwsze, klimat był bardziej przyjazny dla, po drugie, praca była również ciężka, ale była to praca w kołchozie, więc przy żywności. Problem głodu nie zniknął, ale stał się mniej dokuczliwy (owoce, warzywa, ziarno). Przede wszystkim jednak większy dostęp do informacji to że wojna ma się ku końcowi, że rząd polski upomina się o zesłańców (pierwsze kontakty ze Związkiem Patriotów Polskich). Te wszystkie informacje dawały nadzieję, a nadzieja, jak wiadomo, dodaje sił. W tym też miejscu przyszła najlepsza wiadomość koniec wojny. Prababcia wspomina pędzącego na koniu żołnierza rosyjskiego pośród pracujących zesłańców, z okrzykiem: Wojna się skończyła!. Pierwszy raz od 39 roku rosyjski żołnierz przyniósł dobrą nowinę. Koniec wojny nie oznaczał jednak końca pracy. Nie oznaczał też końca tułaczki. W lipcu 1945 roku został zorganizowany transport zesłańców do Polski. Znów w bydlęcych wagonach, przez ponad 20 dni jechały: Franciszka, jej siostra Helena i matka Petronela. Jednak w odróżnieniu od pierwszej podróży była to droga ku wolności. Transport dojechał do Legnicy. Tu uzyskały małą pomoc finansową od władz polskich i możliwość rozpoczęcia nowego życia. Jednak trzy bezradne kobiety miały z tym problem. W tamtym okresie ludzie mieli fantastyczną zdolność odnajdywania się. Kuzyn prababci, repatriant ze wschodu, mieszkał już w Kraśniku Dolnym, powiat 17
...Losy Polaków na Wschodzie w latach 1939 1956 Bolesławiec. Dowiedział się, że do Legnicy przyjechał transport z repatriantami z Syberii. Końmi pojechał do Legnicy (45 km), szukał ich tam, i znalazł. Przywiózł je do Kraśnika. Tutaj zajęły pusty dom, a źródłem ich utrzymania była uprawa roli. W Kraśniku Frania poznała Mikołaja Kościołka, który, nawiasem mówiąc, urodził się w tej samej wsi co Frania, ale do Kraśnika trafił z niemieckiej niewoli. Założyli rodzinę; mieli czworo dzieci: Czesławę, Teresę, Jana Bolesława i Reginę. Mikołaj tragicznie zginął w wieku 40 lat. Od tej pory Frania musiała sobie radzić sama. Dzielnie stawiła czoła wszelkim przeciwnościom losu i szczęśliwie wychowała dzieci, które mają teraz swoje rodziny, domy, a ziemia bolesławiecka jest ich ojczyzną. Ja jestem prawnuczką Franciszki z linii Bolesława. Chciałabym dodać jeszcze jedno wspomnienie prababci, które jest ironią losu: na Syberii marzyła o tym, aby zjeść kawałek czekolady, a dziś nie może, ponieważ ma cukrzycę. Amelia Osip Kwiecień - Miesiącem Pamięci Być może zastanawiacie się, dlaczego akurat kwiecień został nazwany Miesiącem Pamięci Narodowej. Warto poruszyć tę kwestię i wyjaśnić, jakie ważne wydarzenie skutkowało wyróżnieniem owego czasu w kalendarzu. 13 kwietnia 1943 roku legalna polskojęzyczna prasa na terenie Generalnej Gubernii, czyli okupowanej przez Niemców znacznej części Polski podała oficjalnie, że na terenie Związku Sowieckiego, w zachodniej Ukrainie oddziały Wehrmachtu znalazły w lesie katyńskim ciała ponad czterech tysięcy zamordowanych polskich oficerów. Podejrzenia o zbrodnię padały naprzemiennie na hitlerowców i Sowietów. W końcu Rosjanie przyznali się do zbrodni, choć przez wiele lat próbowali zacierać ślady tego bestialskiego przestępstwa. Konieczne jest uświadomienie ludziom krzywd, jakie zdarzyły się w naszej historii. Nie wolno zapominać o takich zdarzeniach. W dzisiejszych czasach łatwo pozbyć się nieprzyjemnych wspomnień. Istotne staje się więc wspominanie zdarzeń, które pozostawiły niezatarty ślad w sercach Polaków. O k a ż m y s z a c u n e k historii i jej bohaterom. M.R. 18
Niektórzy znani Sybiracy: Józef Piłsudski (1867 1935), Adam Mickiewicz (1798 1855), święty Rafał Józef Kalinowski (1835 1907), Władysław Anders (1892 1970), gen. August Emil Fieldorf "Nil" (1895 1953), Święty Zygmunt Szczęsny Feliński (1822 1895), Benedykt Dybowski (1833 1930), Wacław Sieroszewski (1858 1945), Antoni Bolesław Dobrowolski (1872 1954), Andrzej Strug (1871 1937), Maurycy August Beniowski (1746 1786), Walerian Łukasiński (1786 1868), Jan Kiliński (1760 1819), Hanka Ordonówna (1902 1950), Zbigniew Chmielewski (1926 2009), Marian Jonkajtys (1931 2004), Anna German (1936 1982), Andrzej Kondratiuk (ur. 1936), Bernard Ładysz (ur. 1922), Ryszard Kaczorowski (ur. 1919). 19
Nagłówek artykułu w środku Ten artykuł może składać się z 75-125 wyrazów. Wybór obrazów lub grafiki to ważny etap dodawania zawartości do biuletynu. Obraz powinien wiązać się z treścią przekazu. W programie Microsoft Publisher znajdziesz tysiące obrazków ClipArt, które można importować do tworzonych biuletynów. Możesz też użyć specjalnych narzędzi do rysowania kształtów i symboli. Podpis do obrazu/grafiki. Aby przykuć uwagę czytelników, umieść tutaj interesujące zdanie lub ciekawy cytat z artykułu. Podpis do obrazu/ grafiki. 20