1
Urszula Florczak (z domu Zosel) 2 Urodziłam się w Reichenau w dzisiejszej Bogatyni, gdzie rodzice mieli małą drukarnię akcydensową. Ojciec mój umarł, gdy miałam 6 lat. Mama sama prowadziła drukarnię. Szkołę podstawową ukończyłam w 1939 roku. W Niemczech obowiązywał przepis, Ŝe kaŝda dziewczyna kończąca szkołę podstawową zobowiązana była do odbycia rocznej praktyki u obcego rolnika. Ja dzięki staraniom mamy mogłam odbyć tę praktykę u właściciela sklepu meblowego. Opiekowałam się jego dziećmi i pomagałam w pracach domowych. Taka praca była lŝejsza niŝ u rolnika. Podobnie obowiązkowa była przynaleŝność do BDM (Związek Dziewcząt Niemieckich). Obowiązkowe zbiórki tej organizacji odbywały się w dzisiejszym Domu Kultury dwa razy w tygodniu. Po ukończeniu obowiązkowej praktyki rozpoczęłam pracę w fabryce ręczników Böhme'ra. Jednocześnie z pracą podjęłam dalszą naukę w WyŜszej Szkole Handlowej w Zittau. Bogatynia dzięki rozwiniętemu przemysłowi była wówczas wsią zasobną. W Bogatyni były trzy sale widowiskowe, w których kwitło Ŝycie kulturalne. Granica z Czechosłowacją dla mieszkańców Bogatyni była całkowicie otwarta. Jej przekraczanie było dopuszczone w dowolnym miejscu. Granicę patrolowali jedynie celnicy niemieccy egzekwujący naleŝność cła. Dziadek mój był wytrwałym spacerowiczem i często przebywał w miejscowej gospodzie we wsi Kunnersdorf (dzisiejsze Kunratice). DuŜym powodzeniem cieszyła się gospoda Leśna zlokalizowana tuŝ przy granicy z Czechosłowacją. Dziś pozostały po niej tylko fundamenty. Babcia moja lubiła zbierać jagody i unikała zapłacenia cła powracając z lasu polnymi drogami. Pobliskie wioski w Czechach zamieszkiwała wyłącznie ludność niemieckojęzyczna. Jedynymi Czechami byli urzędnicy gminni i leśnicy. Pamiętam, Ŝe oryginalnym językiem ŁuŜyckim umiała się posługiwać tylko jedna kobieta mieszkająca w Wigancicach. Nie znałam Ŝadnych emigrantów pochodzących z Polski a mieszkających w Bogatyni. Początkowo tocząca się gdzieś daleko wojna nie dawała się odczuć. Jedynie powoływano do wojska młodych męŝczyzn. Obowiązujący system reglamentacji kartkowej Ŝywności nie był dokuczliwy. Osiągane dochody pozwalały nam z mamą na spędzanie urlopów w znanych kurortach. Było to wbrew nakazom propagandy nazistowskiej, która nakazywała surowe Ŝycie. Pewnego dnia oglądałam przemaszerowującą przez Bogatynię kolumnę więźniów. Widok tych ludzi zrobił na mnie wstrząsające wraŝenie. Po ukończeniu osiemnastego roku Ŝycia podlegałam obowiązkowej słuŝbie pomocniczej kobiet. W ramach tej organizacji w marcu 1944 roku otrzymałam nakaz pracy w koszarach batalionu w Zittau. Do pracy dojeŝdŝałam kolejką, do pociągu wsiadałam o 5 rano a po
pracy wracałam wieczorem. W koszarach wraz z innymi dziewczynami przygotowywałyśmy listy płac pracowników cywilnych wojska. Pewnego dnia na placu koszar zebrano wszystkich Ŝołnierzy i pracowników cywilnych, gdzie zmuszeni byliśmy do oglądania egzekucji młodego dezertera. Myślę, Ŝe kolejka wąskotorowa słuŝyła równieŝ do przewozu robotników przymusowych z Zittau do Bogatyni, gdyŝ zdarzyło mi się jechać wagonami oznakowanymi tablicami tylko dla cudzoziemców. Nadszedł rok 1945 a wraz z nim zapowiedź nadciągającej Armii Sowieckiej. JuŜ w styczniu u mojej babci pojawili się krewni z Górnego Śląska, którzy opuścili swoje domostwa w obawie przed nadciągającym frontem. Wkrótce u babci zamieszkali uchodźcy ze wschodnich terenów Dolnego Śląska. Babcia udzieliła gościny dla wszystkich. W Bogatyni nie było organizowanego systemu przyjęcia uchodźców, lecz wszyscy uwaŝali ich przyjęcie za moralny obowiązek. W Bogatyni słyszeliśmy odgłosy bombardowania Drezna. W kwietniu 1945 nad Bogatynię nadleciał niewielki samolot Sowiecki i zrzucił kilka niewielkich bomb. W wyniku tego bombardowania uległa uszkodzeniu parowozownia kolejki. W spokojne noce słyszalne były odgłosy walk pod Lubaniem. W domu miałyśmy radio, lecz przez nie słuchać moŝna było tylko radiostacji niemieckich, które nieodmiennie donosiły o sukcesach walk obronnych. W dniu 7 maja 1945 roku jak zwykle pojechałam do pracy. Wkrótce po mnie do koszar przyjechała mama przywoŝąc zamówione przez kwatermistrzostwo druki. Dowódca kwatermistrzostwa odebrał druki, zapłacił za nie i skierował je do spalenia, oświadczając, Ŝe nie będą juŝ potrzebne. W jego postępowaniu wyczułyśmy dziwną nerwowość. Wracając do Bogatyni zastałyśmy wagony kolejki przepełnione więcej niŝ zwykle, duŝo ludzi wracało od domu. Po powrocie do domu zobaczyłyśmy niekończącą się kolumnę niemieckiego wojska przeciągającą ulicami Bogatyni. Kolumna maszerowała w stronę Markocic. Nasi sąsiedzi pakowali niezbędne rzeczy i dołączali do maszerującego wojska. Postanowiłyśmy uczynić to samo. Uciekając zatrzymałyśmy się na chwilę przy gospodzie w Markocicach. Tu właścicielka gospody przekonała nas, Ŝe dalsza ucieczka nie ma sensu, gdyŝ Rosjanie nadchodzą równieŝ z południa i koniec wojny jest bliski. Wróciłyśmy do domu. W domu uruchomiłyśmy radio poszukując jakichkolwiek informacji, jednak nie dowiedziałyśmy się niczego. Noc przeminęła spokojnie. Następnego dnia rano wsiadłam na rower z zamiarem kupienia czegoś do jedzenia. Kiedy dojechałam do skrzyŝowania dzisiejszych ulic Pocztowej z Daszyńskiego, zobaczyłam nadjeŝdŝającą cięŝarówkę z Ŝołnierzami. Nad cięŝarówką powiewał czerwony sztandar. Wiedziałam, ze są to Rosjanie. Zawróciłam i schowałam się w domu. Aby uniknąć spotkania z Ŝołnierzami Sowieckimi w ogóle nie wychodziłam z domu. śyłyśmy w strachu, babcia obserwowała czy ktoś nie nadchodzi a mama zdobywała Ŝywność, co nie było łatwe. Istniała realna moŝliwość spotkania się z pijanymi i brutalnymi czerwonoarmistami. Źródłem zaopatrzenia w Ŝywność były zakłady Rolle (dzisiejsza winiarnia) skąd mama przynosiła marmoladę. Na ulicę odwaŝyłam się wyjść dopiero po 3
nadejściu Ŝołnierzy Polskich. Od znajomych dowiedziałam się, Ŝe miejscowy aktywista nazistowski ogrodnik o nazwisku Horschke popełnił samobójstwo uprzednio zabijając Ŝonę i dzieci. Powracający z Czechosłowacji sąsiedzi opowiadali, Ŝe Czesi traktowali ich okrutnie. Po przybyciu polskich Ŝołnierzy, Ŝycie toczyło się w miarę normalnie. W drugiej połowie czerwca dowiedziałyśmy się, Ŝe mamy być przymusowo przesiedleni za Nysę. W wyznaczonym dniu, rano w naszym mieszkaniu zjawiło się dwóch młodych polskich Ŝołnierzy, rozglądali się po mieszkaniu i wciąŝ coś do siebie mówili po polsku. Wiedziałyśmy, Ŝe musimy się spakować i z ręcznym bagaŝem udać się na zbiórkę obok tartaku (dzisiejsza ulica Kochanowskiego). Z miejsca zbiórki ruszyła kolumna mieszkańców Bogatyni konwojowana przez polskich Ŝołnierzy w kierunku Sieniawki. Po przekroczeniu mostu na Nysie kolumna została otoczona niemieckimi policjantami i nikomu nie wolno jej było opuszczać. Ja z mamą jednak zdołałyśmy uciec i schronić się u krewnych w Zittau. Mogłyśmy tu zostać po uzyskaniu stałego zameldowania, które było warunkiem wydania kartek Ŝywnościowych. Ja takie zameldowanie mogłam uzyskać, gdyŝ przedtem pracowałam w Zittau. Mama natomiast nie miała podstaw do zameldowania, wobec tego postanowiłyśmy wrócić do Bogatyni. Nie było to łatwe, gdyŝ wszystkie mosty na Nysie były pilnowane przez polskich Ŝołnierzy. Postanowiłyśmy wrócić mostem odległym od miasta i wybrałyśmy most w Hirschfelde prowadzący do wioski Gießmansdorf (późniejsza nieistniejąca juŝ wioska Nadrzecze). Mostu pilnowało dwóch Ŝołnierzy, którzy dali się przekupić ślubną obrączką mamy i przepuścili nas na drugą stronę. Polnymi drogami wróciłyśmy do naszego mieszkania. Po powrocie stwierdziłyśmy, Ŝe zginęło tylko trochę odzieŝy. Wkrótce dowiedziałyśmy się, Ŝe nasza babcia równieŝ zdołała powrócić do domu. Powracali teŝ nasi sąsiedzi, niektórzy z nich zabierali dobytek i powracali za Nysę. Po powrocie dowiedziałyśmy się, Ŝe introligator z Sieniawki w obawie przed wysiedleniem zabił Ŝonę i dzieci i sam popełnił samobójstwo, podpalając przedtem dom. Nowa władza na czele wciąŝ działającej administracji niemieckiej postawiła Niemca o nazwisku Stein był on miejscowym antyfaszystą uwolnionym z obozu koncentracyjnego. Wprowadziła równieŝ obowiązek noszenia przez Niemców na rękawie białych opasek z niebieskim paskiem, lecz obowiązku tego nie egzekwowano zbyt rygorystycznie. Dla ludności Niemieckiej wprowadzono przymus pracy, wydano karty pracy, w których fakt zatrudnienia musiał być okresowo potwierdzany. Mnie przypadło pracować u co dopiero osiadłego rolnika. Nnazywał się on Biliński. U rolnika pracowałam do jesieni. Później pracowałam jako pomoc domowa u kierownika tzw. guzików (późniejsza Pollena) nazywał się Kukułka. Za pracę nie otrzymywałam Ŝadnego wynagrodzenia. Prócz pracy stałej, Ŝołnierze zatrzymywali Niemców na ulicy i kierowali do prac doraźnych. Było to najczęściej obieranie ziemniaków w stołówce wojskowej lub sprzątanie obrabowanych poniemieckich mieszkań, gdzie szabrownicy rozpruwali pierzyny, wysypywali pierze a poszwy uŝywali do unoszenia łupów. Mama moja aby zdobyć nieco pieniędzy szyła dla sąsiadów i 4
wysprzedawała stopniowo dobytek. Od września 1946 roku rozpoczęłam pracę w drukarni (obecnie sklep z urządzeniami sanitarnymi na przeciwko dworca PKS). Za pracę w drukarni otrzymałam po raz pierwszy po wojnie wynagrodzenie w polskich pieniądzach. Tu poznałam mojego przyszłego męŝa, był on równieŝ człowiekiem srogo doświadczonym przez wojnę. Jako młody chłopak został wywieziony do prac przymusowych w gospodarstwie rolnym na Pomorzu. Tu w styczniu 1945 przeŝył koszmar zimowej ucieczki, do której zmusił go niemiecki gospodarz. Zdołał jednak uciec przez linię frontu i powrócił do domu w Zduńskiej Woli. Stąd w poszukiwaniu pracy przyjechał do Bogatyni. Aby uniknąć naszego przekwaterowania zameldował się on jako Polak w naszym mieszkaniu. Jednak na zawarcie małŝeństwa między Polakiem a Niemką władze nie zezwalały, gdyŝ wiadomo było, Ŝe Niemcy będą obowiązkowo przesiedleni do zachodnich stref okupacyjnych. Wobec tego rozpoczęłyśmy z mamą starania o nadanie obywatelstwa polskiego. Urządzenia z naszej drukarni zostały wywiezione w głąb kraju. Zarządzono równieŝ obowiązkowe oddanie przez Niemców rowerów i radioodbiorników, które zmagazynowano w obecnym Domu Kultury. Rozpoczęło się równieŝ wręczanie nakazów wysiedlenia i wyjazdów do Niemiec Zachodnich. Myśmy z uwagi na rozpoczęte starania uzyskania obywatelstwa polskiego, uniknęłyśmy przesiedlenia. Babcia zamieszkała wraz z nami, gdyŝ odebrano jej dom odkupiony przez dziadka od upadłej firmy Preibisch. Ja pracowałam jako księgowa w słuŝbie zdrowia a później w szkolnictwie. W 1957 roku uzyskałyśmy z mamą obywatelstwo polskie. W związku z tym mogliśmy zawrzeć związek małŝeński. Jako obywatelki Polski rozpoczęłyśmy starania o odzyskanie domu dziadka na prawach dziedziczenia i po długich staraniach odzyskałyśmy go. Ja, pracując wśród Polaków, stopniowo nauczyłam się języka polskiego. Uchwałą Rady Państwa z dnia 20 września 1968 roku odznaczona zostałam Złotym KrzyŜem Zasługi za długoletnią pracę jako główna księgowa w wydziale oświaty, gdzie przepracowałam 15 lat. Przeprowadziliśmy się do odzyskanego domu, gdzie wychowaliśmy dwóch synów. Obecnie mieszkam wciąŝ w tym samym domu i cieszę się z wnuków. 5
6
7
8
9