Sekrety Szczecina III tytulowe.indd 2 02.11.2018 13:53
Redakcja: Teresa Łozowska Projekt okładki: Wojciech Miatkowski Opracowanie graficzne, skład: Master, Łódź Opieka redakcyjna serii: Teresa Łozowska, Justyna Żurawicz Koncepcja graficzna składu serii: Alicja Pukaczewska Książki wydawane przez Księży Młyn Dom Wydawniczy mają na celu ukazanie piękna, tradycji oraz historii miast i regionów naszego kraju. Poprzez nasze publikacje pragniemy utrwalać i rozbudzać miłość mieszkańców do swych małych ojczyzn. Księży Młyn Dom Wydawniczy czołowy wydawca książek regionalnych i komunikacyjnych zaprasza do współpracy Autorów mających pomysły na książki związane z miastami, regionami oraz tematami komunikacyjno-transportowymi. Prosimy także o kontakt osoby posiadające zdjęcia, jak i różnego rodzaju pamiątki nawiązujące do interesujących nas tematów. Copyright by Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2018 Drogi Czytelniku, książka, którą trzymasz w dłoni, jest efektem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego, grafików i wydawcy. Prosimy, abyś uszanował ich pracę. Nie kopiuj większych fragmentów, nie publikuj ich w internecie. Cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści i podawaj źródło ich pochodzenia. Dziękujemy. ISBN 978-83-7729-381-2 KSIĘŻY MŁYN Dom Wydawniczy Michał Koliński 90-345 Łódź, ul. Księży Młyn 14 tel./faks: 42 632 78 61, 42 630 71 17, 602 34 98 02 infolinia: 604 600 800 (codziennie 8-22, także SMS), gg 414 79 54 www.km.com.pl; e-mail: biuro@km.com.pl Łódź 2018. Wydanie 1
Tygodniowy żłobek 7 Kargerówka od dyrektora 11 Fałszerz 16 Paprykarz szczeciński 20 Taryfą po mieście 25 Pierwsza miss 29 Awantura w kinie 33 Motocykl z nadwagą 37 Sekret Gaudeamusa 43 Kasety spod lady 48 Jedyne takie przejście 51 Wojna na znaczki 54 Pechowy Zryw 58 Wpadka z napisem 63 Grzybek 66 Pływające autobusy 71 Koleje pod napięciem 76 Szczecińskie Monte Carlo 80 O krok od nieszczęścia 84 Niepotrzebny mecz? 89 Spór o tablicę 94 Powiew luksusu 98 Kup pan czaszkę! 103 Zabetonowany kabel 108 Czwarta armata 113 Skok na linie 118 Statek, który zabijał 122 Świecące pociągi 128 Śmierć lotniska 134 Bibliografia 141
Luty 1950 r. Towarzystwo Przyjaciół Dzieci uruchamia pierwszy w Szczecinie żłobek, w którym dzieci zostawia się na cały tydzień! Takie placówki działały aż do 1981 r.
Tygodniowy żłobek Przyjęcia dzieci ustalono na poniedziałki pomiędzy godzinami 6.00 i 8.00. Odbiór miał się odbywać w soboty od go Szczecińskie przedszkole w latach 70. XX w. dziny 16.00 do 20.00. Dziecko zostawiało się bez żadnego potwierdzenia i tak samo odbierało. Nie tolerowano spóźnień. Maluch mógł za to płakać, bo ważne było tylko to, by był nakarmiony i przewinięty. Branie na ręce w celu uspokojenia, a już nie daj Boże kołysanie, uważano za poważny błąd. Jest to szkodliwe dla dziecka, któremu w tym czasie potrzebny jest właś nie spokój pisano w podręcznikach. Na początku lutego 1950 roku na Pogodnie w Szczecinie, w przedwojennej narożnej willi przy ulicy Wieniawskiego 26, otwarto pierwszy w mieście żłobek tygodniowy. Inicjatorem było Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, które w ten sposób wychodziło naprzeciw zaleceniom partii apelującej o pomoc dla kobiet pracujących. Już wiele miesięcy wcześ niej zauważono bowiem, że w socjalistycznej rywalizacji współzawodnictwa pracy przodują prawie wyłącznie mężczyźni. Wyrabiają 200 albo nawet 300% normy, biją rekordy w czynach partyjnych i społecznych. Brak kobiet tłumaczono ich obowiązkami jako matek. W tej sytuacji państwo ludowe postanowiło pomóc pracującym paniom. Podjęto stosowne uchwały i zalecono szereg działań. Jednym z nich było tworzenie całorocznych żłobków tygodniowych w miastach oraz sezonowych żłobków miesięcznych na wsiach. 7
Do żłobka tygodniowego można było bez problemu oddać nawet kilkumiesięczne dziecko, zaraz po tym, jak tylko przestało być karmione piersią matki. W tamtych czasach zalecano, by karmienie piersią ograniczać maksymalnie do trzech pierwszych miesięcy życia. Później malucha należało karmić przecierami sześć razy dziennie w regularnych odstępach czasu z zachowaniem sześciogodzinnej przerwy nocnej. Za żłobek w całości płacił zakład, w którym pracowała matka. W pierwszym szczecińskim żłobku tygodniowym zatrudnione były na trzy zmiany w sumie 23 osoby. Nad zdrowiem dzieci czuwał pediatra dr Karol Stański. Kierowniczką placówki była, jak zapisano w dokumentach, obywatelka Wróbel. W kuchni rządziła Anna Uskow, kucharka po specjalnym szkoleniu dotyczącym żywienia najmłodszych dzieci. Zgodnie z przyjętymi w całym kraju zaleceniami młodsze dzieci karmiono sześć razy dziennie z butelek, starsze pięć razy dziennie już z talerzyków, przy specjalnych małych białych stołach, obitych niebieską ceratą. Wyglądało to trochę jak w zminiaturyzowanym wojsku, bo działo się na komendę, zawsze w tym samym czasie, a maluchy były jednakowo ubrane. Ciuszki oczywiście też zapewniało państwo. Teoretycznie w zaleceniach była też mowa o ważeniu najmłodszych dzieci po każdym posiłku, by realnie sprawdzić, ile zjadły, ale tego już tak rygorystycznie nie przestrzegano. Już w pierwszym miesiącu funkcjonowania żłobek przy ulicy Wieniawskiego błyskawicznie zapełnił się dziećmi. Zajęto wszystkie 42 przygotowane miejsca. Choć dziś może to zaskakiwać, w tamtych czasach matki bez problemu oddawały dzieci na wiele dni w obce ręce i szły do pracy. Nikt nie widział w tym nic dziwnego. Co więcej, otrzymanie deficytowego miejsca w żłobku uznawane było za wyróżnienie i szansę dla matki. W wyposażonej w okna obszernej piwnicy budynku urządzono kuchnię ze spiżarnią oraz pralnię, suszarnię i prasowalnię pieluszek. Na parterze były pokoje dla dzieci i łazienki z toaletami. Maluchy, zwane raczkami, miały około jednego roku i spędzały czas w oddzielnych wysokich łóżeczkach z metalowymi barierkami. Starsze dzieci mogły już chodzić i bawić się niezbyt licznymi zabawkami. Z dziecięcych pokoi były wyjścia na dwie nasłonecznione werandy, na które przy dobrej pogodzie, zabierano maluchy, urządzając im obowiązkowe leżaczkowanie. Na najwyższym piętrze przygotowano izolatkę dla chorych dzieci. Placówki, w których zostawiało się dzieci na kilka dni, były popularne wśród szczecińskich matek do połowy lat 70. minionego wieku 8
Obowiązkowe leżakowanie, czyli dzienna drzemka po obiedzie W kwietniu 1950 roku Prezes Rady Ministrów wydał rozporządzenie dokładnie określające kwoty, za jakie należało utrzymywać dzieci w tego typu placówkach. W normalnych żłobkach dziennych dobową kwotę na dziecko ustalono na ówczesnych 300 zł. W żłobkach miejskich tygodniowych na jedno dziecko dziennie można było wydać więcej, bo aż 500 zł. Najniżej wyceniono wiejskie żłobki sezonowe (otwierane głównie na czas prac żniwnych), w których dziecko należało utrzymać za 200 zł dziennie. Pieniądze wypłacano z funduszy socjalnych po szczególnych zakładów pracy. Decyzję o tym, czyje dziecko i która matka będą mogli z tego skorzystać, podejmowały związki zawodowe. Zaledwie miesiąc później, w maju 1950 roku, zarządzeniem Ministra Zdrowia 30 różnych zakładów opiekuńczych utrzymywanych w całej Polsce przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci przejęło państwo. Zaliczono je automatycznie do placówek społecznej służby zdrowia. Na tej liście były również dwa żłobki ze Szczecina, przy ulicach Wieniawskiego 26 oraz Mickiewicza 18. Zarządzenie działało z datą wsteczną od 1 stycznia 1950 roku. Według doniesień Kuriera Szczecińskiego żłobek przy ulicy Wieniawskiego od samego początku funkcjonował znakomicie i, jak się okazało, stanowił wtedy tylko kroplę w morzu potrzeb. Kobiety chętnie oddawały dzieci na całe tygodnie, bo były do tego przyzwyczajone i było to zwyczajnie wygodne. Przez wiele lat po wojnie, aż do końca lat 60. w PRL obowiązywała opinia, że małe dziecko musi być tylko regularnie karmione i prawidłowo ubrane. To miało wystarczyć. O bliskich kontaktach z rodzicami, mówieniu do dzieci, wspólnej zabawie itp. nie pisały żadne podręczniki i nikt tego nie zalecał, ani nie wymagał. Jeżeli mówiono o problemach, to głównie w kontekście typowych braków rynkowych, czyli kłopotów ze śpioszkami, kaftanikami i pieluchami. Młoda mama na podstawie tzw. karty ciążowej dostawała w aptece za darmo pięć pieluch flanelowych i dziesięć pieluch tetrowych. Innych nie było, więc pierwsze miesiące z dzieckiem oznaczały niekończące się pranie. Zwykle ręczne, bo słynna pralka Frania była luksusem sprzedawanym na talony. Później pojawiło się tzw. niebieskie mleko w proszku dla maluchów, które kupowało się w aptece. 9