DORSZE Z MASSACHUSETTS



Podobne dokumenty
Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Friedrichshafen Wjazd pełen miłych niespodzianek

Copyright 2015 Monika Górska

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

WYNIKI ANKIETY. 1 /

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

Punkt 2: Stwórz listę Twoich celów finansowych na kolejne 12 miesięcy

Liczą się proste rozwiązania wizyta w warsztacie

Hektor i tajemnice zycia

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Piaski, r. Witajcie!

Spotkanie z Jaśkiem Melą

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

Jestem pewny, że Szymon i Jola. premię. (dostać) (ja) parasol, chyba będzie padać. (wziąć) Czy (ty).. mi pomalować mieszkanie?

ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA

I się zaczęło! Mapka "Dusiołka Górskiego" 19 Maja 2012 oraz zdjęcie grupowe uczestników.

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Wycieczka do Torunia. Wpisany przez Administrator środa, 12 czerwca :29

W jakim POZ chcemy się leczyć i pracować? oczekiwania pacjentów i zawodów medycznych. Kinga Wojtaszczyk, Naczelna Izba Lekarska

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

Muzeum Wieloryba na Maderze

Umiesz Liczyć Licz Kalorie

POMOC W REALIZACJI CELÓW FINANSOWYCH

Efektem poszukiwań i różnych koncepcji był zakup Woltomierza typu VS1/50 firmy AMBM M.Kłoniecki, A.Słowik s.c.

Cykl życia sprzętu elektrycznego i elektronicznego

WZAJEMNY SZACUNEK DLA WSZYSTKICH CZŁONKÓW RODZINY JAKO FUNDAMENT TOLERANCJI WOBEC INNYCH

POLITYKA SŁUCHANIE I PISANIE (A2) Oto opinie kilku osób na temat polityki i obecnej sytuacji politycznej:

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

Uprzejmie prosimy o podanie źródła i autorów w razie cytowania.

FILM - SALON SPRZEDAŻY TELEFONÓW KOMÓRKOWYCH (A2 / B1 )

Smażalnia Wicher. Smażalnia Ryb Wicher

Leśnicka Łucja Kołodziej Alicja Kościelniak Stefania Bryniarski Wojciech

Podziękowania naszych podopiecznych:

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci!

Liczą się proste rozwiązania wizyta w warsztacie

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak...

SMOKING GIVING UP DURING PREGNANCY

TRAVEL COACHING. WYSPY KANARYJSKIE

Wiersz Egzaminy, egzaminy... Ania Juryta

W MOJEJ RODZINIE WYWIAD Z OPĄ!!!

ASERTYWNOŚĆ W RODZINIE JAK ODMAWIAĆ RODZICOM?

METODA KARTECZEK ROWIŃSKIEJ

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

10 najlepszych zawodów właściciel szkoły tańca

Autor: Małgorzata Osica

TRENER MARIUSZ MRÓZ - JEDZ TO, CO LUBISZ I WYGLĄDAJ JAK CHCESZ!

BEZPIECZNY MALUCH NA DRODZE Grażyna Małkowska

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

Kolejny udany, rodzinny przeszczep w Klinice przy ulicy Grunwaldzkiej w Poznaniu. Mama męża oddała nerkę swojej synowej.

MODLITWY. Autorka: Anna Młodawska (Leonette)

Krótka przygoda z nakładką Dr. Thumb

REFERENCJE. Instruktor Soul Fitness DAWID CICHOSZ

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014

W trzy godziny dookoła świata

Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola?

Słońce nie zawsze jest Twoim sprzymierzeńcem przy robieniu zdjęć

W ten dzień prowadziłem lekcję w dwóch klasach pierwszych.

Kto chce niech wierzy

Kurs online MAMY SZYCIE W 21 DNI

W ramach projektu Kulinarna Francja - początkiem drogi zawodowej

potrzebuje do szczęścia

Chwila medytacji na szlaku do Santiago.

KOCHAM CIĘ-NIEPRZYTOMNIE WIEM, ŻE TY- MNIE PODOBNIE NA CÓŻ WIĘC CZEKAĆ MAMY OBOJE? Z NASZYM SPOTKANIEM WSPÓLNYM? MNIE- SZKODA NA TO CZASU TOBIE-

Agnieszka Frączek Siano w głowie, by Agnieszka Frączek by Wydawnictwo Literatura. Okładka i ilustracje: Iwona Cała. Korekta: Lidia Kowalczyk

wymarzony prezent Prezent Marzeń Lot awionetką

Trzy kroki do e-biznesu

Psychologia gracza giełdowego

Co obiecali sobie mieszkańcy Gliwic w nowym, 2016 roku? Sprawdziliśmy

WAŻNE Kiedy widzisz, że ktoś się przewrócił i nie wstaje, powinieneś zawsze zapytać, czy możesz jakoś pomóc. WAŻNE

w akcji Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia - po raz siódmy!

Zaimki wskazujące - ćwiczenia

Paulina Szawioło. Moim nauczycielem był Jarek Adamowicz, był i jest bardzo dobrym nauczycielem, z którym dobrze się dogadywałam.

Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy?

Zwiększ swoją produktywność

ZAGUBIONA KORONA. Autor:,,Promyczki KOT, PONIEWAŻ NICZYM SYRENCE, W WODZIE WYRASTAŁ IM RYBI OGON I MOGLI PRZEMIERZAĆ POD WODĄ CAŁE MORZA I OCEANY.

KODEKSOWI WĘDROWNICZEMU

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

Co to jest niewiadoma? Co to są liczby ujemne?

WARTOSCI PRZEDSZKOLAKA OD MALUCHA DO STARSZAKA

Stereogramy. Rysunki w 3D

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Ten test pomoże Ci określić, jaką porowatość mają Twoje włosy. Jej znajomość będzie dla

Weekend w Trójmieście.

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi.

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1)

Nasza Kosmiczna Grosikowa Drużyna liczy 77 małych astronautów i aż 8 kapitanów. PYTANIE DLACZEGO? Jesteśmy szkołą wyróżniającą się tym, że w klasach

LearnIT project PL/08/LLP-LdV/TOI/140001

Test mocny stron. 1. Lubię myśleć o tym, jak można coś zmienić, ulepszyć. Ani pasuje, ani nie pasuje

FOREX - DESK: Rynek zagraniczny ( r.)

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

Efektem poszukiwań i różnych koncepcji był zakup Woltomierza typu VS1/50 firmy AMBM M.Kłoniecki, A.Słowik s.c.

projekt biznesowy Mini-podręcznik z ćwiczeniami

Sytuacja zawodowa pracujących osób niepełnosprawnych

Bo razem naprawdę możemy więcej! wywiad z Magdaleną Różczką, ambasadorką akc. ENDO Razem Możemy Więcej

Transkrypt:

DORSZE Z MASSACHUSETTS Fish on!!!!! To chyba najcześciej słyszane hasło wędkarskie towarzyszące wędkarzom podczas połowów na oczywiście taaaaaką... rybę. Jest to szczególnie miłe gdy można osobiście wykrzyknąć to nad wodą, dumnie spogladając na tych wędkarzy, stojących obok, którym do tej pory nie udało sie coś godnego zahaczyć. Choroby wędkarskiej nabawiłem się jako 9-cio letni chłopak niejako z konieczności. Tak widać pisane mi było w gwiazdach, oglądanych na niejednej nocnej wyprawie wędkarskiej. Urodzony w Sandomierzu, mieście legendzie, cudownie umiejscowionym na wzgórzach, u podnurzy których, tajemniczo spogladajac na miasto, leniwie, od wieków wytyczonym korytem wita go rankiem i żegna wieczorem, królowa polskich rzek, Wisła. A do tego, w domu rodziców w którym sie wychowałem, mieszkał pan Chłopicki, umiejący niezwykle ciekawie opowiadać o wędkarstwie. Bardzo często przy tym majstrował z niezwykłym pietyzmem przy swoim sprzecie wędkarskim (jakże innym od dzisiejszego, były to lata 50-55). Często pozwalał podotykać i pooglądać swój sprzęt wędkarski, od czasu do czasu coś z niego darując na dobry początek. Dla takiego chłopaka, w tym wieku, w tym czasie, nie mogło się to inaczej skończyć. Oczywiście wpadłem w ten nałóg wędkarski jak śliwka w kompot. Nieodwołalnie i nie odwracalnie na całe moje życie. Na wsiegda jak to mówią sąsiedzi za Bugiem. Bo nie ma chyba większego nałogu jak wędkarstwo. Drogie żonki, szkoda zachodu. Jeszcze nie słyszałem aby się jakiś wędkarz z tego wyleczył. To jest jak narkotyk. Pory dnia, roku, pogoda, nie mają wpływu aby powstrzymać mnie od pójścia nad wodę. I tak zacząłem swoją amatorską przygodę z wędkarstwem która już trwa nieprzerwanie Od 45 lat. 45 lat, wspaniałych wypraw wędkarskich, sukcesów i porażek a przede wszystkim, nieustannego bliskiego kontaktu z przyrodą i kolegami, równie zaprzedanymi wędkarstwu na zawsze. Jestem wędkarskim szczęśliwcem, gdyż dane mi było przez los, ścigać rybki na różnych kontynentach, w różnych krajach, na wodzie, pod wodą i na lądzie. Pozostały trofea, zdjęcia, przyjaciele, oraz niekiedy fantastycznie realne przygody wędkarskie. I te wspomnienia, spotkania i opowieści których niesposób zapomnieć, niesposób powtórzyć a które tylko czas kiedyś, wymazać niestety zdoła z pamiętnika pamięci. Ale o tym i początkach mojej wedkarskiej kariery, postaram się podzielić z czytelnikami w następnych artykułach o ile Naczelny nie wrzuci je do szufladki z napisem recycling. Odkurzam w pamięci rozdział wędkarski Ameryka, gdzie 20 czerwca 1984 roku Jumbojet, wyrzucił mnie ze swojego przepastnego brzuszyska na Lotnisku JFK w Nowym Jorku, po kilkugodzinnym locie z Hiszpani. Parę miesięcy zajęło mi wgryzanie się w tą nową amerykańską rzeczywistość, gdzie wszystko było nieco inne a i wędkarstwo trzeba było niejako poznawać od początku, choć oczywiście poprzednie doświadczenie pozwalało szybciej dostosować się do wędkarskiej przygody na amerykańskiej ziemi. Przeszedłem więc i tutaj kolejne szczeble wędkarskiej kariery na rzekach, jeziorach i oceanie. oczątkowe trofea w postaci sunfish, catfish czy małych porgies, blackbass i wszędobylskich okoni rozczarowywały mnie całkowicie. Ale nie zniechęciły. Poznawałem

nowych ludzi, nowe miejsca i na wędkarskim celowniku zaczęły sie pojawiać takie gatunki jak: carp, bluefish, weakfish, bonito, bass, northern pike, walleye, trout, eel i w końcu wymarzony salmon, stripebass, tuna i cod. Spróbuję opisać moje wędkarskie wyprawy na niektóre z nich, mając nadzieję że w przypływie dobrego humoru, Naczelny coś przepuści do druku? Wtedy do szczęścia będzie mi brakowało tylko aprobaty czytelników, a trema jest ogromna. Złapanie pewnego gatunku ryby marzy mi sie nieraz od bardzo długo. I czasem mija parę lat, kiedy mogę oglądać na zdjęciach mój wymarzony okaz. Tak też było z wyprawą na dorsza którego udało mi sie za obopólną niezgodą (ja chciałem ale dorsz niechciał) wyciągnąć z wody na pierwszej w tym roku wyprawie wędkarskiej do Bostonu, w stanie Massachusetts. Wielu z nas pamięta chyba te peerelowskie wędzone dorsze w sklepach, wszędzie i zawsze bo inne rybki pojawiały się rzadko, chyba że w puszkach. Przed wyjazdem z Polski na stałe w 1984 roku, starałem sie pojechać na łowienie dorszy w Bałtyku. Nie było to łatwe, jako, że wędkarstwo morskie, amatorskie z kutrów, dopiero raczkowało. Z wieku powodów, niestety to mi się nie udało i musiałem to moje marzenie odłożyć na długi okres czasu. Wtedy nie przypuszczałem że upłynie 20 lat zanim moje kolejne marzenie wędkarskie się spełni, ale w innym kraju. Dziwnym zrządzeniem losu, tu w Ameryce po raz pierwszy zetknąłem się z dorszem w... Shoprite, marząc przy tym aby choć raz mieć go na haku, albo przynajmniej je trochę postraszyć. Minęło znowu parę długich lat w mojej karierze wędkarskiej (a i włos na skroni nieco posiwiał), nim udało mi się zebrać grupę chętnych na wyprawę na dorsza. Tak przynajmniej obiecywał kapitan, wysłużonej łajby czyli typowego party boat, 70-cio stopowego bodajże jednokadłubowca. Wyruszyliśmy wczesnym rankiem z wybrzeża New Jersey, w sile 30-tu doświadczonych i odgrażających się wędkarzy. Los dorszy był praktycznie przypieczętowany. Dziwne że same zawczasu się nie poddały. Teoretycznie to już były w naszych turystycznych lodówkach, gotowe do pływania w oleju na patelni. Po około 3-ch godzinach dotarlismy na miejsce, a po paru następnych, połów, przeszedł nasze najśmielsze...rozczarowanie. Jeden (niestety ale to prawda) dorsz złapany przez mojego syna Konrada, nieodzownego kompana moich ędkarskich wypraw), parę ling-ów oraz dużo, ale za to małych blackfish. A i ten jedyny dorsz też udawał dorosłego i większego, aniżeli wyglądał. Kapitan jak zwykle był największym optymistą, tłumacząc że dzisiaj było nieżle, ale za to next time... Do następnego next time, potrzebowałem znowu paru lat. Bo nie jest trudno zebrać chętnych zapalenców, ale jakże trudno przekonać nasze żonki że to sport, rekreacja, hobby zdrowie itd, itd. One to rozumieją oczywiście, ale też wiedzą dokonale, że za 150-200$ mogą kupić w sklepie dorsza kiedy tylko chcą i nieco więcej aniżeli my teoretycznie możemy nałapać. Ale kiedy w lecie, 2002 roku kolega Wojtek Palczewski doniósł mi że na wiosnę w Massachusetts złapał Massachusettmmmmm dużo dorszy, decyzja została podjęta natychmiast. W przyszłym roku jadę. Toż wiadomość była z pierwszej ręki. A Wojtuś fantazjuje nie więcej jak inni wędkarze, w opowieściach których ryba zawsze jest większa po złapaniu i w miarę upływu lat. Dziwne to ale prawdziwe. Nie podejmuję się tego fenomenu przyrodniczego, wytłumaczyć. Proszę wierzyć wszystkim wędkarzom na słowo. No może tak nie do końca, trochę z przymrużeniem oka. Ale czy ci zapaleńcy w swych opowiadaniach nie są wspaniali? Czy ktoś lepiej potrafi snuć opowieści o tych olbrzymich rybach które miały pecha i się niestety...zerwały podczas holowania

? Ale za to przedtem zostały fachowym okiem pomierzone i pozostały w wędkarskich opowieściach na zawsze. No, ale skoro brać myśliwska dzieli skórę na niedzwiedziu, to dlaczego niby my, wędkarze nie możemy sie odrobinę przechwalić?. Toż to cały urok wędkarstwa. Wreszcie na początku kwietnia, tego roku dostaję wiadomość od Wojtka że wyprawa na dorsza rusza 11 kwietmia, ale niestety nie ma pełnego składu (6 osób) na drugą łódke. Na pierwszą niestety się nie załapałem. Dzwonię po znajomych przez kilka dni aby zebrać komplet. Niestety, nie ma chętnych (żonki czuwają) i zanosi się że i w tym roku także nie pojadę. Ale w ostatnim momencie, 3 dni przed wyjazdem szczęście uśmiechnęło się do mnie. Kolega Irek zrezygnował, z pierwszego składu odstępując mi miejsce za co ja obiecuję mu dorsza. O ile, no właśnie, o ile da się go wyciągnąć z wody zanim inni tego nie zrobią za mnie. Oczywiście 11-go kwietnia nie popłyneliśmy gdyż pogoda przesunęła naszą wyprawę na 15-go kwietnia. Na szczęście do 15-go nie było żadnych niespodzianek i po 5-ciu godzinach jazdy, błądzeniu, o 1-ej w nocy docieramy wreszcie do domu kapitana gdzie mamy nocleg, wliczony w cenę połowu (150$ na osobę). Po tej samochodowej jeździe, czuję się jak...wędzony dorsz, gdyż reszta towarzyszy podróży, nieustannie i skutecznie produkowała tyle papierosowego dymku, że wystarczyłoby go na uwędzenie jeszcze paru niechętnych. Ze względu na póżną porę nie ma już czasu na wędkarskie pogaduszki. O 2 w nocy nareszcie mogę się położyć do łóżka. Ale nie na długo bo o 4-tej już jestem budzony, a o 4:30 wyruszamy do Living Green Harbour w Marshfield k/bostonu w Massachusetts. Wreszcie przed 5-tą rano czuję pod nogami lekko chwiejący sie pokład naszej 35-cio stopowej łajby i jakże przyjazne i znajome z poprzednich wypraw, ciche pomrukiwanie zaspanego także dislowskiego silnika. Pół godziny póżniej opuszczamy port, witani na oceanie Atlantyckim lekką bryzą i 2-3 stopową falą. Jest chłodno, około 35F, więc wciskamy się wszyscy do małej kabiny w oczekiwaniu na hasło kapitana, że można zanużyć kije. Jest nas 7-miu wspaniałych, sam kwiat wędkarski z Oldbridge i okolic w New Jersey. Kapitan wyjaśnia nam w międzyczasie warunki połowu. Bardzo proste. Dostaniemy wędkę, przynętę oraz kapitański servis, (mat nie był wzięty na pokład gdyż było nas 7, więc nie było miejsca) w postaci znalezienia ławicy, wyciągania opornych dorszy hakiem z wody, rozplątywania żyłek (doprowadza mnie to do tzw szewskiej pasji) i skrobania ryb. A kapitan Michael Kevin robił to wszystko błyskawicznie i niezwykle sprawnie. Limit 10-ciu ryb na głowę lub 600 lb na wszystkie 7 głów, wprawił mne od razu w dobry nastrój, tylko ta niepewność. Jak to zrobić? Czy uda sie złapać chociaż jednego?. Wojtek, stary wyga wędkarski twierdzi, że na pewno jak nie rybę to przynajmniej złapiemy... katar. Nie zapytałem o wymiar ochronny ale wiedziałem że małych i tak nie będę brał gdyż po wyczyszczeniu takowej w ręku zostaje tylko...ogonek. W drodze na łowisko czas dłuży się niemiłosiernie i nie możemy się doczekać chwili kiedy będziemy mogli zacząć pierwsze dla wielu z nas, wędkowanie na tą wspaniałą rybę. Po godzinie postawił mnie na baczność okrzyk z mostku kapitańskiego: można łapać. Jak na komendę wszyscy razem luzujemy hamuce w kołowrotkach. Czuję jak 16 uncjowy ciężarek szybko ciągnie za sobą kawałek makreli na spotkanie z wymarzonym dorszem. Wyczuwam jak wreszcie osiąga dno, na głebokości około 100-120 stóp. Naprężam lekko żyłkę i staram się ją nie poluzowywać chociaż nie jest to łatwe gdyż nasza łajba nieżle się kołysze na około 2-3 stopowej fali. Jest 7:45 gdy nie będąc pewny brania ryby, na wszelki wypadek podcinam i...jest!!!!

Od razy krzycze na całe gardło fish on!!!!!. Już sobie wyobrażam tego mojego wspamiałego pierwszego dorsza który właśnie moją przynętę wybrał sobie na przekąskę. Jednak po paru sekundach zdaję sobie sprawę że to mała ryba, gdyż opór zupełnie ustał. Za chwilę... o mało nie spalam się ze wstydu, gdyż na końcu haka wisi sobie i bezczelnie łypie okiem...latająca ryba. Parę minut potem znowu następna. Pomyślałem przez moment że może wsiedliśmy nie na tą łajbę co powinniśmy.?? Nie było wyboru, pozostałem na tej. Ale za chwilę po bardzo delikatnym braniu, prawie niewyczuwalnym, wreszcie 50% szczęścia na haku. Nareszcie po tylu latach, mój pierwszy w życiu dorsz jest jest już na pokładzie, witany serdecznie przez wszystkich gdyż jest to także pierwszy złapany dzisiaj na naszej łodzi. Ale niestety mały. (dlatego tylko 50% szczęścia) Około 2-3 funtów, toteż wkrótce znajduje się za burtą niezmiernie pewnie zadowolony że udało mu się uciec od kąpieli w oleju na patelni. Ale to się już nie udało następnemu, którego 15 minut póżniej, po spokojnym holowaniu i przy pomocy kapitańskiego haka, udaje mi się ulokować w pojemniku na pokładzie. dorszy (łapiemy do wspólnej puli). Jak się póżniej okazało, był to mój największy dorsz złapany tego dnia. Mierzył 42 (105 cm) ale niestety nie mogłem go zważyć gdyż nie było żadnej wagi na pokładzie.(zdjęcie #1, ten w lewej ręce) Oceniam go na około 18-20 funtów i cieszę się ogromnie bo chociaż daleko mu do rekordowych okazów, to wreszcie złapałem mojego dorsza którego przymierzałem się tyle lat. A rekordowe dorsze to około 150-180 funtów złapane przez zawodowych rybaków w sieci (choć niezbyt często), natomiast wędkarze zdołali wyciągnąć okazy do 80 funtów!!! W skrzyniach jest już parę ładnych Niestety, przez następne 20-30 minut nie mam żadnych brań a i koledzy też nie mają powodów do radości. Pada komenda z mostku aby wyciągać kije z wody i kapitan decyduje się zmienić rejon połowów. Podobno dostał cynk przez radio z innej łodzi, gdzie jest dużo dorsza. Po 20 minutach docieramy na miesce, gdzie już na paru łodziach co rusz jest wyciągany dorsz. Zanosi sie na niezły połów. Ciężarek jest już na dnie, ale efektów żadnych. Nieco głebiej, około 200 stóp a koledzy co chwila wyciągają ładne okazy które z pomocą kapitana lądują na pokładzie. A ja ciągle nie czuję żadnych brań. Gorączkowo analizuje gdzie tkwi błąd i stwierdzam, patrząc na wędkę łowiącego obok mnie Wojtka (skutecznie) że moja ma za sztywną końcówkę na takie warunki (duża fala). Nie pozwala mi to wyczuć brania dorszy, które atakują przynęte bardzo szybko i delikatnie. Ponadto czuję że ciężarek co chwilę jest podrywany do góry a następnie uderza o dno gdyż, na takiej fali trudno go trzymać w pozycji na dnie, przy lekko napreżonej żyłce na kołowrotku. A to zapewne płoszy rybę. Proszę kapitana o wymianę wędki z mięką końcówką. Niestety nie jest to możliwe, gdyż nie ma żadnego zapasowego kija na łodzi. Żałuję teraz że nie zabrałem swojęj. Decyduję się więc na zmianę sposobu łapania. Teraz naprężoną żyłkę trzymam na moim palcu (a nie na kołowrotku jak przedtem). Zdecydowana poprawa, bo za każdym razem gdy dorsze nieopatrznie rzucają się na moją przynętę, wyrażnie wyczuwam brania i są kolejne efekty. Do puli

dołożyłem parę kolejnych dorszy. W miedzyczasie kapitan w bardzo krótkich odstępach czasu, 2-3 minutowych zmienia pozycję łodzi starając się nie stracić dorszy które ma pod kilem. Dlatego na komendę kapitana: zwijać, robimy to natychmiast i bez zwlekania aby nie stracić gromady poruszjących się za żerem ryb. Następuje teraz okres najlepszych brań, pomiędzy godziną 9 a 10:30. Eldorado!!!! Jesteśmy wszyscy ogromnie podekscytowani i dopiero okrzyk kapitana: no more fishing, we have limit, pozwala nam spokojnie popatrzeć na nasze trofea. Jest dopiero 10:45 a my mamy około 600 funtów dorsza w pojemnikach.!!! W najśmielszych marzeniach nie spodziewałem się że odniesiemy taki sukces. Ja zaliczyłem 16 dorszy, z tym że 3 przedszkolaki wróciły z powrotem do oceanu. Było też parę wystraszonych, które podczas holowania ich ku powierzchni, zrezygnowały z pozowania do zdjęć na pokładzie.tylko Wojtek złapał wiecej ode mnie, ale wcale mi to nie psuje humoru. Nigdy to nie jest dla mnie najważniejsze podczas ędkarskich wypraw.. Wojtuś także wygrał pulę za największego dorsza. Pewnie mu się ten dorsz zahaczył przez przypadek wędrując za przynętą w kierunku mojego haka.cieszę się ogromnie że ta wyprawa zakończyła się takim sukcesem i wszyscy mogli pochwalić się ładnymi okazami. Fotografujemy nasze dorsze aby przyszłe opowieści wędkarskie poprzeć konkretnymi dowodami. Wiem na pewno że będę corocznie przyjeżdżał na dorsza do Massachusetts. Wyprawa na dorsze będzie wpisana do mojego kalendarzyka wędkarskiego na stałe, z dopiskiem bez względu na pogodę. Połów nasz wyglądał imponująco. 6 pojemników po 100 funtów kazdy.!!! Czyli około 85-90 funtów na wedkarza. Teoretycznie 85-90, bo praktycznie oczyszczony dorsz przez kapitana traci na swej wadze 60-70%. Kapitan (pomaga mu też Wojtek) czyści dorsze w drodze powrotnej do portu, włączjąc automatycznego pilota na małą prędkość. Resztki oczyszczanych ryb wędrują za burtę gdzie stado rozwrzeszczanych mew wychwytuje je natychmiast, w locie i tylko ciężkie łby, nie zawsze są przez nie złapane. toną w błekitnej głebi gdzie zapewne inne ryby i kraby pozostawia wkrótce tylko białe szkielety na cmentarzysku oceanu. No coż, natura jest bezlitosna w zapewnieniu sobie bytu.ja (niektórzy koledzy też) decyduję sie na zabranie 4 dorszy w całości do domu gdzie prawie 80% ryby jest zagospodarowana przez moją wspaniała żonkę Ewę, która nieopatrznie wyszła za mąż za wędkarza. Dlatego musiała sie nauczyć robić różne potrawy, z ryb które udawało mi się czasem złapać. Filety są przeznaczone do smażenia a z głowy i ości będzie wspaniała zupa rybna i galareta, tak dobra że mogłem powiedzieć moim gościom że to z...kurczaka. Każdy uwierzył!! Powrotna podróż mija nam na robieniu zdjęć oraz,... no właśnie, jacy ci wędkarze są niepoprawni. Opowieściom o tych największych dorszach które się urwały nie było końca. Dopływamy do portu, w Mansfield gdzie następuje podział łupów. Wystarczyło dla wszystkich. Jeszcze tylko wspólne zdjęcie z kapitanem i...do zobaczenia w następnym roku. Powrotna droga upływa bez szczególnych wrażeń nie licząc korków na autostradzie których nie było na...oceanie. To jest właśnie różnica miedzy prawami natury i cywilizacji. Jestem usatysfakcjonowany że mogę się zrewanżować dorszem Irkowi, który mi odstąpił miejsce na łodzi. A wiem że Irek miał

także ochotę pojechać. Może razem za rok Irku?. Mrożone filety dorsza czekają w lodówce na swoją kolejkę na patelni. A zapewniam że smażony przez moją żonę jest fantastycznie i nieprzyzwoicie pyszny. Oby ich jeszcze dużo i długo nie zabrakło w oceanie ale to już w głównej mierze zależy nie od natury ale od CZŁOWIEKA.. Oby mądrego, wyrozumiałego dla wędkarzy i piękna które nas na codzień otacza. Piękna i uroku przyrody, które nie zawsze człowiek chce zobaczyć i choć odrobinę zachować dla przyszłych pokoleń. Józef Kołodziej Kwiecień 15, 2003