Fiji Savusavu. Listopad 2016 Kolejne miejsce odwiedzone w tym rejsie to Savusavu na wyspie Vanua Levu w północnej części archipelagu wysp Fiji. Wyspy Fiji były kolonią Brytyjską. W roku 1970 uzyskały niepodległość.
Nasz statek Dawn Princess zakotwiczył niedaleko wejścia do małej zatoki, w której położony jest porcik a właściwie tylko mariny. Na środku zatoki kotwiczą lub cumują do bojek liczne jachty z całego świata. Wyspy te są na drodze klasycznych rejsów dookoła świata, jachtów płynących w rejonie pasatowym ze wschodu na zachód, czyli z wiatrem.
W porciku są trzy mariny, gdzie cumują tylko niektóre jachty, bo miejsca przy pomostach brakuje. Szalupa statkowa dowoziła pasażerów ze statku do jednego z największych pomostów należącego do najbardziej ekskluzywnej mariny. Nad brzegu jest ładny park, przez który prowadzi doga spacerowa do następnej mariny, gdzie jest tylko bardzo mały pomost do cumowania jachtów.
Po drugiej stronie zatoki znajduje się ośrodek turystyczny z małą piaszczystą plażą. Jego położenie i wygląd jest jak z bajki. W miasteczku i okolicy żyje około 5000 mieszkańców. W dniu naszego przybycia wyglądało ono na bardzo ruchliwe. Nie ma, co dziwić się, bo półtora tysiąca pasażerów wylądowało tutaj ze statku. Większość pojechała gdzieś dalej zwiedzać wyspę, ale część deptała po miejskich uliczkach zaglądając do sklepów i wystawionych na ten dzień straganów miejscowych handlarzy.
Ratusz miejski mieści się w niezbyt okazałym budynku, którego strzegą dwa lwy a w górze powiewa flaga narodowa Fiji. Tym razem odpoczywamy od zwiedzania miast, portów i muzeum. Zapytaliśmy taksówkarza o najładniejszą i w miarę pustą plażę. Zdaliśmy się na jego poradę i nie zawiedliśmy się. Po drodze mijaliśmy ciekawe widoki palm na skałach. Przy niskiej wodzie wyglądały one bardzo interesująco.
Dojechaliśmy na piękną pusta plażę Blue Lagun, gdzie była tylko jedna miejscowa rodzina opiekująca się plażą. Taksówkarz polecił nas żeby się nami opiekowali i pojechał, żeby nas zabrać o umówionej godzinie. Błękitna laguna wyglądała jak na folderach reklamowych firm turystycznych. Kiedy przyjechaliśmy woda była wysoka a w dali było widać tylko rafę koralowa, o którą rozbijały się fale oceaniczne.
Później woda odpłynęła i pozostała laguna z bardzo ciepłą błękitną i płytką wodą nagrzaną tropikalnym słońcem. Dzień spędziliśmy na tej pustej plaży. Trochę później dojechało kilka osób ze statku, ale większość to tylko zatrzymywała się na chwilę i jechali dalej na wycieczkę po wyspie. Wysiadali na krótko albo patrzeli tylko przez okna i jechali dalej.
Na statku można było wykupić wycieczkę na plażę, ale tych plażowiczów wożono dużymi autobusami do jednego z ośrodków hotelowych, gdzie na plaży było ciasno, ale było tam zimne piwo. My dla odmiany jedliśmy orzechy kokosowe prosto z palmy, które serwowali nam nasi plażowi opiekunowie. Wylegiwanie się pod palmą z dala od cywilizacji było wspaniałą atrakcją.
Patrząc na malowniczą, wysuszoną odpływem lagunę, miałem okazję do myślenia i refleksji, jaki to świat jest piękny. Życia nie starczy żeby wszystko zobaczyć. Kontemplując pod palmą, musiałem też pamiętać, że z góry mogą spadać duże orzechy. Miałem nadzieje, że spadając na głowę nie skrócą mojego krótkiego życia.
Tradycyjne lokalne dachy domów, wykonane z liści palmowych wyglądają jak nasze polskie strzechy ze słomy. Myśląc dalej o pięknym świecie, już nie pod palmą, można było dojść do wniosku, po co tak daleko jechać żeby zobaczyć słomiane dachy? Chyba nie zgodzę się z taką koncepcją i pozostanę podróżnikiem rządnym wrażeń w poznawanych nowych miejscach. Jednodniowy pobyt na tej pięknej tropikalnej wyspie skończył się i trzeba było wracać na statek. Z burty statku opuszczane są pomosty i pasażerowie mogą bezpiecznie wychodzić z szalupy statkowej. Następnego dnia rano mamy odwiedzić następną malowniczą tropikalną wyspę Dravuni.
Fiji Wyspa Dravuni. Listopad 2016 Dravuni Island, to była już nasza ostatnia w tym rejsie wyspa na Fiji. Malutka wysepka zamieszkała przez 200 tubylców. Położona jest blisko stolicy Suva, ale jednocześnie na tyle daleko, że nie docierają tam turyści. Wyspa ta jest w grupie kilku wysepek, które otacza rafa koralowa osłaniająca piaszczyste plaże.
Dookoła jest wspaniała błękitna woda do kąpieli. Szalupa statkowa dowoziła pasażerów na brzeg i cumowała do malutkiego pływającego pomostu.
Na brzegu tak jak wszędzie kwitł handel z lokalnym pamiątkami, tylko dla pasażerów naszego statku, bo nikogo więcej na tej wysepce nie było. Tylko mieszkańcy jedynej wioski na wyspie. Kupujących było mało, bo to już blisko końca rejsu. Amatorzy zakupów już okupili się i zaczęli myśleć jak zapakować swoje trofea. Ja z Elą nie należymy do tych kupujących i często śmiejemy się, że gdyby wszyscy kupowali pamiątki tak jak my to turystyczny business pamiątkowy musiałby by zbankrutować.
Z okazji przypłynięcia statku, który odwiedza tą wysepkę tylko kilka razy w roku, dzieci w lokalnej szkole podstawowej, zamiast nauki miały wielkie święto. Dzieci jak to dzieci, bardzo miłe, lubią tańczyć i przytulać się. Szczególną atrakcją dla dzieci jest to, jak odwiedza ich ktoś biały, dla nich egzotyczny.
Bardzo ciekawie wygląda cmentarz. Groby mają kamienne pomniki, przykryte barwnymi chustami, na które zamiast kwiatów układane są muszelki, małe kamienie lub kawałki rafy koralowej. Taka muszla pasowałaby na lokalny cmentarz. Zabrać do Kanady na pamiątkę nie można, bo jest zakaz przywozu i lepiej nie ryzykować.
Dookoła wyspy jest kilka pięknych piaszczystych i pustych plaż. Woda jest bardzo czysta, przejrzysta i błękitna. Kąpiel w takiej wodzie pozostanie na długo w pamięci.
Na plaży położonej bliżej pomostu, na który wychodzą pasażerowie statku widać trochę więcej ludzi. Najładniejszy widok jest z góry, najwyższej na wyspie.
Widać plaże przy pomoście gdzie rozłożyło się najwięcej plażowiczów. Z drugiej strony wyspy widać puste plaże i malowniczą rafę koralową, tą dalszą, która osłania wyspę od fal oceanicznych i tą bliższą przy plaży, raj dla nurkujących z maseczką.
Rafa koralowa mieni się różnymi barwami. Szkoda było wracać na statek, bo rafa koralowa i piaszczyste plaże wyglądały tak jak na folderach turystycznych.
Zajęcia w szkole skończyły się i dzieci wróciły do swoich rodziców. Mieszkańcy wioski wyglądali na szczęśliwych. Może, dlatego, że cywilizacja dociera do nich wolno i żyją jak za dawnych lat. Byli dla nas mili i życzliwie żegnali odpływających turystów. Wyspa Dravuni była ostatnim miejscem odwiedzonym na Fiji w tym rejsie. Wracając do Sydney odwiedziliśmy jeszcze stolice Nowej Kaledonii. Z Sydney był powrót samolotem non stop do Vancouver. Pozostały miłe wspomnienia i czas na planowanie następnych podróży. Tekst: Jerzy Kuśmider Fotografie: Jerzy i Elżbieta Kuśmider Zobacz filmy z tej podróży: https://www.youtube.com/playlist?list=plgjdaoqnbk2xgztkkp7ttwr963wh90llv