Tetnuldi (4858 m n.p.m.) Celem wyprawy członków KW Poznań był szczyt Tetnuldi (4858 m n.p.m.) zaliczany do pasma górskiego Wielkiego Kaukazu i leżący w na obszarze Svaneti w Gruzji. Według większości źródeł, Tetnuldi jest 10-tym co do wysokości szczytem Wielkiego Kaukazu. Masyw Tetnuldi widoczny jest na fot. 1, natomiast główny szczyt na fot. 2. Nasz plan przewidywał wyjście z wioski Adishi, dotarcie do lodowca Kasebi Glacier i dalej zachodnią ścianą przewijając się na wysokości około 4200 m n.p.m. na grań południowo-zachodnią dotarcie na szczyt. Powrót tą samą drogą. Kierownikiem naszej wyprawy był Krzysztof Mularski, natomiast bardzo duży wkład w organizację wszystkiego już na miejscu miał Marek Dorożała. Fot. 1. Ośnieżony masyw Tetnuldi (4858 m n.p.m) widok z drogi do Mesti Naszą wyprawę zaczęliśmy na lotnisku w Warszawie, skąd dolecieliśmy samolotem do Kutaisi. Mimo, że lot odbywał się nocą z 2 na 3 VIII, to niespecjalnie się wyspaliśmy. Było to spowodowane również zmianą strefy czasowej. Na lotnisku w Kutaisi przywitały nas 33 C. Prędko zaopatrzyliśmy się w gaz oraz odpowiednią walutę (lari). Stamtąd ruszyliśmy marszrutką w kierunku Mestii, miejscowości leżącej północnej Gruzji w rejonie Svaneti. Do pokonania mieliśmy ponad 200 km.
Z początku droga była typowo nizinna i w miarę prosta, później przybrała już typowy dla krajobrazu Svaneti wijący się kształt. To spowolniło nieco tempo dotarcia do Metsii, niemniej widoki za oknem w pełni nam to zrekompensowały (fot. 1). Na prawdę było na czym zawiesić oko i można było podziwiać niejedną górę. Po dotarciu do Mesti uzupełniliśmy niezbędne zapady jedzenia i picia oraz przede wszystkim odespaliśmy nieprzespaną noc. Fot. 2. Tetnuldi (4858 m n.p.m.) widok z drogi z Mesti do Adishi Następnego dnia (4 VIII) z rana ruszyliśmy marszrutką w kierunku Adishi (fot. 3). Do samej wioski nie dotarliśmy, ponieważ zwalisko kamieni zatarasowało drogę. Oznaczało to brak przejazdu dla pojazdów mających jedynie napęd na jedną oś. Utargowaliśmy zatem lepszą cenę za marszrutkę i pożegnaliśmy się z naszym kierowcą. Z tego miejsca musieliśmy dalej iść pieszo z dużymi plecakami. Sam marsz nie byłby aż tak uciążliwy, gdyby nie panujący upał. Każde wejście w cień rzucany przez przydrożne drzewa lub krzewy przynosił zdecydowaną ulgę od słońca. W końcu dotarliśmy do Adishi, wioski leżącej na wysokości ~2050 m n.p.m. (fot. 3). W wiosce mieszka 15 rodzin, ale nie przec cały rok. Na zimę zostaje tam tylko 7 rodzin, reszta zjeżdża w niższe rejony. Adishi w okresie zimowym jest
praktycznie odcięte od świata jedyna droga dojazdowa do wioski przysypana jest 3-5 metrowymi zaspami śnieżnymi. W jednym z guesthous -ów zjedliśmy co nieco oraz uzupełniliśmy wodę. Fot. 3. Wioska Adishi Po godzinnym odpoczynku ruszyliśmy z Adishi w kierunku Tetnuldi. Naszym założeniem było założyć obóz C1 w pobliżu strumienia tak, aby mieć dostęp do wody, co na takiej wyprawie jest równoważne z piciem i jedzeniem. Teren na odcinku do lodowca Kasebi stanowią w przeważającej mierze trawiaste zbocza, rumowiska skalne oraz lite skały, choć tych ostatnich jest zdecydowanie najmniej. Jedynie w pobliżu Adishi można było uświadczyć jakiś drzew i krzewów. Choć i one niespecjalnie chroniły nas przed wszechobecnym upałem. Tego dnia dotarliśmy do wysokości około 2670 m n.p.m. Zbliżająca się burza skłoniła nas do szybkiego rozbicia namiotów. Na szczęście w pobliżu był strumień Tvibi. Po burzy przyszedł czas na zjedzenie czegoś, rozmowę i w końcu pójście spać. Następnego dnia (5 VIII) ruszyliśmy na wprost w kierunku grani Lakchkhilda Range. Gdy zielone stepy ustąpiły miejsca rumowisku skalnemu, odbiliśmy w
kierunku wschodnim kierując się na przełęcz Amarati Nest (~3370 m n.p.m.). Wchodząc na wspomnianą przełęcz napotykaliśmy pierwsze śnieżne pola otoczone zwaliskami ogromnych kamieni i piargami. Z Amarati Nest kierujemy się na północ, gdzie docieramy na brzeg lodowca Kasebi. Rozbijamy tutaj drugi obóz C2 (3700 m n.p.m.) przygotowując odpowiednio podłoże pod namiot oraz budując skalne koleby. Pokonując odcinek między Amarati Nest a C2 ciągle zerkaliśmy przez lewe ramię na idącą burzę. Na szczęście ta przeszła bokiem pasmo Lakchkhilda skierowało ją tym razem nie na nas ale do sąsiedniej dolinki, do podstaw lodowców Kasebi i Tsaneri. W momencie jak dotarliśmy do C2, Tetnuldi był już schowany w chmurach. Raz po raz się z nich wyłaniał ukazując nam swoją zachodnią ścianę. Wieczorem przygotowaliśmy się na wymarsz następnego dnia, jeżeli by na to pozwoliły warunki, choć się na to nie zanosiło około północy przyszła burza deszcz z gradem. Konieczne było też odkopywanie namiotów. Ustaliliśmy przy kolacji, że jedna osoba (Kuba) obudzi się wcześniej i zobaczy jakie są warunki. Gdyby były one sprzyjające, miałaby ona obudzić pozostałe osoby, jeżeli nie, to śpimy dalej. Fot. 4. Widok na zachodnią ścianę Tetnuldi (4858 m n.p.m.) z lodowca Kasebi
W czwartek 6 VIII przypadł nam dzień restu spędzony w C2. Tetnuldi był sporadycznie odsłonięty (fot. 4). Mieliśmy więc cały dzień na odpoczynek i dokładne planowanie co i jak będziemy robić podczas ataku szczytowego. Był też czas na przypomnienie sobie w teorii i praktyce co i jak wiązać, jak wyciągać innych ze szczelin, spacer po grani Lakchkhilda, itp. Innymi słowy, wszystko to, co pozwala aby czas płynął szybciej. Położyliśmy się spać także szybciej aby móc wstać w nocy w miarę wypoczętym. Fot. 5. Szczelina i most śnieżny na górnej części lodowca Kasebi (w tle Elbrus i Ushba skąpane w promieniach wschodzącego słońca).
W piątek 7 VIII pobudka była o 4:00. Zerkamy z namiotu w niebo i widzimy dokładnie gwiazdy i księżyc. Co więcej, pięknie wyglądała sylwetka Tetnuldi w tym świetle. Na niebie nie ma żadnej chmurki. Decyzja mogła być tylko jedna. Idziemy!!! Szybko coś jemy i pijemy, wkładamy raki na nogi i ruszamy lodowcem Kasebi. Na podejściu naszą grupę (Krzysiek, Iśka, Marta, Kuba, Marek i ja) musi opuścić Iśka. Ma niestety problemy z rakami, więc wraca do namiotu w C2. Pozostała piątka idzie dalej. Na bardziej stromym podejściu (ścianka ~60-70 ) używamy czekana. Powyżej ścianki pierwszy odpoczynek. Ja i Krzysiek, a później i Marek, czekamy na resztę podziwiając przepiękny wschód słońca oświetlający Elbrus i Ushbę (fot. 5). Gdy jesteśmy w komplecie związujemy się i ruszamy przez kolejne partie lodowca przekraczając lub obchodząc szczeliny lodowcowe (fot. 5.). Docieramy do śnieżnego plateau na wysokości ~4200 m n.p.m., gdzie robimy kolejny postój zostawiając w tym miejscu mi. kijki trekkingowe. Zabierzemy je w drodze powrotnej. W tym miejscu kończymy naszą drogę po lodowcu i wchodzimy na południowo-zachodni filar Tetnuldi. Po 15 minutowym postoju ruszamy. Początkowo idziemy po śniegu, później pojawiają się skały i kamienie część skalna grani (teren w mojej ocenie około I/II). Na końcu tego terenu robimy dosłownie 5 minutowy postój na ciepłą herbatkę. Podziwiamy stąd mur Bizingi pasmo 5-tysięczników leżące na granicy gruzińsko-rosyjsiej. Ponownie związujemy się liną, zakładamy raki i dalej podążamy granią śnieżną na szczyt Tetnuldi. Na szczycie jesteśmy o 12:50 (fot. 6). Kilka zdjęć i schodzimy w dół, ponieważ w dole zbiera się coraz więcej chmur (fot. 7). Docieramy w końcu do miejsca gdzie zostawiliśmy nasze kijki trekkingowe i inne rzeczy, zabieramy je oraz szybko pijemy herbatę, bo jest coraz więcej chmur i widoczność spada z każdą minutą. Od tego momentu wchodzimy na lodowiec. W drodze zejściowej idziemy po naszych śladach. Ułatwia to omijanie szczelin lodowcowych (fot. 8). Widoczność momentami jest tak mała, iż idąc w grupie pięciu związanych osób na lodowcu jako ostatni, ledwo widzę trzecią osobę. Pierwszej i drugiej osoby w ogóle nie widzę. Nasze ślady są tutaj więc bardzo pomocne. Docieramy w końcu do lodowej ~60-70 ścianki. W tym momencie przychodzi burza (deszcz z gradem). Tutaj się rozwiązujemy i zjeżdżamy z abalakova w dół na lodowiec Kasebi, z którego z drugiej strony jest nasz C2. Lodowiec Kasebi nie był praktycznie w tym miejscu w
Fot. 6. Marek i Marta na szczycie Tetnuldi (4858 m n.p.m.) Fot. 7. Zejście z Tetnuldi (4858 m n.p.m.) granią południowo-zachodnią
Fot. 8. Mała szczelina lodowcowa na górnym lodowcu Kasebi (członkowie wyprawy znikający we mgle) ogóle uszczeliniony, dlatego na spokojnie i bezproblemowo docieramy w końcu do namiotów C2 i czekającej tam na nas Iśki. Jest godzina 18:00. Następuje krótkie dzielenie się wrażeniami z ataku szczytowego, jemy jakiś posiłek i kładziemy się spać. Kolejnego dnia (8 VIII) rozpoczynamy dzień dość leniwie. Wyczekujemy słońca bo jest dość chłodnawo a większość rzeczy mamy przemoczonych po wczorajszej burzy. Organizuję prowizoryczny sznurek na pranie i w promieniach słońca suszymy nasze mokre rzeczy. Około 12:00 większość rzeczy wyschła więc zwijamy obóz i schodzimy w kierunku Adishi. W drodze zejściowej tylko słyszymy pogrzmiewającą burzę nad Tetnuldim. Wygląda to całkiem ciekawie w zielonych
dolinach piękne słońce i tylko zachmurzenie wokół śnieżnego szczytu Tetnuldi. Nam się na szczęście udało na ten szczyt wejść w okienku pogodowym. Docieramy do Adishi około 17:00. W jednym z guesthous -ów zamówiliśmy transport do Mesti a my w tym czasie kupiliśmy sobie gruzińską obiadokolację. W końcu nasz kierowca się pojawił, więc schodzimy do samochodu (tym razem ma napęd 4x4) i pakujemy nasze plecaki. Kierowca był troszkę zaskoczony, że mamy aż tak duże plecaki a nie małe plecaczki turystyczne, ale jakoś nam się udało upchać ze wszystkim do środka. Niektóre plecaki musiały w tym wypadku jechać na naszych kolanach. Do Mesti docieramy około 21:00. W końcu nastał czas zasłużonego wypoczynku. Ponieważ nasze rezerwowe dni na atak szczytowy nie zostały wykorzystane, mogliśmy sobie pozwolić na dwudniowy pobyt nad Morzem Czarnym. Udaliśmy się więc do Kobuleti, gdzie korzystaliśmy z kąpieli słonecznych i morskich. Temperatura 45 C była momentami ciężka do zniesienia. Na szczęście woda stanowiła odpowiednie orzeźwienie. Z nad morza udaliśmy się na lotnisko w Kutaisi, skąd dolecieliśmy prosto do Warszawy. Ogólnie pogoda była stosunkowo dobra. Mieliśmy tylko jeden dzień oczekiwania na sprzyjające atakowi szczytowemu warunki na Tetnuldi. Wszyscy wróciliśmy z wyjazdu bez większych urazów (jedynie co, to pojawiły się małe obtarcia na dłoniach u niektórych osób). I takim oto sposobem nadal podtrzymujemy w sobie naszą pasję gór. Tutaj składam wszystkim uczestnikom wyprawy, pod kierownictwem Krzyśka Mularskiego i ogromnym wkładzie organizacyjnym Marka Dorożały już na miejscu, jeszcze raz serdeczne gratulacje!!! Z taternickim Remi Rajewski
Uczestnicy: Marek Dorożała (główny organizator) Iwona Michalak Krzysztof Mularski (kierownik) Jakub Poterek Marta Raczkowska Remigiusz Rajewski Wejście: 7 VIII 2015, godz. 12:50, Tetnuldi (4858 m n.p.m.), podejście na lodowiec Kasebi Glacier od wioski Adishi i dalej zachodnią ścianą przechodząc na południowo-zachodni filar na dalej szczyt, 2A.