ROALD DAHL ILUSTROWAŁ QUENTIN BLAKE Matylda Przełożył MARIUSZ ARNO JAWOROWSKI PRIMA II Tytuł oryginału: MATILDA Copyright Roald Dahl Nominee Ltd. 1988 Ali rights reserved Illustrations Quentin Blake 1988 Cover art copyright 1996 TriStar Pictures, Inc. Ali rights reserved Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo PRIMA 1996 Copyright for the Polish translation by Mariusz Arno Jaworowski 1996 Redakcja: Lucyna Lewandowska RedakcJa techniczna: Janusz Festur MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA im H Sienkiewicza 05-800 w Pruszkowie, ul. K. Puchatka 58-88-91 Opracowanie graficzne okładki: Plus 2 1.1. Filia Nr 2 Wypożyczalnia dla «IBCł I \ ISBN 83-7152-059-X Wydawnictwo PRIMA Adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78 tel./fax 624-89-18 Dystrybucja/informacja handlowa: INTERNOVATOR sp. z o.o. ul. Postępu 2, 02-676 Warszawa, tel. 431-161 w. 323, tel./fax 430-420 Sprzedaż wysyłkowa: PDUW Stańczyk" sp. z o.o. ul. Jana Kazimierza 12/14, 01-248 Warszawa, tel. 367-221 w. 113 Warszawa 1996. Wydanie I Objętość 7 ark. wyd., 14 ark. druk. Skład: Zakład Poligraficzny Kolonel" Druk: Białostockie Zakłady Graficzne Dla Michaela i Lucy
MIŁOŚNICZKA KSIĄŻEK Zabawna sprawa z tymi rodzicami. Nawet jeśli ich dziecko jest najobrzydliwszym bachorem pod słońcem, zawsze uważają, że jest cudowne. Niektórych uwielbienie zaślepia do tego stopnia, że potrafią sobie wmówić, iż ich dziecko ma cechy geniusza. W końcu nie ma w tym nic złego. Taki jest ten świat. Kiedy jednak owi rodzice zaczynają opowiadać nam o błyskotliwości swojego odrażającego potomstwa, mamy ochotę krzyczeć: Niedobrze mi! Będę zwracać!" Nauczyciele muszą swoje odcierpieć wysłuchując paplaniny dumnych rodziców, ale kiedy nadchodzi pora wypisywania świadectw semestralnych, mogą się wreszcie zemścić. Gdybym ja był nauczycielem, dzieciom takich pełnych uwielbienia rodziców wypisywałbym zjadliwe opinie w rodzaju: Syn Państwa, Maksymilian, to kompletny bałwan. Mam nadzieję, że prowadzą Państwo jakiś rodzinny interes, w którym mogą go Państwo zatrudnić, kiedy skończy już szkołę, bo jest pewne jak amen w pacierzu, że żadnej innej pracy nie dostanie". A jeśli byłbym akurat w bardziej lirycznym nastroju, może napisałbym: Koniki polne mają organ słuchu umieszczony w niezwykle dziwnym miejscu na bokach brzucha. Jednak córka Państwa, Vanessa, sądząc po tym, czego się w ostatnim semestrze nauczyła, organu słuchu nie ma w ogóle". Mógłbym sięgnąć jeszcze głębiej do nauk przyrodniczych i napisać: Północnoamerykańska cykada spędza w postaci larwalnej sześć lat pod ziemią, a tylko sześć dni na powietrzu i w słońcu. Syn Państwa, Wilfred, spędził w tej szkole sześć lat jako larwa i nadal czekamy, kiedy się wykluje z poczwarki". A jakaś szczególnie wredna dziewczyneczka mogłaby mnie skłonić do napisania: Fiona jest piękna jak góra lodowa, ale w przeciwieństwie do góry lodowej nie ma w niej nic pod powierzchnią". Chyba bardzo bym lubił wypisywanie opinii semestralnych o bałwanach z mojej klasy. No, ale dość tych dygresji. Trzeba wracać do naszej historii. Czasami zdarzają się rodzice, którzy w ogóle nie wykazują zainteresowania swoimi dziećmi, i oni są oczywiście o wiele gorsi. Właśnie takimi rodzicami byli państwo Piołunowie. Mieli syna Michała i córkę Matyldę. Matylda była dla nich jak strup. A strup to coś takiego, z czym trzeba żyć, dopóki nie można tego zerwać i odrzucić. Państwo Piołunowie niecierpliwie wyczekiwali chwili, kiedy będą mogli zerwać z siebie swoją córeczkę i odrzucić ją, najlepiej za granicę albo jeszcze dalej. Jest wystarczająco źle, kiedy rodzice traktują zwykłe dzieci jak strupy lub nagniotki, ale jest jeszcze gorzej, kiedy traktują w ten sposób dziecko niezwykłe, czyli wrażliwe i genialne. A Matylda była wrażliwa i genialna. Miała umysł tak bystry i uczyła się tak szybko, że jej zdolności powinny być oczywiste nawet dla pół -inteligentnych rodziców. Jednak państwo Piołunowie byli tak bezmyślni i tak zajęci swoim miałkim życiem, że nie zauważyli niczego niezwykłego u swojej córki. Brat Matyldy, Michał, był najzupełniej normalnym chłopcem, lecz jego siostra, jak już wspomniałem, sprawiała, że ludzie wybałuszali oczy. Mając półtora roku mówiła
już całkiem dobrze i znała tyle słów, co większość dorosłych. A rodzice, zamiast bić jej brawo, nazywali ją paplą i oświadczali, że grzeczne dziewczynki powinno być tylko widać nie słychać. Zanim Matylda skończyła trzy lata, nauczyła się czytać z gazet poniewierających się po domu. W wieku czterech lat czytała szybko i płynnie, no i oczywiście zaczęła wzdychać do książek. Ale jedyną książką w tym oświeconym domu była Łatwa kuchnia, należąca do jej matki. Kiedy przeczytała to dzieło od deski do deski i nauczyła się wszystkich przepisów na pamięć, stwierdziła, że musi rozejrzeć się za czymś bardziej interesującym. - Tato, kupiłbyś mi książkę? zapytała. - Książkę? zdziwił się. A po co ci jakaś zakichana książka? - Do czytania, tato. - A co, telewizja już ci się nie podoba? Mamy piękny dwunastocalowy telewizor, a ty chcesz książkę! Rozpuściłaś się, mała! W ciągu tygodnia prawie codziennie po południu Matylda zostawała sama w domu. Jej brat (pięć lat starszy) chodził do szkoły, ojciec do pracy, a matka jeździła do oddalonego o trzynaście kilometrów sąsiedniego miasteczka grać w bingo. Pani Piołunowa grała po południu pięć razy w tygodniu. Tego dnia, kiedy ojciec odmówił Matyldzie kupienia książki, dziewczynka wyruszyła sama do biblioteki publicznej. Kiedy tam dotarła, przedstawiła się bibliotekarce, pani Nowelce, i zapytała, czy mogłaby posiedzieć trochę i poczytać jakąś książkę. Pani Nowelka była nieco wstrząśnięta przybyciem tak małej dziewczynki bez towarzystwa rodziców, lecz mimo to powiedziała Matyldzie, że jest mile widziana. - Przepraszam bardzo, a gdzie są książki dla dzieci? zapytała dziewczynka. - Są tam, na najniższych półkach odparła pani Nowelka. Czy pomóc ci znaleźć taką, w której jest dużo obrazków? - Nie, dziękuję odpowiedziała Matylda. Poradzę sobie sama. Od tamtej pory każdego popołudnia, gdy tylko jej matka wyjeżdżała grać w bingo, Matylda dreptała do biblioteki. Droga zajmowała jej jedynie dziesięć minut, dzięki czemu miała dwie godziny na siedzenie w przytulnym kąciku i pochłanianie jednej książki po drugiej. Kiedy przeczytała już wszystkie książki dla dzieci, zaczęła błąkać się wśród półek w poszukiwaniu czegoś innego. Pani Nowelka, która przez ostatnich parę tygodni zafascynowana obserwowała dziewczynkę, wstała zza biurka i podeszła do niej. - Czy mogę ci pomóc? zapytała. - Zastanawiam się, co teraz przeczytać wyjaśniła Matylda. Skończyłam już wszystkie książki dla dzieci. - To znaczy obejrzałaś już wszystkie obrazki? - Tak, ale książki też przeczytałam. Pani Nowelka spojrzała na Matyldę z niebotycznej wysokości, a Matylda popatrzyła na nią w górę. - Moim zdaniem niektóre były bardzo słabe powiedziała dziewczynka. Ale niektóre cudowne. Najbardziej spodobał mi się Tajemniczy ogród. Wszystko było
takie tajemnicze. Tajemniczy pokój za zamkniętymi drzwiami i tajemniczy ogród za wielkim murem. Panią Nowelkę zamurowało. - A ile ty masz dokładnie lat, Matyldo? zapytała. - Cztery lata i trzy miesiące odparła Matylda. Pani Nowelka była zaskoczona, ale nie dała niczego po sobie poznać. - A jaką książkę chciałabyś teraz przeczytać? - Dobrą książkę, którą czytają dorośli oświadczyła dziewczynka. Jakąś sławną książkę. Ale nie znam tytułów. Pani Nowelka powoli przesunęła wzrokiem po półkach z książkami. Nie bardzo wiedziała, co wziąć. Jak wybrać sławną, dorosłą książkę dla czteroletniej dziewczynki? Chciała sięgnąć po romans dla nastolatek, ale z jakiegoś powodu nie zrobiła tego. - Może ta powiedziała w końcu. Bardzo sławna i bardzo dobra. Jeśli będzie dla ciebie za długa, to mi powiedz, a znajdę ci coś krótszego i łatwiejszego. - Wielkie złudzenia przeczytała Matylda. Karol Dickens. Spróbuję. Chyba oszalałam, pomyślała pani Nowelka, ale powiedziała: - Oczywiście, że możesz spróbować. Przez następnych parę popołudni pani Nowelka nie mogła oderwać wzroku od małej dziewczynki siedzącej w wielkim fotelu w drugim końcu sali z książką na kolanach. Matylda musiała ją trzymać na kolanach, ponieważ nie miała siły utrzymać jej pionowo. Czytała więc pochylając się do przodu. Był to zaiste dziwny widok: malutka ciemnowłosa osóbka, siedząca w fotelu z nogami wiszącymi wysoko nad podłogą, całkowicie pochłonięta cudownymi przygodami Pipa i Panny Havisham w jej spowitym pajęczynami domu, oczarowana pięknem słów Dickensa. Jedynym ruchem, jaki wykonywała, było uniesienie ręki przewracającej co jakiś czas kartkę. Pani Nowelka zawsze odczuwała pewien smutek, kiedy nadchodziła pora, by przejść przez pokój i powiedzieć: - Matyldo, jest już za dziesięć piąta. W pierwszym tygodniu wizyt dziewczynki pani Nowelka zapytała: - Czy mama cię tu przyprowadza, a potem przychodzi po ciebie? - Moja mama codziennie jeździ do Aylesbury grać w bingo odparła Matylda. Nie wie, że tu przychodzę. - To niedobrze rzekła pani Nowelka. Chyba powinnaś jej o tym powiedzieć. - Lepiej nie stwierdziła dziewczynka. Mama nie popiera czytania książek. Tato też nie. - W takim razie co masz robić codziennie po południu w pustym domu? - Włóczyć się po pokojach i oglądać telewizję. Mamę nie bardzo interesuje, co robię trochę smutno powiedziała Matylda. Pani Nowelka bardzo się martwiła o bezpieczeństwo dziecka samotnie przemierzającego ruchliwą Hight Street i przechodzącego przez skrzyżowanie, ale postanowiła się nie wtrącać.
Matylda w ciągu tygodnia skończyła Wielkie złudzenia, które miały czterysta jedenaście stron. - Ogromnie mi się podobało oświadczyła bibliotekarce. Czy Dickens napisał jeszcze jakieś książki? - Bardzo wiele odparła zaskoczona pani Nowelka. Wybrać ci jakąś? Przez następne pół roku Matylda pod czujnym i troskliwym okiem pani Nowelki przeczytała następujące książki: Życie i przygody Nickolasa Nickleby, Oliviera Twista Karola Dickensa Dziwne losy Jane Eyre Emily Bronte Dumę i uprzedzenie Jane Austen Tessę d'urbervilłe Thomasa Hardy'ego Otchłań ziemi Mary Webb Kima Rudyarda Kiplinga Niewidzialnego człowieka H. G. Wellsa Starego człowieka i morze Ernesta Hemingwaya Wściekłość i wrzask Williama Faulknera Grona gniewu Johna Steinbecka Dobrych przyjaciół J. B. Pristleya Brighton Grahama Greene'a Folwark zwierzęcy George'a Orwella Była to wspaniała lista, lecz pani Nowelka, choć zdziwiona i podekscytowana, nie dała się ponieść euforii. Każdy inny, widząc takie osiągnięcia małego dziecka, miałby ochotę zrobić z tego wielką sprawę, roztrąbić o wszystkim w całym miasteczku i nawet jeszcze dalej, ale pani Nowelka nie, dawno już bowiem odkryła, że rzadko opłaca się wtrącać do cudzych dzieci. - Hemingway pisze o wielu rzeczach, których nie rozumiem zauważyła Matylda. Zwłaszcza o mężczyznach i kobietach. Ale podobało mi się i tak. Cały czas miałam wrażenie, że jestem tam na miejscu i widzę, jak to się wszystko dzieje. - Czytając dobrego pisarza zawsze ma się takie wrażenie odparła pani Nowelka. I nie przejmuj się tymi kawałkami, których nie rozumiesz. Odpręż się i niech słowa omywają cię jak muzyka. - Dobrze, tak zrobię. - Czy wiesz, że z bibliotek publicznych takich jak ta dodała pani Nowelka wolno wypożyczać książki do domu? - Nie wiedziałam o tym powiedziała dziewczynka. Ja też mogę? - Oczywiście odparła pani Nowelka. Kiedy wybierzesz jakąś książkę, przynieś ją do mnie, żebym mogła ją zarejestrować, i możesz ją trzymać przez dwa tygodnie. A jeśli chcesz, to możesz wziąć więcej niż jedną książkę. Od tamtej pory Matylda odwiedzała bibliotekę jedynie raz w tygodniu, by wypożyczyć nowe książki i zwrócić przeczytane. Jej niewielki pokój zamienił się w czytelnię. Siedziała tam teraz i czytała całymi popołudniami, popijając z kubka gorącą czekoladę. Była za mała, żeby dosięgnąć szafek w kuchni, ale w szopie na
podwórzu miała niewielką skrzynkę, którą przynosiła, żeby na niej stanąć i móc wziąć sobie to, na co miała ochotę. Głównie robiła sobie gorącą czekoladę, przed rozmieszaniem podgrzewając mleko w rondlu na kuchence. Czasem przyrządzała sobie koktajle mleczne. Przyjemnie było mieć pod ręką coś smacznego do picia, kiedy czytało się w cichym pokoju w opustoszałym domu. Książki przenosiły ją do nowych światów i poznawały z niezwykłymi ludźmi prowadzącymi fascynujące życie. Pływała na starodawnych żaglowcach z Józefem Conradem, z Ernestem Hemingwayem była w Afryce, a z Rudyardem Kiplingiem w Indiach. Siedząc w malutkim pokoju w angielskim miasteczku, podróżowała po całym świecie.
PAN PIOŁUN I SAMOCHODY Państwo Piołunowie mieli całkiem przyjemny domek z trzema sypialniami na górze, na parterze była jadalnia, salon i kuchnia. Ojciec Matyldy handlował używanymi samochodami i chyba nawet nieźle mu to wychodziło. - Trociny to jedna z wielkich tajemnic mojego sukcesu mawiał z dumą. I nic mnie to nie kosztuje. Dostaję je za darmo z tartaku. - A do czego ich używasz? zapytała dziewczynka. - Ha! prychnął ojciec. Chciałabyś to wiedzieć. - Nie mam pojęcia, jak trociny mogą ci pomóc w sprzedaży używanych aut, tato. - To dlatego, że jesteś głupim bachorem odparł ojciec. Nigdy nie wyrażał się zbyt delikatnie, ale Matylda była do tego przyzwyczajona. Wiedziała także, że uwielbia się przechwalać, i bezwstydnie go podpuszczała. - Pewnie bardzo trudno znaleźć zastosowanie dla czegoś, co nic nie kosztuje powiedziała. Też bym chciała tak umieć. - Ale nie umiesz podsumował ojciec. Jesteś na to za głupia. Za to Michałowi chętnie o tym opowiem, bo on pewnego dnia..mojego interesu. Obrócił się w stronę syna i rzekł: Zawsze chętnie kupuję wóz od jakiegoś bałwana, co wrzucał biegi tak fatalnie, że skrzynia jest zużyta i rzęzi jak diabli. Tanio kupuję, a potem tylko dodaję trocin do oleju w skrzyni i wszystko chodzi jak po maśle. - A jak długo będzie tak chodzić, zanim znowu zacznie rzęzić? zaciekawiła się Matylda. - Na tyle długo, żeby ten, co go kupi, odjechał wystarczająco daleko uśmiechnął się ojciec. Jakieś sto mil. - Ale to nieuczciwe, tato oburzyła się dziewczynka. To oszukaństwo. - Nikt jeszcze nie wzbogacił się na uczciwości odparł ojciec. Klientów należy nabierać. Pan, Piołun był niewielkim mężczyzną o wyglądzie szczura: spod cieniutkich, szczurzych wąsików wystawały mu długie, szczurze zęby. Lubił marynarki w jasnokolorową kratę i nosił żółte lub bladozielone krawaty. - Weźmy na przykład przebieg ciągnął. Każdy, kto kupuje samochód z drugiej ręki, od razu chce wiedzieć, ile ten samochód przejechał mil. No nie? - Tak potwierdził syn. - Więc kupuję starego grata, który ma jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy mil na liczniku. Tanio kupuję, bo przecież nikt go nie kupi z takim przebiegiem, prawda? W dzisiejszych czasach nie da się już przekręcić licznika wstecz, tak jak to się robiło dziesięć lat temu. Tak zrobili, że nie można już majstrować przy liczniku, chyba że jest się cwanym zegarmistrzem czy kimś takim. No i co potem robię? Uruchamiam globus, mój mały, to robię. - A jak? zapytał zafascynowany Michał, który najwyraźniej odziedziczył po ojcu zamiłowanie do kanciarstwa. - Siadam i zadaję sobie pytanie, jak zmienić sto pięćdziesiąt tysięcy mil na dziesięć tysięcy nie rozbierając przy okazji licznika na kawałki. Oczywiście gdybym
odpowiednio długo jechał tym autem do tyłu, to też by wystarczyło. Numerki skakałyby do tyłu, prawda? No ale kto będzie jechał jakimś cholernym autem sto pięćdziesiąt tysięcy mil do tyłu? To niemożliwe! - Oczywiście, że niemożliwe przytaknął Michał. - No więc drapię się w głowę oznajmił ojciec i uruchamiam globus. Kiedy ma się taki łeb jak ja, to trzeba z niego korzystać. I nagle czuję dokładnie to samo, co ten geniusz, który odkrył penicylinę. Krzyczę: Eureka! Mam!" - I co zrobiłeś? dopytywał się zaciekawiony Michał. - Licznik jest napędzany linką, która jest podłączona do jednego z przednich kół oświadczył pan Piołun. Najpierw odłączam linkę od koła. Potem biorę szybkoobrotową wiertarkę i tak ją podłączam do linki, że kiedy wiertarka pracuje, linka obraca się wstecz. Kapujesz? - Tak, tato przytaknął chłopiec. - Te wiertarki pracują na szalonych obrotach ciągnął ojciec więc kiedy włączam wiertarkę, cyferki na liczniku przeskakują błyskawicznie z powrotem. Mogę w ten sposób w kilka minut przekręcić licznik o pięćdziesiąt tysięcy mil. A kiedy skończę, to samochód ma jedynie dziesięć tysięcy mil przebiegu i jest gotów do sprzedaży. Jest prawie nowy mówię klientowi. Należał do jakiejś staruszki, która jeździła nim tylko raz w tygodniu po zakupy". - Naprawdę można zmniejszyć przebieg elektryczną wiertarką? z niedowierzaniem zapytał Michał. - Zdradzam ci tajemnice zawodu oznajmił ojciec. Więc lepiej o tym nie rozpowiadaj. Chyba nie chcesz, żebym wylądował w pudle? - Nie pisnę ani słowa obiecał chłopiec. Z wieloma samochodami tak robisz? - Każdy wóz, który przechodzi przez moje ręce, zostaje tak samo potraktowany wyjaśnił ojciec. Każdy ma przebieg zmniejszony do dziesięciu tysięcy, zanim zostaje wystawiony na sprzedaż. I pomyśleć, że sam to wymyśliłem dorzucił z dumą. Masę na tym zarobiłem. Matylda, która uważnie się temu przysłuchiwała, powiedziała: - To jeszcze bardziej nieuczciwe od trocin, tato. Oszukujesz ludzi, którzy ci ufają. - Jeśli ci się to nie podoba, nie jedz w tym domu odparł ojciec. Kupiłem jedzenie właśnie ze swoich zysków. - To brudne pieniądze stwierdziła Matylda. To okropne. Na policzkach ojca pojawiły się dwie czerwone plamy. - Kim ty jesteś, do diabła, że możesz mi tu prawić kazania o uczciwości?! wrzasnął. Jesteś jedynie małą, bezmyślną gnidą, która nie ma najmniejszego pojęcia, o czym mówi! - Masz rację, Heniu poparła go matka. A do Matyldy powiedziała: Jak śmiesz w ten sposób mówić do ojca? Trzymaj tę swoją wredną buzię zamkniętą na kłódkę, żebyśmy mogli w spokoju obejrzeć telewizję. Siedzieli właśnie w salonie i jedli kolację z tac, trzymając je na kolanach. Kolacja składała się z gotowych dań w miękkich aluminiowych pojemnikach, w osobnych przegródkach znajdowały się gotowane ziemniaki, duszone mięso i groszek. Pani
Piołunowa przeżuwała posiłek nie odrywając oczu od amerykańskiego serialu. Była to dość duża kobieta o włosach ufarbowanych na platynowo, z malutkimi myszowatymi odrostami przy samych cebulkach. Miała ostry makijaż i była obdarzona bardziej niż obfitymi kształtami. - Mamo odezwała się Matylda czy mogę zjeść kolację w swoim pokoju i poczytać książkę? Ojciec spojrzał na nią surowym wzrokiem. - Nie ma mowy warknął. Kolacja to chwila, kiedy rodzina jest razem, i nikt nie wstanie od stołu, dopóki wszyscy nie zjedzą! - Ale przecież nie siedzimy przy stole zauważyła dziewczynka. Nigdy nie siedzimy. Zawsze jemy z kolan, oglądając telewizję. - A jeśli wolno zapytać, to co ci się nie podoba w telewizji? - zapytał ojciec. Jego głos zrobił się nagle podejrzanie łagodny. Matylda wolała nie odpowiadać na to pytanie, więc siedziała bez słowa. Czuła, jak zaczyna się w niej gotować. Wiedziała, że to nieładnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogła się powstrzymać. Przeczytane książki dały jej spojrzenie na życie, jakiego oni nigdy nie będą mieli. Gdyby poznali choć trochę Dickensa lub Kiplinga, może odkryliby, że życie to nie tylko kantowanie ludzi i oglądanie telewizji. Nie mogła też znieść ich uwag, że jest bezmyślna i głupia, podczas gdy ona wiedziała, że wcale tak nie jest. Gotowało się w niej i gotowało, a kiedy leżała wieczorem w łóżku, podjęła decyzję. Postanowiła, że jeśli ojciec lub matka będą dla niej dalej tacy niedobrzy, odpowie im tym samym. Jedno lub dwa małe zwycięstwa pomogą jej znieść ich kretynizm i nie pozwolą, by zwariowała. Miała dopiero skończyć pięć lat, a w tym wieku wcale nie jest łatwo zdobyć punkty przeciw wszechmocnym dorosłym. Mimo to postanowiła spróbować. Po tym, co się wydarzyło tego wieczora przed telewizorem, ojciec był pierwszy na jej liście.
KAPELUSZ I SUPERKLEJ Nazajutrz, tuż przed wyjściem ojca do komisu samochodowego, Matylda wślizgnęła się do garderoby i zawładnęła kapeluszem, który ojciec nosił codziennie do pracy. Musiała stanąć na palcach i sięgnąć laską jak tylko się da najwyżej, aby zdjąć go z wieszaka, ale i tak z trudem jej się to udało. Był to jeden z tych płaskich, naleśnikowatych kapeluszy, z piórkiem sójki wetkniętym za wstążkę. Pan Piołun był z niego bardzo dumny. Uważał, że nadaje mu wyzywający wygląd, zwłaszcza kiedy nosił go przekrzywiony na bok, jako uzupełnienie do marynarki w kratę i zielonego krawata. Dziewczynka, trzymając ojcowskie nakrycie głowy w jednej ręce i wąską tubkę superkleju w drugiej, ostrożnie wycisnęła cienką strużkę lepkiej mazi na wewnętrzną stronę kapelusza, a potem delikatnie odwiesiła go na wieszak. Bardzo dokładnie zaplanowała całą operację, właśnie wtedy, kiedy ojciec wstawał od śniadania. Pan Piołun niczego nie zauważył wkładając swój naleśnik na głowę, ale kiedy zajechał do komisu, nie mógł już zdjąć kapelusza. Superklej trzyma naprawdę mocno, tak mocno, że jeśliby ciągnąć zbyt silnie, mógłby się oderwać ze skórą. Pan Piołun nie miał ochoty być oskalpowany, więc przez cały dzień nie zdjął kapelusza z głowy, nawet kiedy dodawał trocin do skrzyń biegów i majstrował elektryczną wiertarką przy licznikach samochodów. Aby ratować twarz, udawał lekceważenie, mając nadzieję, że pracownicy pomyślą, że specjalnie nie zdejmuje kapelusza przez cały dzień, jak gangsterzy na filmach. Wieczorem, po powrocie do domu, nadal nie mógł zdjąć kapelusza. - Nie bądź głupi powiedziała jego małżonka. Chodź tu. Zdejmę ci go. Kiedy szarpnęła, pan Piołun wydał z siebie krzyk, od którego zadrżały szyby w oknach. - Auu! darł się. Nie rób tego! Zerwiesz mi połowę skóry z czoła! Matylda, zagnieżdżona w swoim fotelu, z zainteresowaniem przyglądała się znad brzegu książki temu przedstawieniu. - Co ci się stało, tatusiu? zapytała. Spuchła ci głowa? Ojciec spojrzał na nią podejrzliwie, ale nic nie powiedział. - To pewnie superklej rzekła pani Piołunowa. Na drugi raz będziesz miał nauczkę, żeby nie bawić się tym świństwem. Założę się, że chciałeś przykleić jeszcze jedno piórko do kapelusza. - Ja tego draństwa nawet nie dotknąłem! wrzasnął pan Piołun. Obrócił się i jeszcze raz popatrzył na Matyldę, która spojrzała na niego wielkimi niewinnymi brązowymi oczami. - Powinieneś czytać napisy na tubkach, zanim zaczniesz coś robić z niebezpiecznymi rzeczami. Zawsze rób tak, jak jest napisane w instrukcji. - Co ty wygadujesz, głupia wiedźmo? wrzasnął pan Piołun, łapiąc za rondo kapelusza, żeby już nikt nie próbował mu go zerwać. Myślisz, że jestem tak głupi, żeby specjalnie przykleić to sobie do głowy?
- Niedaleko stąd mieszka chłopiec wtrąciła Matylda który nie wiedział, że ma superklej na palcu, i wsadził sobie ten palec do nosa... Pan Piołun aż podskoczył. - I co mu się stało? wykrztusił. - Palec tkwił mu w nosie przez cały tydzień odparła Matylda. Ludzie mówili mu: Przestań grzebać w nosie", ale on nic nie mógł na to poradzić. Wyglądał okropnie głupio. - I dobrze mu tak rzuciła pani Piołunowa. Mógł tam nie wpychać palca. To okropny zwyczaj. Gdyby wszystkie dzieci miały superklej na palcach, szybko przestałyby grzebać w nosie. - Dorośli też to robią, mamo powiedziała Matylda. Wczoraj sama widziałam, jak robiłaś to w kuchni. Pani Piołunowa spurpurowiała ze złości. - Tego już za wiele oświadczyła. Pan Piołun przez całą kolację trzymał rękami kapelusz. Wyglądał śmiesznie i nic nie mówił. Kiedy kładł się spać, jeszcze raz spróbował zdjąć swoje nieszczęsne nakrycie głowy, jego żona też próbowała, ale kapelusz ani drgnął. - I jak ja mam wziąć prysznic? zapytał zdenerwowany. Obędziesz się bez prysznica powiedziała żona. Później, patrząc na swojego chudego, malutkiego męża skradającego się do łóżka w liliowej piżamie w paski i naleśnikowatym kapeluszu na głowie, pomyślała, że wygląda naprawdę głupio. Pan Piołun odkrył, że spanie w kapeluszu na głowie jest koszmarne. Nie można było się wygodnie ułożyć na poduszce. - Przestań się wiercić odezwała się żona, gdy przez ponad godzinę przewracał się i kręcił na łóżku. Rano pewnie się obluzuje i łatwo zejdzie ci z głowy. Ale rano się nie obluzował i nie chciał zejść. Wobec tego pani Piołunowa wzięła nożyczki i zaczęła obcinać kapelusz po kawałku. Najpierw górę, a potem rondo. W miejscach, w których wewnętrzna opaska przykleiła się do włosów, Matylda obcięła je tuż przy skórze, tak że w rezultacie pan Piołun wyglądał jak mnich z łysym paskiem wokół głowy. Z przodu, tam gdzie opaska przykleiła się bezpośrednio do skóry, została cała masa brązowych skórzanych resztek, które w żaden sposób nie chciały zejść. - Tato, powinieneś usunąć te kawałki z czoła powiedziała Matylda przy śniadaniu. To wygląda, jakby cię oblazły jakieś brązowe robaki. Jeszcze ktoś pomyśli, że masz wszy. - Cicho bądź! odwarknął ojciec. Trzymaj tę swoją wredną buzię zamkniętą na kłódkę! W sumie było to niezwykle satysfakcjonujące dla Matyldy, ale oczywiście nie mogła liczyć na to, że ojciec zapamięta tę lekcję raz na zawsze.
DUCH Po incydencie z superklejem przez mniej więcej tydzień w domostwie państwa Piołunów panował względny spokój. Wydawało się, że zdarzenie to utemperowało pana Piołuna: wyraźnie stracił zapał do przechwalania się i znęcania nad innymi. Ale potem nagle uderzył znowu. Może miał kiepski dzień w komisie i sprzedał zbyt mało złomowatych samochodów z drugiej ręki? Gdy mężczyzna wraca do domu, czujna żona na ogół zauważa sygnały zbliżającej się burzy i zostawia męża w spokoju, aż wszystko się w nim wygotuje. Kiedy pan Piołun wrócił tego wieczora z komisu, na jego czole widać było ciemne chmury i na kimś to wszystko musiało się skrupić. Jego małżonka natychmiast rozpoznała owe złowieszcze oznaki i zniknęła z pola widzenia. Pan Piołun wkroczył do salonu. Matylda, całkowicie pochłonięta książką, siedziała zwinięta w kłębek na jednym z foteli w rogu pokoju. Pan Piołun włączył telewizor. Ekran się rozjaśnił, głośniki ryknęły. Ojciec spojrzał na Matyldę, ale dziewczynka nawet się nie poruszyła. Dawno już nauczyła się zamykać uszy na potworne dźwięki wydobywające się z okropnego pudła. Nie przerwała czytania i to wprowadziło pana Piołuna we wściekłość. - Czy ty kiedykolwiek przestajesz czytać? warknął. - O, cześć, tatusiu odparła Matylda. Miałeś dobry dzień w pracy? - Co to za śmieć? rzucił, wyrywając jej z rąk książkę. - To nie śmieć, tato, to wspaniała książka. Kasztanek", Johna Steinbecka, amerykańskiego pisarza. Może też ją przeczytasz? Na pewno ci się spodoba. - To świństwa skrzywiła się pani Piołunowa. Jeśli to napisał Amerykanin, to na pewno są świństwa. Tylko o takich rzeczach piszą. - Nie, to naprawdę piękna książka. Opowiada o... - Nie chcę wiedzieć, o czym opowiada - burknął pan Piołun. I tak mam już dosyć tego twojego czytania. Lepiej znalazłabyś coś pożytecznego do roboty dodał i niespodziewanie zaczął pełnymi garściami wyrywać kartki z książki i wrzucać je do kosza na śmiecie. Matylda zamarła z przerażenia. Ojciec rwał dalej. Nie było wątpliwości, że kierowała nim zazdrość. Jak ona śmie, mówił każdą wyrwaną kartką, jak ona śmie mieć przyjemność z czytania książek, kiedy on nie może jej mieć? Jak ona śmie? - To książka z wypożyczalni! krzyknęła Matylda. Nie jest moja! Muszę ją oddać pani Nowelce. - No to musisz ją odkupić, prawda? : rzekł ojciec, nadal wyrywając kartki. - Więc będziesz tak długo odkładać kieszonkowe, aż ci się uzbiera w skarbonce dość, żeby kupić nową książkę dla twojej słodkiej pani Nowelki. Mówiąc to, wrzucił puste już okładki do kosza na śmiecie i opuścił pokój, nie wyłączając ryczącego telewizora. Większość dzieci na miejscu Matyldy wybuchnęłaby płaczem. Ale ona się nie rozpłakała. Siedziała bez ruchu blada i zamyślona. Wiedziała, że płacz i dąsy jeszcze nikogo do niczego nie zaprowadziły. Jedyna rozsądna rzecz, jaką można zrobić,
kiedy się jest zaatakowanym, to kontratakować. Umysł Matyldy już pracował nad odpowiednią karą dla wrednego rodziciela. Ale plan, który kiełkował w jej głowie, zależał od tego, czy papuga Franka naprawdę potrafi tak dobrze mówić, jak to przedstawiał jej właściciel. Franek był przyjacielem Matyldy. Był to sześcioletni chłopiec mieszkający tuż za rogiem, który już od paru dni rozpowiadał wszystkim o wspaniałej gadającej papudze otrzymanej w prezencie od ojca. Następnego dnia po południu, gdy tylko pani Piołunowa odjechała samochodem na kolejną sesję gry w bingo, Matylda wyruszyła do Franka, aby zbadać sprawę. Zapukała do drzwi i zapytała, czy mógłby pokazać jej swoją słynną gadającą papugę. Chłopiec był uszczęśliwiony i zaprowadził ją do swojego pokoju, w którym cudowna niebiesko-żółta papuga siedziała w wysokiej klatce. - Tu jest powiedział. Nazywa się Kapitan Blood. - Niech coś powie poprosiła Matylda. - Nie można jej zmusić do mówienia wyjaśnił Franek. Trzeba być cierpliwym. Będzie gadać, kiedy zechce. Posiedzieli trochę, czekając. Nagle papuga odezwała się: - Halo, halo, halo. - Niesamowite zachwyciła się Matylda. Co jeszcze umie powiedzieć? - Kości me grzechoczą! zaskrzeczała papuga, naśladując pewnie głos jakiegoś ducha. Kości me grzechoczą! - Zawsze to mówi wyjaśnił Franek. - A co jeszcze umie powiedzieć? zapytała Matylda. - To już wszystko odparł chłopiec. Ale i tak jest wspaniała, prawda? - Rewelacyjna przytaknęła Matylda. Pożyczysz mi ją na jedną noc? - Nie odmówił Franek. Oczywiście, że nie. - Dam ci za to całą moją następną tygodniówkę kusiła Matylda. To już było co innego. Chłopiec zastanawiał się przez kilka sekund. - W takim razie zgoda powiedział wreszcie. Ale masz mi ją jutro oddać. Matylda zataczając się pod ciężarem wielkiej klatki trzymanej w obu rękach wróciła do pustego domu. W jadalni znajdował się olbrzymi kominek i dziewczynka postanowiła upchnąć w nim klatkę, aby nie było jej widać. Nie było to proste, ale w końcu jej się udało. - Halo, halo, halo! zawołał do niej ptak. Halo, halo! - Zamknij się, kretynko uciszyła papugę Matylda i wyszła umyć ręce z sadzy. Wieczorem, kiedy wszyscy jak zwykle jedli w salonie przed telewizorem kolację, rozległ się donośny głos: - Halo, halo, halo! - Heniu! wrzasnęła pobladła matka. Ktoś jest w domu! Słyszałam jakiś głos! - Ja też go słyszałem potwierdził brat. Matylda zerwała się z fotela i wyłączyła telewizor. - Ciii! powiedziała. Słuchajcie! Przestali jeść i nasłuchiwali w napięciu. - Halo, halo, halo! ponownie rozległ się głos.
- Tam! wrzasnął brat. - To włamywacze! wysyczała matka. Są w jadalni! - Chyba tak przytaknął ojciec, nie ruszając się z miejsca. - No to idź i ich złap, Heniu! krzyknęła matka. Idź i nakryj ich na gorącym uczynku! Ojciec ani drgnął. Nie śpieszyło mu się być bohaterem. Twarz mu poszarzała. - No, ruszaj się! zawołała matka. Pewnie przyszli po srebra! Małżonek przetarł nerwowo usta chusteczką. - Może pójdziemy razem sprawdzić? zaproponował. - No to chodźmy zachęcał Michał. Chodź, mamo. - Są na pewno w jadalni szepnęła Matylda. Jestem tego pewna. Matka chwyciła pogrzebacz z kominka, ojciec sięgnął po kij golfowy stojący w rogu, a brat złapał lampkę ze stolika, wyrywając przy tym wtyczkę z gniazdka. Matylda wzięła nóż, którym się posługiwała przy jedzeniu, i cała czwórka podkradła się do drzwi do jadalni. Ojciec trzymał się z tyłu. - Halo, halo, halo! zawołał znowu głos. - Wchodzimy! krzyknęła Matylda i wpadła do jadalni, dzierżąc w dłoni nóż. Ręce do góry! wrzasnęła. Mam cię! Pozostała trójka weszła za nią. Zatrzymali się i rozejrzeli po pokoju. Nie było nikogo. - Nikogo tu nie ma stwierdził z ulgą ojciec. - Heniu, ja go słyszałam! zapiszczała wciąż jeszcze trzęsąca się matka. Wyraźnie słyszałam jego głos! Ty też słyszałeś! - Ja na pewno go słyszałam! zawołała Matylda. Gdzieś tu jest! I zaczęła szukać za zasłonami i kanapą. Wtedy głos rozległ się jeszcze raz, ale tym razem był to głos ducha: - Kości me grzechoczą usłyszeli. Kości me grzechoczą. Wszyscy podskoczyli, nie wyłączając Matyldy, która była całkiem niezłą aktorką. Rozejrzeli się po pokoju. Nadal nikogo nie widzieli. - To duch stwierdziła dziewczynka. - Niebiosa, ratujcie nas! krzyknęła matka, chwytając ojca za szyję. - Wiem, że to duch! oznajmiła Matylda. Już go tu słyszałam! Ten pokój jest nawiedzony! Myślałam, że o tym wiecie. - Ratunku! wrzasnęła matka, prawie dusząc męża w objęciach. - Ja się stąd wynoszę oświadczył ojciec, jeszcze bardziej szary na twarzy niż kiedykolwiek. Wszyscy uciekli, zatrzaskując za sobą drzwi. Następnego popołudnia Matyldzie udało się wyciągnąć brudną i wściekłą papugę z komina i wynieść ją niepostrzeżenie z domu. Wyszła kuchennymi drzwiami i przebiegła z klatką całą drogę do domu Franka. - Grzeczna była? zapytał chłopiec. - Było nam bardzo miło razem oznajmiła Matylda. Rodzice za nią szaleją.
RACHUNKI Matylda pragnęłaby, żeby jej rodzice byli dobrzy, kochający i pełni zrozumienia, musiała jednak pogodzić się z tym, że tacy nie byli. Nie było to łatwe, ale nowa gra, którą wymyśliła, karania jednego z nich lub obojga za każdym razem, kiedy byli dla niej okrutni, sprawiała, że życie stało się bardziej znośne. Będąc bardzo małą dziewczynką, górowała nad pozostałymi członkami rodziny jedynie siłą swojego umysłu. Dzięki wielkiej inteligencji mogła pokazać im wszystkim, że jej nie dorastają do pięt. Jednak każda pięcioletnia dziewczynka musi robić, co jej każą, niezależnie od tego, jak bałwańskie są to polecenia. Zmuszano ją do jedzenia kupnych gotowych posiłków z aluminiowych tacek przed straszliwym znienawidzonym pudłem telewizora. W ciągu tygodnia popołudniami musiała siedzieć sama w domu, a kiedy kazano jej się zamknąć, musiała się zamknąć. Wentylem bezpieczeństwa, ratującym ją przed obłędem, była przyjemność obmyślania i przygotowywania kar dla rodziców. Kary te najwyraźniej skutkowały; zwłaszcza ojciec stawał się mniej pewny siebie po otrzymaniu dawki tego magicznego lekarstwa. Przygoda z papugą w kominie zdecydowanie ostudziła państwa Piołunów i przez ponad tydzień byli stosunkowo mili dla swojej córeczki. Ale niestety nie mogło to trwać wiecznie. Następny wybuch zdarzył się pewnego wieczora w salonie. Pan Piołun właśnie wrócił z pracy. Matylda czekała z bratem na kanapie, aż mama przyniesie im gotowe jedzenie na aluminiowych tackach. Telewizor nie został jeszcze włączony. Do pokoju wkroczył pan domu ubrany w garnitur w jaskrawą kratę i w żółtym krawacie na szyi. Marynarka i spodnie w szeroką pomarańczowo-zieloną kratę oślepiały patrzących. Wyglądał jak kiepski bukmacher wystrojony na ślub córki i najwyraźniej był tego wieczora bardzo zadowolony z siebie. Usiadł w fotelu, zatarł ręce i zwrócił się do syna: - Dziś twój ojciec miał bardzo dobry dzień. Jest wieczorem o wiele bogatszy, niż był rano. Sprzedałem pięć samochodów, każdy z przyzwoitym zyskiem. Trociny w skrzyni biegów, wiertarka do linki od licznika, trochę pochlapało się lakierem, kilka innych sprytnych sztuczek i ci idioci prawie się zabijali o te auta. Wygrzebał z kieszeni kawałek papieru i przyjrzał mu się. - Słuchaj, mały zwrócił się znów do syna, ignorując Matyldę. Jeśli pewnego dnia masz wejść ze mną do interesu, musisz nauczyć się obliczać zyski pod koniec każdego dnia. Skocz po kartkę i ołówek. Zaraz zobaczymy, na co cię stać. Chłopiec posłusznie wyszedł z pokoju i wrócił z przyborami do pisania. - Zapisz następujące liczby powiedział ojciec, czytając z kartki. Samochód numer jeden kupiłem za dwieście siedemdziesiąt osiem funtów, a sprzedałem za tysiąc czterysta dwadzieścia pięć. Zapisałeś? Dziesięciolatek starannie zapisał obie liczby. - Samochód numer dwa ciągnął ojciec kosztował mnie sto osiemnaście funtów, a sprzedałem go za siedemset sześćdziesiąt. Zapisałeś?
- Tak, tato przytaknął syn. Zapisałem. - Samochód numer trzy kosztował mnie sto jedenaście funtów, a poszedł za dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć funtów i pięćdziesiąt pensów. - Powtórz jeszcze raz poprosił chłopiec. Za ile poszedł? - Za dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć funtów i pięćdziesiąt pensów odparł ojciec. A tak przy okazji, to wymyśliłem kolejną klawą sztuczkę, żeby wykiwać klienta. Nigdy nie żądaj dużych, okrągłych sum. Zawsze zejdź trochę niżej. Nigdy nie mów tysiąc funtów, tylko dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć pięćdziesiąt, niby mniej, a wcale tak nie jest. Sprytne, co? - Bardzo potwierdził syn. Jesteś genialny, tato. - Czwarty samochód kosztował osiemdziesiąt funtów. To dopiero był złom... a sprzedałem go za sześćset dziewięćdziesiąt dziewięć funtów. - Nie tak szybko poprosił Michał, zapisując kolejne cyfry. W porządku. Już mam. - Samochód numer pięć kosztował sześćset trzydzieści siedem funtów, a poszedł za tysiąc sześćset czterdzieści pięć. Zapisałeś wszystko? - Tak, tato odparł chłopiec. - Bardzo dobrze powiedział ojciec. A teraz oblicz, jaki miałem zysk na każdym z tych pięciu samochodów, i zobacz, ile to jest razem. Wtedy będziesz mógł mi powiedzieć, ile twój genialny ojciec dziś zarobił. - To bardzo dużo liczb zaprotestował Michał. - Oczywiście, że dużo odparł ojciec. Ale kiedy się prowadzi taki wielki interes jak mój, trzeba być doskonałym z arytmetyki. Ja mam prawie komputer w głowie. Policzyłem to wszystko w mniej niż dziesięć minut - Policzyłeś to wszystko w głowie, tato? zapytał syn, wybałuszając oczy. - No, niezupełnie. Tego nikt by nie potrafił. Ale nie zajęło mi to zbyt wiele czasu. Kiedy skończysz, powiesz mi, jaki twoim zdaniem miałem dziś zysk. Ja mam to tutaj zapisane i powiem ci, czy się nie pomyliłeś. - Zarobiłeś dzisiaj dokładnie cztery tysiące trzysta trzy funty i pięćdziesiąt pensów, tato powiedziała cicho Matylda. - Nie wtrącaj się odparł pan Piołun. Jesteśmy z twoim bratem zajęci. - Ale tato... - Zamknij się uciszył ją ponownie ojciec, - Przestań zgadywać i udawać mądralę. - To sprawdź wynik, tato uprzejmie powiedziała dziewczynka. Jeśli dobrze policzyłeś, twój zysk powinien wynosić cztery tysiące trzysta trzy funty i pięćdziesiąt pensów. Tyle masz napisane? Pan Piołun rzucił okiem na kartkę, którą trzymał w dłoni, i przez chwilę nie był w stanie nic odpowiedzieć. - Powtórz jeszcze raz. - Cztery tysiące trzysta trzy funty i pięćdziesiąt pensów odparła Matylda. Znowu zapanowała cisza. Twarz pana Piołuna zrobiła się ciemnoczerwona. - Jestem pewna, że podałam dobry wynik oświadczyła Matylda.
- Ty mała kanciaro! wrzasnął ojciec. Popatrzyłaś na moją kartkę i przeczytałaś, co mam tu napisane. - Jestem po drugiej stronie pokoju powiedziała spokojnie Matylda. Jakim cudem mogłabym to zobaczyć? - Przestań wygadywać bzdury! krzyknął ojciec. Oczywiście, że patrzyłaś! Nikt na świecie nie podałby prawidłowej odpowiedzi, a zwłaszcza taka mała dziewczynka jak ty! Jesteś kanciarą, moja panno, kanciarą! Kanciarą i kłamczuchą! W tym samym momencie do pokoju weszła matka, niosąc na wielkiej tacy cztery kolacje. Była to ryba z frytkami, którą pani Piołunowa kupiła w barze wracając z bingo. Popołudnia spędzone na grze tak ją wyczerpywały zarówno fizycznie jak i psychicznie, że nie miała już sił na przygotowywanie wieczornego posiłku. - Heniu, dlaczego jesteś taki czerwony? zapytała, stawiając tacę na stoliku do kawy. Twoja córka to kanciara i kłamczucha odparł pan Piołun, biorąc swój talerz i kładąc go sobie na kolanach. Ale teraz włącz telewizor i już nie rozmawiajmy.
PLATYNOWY BLONDYN Matylda nie miała najmniejszych wątpliwości, że ten ostatni pokaz chamstwa w wykonaniu jej ojca zasługuje na surową karę, i kiedy siedziała jedząc okropną rybę z frytkami, nie zwracając uwagi na telewizor, rozważała najrozmaitsze możliwości. Zanim położyła się spać, podjęła decyzję. Nazajutrz rano wstała bardzo wcześnie, poszła do łazienki i zamknęła drzwi na klucz. Jak już wiemy, włosy pani Piołunowej były farbowane na platynowo i bardzo przypominały kolorem rajstopy linoskoczek występujących w cyrku. Prawdziwe farbowanie u fryzjera odbywało się dwa razy do roku, ale raz na miesiąc pani Piołunowa rozjaśniała sobie włosy sama, płucząc je nad umywalką czymś, co się nazywało PLATYNOWOBLOND BARDZO SILNA FARBA DO WŁOSÓW. Specyfik ten służył także do farbowania brązowych odrostów. Butelka PLATYNOWOBLOND BARDZO SILNEJ FARBY DO WŁOSÓW była trzymana w szafce w łazience. Pod nazwą farby na etykiecie widniały słowa: Uwaga, perhydrol. Trzymać z dala od dzieci". Matylda czytała to wiele razy. Jej ojciec miał bujną czuprynę czarnych włosów, którą rozdzielał na środku przedziałkiem i z której był bardzo dumny. Dobre, zdrowe włosy lubił mawiać. - To znaczy, że pod spodem jest dobry, zdrowy mózg". - Tak jak u Szekspira powiedziała kiedyś Matylda. - Jak u kogo? - U Szekspira, tato. - Łebski facet? - Bardzo, tato. - I miał mnóstwo włosów, tak? - Był łysy, tato. - Lepiej się zamknij odwarknął ojciec. Ale pan Piołun miał włosy mocne i błyszczące, a przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ każdego ranka wcierał w nie spore ilości specyfiku o nazwie PŁYN DO WŁOSÓW OLEJEK Z FIOŁKÓW. Butelka tej śmierdzącej fioletowej mikstury zawsze stała obok szczoteczek do zębów na półce nad umywalką i codziennie rano po goleniu odbywało się gwałtowne wmasowywanie OLEJKU Z FIOŁKÓW w skórę na głowie. Tym masażom zawsze towarzyszyły głośne postękiwania pana Piołuna i westchnienia w stylu:,,ooo, jak przyjemnie! Wmasuję to w same cebulki!" Matylda słyszała te westchnienia w swoim pokoju po drugiej stronie korytarza. Teraz, nie niepokojona przez nikogo tak wcześnie rano w łazience, odkręciła butelkę ojcowskiego OLEJKU Z FIOŁKÓW i wylała trzy czwarte jej zawartości do umywalki. Następnie wypełniła butelkę matczyną PLATYNOWOBLOND BARDZO SILNĄ FARBĄ. Rozsądnie pozostawiła w butelce dość płynu do włosów ojca i kiedy porządnie nią wstrząsnęła, wszystko nabrało fioletowego koloru. Potem postawiła butelkę z powrotem na półeczce, pamiętając o schowaniu specyfiku matki w szafce.
Przy śniadaniu siedziała bez słowa za stołem w jadalni i jadła płatki kukurydziane. Jej brat zajął miejsce naprzeciw niej, plecami do drzwi, i pochłaniał kawały chleba grubo posmarowane masłem z orzeszków ziemnych i dżemem truskawkowym. Matka, ukryta za rogiem w kuchni, robiła śniadanie mężowi, na które musiały się składać dwa jajka sadzone na grzankach, trzy parówki, trzy plastry boczku i trochę smażonych pomidorów. Do pokoju głośno wkroczył pan Piołun. Nie potrafił po cichu wejść do jakiegokolwiek pomieszczenia. Szczególnie dużo hałasu robił, wchodząc do jadalni w porze śniadania. Zupełnie jakby mówił: To ja! Oto wchodzi wielki człowiek, pan domu i żywiciel rodziny, dzięki któremu możecie żyć tak dobrze! Proszę zauważyć mnie i złożyć wyrazy szacunku!" Dziś wmaszerował i walnął syna w plecy krzycząc: - No, stary, twój ojciec czuje, że dziś w komisie będzie kolejny wspaniały dzień pełen pieniędzy! Mam kilka cacek, które wmuszę rano kretynom. Gdzie moje śniadanie? - Już podaję, skarbeńku zawołała z kuchni pani Piołunowa. Matylda nie podnosiła głowy znad płatków kukurydzianych. Bała się spojrzeć w górę. Przede wszystkim nie była pewna, co zobaczy. A po drugie, gdyby zobaczyła to, czego się spodziewała, nie była pewna, czy uda się jej powstrzymać od śmiechu. Michał spoglądał przez okno, opychając się chlebem z masłem z orzeszków ziemnych i z dżemem truskawkowym. Ojciec właśnie obchodził stół, aby zasiąść u jego szczytu, kiedy z kuchni wypłynęła matka, trzymając w rękach wielki talerz, na którym leżała góra z jajek, parówek, boczku i pomidorów. Uniosła wzrok i stanęła jak wryta, a potem wydała z siebie straszliwy wrzask i wypuściła z rąk talerz, który z trzaskiem uderzył o podłogę. Wszyscy podskoczyli, nie wyłączając pana Piołuna. - Co ż tobą, kobieto? krzyknął. Zobacz, jakiego bałaganu narobiłaś na dywanie! - Twoje włosy! darła się matka, wskazując drżącym palcem na męża. Coś ty zrobił ze swoimi włosami? - A niby co jest z nimi nie tak? zapytał. - O rany, tato, co ty zrobiłeś? krzyknął Michał. Jedna Matylda nie powiedziała ani słowa. Siedziała cichutko, podziwiając wspaniały efekt własnej pracy. Czarna czupryna pana Piołuna była teraz brudnosrebrzysta, w kolorze nie pranych przez cały sezon rajstop cyrkowej linoskoczki. - Ty je... ufarbowałeś! zawyła matka. Dlaczego to zrobiłeś, bałwanie? To wygląda przerażająco! Potwornie! Wyglądasz jak idiota! - Co ty do diabła wygadujesz? wrzasnął ojciec, chwytając się obiema rękami za głowę. Oczywiście, że ich nie ufarbowałem! To jakiś głupi kawał, czy co? Jego twarz nabrała bladozielonego koloru niedojrzałych, kwaśnych jabłek. - Musiałeś je ufarbować, tato stwierdził syn. To taki sam kolor jak mamy, tylko że o wiele brudniejszy.
- Jasne, że je ufarbował! krzyczała matka. Włosy same koloru nie zmieniają! Coś ty chciał z siebie zrobić, jakiegoś przystojniaczka? Wyglądasz jak babcia, której się coś pomyliło! - Dawaj lusterko! rozkazał ojciec. Nie stój i nie wrzeszcz na mnie! Dawaj lusterko! Torebka pani Piołunowej leżała na drugim końcu stołu. Sięgnęła po nią i wyjęła puderniczkę, w której na wewnętrznej stronie przykrywki było niewielkie lusterko. Otworzyła puderniczkę i podała mężowi. Chwycił ją i przystawił sobie do twarzy, przy okazji wysypując większość pudru na swoją elegancką tweedową marynarkę. - Ostrożnie! wrzasnęła matka. Zobacz, co narobiłeś! To mój najlepszy puder Elizabeth Arden! - O Boże! ryknął ojciec patrząc w lusterko. Co się ze mną stało? Wyglądam potwornie! Przecież nie pójdę tak do komisu! Jak to się stało? Przetoczył wzrokiem po pokoju, spojrzał na żonę, potem na syna i wreszcie na córkę. Jak to się stało? huknął. - Moim zdaniem, tatusiu powiedziała cicho Matylda nie patrzyłeś uważnie i po prostu zamiast swojego olejku wziąłeś z półki butelkę z farbą mamy. - Oczywiście, że tak! krzyknęła matka. Heniu, jak można być takim idiotą? Dlaczego nie przeczytałeś etykiety, zanim zacząłeś się tym oblewać? Moja farba jest okropnie silna. Wolno dodawać tylko jedną łyżkę do pełnej umywalki wody, a ty sobie to po prostu wylałeś wszystko na głowę! Pewnie ci przez to wypadną włosy! Czy nie pali cię czasem skóra? - Co, mam stracić włosy?! wrzasnął małżonek. - Moim zdaniem stracisz odparła matka. Perhydrol to bardzo silny środek. Wlewa się go do sedesu dla dezynfekcji, tylko że wtedy inaczej się nazywa. - Co ty wygadujesz? wydarł się mąż. Nie jestem żadnym sedesem! Nie chcę być zdezynfekowany! - Nawet kiedy to rozcieńczam, i tak wypada mi mnóstwo włosów oznajmiła matka. Bóg jeden wie, co będzie z tobą. Dziwię się, że ci w ogóle czubka głowy nie wypaliło. - Na twoim miejscu zaczęła Matylda porządnie umyłabym włosy wodą i mydłem. Ale musisz się pośpieszyć. - To im przywróci poprzedni kolor? zapytał ojciec z nadzieją w głosie. - Oczywiście, że nie, bałwanie odparła matka. - No to co mam zrobić? Przecież nie mogę już zawsze tak okropnie wyglądać. - Musisz ufarbować włosy na czarno stwierdziła matka. Ale przedtem je umyj, bo nie będzie czego farbować. - Tak jest! wrzasnął ojciec, gotów do działania. Umów mnie ze swoją fryzjerką, żeby mnie ufarbowała! Powiedz jej, że to nagły przypadek! Niech wykopią z kolejki kogoś zapisanego! Idę na górę umyć głowę! Po czym wypadł z pokoju, a pani Piołunowa głęboko wzdychając podeszła do telefonu, aby zadzwonić do salonu fryzjerskiego.
- On od czasu do czasu robi różne głupie rzeczy, prawda, mamo? powiedziała Matylda. - Niestety mężczyźni nie zawsze są tak mądrzy, jak im się wydaje odparła matka, wykręcając numer. Sama się o tym przekonasz, gdy trochę dorośniesz, moja mała.
PANI MIODEK Matylda trochę późno rozpoczęła naukę w szkole. Większość dzieci idzie do szkoły podstawowej w wieku pięciu lat lub nawet nieco wcześniej, ale rodzice Matyldy, którzy specjalnie nie interesowali się wykształceniem córki, zapomnieli odpowiednio wcześnie załatwić co trzeba. Miała pięć i pół roku, kiedy pierwszy raz przekroczyła próg szkoły. Miejscowa szkoła dla młodszych dzieci mieściła się w wyblakłym ceglanym budynku i nosiła nazwę Szkoły Podstawowej imienia Łamignata. Chodziło do tej szkoły dwieście pięćdziesięcioro dzieci w wieku od pięciu do prawie dwunastu lat. Dyrektorką szkoły, dowodzącą całym interesem, była potężna dama w średnim wieku o nazwisku Pałka. Matyldę przyjęto oczywiście do najmłodszej klasy, w której było osiemnaścioro innych dziewcząt i chłopców w podobnym wieku. Ich nauczycielką była pani Miodek, która z pewnością nie miała więcej niż dwadzieścia trzy lub dwadzieścia cztery lata. Miała uroczą bladą twarz madonny, niebieskie oczy i jasnobrązowe włosy. Była tak krucha i delikatna, że odnosiło się wrażenie, iż gdyby się przewróciła, rozpadłaby się na tysiąc kawałków jak figurka z porcelany. Pani Winia Miodek była cichą osóbką nigdy nie podnoszącą głosu, rzadko się uśmiechała, ale bez wątpienia posiadała ów rzadki dar, który sprawiał, że uwielbiały ją wszystkie dzieci będące pod jej opieką. Najwyraźniej rozumiała strach, który opanowywał maluchy po raz pierwszy w życiu stłoczone w klasie i oderwane od rodziców. Kiedy przemawiała do zagubionego i stęsknionego za domem nowicjusza, z jej twarzy promieniowało kojące ciepło. Pani Pałka, dyrektorka, była zupełnie inna. Była siejącym strach gigantem, okropnym potworem i tyranem, który przerażał nie tylko uczniów, ale i nauczycieli. Roztaczała wokół siebie aurę grozy, a gdy podeszła bliżej, emanowało z niej złowieszcze gorąco, jak z rozżarzonego metalowego pręta. Kiedy maszerowała bo pani Pałka nigdy nie szła, ale maszerowała jak żołnierz, wymachując przy tym ramionami więc kiedy maszerowała korytarzem i kiedy na jej drodze trafiła się grupa dzieci, przebijała się przez nią jak czołg. Dzięki Bogu takich ludzi jak ona nie spotyka się na tym świecie zbyt często, ale większość z nas przynajmniej raz w życiu natrafia na kogoś takiego. Jeśli kiedyś wam się to zdarzy, zachowujcie się, jakbyście spotkali w buszu rozwścieczonego nosorożca: wejdźcie na najbliższe drzewo i nie schodźcie, dopóki sobie nie pójdzie. Pani dyrektor Pałka jest prawie nie do opisania, ale nieco później podejmę taką próbę. Zostawmy ją na razie i wróćmy do Matyldy i jej pierwszego dnia w klasie pani Miodek. Po zwyczajowym zapoznaniu się z imionami wszystkich dzieci pani Miodek rozdała uczniom nowiutkie zeszyty. - Mam nadzieję, że przynieśliście ołówki powiedziała. - Tak, proszę pani chórem odpowiedziały dzieci. - To dobrze. Jest to dla was pierwszy dzień szkoły i początek co najmniej jedenastu długich lat nauki, przez które wszyscy musicie przejść. Sześć z tych lat spędzicie tutaj, gdzie, jak wiecie, dyrektorką jest pani Pałka. Pozwólcie, że dla waszego dobra
powiem wam coś o niej. Wymaga bezwzględnej dyscypliny w całej szkole i radzę wam zachowywać się w jej obecności jak najlepiej. Nigdy się z nią nie spierajcie. Nigdy niegrzecznie nie odpowiadajcie. Zawsze róbcie to, co każe. Jeśli uczynicie coś wbrew niej, przerobi was na miazgę jak marchewkę w mikserze kuchennym. Nie ma się z czego śmiać, Lawendo. Radzę wam także zapamiętać, że pani Pałka postępuje bardzo, bardzo surowo z każdym, kto złamie zasady tej szkoły. Zrozumieliście? - Tak, proszę pani zaćwierkało osiemnaścioro cieniutkich głosików. - Ja zaś ciągnęła pani Miodek chciałabym wam pomóc nauczyć się w tej szkole jak tylko da się najwięcej. A to dlatego, że wiem, iż bardzo to wam wszystko później ułatwi. Pod koniec tygodnia będę oczekiwała od każdego z was znajomości tabliczki mnożenia przez dwa. A za rok, mam nadzieję, będziecie już znać tabliczkę mnożenia aż do dwunastu. Jeśli ją poznacie, ogromnie wam to pomoże. A może ktoś z was zna już tabliczkę mnożenia przez dwa? Matylda podniosła rękę. Była jedyna. Pani Miodek przyjrzała się dokładnie siedzącej w drugiej ławce malutkiej dziewczynce o ciemnych włosach i okrągłej, poważnej twarzyczce. - To świetnie oświadczyła. Czy mogłabyś ją nam powiedzieć? Matylda wstała i zaczęła recytować tabliczkę mnożenia przez dwa. Ale kiedy doszła do dwa razy dwanaście równa się dwadzieścia cztery, nie przerwała. Ciągnęła dalej: dwa razy trzynaście równa się dwadzieścia sześć, dwa razy czternaście równa się dwadzieścia osiem, dwa razy piętnaście równa się trzydzieści, dwa razy szesnaście równa się... - Stój! przerwała jej pani Miodek i zapytała zdumiona: Do ilu umiesz tak liczyć? - Do ilu? powtórzyła Matylda. Nie wiem, proszę pani. Ale chyba do bardzo wielu. Pani Miodek potrzebowała kilku chwil, aby to dziwne stwierdzenie do niej dotarło. - Czy to znaczy zaczęła że powiesz mi także, ile jest dwa razy dwadzieścia osiem? - Tak, proszę pani. - Ile? - Pięćdziesiąt sześć, proszę pani. - No dobrze, a może teraz coś o wiele trudniejszego... ile jest na przykład dwa razy czterysta osiemdziesiąt siedem? Czy to też mi powiesz? - Chyba tak odparła Matylda. - Na pewno? - Tak, proszę pani, na pewno. - To ile jest dwa razy czterysta osiemdziesiąt siedem? - Dziewięćset siedemdziesiąt cztery odpowiedziała Matylda cicho i grzecznie, bez najmniejszych oznak popisywania się. Pani Miodek spojrzała w osłupieniu na dziewczynkę.