Projekt przedniej i tylnej strony okładki Dariusz Orwat z wykorzystaniem pracy Andrzeja Niedźwieckiego, praca na 2 stronie Marcin Guźla, na 3 stronie



Podobne dokumenty
Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Copyright 2015 Monika Górska

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

mnw.org.pl/orientujsie

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

"Żył w świecie, który nie był gotowy na jego pomysły". T estament Kościuszki

Rok Nowa grupa śledcza wznawia przesłuchania profesorów Unii.

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014

Copyright 2015 Monika Górska

Hektor i tajemnice zycia

Ankieta. Instrukcja i Pytania Ankiety dla młodzieży.

Bóg a prawda... ustanawiana czy odkrywana?

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

Człowiek biznesu, nie sługa. (fragmenty rozmów na FB) Cz. I. że wszyscy, którzy pracowali dla kasy prędzej czy później odpadli.

Przedstawienie. Kochany Tato, za tydzień Dzień Ojca. W szkole wystawiamy przedstawienie. Pani dała mi główną rolę. Będą występowa-

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

W MOJEJ RODZINIE WYWIAD Z OPĄ!!!

W obecnej chwili w schronisku znajdują same psy, ale można oddać pod opiekę również inne zwierzęta, które czekają na nowy dom.

TRENER MARIUSZ MRÓZ - JEDZ TO, CO LUBISZ I WYGLĄDAJ JAK CHCESZ!

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy?

SIEDMIU ŚPIĄCYCH KOLOROWANKA. Opowiadania dla dzieci na podstawie Koranu. pokoloruj. obrazki. polskawersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.

ROZPACZLIWIE SZUKAJĄC COPYWRITERA. autor Maciej Wojtas

Anna Czyrska ŚMIERĆ MIŁOŚCI, CZYLI (ANTY) PORADNIK O TYM, DLACZEGO BOIMY SIĘ KOCHAĆ

Zatem może wyjaśnijmy sobie na czym polega różnica między człowiekiem świadomym, a Świadomym.

3 dzień: Poznaj siebie, czyli współmałżonek lustrem

Minęły dwa lata od pierwszego wydania książki o energetycznym

Co to jest niewiadoma? Co to są liczby ujemne?

Anioł Nakręcany. - Dla Blanki - Tekst: Maciej Trawnicki Rysunki: Róża Trawnicka

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Kto chce niech wierzy

Spis treści. Od Petki Serca

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

1 Ojcostwo na co dzień. Czyli czego dziecko potrzebuje od ojca Krzysztof Pilch

Kwestionariusz PCI. Uczniowie nie potrafią na ogół rozwiązywać swoich problemów za pomocą logicznego myślenia.

Koszmar Zdrady. Jak sprawdzić czy to już zdrada, czy jeszcze niewinny flirt? Odkryj szybki i potwierdzony sposób na sprawdzenie swoich obaw.

Co obiecali sobie mieszkańcy Gliwic w nowym, 2016 roku? Sprawdziliśmy

Chwila medytacji na szlaku do Santiago.

Rozdział II. Wraz z jego pojawieniem się w moim życiu coś umarło, radość i poczucie, że idę naprzód.

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la.

to jest właśnie to, co nazywamy procesem życia, doświadczenie, mądrość, wyciąganie konsekwencji, wyciąganie wniosków.

AUTYZM DIAGNOZUJE SIĘ JUŻ U 1 NA 100 DZIECI.

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

Kurs online JAK ZOSTAĆ MAMĄ MOCY

HISTORIA WIĘZIENNEGO STRAŻNIKA

Wobec powyższego ruch planet odbywa się ruchem spiralnym, a nie jak nam się wydaje po okręgu, gdyż wtedy mielibyśmy nieustanny rok świstaka.

Dyrektor szkoły, a naciski zewnętrzne

Magia komunikacji. - Arkusz ćwiczeń - Mapa nie jest terenem. Magia prostego przekazu

IV Noc z Filmem Historycznym - Jan Nowak Jeziorański - Kurier z Warszawy

BEZPIECZNY PIERWSZAK

Trzy kroki do e-biznesu

Nazywam się Maria i chciałabym ci opowiedzieć, jak moja historia i Święta Wielkanocne ze sobą się łączą

XVI REGIONALNY KONKURS DZIENNIKARSKI

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

POWTÓRZENIE IV LEKCJE

WYBUCHAJĄCE KROPKI ROZDZIAŁ 1 MASZYNY

Część 4. Wyrażanie uczuć.

John Gray porusza wiele ciekawych zagadnień. Zwróćmy uwagę na niektóre z nich...

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Mała Armia Gedeona

Chłopcy i dziewczynki

Przed Festusem. Dzieje Ap. 25,1-12 Kwestie polityczne. Przed Agryppą. Dzieje Ap. 25,13-26,32 Król Agryppa i Berenika Mowa Pawła Reakcja Agryppy

Pewien młody człowiek popadł w wielki kłopot. Pożyczył 10 tyś. dolarów i przegrał je na wyścigach konnych.

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

Część 11. Rozwiązywanie problemów.

Ten zbiór dedykujemy rodzinie i przyjaciołom.

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego

Każdy patron. to wzór do naśladowania. Takim wzorem była dla mnie. Pani Ania. Mądra, dobra. i zawsze wyrozumiała. W ciszy serca

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy.

ROZDZIAŁ 7. Nie tylko miłość, czyli związek nasz powszedni

NASTOLETNIA DEPRESJA PORADNIK

Najczęściej o modlitwie Jezusa pisze ewangelista Łukasz. Najwięcej tekstów Chrystusowej modlitwy podaje Jan.

Witaj, tutaj Marcin Grodecki. Tym razem chcę pokazać cztery mniej znane sposoby na wyszukiwanie okazyjnych cenowo mieszkań.

Przyjazne dziecku prawodawstwo: Kluczowe pojęcia

Copyright 2017 Monika Górska

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1)

Kazanie na uroczystość ustanowienia nowych animatorów. i przyjęcia kandydatów do tej posługi.

NAUKA JAK UCZYĆ SIĘ SKUTECZNIE (A2 / B1)

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci!

Streszczenie. Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY

Indywidualny Zawodowy Plan

Otwarcie Fundacji we Wrocławiu 19 stycznia 2013

KARMIENIE SWOICH DEMONÓW W 5 KROKACH Wersja skrócona do pracy w parach

Jaki jest Twój ulubiony dzień tygodnia? Czy wiesz jaki dzień tygodnia najbardziej lubią Twoi bliscy?

POLITYKA SŁUCHANIE I PISANIE (A2) Oto opinie kilku osób na temat polityki i obecnej sytuacji politycznej:

SKALA ZDOLNOŚCI SPECJALNYCH W WERSJI DLA GIMNAZJUM (SZS-G) SZS-G Edyta Charzyńska, Ewa Wysocka, 2015

Mimo, że wszyscy oczekują, że przestanę pić i źle się czuję z tą presją to całkowicie akceptuje siebie i swoje decyzje

WYZWANIA EDUKACYJNE EDUKACJA DLA KAŻDEGO PORADY MAŁEJ EWUNI DUŻEJ EWIE. Dziecko jest mądrzejsze niż myślisz. Ewa Danuta Białek

91-piętrowy. na drzewie. Andy Griffiths. Terry denton

ALE DLACZEGO KLUB SENIORA? OSOBISTE HISTORIE

Zaimki wskazujące - ćwiczenia

ZACZNIJ ŻYĆ ŻYCIEM, KTÓRE KOCHASZ!

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

Bałwan Rodzaj komplementu, którym nauczyciel może obdarzyć ucznia. Używany nie tylko w okresie zimowym..

Transkrypt:

Projekt przedniej i tylnej strony okładki Dariusz Orwat z wykorzystaniem pracy Andrzeja Niedźwieckiego, praca na 2 stronie Marcin Guźla, na 3 stronie Piotr Jeruzel, na 4 stronie Maciej Tryniszewski, na 119 stronie Andrzej Niedźwiecki Twórcy ci związani są z Galerią ArtBrut i Pracownią Aktywizacji Społecznej prowadzoną przez Stowarzyszenie Świat Nadziei we Wrocławiu. Prace powstały podczas warsztatów Dariusza Orwata, zorganizowanych przez Ritę Baum w ramach akcji Rita Dziecom z okazji 15 urodzin pisma w siedzibie Galerii ArtBrut.

OSOBY trailer Jacek Zachodny, Cud w Pendżabie 5 Tomasz Bohajedyn, Mężczyźni Mrs. M Rose 10 W zespole tylko pozornie traci się tożsamość. Z Jackiem Pontonem Jankowskim rozmawia Paweł Piotrowicz 14 FILOZOFIA Jarosław Sujczyński, A... becadło 20 Aleksander Glapiak, Spiżarnia mistycznych aojdów. Doświadczenie Wcielenia Logosu u Angelusa Silesiusa 27 SPOŁECZEŃSTWO Agnieszka Żądło-Jadczak, Bezdomność bez definicji 32 Krzysztof Mroczko, Żywieniowy komisarz ludowy 36 Monika Mizera, Stoczniowcy na murze i w eterze 38 Aleksandra Bańkowicz, Taksim 41 TEATR Andrzej Ficowski, Teatr na podzamczu 49 Trochę jak totolotek. Leszka Bzdyla wysłuchał Łukasz Rudziński 52 Joanna Krakowska, HyPaTia w poszukiwaniu osób 55 SZTUKA Malowanie analogowych idei. Z Michałem Frycem rozmawia Ewa Miszczuk 58 Grażyna Borowik, Od dzwonów polskich do harfy eolskiej. Bienale weneckie 62 Jerzy Olek, Liniologia 71 POEZJA Zuzanna Ogorzewska, Gablotka; Gra w Bałuty; Zakrzep 74 Justyna Radczyńska, Operetka 77 Marcin Hamkało, bardzo lubiłam twoje lajki; wnm; zomo na kraji mesta 78 Kuba Niklasiński, Poligony lata; Wstęp do patrzenia; Siano; Wydawało się, że jesteśmy 80 >>

PROZA Jacek Podsiadło, Zakrzewscy, czyli patologiczne wypadki naszego życia (część I) 82 Jacek Bierut, Powstanie grudniowe (fragment powieści) 86 O LITERATURZE Grzegorz Czekański, Reprodukować bez nadziei na ulepszanie modelu. Baran kontra Śliwka 90 Urszula Pawlicka, Powieść multimedialna sieciowość i transfikcja 94 Paweł Mackiewicz, Odpowiedź Sylwestrowi Zawadzkiemu 98 FILM Piotr Czerkawski, Melancholik na karnawale 100 Grzegorz Czekański, Bastardzi kina. Historia niekonieczna 104 Kaja Klimek, Sprawa (dla) Veroniki Mars 108 AUTORZY NUMERU 114 POCZTA RITY 118

Cud w Pendżabie O człowieku, który przeturlał się z Indii do Pakistanu, by zażegnać wrogość między krajami Jacek Zachodny Pewien jogin ze środkowych Indii, mieszkający z żoną w okolicy, która słynęła głównie z tego, że nic tam nie było, postanowił przekatulać się aż do Pakistanu, manifestując jedność obu krajów i protestując przeciw ich wzajemnej wrogości wobec siebie. Siedząc przy wyschniętej studni w swojej na wpół opustoszałej wiosce, skąd wszyscy młodzi i w średnim wieku wyruszyli do pracy, do dużych miast, próbując ratować siebie i swoje wegetujące rodziny, rozmyślał o tym, że nie może sprowadzić deszczu, sprawić, by było lepiej, że nie ma w sobie takich sił. Pomyślał jednak, że przecież często mały kamyk rozpoczyna ogromną lawinę. Postanowił więc sprowokować miłość. Nikt, prócz paru bliskich jogina, nie zwracał na to uwagi. Żona jak zwykle kręciła głową i nie było wiadomo, czy akceptuje pomysły małżonka, czy nienawidzi go za zmarnowane szanse na dostatek i namiętność. Przyjaciele, nieliczni zresztą, odbierali jego idee jako wyraz bezradności i szaleństwa. On jednak wyruszył w drogę swoim sposobem: leżąc na ziemi, obracał się wokół swojej osi i tak, powoli, przemieszczał się w stronę Pakistanu. Przypominałoby to dziecięce zabawy na łące, gdyby nie fakt, że jogin poruszał się drogami lub ich poboczami. Codziennie o świcie medytował i modlił się, po szklaneczce czaju i przegryzieniu zdobycznego czapati kładł się na ziemi i w kurzu zatłoczonych poboczy toczył się po żwirze, pomiędzy krowimi nogami i ich odchodami, odpadkami wszelkiego rodzaju, pomiędzy samochodami i wózkami czy wreszcie wielkimi kanciastymi ciężarówkami marki Tata. Na noc zatrzymywał się przy drodze, wraz ze swoją nieliczną grupą, tak samo jak tysiące wędrujących po tym ogromnym kraju ludzi. Pobieżnie opatrywał otarcia i skaleczenia, których było bez liku, i przekonany o swojej racji zasypiał na parę godzin. Po paru tygodniach turlania, w okolicach Nagpuru, grupa jogina rozrosła się do kilkudziesięciu osób, wśród których byli inni babas, samotni wędrowcy, ludzie, którzy nie mieli nic do stracenia, parę bezdomnych rodzin. Wielu z nich turlało się wraz z joginem przynajmniej kilkaset metrów. Zaczęła pisać o nim prasa. Najpierw lokalna był chwilową sensacją w małych miejscowościach i ludzie zaczęli wystawać na poboczach dróg, żeby zobaczyć wszystko na własne oczy potem regionalna, stanowa. Kiedy przekatulał się przez granice stanów Maharashtra i Madhya Pradesh, stał się sprawą międzystanową. Kierował się na Bhopal. Był joginem, i chociaż w swoim życiu niezbyt gorliwie się umartwiał i medytował, to mimo wszystko jego ciało, napędzane gorliwą chęcią zmiany siebie samego oraz ideą przemiany nienawiści w miłość i wybaczenie, nabierało niezwykłej sprawności; pokaleczone, obtarte, z każdym kolejnym kilometrem stawało się silniejsze. Kumulowało siłę, teraz już tysięcy widzów i około setki podążających z nim na stałe ludzi. Przed nim zaczęła podążać grupa czyścicieli, którzy usuwali z jego trasy potłuczone butelki, ostre krawędzie połamanych plastików, informowali ludzi o idei przedsięwzięcia. Razem z nim posuwała się grupa z jego żoną i osobami, które były najdłużej w trasie oni karmili jogina, opatrywali nieuchronnie powstające rany, w upalne dni spryskiwali go zimną wodą. Jeszcze inni zajmowali się zbieraniem 5

6 jedzenia, datków dla jogina, dołączyli również ludzie z bębenkami, więc turlanie miało swój rozpoznawalny rytm. W czasie obrotów medytował, a ziarna historii, którymi pachniała ziemia wokół, wnikały do jego świadomości. W Bhopalu wybuchła euforia, a wielu ludziom, którzy pamiętali chemiczny wyciek, śmiercionośną chmurę nad miastem i setki ofiar amerykańskiej firmy, owo turlanie się jogina przywołało wspomnienie konających ofiar tamtych dawnych, tragicznych wypadków. Jego samego cały czas bolała głowa, więc w trakcie obrotowej medytacji odczuł moc cierpienia, które odcisnęło niezmywalne żadnym deszczem piętno na tej ziemi. Delhi przywitało jogina rozruchami, które wybuchły, ponieważ słowo Pakistan w wielu dzielnicach wciąż budziło silne emocje. Dla muzułmanów połączenie w bratnim uścisku Pakistanu i Indii brzmiało jak miłość lwa do gazeli, niemożliwa i oszukańcza, z wiadomym finałem; dla Kaszmirczyków i sikhów nie było to takie oczywiste z jednej strony Pendżab i Kaszmir zostałyby zjednoczone, zachodnie części połączyłyby się ze wschodnimi, granicy by nie było; z drugiej strony któż by miał szansę na wygranie niepodległości w starciu z tak ogromnym mocarstwem, jakim byłyby Indie i Pakistan połączone w jeden miłujący się kraj, z jedną służbą bezpieczeństwa i paromilionową armią? Korzystniejsza dla idei niepodległości Pendżabu lub Kaszmiru była rywalizacja i wzajemna wrogość; dla hindusów owszem, idea braterstwa była bliska, ale co z granicą z Afganistanem? Po zamachach w 2008 w Mumbaju, New Delhi i wielu innych miastach łączenie się z muzułmańskim sąsiadem czy to w miłości, czy fizycznie, nie wchodziło w rachubę. Po co nam ta Al-Kaida! mówiło wielu hindusów; Niech żyje Pakistan, Allah jest wielki! krzyczeli muzułmanie; Niepodległość dla Kaszmiru! krzyczeli Kaszmirczycy, a sikhowie zaczęli wywieszać wszędzie flagi ze znakami niepodległego zjednoczonego Pendżabu. Rozruchy zaczęły się rozlewać z biedniejszych dzielnic na prawie całą stolicę i gdyby nie stanowcze działania dehlijskiej policji, mogłoby dojść do poważnego rozlewu krwi. Oczywiście krytycy i sceptycy mocno powątpiewali w skuteczność działań sił rządowych, bo zanim naprawdę się zaczęło, nad Delhi nadciągnęły długo oczekiwane chmury przynoszące upragniony deszcz i ochłodzenie. To również wstrzymało parotysięczny już pochód turlającego się jogina, a władzy dało czas na potajemne pertraktacje z nim samym w jego obozie na południe od stolicy. W zawilgoconych namiotach wysłannicy policji stanu Haryana i Komendy Głównej z Delhi ustalili z joginem, że w eskorcie policjantów przeturla się obwodnicą stolicy, nie zaglądając do centrum; jednakże na propozycję przewiezienia na drugą stronę tego ogromnego miasta całej grupy specjalne podstawionymi autobusami, byle wszystko odbyło się bez rozgłosu, jogin odpowiedział nie. W asyście policji, która nie opuszczała go aż do północnych rogatek, rozpoczął kolejny etap swojej wędrówki; był już bardzo blisko celu. Zmierzał teraz do Pendżabu, w kierunku miasta Amritsar, w którym znajdowało się najświętsze miejsce sikhów Sri Harmandir Sahib znane światu jako Złota Świątynia. A dalej?

Kiedy prasa pakistańska zaczęła pisać o turlającym się w kierunku granicy państwa w imię miłości joginie i podążającym za nim tłumie już przeszło 30 tysięcy ludzi, blokujących główną drogę z Delhi do Amritsaru, szef pakistańskich służb specjalnych Inter-Services Intelligence w Islamabadzie odebrał tajny telefon, z tajnego numeru, specjalnej tajnej linii. Dzwonek telefonu, łzawa bolywoodzka melodyjka o niemożliwej miłości, wytrącił generała z drzemki po lunchu. Zasnął, nie wiedząc kiedy, w swoim wygodnym brązowym fotelu ustawionym w gabinecie siedziby głównej ISI. Z oddali dochodził ledwie słyszalny szum Kashmir Higway, a dalekie okrzyki z Football Ground mieszały się z resztkami męczącego, raptownie przerwanego snu. Siedziba owianej złowrogą sławą ISI, oskarżanej przez Amerykanów o współpracę z talibami, stojącej za zamachami i morderstwami politycznymi, zajmowała sektor G-7 w specjalnie chronionej dzielnicy rządowej stolicy Pakistanu. Głos w telefonie powoli przebijał się do świadomości generała, wypychając z niej ostatnie senne wspomnienie....to bardzo ważne, łączę... usłyszał. Dzwonił indyjski odpowiednik rozmówcy i ze smutkiem w głosie informował: mamy problem. Problem był, ponieważ dzień wcześniej jogin ogłosił pięćdziesięciotysięcznemu już tłumowi, którego część uznała go za świętego, że w trakcie modlitwy zrozumiał, że kieruje się do stolicy Pakistanu w celu ogłoszenia miłości pomiędzy wszystkimi narodami. Tak, moi drodzy, celem pielgrzymki jest Islamabad powiedział swoim słabym głosem przez mikrofon. Słowa te wzbudziły taki entuzjazm, że tłumy zaczęły krzyczeć: na Islamabad!, a ci, co stali najdalej i prawie nic nie słyszeli, dodawali: precz z Pakistanem! Następnego dnia o świcie kopuła Sri Harmandir Sahib, Złotej Świątyni w Amritsarze, rozbłysła niesamowitym światłem. Odbijała czerwonawą barwę wschodzącego słońca, dodając do niej swoje złote promienie, a wilgotne powietrze tego ranka zatrzymywało złoto-różową poświatę, leniwie kłębiącą się chmurę cudownego światła, unoszącą się nad świętym stawem. Jeszcze sikhowie zastanawiali się, co to może znaczyć, a ich guru, czytający nieprzerwanie dzień i noc święte teksty, medytowali i przeglądali księgi, szukając interpretacji zjawiska, kiedy dotarła informacja, że turlający się jogin przekracza granice miasta. Postawiono policję w gotowości, bazy wojskowe czekały w najwyższym stanie alarmowym. Lokalna policja na przedmieściach szybko ustąpiła przed nieskończonym tłumem, postępującym wolno wedle rytmów obrotu jogina, podkreślanych niesamowitym jazgotem piszczałek, okrzyków i dudnieniem setek bębnów. Dźwięk wydawał się tym potężniejszy, że wędrował wiele kilometrów zablokowaną autostradą, którą ciągnęły dziesiątki tysięcy wyznawców Sri Jogina. Amritsar znajduje się 15 kilometrów od granicy pakistańskiej, jego bliźniaczym odpowiednikiem po drugiej stronie granicy jest Lahore. Na wieść o tym, że na Islamabad 7

8 idzie 100 tysięcy hindusów, w Lahore wybuchły zamieszki: atakowano hinduskie sklepy, sikhowie zaczęli demonstrować na rzecz zjednoczonego Pendżabu, a muzułmanie ruszyli ogromną manifestacją w kierunku granicy. Tłum był tak ogromny, że sprawne siły pakistańskiej policji, które próbowały powstrzymać dwustutysięczny pochód, po godzinie walk wycofały się. Z wielu baz wojskowych wyruszały konwoje żołnierzy i sprzętu, kierując się prosto na granicę. Po stronie indyjskiej również rozpoczęło się rozstawianie żołnierzy i całych grup operacyjnych w celu niedopuszczenia żadnych cywili do granicy. Obie armie, inaczej niż w poprzednich konfliktach, stanęły plecami do siebie, a przodem do wielotysięcznych tłumów swoich rodaków, napierających na granicę i w imię specyficznie pojmowanej miłości zdolnych wywołać wojnę. Prasa pakistańska spekulowała, czy jogin ma paszport, czy nie jest przez kogoś opłacany; prasa indyjska podjęła temat paszportu, ale też zasugerowała, że tak naprawdę borykającemu się z problemami gospodarczymi i zamachami Al-Kaidy Pakistanowi najbardziej zależy na konflikcie. Jogin był coraz bardziej rozczarowany, wprost proporcjonalnie do rosnącego za jego plecami tłumu. Jego wypowiedzi słabo docierały do prasy, a wezwania do pojednania i miłości rozumieli tylko nieliczni. Zaczęło do niego docierać, że lawina, którą wywołał, nie chce słuchać kamyka, który ją uwolnił, i pędzi na oślep z coraz potężniejszą siłą. Ludzie, jak zwykle, chcą słuchać i widzieć tylko samych siebie, pomyślał i po raz pierwszy od paru miesięcy zatęsknił do swojej wioski. Zdał sobie sprawę, że co by nie robił: umartwiał się, turlał setki kilometrów, medytował i wysyłał promienie miłości na wszystkie strony, wokół i tak zbierały się demony. Wezwanie do miłości, zamiast jednać ludzi, zaczęło rozgrzebywać groby i przypominać ciemne historie. Ludzie nie zrozumieli, że aby się miłować, trzeba nie wiedzieć albo umieć nie pamiętać. Trzeba wybaczyć, ale też poprosić o wybaczenie, trzeba mieć wizję nowego ładu. Warstwa krzywd i przelanej krwi, która wsiąkła w ziemię, była zbyt gruba. Kiedy medytował, obracając się i turlając, objawiło mu się wiele prawd o krzywdzie żywych istot; coś, co brał do tej pory za naturalną kolej rzeczy, wydało mu się całkowicie niesprawiedliwe i absurdalne. Prawa zysku za wszelką cenę, kasty, śmierć wielu ludzi w Bhopalu, masakry przy podziale Indii, brak wody, zatrute rzeki, masakry sikhów po zabójstwie Indiry Ghandi, masakra w Złotej Świątyni, góry cuchnących śmieci, wojny z Pakistanem, z Bangladeszem, wojny w Kaszmirze, starzy ludzie pozostawiani na poboczach dróg, ranne zwierzęta, których los nikogo nie obchodzi, nędza, slumsy, pracujące małe dzieci, niedotykalni podczas swojej wędrówki jogin wszystkiego dotknął poprzez wir czasu i przestrzeni, jaki tworzył się w jego umyśle. Odczuł to wszystko, zatrzymał się i zapłakał, a tłum jęknął. Nie wiedział, jak to wytłumaczyć, jak przekazać to, co zobaczył z poziomu pyłu, jak przekazać, że tak nie musi być.

Parę kilometrów od granicy skończyły się żarty. Naprzeciwko ogromnego tłumu wokół jogina stanęła armia indyjska, policja stanu Pendżab, posiłki z Delhi i Chandigarhu. Drogę z Amritsaru do Lahore blokowały samochody pancerne, ponure prostokątne samochody do polewania ludzi wodą pod ciśnieniem, na zielonych polach wokół drogi na wiele kilometrów w obie strony utworzono kordon z tysięcy żołnierzy i policjantów, a helikoptery straszyły ludzi, latając nisko i wznosząc tumany kurzu, poprzez który nic nie było widać, przebijał się jedynie metaliczny głos policyjnych głośników nawołujących do rozejścia. Wszyscy czekali na to, co zrobi jogin. A on usiadł, rozpromieniony lekkim uśmiechem; czuł, że to koniec wędrówki i ta myśl dodawała mu sił. Wszyscy usiedli, przycupnęli na ziemi i czekali. Po drugiej stronie granicy, parę kilometrów dalej, ogromny tłum zrobił to samo. Po przełamaniu dwóch potężnych policyjnych blokad blisko 150 tysięcy ludzi siadło na ziemi. Naprzeciwko stały czołgi, wozy pancerne, sikawki, oddziały specjalne, wyrzutnie gazów, broń gładkolufowa, gumowa i automatyczna, dalej była już tylko granica z Indiami. Zielone pola Pendżabu uspokoiły myśli wielu ludzi, a ptaki, przerażone ogromnymi manewrami, powróciły w korony drzew po tym, jak wszyscy usiedli i zapadła błoga cisza. Lekki ciepły wiatr poruszył liśćmi drzew, porastających pobocza drogi, podkreślając tak nieoczywisty w tej sytuacji spokój. Wszyscy, łącznie z żołnierzami, odczuli ekscytujące pobudzenie, jakie ludzie odczuwają w życiu, kiedy dochodzą do granicy. Każdy z osobna odczuwał wyjątkowość tej chwili, nie były to ani strach, ani wzruszenie. Wiele osób zrozumiało, że jest to najlepsze zakończenie tej historii: nie będzie dziś miłości i pojednania, granica zostanie na miejscu, ale nie będzie też walki i nienawiści. Kiedy późnym popołudniem chmury się rozstąpiły i wyjrzało pomarańczowo-złote słońce, jogin złożył dłonie, wznosząc ręce wysoko nad głową, a następnie położył się na ziemi i zaczął katulać się z niewielkiego wzniesienia, na którym zasiadał. Kręcił się, kręcił coraz szybciej. Jego rozpuszczone jasne szaty, wypłowiałe na palącym słońcu wielomiesięcznej wędrówki, oplatały go, zakrywając mu głowę i ręce. Wojsko stanęło w gotowości na ten pierwszy od paru godzin ruch, a jogin turlał się w wysokiej trawie w jego kierunku. Trawa uginała się, jakby grasowało w niej jakieś zwierzę, słychać było pojękiwania, ale nagle wszystko się urwało. Po chwili napiętej ciszy ludzie zaczęli zbiegać ze wzniesienia w kierunku leżącego jogina. Pierwsza osoba, która do niego dobiegła, stała nieruchomo i nie wydając z siebie żadnego dźwięku, z pochyloną w dół głową, wpatrywała się w niezwykłym napięciu w miejsce, w którym święty się zatrzymał. Dobiegali następni ludzie, a w końcu ktoś chwycił za szaty i ze ściśniętym sercem podniósł je do góry. Jogina nigdzie nie było. W czerwonym świetle zachodzącego słońca młody chłopak trzymał strzępy wysłużonego ubrania, a ludzie podchodzili i z całym szacunkiem skłaniali głowy i pragnęli tylko jednego: choćby na moment dotknąć skrawka szaty świętego człowieka. W ciągu paru chwil tłum porozrywał na strzępy cały materiał, a wieść o cudzie rozchodziła się szybko na wszystkie strony. Fotografie z archiwum autora 9

Mężczyźni Mrs. M Rose Skąd się wziął pewien nagrobek w El Paso historia polskiego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie 10 Tomasz Bohajedyn Na cmentarzu Concordia w El Paso w Nowym Meksyku znajduje się grób najsłynniejszego obok Dzikiego Billa Hickoka rewolwerowca Johna Wesleya Hardina, który zginął tragicznie 19 sierpnia 1895 roku. Na tym samym cmentarzu, trzy kwatery na południe od grobu Hardina, leży mogiła ze znacznie skromniejszym i zniszczonym, płaskim nagrobkiem, w który wmurowana jest świeżo odrestaurowana tablica z napisem: Martin M Rose / Polish Cowboy / Died at Hands of Others / June 29, 1895. Między śmiercią M Rose a a Hardina jest tylko sześć tygodni różnicy; leżą też niedaleko siebie. Za życia łączyło ich znacznie więcej: miłość do jednej kobiety i bandycka przeszłość. John Wesley Hardin był pogromcą jankeskich żołnierzy okupujących Teksas po wojnie secesyjnej i osławionym rewolwerowcem, który zaskakiwał przeciwników, wyciągając rewolwery nie z kabur na biodrach, lecz z kieszeni kamizelki wszytych na wysokości piersi. Około 1872 roku próbował się ustatkować: ożenił się i osiadł na ranczo w Dewitt. Jednak niedługo zaznawał spokoju, ponieważ wdał się w okoliczne konflikty i następnego roku zastrzelił szeryfa i dwóch jego zastępców podczas próby aresztowania. Po czym z rodziną uciekł do Luizjany, a następnie do Alabamy, gdzie pod zmienionym nazwiskiem prowadził tartak. W 1877 roku wytropił go agent El Duncan z Agencji Pinkertona i po długim pościgu schwytał i przewiózł do sądu w Austin w Teksasie. Przed sądem Hardin przyznał się do blisko trzydziestu morderstw, You won t find him there for business Every day at nine For business is real bad One client s all he s had In quite a long, long time Johnny Cash, El Paso ale jednocześnie nie udowodniono mu, że były to zabójstwa niesprowokowane. Nie udowodniono mu także żadnych rabunków i napadów, więc uniknął stryczka. Skazany na 25 lat ciężkiego więzienia w Hundsville, po kilku nieudanych próbach ucieczki zaczął uczęszczać na... kursy prawa. Po 17 latach odsiadki został ułaskawiony i z córką i synem (żona nie doczekała jego uwolnienia zmarła w 1892 roku) osiadł w Gonzales, gdzie zdał egzaminy prawnicze i został przyjęty do palestry. Niedługo po tym ożenił się z piętnastoletnią Callie Levis. Jednak to małżeństwo szybko się rozpadło i Hardin z rodziną wyjechał do El Paso, gdzie otworzył kancelarię prawną. Tutaj miał znaleźć zarówno nową miłość, jak i śmierć. Niestety, nie była to historia z klasycznego westernu, gdzie na modłę biblijnej opowieści sprawiedliwy stróż prawa pognębia bandytę i zyskuje miłość pięknej kobiety. Finał tej historii przypomina raczej spaghetti western, w którym wszyscy są bardzo lub jeszcze bardziej źli i zepsuci. Polski kowboj Martin M Rose naprawdę nazywał się Marcin Mróz i pochodził z polskiej osady Święta Jadwiga w Teksasie. W odróżnieniu od swych rodaków, którzy mieli opinię spokojnych, pracowitych i bogobojnych ludzi, Martin był postrachem okolicy. Teksańczycy zapamiętali go jako postawnego, nieokrzesanego, niebieskookiego blondyna, który nie nosił ani bielizny, ani kowbojskich butów, tylko trzewiki. W 1890 roku pojawił się w dolinie Pecos w Nowym Meksyku, gdzie początkowo Tomasz Bohajedyn, Szybcy i martwi, 2013

12 pracował jako kowboj. Szybko jednak zebrał bandę i zaczął kraść bydło okolicznym farmerom, gromadząc spore pieniądze. Prawdopodobnie miał na koncie także kilka morderstw w czasie rabunku bydła i jego imię obrosło złą sławą podobną do tej z Teksasu. W mieścinie Phoenix w jednej z knajp poznał rosłą prostytutkę o blond włosach, Helen Beulah, z którą od razu się ożenił. Miłość i narodziny syna dodały mu skrzydeł do tego stopnia, że bydło w dolinie Pasos zaczęło znikać w zatrważającym tempie. Hodowcy wyznaczyli za jego ujęcie znaczną nagrodę. Wiosną 1895 roku małżonkowie uciekli przed ich oddziałami pościgowymi do Juárez w Meksyku. Meksykanie aresztowali uciekinierów i wtrącili do miejscowego więzienia pod zarzutem nielegalnego przekroczenia granicy. Helen została zwolniona już następnego dnia po zatrzymaniu i wróciła do El Paso. Za jej pośrednictwem Martin wynajął Johna Wesleya Hardina, by zajął się jego ekstradycją do Stanów. Hardin po świeżych niepowodzeniach sercowych, które spowodowały, że rozpił się i popadł w długi, z miejsca skierował swoje uczucia w stronę atrakcyjnej żony polskiego banity. Ta również szybko przekonała się do nowego kochanka, a pieniądze, które mąż przekazał jej na opłacenie sprawy, przeznaczyła na zakup udziałów w Wigwam Saloon w El Paso. Hardin postanowił wykończyć M Rose a, by połączyć się z jego żoną i zdobyć resztę pieniędzy, które pozostały przy banicie. Sprawę tę zlecił miejscowym stróżom prawa, którym obiecał nagrodę, jaką wyznaczono za głowę Polaka. W tym czasie Martin za łapówkę wykupił się z więzienia i aby nie zostać wydany władzom amerykańskim, przysiągł na wierność rządowi meksykańskiemu. Doszły też do niego pogłoski o romansie żony z jego niedoszłym adwokatem Hardinem. Nie chciał w to wierzyć, choć jednocześnie odgrażał się, że jeśli to prawda, nie zawaha się wymierzyć rewolweru w stronę człowieka o najszybszym refleksie w tej części Ameryki. Na początku czerwca przyjechał do Juárez zastępca szeryfa z El Paso George Scarborough, by przekonać M Rose a do powrotu, a tak naprawdę po to, by zwabić go w zasadzkę. Początkowo Martin nawet nie chciał słyszeć o powrocie, liczył, że Helen przyjedzie do niego, ale w czasie następnej wizyty, 24 czerwca, Scarborough przekazał mu jej odmowę i jednocześnie propozycję, by spotkali się w połowie mostu kolejowego nad Rio Grande. Miłość do Helen była mocniejsza od instynktu i banita zgodził się zaryzykować. Do szeryfa powiedział tylko Przebóg, pójdę! W nocy 29 czerwca o umówionej godzinie 23.00 Martin M Rose wszedł na środek mostu Central Railroad Mexican nad Rio Grande. Szeryf Scarborough już na niego czekał. Usiedli na moście i rozmawiali kilka minut. Polakiem szarpały wątpliwości, czuł podstęp, lecz chęć spotkania z ukochaną kobietą była silniejsza; zgodził się wreszcie, że przejdzie na amerykańską stronę. Scarborough zapewnił go, że po drugiej stronie czeka na niego jedynie żona, a jeśli się boi, niech wraca do Juarez. M Rose zerwał się w tym momencie i powtórzył Na Boga, pójdę za wami! Ruszyli i gdy doszli do nasypu mostu, Polak wyprzedził szeryfa, przystanął, starając się wybadać, czy ktoś nie czai się w mroku, po czym ruszył znowu. Uszedł jeszcze kilkadziesiąt kroków, gdy nagle, z boku, ktoś krzyknął Ręce do góry! Błyskawicznie wyszarpnął colta z kabury i zwrócił się w stronę szeryfa, lecz ten był na to przygotowany i pierwszy posłał kulę w pierś banity. Strzelać zaczęli też przyczajeni ludzie Scarborough zastępca szeryfa Jeff Milton i ranger Frank McMahon. M Rose, mimo ran, ruszył w stronę oddalonego o kilka metrów szeryfa, lecz nie zdążył już wystrzelić, bo powaliły go następne pociski. Zdołał jeszcze wyjęczeć: Chłopcy, zabiliście mnie... Scarborough postawił stopę na konającym M Rose i powiedział: Nie ruszaj się, a my nie będziemy strzelać. Była 23.30, gdy na odgłosy strzelaniny dotarli do mostu kolejni przedstawiciele prawa, między innymi szeryf Billy Gulberson i sędzia Howe. Na miejscu, jakieś 350 metrów po stronie amerykańskiej, obok nasypu leżało martwe ciało M Rose a podziurawione kulami i śrutem z dubeltówki. Ciało przeniesiono do biura szeryfa, gdzie przebadał je doktor Alward White. Lekarz stwierdził, że spośród kilkunastu ran po kulach i śrucie, dwie, które przeszyły serce, były śmiertelne. W kieszeni kurtki Martina znaleziono zakrwawiony i podziurawiony dwiema kulami list zaadresowany do Pani Helen Beulah M Rose, El Paso, Texas. List został przekazany później wdowie, która jednak niezbyt przejęła się śmiercią męża. Martwiło ją jedynie to, że prócz listu nie odzyskała grubego zwitka

dolarów, który ostatni raz widziała przy mężu w Meksyku. Ta część planu się nie powiodła, gdyż prawdopodobnie pieniędzmi podzielili się stróże prawa. Na pogrzeb Martina M Rose w El Paso 29 czerwca 1895 roku przybyło jedynie dwóch żałobników: Helen Beulah M Rose i John Wesley Hardin. Adwokat przed zamknięciem trumny raz jeszcze przeszukał kieszenie denata, ale na próżno. Szeryf George Scarborough, pytany przez reportera o jego odczucia po zabiciu banity, powiedział tylko: To był zły człowiek. Los chciał, że Hardin niedługo nacieszył się wdową po Polaku. Pani Beulah M Rose okazała się klasyczną czarną wdową. W kilka dni po pogrzebie kobieta została aresztowana za bezprawne posiadanie... ciężkiego karabinu maszynowego. Przeprowadzający zatrzymanie policjant John Selman junior (który po godzinach był gangsterem) został znieważony przez rozwścieczonego Hardina i poprzysiągł mu zemstę. Kilka dni później John Selman senior wypatrzył Hardina grającego w kości w lokalu Acme Saloon i szybko zawiadomił syna. W pewnym momencie Hardin wstał od stolika i podszedł do baru, by zamówić kolejnego drinka. Zadowolony, powiedział w stronę współgraczy: Macie cztery szóstki do pokonania! Zdążył jeszcze zobaczyć w lustrze nad barem odbicie Johna Selmana juniora, który strzelił mu w tył głowy, zabijając na miejscu w wieku czterdziestu dwóch lat. Hardin zginął prawie identycznie, jak jego wielki konkurent do tytułu króla rewolwerowców Dziki Bill Hickok w Deadwood w 1871 roku. Selman uniknął natychmiastowego aresztowania, gdyż zarzekał się, że działał w obronie własnej tę kwestię miał rozstrzygnąć sąd, ale nigdy nie doszło do rozprawy. John Selman junior zginął 5 kwietnia 1896 roku, po pijanemu, w czasie kłótni przy karcianym stoliku, w pojedynku z szeryfem federalnym... George em Scarborough. Pochowano go z pompą (bynajmniej nie za zasługi policyjne, lecz bandyckie) w El Paso na tym samym cmentarzu, na którym leżeli już M Rose i Hardin. Jednak w odróżnieniu od ich kwater, grób Selmana był nieoznaczony i z czasem zniknął z ziemi i ludzkiej pamięci. Przekleństwo czarnej wdowy nie ominęło też szeryfa federalnego George a Scarborough, który zginął w bandyckiej zasadzce 5 kwietnia 1900 roku. Został pochowany na cmentarzu w Deming w Nowym Meksyku. Historia milczy o dalszych losach pani Helen Beulah M Rose. Na wyrwanym pustyni cmentarzu Concordia w El Paso, na którym między grobami rosną krzewy i kaktusy, leżą jej sławny kochanek rewolwerowiec i oddany do końca mąż polski kowboj, który, gdyby nie ona, byłby tylko jednym z wielu zapomnianych drobnych bandytów pogranicza. Bibliografia: 1). T.L. Baker, Historia najstarszych polskich osad w Ameryce, przeł. A. Bryczkowski, Wrocław 1981. 2). D. McCown, The Goddess of War. A True Story of Passion, Betrayal and Murder in The Old West, Texas 2009. 3). L.C. Metz, John Selman. Texas Gunfighter, New York 1966. 4). L.C. Metz, John Wesley Hardin: Dark Angel of Texas, Oklahoma 1998. 5). C.L. Sonnichsen, Pass of the North, Texas 1 13

W zespole tylko pozornie traci się tożsamość Problem kultury współczesnej w naszych stronach polega na tym, że zbyt często jest opłacana przez programy europejskie, gminę i inne instytucje, a to z góry odcina działania ekstremalne Z Jackiem Pontonem Jankowskim rozmawia Paweł Piotrowicz 14 Paweł Piotrowicz: W zależności od tego, w jakiej materii artystycznej się poruszasz, używasz różnych pseudonimów: Ponton, Yola Ponton, okładkę do książki Konrada Góry pdpisałeś adresem design@strobont.com, a spotkałem się też z pseudonimem Swami Kupa Jankowski... Jacek Jankowski: Swami Kupa Jankowski jest wymieniany jako autor libretta na ulotce promującej akcję Gdy żona gotuje, mężowi smakuje. Jest to osobowość dawno wymarła, którą się posługiwałem. Sądzę, że to kwestia dystansowania się do pewnych etapów swojego rozwoju, zaznaczam w ten sposób pewne okresy w swoim istnieniu, ale niekoniecznie chciałbym, żeby one dalej ze mną były, więc powstają nowe alter ego, którymi się w danym momencie posługuję. Jest to kwestia dystansu do tej maszyny, jaką jestem i nieuporczywego upierania się przy swojej ujednoliconej tożsamości, która, jak mi się teraz wydaje, w życiu każdego artysty jest czymś podstawowym czyli być marką, która się promuje, rejestruje ja sobie to odpuszczam. Pewne rzeczy robiłem pod jakimś tam szyldem. Jest to metoda, która polega na tym, by nie ciągnąć za sobą tego całego bagażu. Ale to musi być trudne, jeśli chodzi o funkcjonowanie. Marcin Czerwiński miał taki pomysł, by Rita Baum za każdym razem nazywała się inaczej. Ale właśnie w ten sposób traci się swoją historię, poza tym pojawiały się problemy formalne: za każdym razem pismo należałoby od początku rejestrować i w przypadku Rity ten pomysł został zaniechany. W przypadku artysty jest może trochę inaczej, ale i tak, w pewnym sensie, taka taktyka, którą stosujesz, rodzi potrzebę tworzenia wciąż nowego cv. Ostatnio kolega powiedział mi A ty to, Ponton, wciąż odcinasz kupony, co mnie trochę zdziwiło, bo specjalnie się nie lansuję. W przypadku pisma to jest rzeczywiście trudne i gubisz ten wątek, który pozwala ci działać, natomiast w wypadku tak zwanego artysty istnieje niebezpieczeństwo, że zaczynasz się stawać jakimś epigonem, że zaczynasz jechać na swojej spuściźnie, że nie musisz dbać o to, by każda rzecz, którą zrobisz, była po prostu dobra, nie posiłkujesz się tym, że na plakacie piszesz, że zrobiłeś to czy tamto. Jeśli się tego pozbawisz, to wchodzisz w sytuację na świeżo i zamiast bazować na zdobytym już uznaniu,musisz skonfrontować się z tym, co masz do powiedzenia aktualnie. Albo chcesz ciągnąć kasę, istnieć w sytuacjach komercyjnych lub stypendialnych, związanych z tak zwanym funkcjonowaniem jako artysta. Jeśli ciągle zmieniasz nazwę, to się z pewnych sytuacji wykluczasz. Ciekawa jest historia pisarki, która napisała książkę o Harrym Potterze. Jej inna książka została wydana pod pseudonimem i prawie nikt jej nie kupił. Dopiero kiedy ujawniła, kim naprawdę jest autor, książka sprzedała się na pniu. Lekka paranoja, no ale tak to działa. I ja trochę rozumiem tą autorkę, która próbowała uwolnić się od swojego brzemienia, być może postanowiła się od niego odciąć nie wiem,

jakie były jej pobudki. W każdym razie to sława sprawiła, że ta książka zaczęła się sprzedawać, a nie jej wartość. A może jest tak, że żyjemy w czasach absolutnej atomizacji i nikt nie jest w stanie wyłowić żadnych wartości. Jest taki zalew wszystkiego, chyba upadła też rola krytyka, który miałby wyłapywać dzieła z jak najszerszym oglądem całości. Ale oni też już dostają jakąś selekcję, bo nie da się wszystkiego przerobić. I na pewno powstają genialne dzieła, które przechodzą bez echa, bo nikt nie jest w stanie ich wyłowić, a jeśli nawet, to bez dużych nakładów finansowych nie może ich rozpropagować; to jest zagadnienie nadmiaru w dzisiejszych czasach. Jednak w tej rozmowie nie da się zupełnie pominąć przeszłości. Dlaczego zrezygnowałeś z grania w Kormoranach zaczęło cię nudzić dostosowywanie grania do konkretnych scen teatralnych czy też po prostu zafascynowałeś się grafiką komputerową? Znam obie wersje wydarzeń. Ja to pamiętam zupełnie inaczej zostałem wyrzucony z zespołu, mniejsza z tym, przez kogo (śmiech). Ludzie przechowują w sobie różne wersje wydarzeń. Zostałem wyrzucony, bo rzeczywiście to powtarzalne działanie, polegające na graniu kompozycji, nie za bardzo mnie pociągało. W muzyce interesowało mnie przekraczanie jakichś granic, szukanie sytuacji zaskakujących, na zasadzie rytualnego drążenia przy pomocy psychodelicznych środków, wytwarzanie sytuacji, która jest na tyle silna i na tyle wytrącająca z codziennej homeostazy, że to pozwala funkcjonować na świeżo. Często te akcje były swego rodzaju katharsis, czasem miały też wymiar opresyjny, ale generalnie cel był taki, żeby przekraczać. Człowiek działa zazwyczaj nawykowo, to pozwala w prosty sposób funkcjonować w świecie takim, jaki on jest, jednak wiele bodźców się wtedy odcina, pewne schematy umożliwiają w miarę bezawaryjne funkcjonowanie a nam chodziło o to, żeby zajrzeć, co jest poza tym mechanizmem nawykowego działania i postrzegania. Takie były te pierwsze Kormorany, po przejściu fazy, kiedy w graniu uczestniczyli wszyscy możliwi znajomi, którzy mieli jakieś swoje tamburyny wtedy przeszło to bardziej w nurt poszukiwawczy. Jaki był ten w miarę regularny skład z okresu poszukującego? Kormorany R.A.J. to jest chyba jakiś okres, okres quasi-regularnego składu, w którym grał Śledź, Gouy (Artur Gołacki), Marzena Gołacka, Blusmen (Piotr Jankowski) i Gaja (Artur Krawczyk) plus jakieś satelickie osoby. To był chyba najciekawszy i najbardziej pojechany okres Kormoranów, kiedy eksperymentowaliśmy z miejscami akustycznymi. Były takie czasy, kiedy szukaliśmy do grania miejsc innych niż kluby. Często były to dość poważne wyprawy, czyli jechało się daleko na parę dni, w Międzyrzecki Rejon Umocniony, lochy w zimie, to były poważne eksperymenty, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że były też w użyciu konkretne środki: łysiczka lancetowata, kilogramy THC. Były to całkiem poważne wiwisekcje, tylko ciężko to teraz unaocznić, bo nie ma rejestracji, najwyżej pojedyncze zdjęcia, są to rzeczy mało mierzalne i trudne do zrozumienia, jeśli ktoś nie brał w tym udziału. W tym składzie byliście w Jugosławii? Tak. Bo jak mówisz o tych wycieczkach i eksplorowaniu stanów psychicznych, to jakoś trudno mi to połączyć z wyjazdem w trasę po Jugosławii (śmiech). Przypomnijmy, że było to w drugiej połowie lat 80. Czyli jednak miało to formę na tyle profesjonalną, że dało się załatwić wizy i pojechać do ustalonego miejsca, które niekoniecznie było grotą w górach w Jugosławii. Z Jugosławią było tak: przyjechał do Wrocławia chłopak, który działał w strukturach studenckich w Zagrzebiu, dostał od kogoś taśmy Kormoranów i stwierdził, że to jest świetne. Potem przyszło zaproszenie i to w zasadzie było tyle. Załatwienie paszportów w tamtych czasach to było wyzwanie, zwłaszcza że było na to mało czasu. Chodziło się do urzędu i opowiadało różne historie. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, to a mało kto mówił dobrze po angielsku nikt po nas nie przyszedł (śmiech). Jakimś cudem znaleźliśmy kogoś, kto kojarzył osobę, która nas zaprosiła, chociaż bardzo słabo. Oczywiście to nie były czasy telefonów komórkowych. Ale generalnie przejechaliśmy przez całą byłą Jugosławię Zagrzeb, Belgrad, Mostar. W jakich miejscach graliście? 15

16 W bardzo różnych od pięknych sal po jakąś islamską budę w Mostarze, choć wiem, że to brzmi pejoratywnie. Tam była chyba najlepsza publiczność, ludzie bardzo żywo reagowali na naszą muzę. Jest taka tradycja, że zespoły jeżdżą samochodami, żeby załadować bębny, kejsy ze sprzętem, wzmacniacze. Nie mieliśmy wtedy w ogóle żadnego sprzętu. A mieliście swój rider techniczny? (śmiech) Takich ustaleń nie było, ten kraj był o wiele bogatszy od Polski i lepiej wyposażony, było tam wszystko, co tylko chcieliśmy, jak chcieliśmy mikrofony, to zaraz ktoś przynosił, nie było żadnych ograniczeń, pojechaliśmy z plecakiem, kanapkami i gitarą. W latach 80. życie artystyczne polegało chyba na mocnym wspieraniu się przez artystów. To była wtedy norma. Na mieście była po prostu jedna banda. Ludzie cały czas razem imprezowali i jak ktoś robił wystawę, to zapraszał ludzi, którzy grali i to się cały czas przenikało, składy się miksowały, nie było takiej polaryzacji, żeby ktoś na kogoś wilkiem patrzył. Ludzie teraz trzymają się swoich kółek. Wrocław stoi wyspami. Ludzie, którzy okopali się w jakiejś instytucji, zamykają się jako środowiska, bo jeszcze może się okazać, że wedrze się tam jakiś intruz i coś popsuje. z lewej: Rewolucja Krasnoludków, happening Pomarańczowej Alternatywy, 1988, fot. Dementi z prawej: rożenada.pl, wypoczynek w stylu polskim, 2008, fot. Ponton Arch. Z tego też chyba wynika zamknięcie i hermetyczność grup. Ale może też w dzisiejszych czasach mamy to rozpaczliwe bronienie wypracowanej tożsamości, żeby ci się ona nie rozpuściła. Przez to, że wpuścisz ludzi, którzy mają inną wibrację, ktoś obcy może zaburzać to pole. Jesteśmy homogeniczni i nie chcemy, żeby ktoś nas rozwodnił. Cały problem kultury współczesnej w naszych stronach polega chyba na tym, że zbyt często jest opłacana przez programy europejskie, przez gminę, przez instytucje i to po pierwsze odcina rzeczy ekstremalne, które jeśli wykonasz, to ktoś ci zaraz zabierze kasę. Wielu szanowanych artystów czy teatrów, które wychyliły się za bardzo, miało przykręcony kureczek. A druga sprawa, to że musisz się trzymać jakiegoś określonego pomysłu, że nie może dochodzić do spontanicznych fuzji; czynnik materialny w latach 80., kiedy rzeczy postawały bez pieniędzy i nie były biletowane, dawał dużo większą wolność twórczą i wolność w doborze partnerów do realizacji danych projektów. Teraz jest bardzo dużo wszystkiego, wszyscy coś robią i ludzie czują się zobligowani, żeby chronić swoją tożsamość. Rozumiem, że to cię nie obchodzi, bo ty się nie podłączasz pod żadne stypendia czy programy.

Chyba raz czy dwa udało mi się zarobić jakieś pieniądze na tym, co robiłem, ale nigdy nie myślałem o tym, żeby to był sposób na zarabianie. Ale dlaczego, przecież fajnie jest wymyślać muzykę albo robić filmy, tworzyć sztukę uliczną, jak np. Banksy, mieć sporo wolnego czasu, spróbować z tego żyć i nie musieć się cucić po pracy, jak to ładnie nazwałeś. No, na pewno... Być może to jest droga, na której będę się musiał skupić w danym momencie. Jak już sobie odhoduję dzieci i będę się mógł trochę puścić rzeczywistości, żeby nie zajmować się taką prozą, czy masz stabilne finansowanie. Jednak rodzina to jest poważny energetyczny zasys. Musisz dość regularnie to urządzenie zasilać, nie możesz sobie pozwolić na to, aby robić przez rok jakiś projekt, który nie przyniesie pieniędzy. Jeśli chcesz być odpowiedzialny, nie wszyscy są. Ja staram się być odpowiedzialny i myślę, że to kwestia paru lat, żebym mógł sobie spróbować całkowicie odpuścić ten niewolniczy tryb, którym jest chodzenie do pracy i robienie komercyjnych rzeczy. No nie wiem, wiele osób to sprawdza, a tylko niewielu się udaje. Edward Dwurnik powiedział kiedyś, że mieści się w tym 1% osób, którym udało się żyć ze sztuki. Większości ludzi się to nie udaje i takie sprawdzanie powoduje, że zaczynasz się znajdować na marginesie życia ekonomicznego, społecznego. Jak dzieci będą większe, to będę mógł zgłębiać tematy, jak nieposiadanie przez rok kasy i jak wstrzelić się z czymś, co jest fajne. Na pewno odwołasz się wtedy do tego, że współtworzysz Grupę Luxus, która niedawno obchodziła trzydziestolecie istnienia. Ta wystawa jest jednak swego rodzaju pomniczkiem, takim potwierdzeniem, że ta grupa była ważna w sztuce i że ma swoje miejsce w jej historii. Grupa specjalnie nie zabiegała, żeby sobie postawić pomnik. Jest to wystawa muzealna, przychodzą nowe pokolenia, mogą to zobaczyć. Poza tym oprócz starych rzeczy było też trochę nowych i to całkiem niezłych, było dużo opracowań, kurator wykonał prace badawcze, więc nawet dla mnie samego to było ciekawe, bo zobaczyłem rzeczy dla mnie nieznane. Grupa Luxus jest jeszcze w miarę żywa i może zacząć robić nowe rzeczy. Jest zresztą pomysł, aby pojechać w plener do pewnej placówki i robić z runa leśnego nowe rzeczy (śmiech). Zawsze cię odbierałem jako indywidualistę, ale jednak bywało tak, że jak ci przypasowało, to prowadziłeś zespół lub udzielałeś w się grupie plastycznej, ponieważ......ponieważ lubię pracę zespołową. Jako Kormorany podłączaliśmy się do działań Pomarańczowej Alternatywy i to dawało 17

18 nieraz poważny napęd tym wystąpieniom, w zespole tylko pozornie traci się tożsamość. A skoro jesteśmy przy Pomarańczowej Alternatywie, to jak oceniasz te miejskie krasnale, bo i tu opieram się tylko na doniesieniach prasowych podobnie jak było w przypadku Majora, który uznał, że miasto wykorzystuje krasnale, które były symbolem wolnościowym, do promocji miasta i celów komercyjnych, tak też Twój projekt krasnala został zawłaszczony do zrobienia stojaka na rowery. Majorowi chodzi o ojcostwo. Miasto aktualnie odcina się od związku tych krasnali z Pomarańczową Alternatywą, co jest absurdalne, bo poprzednie władze, jak prezydent Najniger, mówią wyraźnie, że użycie tych krasnali było pewnego rodzaju hołdem i że czerpało z wiadomego dziedzictwa. Natomiast dzisiejsi urzędnicy się tego absolutnie wypierają, co jest śmieszne. Mi chodzi o coś innego, bo akurat Noga Dzika jest tylko małym złodziejaszkiem, który nakradł tych wzorów także innym jest to ich metoda działania. Oni dostarczyli mojego krasnala jako swój oryginalny pomysł stworzonej przez portal Allegro fundacji All For Planet, (fundacji de facto pijarowej, która ma temu portalowi dostarczać przyjemnej ekologicznej twarzy). Być może całej tej sprawy by nie było, gdyby poprosili o tego krasnala, pewnie bym im go dał za darmo, ale wykazali się, niezaczepiani przeze mnie, daleko idącą arogancją. Dostałem od nich mejla po rozmowie z koleżanką z gazety, która była patronem tej Gdy żona gotuje, mężowi smakuje. Kuchnia Yolanty P., wystawa grupy Luxus Róża Mózgów, 1995, fot. Ponton Arch. akcji. Ona zapytała, czy to znam, a ja potwierdziłem, że to mój krasnal. I ona zapytała ich, o co chodzi, na co oni napisali w mejlu, że jestem jakimś pieniaczem, a oni chcieli dobrze. Od razu dostałem po łapach, a potem było jeszcze gorzej, więc jeśli nie wykazują się zrozumieniem tematu, a potem zachowują tak skandalicznie, to trzeba to załatwić. Ten krasnal pochodzi z plakatu Pomarańczowej Alternatywy Rewolucja krasnali, a było to dla mnie ważne zdarzenie, był to czas ostrych nawalanek w Polsce. Po stanie wojennym dużo było przemocy systemowej, ludzie byli bici, a strona uciemiężona, kiedy się okazało, że ma moc, nie używała tych metod, nie oddawała pięknym za nadobne, wręczała milicjantom kwiaty i śmiała się. Dla mnie to był bardzo ważny moment, dlatego nie chciałbym, aby krasnal, który był symbolem tych akcji, był używany przez jakąś korporację do robienia jakiegoś śmiesznego biznesu. Zostali ukarani? Pozwani zażądali opinii biegłego, który stwierdził, że to nie jest nawet nawiązanie, tylko 100-procentowy plagiat. Profesor Andrzej Nowaczyk wykazał, że większość prac, których używali, to w dużym stopniu plagiaty. Interesujesz się polityką? Ta historia przypomina mi sytuację z PIS, które przy okazji

referendum warszawskiego użyło literki W symbolu Powstania Warszawskiego. To skandaliczne, nie słyszałem o tym. Kiedy zaczęła się akcja z odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz, oni zaczęli sugerować tym znakiem, że sytuacja wymaga właśnie takiej samej mobilizacji warszawiaków, jak kiedyś w czasie powstania. A, to kolejna sytuacja używania symboli wolności do jakichś doraźnych politycznych gierek. Choć w efekcie wydaje mi się, że oni sobie tym zaszkodzili. Do odwołania prezydent Warszawy zabrakło im kilka procent, a jednak ileś osób pamiętających Powstanie czy ich dzieci na pewno bardzo surowo oceniło taką praktykę, bo PIS nie ma monopolu w Polsce na patriotyzm. A mnie się wydaje, że ten ich elektorat, bardzo liczny, i to ich szczucie, granie na domniemanych nawet tragediach, jest strategią, która przyniesie opłakany skutek. Dosyć przerażające jest, że żerowanie na nienawiści, strachu, na tej polaryzacji, tafia na aż tak podatny grunt. Przepaść pomiędzy zwolennikami a resztą coraz bardziej się powiększa. Takie akcje utwierdzają tylko przeciwne strony w swoich racjach, nie wywołując żadnej refleksji wewnątrz. Dla mnie mamy teraz do czynienia z sytuacją: zły policjant/dobry policjant, sytuacja rozgrywana jest na styku PO- PIS. Czyli że obydwaj policjanci dobrze się czują w swoich rolach? Tak, nie bardzo bym się zdziwił, gdyby to zostało kuluarowo zabukowane, że będą grać takie role. Funkcjonuje też opinia, że to, że przez czas dłuższy przy władzy utrzymują się dwie duże partie, to oznaka dojrzałości naszej sceny politycznej. Palikot, który dostał punkty za podjęcie w debacie publicznej takich tematów, jak legalizacja, aborcja, in vitro, antyklerykalizm, jednocześnie kompromituje te tematy poprzez sposób działania. Jest politykiem, a pełnienie takiej funkcji jest dla mnie obelgą. Jest to obszar zła, przyzwoity człowiek nie zajmuje się czymś takim, cała ta sfera powinna być zakazana i karalna. Władza polityczna to obszar patologii i powinno się to zlikwidować. Palikot wpuścił trochę powietrza w ten zgniły świat, ale jest politykiem, więc politykuje. Próbuje ugrać jak najwięcej, tak było m.in. ze środowiskiem Wolnych Konopii, które wystawił, ale chyba jednak jest w tej całej brei czymś cennym, bo raczej nie ma innych silnych prądów, które by takie tematy wnosiły do debaty. No i ma kasę, a więc może nie tylko o nią mu chodzi. To już wiemy, co tam, panie, w polityce. A poza nią? Najwięcej czasu zabiera utrzymywanie świadomości we w miarę przyzwoitym stanie (śmiech). PS Jacek Ponton Jankowski udowodnił w sądzie, że wykorzystanie na stojaku rowerowym wizerunku krasnala jest plagiatem i narusza jego prawa autorskie. Pozwani stowarzyszenie Noga Dzika i fundacja All For Planet związana z portalem Allegro zapowiadają odwołanie od orzeczenia sądu. 19

A... becadło O próbach osadzenia natury człowieka w ramach porządku politycznego u Platona i Rousseau, o tym, że największe okrucieństwa popełniają ludzie moralni, a także o psychoanalizie Antyfonta 20 Jarosław Sujczyński Mój czy tylko mój? dystrybutor snów się zaciął... Przez całą noc chciałem opuścić pokój, w którym się właśnie znajdowałem, otwierałem drzwi i trafiałem na następne. I tak do rana, kiedy to nagle znalazłem się w pejzażu przypominającym departament Finistère... Ujrzałem łódkę, poprosiłem, aby zawieziono mnie w bardziej ludzkie miejsce, ale rybak odpowiedział, że transportuje tylko martwych. Obudziłem się w parszywym humorze, wyszedłem z domu bez śniadania, wałęsając się po mieście, trafiłem do Niebiańskiego Biura Podróży. Pracownik, który odprowadzał mnie do sputnika, wręczył mi zamiast przewodnika Prawdziwą historię Lukiana. Z wycieczki na Lunę wróciłem zachwycony. A później podobnie jak Białoszewski po powrocie z Węgier zgoła zasmakowałem w podróżach. Gdy znowu wsiadałem do sputnika, pracownik Niebiańskiego Biura Podróży wręczył mi jedno z Abecadeł Miłosza 1. Tym razem jednak podróż się nie udała. Gdy do znalezienia się na najwyższym szczycie raju pozostał mi już tylko kwadrans wspinaczki, zerwał się deszcz, dzień zamienił się w noc, a mokre skały w generatory elektryczne, o czym boleśnie przekonywałem się przy każdym ich dotknięciu. W dolinie też panował koszmar. Jakiś antropos pożyczył mi nowele Papiniego; podczas tłumaczenia mitu o Arystoklesie przypominałem sobie, czego uczyli mnie o nim na studiach, i mokre włosy stawały mi na głowie. Z Terry wróciłem chory; katar leczyłem siwuchą, z mizantropii leczył mnie Antyfont-sofista. (Kilkanaście wieków później Freud w Kulturze jako źródle cierpień przytoczone na początku zdanie greckiego psychoanalityka zastąpił Niektórzy ludzie nie żyją życiem obecnym; żyją, jakby się do życia przygotowywali, poświęcając temu wszystkie swoje siły, a czas ucieka. Życie nie jest kością, którą można grać kilka razy. Antyfont-sofista cytatem z jednej ze sztuk Christiana Dietricha Grabbego: my nie możemy opuścić tego świata). Arystokles urodził się w 428 roku p.n.e. w bogatej arystokratycznej rodzinie, Platonem (gr. szeroki w ramionach) nazwał go nauczyciel gimnastyki, inaczej walki. Platon od wczesnej młodości zamierzał zajmować się polityką, jako że rozczarował go oligarchiczny rząd trzydziestu tyranów, do którego należeli jego wujowie, Charmides i Kritiasz, i zawiodła późniejsza demokracja, która oskarżyła i skazała Sokratesa. W 399 roku napisał Państwo, przedstawiając swą wizję państwa sprawiedliwego. Nasz filozof królował tylko raz, w Syrakuzach, gdzie doradzał Dionizosowi Starszemu, ale że jego rady drażniły tyrana, o mały włos nie został sprzedany jako niewolnik, jak głosi legenda. Po powrocie do Aten zajął się oceną wartości rzeczywistości sensybilnej (tej, którą możemy poznać dzięki zmysłom) w swoich dziełach i wykładach w gaju Akademos. W 347 roku p.n.e. Platon umarł. Czy umierając śpiewał jak łabądź (Fedon), odczuwający bliskie wyzwolenie duszy z ciała tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że jego Akademia była wzorowana na szkole, by nie powiedzieć sekcie, Pitagorasa, znanej mu prawdopodobnie z opowiadań Sokratesa. Przypomnijmy, że Pitagoras po licznych podróżach do Egiptu i Babilonii wrócił do rodzinnego Samos, ale ponieważ wszedł w konflikt z Polikratesem, uciekł do Krotony (południowa Italia), gdzie założył Homakaeion. Owa tajemnicza i odizolowana od otoczenia komuna spędzała czas na wspólnej pracy, pod jej wynikami zaś podpisywał się Mistrz; nie wiemy zatem, kto naprawdę był wynalazcą