Tatry 2010 (27.08.2010-01.09.2010) Czy ktoś z jadących w Tatry dopuszczał do siebie taką myśl, że pod koniec sierpnia na szlakach będzie miał śnieg? I to nie śnieg trzymający się od zimy, ale świeżutko napadany? Nie wydaje mi się. W tym roku właśnie pomni sytuacji z lat ubiegłych podjęliśmy próbę penetrowania Tatr nie w czerwcu, a w sierpniu. W 42-osobowej grupie 29 osób reprezentowało Oddział SITG Tarnobrzeg i 13 osób Oddział Lublin. Jak zauważył jakiś kronikarz, z każdym kolejnym rokiem zmieniały się proporcje w procentowym udziale reprezentantów Oddziałów. Na pierwszej wyprawie na 51 osób 40 było z O/Lublin a 11 reprezentowało O/Tarnobrzeg. Z biegiem lat grupa tarnobrzeska nabrała doświadczenia w chodzeniu po górach i Oni od kilku już lat objęli prowadzenie (nie tylko ilościowo, ale i organizatorsko). Szefowa wyprawy Lidia Burchard wybrała bazę i ustaliła termin; jedziemy do OWS Leśnik w Jaszczurówce od 27 sierpnia do 1 września. Cały czas podróży do Zakopanego to omawianie prognoz pogodowych. Wszelkie znaki na niebie i na ziemi, a także w telewizji i w internecie wskazywały, że i tym razem nie uda nam się realizacja planu wyprawy. A założenia podane w Przewodniku przez jego autora Janusza Cichowskiego były ambitne mieliśmy atakować fragmenty Orlej Perci (w kilku etapach) od strony Hali Gąsienicowej. Zakwaterowanie przebiegło zgodnie ze schematem i nazajutrz zaraz po śniadaniu mamy dylemat; jacyś destrukcyjni zapowiadacze pogody zmienili prognozy. Przestrzegali przed deszczami w sobotę, a wg nich w niedzielę ma być jako tako. Z Januszem namawiającym jednak na wyjście na szlaki zdecydowało się pójść 21 osób. Pozostali asekuracyjnie wybrali baseny w Bukowinie Tatrzańskiej. Poszliśmy więc przez Psią Trawkę (tą wersję wejścia na Halę Gąsienicową mało który z idących w przeszłości realizował). W Murowańcu znowu dzielimy się. Tu posłużę się łamańcem kolorowym; jedni idą niebieskim szlakiem nad Czarny Staw, a drudzy czarnym szlakiem nad Zielony Staw. Grupę znad Czarnego Stawu deszczyk pokropił przy schodzeniu do Kuźnic, a grupie znad Zielonego Stawu deszczyk zaczął przeszkadzać podczas wejścia na Karb. Ale obyło się bez większych opadów i na obiadokolację wszyscy stawili się w przyzwoitej formie. Buty - u niektórych przemoczone dość solidnie - poustawialiśmy na kaloryferach, które przezorny gospodarz włączył mimo pełni lata. Wieczorne podsumowanie dnia rozpoczęły śpiewy wspomagane akompaniamentem gitar i akordeonu. W przerwach wysłuchaliśmy opowieści gdzie kto był. No i okazało się, że Krzysiu Grudzień od Murowańca poszedł przez Granaty (fragment Orlej Perci) schodząc przez Kozią Dolinkę a Grześ Wojtowicz i młodzież od Siczków nie poprzestali na wejściu na Karb - dołożyli jeszcze do swych osiągnięć Kościelec.
Na drugi dzień mieliśmy wykupione bilety na Kasprowy. Prawdę mówiąc wykupione wcześniej niepotrzebnie, bo przy kasach w Kuźnicach nie było żadnej kolejki. Jedziemy do góry pierwszym kursem. Na szczycie mgła, widoczność ograniczona do15m. Termometr wskazuje zero stopni Celsjusza, w zakamarkach głazów i na trawach szron. Co robimy? Część decyduje się na wypicie kawy i powrót do Kuźnic (niektórzy szlakiem!), część podejmuje ryzyko przejścia granią. Jedni w prawo i na Halę Kondratową, a ci bardziej napaleni w lewo ku Świnicy. I wyobraźcie sobie, że ta grupa otrzymała dar z niebios przy wejściu na Świnicę chmury się rozstąpiły, pokazały się piękne widoki. Dla niektórych był to szok, bo idąc we mgle nie widzieli tych przepaści nad którymi przechodzili. Jak niebo się odsłoniło to ujrzeli i oniemieli. Z zachwytu i z trwogi. Na drżących nogach doszli jakoś do Zawratu. Ale po łańcuchach decyduje się zejść do Hali Gąsienicowej tylko dwójka. Pozostali wolą drogę dłuższą, byle bez łańcuchów. Potem zgodnym chórem przekonywali, że chcieli zobaczyć Siklawę. Trudno było w to uwierzyć, gdyż nad Stawami poszli na szarlotkę do schroniska pozostawiając wodospad z boku. Wyczyny tej grupy zainspirowały artystów do tego stopnia, że o tej wyprawie powstała piosenka ŚWINICA ZDOBYTA Godzina szósta minut trzydzieści, w Leśniku słychać krzątanie Dziś na Kasprowy bilety mamy, więc pora kończyć śniadanie. U góry mleko, szlaków nie widać, Tomek w rozterce gdzie tu gnać A córki krzyczą Ojciec nie pękaj! Przecież Świnicę miałeś brać. I poszli granią, Świnica z boku zostawić im się nie dała Andrzej z Teresą zeszli Zawratem, a młódź nad Stawy pognała. Lidka z Tomaszem, ich ciotki, wujki, na dół Roztoką schodzili Andrzej z Teresą w drodze przez Boczań wszelkie rekordy pobili. Jak zwykle w każdej grupie znajdą się indywidualiści. I u nas też tacy byli. Wojtowicz z córką poszedł na Giewont, a Grudzień przeszedł całe Czerwone Wierchy kończąc spacer w Dol. Kościeliskiej. Robił to prawie biegnąc, bo chciał zdążyć na transmisję z wyścigu Formuły 1. A że już zaczęło kropić, to całe plecy miał zachlapane, ale końcówkę wyścigu obejrzał. Aż trudno sobie to wyobrazić, ale na wieczorne śpiewy nie było chętnych i dosyć wcześnie wiara poszła do łóżek. Było to o tyle usprawiedliwione, że każda grupa w drodze powrotnej miała spotkanie z deszczem, a i perspektywa dnia następnego miała na to wpływ. W poniedziałek prognozy pogodowe znowu były niejasne. Fachowcy wróżyli jedynie przelotne opady. Z rana było jeszcze możliwie. 26 osób miało po raz drugi (wykupione wcześniej) bilety na Kasprowy i zdecydowali się pójść na Kopę Kondracką. Jak tam doszli, to szybko musieli uciekać i w deszczu schodzili do schroniska na Hali Kondratowej. Spora część osób nie chcąc być narażona na dylemat będzie albo nie będzie padać pojechała na baseny, a nieliczni wybrali spacery czy to na Rusinową Polanę, czy też na Kopieniec i tych deszcz nie dopadł. Wszyscy się zastanawiali, co wymyślą indywidualiści. A wymyślili; młode Siczki poszły na Granaty, stare Siczki na Giewont, a Grudzień przez Świnicę na Zawrat. Oczywiście wracali w deszczu, który pod koniec dnia przeszedł w intensywny.
Wieczorem podczas wspólnego śpiewania podjęliśmy heroiczną decyzję; nie jedziemy jutro nad Morskie Oko (takie były wcześniejsze założenia). Mamy dzień rekreacyjny. I ta decyzja okazała się trafna. Kilka osób (młode Siczki, Grudzień i Wojtowicz) pojechało nad Morskie Oko. Tam przekonali się że nie tylko pada deszcz, ale w wyższych partiach już prószy śniegiem. Myśli o pójściu na Rysy, czy też na Przełęcz pod Chłopkiem musieli odłożyć na zaś. Z pierwszego letniego śniegu ulepili bałwana, ustawili go na szlaku jako przestroga dla innych i wrócili do schroniska. W tym miejscu należy ich pochwalić, że zdrowy rozsądek przeważył nad ambicjami. Pożegnalne ognisko ze śpiewami i muzyką zamieniliśmy na spotkanie w murach Ośrodka. I znów trafna decyzja. Sześcioro nowicjuszy zdawało egzamin przed Komisja Weryfikacyjną. Po sprawdzeniu ich wiedzy teoretycznej oraz otrzymaniu informacji o przebytych przez każdego z nich trasach cała szóstka została przyjęta do grona GÓROŁAZÓW TATRZAŃSKICH. Było też nadanie wyższego stopnia sprawności - GÓRSKA HARCÓWKA. Pod koniec spotkania pięcioro uczestników otrzymało najwyższy stopień sprawności TRAPER TATRZAŃSKI. Stopień ten przysługuje osobom będącym minimum dziesięć razy na organizowanej przez Główną Komisję Turystyki i Rekreacji SITG wyprawie tatrzańskiej. W podsumowaniu wyjazdu padały głosy, aby w roku przyszłym powrócić na Słowację do Hrebienoka. Najbardziej za taka wyprawą optowała Lidka Burchard wymuszając na piszącym te słowa zorganizowanie takiej wyprawy. Zrozumiałem ją zaglądając do historii naszych wypraw tatrzańskich trzy razy już podchodziła na Czerwona Ławkę i za każdym razem było to podejście nieudane. Przyznała, że znowu musi spróbować. Decyzja zapadła ZA ROK POD KONIEC CZERWCA JEDZIEMY NA KILKA DNI DO HREBIENOKA! Janusz Cichowski
Krzyż z Rysów na Wiktorówkach.jpg
Na Rusinowej Polanie Nasza grupa przed Murowańcem
Tarnobrzeg śpiewa Wieczorek pożegnalny