Beskid Żywiecki - maj 2014 5 maja późnym wieczorem spotykamy się na Dworcu Głównym w Gdańsku. Po dosyć długim liczeniu idziemy na peron. Teraz musimy poczekać na pociąg. Nareszcie się doczekaliśmy. Przed wejściem do wagonu żegnamy się z rodzicami. Po chwili wszyscy jesteśmy w środku. Panie od jakiegoś czasu próbują porozsadzać nas w przedziałach, aż w końcu się udaje. Nie do końca jest dobrze, więc kilka osób musi się przesiąść. Jest już bardzo późno, lecz większość dzieci jeszcze hałasuje. My nie możemy zasnąć, ponieważ gwałtowne ruchy pociągu rozpraszają nas. Po długich próbach zaśnięcia udaje nam się odpłynąć w krainę snów. Nie wiem jak inni, ale ja często się budzę.
Dzień pierwszy Gdy w końcu nadchodzi ranek, od razu wstajemy. Teraz po cichu rozmawiamy, aby nikogo nie obudzić. Po chwili rozmowy wyglądam przez okno i widzę dwa bażanty na łące. Siedzę z koleżanką z nosem przy szybie i wypatrujemy różnych zwierząt. Już trochę zgłodniałyśmy, więc wyciągamy nasze zapasy. Wszyscy chcieliby już być na miejscu i zdobywać górskie szczyty.
Po pewnym czasie dojeżdżamy do Krakowa. Tu musimy podzielić się na dwie grupy, gdyż jedziemy do Zawoi dwoma busami. Po drodze podziwiamy niesamowite krajobrazy górskie. Podróż trwa dwie godziny i wreszcie docieramy do celu. Zaraz Panie zaprowadzą nas do pokoi. Mnie się one dosyć podobają. Mamy chwilę na rozpakowanie rzeczy, a już przewodnik nas woła, bo wyruszamy na pierwszą wycieczkę.
Po drodze przewodnik górski opowiada nam o drzewach i innych roślinach. Wkrótce dochodzimy do mrowiska. Tu dowiadujemy się, że mrówki były wykorzystywane w celach leczniczych. Zaczyna się droga w górę. Przewodnik znów odkrywa przed nami różne sekrety o szczawiku zajęczym, o lesie jodłowym itp. Idziemy dalej w górę i w górę. Wszyscy jesteśmy już zmęczeni i spoceni. W końcu docieramy do polany, skąd rozpościera się przepiękny widok na góry. Wreszcie możemy trochę dłużej odpocząć. Większość dzieci siedzi i zbiera siły na dalszą drogę; niektórzy jednak mają niespożyte zasoby energii. Przewodnik zarządza koniec przerwy i wyruszamy dalej.
Po długiej wędrówce wreszcie docieramy do celu zdobywamy Mosorny Groń (1047m n.p.m.). Na samym szczycie jest wyciąg narciarski. Pan opowiada nam o Babiej Górze, która znajduje się naprzeciwko nas. Widać tam nawet resztki śniegu. Teraz także wszyscy odpoczywają i jedzą. Jest bardzo ciepło i przyjemnie. Wiatr nie wieje, a słońce mocno przygrzewa. Aż się nie chce schodzić w dół.
Niestety, musimy wracać. Jest ślisko i stromo. Największe gapy się przewracają. Po dosyć długiej wędrówce dochodzimy do wodospadu Mosorczyk, który ma ok. 8 m wysokości. Pan pozwala nam napić się z niego wody. Jest zimna, czysta i wspaniale gasi pragnienie. Jest tu naprawdę uroczo. Znów ruszamy. Droga nie jest łatwa ślizgamy się na błocie i staramy omijać niewielkie strumyczki przecinające naszą ścieżkę. Po kilkunastu minutach wychodzimy na drogę asfaltową. Zostało jeszcze półtora kilometra drogi do ośrodka. Docieramy do pensjonatu i idziemy na późny obiad. Wieczorem umyci i w pidżamkach odpoczywamy, gramy w karty i leniuchujemy. Jesteśmy nieźle zmęczeni, więc idziemy spać.
Dzień drugi Dzisiaj rano Pani budzi nas o 7:30. Ubieramy się i idziemy na śniadanie. Po posiłku wyruszamy na kolejną przygodę. Po drodze wstępujemy do sklepu i uzupełniamy zaopatrzenie.
Wyruszamy w dalszą podróż. Droga nas wiedzie coraz bardziej pod górę, a słońce coraz mocniej grzeje. Wkrótce zagłębiamy się w rześki las. Czekamy tu na przewodnika i jest to dobra okazja, by coś przekąsić. Ruszamy w drogę niebieskim szlakiem. Znów pod górę jak to w górach. Docieramy do granicy Babiogórskiego Parku Narodowego. Przewodnik opowiada nam o potoku Rybnym i o tym, że zbyt długie siedzenie na ściętym świerku grozi przyklejeniem żywicą. Na to Pani Monika wystrzeliła jak z procy ze swojego wygodnego świerkowego siedziska.
Następny odpoczynek mamy dopiero na Polanie Cerchlowej. Nazwa ta pochodzi od obrączkowania drzew. Jest tu piękny widok na Mosorny Groń, gdzie byliśmy wczoraj. Mijamy młode jodły poobgryzane przez jelenie. Po długiej wędrówce docieramy do stromego odcinka. Niewielu udaje się wejść tam bez jęczenia i zatrzymywania. Reszta ciągnie się i marudzi.
Przez większość drogi widzimy Mosorny Groń. Jest tu pięknie. Nadal się wspinamy, teraz po stromych kamieniach. Docieramy do schroniska górskiego!!! Mamy aż pół godziny przerwy!!!! Kupujemy sobie pamiątki i przekąski. Idziemy do muzeum przy schronisku, w którym oglądamy szczątki samolotu rozbitego w okolicy.
Znów ruszamy w drogę po głazach. Jesteśmy w piętrze regla górnego otoczeni przeważnie przez świerki. Obszar ten jest objęty ochroną ścisłą. Roztacza się przed nami coraz piękniejszy widok. Zostało nam kilka kilometrów do szczytu. Robi się coraz chłodniej i mocno wieje. Docieramy do piętra kosodrzewin. Od jakiegoś czasu idziemy wzdłuż granicy Polski i Słowacji. Bardzo tu wieje i muszę się trzymać koleżanki, aby mnie nie zwiało.
Przewodnik opowiada nam, że pod kamieniami, po których idziemy, jest zasypany kościół. Wreszcie zdobywamy szczyt Babiej Góry (1725 m n.p.m.), a tam chroni nas od wiatru kamienny mur. Słuchamy legendy o Babiej Górze i zaczynamy schodzić w dół.
Wiatr nie ustępuje i dopiero w kosodrzewinach jesteśmy nieco osłonięci. Mamy trochę odpoczynku, gdyż czekamy na zasapaną resztę grupy. Ruszamy dalej. Droga, mimo że w dół, jest długa i męcząca, i nasi wycieczkowi spowalniacze idą jeszcze wolniej niż pod górę. W końcu droga robi się mniej stroma, ale za to bardziej błotnista. Niektórzy marudzą, że są zbyt ubłoceni, inni, że idziemy za szybko, a pozostałym wszystko się podoba i mogliby iść jeszcze dużo dalej. Idziemy w dół i w dół jak to w górach bywa. W końcu wychodzimy z lasu. Na przydrożnej tablicy pan pokazuje nam, jaką trasę dziś pokonaliśmy. Była ona strasznie długa przeszliśmy 27 km w 11 godzin!!! Tu przewodnik żegna się z nami i wraca do domu samochodem, a my na piechotę do ośrodka około godzina marszu. Zaczyna kropić. Na miejscu czeka na nas obiadokolacja, jak zwykle przepyszna. Po jedzeniu i myciu mamy czas dla siebie, a potem idziemy spać.
Dzień trzeci Rano pakujemy się, idziemy na śniadanie i wyruszamy na ostatnią wycieczkę. Na dworze jest pochmurno. Wybieramy się do skansenu. Tam spotykamy się z przewodniczką. Zwiedzamy stare chaty, w tym jedną, która ma 200 lat. Wpisujemy się do księgi odwiedzających. Opuszczamy skansen i idziemy na wystawę Babiogórskiego Parku Narodowego. Jest tu wiele wypchanych zwierząt, między innymi niedźwiedź brunatny, sarna, jeż, żmija zygzakowata, borsuk i wiele ptaków. Oglądamy prezentację o górach. Możemy kupić sobie tu pamiątki lub zrobić pamiątkowe pieczątki.
Spotykamy się z nowym przewodnikiem. Z nim idziemy do lasu i oglądamy: rzeżuchę leśną, sit rozpieszny, kmieć błotną, niezapominajkę, skrzypy leśne, fiołka leśnego, mniszki lekarskie, poziomki, szczawik zajęczy. Idziemy cały czas pod górę. Nareszcie jest odpoczynek. Jesteśmy na małej platformie, skąd bardzo dobrze widać Babią Górę. Ostrożnie schodzimy w dół jest ślisko i mokro, musimy się trzymać barierki. Pospiesznie wracamy do ośrodka, gdzie przebieramy się. Panie dokładnie przeliczają dzieci, czy kogoś nie brakuje. Na szczęście wszyscy zdążyli i wyruszamy busami do Krakowa.
Kraków Obiad dzisiaj jemy w McDonaldzie. FUJ. Prawie wszyscy ze smakiem tam jedzą. Tylko ja wolę suchą bułkę. Po posiłku robimy zakupy na drogę powrotną. Idziemy na dworzec i w końcu przyjeżdża pociąg. W moim przedziale jest wesoło moja koleżanka ciągle nas rozśmiesza gada i wygłupia się. Jeszcze tylko przesiadka o 23:30 we Wrocławiu i kuszetkami wracamy do Gdańska. Szkoda, że tak krótko!!! Dziękujemy Pani Elizie i Pani Monice za tak wspaniałą wycieczkę!!! Tekst i zdjęcia Amelia Beśka