W dniu 8 czerwca 2010 roku w Klubie Inteligencji Katolickiej swoimi wspomnieniami z pallotyńskiej pielgrzymki do Wietnamu i Kambodży dzieliła się mecenas Barbara Rakowska- Mila, członek zarządu KIK. Grono zainteresowanych słuchaczy było liczne, gdyż Prelegentka znana jest z pięknego i niezmiernie ciekawego przekazywania swoich przeżyć i przemyśleń. Wspomnienia z pallotyńskiej pielgrzymki do Wietnamu i Kambodży Serdecznie dziękuję Państwu za przybycie na dzisiejsze spotkanie. Na sali wystawionych jest kilkanaście zdjęć spośród ponad 500 wykonanych przeze mnie podczas pallotyńskiej pielgrzymki do Wietnamu i Kambodży. Pielgrzymka ta odbyła się w jesieni 2009 roku. Pozwoliłam sobie wyłożyć Państwu na stołach kartki z modlitwą czternastoletniej dziewczynki z Libii. Dlaczego? Ponieważ będę mówiła też o pewnych tragicznych kwestiach, np. o prześladowaniach chrześcijan w Wietnamie, czy też o krwawym reżimie Pol Pota w Kambodży. Ta dziewczynka modlitwą swoją uczy nas, jak z Bogiem rozmawiać w obliczu zła (modli się m.in. Panie, ukarz, jeśli chcesz, ludzi złych, ale nie surowo, bo oni nie wiedzą, co czynią ). Pielgrzymka do Wietnamu i Kambodży była moją trzynastą pielgrzymką z Warszawskimi Pallotynami. Żeby dotrzeć do tego najdalszego zakątka Azji i objechać te dwa kraje, podróżowaliśmy łącznie 9 samolotami, najdłuższy lot, z Warszawy do Hanoi, z przesiadkami w Amsterdamie i Hong-Kongu, trwał 14 godzin. Socjalistyczna Republika Wietnamu zajmuje wschodnią część Półwyspu Indochińskiego, a jej terytorium podobne jest do wydłużonej litery S i rozciąga się wzdłuż południka na około 4,5 tys. km wzdłuż wybrzeża Morza Południowo-Chińskiego. Ludność Wietnamu wynosi ponad 84 mln, w 2/3 wyznaje buddyzm, ponad 8% stanowią katolicy, 7% to taoiści, 1% - muzułmanie. Wietnam to stare państwo. Jego początek datuje się od I tysiąclecia przed Chrystusem, ale dopiero XX wiek był najtragiczniejszym okresem w jego historii. A dlaczego? Otóż już w 1930 r. Wietnam wkroczył na drogę komunizmu, powstała tu Komunistyczna Partia Wietnamu pod kierownictwem Ho Chi Minha, który w 1945 r. proklamował Demokratyczną Republikę Wietnamu. Doprowadziło to do wojny indochińskiej, w wyniku której nastąpił w 1954 r. podział kraju na socjalistyczną północ ze stolicą w Hanoi i kapitalistyczne południe z władzami w Sajgonie. Wspierani przez ZSRR komunistyczni partyzanci przenikali na południe, co doprowadziło do krwawej wojny wietnamskiej. Dziś Wietnam nadal jest państwem komunistycznym, choć zrezygnowano tu z podstawowych zasad komunizmu, tj. kolektywizacji rolnictwa oraz dopuszczono gospodarkę wolnorynkową. W komunistycznym Wietnamie utrzymuje się bałwochwalczy kult zmarłego w 1969 r. Ho Chi Minha. Jego zabalsamowane zwłoki złożono w szklanej trumnie w specjalnym Mauzoleum w Hanoi. Mauzoleum to jest nieczynne od września do grudnia, w tym czasie co roku zwłoki Ho Chi Minha podlegają konserwacji w laboratorium w Moskwie. Byliśmy w Hanoi w listopadzie, stąd wokół Mauzoleum cisza. Widzieliśmy natomiast liczne wycieczki dzieci, nawet przedszkolaków, obowiązkowo odwiedzających wszelkie miejsca związane z wujaszkiem Ho. Katolicy w Wietnamie stanowią dziś ponad 8 % ludności. Po Filipinach to dziś najliczniejszy i najbardziej dynamicznie rozwijający się Kościół w Azji. Ale wolność religijna jest tu nader złudna. Kościół pozostaje pod ciągłą obserwacją i presją władz, jako rzekome zagrożenie socjalistycznego ładu społecznego. Dotąd brak też uregulowanych stosunków
dyplomatycznych z Watykanem. Wietnamski kościół katolicki wyrósł na krwi męczenników, których liczba przewyższa wszelkie wyobrażenia. Papieże Leon XIII, Pius X i Pius XII beatyfikowali łącznie 117 osób, przeważnie męczenników. Wszystkich ich Jan Paweł II w 1988 r. zaliczył w poczet świętych. Prześladowania trwają do dziś, szczególnie na tych prowincjach, gdzie wszelka działalność religijna jest zakazana. Domy i rodziny katolickie są stale inwigilowane, w ogóle aparat bezpieczeństwa nastawiony jest na walkę z chrześcijaństwem. Tam Msze św. odprawiane są często konspiracyjnie (w domach prywatnych). Działają też tzw. ukryci kapłani: wtedy Eucharystia sprawowana jest zbiorowo, wszyscy się modlą głośno, łącznie ze zbiorowym wypowiadaniem formuły przeistoczenia. Msze takie są ważne, jako że jeden spośród wiernych jest kapłanem, ale ukrytym. Katolicy nie są dopuszczani do pracy w administracji. Wprawdzie powołań kapłańskich nie brakuje, ale państwo ogranicza limity przyjęć do seminariów, władze prześwietlają i opiniują każdego kandydata do seminarium i całą jego rodzinę. Stąd młodzi często studiują po kryjomu za granicą i tam przyjmują święcenia. Muszę wspomnieć też zasłużonego dla kościoła wietnamskiego Jezuitę francuskiego Alexandra de Rhodes, zmarłego w 1660 r., który opracował alfabet wietnamski i pierwszy wielojęzyczny słownik wietnamski. Największym narodowym sanktuarium w Wietnamie jest święty ośrodek Maryjny La Vang (ok. 60 km od Hue). Historia tego miejsca wiąże się z objawieniami maryjnymi w latach 1798-1801. W tym czasie podczas wielkich prześladowań wielu katolików szukało schronienia w dżungli. Cierpieli z powodu zimna, dzikich zwierząt, chorób typowych dla dżungli i głodu. Zbierali się na modlitwach i odmawiali różaniec. Pewnej nocy ukazała się im Matka Boża z Dzieciątkiem w ramionach, pocieszała ich oraz kazała im gotować liście z pobliskich drzew i używać wywar jako lekarstwo i zapewniła, że modlitwy wszystkich, którzy przyjdą na to miejsce, będą wysłuchane. Faktycznie, były liczne uzdrowienia, stopniowo napływało wielu pielgrzymów, z siekierami i bębnami, by odstraszać dzikie zwierzęta. Po ustaniu prześladowań wybudowano tu świątynię, którą Jan XXIII w 1962 r. podniósł do godności bazyliki, ale zniszczona została podczas wojny w 1972 r. Planuje się budowę nowej bazyliki. Skośnooka Madonna z La Vang jest dla Wietnamczyków tym, czym dla Polaków Matka Boska Częstochowska. Jak wygląda życie w Wietnamie? Wietnam uchodzi dziś za jeden z najbezpieczniejszych krajów na świecie pod warunkiem, żeby za dużo nie pytać. Mieszkańcy są niespotykanie ufni i serdeczni, ale nasi miejscowi przewodnicy, przydzielani nam w każdej miejscowości, byli wyraźnie zaprogramowani, bali się wnikliwych pytań, bezustannie wychwalali dobrodziejstwa socjalizmu. Ruch uliczny w miastach Wietnamu mógłby znaleźć się na liście rekordów Guinnesa. Podobnego chaosu i szaleństwa nie spotkałam nawet na Bliskim Wschodzie czy w krajach arabskich. Nie kończąca się lawina motocyk li i skuterów, przy czym nie ma rzeczy, której Wietnamczyk nie mógłby przewieźć na rowerze czy skuterze, np. dwumetrową szafę, czy też czterech współpasażerów z tłumokami. Ale przyznać muszę, że przez całe 2 tygodnie nie widziałam ani jednej nawet banalnej stłuczki. Jadą ostro, lusterko w lusterko. Rodzina wietnamska jest patriarchalna, ojciec decyduje o wszystkim, też o małżeństwie dzieci. Liczy się tu ród rodowód. Przynależność do rodów spisywana jest w kronikach rodzinnych. W każdym, nawet najskromniejszym domu jest świątynia przodków, taki ołtarzyk to miejsce spotkań rodzinnych. Najstarszy w rodzinie czuwa nad kroniką rodu i rejestrem grobów, spisywanych nawet do piątej generacji wstecz. Jeśli chodzi o groby, to na wsiach chowa się nieraz zmarłych na polach ryżowych. A dlaczego? Bo wierzą, że zmarły po
śmierci opiekuje się rodziną i na polu ryżowym znajdzie pod dostatkiem wody do picia i ryżu do jadła. Ponadto zmarły ojciec ma pewność, że syn nie sprzeda roli i pola, na którym pochowany jest jego ojciec. Wietnamczycy bardzo cenią sobie więzy rodzinne i przywiązanie do domu rodzinnego. Co roku w okresie świąt TET, czyli ich nowego roku księżycowego, Wietnamczycy ściągają z całego kraju, a nawet ze świata do rodzinnych domów. Wierzą przy tym, że ich zmarli przodkowie co roku wracają także z zaświatów na święto TET, by nawiązać więź z żyjącymi potomkami i pożywić się u nich w domu. Po trzech dniach świątecznych duchy odchodzą. W Wietnamie długo trwało wielożeństwo, jeszcze za panowania Francuzów była dopuszczalna poligamia. W takiej rodzinie była tzw. pierwsza żona i dalsze żony. Ta pierwsza była czcigodną matką wszystkich dzieci. Te drugie, trzecie i dalsze żony mąż wybierał sobie sam lub w porozumieniu z pierwszą żoną. Po śmierci męża ta pierwsza sprawowała funkcje zmarłego ale nie wychodziła ponownie za mąż. Zgodnie z konfucjańską moralnością kobieta wietnamska musi być posłuszna ojcu, posłuszna mężowi i posłuszna swemu najstarszemu synowi po śmierci swego męża. Jakkolwiek rozwodów się nie akceptuje, jednak mąż ma prawo oddalić żonę, gdyby była bezpłodna lub była nadmiernie gadatliwa. Nie wolno było jednak oddalać ciężarnej. Tak więc kobieta wietnamska jest związana z mężem i jego rodziną już do końca życia. W ogóle kobiety pracują ciężej, niż wynikałoby to z uczciwego podziału pracy. Widać je wszędzie: na wsiach, na polach ryżowych, gdzie stoją godzinami w wodzie, głęboko pochylone w tych swoich spiczastych kapeluszach, czy przy robotach drogowych, nawet przy oczyszczaniu miasta. Ciąża i narodziny dziecka to wielkie święto rodzinne. Kobietę ciężarną karmi się gęsimi jajami to daje inteligencję, poi mlekiem kokosowym to daje lekki poród. (A propos jajek w Wietnamie wykwintnym przysmakiem są na surowo spożywane jajka z zawartym tam już pisklęciem.) Urodzone niemowlę należy dużo kołysać, bo wtedy złe duchy otrząsną się z dziecka. Panuje też taki dziwny zwyczaj wynajdowania wad dziecka: jaki mały, brzydki, itp., by odgonić złe duchy. Ogromny nacisk kładzie się na wykształcenie dzieci. Rodziny wypruwają sobie żyły, by wykształcić dziecko w dobrej szkole. Poza szkołą płaci się za różne zajęcia dodatkowe. Nauczyciele wietnamscy cieszą się większym uznaniem, niż lekarze, ale są źle wynagradzani, dlatego oficjalnie daje się im koperty, które mają rekompensować niskie zarobki. Dzieci zbierają też datki na pomoce naukowe dla swej szkoły (śpiewy dla turystów). Obowiązują mundurki już też w przedszkolu. Państwo płaci zasiłki rodzinne tylko na dwoje dzieci, gdy pracujący rodzic ma więcej dzieci trudno mu w firmie o podwyżki płac i uznanie społeczne. Wietnamskie władze zmuszają kobiety do aborcji w przypadku trzeciego dziecka. Szczątki dzieci zabitych w czasie aborcji są po kryjomu grzebane. Np. w jednej parafii co tydzień wierni przynoszą z dwóch okolicznych szpitali około 50 maleńkich paczuszek z ciałkami dzieci. Przechowują je w lodówce na probostwie, potem nadają dzieciom imiona i urządzają im pogrzeb. W ogóle dzieci są bardzo zdolne. U nas w Warszawie w szkołach, w których uczą się też dzieci Wietnamczyków, uchodzą one za najpilniejsze, zawsze punktualne i z odrobionymi lekcjami. Zatoka Ha Long - jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Wietnamie, w odgałęzieniu Zatoki Tonkińskiej, to azjatycki cud przyrody, uchodzi za najpiękniejszą zatokę świata, wpisana jest na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. Na akwenie wodnym o powierzchni ponad 1.500 km kw. fantastyczne skalne góry wyrastające wprost z turkusowej wody Morza Południowo-Chińskiego tworzą niezapomniany krajobraz. Tych skalnych gór jest około 2 tysiące, więc pływanie po zatoce przypomina krążenie w labiryncie, który stanowi wymarzoną scenerię do filmów. Kręcono tu między innymi film Indochiny z Catherine Deneuve, film nagrodzony Oskarem. Jest naprawdę piękny, większość akcji rozgrywa się właśnie w Zatoce Ha Long. Tutaj też jeszcze przed 100 laty grasowali piraci i tu znajdował się najsłynniejszy targ niewolników zwożonych z całego
świata. Na wodach zatoki Ha Long mieszka około 300 rodzin rybaków. Mieszkają w tradycyjnych łodziach zadaszonych bambusem, a bogatsi mieszkają w drewnianych domkach na pływających tratwach. Tworzą oni tu tzw. pływające wioski. Jest to kompletnie inny świat, 6 wiosek z łodzi i tratw unosi się na łagodnych falach Zatoki. Taki dom na tratwie ma około 40 m kw. Urządzenia elektryczne zasilane są prądem z akumulatora. Mieszkańcy łowią ryby lub hodują je w podwodnych klatkach. W podwodnych basenach hodują 400 gatunków ryb i ok. 500 gatunków mięczaków i krabów. To ich taki morski inwentarz, karmią je i hodują, potem sprzedają (mątwy, krewetki, makrele, tuńczyki). Dostawy do miast załatwia się telefonicznie. Też z miasta, na zamówienie, pływające barki (delikatesy czy browary) dostarczają wszystkiego, co niezbędne do życia to taki pływający biznes. Ludzie w tych wioskach tworzą klany rodzinne, wzajemnie się wspierające. Tutejsze dzieci mają zakodowane, że muszą uważać i same o siebie zadbać. W wieku 3-4 lat są już świetnymi pływakami. Jak już jesteśmy na wodach Wietnamu, to przenieśmy się na południe Wietnamu. Opowiem o niezapomnianym spływaniu wodami delty rzeki Mekong. Licząca ponad 4 tys. km długości rzeka Mekong przy ujściu do morza tworzy rozległą deltę, jej wody są wykorzystywane do nawadniania pól ryżowych. W licznych odnogach Mekongu na wbitych w dno drewnianych palach stoją w wodzie prowizoryczne domy. Wspólnie w nich żyją ludzie i zwierzęta, w kącie stoją rowery, nie może zabraknąć ołtarzyka poświęconego duchom przodków, oraz oczywiście telewizora, zasilanego akumulatorem. Mieszkańcy delty Mekongu przyzwyczaili się do częstych przypływów i odpływów. Przeraził mnie widok małych dzieci, pływających w plastikowych misach na tych niebezpiecznych wodach. Rejs po Mekongu i licznych tu kanałach odbywaliśmy łodzią motorową lub malutkimi łódkami. Na łodzi odprawiono została niezapomniana Msza św. przy śpiewie Barki. Gwarna jest azjatycka stolica Wietnamu Hanoi z licznymi śladami kolonialnej przeszłości. Było tu wiele pomysłów budowy betonowego centrum na miarę stolicy socjalistycznego państwa, ale na szczęście zabrakło funduszy i tych pięknych starych zabytków nie zamurowano. Jednym z najświetniejszych zabytków Hanoi jest Świątynia Literatury z 1070 r. wzniesiona ku czci chińskiego mędrca Konfucjusza. Najcenniejsze są tu wsparte na kamiennych żółwiach kilkusetletnie słupy, na których upamiętniono największych uczonych. Ta świątynia literatury to stara uczelnia. Kształcili się tu cesarscy urzędnicy mandaryni. Wprowadzona przez władze socjalistyczne nowa nazwa Sajgonu Ho Chi Minh jest hołdem złożonym temu wietnamskiemu działaczowi komunistycznemu. Nikt jednak tu tej nowej nazwy miasta nie lubi, stara nazwa Sajgon używana jest nawet na autobusach i różnych szyldach. Sajgon liczy ponad 7 mln mieszkańców i kojarzy się z rozrywkami, czynne do rana kluby, imprezy homoseksualne czy transwertytów, to świat narkotyków, itp. jak w wielkim mieście portowym. Ale w tym wszystkim zachwyca unikatowa katedra Notre Dame przykład francuskiej architektury sakralnej. Przed Katedrą jest piękna figura Matki Bożej, prawdopodobnie 5 lat temu widziano łzy na obliczu Maryi. Odtąd odbywają się tu wieczorne modły wiernych. Polski architekt Kazimierz Kwiatkowski, konserwator zabytków, który żył w latach 1944 1997, kierował pracami konserwacyjnymi w Wietnamie od 1981 r. Uważany jest za męża opatrznościowego, który uchronił przed likwidacją zabytkowy kompleks świątyń hinduistycznych My Son, liczący ponad 1,5 tys. lat. Jego zasługą jest wpisanie tych zabytkowych budowli na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. W pobliskim Hoi An znajduje się jego pomnik popiersie, a 4 grudnia 2009 roku miał powstać kolejny pomnik
w samym My Son. Kambodża to zupełnie różny od Wietnamu kraj: tam socjalizm, a tu monarchia konstytucyjna. Ta różnica jest widoczna już choćby na flagach państwowych: flaga Wietnamu pięcioramienna gwiazda symbolizuje Partię Komunistyczną, flaga Kambodży w centrum ma świątynię Ankor Wat. Głową państwa jest monarcha wybierany przez tzw. Radę Tronu, w której zasiadają potomkowie trzech linii królewskich. Na każdym kroku widać wszędzie wiszące portrety Jego Wysokości Norodoma Sihamoniego, który zasiadł na tro nie 5 lat temu po abdykacji ojca. Aktualny monarcha nie cieszy się jednak zbytnim szacunkiem (aktor, tancerz). Mniej też tu ludności około 15 mln. Kambodża jako trwałe państwo istniała już w I wieku, a od IX wieku jako silne zjednoczone państwo Khmerów. W czasie II wojny światowej była okupowana przez Japonię aż do 1945 r. Od 1975 r. władzę przejęli tu tzw. Czerwoni Khmerzy. Ich przywódca komunistyczny Pol Pot został premierem, a panującego księcia Sihanouka zmuszono do rezygnacji z tronu. Pol Pot w młodości studiował w Paryżu, był uczniem Paula Sartra i buddyjskim mnichem. Jego dyktatura jest uznawana za jedną z najkrwawszych w XX w. Szacuje się że w czasie niespełna 4 lat jego terroru z głodu, chorób i egzekucji zginęło 25% ówczesnych mieszkańców. Jego utopijny społeczno-komunistyczny program to: ewakuacja wszystkich miast i spędzenie ludności miast do pracy na polach ryżowych, utworzenie tam komun rolniczych, eksterminacja inteligencji, palenie bibliotek, zniesienie pieniądza. Karano za wszystko, za noszenie okularów, za zbyt delikatne dłonie. Ludzi skazywano na podstawie zeznań wymuszanych torturami. Więźniów i całe rodziny wywożono na tzw. Pola śmierci, gdzie dokonywano masowych egzekucji, skazańcy resztkami sił kopali doły do których wrzucano też żywych. Zwiedzaliśmy jedno z takich poruszających miejsc w miejscowości Tuol Sley. Tam dawne ekskluzywne liceum zamieniono na więzienie tortur. To wstrząsające świadectwo ludobójstwa Pol Pota. Tu więziono i torturowano 17 tys. ludzi, przeżyło tylko 14 osób. Oglądaliśmy w stolicy Kambodży Phnom Penh, zachowane jeszcze całe wymarłe ulice. Przerażający widok, zmurszałe, szare domy, z których wygnano całe rodziny. Tam ocalało jedynie 70 osób, zresztą obłąkanych z głodu i wycieńczenia. Reżim upadł pod koniec lat 70, ale Kambodżę czeka jeszcze daleka droga do normalności. Co to jednak za normalność, wszędzie bieda i głód. Kambodża to jeden z najbiedniejszych krajów na świecie. Po wymordowaniu niemal 1/3 ludności ponad połowa tych co zostali, to analfabeci. Widać tu mnóstwo mnichów buddyjskich, bo wstąpienie do klasztoru to często jedyna szansa na edukację. W przeciwieństwie do Wietnamu, gdzie rodzice dbają o edukację dzieci tu nie widać pędu do nauki, należy tylko nauczyć się pisać i liczyć, potem do pracy, by żyć. Można też kraść, jak nikt nie widzi. Najgorsze jednak co mnie przeraziło w Kambodży, to zaminowane życie w Kambodży. Kambodża to jeden z najbardziej zaminowanych rejonów świata. Z tego powodu co miesiąc ginie tu średnio 70 osób, a 300 odnosi rany (statystyka z 2007 r.). Wybuch najczęściej rozrywa człowiekowi nogi, ręce, genitalia. Mina przeciwpiechotna to broń doskonała, niezawodna i tania, kosztuje około 1 dolara, ale żeby ją bezpiecznie zniszczyć potrzeba już jakieś tysiąc dolarów. Rocznie przeznacza się na cele rozbrojenia min około 34 mln dolarów, ale to i tak za mało, bo w ziemi znajduje się jeszcze około 6 mln min. Rozminowują kobiety-saperzy, pracujące dla MAG-u, tj. Mines Advisory Group. MAG to międzynarodowa organizacja zajmująca się od 1989 rozminowywaniem Kambodży i wielu innych krajów zmagających się z tym problemem, Angoli, Konga, Rwandy, Sudanu, Wietnamu, Kosowa. Rozminowują kobiety, które są starannie przeszkolone przez MAG. Czemu kobiety? Bo są dokładniejsze i cierpliwsze w tej niebezpiecznej pracy. Zarabiają 200 $ miesięcznie, to dla nich fortuna, starcza na utrzymanie
całego wielkiego klanu rodzinnego. Uczestnicy organizacji Mines Advisory Group wspierają też osoby dotknięte traumą pourazową. W 1997 r. MAG otrzymała pokojową nagrodę Nobla za swą działalność. Mocno angażowała się w działalność MAG śp. księżna Diana. Na pamiątkę pielgrzymki otrzymaliśmy od Pallotynów krzyż Chrystusa Kambodżańskiego (jedna noga oderwana, druga nadpalona). Krzyż wykonany w warsztacie osób kalekich od min. Jedną z najwspanialszych atrakcji archeologicznych świata jest Angkor. By uzyskać prawo wstępu do tego rozległego na 400 km kw. kompleksu świątyń, trzeba przejść różne rygory kontrolne (bilet wstępu ze zdjęciem). W okresie IX-XII wieku starożytny Angor był największym miastem świata, pełnym domów, świątyń i pałaców, zachwycających kunsztem i rozmachem wykonania. Stworzyła je jedna z najwspanialszych cywilizacji jakie wydała ziemia. To co robi w Angkorze najmocniejsze wrażenie, to upadek okazałości i potęgi człowieka wobec potęgi przyrody. Potężne korzenie tzw. puchowca i figowca bengalskiego dławią morderczym uściskiem wspaniałe dzieło człowieka. Destrukcyjna siła tych grubych korzeni zdołała przebić potężne ściany budowli. Bujna roślinność zdruzgotała cudną architekturę i rozkruszyła ściany, macki żmijowatych korzeni wciskają się wszędzie. Z niewyjaśnionych do dzisiaj przyczyn w XV w. miasto zostało całkowicie wyludnione i na kilkaset lat zapomniane. Dopiero w 1860 r. francuski badacz Henri Mouhot zupełnie przypadkiem natknął się na wspaniałe ruiny zagubione w środku dżungli oddał je ponownie światu. Naukowcy od dziesiątków lat głowią się nad przyczynami upadku silnego miasta Angkor, ale żadna z teorii nie została powszechnie zaakceptowana. Na całym obszarze rozrzuconych jest prawie tysiąc świątyń, pochłanianych przez drapieżną dżunglę. Najważniejsze to Angkor Wat (jej wizerunek znajduje się na fladze Kambodży) oraz Bayon słynący z 216 gigantycznych kamiennych twarzy. Angkor przewyższa swoją monumentalnością egipskie piramidy. Ale ogromna skarbnica zabytków kusi i przyciąga przestępców, jest tu prawdziwe eldorado dla grabieżców i handlarzy. Grabieżom nie ma końca, bo kilogram zabytkowych kamieni warty jest tyle, co kilogram złota. Dla ubogich mieszkańców Kambodży handel kamiennym dziedzictwem to sposób na przetrwanie. Przez to Angkor stracił dużą część swoich wartościowych zbiorów. Nie wiadomo skąd imponujące zbiory z Angkor znalazły się w muzeach Paryża, Wenecji, Bangkoku i Nowego Jorku. Ciekawe, że grabieżcą okazał się też znany pisarz francuski, orientalista Andre Malraux, który przybył tu w 1924 r. niby w celach naukowych, ale prymitywnymi narzędziami zdemolował kilka bezcennych płaskorzeźb i zamierzał przewieźć je do Europy i spieniężyć. Zatrzymany przez francuskie władze kolonialne został skazany na więzienie. Świat dowiedział się o tej awanturniczej podróży z wydanej w 1933 r. powieści Malraux Droga królewska. Angkor jest oczywiście obiektem wpisanym na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ktoś powiedział, że oglądając Angkor można umrzeć z zachwytu. Na pewno coś w tym jest, ale by umrzeć z zachwytu nad pięknem tego świata już dawno byłabym nieboszczykiem bo tak samo mówiłam Państwu po pielgrzymce w Peru i Boliwii: ujrzeć Machu Picchu i umrzeć, czy po pielgrzymce w Indiach ujrzeć Taj Mahal i umrzeć. Ja nie umieram, ale na pewno wciąż dziękuję Bogu za to, że w kolejnych pielgrzymkach pozwala mi zachwycać się pięknem stworzonego przez Niego świata i pięknem wytworów cywilizacji ludzkich, no i dziękuję Bogu za to, że mogę przekazywać Państwu moje zachwyty. Barbara Rakowska-Mila