CZAS GÓRALA [podpis] Paweł Kwaśniewski; Współpraca: Ryszard OPIATOWSKI; Fot. ADAM GOLEC, KUBA ATYS MAGAZYN nr 38 dodatek do MAGAZYN, dodatek do Gazety Wyborczej nr 222, wydanie z dnia 23/09/1994, str. 8 REKREACJA Moda przychodzi nagle: dzieciaki, nastolatki, studenci, dorośli i staruszkowie wsiadają na rowery. Pedałują do szkół, do pracy za miasto. Po kilku latach rowerowa fala ustępuje i tylko maluchy na trójkołowcach szaleją wokół piaskownicy. W dekadzie Gierka marzeniem był składak. Szczęśliwcy, co go wystali nocą pod sklepem, opuszczali miasto w wolne soboty. Składaki ważyły swoje, kółeczka niewielkie, przerzutek nie było. Zdobycie niewielkiego wzgórza to wyczyn dla osiłka; reszta musiała pchać swoje bydgoskie "jubilaty". Spod okrąłych czapeczek spływał pot. Dzieciaki dekady Jaruzelskiego błagały o BMX-y (Bicycle Moto Cross): produkowane na Zachodzie niewielkie, wytrzymałe i bajecznie kolorowe rowery do akrobacji. Zdesperowani rodzice kupowali je na giełdach, w Pewexie, czasem taszczyli z zagranicy. Romet, bydgoski monopolista rowerowy też takie cacka produkował, ale olbrzymią większość produkcji wysyłał w świat. Pociechy pedałowały w marzeniach. Pod koniec lat osiemdziesiątych nikt już nie myślał o rowerach. Nawet Wyścig Pokoju padł. Lata dziewięćdziesiąte: wielostronicowe karty wyborcze, mercedesy, zdrapki i hamburgery. W tym zgiełku niewielu zauważyło, jak po ci- chu, bez reklamy, wjechały z Europy do Polski "górale". Mountain-bików (rowery górskie) dosiadają inżynierowie, aktorzy, licealiści i rolnicy z przygranicznych wsi. Już nie wypada ujeżdżać składaka. Karton na łeb Przed polskim kościołem na Botteghe Oscure w Rzymie mikrobusy ustawiają się w długą karawanę. Wyglądają jak ekipa techniczna wielkiego kolarskiego wyścigu. Jest maj. Zaczął się sezon na "górale". Podróżni kupują rowery w supermarketach Stan-da, bo taniej, poniżej 200 dolarów. Prezent dla chrześniaka będzie niedrogi a efektowny. I bez cła, bo do dwóch stów myto nie obowiązuje. Nawet nie bardzo wiedzą, co kupili. Rowery są złożone i zapakowane w płaskie kartony. Idealnie wchodzą w luk bagażowy. Pani Alina ze Stalowej Woli szepcze do sąsiadki: - Pani bez towaru, to weźmie w Cieszynie jeden rowerek. Wie pani, i ja, i mąż mamy po chrześniaku, a komunia tuż-tuż. Jeszcze kierowca nie włączył silnika. Przed granicą przez mikrobus przebiega dreszcz. Pasażerowie nerwowo rozdzielają między siebie pudła z "góralami". Po jednym na łeb. Kurczowo ściskają sklepowe kwity. - Jak ktoś zgubił paragon, to służę - przekrzykuje podróżnych pani Maria, pilotka. - Ale do zwrotu, proszę! Pani Maria trzyma takich świstków plik. Z wyrachowania. - Zawsze trafi się gapa - mówi. - Jak musi zapłacić cło, to w ryk. Autobus stoi, wszyscy zdenerwowani, a mnie się do domu spieszy.
Streeter walczy o twarz Zbliża się północ. W Trójmieście cisza: pod gdańskim Neptunem kilka stłuczonych butelek; na sopockim Monciaku pusto. Ulewa wymiotła turystów i nocnych bankietowiczów. Ale Jerry, maturzysta, nie odpuszcza. Na plażę przyjechał z Rebeką, swoją squaw. Z ręki " górala" nie wypuści. - Nici z jazdy - mówi Jerry (Wojtuś dla rodziców). - Kumple w deszczu zmiękli. Jerry i Rebeka (de domo Jola) wyglądają podobnie: długie włosy przepasane chustą, koszule z obciętymi rękawami, szerokie bawełniane spodnie sięgające łydek. Na stopach rozklapciane adidasy, dłonie w skórzanych rękawiczkach bez palców. Rowery za to pierwsza klasa: amerykański, markowy Scott i Wheeler. - Jest nas grupa dziesięciu, piętnastu osób z "góralami" - mówi Jerry. Jedni rowery dostali od rodziców, inni zarobili handlując częściami zamiennymi, zaoszczędzili napiwki z mycia szyb lub rozwożąc pizzę. - Kiedyś, jak załoga jechała, ludzie z piskiem na boki skakali - mówi Rebeka. - Ale prawdziwy streeter (od ang. street - ulica) nie zakłóca ulicznego życia. Zbieramy się wieczorem i "trasy" robimy z dala od tłumu. Mkną po plaży, po schodkach mola, zjeżdżają z lesistych trójmiejskich wzgórz. Cichutko skradają się między zwrotnicami Gdańska Głównego lub Wrzeszcza. Czasem buszują po ogrodzonym terenie Stoczni Gdańskiej. - "Góral" daje wolność i czad - wjeżdżasz, gdzie chcesz - żadna ochrona cię nie dupnie - Jerry wyjaśnia filozofię streetersów. - Grzejesz w nocy, g... widać, tylko tylne światło kumpla. Ziemię czujesz na pedałach, na tyłku, w rękach. Zagapisz się? Puszczą hamulce? Bankowa reanimacja. To walka o nieskancerowaną twarz. Rebeka dodaje: - Tego nie robi się dla publiczności. Jest trochę jak w górach: ryzykujesz sam, znasz swój strach i słabość. Nikt nie sprawdzi, czy zdobyłeś szczyt. Sam to wiesz. Kalifornijskie klekoty Pod koniec lat pięćdziesiątych John Finnley Scott, farmer z Zachodniego Wybrzeża w Stanach Zjednoczonych, wściekły wracał do domu piechotą: w dętce dziura, to łańcuch pękł, to widelec zgięty. Rower Johna Finnleya okazał się za słaby na lesiste górki rancza. John Finnley wzmocnił ramę, założył grube opony, zmienił hamulce. Ale sąsiedzi wyśmiali jego woodsie-bike (rower leśny) i John Finnley dalej nie eksperymentował. Prawie dwadzieścia lat później, w roku 1973, władze kalifornijskiego parku narodowego w Marine County wydały motocyklistom zakaz wjazdu na chroniony teren. Fanatycy rajdów z parkowych wzgórz przesiedli się na rowery. Trochę ulepszyli konstrukcje - dospawali wzmacniające rury. Żeby nie zawadzać o gałęzie, zdjęli bagażniki, błotniki, lampy i lusterka. Tak powstał Clunker Classic (Klasyczny Klekot) - prototyp współczesnego roweru górskiego. Klekot ważył 25 kilo i wyglądał jak opancerzony radziecki rower Ukraina. Kilka lat później Joe Breeze, miłośnik turystyki i konstruktor-amator, zmajstrował pierwszą wzmocnioną ramę typową dla mountain-bika (w skrócie MTB). Wynalazek zdobył uznanie wśród Kalifornijczyków - Joe zebrał aż dziesięć zamówień. Moda na wytrzymałe rowery rozprzestrzeniła się po Stanach. Szybko wyparły z rynku inne dwukołowce. W roku 1983 co dziesiąty sprzedany w USA rower to "góral". Sześć lat później MTB stanowiły już 70 proc. całej sprzedaży.
Pierwsi wynalazkiem Amerykanów zainteresowali się Japończycy. W 1982 roku japońskie firmy Sun Tour i Shimano rozpoczęły produkcję osprzętu do "górali" (Shimano opanowała 90 proc. rynku przerzutek). Niedługo potem szaleństwo na MTB przeniosło się do Europy. Rozpoczął się ostry wyścig o klienta. Firmy wprowadzają błyskawicznie nowe techno-logie, organizują zawody, budują specjalne trasy, wydają podręczniki do nauki jazdy. "Górale" opanowują świat. Za dwa lata debiutują na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie. A legendarny Breezer No.1, konstrukcja Joe Breeze'a, wylądował w szklanej gablocie Kalifornijskiego Muzeum Historii. - Mountain-bike jest od zwykłej kolarzówki bardziej funkcjonalny i odporniejszy na wszelkie trudności - Czesław Lang, pierwszy polski zawodowy kolarz, zachwala MTB. - Potrafimy wjechać na wysoką górę. I nie ma obaw, że przy zjeździe coś pęknie, czy odpadnie. Można się wyżyć! Eldorado se ne vrati Pierwsze wiadomości o Kudowie pochodzą z roku 1477. Sto lat później odkryto tu wody mineralne. W 1905 roku uzdrowisko przyjmowało jednorazowo 700 chorych na serce. Od trzech lat Kudowa znana jest jako rowerowe eldorado, bo kilka kilometrów dalej w Nachodzie, miasteczku po czeskiej stronie, górskie rowery są dużo tańsze. - Dwa, trzy razy dziennie z synem jeździłem do Czech - mówi Tomasz, bezrobotny kudowianin. - Ja wracałem samochodem, a syn na nowiutkim rowerze. Przebicie było 50, czasem i więcej procent. Handlarze z Wrocławia brali "nówki" od ręki. W Nachodzie jest tylko jeden sklep z rowerami, na ulicy Kamenice. Petr, sprzedawca, mówi: - Biznes na Polakach zrobiłem nieziemski. Codziennie sprzedawałem kilkanaście, czasem trzydzieści sztuk. Ale na wiosnę sprzęt bardzo podrożał. Teraz mam zbyt tylko na części. Porównuję ceny: mimo podwyżki te same modele są w Czechach wciąż tańsze o jeden do dwóch milionów złotych. Henryk Cholawski, szef Oddziału Celnego Kudowa-Solne, opowiada: - Nie spotkaliśmy się z próbą przemytu na większą skalę. Hurtownicy przywożą rowery kontenerami i clą, jak Bóg przykazał. Mrówcza kontrabanda ograniczyła się do pielgrzymów z Włoch. W każdym mikrobusie znajdę tyle rowerów, ilu pasa- żerów. - Teraz szmugluję, jak dzieciaki z rodziny mają urodziny - mówi pan Tomasz. Petr, sprzedawca, wzdycha: - To se ne vrati. Kręgosłup z tytanu - Jeśli ktoś chce mieć wysokiej klasy "górala", nie może żałować pieniędzy - twierdzi Marek Kowalski, mechanik rowerowy z Lang-rover, firmy Czesława Langa. Niezłej klasy MTB, nadający się do jazdy w podmiejskich laskach, kosztuje ponad 5 mln złotych. Taki, na którym można bez obaw jeździć po Bieszczadach czy Gorcach wart jest dwa razy więcej, a na bicykl do szaleństw w ekstre- malnych warunkach trzeba wysupłać przynajmniej 20 milionów. Niedawno w Lang-roverze sprzedano amerykańskiego scotta za 77 mln zł. - O cenie MTB decyduje technologia wytwarzania i materiały - mówi Marek Kowalski. - Nie warto kupować najtańszych tajwanopodobnych, w których wykorzystuje się cienkie ramy i gorszy osprzęt. "Tajwany" mają krótki żywot, często pękają im widelce i inne części. Poza tym ręczny import nie ma serwisu i gwarancji. Kręgosłupem roweru jest rama. Przy produkcji najdroższych fabryki stosują kosmiczne
technologie: karbon jest najlżejszy, tytan - najlepiej tłumi drgania. Przeciętny fan MTB zadowoli się ramą chromowo-molibdenową. Marek Kowalski przestrzega: - Ale i tu trzeba uważać - Scott Comp Racing jest do złudzenia podobny do Colnago Sport. Pierwszy waży 11 kg, drugi - 13. Scott kosztuje 18 milionów, Colnago niecałe siedem. O klasie roweru stanowi także jego osprzęt. Wszystkie dobre rowery mają przerzutki, hamulce, piasty itp. japońskiej firmy Shimano. Rowery mają coraz więcej przekładni, ostatnio - 24 biegi. Nie dziwią już hydrauliczne hamulce, amortyzowane przednie i tylne koła, zmiana biegów w rączce kierownicy (jak w motocyklu). Firmy lansują trochę inną od streetersów wizję górskiego cyklisty. - Nieodzownym wyposażeniem rowerzysty jest kask i dobre buty - mówi Kowalski. - Warto również mieć okulary ochronne. Zawsze przydadzą się sakwy. Liczymy. Kask: 0,5-1 mln, okulary: 100-300 tys., buty: 1-2 mln, elektroniczny licznik prędkości: 300 tys.-1,5 mln, sakwy: 500 tys., kombinezon z grubo podszytymi łokciami i kolanami: 1 mln. I średniej jakości rower. Razem około 10 milionów. Chłopi na chromie - Kradzieże górskich rowerów to prawdziwa plaga - mówi policjant z Kudowy. - Na występy zagraniczne przyjeżdżają do nas szajki z całej Polski. Kradną rowery w Czechach i raz-dwa przerzucają sprzęt przez granicę. Potem ładują do pociągu i ślad ginie. Przecież te tańsze rowery z Dalekiego Wschodu nie mają nawet numerów fabrycznych. I jak ich potem szukać? Ostatnio jednemu z celników ukradziono "górala" z posterunku. Złodziej nie miał szczęścia. W drodze na stację PKP najechał go mały fiat. Kierowca zawiadomił policję, że spowodował wypadek, a ofiara zbiegła. - Zobaczyliśmy faceta kilkaset metrów od roweru - wspomina policjant uczestniczący w akcji. - Był tak przerażony, że zamiast przeskoczyć przez płot, zaczął go rozbierać. Dlatego go złapaliśmy. W Zakopanem na jednej z głównych ulic bandyci przystawili pistolety do głów dwóm chłopcom czekającym pod sklepem na mamę. Skradzione rowery wrzucili do samochodu i zniknęli za zakrętem. W Warszawie najwięcej kradzieży jest na Żoliborzu i Mokotowie. Dziesięcioletni Piotrek jechał z ojcem przez Lasek Kabacki. Wyprzedził ojca o kilkadziesiąt metrów. Po chwili stał zapłakany na środku ścieżki. Bez roweru, za to z rozbitym nosem. Sprawcami rozboju było dwóch nastolatków. Rowerów nie mogą się doliczyć mieszkańcy Goerlitz. Codziennie ginie im 5-10 sztuk. Sprawcy to w większości narkomani ze Zgorzelca. Potem górskie cacka sprzedają za bezcen. Widziałem kilku chłopów w okolicznych wsiach: gumiaki i drelichy odcinały się od lśniących chromem górskich maszyn. "Góral" na zamówienie Pawła spotykam w jednym z warszawskich klubów rockendrollowych. Niewiele ponad dwadzieścia lat, dobrze zbudowany, krótkie włosy, zamglony piwem wzrok. - Już raz siedziałem - mówi - ale teraz jestem mądrzejszy - sam nie pracuję. Do roboty mam małolatów. Kiedyś kradliśmy co popadnie. Potem towar schodził na giełdach samochodowych. Ale tam za dużo glin. Teraz pracuję na zamówienia. Jak je zbieram? Tajemnica. Chętni się zawsze znajdą: mają mało kasy, a chcą szpanować. Klient za- mawia gatunek, ja wysyłam gnoja w miasto i
w dwa dni umowa zrealizowana. Wszyscy zadowoleni: klient ma "górala" za pół ceny, małolat dostaje kilka stów, ja biorę resztę. Majątku na tym nie zbiję, ale jest bezpiecznie i na życie nie brakuje. "Teraz Polska" za Wikinga Nikt nie wie, ile rowerów górskich wjedzie w tym roku do Polski. W zeszłym - legalny import nie wystarczył. Sprowadzono 28 tys. sztuk. Marek Kulesza, były reprezentacyjny kolarz, dziś dealer amerykańskiego Wheelera i centrum rowerowego Augusta, twierdzi, że nawet dwa razy więcej rowerów znalazłoby amatorów. Potentatem na światowym i polskim rynku markowych rowerów górskich jest amerykański Giant. Rocznie produkuje ponad 50 tys. sztuk. Na dalszych miejscach plasują się: Wheeler, Scott, Sonstige, Trek, Specialized, Derby Cycle, Peugeot, Releigh, Univega, Cannondale. Nikt nie jest w stanie ogarnąć nazw i ilości produktów przywożonych z Włoch, Hiszpanii i Dalekiego Wschodu. W 1991 roku bydgoski Romet, dawny monopolista, miał zapaść. Wyprodukował tylko 300 tys. rowerów. To o milion mniej niż dziesięć lat wcześniej. Fabrykę uratował górski rower. - W roku 1992 wypuściliśmy pierwszą partię "górali" - mówi Jerzy Przybyła, szef marketingu. - Chwyciło. W tym roku pracowaliśmy już na trzy zmiany. Za naszego Wikinga-Super dostaliśmy znak "Teraz Polska". Tadeusz Kaczmarek, dyrektor działu sprzedaży chwali tegoroczne osiągnięcia: - Do końca lipca sprzedaliśmy ponad 90 tys. rowerów, z tego ponad połowa to MTB. Ale o obrotach ani słowa. To może być sygnał dla kon-kurencji. Średnio bydgoski rower kosztuje 2,2 miliona. To daje prawie 200 miliardów. Ale "górali" sprzedano 46 tys. - średnio po 4 miliony. Z prostego mnożenia wynika, że sprzedaż MTB przyniosła Rometowi obrót 180 miliardów. Wydawco, czy ci nie żal Jedynymi wydawnictwami o cyklosporcie są w Polsce miesięczniki,rowery' i,bike ski'. Stałe rubryki poświęcone MTB mają,narty' i,góry'. "Rowery" wydawane w Zabrzu traktują o całym rowerowym świecie. Warszawski "Bike ski" tylko o MTB. Wydawane są w nakładach po 10 tys. sztuk. Sprzedaje się niewiele ponad połowa. - Nie jest wcale łatwo wydawać specjalistyczne pismo. Istnieje kilka niezależnych pism - stawki za reklamę są niskie, a to przecież ogłoszenia dają nam żyć - mówi Krzysztof Piątkowski, wydawca "Bike ski" i sponsor kolarzy Legii. - W Polsce konkurencja między dealerami rowerów jest coraz większa, ale reklamodawców trzeba szukać ze świecą. Sytuacja zmusza nas do dofinansowania "Bika". To jest nienormalne. Krzysztof Piątkowski jest dealerem amerykańskiej firmy Trek. Trochę rzęzi, trochę skręca Dealerzy markowych rowerów psioczą na dystrybutorów "komunijnych". "Komunijni" walczą cenami z Rometem. Romet ma żal, że importowane rowery nie muszą być testowane na znak "B" - bezpieczeństwa. W katalogu Rometu jest 48 modeli rowerów. Każda część każdego modelu musi odpowiadać polskiej normie. Jeśli Polskie Centrum Badań i Certyfikacji znajdzie jeden feler, nie wyda zgody na dopuszczenie do sprzedaży. - Jestem przekonany, że większość sprowadzanych rowerów takiego testu by nie przeszła - mówi Tadeusz Kaczmarek, szef sprzedaży Rometu. Sytuację wykorzystują prywatne fabryki. Firma Kołaszewski z Bytowa produkuje już 60 tys. dobrych mountain-bików rocznie. Inne, niewielkie montownie powstają jak grzyby po deszczu.
Miasteczko T. na północy Polski. W warsztacie samochodowym równo poukładane ramy, tryby, koła. - Ramy biorę od hurtowników ze Śląska - mówi właściciel minimontowni - koła i opony są polskie. Po resztę jeżdżę do Niemiec. Tych kilkanaście siodełek, kierownic czy przerzutek zawsze upchnę w samochodzie, bo samo cło to prawie pół niemieckiej ceny. Nalepki zaprojektował i robi szwagier sitodrukiem. Ja to składam i pcham na targach i odpustach. Więcej zarobię niż na wymianie oleju. Złożone produkty wyglądają elegancko. Próbuję zrobić rundę po podwórku. Coś rzęzi w pedałach, kierownica ciągnie w bok. - Cóż - właściciel wzrusza ramionami. - Mój chłopak jeździ na amerykanie. Raj w Zakopcu - W zeszłym roku wracałem jeszcze z pracy kolejką na Gubałówkę - mówi Marek Grocholski, fan MTB i redaktor naczelny "Tygodnika Podhalańskiego". - W tym roku się uparłem - na górę wjeżdżam rowerem. Marek mieszka w Zębie, osadzie na Pogórzu Gubałowskim. Do redakcji na ul. Kościuszki zjeżdża kwadrans. Powrót zajmuje mu około trzech. - Zakopane to raj dla cykloturystów - mówi naczelny "TP". - Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Początkujący mogą pedałować asfaltem do Morskiego Oka, zaawansowani przez Gubałówkę, Butorów na Polanę Chochołowską. Ekstremaliści wybierają miejsca niedostępne. Piotr Malinowski z TOPR-u przejechał na MTB przez Czerwone Wierchy, natomiast Bartek Wawrytko, 21-latek z Butorowa, bije rekordy w zjeździe zimą. Na ubitym śniegu pokonał Gubałówkę ze średnią prędkością prawie 70 km/godz. - Maciej Krokowski, poprzedni burmistrz, sam dosiadał roweru - mówi Marek Grocholski. - To był dobry czas dla mountain-bików. Gmina wyznaczyła 17 tras dla MTB, wydała pierwszą w Polsce mapkę. Nie obyło się bez zgrzytów. Tatrzański Park Narodowy zakazał zjeżdżać szybciej niż 20 km/godz. Z pewnością daleko mi do Wawrytki, ale obawiam się, że złamałem zakaz TPN. 160 godzin to 4000 km, to 6 lat Z Gubałówki zjeżdżałem na Romecie Wiking. Taki sam ma Marek Grocholski. - Sprzęt podrasowałem: mocniejsza piasta, korbowód nowego typu. Fabryczne się sypnęły - mówi. Nasze rowery są cięższe od tej samej klasy zachodnich o dwa-trzy kilogramy. Laboratorium bydgoskiej fabryki rowerów. Wszędzie jakieś maszyny drżące, silniki warczące. W rogach sali komputery. W jednej z maszyn umieszczono rowerowy widelec. Rytmicznie się wygina. Przez kilka godzin otrzymuje prawie 50 tys. ciosów. - Będzie tu siedział, dopóki się nie złamie - mówi Kazimierz Meller, pracownik laboratorium. W innym przyrządzie tortur tkwi rama. Pan Kazimierz pociąga za wajchę. Maszyna ściska konstrukcję. - Po próbach na poszczególnych częściach, gotowy rower wkładamy w to cudo - Meller pokazuje skomplikowane urządzenie za siatką. To kompleksowy symulator jazdy na rowerze. Rower sam pedałuje, kręci kierownicą, zjeżdża w dół, mozolnie wspina się na górkę. - 160 godzin bez przerwy - wyjaśnia Meller - to odpowiednik 4 tys. kilometrów i sześciu lat eksploatacji. Każdy nasz produkt musi wytrzymać taki test. Gdy zatrzymałem się pod dolną stacją kolejki linowej, nie miałem już prawego pedału i przednich hamulców.
W sieci MTB - Jak widzę, że klient ma w oczach Gubałówkę, to roweru nie dam - mówi Joanna Gustek, właścicielka wypożyczalni Atigas. - Po takim szaleństwie sprzęt jest do naprawy. A trzymam te najtańsze, bo i tak w następnym sezonie trzeba wymienić na nowe. Na tym nie ma zarobku. Byle do zimy, biznes jest na wypożyczaniu nart. Rowery trzymam, by nie przepadł punkt. Lepiej sobie radzi "zakopiańska sieć". Właściciele ośmiu prywatnych firm stowarzyszyli swoje wypożyczalnie. Ich punkty są rozrzucone po całym mieście: od Kuźnic, przez Rondo, camping, Krokiew, Krupówki, aż po ul. Piłsudskiego. Teraz można wynająć rower w jednym miejscu, oddać go w innym. Ceny: 200 tys. za dobę, godzina za trzy dychy. - Przykro mi jest, że na każdego patrzę jak na złodzieja - mówi pani Joanna. - Powinnam brać 5 mln kaucji, ale kto tyle ma? Spisuję umowę, zabieram dowód, a trzy rowery i tak nie wróciły. Z Ełku do Kalifornii Mistrzostwa świata, Europy, Puchar Grundiga (odpowiednik Grand Prix Formuły 1), za dwa lata olimpiada. MTB to transmisje na żywo, tysiące kibiców, szampany dla zwycięzców. To trzygodzinny wyścig po wertepach (cross-country) i szaleńczy zjazd (downhill) z prędkością ponad 100 km/godz. Pole do popisu dla konstruktorów. Duże pieniądze. - Na razie jeszcze mniejsze niż piłkarzy - mówi Jan Wiejak, pierwszy polski zawodowiec MTB. Zaczynał jako 16-latek w Ełku. Potem był w kadrze narodowej w kolarskich przełajach. Sześć lat temu wyemigrował do Włoch, potem trafił do Kalifornii, Mekki "górali". - Kolega pokazał mi rower górski. Po krótkim treningu wystartowałem w mistrzostwach USA. Wygrałem z przewagą 15 minut - opowiada. - Teraz jeżdżę w drużynie Scotta i martwię się jedynie o moją formę. Trenuję 3-4 razy w tygodniu. Wiecej nie mogę, bo pracuję. Dobrze poinformowany działacz PZKol powiedział mi, że kontrakt Wiejaka opiewa na około 50 tys. dolarów. W ubiegłym roku Wiejak był 8. w Pucharze Grundiga i 9. w mistrzostwach świata. - O Ełku nie zapomniał - mówi Waldemar Grygo, pierwszy trener mistrza i wychowawca Cezarego Zamany, innego zawodowca. - Przysyła koszulki, czasem trochę sprzętu. Sześć na dziewięć II Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Górskim (MTB) miały się odbyć w Zakopanem, ale miasto w ostatniej chwili odmówiło. Powód: brak pieniędzy. Imprezę przeniesiono na Forty Bema w Warszawie. Sobotni, sierpniowy upał. Na starcie króluje moda na obcisłe wielokolorowe kombinezony z nazwami klubów i sponsorów: Optex Scott Opocznianka, Univega Wisła, RMF Bikershop Kraków, Wheeler GO-GO Szczecin, SkiTeam Legia Warszawa, Prim Ełk. Są też niezrzeszeni. Jeden z nich, Jakub Kurcz, dosiada roweru o swojskiej nazwie Reksio. Pierwsze na trasie są dziewczyny. Seniorki mają już na starcie zapewnione medale. Do wyścigu zgłoszono dwie. W samo południe startują juniorzy. Tam, gdzie wzrok sędziego nie sięga, kibice podpychają swoich faworytów pod górkę. A i tak do mety dociera połowa. Niedziela. Jadą seniorzy. Pierwsze 10 okrążeń. Nuda. Wyścig ożywiają sędziowie. Tabliczkę z numerem 6, która oznacza liczbę pętli do mety, zamieniają na tabliczkę z numerem 9. Prowadzący Sławomir Barul krzyczy: - Chyba, k..., przesadziliście
panowie! Lider Barul zostaje z tyłu, bo ma w oponie akacjowy kolec. Ściga czołówkę. Wygrywa. Jakiś kibic intonuje: - Góralu, czy ci nie żal! * Na szczyt Gubałówki wwiozła mnie sędziwa kolejka. Różnica wzniesień 300 metrów. Liczę wszystkie za i przeciw. Dobrze, że żona nie widzi. Chwila koncentracji - i w dół przez trawy, leśne przecinki, mostek i kawałek stromizny przy ochronnej siatce. Hamowanie przy dolnej stacji. Nie ma się czym chwalić: jedna wywrotka, jeden postój i czas powyżej kwadransa. * Niezłej klasy "góral" kosztuje ponad 5 mln zł. Ale za amerykańskiego scotta trzeba zapłacić 77 mln zł. * Na rowerze górskim byle cherlak zdobędzie każdy szczyt. * "CRAZY COUSINS" czyli szaleni kuzyni Nick i Dick Craneowie przejechali na MTB Saharę w 1984 r. i Gobi w 1986 r. Trafność przezwiska ugruntowali zdobyciem na rowerach Kilimandżaro - z gorącej dżungli w strefę wiecznych śniegów. * Klasyfikacja rowerów terenowo-górskich: i Komunia-bike - wytwór rodzimych warsztatów lub produkt jakiegoś Lwa Gospodarczego. Z zewnątrz przypomina MTB. i Citybike - (CTB) rower do jazdy po mieście. Wytrzyma wszystkie dziury w asfalcie. Charakterystyczny kształt ramy i kierownicy, 18-21 biegów. Wyposażony w błotniki, bagażnik i światła. i Trekkingbike - (TKB) trochę "górala", trochę "kolarzówki". Wygodny do podróżowania na obozach rowerowych. i Allroundbike - (ATB) "góral" dla początkujących terenowców. W trudniejszym terenie może się rozpaść. i Funbike - wyczynowa maszyna. Osprzęt wytrzyma zjazd z Kasprowego. Można na nim startować w zawodach cross-country. i Racebike - laicy nie poznają w nim roweru. Technologia konstrukcji zapożyczona z kosmosu. Amortyzatory na przednim i tylnym kole, hydrauliczne hamulce. Nadaje się do zjazdu w Pucharze Grundiga. Hamuje nawet przy prędkości 122 km/godz. (rekord świata). * Niektóre trasy w rejonie Zakopanego: i Trasa nr 3 (łatwa): Zakopane-Kościelisko Szeligówka-Rysulówka-Roztoki-Płazówka-Dzianisz- Słodyczki-Pałkówka-Blachówka-Kościelisko Wojdyłówka-Zakopane. Długość: 28 km, tylko 8 km dróg gruntowych. i Trasa nr 4 (średnia): Zakopane-Choćkowskie-Pałkówka-Gruszków Wierch-Tominów-Wierch-Ostrysz-Cyrhlica- Chochołów-Witów-Rąbaniska-Brzanówka-Kierpcówka-Szeligówka-Zakopane. Długość: 36 km, w tym 20 km jazdy terenowej. i Trasa nr 1 (trudna): Zakopane-Gubałówka-Butorów-Mietłówka- Ciepłówka-Roztoki-Siwa Polana- Polana Chochołowska-Siwa Polana-Kiry-Zakopane. Długość: 33 km, w tym 7 km asfaltu. Na sąsiedniej stronie:
Mirek Kołaciak oraz zawodnicy klubu italpol zakopane: szymek Łukaszczyk i Bartek Wawrytko na treningu Obok: na "góralach" śmiało można wjeżdżać do wody i wszelkich mazi "Górale" w akcji; obok: dolina białego potoku; poniżej: widownia wielkiej krokwi Powyżej: II mistrzostwa w kolarstwie górskim, warszawa - sierpień 1994 rok, forty Bema Na Poprzedniej stronie: Streeter i ryzykant na warszwskim barbakanie Paweł Kwaśniewski; Współpraca: Ryszard OPIATOWSKI; Fot. ADAM GOLEC, KUBA ATYS RP-DGW_D Tekst pochodzi z Internetowego Archiwum Gazety Wyborczej. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez odrębnej zgody Wydawcy zabronione.