Janusz Głowacki Przyszłem, czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy * Wprowadzenie (fragment) Kiedy się mój parkingowy dowiedział, że piszę scenariusz o Lechu Wałęsie, zapytał: Panie Januszu, Bolek czy nie Bolek? Więcej pytań nie miał. Muszę się przyznać, że ja, jako ja, to ja osobiście, jak mawiają nasi parlamentarzyści, to może nawet bym wolał, żeby był. Z wyrachowania, boby mi się lepiej pisało. Żeby się do końca pogrążyć, powiem więcej nawet, że to całe szczęście, że Lech Wałęsa się ze służbami przez jakiś czas zadawał, bo dzięki temu nawet Andrzej Wajda, chociaż Lecha kocha, w żaden sposób nie dał rady zrobić z niego człowieka z żelaza. Może i jest w tym też trochę mojej zasługi, no i Roberta Więckiewicza, oczywiście. Od dawna kombinuję, gdzie by wsadzić historyjkę, którą mi kiedyś opowiadał Janusz Szpotański, czyli Szpot. Szpot był piekielnie utalentowanym i wykształconym dekadentem absolutnym. Znał skład chińskiego Biura Politycznego, cytował w oryginale Schopenhauera, Gomułkę i Nietzschego. Napisał jadowity poemat paszkwil Towarzysz Szmaciak. Władysława Gomułkę zrobił bohaterem kilku prywatnie wykonywanych oper. Gomułka
był w nich postacią absolutnie zmitologizowaną, wschodził i zachodził. W latach siedemdziesiątych modne były wśród studiującej młodzieży zbiorowe zabawy erotyczne, które nazywano różowymi baletami. Pozbawione zasad i złudzeń grupy łączyły się w różnych interesujących pozycjach. Otóż Szpot nazwał jeden ze swoich bezwstydnie pornograficznych utworów: Czerwony balet, czyli striptease Gnoma. A Gnom to był oczywiście Gomułka. Towarzysz Wiesław, rozwścieczony, wsadził Szpota na trzy lata. A także w swoim sławnym marcowym przemówieniu wspomniał o niejakim Szpotańskim, człowieku o mentalności alfonsa. To zresztą bardzo wpłynęło na podniesienie prestiżu Szpota w więzieniu. Jak twierdził zaczął mu się kłaniać dyrektor, bo sam Pierwszy o panu mówił. Ale do rzeczy. Szpot mi opowiadał, że po wyjściu z pudła był ciągle pod obserwacją. A jak kończyły mu się pieniądze, dzwonił do pałacu Mostowskich i informował kapitana czy majora, że ma coś do zakomunikowania. Umawiał się w ulubionej restauracji Bazyliszek na Rynku Starego Miasta. Natychmiast zamawiał tatara, barszcz z uszkami, dewolaja i dwa razy po pół litra. A po kolacji oświadczał, że chciał się skonsultować w sprawie nowej opery. Następnie mówił z dumą Szpot major czy kapitan pod pretekstem pójścia do ubikacji piętro niżej próbował uciec, nie płacąc. Ale to nie ze mną! Czekałem na niego pod drzwiami kibla z rachunkiem, za kark i do kasy. Piszę tę historyjkę, bo ciekawi mnie, jak ten major czy kapitan uzasadniał te wydatki w raportach, które dziś są przedmiotem badań naukowych. Lech Wałęsa twierdzi, że na sto procent nigdy nie wziął od SB ani grosza. Nie to nie. Ale jakby wziął, to co?
Pełna wersja książki dostępna jest na następujących platformach: Publio, Koobe