III RAJD PTASIARZY 14 maja 2011 r. PIKNIK TEAM Maciej Buchalik, Darek Świtała, Robert Zbroński, Michał Janosz Święto ptasiarzy w Polsce zbliżało się nieubłaganie. Wyczekiwane, poprzedzone kontrolami ciekawych miejsc, W tym roku Piknik Team roztropnie postanowił rozpocząć rajd na szczycie góry Błatniej. Roztropnie, ponieważ wyszliśmy na górę wieczorem dnia poprzedzającego rajd, tak aby nie marnować cennego czasu na dojazd w dniu rajdu. Do schroniska na Błatniej wyruszyliśmy z Jaworza obok Bielska Białej. Podczas marszu kontrolowaliśmy teren oczywiście pod kątem zbliżających się zmagań. Kiedy ukazał się przed nami budynek schroniska było już ciemno... Godzina 21.30. Na miejscu zjedliśmy szybki posiłek i ustawiając budziki położyliśmy się na krótki, ale jakże potrzebny sen. Krajobraz podczas wejścia na Błatnią (fot. Darek Świtała) Pobudka. Godzina 3.00. Za oknami ciemno i dosyć chłodno. Powieki leniwie podnosiły się do góry...i wtedy pojawiła się świadomość to już czas rozpocząć tak długo wyczekiwany rajd! Szybko spakowaliśmy plecaki i opuściliśmy pogrążone w śnie i ciemnościach schronisko. Pomimo wczesnej pory byliśmy skoncentrowani, zwarci i gotowi taka już jest natura Piknik Team-u! Wędrując w stronę Klimczoka podziwialiśmy piękne zarysy Beskidu Śląskiego. Świt. (fot. Maciej Buchalik) Poranne poszukiwania. (fot. Michał Janosz)
Po krótkim marszu spotkała nas niespodzianka: za doliną, w pięknej scenerii usłyszeliśmy głos puszczyka uralskiego. Ciarki przeszły po plecach. Ruszyliśmy dalej. Słońce wyłaniało się zza beskidzkich szczytów, a ptaki powoli budziły się ze snu. Zachwyceni górskim wschodem słońca dopisywaliśmy kolejne gatunki do listy: puszczyk, kos, paszkot, śpiewak, pokrzywnica, świergotek drzewny, drozd obrożny, dzięcioł trójpalczasty, zniczek, mysikrólik. Uradowani tym zestawem gatunków, po krótkim śniadaniu, zaczęliśmy schodzić w dół do parkingu. Podziwiając widoki na rodzinne strony nie zapominaliśmy o szukaniu ptaków. Na liście pojawiły się m.in. muchołówka mała, strzyżyk, modraszka, sosnówka, świstunka leśna. Muchołówka mała podczas schodzenia z Błatniej (fot. Maciej Buchalik) Kiedy dotarliśmy do samochodu, postanowiliśmy bez zwłoki ruszyć dalej. Nie mogliśmy sobie pozwolić na wyjazd z Beskidu bez zaliczenia pluszcza i pliszki górskiej. Pierwszego znaleźliśmy bez problemu. Pliszka natomiast sprawiła nam sporo problemu. Dopiero na obrzeżach Szczyrku, po poszukiwaniach zauważyliśmy ją siedzącą na czubku dachu. Teraz już ze spokojem mogliśmy wyjeżdżać na północ. Górskie poszukiwania zakończone zostały sukcesem. Gdzie się podziały te pliszki górskie...? Myśli Robert Zbroński (fot. Darek Świtała) Śpiewak w Szczyrku (for. Darek Świtała)
Na Rajdzie Ptasiarzy ważna jest każda minuta dlatego też czujność trzeba zachować nawet podczas jazdy samochodem. Świadomi tych reguł, po drodze wypatrywaliśmy ptaków i nasłuchiwali ich głosów. W razie potrzeby zatrzymywaliśmy się. I tak mogliśmy dopisać do rajdowej listy kulczyka, zaganiacza, mazurka, gawrona, kwiczoła. Pochłonięci wypatrywaniem ptaków nie zauważyliśmy kiedy opuściliśmy Beskidy... Ostatni rzut oka na Beskidy (fot. Michał Janosz) Z gór przenieśliśmy się na zbiorniki żwirowni w Kaniowie, niedaleko Czechowic Dziedzic. Tutaj liczyliśmy na obserwacje ptaków siekowatych. I nie zawiedliśmy się. Na spuszczonych zbiornikach zauważamy m.in. rycyka i żerującego obok niego kulika wielkiego. I znowu potwierdziła się reguła, że obserwacje ptaków są nieprzewidywalne. Dobra, słoneczna pogoda sprzyja naszym poszukiwaniom. Kaniów to mocny punkt rajdowej trasy, tutaj do listy dopisaliśmy jeszcze m.in. ślepowrona, dziwonię, siniaka, łozówkę, rokitniczkę. Niespodziewanie nad naszymi głowami pojawiła się mała grupka gęsi, to były gęgawy. Jednak na czele małego klucza ze zdumieniem zauważyliśmy inną gęś to była gęś białoczelna, rzadki widok na Śląsku w połowie maja! Zadowoleni podążyliśmy do samochodu i kiedy zajmowaliśmy swoje miejsca nad jednym ze zbiorników ku naszej nieskrywanej uciesze przeleciały dwa bączki. My ruszamy dalej... Rokitniczka w trzcinowej ramce (fot. Maciej Buchalik)
Niespodzianka podczas rajdu kulik wielki i rycyk w Kaniowie. (fot. Maciej Buchalik) Z Kaniowa przejechaliśmy na pobliski zbiornik Goczałkowice. Tego miejsca również nie mogło zabraknąć na mapie naszej trasy. Panowie wędkarze z zaciekawieniem patrzyli na nasze działania a my konsekwentnie odhaczaliśmy gatunki: rybitwa rzeczna, białowąsa, białoskrzydła, mewa mała, kormoran. Lista powoli zapełniała się. Z Goczałkowic udaliśmy się na szybką kontrolę zbiornika Łąka. I znowu nowe gatunki pojawiły się na naszym spisie: zausznik i świerszczak. Wyjeżdżając z Łąki obieramy kierunek zachód. Cel: żwirownie w Krzyżanowicach i kompleks Wielikąt. Po drodze zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej w Jastrzębiu Zdroju. Konieczna była krótka chwila przerwy na posiłek. Kupiliśmy napoje, hot dogi i kanapki rajdowe zmagania nie pozwalają nam na wykwintny obiad. Jednak nawet podczas jedzenia pozostajemy czujni wyłapujemy głos dzwońca. Posiłek dobrze nam zrobił, odbudowaliśmy siły i zmobilizowani ruszyliśmy na dalsze łowy. Ślepa wrona...(fot. Darek Świtała)
W Krzyżanowicach zaczęliśmy od skontrolowania rzeki Odry. Tutaj widzieliśmy nurogęś i mewę siwą, która ciągle z przyzwyczajenia nazywamy pospolitą. Na poeksploatacyjnych zbiornikach żwirowni pływał samotny samiec hełmiatki, w powietrzu buszowały dymówki, oknówki i brzegówki. My z kolei przenieśliśmy się na kolejne zbiorniki, by tam poszukać pewnej gęsiówki egipskiej. Po kilkunastu minutach szukania, kiedy już powoli ogarniało nas zwątpienie nasz kapitan Maciek wypatrzył ją na drugim brzegu zbiornika. Jednak co kapitan to kapitan! Mieliśmy sporo szczęścia, bo po chwili ptak zerwał się i odleciał w sobie tylko znane miejsce. Niestety nie udało nam się znaleźć mewy czarnogłowej, o której wcześniej donosili inni obserwatorzy. Z braku czasu Wielikąt postanowiliśmy przejrzeć szybko i pobieżnie. Czujne oko Roberta pozwala nam jednak dopisać do listy perkoza rdzawoszyjego, a kiedy już ruszyliśmy na szczycie drzewa zauważyliśmy samotnego gołębia, którego należało oczywiście sprawdzić. Opłacało się: to była jedyna, jak się później okazało, podczas rajdu turkawka. Szybka, ale rzetelna kontrola Wielikąta... (fot. Darek Świtała)...zaowocowała m.in. turkawką (fot. Maciej Buchalik) Po drodze na Łężczok odwiedzamy okoliczne pola i łąki pewne stanowiska ortolana i derkacza. Nieopodal, na boisku jednej z lokalnych drużyn piłkarskich rozpoczyna się festyn. Oj, jak bardzo chcielibyśmy się tu zatrzymać na dłużej... z lekkim żalem przejeżdżamy jednak obok...
Ortolan. (fot. Maciej Buchalik) Na Łężczok dotarliśmy w godzinach popołudniowych. Z samochodu wychodzimy w niepewności czy Rezerwat okaże się dla nas przychylny i pozwoli dopisać nowe gatunki. Okazało się, że tak. Na dnie spuszczonego stawu obserwujemy m.in. sieweczkę obrożną, a nasz zespołowy specjalista od szponiastych wypatrzył krogulca i jastrzębia, do których wcześniej nie mieliśmy szczęścia. Na wodzie dostrzegamy parę gągołów oraz drugi raz w tym dniu hełmiatki. Wracając do samochodu usłyszeliśmy muchołówkę żałobną uzupełniając tym samym cały zestaw możliwych do zaliczenia muchołówek. Około godziny 19 opuściliśmy Rezerwat, zmierzając w kierunku północnej części województwa. Kolejnym przystankiem na naszej trasie był Świerklaniec. Oczywiście zmierzając w jego kierunku cały czas bacznie obserwowaliśmy okoliczne pola i łąki. Nie ma co ukrywać, że głównym celem stał się potrzeszcz, którego dotąd ani widu ani słychu... Kiedy już powoli godziliśmy się z brakiem tego gatunku na naszej liście, ten niespodziewanie pojawił się na drutach, a my odetchnęliśmy z ulgą. Kiedy dotarliśmy do Świerklańca, na niebie powoli zapadał zmierzch. Czas upływał bezlitośnie, a my nie czując zmęczenia, pełni zapału szukamy konsekwentnie kolejnych gatunków. Na początku dopisaliśmy gajówkę, następnie podążyliśmy w stronę zbiornika i trzcinowisk. Tutaj mieliśmy okazję wysłuchać wieczornego koncertu w wykonaniu wodnika, kropiatki, podróżniczka i świerszczaka. Gdy na niebie pojawił się złowieszczy błysk, my powoli ruszyliśmy w stronę samochodu. W zupełnych już ciemnościach nasłuchiwaliśmy przy pobliskich polach przepiórek i kuropatw. Przepiórkę po jakimś czasie usłyszeliśmy, jednak z kuropatwami było gorzej... Około godziny 23.00 desperacko wytężaliśmy słuch na polach w Tychach. Na nic to się zdało, kuropatwy nie mogliśmy dopisać do listy.
Piknik Team w komplecie! I tak, w Tychach, po dwudziestu godzinach chodzenia, biegania, jeżdżenia za ptakami, zakończyliśmy tegoroczny Rajd Ptasiarzy. Lekko zmęczeni, ale usatysfakcjonowani wynikiem 142 gatunków, wracaliśmy do domów. Łącznie pokonaliśmy dystans ok. 500 km.