Downloaded from: justpaste.it/122ex Rankiem Maye obudziła się w pustym łożu sułtana. Rozejrzała się po komnacie ale jedynym kogo zobaczyła był Haci Aga. -Ubieraj się, hatun. powiedział oficjalnym tonem. Maye nie widziała go nigdy innego, zawsze miał ten sam wyniosły wyraz twarzy i zawsze rozkazywał. Nigdy nie prosił. -Gdzie jest Murad? zapytała jeszcze zaspana. -SUŁTAN Murad wstał wcześniej i zajął się swoimi sprawami. A mi kazał zająć się tobą.- odpowiedział z dziwnym grymasem na twarzy. -Mną? -Wstawaj natychmiast. Maye uznała że nie ma co dłużej dyskutować i wykonała polecenie agi. Nie rozumiała co się dzieje ale czuła że nic dobrego. Haci bez słowa wyprowadził ją z komnaty władcy i razem, szybkim krokiem przeszli niezliczoną ilość korytarzy ogromnego pałacu. Mijali dziesiątki drzwi i jeszcze więcej okien, po których Maye zauważyła że powinni wchodzić do haremu jakimś tylnym wyjściem. Tak też się stało, minęli jeszcze parę zakamarków i znaleźli się za stalowymi drzwiami, które kiedyś widziała i powiedziano jej wtedy że to tylne wyjścia z haremu. Nie szli jednak długo, bowiem Haci Aga zatrzymał się i zapukał do pierwszych drzwi z lewej strony. Po chwili te uchyliły się i ujrzała w nich kobietę, prawdopodobnie kalfę ale Maye nie przypominała sobie by kiedykolwiek ją widziała. -Przyprowadziłem Maye Hatun. powiedział Haci i bez słowa ruszył w głąb haremu. Tajemnicza kalfa skinieniem głowy kazała dziewczynie wejść do komnaty. W środku panował mrok rozświetlony jedynie dwoma świecami. Maye z trudem dostrzegła że całe pomieszczenie wypełnione jest beczkami. Rozejrzała się by zobaczyć coś więcej i wtedy poczuła jak krew zastyga w jej żyłach. Na samym środku, z sufitu zwisały metalowe kajdany. -Zsuń suknię.- nakazała kobieta władczym tonem. Maye nie mogła się poruszyć, była przerażona. -Pośpiesz się głupia dziewczyno! krzyknęła kalfa i Maye drżącymi dłońmi zsunęła z ramion suknie, odsłaniając smukłe ramiona, jędrne piersi i zaokrąglony brzuch. Dziewczyna drżała na całym ciele ze strachu i zimna. Kalfa bez krztyny delikatności pociągnęła ją do kajdan i przypięła jej nadgarstki wysoko nad głową. Maye chciała krzyczeć, bronić się ale jedyne na co mogła się zdobyć to cichy szloch i krzyk, gdy bat przeciął jej skórę po raz pierwszy. -Jeden- rzekła kobieta bez emocji. Jeden z dwudziestu. Kolejne baty spadały na jej delikatne plecy. Miała wrażenie że jej ciało płonie i dłużej tego nie wytrzyma ale za każdym razem cios był silniejszy i jej krzyk echem roznosił się po ciemnych korytarzach haremu. Czuła jak suknia namaka jej krwią, wydawało jej się że jej plecy są jedną wielką raną. Jej ból potęgowała myśl ile upokorzeń zniosła w tym pałacu, jaką szansę dostrzegła w wizycie w alkowie sułtana i ile straciła przez swój niewyparzony język. A jeszcze parę godzin temu myślała że udobruchała władcę Nie poczuła ulgi gdy kalfa przestała ją chłostać i zaczęła rozpinać kajdany. Ból wciąż był ogromny i Maye mimowolnie krzyczała z bólu, gdy bez sił opadła półnaga, zakrwawiona i poraniona na podłogę. Szlochając nie usłyszała że otwierają się drzwi. Dopiero gdy tuż przed oczyma zobaczyła męskie, czarne buty, zauważyła że ktoś wszedł do komnaty. Z trudnością podniosła głowę i zobaczyła przez łzy że tuż przed nią kuca sułtan Murad ze stoickim spokojem na twarzy. Jego oczy nie wyrażały nic i to ją jeszcze bardziej przerażało. Miała ochotę paść mi w ramiona, schronić się w jego objęciach ale strach nie pozwolił jej się poruszyć. -Myślałaś, że tak po prostu ci wybaczę? Myślałaś że możesz ot tak wtargnąć do mojej komnaty? zapytał
cicho spokojnym głosem. Dwoma palcami podniósł jej podbródek do góry i zmusił by spojrzała mu w oczy. Pomyśl jeszcze raz o Księstwie Polskim z codziennie Hatice będzie wymierzać ci chłostę. Zawiedź mnie jeszcze raz a twoja piękna buzia nakarmi ryby na dnie Bosforu. Maye nawet nie zauważyła że Murad w drugiej ręce trzyma kieliszek z winem, które teraz wylewał na jej poranione plecy. Dziewczyna miała wrażenie że na jej ciele zapłonął ogień, który spali jej duszę. Płacząc dostrzegła że sułtan wstał i podszedł do drzwi. -Zamknijcie ją w jej komnacie- rozkazał Hatice Kalfie. Nie dawajcie jej jeść, szklanka wody jej wystarczy a wieczorem przyprowadźcie ją do mnie. - zakończył posyłając dziewczynie ostatnie spojrzenie po czym odszedł w głąb haremu. To było ostatnie co zapamiętała, dźwięk butów uderzających o marmurową posadzkę. Potem straciła przytomność. Paszowie i Silahtar już na niego czekali przed salą obrad. Wszyscy z szacunkiem ukłonili się władcy i weszli chwile po nim do sali. Murad rozejrzał się po zebranych i zauważył że brakuje jednego z paszów. -Gdzie jest Sinan Pasza? zapytał ze spokojem. Już dawno przestał polegać na tym człowieku, jednak uznał że bezpieczniej będzie mieć go na oku. -Nie wiemy, panie. Od rana nie pokazał się w pałacu. odpowiedział Wielki Wezyr, Abaza Pasza. Bo zapewne coś knuje, pomyślał Murad i już zaczął się nastawiać na rychłe problemy, wynikające z nieobecności paszy. -Dobrze, zaczynajmy. poprosił. Pierwszy odezwał się Wielki Wezyr : -Panie, śpieszę z wiadomością iż sprowadzono do stolicy Mehmeda Paszę. Mehmed Pasza, zdradziecki gubernator Anatolii, który sprawując władzę w imieniu władcy ciemiężył jego lud. -Bardzo dobrze. powiedział bez emocji. Przez następne dwadzieścia minut słuchał sprawozdań paszów. Jeden z nich, główny skarbnik pałacu poinformował władcę że jego skarbiec wzbogacił się o ponad 70 000 akce, dzięki majątkowi zagarniętemu w Anatolii. Murad zdziwił się jak zwykły pasza zgromadził taki majątek, jednak szybko zrozumiał że te 70 000 akce to nic innego jak haracz, który musiał płacić jego lud. Mimo wszystko ta wieść go ucieszyła. Zapobiegawczy sułtan lubił mieć pokaźny zapas w skarbcu, na wypadek jakiegoś nieszczęścia lub kataklizmu. W końcu poszkodowani poddani w pierwszej kolejce zwrócą się o pomoc do swego władcy. Po zakończony, dość krótkich obradach Murad poinformował paszów że następne odbędzie się dopiero za cztery dni i do tej pory mają sami zadbać o dobro państwowych interesów. -Panie. zawołał Abaza Pasza gdy sułtan ruszył w stronę drzwi. Wszyscy paszowie podnieśli głowę na dźwięk głosy Wielkiego Wezyra. Co z Mehmedem Paszą? Murad przez chwilę milczał zastanawiając się jak ukarać zdrajcę, by kara była najdotkliwsza i była przykładem dla innych niegodziwców. -Zbierzcie lud na głównym rynku w mieście. Tam go odrzyjcie z odzienia i powieście. Ma tam wisieć aż zjedzą go sępy. nakazał z miną, nie wyrażającą żadnych emocji, po czym odwrócił się i wyszedł z sali, w której zapanowało poruszenie. -Pasza powinien zostać ścięty w pałacu, przed Divanem - odezwał się któryś z paszów. -Pasza zasługuje na to, co uzna sułtan. odpowiedział cicho Wielki Wezyr. Młody sułtan długo był lekceważony. Długo mówiono że chowa się za suknią matki. Że jest dzieckiem, które bawi się we władcy. Ale dziś, dziś każdy kto zdrowy na umyśle czuł respekt i bał tego młodego władcy. Sułtanka Kosem siedziała w komnacie swego syna już jakiś czas. Lubiła tu przebywać. Często przychodziła tu nawet gdy jej lew był u siebie i po prostu siadała na kanapie przed kominkiem i z zamkniętymi powiekami przywoływała obrazy z przeszłości. Dzień, w którym sułtan Ahmed wyznał jej miłość, dzień w którym powiadomiła go o tym że nosi pod sercem ich pierwsze, martwe już dziś, wspólne dziecko. Ile szczęścia dotknęło ją w tych ścianach. Ale teraz komnata władcy nie przypominała już tej z przed 30 lat. Jej sułtan Murad zrobił tu wiele lat temu gruntowny remont ale tego co widziały te muru wymazać się nie da. Drzwi komnaty otworzyły się i wszedł przez nie jej ukochany syn, młody, dobrze zbudowany, przystojny
sułtan, który odziedziczył charakter bo swojej potężnej matce. Choć Kosem uważała że Murad bardziej z wyglądu przypomina swego ojca, Ahmeda, czasem dostrzegała w jego twarzy rysy, tak bardzo przypominające ojca Valide. -Matko.- Murad nie był zaskoczony widokiem matki w swej komnacie. Robiła to rzadko, jednak przyzwyczaił się już że matka często przesiaduje w komnacie władców. Na początki to go denerwowało jednak z czasem rozmowy z Gevherhan uświadomiły mu że dla ich matki to swoisty powrót do przeszłości. Natychmiast podszedł do rodzicielki i pocałował wierzch jej dłoni. -Co nowego? Murad wiedział o co pyta matka. -Do pałacu przybył Mehmed Pasza, z Anatolii. odpowiedział. Kosem wiedziała o poczynaniach paszy i była ciekawa na jaki pomysł ukarania go wpadł jej syn. Nie musiała zadawać kolejnego pytania. Byli z synem tak zżyci że często wystarczyła krótka wymiana spojrzeń zamiast słów.-kazałem go powiesić na rynku w mieście. odpowiedział sułtan nastawiając się na naganę matki. Nie zawiódł się. -Pasza ma pewne przywileje. powiedziała powoli. Murad uśmiechnął się na dźwięk tych słów. Przywileje. Valide przywilejami nazywała śmierć w określonych warunkach. Człowiek na stanowisku Paszy miał prawo do egzekucji na placu przed pałacem lub w Wielkiej Sali w pałacu, przed zgromadzonym Divanem i innymi dostojnikami państwowymi i religijnymi oraz przed wojskiem. I choć Murad dobrze o tym wiedział, nie zawsze się do tych standardów zalecał. Zwłaszcza jeśli ów pasza był zdrajcą lub ciemiężycielem, zasługiwał na jak najbardziej upokarzającą śmierć. -Wiem powiedział krótko i Kosem zobaczyła w oczach syna że nie powinna z nim dyskutować. Często patrząc na syna zastanawiała się czy jej własne dziecko posunie się kiedyś do tego by zacisnąć sznur na jej gardle. Ta myśl ją przerażała i ilekroć ją nawiedzała, szybko ją od siebie odganiała. Spędziła z synem jeszcze godzinę, po czym udała się do pałacowego ogrodu a Murad odwiedził swoje dzieci i Ayse Haseki. Dzieci jak zwykle przywitały go głośnym krzykiem i radosnymi uśmiechami. Jego dzieci, krew z jego krwi były jego największą dumą. Ahmed długo opowiadał mu o tym jak ćwiczył walkę mieczem z Siliftarem i swym kuzynem, Selimem. Chłopiec jak zwykle narzekał że syn sułtanki Gevherhen zachowywał się nie fair i Murad zganił za to syna. -Nie wolno ci skarżyć, pamiętaj. Jesteś mężczyzną, księciem, moim następcą i zamiast narzekać, usiądź i pomyśl jak możesz przechytrzyć Selima by wygrać. upomniał syna. Hanzade za to przez cały czas świergotała o nowych sukniach, które kazała dla niej uszyć Ayse. Z uśmiechem patrzył na swoją starszą, beztroską córkę, która była niczym mały, jasny promyk w mroku jego serca. Nie znał się na sukniach, kwiatach czy włosach ale zawsze z cierpliwością wysłuchiwał pięciolatki i zawsze o ile tylko mógł przyklaskiwał jej pomysłom. Tylko Kaya nie opowiedziała mu o swoim dniu. Maleńkie, ponad dwutygodniowe maleństwo leżało w swej kołysce, niemo poruszając ustami. Trzymając ją w ramionach złożył delikatny pocałunek na jej maleńkim czole. -Jest taka podobna do ciebie i do Hanzade, panie.- rzekła z uśmiechem Ayse. Murad przyznał jej rację. Mała Kaya była odbiciem lustrzanym swej siostry gdy ta była w jej wieku. -Dziękuję że tak się nią zajmujesz. powiedział, posyłając swej haseki delikatny uśmiech. Nim Ayse zdążyła odpowiedzieć, głos zabrała mała Hanzade : - Odwiedzamy ją codziennie, ojcze. -Bardzo dobrze, moja piękna. To w końcu wasza siostra. -To dlatego mamusia nie musi chodzić z nami do Kayi? zapytała niewinnie. Ayse poczuła jak krew zastyga w jej żyłach. -Hanzade, nie opowiadaj głupot, chodzimy do sułtanki razem. upomniała córkę jednak ta szła w zaparte : - Nie prawda, chodzimy tam z Ahmedem. Czasami zaprowadza nas do niej Maye Hatun a czasami Mihrunisa Hatun. Murad ostrożnie odłożył młodszą córkę do kołyski. Widział jak twarz jego haseki stężała. Poczuł ukłucie w sercu, myślał że Ayse zajmuje się Kayą bo w końcu jest jego córką, jest członkinią dynastii, a nie dla
pozorów. -Zabierzcie sułtankę Kayę do mojej matki. rozkazał służącym. -Ja też mogę iść, ojcze? zapytała Hanzade. -Oczywiście, kochanie. odpowiedział z uśmiechem, przeznaczonym tylko dla jego pociech. Pożegnał się z synem i ignorując swoją haseki opuścił komnatę. Ayse wiedziała jakich problemów narobiła jej córka i wiedziała że sułtan pokładał w niej wielkie nadzieje. Ale Kaya była córką Farii i ilekroć na nią spojrzała modliła się by dziecko nie dożyło roku. Resztę dnia Murad spędził w towarzystwie swych barci. Bał się w prawdzie czy Bajazyd przyjmie jego zaproszenie na przejażdżkę konną ale ostatecznie brat zjawił się w stadninie. Był małomówny, nawet Ibrahim odzywał się częściej od niego ale dla Murada liczyło się to że jest z nimi. Już dawno nie spędzali razem czasu okazało się że wszyscy świetnie się ze sobą bawili. Nawet z czasem Bajazyd zaczął się uśmiechać, choć widać było że coś go dręczy. Murad zauważył też że Kasim wysyła mu ukradkowe spojrzenia, jakby go obserwował ale uznał że może po prostu źle interpretuje zachowanie młodszego brata. Gdy nastał wieczór, udał się do swej komnaty, i tam w akompaniamencie skrzypiec czekał na podanie kolacji. Zazwyczaj słudzy robili to gdy władcy nie było w komnacie jednak tym razem Murad nie miał ochoty na przechadzki po pałacu. Gdy stół był już zastawiony jego ulubionymi smakołykami, kazał przesłać do siebie Maye Hatun. Musiał przyznać że przez cały dzień udawało mu się odpędzić od siebie myśli o dziewczynie jednak wieczorem zapragnął zobaczyć już jej piękną twarz. Gdy zjawiła się już przed swym władcą była blada, miała podkrążone oczy, wysuszone usta i sprawiała wrażenie jakby kuliła się w sobie. Miała na sobie skromną, bordową suknię z długimi rękawami i tylko delikatnym dekoltem. Włosy miała rozpuszczone, z delikatnym tylko diademem. -Panie. ukłoniła się co widocznie sprawiło jej ból. Murad nie odezwał się tylko gestem dłoni wskazał by usiadła. Widział jak z bólu zamyka oczy i z całych sił pilnuje się by nie jęknąć. Widział jej plecy dziś rano, wiedział jak musiała cierpieć. -Jak się czujesz? zapytał nakładając sobie porcję lokmy. -Dobrze, dziękuję panie.- powiedziała ochrypłym głosem. -Dostałaś nauczkę? zapytał z kęsem jedzenia w ustach. Nie okazywał uczuć, nie dał po sobie niczego poznać. Maye musiała poznać swoje miejsce. -Tak, panie.- odpowiedziała. -Pij. nakazał podając jej kielich z winem. Dziewczyna powoli wzięła go do ręki i łapczywie wypiła całą jego zawartość. Przez cały dzień dostała tylko szklankę wody i czuła że gdyby postawiono przed nią balie z wodą, wypiłaby je do cna. Z tęsknotą patrzyła na potrawy, których szczerze nie znosiła. Była tak głodna że zjadłaby wszystko, co podstawiony by jej na stół. -Jesteś głodna? zapytał sułtan, wciąż jedząc. Maye kiwnęła głową, zawstydzona sytuacją w jakiej się znalazła. -Rano dostaniesz śniadanie. oświadczył a dziewczyna poczuła jak już i tak zaciśnięty żołądek jeszcze bardziej się skurczył. Rano dostanie śniadanie. Do rana było jeszcze wiele długich godzin. Nalał jej kolejny kielich wina i podał dziewczynie. Wypiła już tylko łyk, uznała że nie jest rozsądne by pić alkohol z pustym żołądkiem. Długo i cierpliwie czekała aż sułtan się posili. Modliła się w duchu by pozwolił jej w końcu odejść. Biegiem udałaby się do swej komnaty faworyty i natychmiast zdjęłaby z siebie suknię, która przy każdym najmniejszym ruchu zadawała jej nie wyobrażalny ból. Jednak jej nadzieje były złudne, sułtan bowiem postanowił że spędzie kolejną noc w jego ramionach.
to już 6 rozdział. o dziwo tym razem byłam słowna, powiedziałam że będzie w środę to spięłam tyłek i w środę dodałam, ale nie przyzwyczajacie się :D kolejnej części spodziewajcie się w okolicy niedzieli :) niby miałam nie narzekać, więc nazwę to po prostu... wypowiedzią :D a więc ten rozdział miał być z pompą, miało być wielkie łaaaał a jak przyszło do pisania to szło jak krew z nosa, serio. Łatwo poszło tylko z opisywaniem chłosty i dzieciaków. Jak to mówią raz na wozie raz pod wozem :) następnym razem będzie lepiej (oby). a co Wy sądzicie? jak oceniacie tą część? Czekam na Wasze opinie! Walcie śmiało, zniosę wiele :D do zobaczenia na @AhuKadin! :) Wasza Vikingowa Sułtanka :)