A r t y k u ł y S t a n is ła w a I l s k i e g o p u b lik o w a n e w T y g o d n ik u C ie c h a n o w s k im w l a t a c h 1993-2001 CHIRURG Z BIEŻUNIA ( Tygodnik Ciechanowski nr 8/93) Kiedy jestem na bieżuńskim cmentarzu, odwiedzam grób, na płycie którego widnieją proste litery z brązu: śp. Tadeusz Kołodziejski - chirurg-onkolog - 1927-1984. Już 9 lat mija od chwili, gdy rozstał się z życiem wielkiego serca lekarz pochodzący z Bieżunia. Młodszy o rok ode mnie, był mi kolegą i przyjacielem. Wychowywaliśmy się razem w Bieżuniu wśród bagnistych rozlewisk rzeki Wkry, w przepięknych gajach parku, ale i wśród biedoty tutejszego środowiska - ludzie, którzy utrzymywali się z szewskiego kopyta, leszczynowej wędki o sznurze z końskiego włosia, potajemnie zastawianych sideł. Ci, co chodzili w chałatach i jarmułkach wyciągali grosze spędzając życie w malutkich, smrodliwych sklepikach. Tadek miał duszę wrażliwą a odczucia głębokie. Z pewnością po matce Stefanii z Grześkiewiczów - ze starej mieszczańskiej rodziny. (Ojciec - Ignacy - był nauczycielem w bieżuńskiej szkole).wiedział, że tym ludziom, którzy ginęli na suchoty, dyfteryt, zapalenie płuc, którym ropiały nie gojące się rany i wykoślawiały się źle zrośnięte lub reumatyczne kończyny, trzeba było pomóc. A jak? Czy podnosić ich oświatę? Zostać księdzem i przenosić ich w inne wartości? Przecież w Bieżuniu nie zbuduje się szklanych domów. Wśród chłopięcych zabaw nigdy nie mówił o tym, że chce zostać lekarzem - pewno nie zauważył, że to możliwe. Taka daleka droga - zaledwie przedostania klasa szkoły powszechnej, a gdzie 6 lat gimnazjum? Czy rodziców będzie na to stać? W gimnazjum była już starsza siostra Irena. Wiadomo ile to kosztuje! Tymczasem... z wielką wprawą patroszył ustrzeloną przez kolegów zwierzynę i oprawiał złowione ryby. Był układny i grzeczny, łubiany przez wszystkich kolegów i ich rodziców. Rozstaliśmy się na czas wojny, a po przeszło pięciu latach spotkali 293
śmy się ponownie i choć życie nasze szło w tym okresie zupełnie innym torem, a z dorastających chłopców przemieniliśmy się w mężczyzn, nie osłabła nasza przyjaźń. Tadek po kilku latach nauki na tajnych kompletach u p. Stefana Gołębiowskiego zdawał właśnie maturę w liceum w Sierpcu i już wiedział, że przeznaczona mu jest medycyna. W 1947 r. rozpoczął studia na wydziale lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. Na inauguracyjnym studenckim balu ( fuksówce ) fuksa wprowadzała matka chrzestna - moja narzeczona, a obecnie żona - Krystyna Głowacka. Odtąd Tadzio został synkiem i nazywaliśmy go tak przez długie lata. Uczył się pilnie i wydajnie, choć od rozrywki nie stronił. Nie opuściliśmy więc żadnego balu w Kole Medyków, a dziewczyny lgnęły do niego. Nic dziwnego - choć średniego wzrostu, ale był to ładny, miły, mądry i pięknie tańczący młodzieniec. Studia ukończył w 1952 roku. Myślał o powrocie nad Wkrę, do swojego środowiska, do służby ludziom, wśród których wychował się. Losy potoczyły się jednak inaczej. Ożenił się z koleżanką lekarką - Danusią Karlikowską, dziewczyną pełną uroku, sumienności, dobroci, jedynaczką z Warszawy. Oboje wybrali sobie chyba najcięższą chyba służbę medyczną-pracę w instytucie onkologii. Zajęli się chorymi najbardziej nieszczęśliwymi - chorymi na raka, chorymi, którzy w tamtych czasach nieśli ze swoją chorobą piętno śmierci. Trudna jest rola lekarza, który prócz pomocy niesionej choremu musi przeżyć jego cierpienie, rozpacz rodziny, a także często swoją własną bezsilność. Tadeusz Kołodziejski po wstępnych dwuletnich strażach na różnych oddziałach, w 1954 roku rozpoczął pracę asystenta (pod kierunkiem prof. Tadeusza Koszarowskiego) w oddziale chirurgii Instytutu Onkologii im. M. Skłodowskiej-Curie w Warszawie. Tam trzeba było mieć otwartą głowę, pewną rękę, a siłę Tytana, żeby wytrwać podczas wielogodzinnych, nietypowych zabiegów, gdy na sali operacyjnej pod spiekotą reflektorów pot zalewa oczy, mdleją nogi i kręgosłup, a nerwowe napięcie sięga szczytu. W takim działaniu chirurg rozwija się gwałtownie, ale i wypala. Jak długo wytrzyma?! Tadek wykazał duże uzdolnienia, szedł więc szybko drogą zawodowych sukcesów. W 1961 r. uzyskał II stopień z chirurgii onkologicznej. Prócz pracy w instytucie przyjmował w poradni dla chorych na raka na Pradze, potem na Woli. Szkolił się również za granicą: w Lyonie w klinice prof. 294
Dargenta, w instytutach przeciwrakowych w Paryżu, w Mediolanie, Moskwie i Leningradzie. W 1966 r. uzyskał tytuł naukowy doktora na podstawie pracy Synoviowa malignum (maziówczak złośliwy) jako jednostka kliniczna. Promotorem był prof. T. Koszarowski. Od 1967 r. dr Tadeusz Kołodziejski objął stanowisko adiunkta. Był autorem lub współautorem prac naukowych, a w szczególności dotyczących raka sutka, nowotworów mięśni, kości, jądra. W wirze pracy nigdy nie zapomniał o Bieżuniu. Gdy tylko mógł - przyjeżdżał odwiedzić rodziców, rodzinę i kolegów, łowić ryby, wykąpać się we Wkrze i nabrać sił wśród bujnej przyrody bieżuńskiej parku. Oprócz tego zawsze konsultował moich pacjentów. Wieczorami, przy kawie, roztrząsaliśmy medyczne problemy, tak różne w naszych specjalnościach i tak odrębne na wsi i w mieście. Nigdy nie zerwał więzi z ludźmi z tutejszego terenu, gdy zachodziła potrzeba udostępniał im bezinteresownie wszelkie badania i zabiegi w stolicy, bez względu na to, o jaką chorobę chodziło. Nie liczyło się również, który lekarz pacjenta skierował. Gdy przyjeżdżał do niego ktoś z kłopotem bez żadnego skierowania, przyjmował go i ułatwiał wszystko, co było w jego mocy. Pacjentów z tutejszego terenu chorych na nowotwory z zasady operował sam, a chirurgiem był znakomitym. Prof. dr Tadeusz Lewiński napisał o nim:... był jednym z najbardziej utalentowanych manualnie chirurgów naszego zespołu... Los nie oszczędził mu jednak tragedii. Po 10 latach pracy w Instytucie Onkologii zaczęła się choroba jego żony Danuty. Trwała lata. Kiedy patrzyłem na tę zacną i do niedawna pełną życia i czaru kobietę, gasnącą powoli - krajało mi się serce. Promienie, które ratowały pacjentów, okazały się dla niej zabójcze. Odeszła w kwiecie życia mając zaledwie 43 lata. Cóż pozostało Tadeuszowi? Troska o jedynego syna - Andrzeja i oddanie się bez reszty pracy, choremu człowiekowi. Zacieśniły się jeszcze bardziej więzy koleżeństwa z zespołem kolegów i personelem w instytucie, więzy, które zawsze były bardzo silne. Brakowało mu jednak domu - był domatorem. Toteż, kiedy syn rozpoczął niezależne życie Tadek związał się z koleżanką chirurgiem onkologiem Wiesławą Kwiatkow ą Pracowali razem i dbali o siebie nawzajem. Przyszedł jednak pierwszy zawał. Pobyt w szpitalu, sanatorium i jakoś udało się korzystnie wybrnąć z zagrożenia. Był to jednak dzwon 295
alarmowy! Wraz z żoną wiedzieliśmy doskonale, że kontynuowanie tak intensywnej pracy jest wielkim zagrożeniem jego życia. Prosiliśmy: Tadziu przestań! Zostaw tę pracę młodszym, to już nie dla ciebie! Wróć nad Wkrę - tu spokój, kojąca natura. W zawodzie zostaniesz - weźmiesz konsultacje w okolicznych szpitalach. Tłumaczenia były daremne. Nie potrafił rozstać się z dotychczasową pracą, ze szkoleniem młodszych kolegów. Czuł się potrzebny na swoim stanowisku. Znów stawał, jak przez ubiegłe ćwierć wieku, za operacyjnym stołem, pełnił dyżury, nocami pędził swoim maluchem z dalekiego Grochowa, kiedy nie dość doświadczony zespół potrzebował rady lub pomocy. Było mu jednak coraz ciężej. Zadyszka i bóle w piersiach powtarzały się. Stało się. W marcowy dzień śmiertelnie powalił go zawał serca. Za szczytną służbę człowiekowi dr Tadeusz Kołodziejski, podobnie jak wcześniej jego żona Danuta, zapłacił najwyższą cenę. Na pogrzebie liczna delegacja kolegów z Instytutu Onkologii w Warszawie, koledzy szkolni, tłum bieżuniaków i okolicznych mieszkańców - pacjentów i ich rodzin - łzami żegnał swojego doktora. Stanisław liski PS. Podczas uroczystego otwarcia Centrum Onkologii w Warszawie pośmiertnie przyznany Tadeuszowi Kołodziejskiemu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski odebrał syn - mgr Andrzej Kołodziejski. NIKODEM EHRENKREUTZ - SEKRETARZ Z BIEŻUNIA ( Tygodnik Ciechanowski, 14 października 1994 r.) W zapiskach historycznych, dotyczących miast i miasteczek polskich występują opisy działalności burmistrzów, wójtów czy też rajców miejskich. Rzadko natomiast znajdujemy ślady działalności sekretarzy, choć i oni zasługują często na uznanie. Dlatego też pragniemy przybliżyć postać Nikodema, Ehrenkreutza - starszego sekretarza gminy Bieżuń na przełomie XIX i XX wieku oraz niektórych członków jego rodziny. Jak głosi saga rodu - Nikodem Ehrenkreutz pochodził z baronów kurlandzkich. W początkach XVIII wieku jeden z jego przodków wyzwał na pojedynek członka rodziny panującej, za co został skazany na banicję. Tą drogą Ehrenkreutzowie znaleźli się w Rzeczypospolitej i wyrośli na polskich patriotów. 296