Pamiętnik. Emila Dybowskiego

Wielkość: px
Rozpocząć pokaz od strony:

Download "Pamiętnik. Emila Dybowskiego"

Transkrypt

1 Pamiętnik Emila Dybowskiego

2 KRESY W POLSKICH PAMIĘTNIKACH I LISTACH ( ) TOM 7 Kolegium Redakcyjne przewodniczący Wiesław Caban Henryka Ilgiewicz Norbert Kasparek Śvitlana Kravchenko Marek Przeniosło Jerzy Szczepański Krzysztof Ślusarek Stanisław Wiech Kielce Wilno Olsztyn Łuck Kielce Kielce Kraków Kielce Wydano w ramach NPRH, nr umowy 0083/NPRH2/H11/81/2012 Projekt realizowany w latach

3 Pamiętnik Emila Dybowskiego Opracowanie, wstęp i przypisy Anna Brus Warszawa 2017

4 Recenzent: prof. dr hab. Wiktoria Śliwowska (Instytut Historii PAN w Warszawie) Publikacja dofinansowana przez Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach Opracowanie redakcyjne: Jerzy Lewiński Projekt okładki: Anna Domańska (UJK) Skład i łamanie: Mercurius, Olsztyn Copyright by Wydawnictwo DiG, Warszawa 2017 ISBN Wydawnictwo DiG Sp. j. PL Warszawa, ul. Dankowicka 16c lok. 2 tel./fax: (+48 22) e mail: biuro@dig.pl, Druk cyfrowy: TOTEM w Inowrocławiu

5 Spis treści Wstęp Nota edytorska Pamiętnik Emila Dybowskiego Początek Wilejka. Pomieszczenie w ostrogu. Powieści o podpalaczach i zachodzących intrygach sprawnika Jarmark. Wodzenie nas do różnych więzień. Umieszczenie na etapie. Karmowe i odkup nad więźniami Ogłoszenie manifestu. Podziękowanie gubernatorowi. Spory o to. Smieszek i jego intrygi. Kłopot mój w bolnicy ostrogowej Zaprosiny na wieczór do gubernatora. Flerkowski i sądy główne. Obrońce publiczni. Wypadek z aresztantami w partii koło Kamczuga Konfirmacja Flerkowskiego Kara gubernatorowicza za hulakę i kłamstwo. Koncert artystki z Petersburga pani Richter i zajścia jej męża z oficerem Kwiecińskim. Takoż zajścia ostatniego z panią gubernatorową, panią Wysocką, i areszt Kwiecińskiego Sąd polowy nad jednym z politycznych wygnańców. Obrona publiczna pana Galinowskiego. Niespodziewane kłopoty Przybycie do Irkucka. Wyjście z ostrogu. Najęcie kwatery. Sprawa z panią Szulc. Zajęcie żony i moje. Przejazd panny Falskiej do Usola Staranie się o miejsce w tiemeńskiej fabryce. Warunki pani Łagowskiej w razie mego odjazdu na obowiązek. Zachwiane nadzieje z powodu Markiewicza. Śmierć Lipskiego. Przybycie moje do fabryki Fabryka Telmińska. Jej pochodzenie, ludność. Stosunki pomiędzy służącymi w fabryce Ruskimi i Polakami. Wieczór pojednawczy. Taniec. Ożywienie towarzystwa przez gospodynię wieczoru. Zakończenie zabawy Wiosna. Głuchon okolicy. Przybycie gospodarzy na mieszkanie do fabryki. Ich sposób życia, stosunki i zabawy. Reperacja gorzelni. Gnatowski. Zarzuty jemu robione. Znalezienie się gospodarza. Upadek Gnatowskiego. Triumf Strykałowskiego. Cyrkularz do służących. Postanowienie Strykałowskiego: zniszczyć gorzelnię według systemu Galla, a urządzić po sybirsku. Wykazanie omyłki Gnatowskiego broni gorzelnię od ruiny tego systemu, a gospodarza od wielkich strat

6 6 Ogłoszenie mnie łaski monarszej, dozwalającej przejechać do guberni penzeńskiej. Nacisk do prędszego wyjazdu. Wyjazd z fabryki i pożegnanie z gospodarzem. Droga przez stepy (Barabińska step). Akuratność poczty włościańskiej na Syberii i przyczepka ruskiego obywatela na pierwszej stacji, jaką spotkałem, trzymanej przez дворянина. Przybycie do Penzy, przyjęcie u gubernatora Syliwiorstowa. Naznaczenie do Czembaru. Pobyt w Czembarze. Wyjazd mojej żony do rodziców. Starania o zdjęcie nadzoru policyjnego. Wyjazd mój z Czembaru. Pobyt w Tambowie. Wycieczka o miejsce do pułkownika Masłowa. Przejazd do Saratowa. Wezwanie na miejsce u Chrapowickiego, przybycie do jego, powrót do Saratowa. Służba u Niedoszywina, a następnie u Kakujewa. Pobyt w Czerniawce, choroba żony, usunięcie się od służby. Przejazd do Smoleńska. Służba moja w kramie Sławińskiego. Gubernator Łopatin. Wyjazd na obowiązek do Mogilnickiego w guberni kieleckiej. Powrót do Kraju Zachodniego i objęcie obowiązku w kluczu mereczowskim u Wandalina Pusłowskiego Indeks osobowy oprac. Anna Brus Indeks geograficzny oprac. Anna Brus

7 Wstęp Kiedy w wiele lat po powrocie z zesłania na Syberii Emil Dybowski odwiedził swego szkolnego kolegę Aleksandra Jelskiego 1, ten przyjął go bardzo uprzejmie i serdecznie, a zatrzymując na obiad i nocleg, dał zręczność zobaczenia u niego dużo cennych zbiorów i pamiątek, pracą jego długoletnią nagromadzonych, i opowiedzenia niektórych wybitniejszych scen z mojej przeszłości. Mocno się onymi zainteresował i począł usilnie nastawać, abym napisał pamiętnik. «Po cóż się przyda ta moja bazgranina spytałem będzie to tylko czas mój nieużytecznie stracony, przecie nikt tych notatek czytać nie będzie w rękopisie, a drukować nie warto». «Napisz tylko i oddaj mnie, a ja zrobię z tego użytek i sam się przekonasz, że ta praca Twoja nie pójdzie marnie». Posłuchałem jego rady i po 26 leciech postanowiłem spisać to wszystko z mojej tułaczki, co się w pamięci mojej zachowało. Jelski, co prawda, obietnicy nie spełnił, ale praca Dybowskiego nie poszła marnie. Pamiętnik uznany za zaginiony, a przechowany w zbiorach wileńskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk 2, po z górą stu latach został w tym tomie opublikowany i wbrew nieśmiałym obawom Autora na pewno, o czym przekonają się czytelnicy, zasługuje na opinię, że drukować warto. Sam Dybowski nie zapisał się w historii, wydawałoby się, niczym szczególnym: nie był ani dowódcą oddziału powstańczego jak jego rodzony brat Paweł 3, 1 Aleksander Jelski ( ), działacz społeczny, pisarz, publicysta, etnograf, od 1892 r. członek Komisji Historii Sztuki Akademii Umiejętności w Krakowie. Pisał przeważnie pod pseudonimem Litwin-obywatel lub Bocian znad Ptycza, autor wielu artykułów, broszur, prac popularnych, haseł w Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego. Przełożył fragment Pana Tadeusza na język białoruski. Zgromadził dużą bibliotekę i cenne zbiory historyczne, numizmatyczne, etnograficzne oraz galerię obrazów polskich i obcych. 2 Litewskie Państwowe Archiwum Historyczne w Wilnie, zesp. 1135, inw. 8, t. 32, kk Drugi egzemplarz pamiętnika został przed 1939 r. przekazany dla Biblioteki Narodowej i spłonął wraz z jej zbiorami podczas wojny. 3 Paweł Dybowski pseud. Zaremba ( ), syn Leopolda i Anny z Jeleńskich, ur. w Rudzicy, studiował na Uniwersytecie Kijowskim, aresztowany za posiadanie wierszy przestępczej treści napisanych przez Alojzego Czaplińskiego i we wrześniu 1851 r. skazany na służbę w Korpusie Kaukaskim. W 1856 awansowany na podoficera, później

8 8 ani wybitnym uczonym jak brat stryjeczny Benedykt 4. Ale podobnie jak tysiące innych uczestniczył w powstaniu styczniowym i został zesłany na Syberię to, tak jak innym, zmieniło jego los i naznaczyło życiową drogę. Z tego też czasu powstania i zesłania zachowało się najwięcej źródeł do jego biografii: materiały komisji śledczej i wyrok audytoriatu polowego w sprawie o udział w powstaniu, późniejsze decyzje władz rosyjskich dotyczące jego powrotu z zesłania, liczne prośby rodziny o ułaskawienie i wreszcie zapiski samego Dybowskiego częściowo prowadzone już na zesłaniu, po latach uzupełnione które składają się na niniejszy Pamiętnik. Niewiele wiemy o życiu Emila Dybowskiego przed wybuchem powstania i równie mało o jego losach po powrocie z zesłania. Nie dysponujemy, niestety, urzędowymi dokumentami, które wiarygodnie opisywałyby jego życie; nieliczne wzmianki dotyczące Emila znaleźć można przede wszystkim we wspomnieniach Benedykta Dybowskiego 5 i Jakuba Gieysztora 6 relacje te wykorzystała następnie Władysława Borkowska, autorka biogramu Dybowskiego w Polskim słowniku biografi cznym 7, uzupełniając je informacjami zaczerpniętymi z Pamiętnika. I tylko żałować wypada, że Borkowska nie podjęła trudu dalszych poszukiwań, przekazując niepełny, pobieżny obraz życia naszego bohatera. Wątpliwości budzi już data urodzin: według biogramu Emil Dybowski urodził się w 1830 r. (Borkowska nie podaje daty dziennej) jednak w bazie nazwisk na stronie internetowej Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, nieocenionej dla wszelkich poszukiwań biograficznych, znajdujemy inną datę, tym razem dokładną: 27 II 1829 r. i tę zapewne na chorążego i przeniesiony do 3. Gruzińskiego Batalionu Liniowego. W 1859 r. wrócił do kraju w stopniu podporucznika. Ożenił się z Wandą z Oskierków i osiadł w rodzinnym majątku w Rudzicy. W powstaniu styczniowym był naczelnikiem wojskowym powiatu mińskiego i dowódcą oddziału. Zagrożony aresztowaniem, uciekł do Odessy, a stamtąd do Konstantynopola. Wrócił do kraju na podstawie amnestii, ale został aresztowany i w 1869 r. zesłany do guberni archangielskiej. Dzięki interwencji żony otrzymał zgodę na wyjazd do guberni czernihowskiej, a później na powrót do Rudzicy. Był wówczas ciężko chory na gruźlicę (W. Śliwowska, Zesłańcy polscy w Imperium Rosyjskim w pierwszej połowie XIX wieku, Warszawa 1998, s. 147, 148). 4 Benedykt Dybowski ( ), polski przyrodnik, podróżnik, odkrywca i lekarz. Studiował na Uniwersytecie Dorpackim, za udział w powstaniu styczniowym zesłany na Syberię. Badacz jeziora Bajkał, Dalekiego Wschodu i Kamczatki, profesor Uniwersytetu Lwowskiego i Szkoły Głównej w Warszawie. 5 B. Dybowski, Wspomnienia z przeszłości półwiekowej, Lwów 1913; tegoż, Pamiętnik, Lwów Pamiętniki Jakóba Gieysztora z lat , t. I II, Wilno PSB, t. VI, Kraków 1948, s

9 9 należy przyjąć za właściwą. Miejsce urodzenia, Rudzica w powiecie mińskim, wydaje się wiarygodne. Była to wieś w dobrach należących do Dybowskich od pierwszych dziesięcioleci XVIII w.: Folwark, nad szerokim rozlewem rzeki, ma około 117 włók, w gruntach szczerkowych dobrych; łąk dostatek; miejscowość falista, dość leśna; propinacje, młyn i arendy czynią około 2000 rubli dochodu. Rezydencja porządna, sady owocowe 8. Emil był synem Leopolda, marszałka szlachty powiatu mińskiego, i Anny (według niektórych źródeł: Wandy) z Jeleńskich. Miał liczne rodzeństwo: oprócz Pawła jeszcze dwóch braci, Jana i Konstantego 9, i trzy siostry: Józefę, Fabianę i Sabinę wspomina je z czułością i szacunkiem Benedykt Dybowski, pisząc o ich patriotyzmie i poświęceniu 10. Nauki Emil pobierał razem z bratem Pawłem w pensjonie prywatnym w Lasdonie, w Inflantach. Szkołę tę założył w 1830 r. pastor gminy ewangelickiej w Lazdonie (niemiecka nazwa: Lasdohn) Heinrich Eberhard von Bergmann, który podobno mając trudności w wychowaniu swoich dwanaściorga dzieci! po prostu otworzył prywatny Instytut Szkolno-Wychowawczy. Ukończenie szkoły w Lazdonie otwierało drogę na uniwersytet, toteż chętnych do nauki w Instytucie nie brakowało. Szczególnie zainteresowana posyłaniem tam swoich synów była polska 8 Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. IX, Warszawa 1888, s Konstanty ukończył wydział medyczny na Uniwersytecie Moskiewskim i jako lekarz wojskowy wyjechał na Kaukaz, gdzie przebywał Paweł. Jan osiadł w majątku Dunajczyce w pow. słuckim, poślubił Różę z Niemorszańskich, która w powstaniu brała czynny udział. W spisie ziemian guberni mińskiej z 1889 r. wymieniony jest także, jako jeden z synów Leopolda, Justyn nie mamy o nim żadnej informacji. 10 B. Dybowski, Wspomnienia..., s Siostry uczyły się na pensji przy klasztorze wizytek w Wilnie; najstarsza Sabina ( ) poślubiła Antoniego Jeleńskiego, który w powstaniu styczniowym był członkiem Wydziału Zarządzającego Prowincjami Litwy, i towarzyszyła mężowi na zesłaniu: katorżnicy z roku 1863 aniołem swym zwali panią Jeleńską. A ona twierdziła sama, że najlepsze dni swego żywota spędziła w katordze, tam bowiem czuła się najbardziej pożyteczną i potrzebną nie tylko dla ukochanego męża, ale i dla innych bojowników o wolność kraju. Pozostałe siostry nie wyszły za mąż. Fabiana opiekowała się dziećmi Jeleńskich, gdy rodzice byli na Syberii, i wielokrotnie interweniowała u władz w sprawie szwagra i zesłanego brata, Emila; zeszła do grobu cicha, pokorna i skromna, jak był jej żywot cały, poświęcony usłudze rodziny i kraju. Najmłodsza z sióstr Józefa wyniosła z klasztoru zamiłowanie do prawdy i skłonność namiętną do prozelityzmu: wyznaniowego, socjalnego i narodowego; była na wskroś mesjanistką, poezje Krasińskiego umiała na pamięć. [...] Występowała zawsze z tym, co uznawała za prawdę szczerze i otwarcie, bez obawy, że to ją narazić może na prześladowania policyjne ; w czasie powstania za głoszony otwarcie patriotyzm została uwięziona i pozostawała wiele lat pod dozorem policji, do końca życia trwała wiernie przy swych zasadach, [...] propagując miłość ojczyzny, bliźnich, sprawiedliwość, trzeźwość.

10 10 szlachta z sąsiednich guberni litewskich, chętnie dając dzieciom niemiecką edukację, aby zapewnić im możliwość podjęcia studiów na renomowanym uniwersytecie w Dorpacie. Sam Bergmann był nie tylko znakomitym pedagogiem, ale przykładał też wagę do właściwego sposobu życia i postępowania zgodnego z poszanowaniem innych oraz dobrych manier 11. Po ukończeniu Instytutu Emil wyjechał na studia do Dorpatu. Uniwersytet Dorpacki wyróżniał się wśród innych uczelni Cesarstwa Rosyjskiego doborem kadry naukowej, licznym udziałem studentów z ziem byłej Rzeczypospolitej, zwłaszcza z tzw. ziem zabranych, Litwy i Białorusi, i niemieckimi tradycjami dodatkowo, co może najważniejsze, językiem wykładowym był wówczas niemiecki. Wprawdzie egzamin wstępny miał być tam o wiele trudniejszy, niż gdzieindziej na uniwersytetach rosyjskich, utrzymanie droższe, lecz za to Dorpat sławił się wtedy doborem sił nauczycielskich, następnie kulturalnością mieszkańców 12. W 1847 r. Dybowski zapisał się (immatrykulowany 28 lipca) na Wydział Ekonomii, tj. rolnictwa. Jako absolwent niemieckiego gimnazjum w guberni liflandzkiej czyli szkoły w Lazdonie był zwolniony z egzaminów wstępnych, wprowadzonych na uniwersytecie od roku W Album Academicum der Kaiserlichen Universität Dorpat (Dorpat 1852) pod numerem 5093 widnieje zapis: Dybowski Emil, a. Minsk, oecon., math., oecon, , Cand., Gutsbesitzer im Gouv. Minsk (tj. studiował na wydziale agronomicznym i matematycznym w latach , ukończył studia ze stopniem kandydata, właściciel ziemski z guberni mińskiej). W tym czasie, w roku 1852, podjął studia medyczne na uniwersytecie w Dorpacie Benedykt Dybowski, który później opisał swoje lata studenckie. Podał też okoliczności przyjazdu do Dorpatu właśnie z Emilem, któremu rodzina poruczyła opiekę nad młodszym kuzynem, nowo przyjętym na uniwersytet. Warto przytoczyć fragment tych wspomnień, przynoszący garść wiadomości o życiu akademików dorpackich w tym studenta Emila Dybowskiego. Po wakacjach, spędzonych wspólnie z bratem moim stryjecznym Emilem, od którego czerpałem wiadomości, dotyczące samego uniwersytetu i profesorów, w piękny dzień letni wyruszyliśmy ze wsi do Mińska, by stamtąd pocztą udać 11 Informację o szkole w Lazdonie zawdzięczam Agnieszce Bielińskiej-Pfenninger z Zurychu. 12 B. Dybowski, Przed pół wiekiem. Wspomnienia z czasów uniwersyteckich, Biblioteka Warszawska 1911, t. II. (Możliwość korzystania z maszynopisu II wydania Wspomnień zawdzięczam uprzejmości dr. Jana Trynkowskiego).

11 11 się do Dorpatu. Emil kończył już swoje studia uniwersyteckie, kurs nauk gimnazjalnych przeszedł w prywatnym zakładzie niemieckim w Lazdonie, w Liflandii [tj. w guberni liflandzkiej, stanowiącej część Inflant]. Pod opiekę Emila oddany zostałem, on miał mi ułatwić pierwsze kroki wśród nowych i nieznanych mi warunków życia na obczyźnie. Przygotowania do dalekiej i długotrwałej podróży dały się prędko uskutecznić. [...] wyruszyliśmy w drogę traktem, zwanym wileńskim, przez Siemków, Mołodeczno, a następnie, skręcając w bok od traktu wileńskiego, przez Dzisnę, Psków do Dorpatu. Tym szlakiem nie podróżowali dorpatczanie, oni woleli jeździć na Rygę, Mitawę, Szawle, Poniewież, Wiłkomierz, Wilno. Emil wybrał tę drogę, bo tędy jeździł do Lazdonu. [W Pskowie] prosiliśmy w bufecie parostatkowym o kawę ranną; podano nam, jak mnie nauczał brat Emil, prawdziwie niemiecką Blumenkaffe, czyli kawę tak cienką, że dno filiżanki i rysunek na nim przeświecały przez warstwę płynu. Trzeba się przyzwyczajać do kuchni niemieckiej wyrzekł sentencjonalnie Emil bo w Dorpacie innej nie ma. [...] Gdy pasażerowie zaczęli przybywać na statek, ujrzałem pomiędzy nimi trzech w mundurach studenckich, uniwersyteckich; byli to znajomi Emila, którym mnie, jako kandydata na słuchacza uniwersytetu, niezwłocznie przedstawił. [...] Na pomoście mrowiło się od publiczności, pomiędzy nią było dużo mundurów studenckich. Emil witał kolegów i zaraz przedstawiał im nowego kandydata na bursza, których to kandydatów mieniono podówczas wielce nieestetyczną nazwą mułów. Pierwszym, którego poznałem, był Antoni Sankiewicz, medyk, kończący już swoje studia, bawiący w Dorpacie od r. 1849, przyjaciel serdeczny Emila, Wysoki to brunet, starannie wygolony (bo wówczas ani studenci, ani profesorowie nie mieli prawa nosić brody ani wąsów, ani też zapuszczać jakikolwiek zarost na twarzy) [...]. Wiedział on już z listu Emila, wysłanego w czasie wakacji, o naszym przyjeździe i o terminie przyjazdu, a mając polecenie wynajęcia mieszkania na semestr bieżący, uskutecznił je i zaraz zajął się przewiezieniem naszych rzeczy i nas samych zaprowadził do gotowego i już urządzonego mieszkania na górze Techelferskiej 13, do domu prof. Carusa, gdzie w oficynie najął dwa pokoje z kuchenką, z umeblowaniem i opałem za 15 rubli na całe półrocze. W budynku głównym od ulicy mieszkał prof. Petzhold, wykładający głównie przedmioty z agronomii, czyli jak nazywano w Dorpacie ekonomii, więc bezpośredni nauczyciel Emila, który studiował agronomię. Już tego wieczora poznałem wielu z kolegów Emila, lecz wśród nich nie było ani jednego z Korony. Hałaśliwa biesiada trwała do późna, rozmowy przybierały wyjątkowo cechy jakiejś naukowej dysputy; opowiadano o przygodach podróży, o pobycie na wsi, o nowinach dorpackich, a ten pierwszy wieczór, spędzony wśród studentów-burszów, rozczarował mnie zupełnie 13 Techelfer (niem.) wieś nieopodal Dorpatu (est.: Tähtvere).

12 12 ze względu na poziom wykształcenia ogólnego burszów polskich w Dorpacie. Dowcipy nie zawsze dowcipne, lecz zwykle rubaszne, żargon wcale nie estetyczny, trywialność wyrażeń i wyrazów raziły mnie mocno. Gdy goście nas pożegnali, musieliśmy otworzyć okna, ażeby się pozbyć dymu od fajek, który wypełniał pokoje [...]. Umeblowanie naszych izb było bardzo skromne: otomana duża, niezgrabna, obita grubym drelichem, z materacem od ściany, przed nią stół duży, nie malowany, ze śladami różnych wypaleń i rozmaitych wyrzynań, kilka krzeseł prostych, bez wszelkiego obicia, u drzwi szaragi do wieszania płaszczów, do ściany gwoździami przybite, dwa okna duże bez storów i firanek, od dziedzińca okiennicami opatrzone, ściany świeżo wybielone, podłoga nie malowana. W drugim pokoju dwa łóżka nie malowane, proste, każde z siennikiem słomą wypchanym, stolik przed oknem z szufladą i krzesło drewniane bez obicia w rodzaju fotela. Żadnych ozdób na ścianie, pusto i ubogo. W sieni mieliśmy składzik na drzewo, spiżarenkę i małą kuchenkę z półkami. Wszystkie te ubikacje na kłódkę zamykane, ale żadnej szafy ani komody. Ze statków gospodarskich posiadał Emil duży samowar, lampę do spirytusu terpentynowego, używanego zamiast nafty, parę lichtarzy koszlawych do świec łojowych, będących podówczas w użyciu, kilka talerzy, z dziesiątek szklanek, spodków kilka, parę łyżeczek i menażki fajansowe, w których przynoszono obiad. W pierwszym semestrze pobytu mego w Dorpacie zaszło kilka wypadków pamiętnych dla mnie. W początku zimy brat mój Emil po ukończeniu studiów agronomicznych zdał egzamin na kandydata i opuścił Dorpat [...]. Zapewne wówczas, już po wyjeździe z Dorpatu, Emil Dybowski poślubił Amelię Rewieńską i wraz z nią wyjechał do Ciechinicz w powiecie rohaczewskim guberni mohylewskiej, gdzie został zarządcą dóbr Jana Oskierki. Został też wybrany w wyborach do samorządu szlacheckiego w powiecie mińskim na kuratora magazynów zbożowych (ros. попечитель сельских запасных магазинов МВД минского уезда). Wskutek tego wyboru uzyskał w miejsce stopnia uniwersyteckiego rangę (ros. чин) sekretarza kolegialnego (ros. коллежский секретар). Spokojne życie Dybowskich trwało do 1863 r. Wtedy wybuchło powstanie, które ogarnęło wszystkie ziemie dawnej Rzeczypospolitej, sięgając jej najdalszych kresów. Dotarło też na Mohylewszczyznę. W roku 1863 brat Dybowskiego, Paweł, przyjął nazwisko Zaremba i zorganizował w powiecie mińskim oddział powstańczy. Emil, nawet jeśli nie chciał czynnie uczestniczyć w powstaniu, nie mógł pozostawać całkowicie z boku. Historia zaczęła już wciągać ludzi i zdarzenia w swój nieubłagany wir. Z początku niewiele wskazywało na zaangażowanie Dybowskiego w powstaniu. Ale we wrześniu 1863 r. władze dostały donos chłopa z Ciechinicz,

13 13 starosty Siemiona Stiepanowa, że zarządca podburzał włościan do buntu, aby stanęli po stronie polskich powstańców walczących przeciwko rosyjskim wojskom 14. Dybowski miał namawiać Ananija Leonowa, robotnika w Ciechiniczach, aby ten zachęcał chłopów do poparcia powstania, obiecując im... otrzymanie szlachectwa! W listopadzie Dybowski został wezwany do komisji śledczej w Mohylewie w celu złożenia zeznań. Podczas przesłuchania 21 listopada zaprzeczył oskarżeniom Stiepanowa: spotkał Leonowa na targu, żołnierze w karczmie wezwali chłopa i zaczęli mu wymyślać, że zarządca osobiście nawoływał starostów do podburzania włościan, że powiadomią władze, a wtedy i Leonow, i Dybowski zostaną ukarani; Leonow poszedł poradzić się starosty Stiepanowa... Komisji wystarczyły te wyjaśnienia i w grudniu Dybowski został zwolniony. Ale sprawa, jak się później okaże, nie była tak prosta. Ponadto rohaczewski naczelnik policji, isprawnik Błachin, który przedstawił sprawę w mohylewskiej komisji śledczej i w zasadzie zgodził się z jej decyzją, napisał w raporcie dla gubernatora, że według jego oceny donos był jednak prawdziwy. Wokół Dybowskiego zaczęły się mnożyć wątpliwości i pytania. Władze czekały na dowody. I kolejny przypadek wpłynął na niepewny już los podejrzanego. Dowódca oddziału powstańczego w powiecie mińskim Leonard Baranowski, który przyłączył się do partii Zaremby w kwietniu 1863 r., został pojmany i przesłuchany. W styczniu 1864 r. zeznał, że Emil Dybowski należał do oddziału brata i pełnił tam obowiązki kasjera; zeznania Baranowskiego potwierdzili trzej inni powstańcy z jego partii (Osipowicz, Januszkiewicz i Kotłowski). W lutym 1864 r. Dybowski został aresztowany (w korespondencji władz: Odnaleziony przez isprawnika ) i przewieziony do więzienia w Mińsku. Jego los był przesądzony. 9 lutego złożył pierwsze zeznanie, oświadczając, że od kwietnia 1863 r. przebywał na stałe w powiecie słuckim, gdzie zajmował się gospodarstwem. Podczas rewizji znaleziono przy Dybowskim trzy listy: brata Konstantego, który donosił, że jest zwolniony z aresztu, w którym przebywał jako podejrzany w sprawie politycznej, odpowiedź Emila, pełną radości, ale i goryczy ( teraz wolność nie jest lepsza od więzienia ), i list geometry z Ciechinicz Edwarda Benoit do żony, informujący o skazaniu go tylko jako poddanego francuskiego na cztery lata ciężkich robót. Początkowo Dybowski zaprzeczał oskarżeniom Baranowskiego, ale gdy doszło do konfrontacji, złożył 16 lutego szczere zeznania. Przytaczamy je w przekładzie z rosyjskiego, ze skrótami, częściowo w omówieniu: 14 Akta sprawy Emila Dybowskiego, Litewskie Państwowe Archiwum Historyczne, zesp. 1248, inw. 2, t. 1387, kk. 210.

14 14 Mieszkając kilka lat w guberni mohylewskiej, w powiecie rohaczewskim, zostałem wezwany przez mojego brata Pawła w celu podziału majątku [Rudzicy], co w związku z powrotem brata Konstantego z Kaukazu stało się możliwe. Po przybyciu w połowie kwietnia 1863 r. nalegałem na brata Pawła, żeby czym prędzej zakończyć sprawę, bo zajęcie w guberni mohylewskiej [zarządzanie majątkiem Oskierki] nie pozwala na zwłokę. Paweł powiedział, że trzeba najpierw przygotować konieczne dokumenty. Na trzeci dzień rano, gdy byłem jeszcze w łóżku, przyszedł Paweł i zaczął prosić, by dać mu słowo, że zrobię, tak jak prosi. Kiedy się zgodziłem, powiedział: zostań w naszym majątku i bądź ojcem dla mojego dziecka, być może ostatni raz się widzimy [...]. Jeśli kto będzie mnie szukał, powiedz, że będę około Modzinówki [?], i wyszedł. Postanowiłem, nie mówiąc o niczym żonie Pawła, zobaczyć się z bratem. Na wyznaczonym miejscu nikogo nie było, skryłem się w lesie i czekałem. W końcu pojawił się oddział, ale mojego brata w nim nie było [ktoś powiedział, że] może być w Ciołkowie. Powstańcy przyjęli mnie jak swojego towarzysza, dali broń; nic nie mówiłem, że chcę tylko spotkać się z bratem, żeby nie narażać się na drwiny. [...] Zobaczywszy mnie, Paweł krzyknął: Coś ty zrobił? Nie dotrzymałeś obietnicy! Zapytałem: Co zrobić z twoją żoną? Odwieźć do rodziców czy zostawić? Paweł powiedział, żeby została; udzielił wskazówek co do gospodarstwa, i żebym czym prędzej wrócił do Rudzicy [...]. Dalej Dybowski zeznał: Po powrocie do Rudzicy nikomu nie powiedział o spotkaniu z Pawłem. Gdy tego dnia, w niedzielę, poszedł do kościoła, spostrzegł, że dziwnie na niego patrzą; lękając się podejrzeń, postanowił wyjechać z majątku i wrócić do guberni mohylewskiej. Z tym zamiarem przybył do Dunajczyc 15, gdzie mieszkał jego drugi brat Jan, który poprosił, aby Emil zrezygnował z zajęcia w Ciechiniczach i został z nim, pomagając mu w gospodarstwie w dzierżawionym przez niego folwarku księcia Radziwiłła w Mostwiłowiczach 16. Emil się zgodził i zamieszkał tam, a następnie w Dunajczycach, gdy Jan wziął w dzierżawę Rudzinicę [Rudzicę?]. Januszkiewicz i Osipowicz potwierdzili, że faktycznie Dybowski jedynie spisywał wpłaty, a kasjerem oddziału był Mikołaj Paszkowski (który zresztą uciekł z pieniędzmi!); zapamiętali też, że Zaremba był niezadowolony z przybycia brata i szybko go wyprawił z obozu. Jednak te korzystne dla Dybowskiego zeznania nie mogły mu już pomóc, podobnie jak tłumaczenie, że oskarżenia wysuwane przez isprawnika Błachina wynikają z nieprzychylnego nastawienia zarówno wobec niego, jak Oskierków. Jak się okazało, Błachin 15 Dunajczyce dobra w pow. słuckim w okolicach Klecka, dziedzictwo Jeleńskich, w wybornej glebie pszennej, obszaru 606 m. 16 Mostwiłowicze dwie wsie i folwark w pow. słuckim, dawne dziedzictwo Radziwiłłów, w glebie dobrej.

15 15 odegrał jednak niemałą rolę w doprowadzeniu do skazania Dybowskiego. Na zarzut niestawienia się do władz rosyjskich w przewidzianym przepisami amnestii terminie, Dybowski odpowiedział, że nie uważał siebie za uczestnika powstania, zatem nie uznał za konieczne ujawnienie się po powrocie z oddziału. Śledczy uznali te wyjaśnienia za niewystarczające i zatrzymali Dybowskiego na wiele miesięcy w więzieniu mińskim. W kwietniu 1864 r. przesłuchano Dybowskiego w sprawie guwernera zatrudnionego u jego teścia Ksawerego Rewieńskiego. Władze otrzymały kolejny donos, tym razem Żyda Mowszy Gelfonta, który oskarżał Rewieńskiego, że zatrudniony przez niego guwerner werbował ludzi do powstania i razem z Dybowskim wstąpił do oddziału Zaremby, że Rewieński razem z pisarzem gminnym Michaiłem Iwanowem pomagał zięciowi w ukrywaniu się i co ważniejsze wiedział o jego udziale w buncie. Taka wiedza i niepowiadomienie władz wystarczyła wówczas do oskarżenia o polityczną nieprawomyślność, co w najlepszym razie oznaczało roztoczenie dozoru policyjnego, w gorszym zesłanie na Syberię lub do odległych guberni Rosji. Wprawdzie oskarżeń nie udowodniono, a Rewieński i Iwanow zostali zwolnieni, ale na wszelki wypadek roztoczono nad nimi dozór policji. Na pytania śledczych Dybowski odpowiedział, że guwernera prawie nie znał i nie wie, co się z nim działo po porzuceniu zajęcia u Rewieńskiego skądinąd wiemy, że guwerner ów, o nazwisku Kawelmacher, wstąpił do oddziału powstańczego... Podczas przesłuchania Dybowskiego 14 IX 1864 r. komisja wróciła do sprawy donosu Stiepanowa dodajmy, sprawy sprzed półtora roku. Śledczy otrzymali informacje, że w lutym 1863 r. Dybowski za pośrednictwem Leonowa próbował podburzać włościan z Ciechinicz, aby pomagali Polakom w powstaniu, za co mieli otrzymać szlachectwo; że Leonow przedstawił sprawę Stiepanowowi, ten powiedział rodzinie i wówczas usłyszeli to kwaterujący w chacie rosyjscy żołnierze Sokołow i Jakowlew, którzy zagrozili, że doniosą o tym władzom; że Dybowski, wiedząc o tych groźbach, 26 II 1863 r. podał do sądu w Rohaczewie skargę na Stiepanowa za rozgłaszanie fałszywych wieści, dodając, że żołnierze mogli mieć pretensje za niedanie im podwód. Komisja uznała po półtora roku! że tamta skarga Dybowskiego była bezpodstawna, a on sam jest winny podburzania chłopów, współczucia dla Polaków (czyli popierania powstania), wstawiennictwa za nieprawomyślnym Leonowem oraz... wznoszenia przed laty toastów za wzięcie Sewastopola! Oskarżony starał się jeszcze bronić miał do tego podstawy, wszak komisja śledcza w Mohylewie umorzyła sprawę wyjawiając przy tym szczegółowo okoliczności i tamtego nieszczęsnego donosu, i owego nieprzychylnego nastawienia isprawnika Błachina. Dybowski zaprzeczył, że próbował podburzać włościan i że rozmawiał o tym z Leonowem czy z innymi; złożył na

16 16 Stiepanowa skargę do sądu, żeby go uprzedzić, zanim złoży fałszywe oskarżenia. Stiepanow mógł chcieć się zemścić za ukaranie go za zaniedbywanie obowiązków i złodziejstwo, a sąd przyznał rację Dybowskiemu. O roli, jaką w całej sprawie odegrał Błachin, Dybowski pisał długo i z nieukrywanym żalem chyba słusznie. Otóż, jak czytamy w zeznaniach, po paru dniach od wydania przez sąd uniewinniającego wyroku isprawnik przyjechał do Ciechinicz i zatrzymał się u miejscowego księdza; po wypiciu herbaty Dybowski zaprosił go do dworu i tu jest początek wszystkich bied! Skromna, postna kolacja (było to w czasie Wielkiego Postu), nudna rozmowa z głuchą żoną Oskierki, brak należnych urzędowej osobie honorów to wystarczyło do rozgniewania Błachina, który pospiesznie wyszedł, rzucając na odchodne: Takiego przyjęcia nigdy nie zapomnę. I rzeczywiście. Nazajutrz isprawnik kazał zakuć w dyby Ananija Leonowa, a gdy Dybowski przyszedł wstawić się za pracownikiem, zarzucając Błachinowi niesprawiedliwość, ten rzucił podejrzenie i na zarządcę. Dybowski mężnie oświadczył, że podejrzeń isprawnika się nie boi w odpowiedzi usłyszał tylko: Jeszcze zobaczymy. A Leonowa kazał isprawnik zakuć w kajdany i zamknąć w więzieniu. Nie mając niezbitych dowodów przeciw szlachcicowi Dybowskiemu, ukarał zależnego od niego chłopa. O niestosownych toastach Błachin dowiedział się od samego Dybowskiego, który przy herbacie nieostrożnie wyjawił isprawnikowi, że już kiedyś oskarżono go bezpodstawnie tak jak teraz, kiedy Stiepanow wysłał donos: pewien Żyd zawiadomił władze, że Dybowski razem z innym Żydem, Bejlinem, wznosili toasty za wrogów Rosji, ciesząc się ze zwycięstwa koalicji pod Sewastopolem. Dybowski został wówczas wezwany na przesłuchanie, ale z braku dowodów sąd oskarżenie oddalił. Ale nawet to zdarzenie, właściwie uznane za niebyłe, zostało skwapliwie wykorzystane w prowadzonym wiele lat później, w 1864 r., śledztwie. Sprawa przeciwko Emilowi Dybowskiemu toczyła się kilkanaście miesięcy. W grudniu 1864 r. sąd polowy, ustanowiony przy sztabie 119. Kołomieńskiego Pułku Piechoty w Mińsku, postanowił: Dybowski jest winny przybycia do szajki buntowników w celu spotkania się z bratem oraz winny nieujawnienia się, po opuszczeniu oddziału, w przewidzianym terminie. Sąd nakazał wymierzenie kary w trybie administracyjnym według decyzji stosownych władz. To był właściwie łagodny wyrok: ukaranie w trybie administracyjnym, a więc bez skierowania sprawy do wyższej instancji, Tymczasowego Audytoriatu Polowego, i dalszego śledztwa, oznaczało w większości przypadków dozór policyjny w miejscu zamieszkania lub w wyznaczonych miastach Rosji. A i to zesłanie było zwykle krótkotrwałe i nie wiązało się z karami wymierzanymi przez audytoriat, jak pozbawianie praw stanu czy konfiskata

17 17 majątku. Kwalifikacja winy Dybowskiego, którą przyjął sąd polowy w Mińsku przybycie do oddziału, a nie: należenie do oddziału istotnie zmieniała sens oskarżenia i umożliwiła taki, stosunkowo łagodny, wymiar kary: za należenie do oddziału powstańczego groziło wieloletnie zesłanie do ciężkich robót lub na osiedlenie na Syberii. Wydawałoby się, że sprawa została zakończona. Tymczasem stało się inaczej jak wiele razy w tym niespokojnym czasie, zwłaszcza tam, na Litwie i Białorusi, gdzie krwawo tłumił powstanie i polskość Murawjow Wieszatiel. Władze nie poprzestały na wyroku sądu polowego. Sprawę skierowano do audytoriatu, który mając te same dowody zmienił ich interpretację, aby oskarżonego ostatecznie pogrążyć. Dybowski został uznany za winnego należenia do «szajki buntowników» (władze rosyjskie rzadko używały określenia: oddział powstańczy) z bronią w ręku, udziału w podejmowanych przez nią działaniach i nieujawnienia się wobec władz po ucieczce z «szajki». Zapadł kolejny wyrok: pozbawić przywilejów szlacheckich oraz wszystkich praw stanu i tylko przez wzgląd na dobrowolne opuszczenie oddziału zesłać na osiedlenie do najbardziej odległych miejsc na Syberii, a majątek, który posiada lub odziedziczy, skonfiskować na rzecz skarbu. Ponadto audytoriat polecił wykazać zaniedbania komisji śledczej ustanowionej przy 119. pułku, która wydała niewłaściwy wyrok (!). 2 V 1865 r. gen. Potapow, ówczesny zastępca generała-gubernatora wileńskiego, zatwierdził wyrok. Przytoczyliśmy tę może nazbyt obszerną i nadmiernie szczegółową relację ze sprawy Dybowskiego nie bez powodu. Ten jednostkowy przypadek pokazuje powielany w tysiącach innych spraw z czasu powstania mechanizm działania władz rosyjskich zwalczających polski bunt gdy wystarczył donos, podejrzenie czy chęć odwetu, aby skonstruować akt oskarżenia, w którym nawet drugorzędne, wydawałoby się, fakty nabierają wagi zasadniczych dowodów, interpretowanych na niekorzyść obwinionego; gdy kolejne instancje w majestacie prawa zmieniały prawomocne decyzje; gdy prawo zawsze stało po stronie zwycięzców. Oczywiście, zdarzało się, że konfirmacja (ostateczne zatwierdzenie) wyroku mogła złagodzić jego sentencję np. karę śmierci zamienić na wieloletnie zesłanie do ciężkich robót. Ale w setkach spraw prowadzonych przeciwko Polakom podejrzanym o udział w powstaniu skazywano nawet... mimo braku dowodów prawnych! Każdego można było uznać za osobę nieprawomyślną pod względem politycznym, a to już wystarczyło do zesłania, na podstawie wyroku sądu czy tylko decyzji administracyjnej, na Sybir. Tak więc mimo braku niezbitych dowodów, mimo wcześniejszej decyzji sądu polowego, Dybowski znalazł się na Syberii.

18 18 Był zesłany do guberni irkuckiej, ale udało mu się zatrzymać nieco bliżej, w guberni jenisejskiej, dokąd przybył razem z dobrowolnie towarzyszącą mu żoną w grudniu 1865 r. Jako miejsce zesłania wyznaczono mu wieś Zamiatina (Zamiatnina) niedaleko Krasnojarska. Aby zdobyć środki do życia, otworzył tam razem z dwoma innymi zesłańcami szynk. Gdy pomógł w ucieczce Józefowi Szlenkierowi, jednemu z organizatorów spisku zesłańców na Syberii, został w 1867 r. wysłany do Irkucka. W mieście nie znalazł pracy, środki do życia musiała zdobywać Amelia, która zatrudniła się jako nauczycielka w kilku domach rosyjskich i polskich. Wreszcie dostał pracę w gorzelni pod Irkuckiem. Po kilku latach, w 1869 lub 1870 r., uzyskał zezwolenie na wyjazd do guberni penzeńskiej i oboje z żoną zamieszkali w Czembarze. Zatrudnił się jako rządca w Czerniawce nad Wołgą. Wkrótce Amelia wróciła do rodziców do Markowa w pow. wileńskim, a Dybowski po kolejnej amnestii wyjechał do Smoleńska, a następnie do Królestwa Polskiego, gdzie przyjął posadę administratora dóbr w guberni kieleckiej. Potem zarządzał majątkiem Pusłowskich na Grodzieńszczyźnie. Dopiero w 1875 r. mógł powrócić w rodzinne strony. W dokumentach śledczych w Wilnie zachowały się wielokrotnie ponawiane prośby sióstr Dybowskiego, Fabiany i Sabiny, a także szwagierki, Jadwigi Rewieńskiej, o ułaskawienie Emila. Dybowscy osiedli w Łuczycach nieopodal Rudzicy. Tam w 1912 lub 1913 r. zmarła Amelia 17. Nie wiemy, kiedy umarł Emil. Jeszcze w 1914 r. figuruje w spisach członków Mińskiego Towarzystwa Rolniczego w lutym 1916 r. Benedykt Dybowski przekazał jego pamiętnik do zbiorów Wileńskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Tylko tyle udało się ustalić. Nie wiemy też, czy Dybowscy pozostawili potomstwo w dostępnych źródłach nie znajdujemy żadnej informacji, oprócz wzmianki w urzędowej korespondencji z sierpnia 1865 r., że Amelia Dybowska została wysłana na Syberię wraz z mężem i małoletnim synem. Czy była to omyłka, czy może tragedia utraty dziecka? 17 Benedykt Dybowski cytuje wspomnienie pośmiertne zamieszczone w Dzienniku Wileńskim : Pogrzeb ś.p. Amelii Dybowskiej zmarłej w majątku Łuczyce, dnia 1/14 I r.b. w wieku 74 lat, był najwymowniejszym hołdem, złożonym obywatelskim zasługom tej prawdziwej Polki, spełniającej wiernie swe ciężkie obowiązki. Niezliczone tłumy ludu wiejskiego odprowadziły zmarłą na spoczynek wieczny. Nie danym było wszakże ś.p. Dybowskiej spocząć wśród prochów przodków i krewnych swoich, bo cmentarz w Rudzicy wraz z kaplicą grobową rodziny Dybowskich zabrano i chociaż kaplicy samej na cerkiew nie zamieniono, już księdzu na ten, od założenia swego katolicki cmentarz, stąpić dziś nie wolno. Złożono więc zwłoki ś.p. Amelii na cmentarzu w Rubieżewiczach, dokąd orszak żałobny prowadził ks. Miłaszewski, niedawno z więzienia mińskiego wypuszczony, proboszcz rubieżewicki (B. Dybowski, Wspomnienia..., s. 44).

19 19 I czy naprawdę można opisać czyjeś życie? Ze strzępków wspomnień, kilku dokumentów przechowanych w archiwach, z przypadkowo ocalałych fragmentów długiego życia, z niejasnych przeczuć? Emil Dybowski opisał swoje życie i życie podobnych mu wygnańców. Publikowany w tym tomie pamiętnik należy do nielicznych w bogatej literaturze syberyjskiej relacji spisywanych już tam, na zesłaniu. Wrażenia nie są zniekształcone przez ułomną pamięć czy późniejsze doświadczenia, utrwalony obraz nie odbija się w migotliwym lustrze zamysłów piszącego. Dybowski pisze bez egzaltacji właściwej wielu wspomnieniom z Syberii, czasami nudnawo i niewprawnie ale prawdziwie. O uciążliwej i długiej drodze na zesłanie, o życiu daleko od kraju, wśród obcych ludzi i w niełatwych okolicznościach, o mozolnej walce o codzienny chleb, o strapieniach i rozczarowaniach, o zbrodniach i romansach, plotkach i rzeczach poważnych. O tym, co go boli, zdumiewa, zastanawia, czasami przeraża, jeszcze rzadziej cieszy. O tym, co sam przeżył i czego był świadkiem, a czego innym szczęśliwie udało się uniknąć. W pamiętniku nie znajdziemy syntezy losu zesłańca ale zobaczymy życie człowieka wpisane w ten los, niechciany i niezawiniony, z którym przyszło mu się zmierzyć. Trzeba więc jeszcze raz powtórzyć słowa, że jego praca kronikarza codzienności zesłania nie poszła marnie, choć na opublikowanie czekała ponad sto lat. * * * Na zakończenie tego szkicu chciałabym przytoczyć pewne wspomnienie niezupełnie prawdziwe, ale ujmujące które powinno ucieszyć jego bohatera. Otóż Gustaw Manteuffel, podając krótkie biogramy studentów dorpackich, pisze tak: Emil Dybowski studiował na uniwersytecie w Dorpacie w latach i tamże uzyskał stopień kandydata filozofii. Po roku 1863 przebywał w Syberii, przeważnie w Krasnojarsku, i oddawał się stale studiom przyrodniczym, w których zawsze celował. Toteż sława tego uczonego rodaka rozeszła się po kraju, a około roku 1885 powołano go na profesora do Lwowa 18. Si non e vero, e ben trovato G. Manteuffel, Z dziejów Dorpatu i byłego Uniwersytetu Dorpackiego, Warszawa 1911, s. 178.

20 Nota edytorska Pisownia uwspółcześniona, poprawiono błędy gramatyczne i ortograficzne, zachowano niektóre stare formy wyrazów, opuszczono przekreślenia bez zaznaczania w przypisach, rozwinięto często używane skróty, pomijając nawiasy kwadratowe (zachowano: rub. ruble, rubli; rs rubli srebrem; kop. kopiejka, kopiejek).

21 Pamiętnik Emila Dybowskiego dotyczący pobytu jego na Syberii i w Rosji europejskiej deponowany w Tow. Naukowym w Wilnie / / Dr B. Dybowski 5 II 1916, Wilno * * Zapiska Benedykta Dybowskiego.

22

23 Początek Ponieważ życie ludzkie nigdy nie bywa więcej jałowe jak w tych chwilach, w których człowiek pozbawiony wszelkich praw, jakby siłą magnetyczną ciągniony i gnany nieprzyjazną nam mocą, patrząc na migające przed jego oczami przedmioty, ani z nich sprawę zdać może, ani najmniejszej korzyści z widzianego nie otrzymuje przeto dla zapełnienia tej próżni i dla utrwalenia w pamięci tej smutnej epoki naszego życia postanawiam notować wypadki zdarzające się w tej smutnej wędrówce naszej. *Po rozpuszczeniu partii Zaremby wróciłem do Ciekinicz 1 w Mohilewskiem, tam mnie uwięziono i w początkach marca 1864 roku przewieziono mnie do Mińska. Jedenaście miesięcy przebyłem w więzieniu, a pięć miesięcy mieszkałem w mieście dzięki poręce ówczesnego gubernialnego marszałka, pana Prószyńskiego 2. W lipcu 1865 zamknięto mnie znowu w ostrogu mińskim 3 i w kilka dni potem wysłano etapami 4 na Syberię*. Po przeczytaniu konfirmacji 5, na mocy której zostałem skazany na posielenie 6 do oddalonych miejsc Syberii, z pozbawieniem praw i konfiskatą wszelkiej własności, przebywszy przez kilka tygodni w mińskim ostrogu, oczekując powrotu żony, 30 czerwca 1865 r. zostałem wyprawiony 1 Chodzi o Ciechinicze w pow. rohaczewskim, gdzie Dybowski był zarządcą dóbr Jana Oskierki. 2 Eustachy Prószyński, asesor kolegialny, od września 1863 r. marszałek szlachty guberni mińskiej. 3 Z ros. więzienie; chodzi o Mińsk Litewski, wówczas stolicę guberni mińskiej. 4 Więźniowie odbywali drogę na zesłanie pod konwojem straży w partiach liczących po kilkadziesiąt osób, pieszo lub na podwodach, zatrzymując się na rozmieszczonych wzdłuż traktu stacjach etapowych etapach na nocleg. *...* Tego fragmentu nie ma w rękopisie; zapewne pochodzi z innej wersji Pamiętnika, będącej w posiadaniu Benedykta Dybowskiego, który przytacza ten passus wraz z opisem okoliczności aresztowania Józefa Szlenkiera w swoich wspomnieniach: podaję tutaj szereg szczegółów, dotyczących aresztowania, zesłania etc., kreślonych przez Emila (B. Dybowski, Wspomnienia..., s. 39). 5 W carskiej Rosji zatwierdzenie wyroku sądu przez wyższą władzę (z możliwością jego zmiany). 6 Z ros. osiedlenie jedna z kategorii kary zesłania w carskiej Rosji; pozostałe to: zesłanie na ciężkie roboty (katorżnyje raboty, katorga), osadzenie (wodworienije) oraz zamieszkanie (żytielstwo lub żytje). Na osiedlenie wysyłano do wiosek i osad na Syberii: do mniej odległych miejsc (Syberia Zachodnia) lub do bardziej odległych miejsc (Syberia Wschodnia) zależnie od stopnia osądzonej winy, z zakazem oddalania się od wyznaczonej gminy (wołosti).

24 24 z partią aresztantów do Wilna. Jakkolwiek ciężkim było rozstanie z krewnymi i z najbliższą rodziną, jednak boleść ta zmniejszała się znacznie nadzieją, że w Wilnie złączę się z żoną i zobaczę się tam z siostrą, którą bodaj z całej mojej rodziny najsilniej kochałem. Takoż niezmiernie miły wpływ wywierało świeże powietrze i pełne życia okolice, których oko od tak dawna, bo przeszło od 20 miesięcy, nie widziało. Wpływ tego powietrza działał na mnie w sposób odurzający tak dalece, że nie w stanie byłem uczuć całej boleści, jaką koniecznie rozstanie z krajem i ze swoimi na czas tak nieograniczony spowodować musi. Partia, z którą byłem wysłany, składała się z 27 [28?] cywilnych 7, jednego politycznego, niejakiego Kehlera, około sześćdziesięciu lat liczącego, z guberni kijowskiej do Petersburga wysłanego, i ze mnie tyleż było i konwoju. Jako szlachcic otrzymałem podwodę 8, również jak dwóch innych, za złodziejstwo sądzonych, jednak dumnych ze swego szlachectwa. Kehler zaś z powodu wieku i niezdrowia otrzymał furmankę. Partia ta, składająca się z różnych narodowości ludzi, nie odznaczała się żadną osobliwością byli tam, o ile mogłem zauważać, tuzinkowi złodzieje i spokojni ludzie wracający do domów z aresztanckich rot 9. Najciekawszą dla mnie figurą była postać Żyda furmana, którego złowiono przewożącego kilkanaście pudów 10 jakiejś niezmiernie palnej massy, natury fosforycznej; od kogo oną dostał, w jakim celu i dokąd ją wiózł, dowiedzieć się nie mogłem, bo był niezmiernie milczący, a ciągłe pożary po miastach się zdarzające dawały prawo najsroższej oczekiwać dla siebie przyszłości. Mając osobną furmankę, nie byłem zmuszony iść w tłumie pokutych za ręce i nogi i spokojnie mogłem się oddawać wrażeniom, które na przemian mną owładały. Często z mojej zadumy wyrywała mię wrzawa spowodowana niesprawiedliwością pijanego konwoju nad omdlewającymi aresztantami, którzy, długim więzieniem osłabieni, pod wpływem świeżego powietrza i ogromnego gorąca nie mogli dźwigać kajdanów i częstych potrzebowali wypoczynków. Jakkolwiek nic nie nagliło, jednak pijany żołnierz nie opuści zręczności dać uczuć swoją przemoc, gdy to uczynić może bili w tych biedaków pięściami i kolbami. Gdyśmy przyszli do noclegu, uprosiłem starszego nad konwojem, [aby] nie pomieszczał mię razem, ale zajął osobną 7 Tj. aresztantów pospolitych, kryminalnych. 8 Podwoda dawn. obowiązek dostarczenia przez ludność środka transportu do dyspozycji organu administracji państwowej lub wojska; też: taki środek transportu wraz z obsługą. 9 Oddziały pracy przymusowej, cywilne i wojskowe, zwykle oddalone od miejsca zamieszkania skazanego jedna z form kar stosowanych w Rosji. 10 Pud jednostka wagi równa 16,38 kg.

25 25 kwaterę, gdyż etapem 11 była jedna z chat włościańskich. Jednak projekt ten nie doszedł do skutku, gdyż w chwili, kiedy starszy powiedział, abym jechał do następnej chaty, jeden z konwojnych żołnierzy pochwycił konia mojego i donosząc, że starszy nic nie znaczy, zawrócił wóz mój do etapu i kazał wyrzucić rzeczy. Zniosłem cierpliwie tę niegrzeczność i poprosiłem o wskazanie mnie miejsca, ponieważ z cywilnymi i prawo pomieszczać nie dozwala przeto wypędzono z zagródki dwoje cieląt będących w sieniach i nasławszy więcej słomy pozwolono mnie i Kehlerowi tam się położyć. Rad, że uniknąłem towarzystwa złodziejów, zebrałem w tę zagródkę wszystkie rzeczy i udałem się na spoczynek. W pierwszych chwilach sen zlepił me powieki, lecz nie przeszło godziny, jakem poczuł okropne palenie po całej skórze, świerzb nieznośny wprawił mię w jakiś stan gorączkowy; z niecierpliwością oczekiwałem świtu. Z pierwszym promieniem chwyciłem się na nogi i począłem opatrywać bieliznę na mnie będącą jakież było moje przerażenie, kiedy spostrzegłem na sobie krocie najrozmaitszych stworzeń! Aby się ich pozbyć, na to trzeba czasu, a tu konwój pędza do dalszej podróży. Wstręt i obrzydzenie były okropne, jednak konieczność przemogła wszystko. Ruszyłem dalej, a ze mną i miriady nowych towarzyszów przypominających się mnie nieznośnym świerzbem. Jak zbawienia oczekiwałem dniówki, chcąc się cokolwiek oczyścić z brudów, lecz niestety i tu mocno się zawiodłem, gdyż domek obrany na etap w miasteczku Raduszkowiczach 12 był bardzo mały, ciasnota więc straszna, a z nią nieczystość i niewygoda. Chcąc jakkolwiek sobie ulżyć, wstawałem o drugiej w nocy i przy rodzącym się brzasku opatrywałem bieliznę. Na przyszłość zaś nie kładłem się nigdy więcej na słomie nam podawanej, lecz na gołej ziemi, którą chałatem kaziennym 13 przykrywałem. Tak przybyliśmy na dniówkę do Wilejki. Wilejka. Pomieszczenie w ostrogu. Powieści o podpalaczach i zachodzących intrygach sprawnika Przetrzymani kilka godzin przed domem, który się zwał kancelarią, z prawdziwą rozkoszą znaleźliśmy się w ostrogu, który nas bronił od skwarnych 11 Tj. miejscem postoju partii aresztantów w drodze na zesłanie. 12 Właśc. Radoszkowicze lub Radoszkowice miasto w pow. wilejskim, w guberni wileńskiej, na pograniczu pow. mińskiego. 13 Z ros. kazionnyj skarbowy, rządowy; tu: ubranie więzienne.

26 26 promieni słońca, i jakkolwiek gołe tylko wyznaczono nary 14 dla nas, jednak że były czyste, zasnęliśmy z taką przyjemnością, jakiej nie doświadczają ci, którym puchy łabędzie służą za posłanie. Więźniów w tym ostrogu było górą stu z tych tylko dwóch politycznych, reszta była cywilnych i świeżo pobranych obwinionych, a podobnie tych ostatnich liczba była bardzo znaczna, gdyż staraniem władz miejscowych było udowodnić, że wszystkie pożary, jakie się zdarzały, były sprawą polską, a zatem podpalaczy liczono za przestępców politycznych, przeto chwytano samych obywateli, i to najmajętniejszych. Mnóstwo opowiadano najniepodobniejszych do prawdy wieści, których nie powtarzam, bo bezsensowne; przytoczę tylko wypadek, jaki tam miał miejsce, jako cechujący ducha ówczesnych urzędników. Po spaleniu się Radoszkowicz, w parę tygodni, niby sumieniem ruszona, zjawia się do wojennego naczelnika średnich lat kobieta i zeznaje, że ona spaliła Radoszkowice. Spytana o powód tego postępku, odpowiada, że to uzgodniła na żądanie obywatela, który za to dał jej grunt i chatę na wieczną własność naturalnie, że obwiniony został natychmiast schwytany i zawieziony do Wilna. Na indagacjach najspokojniej wyznał, że rzeczywiście tę kobietę obdarzył chatą i ziemią, ale że to uczynił już od dwóch lat, i że to nie była darowizna, lecz zamiana za należne jej pieniądze, zasłużone długoletnią służbą. Naturalnie, potrzebną była kobieta do ocznych stawek 15 ; przestraszona tą podróżą baba, gdy jej powiedziano, że w Wilnie z nią srogo będą postępowali, powiada: albom ja głupia brać na siebie taką odpowiedzialność jam nigdy nie podpalała, a przyjęłam na siebie tę winę za namową sprawnika 16, który mię zaręczył, że mnie za to nic nie będzie, a za kilkutygodniowy areszt w Wilejce dał mnie 10 rs. Wtenczas ta kobieta była w Wilejce; co się zaś z nią potem stało i jak się sprawa skończyła, nie wiem, gdyż przybywszy do Wilna, już nic o tym nie słyszałem więcej. Do Wilna zaś przybyliśmy około godziny pierwszej po południu. Zatrzymani pod ostrogiem, parę godzin zostawaliśmy na takim skwarze, jakiego nie pamiętam, abym doświadczał kiedy, gdyż kazano nam przysiąść około muru ostrogowego jak raz od strony południa będącego, który już od kilkugodzinowej operacji słońca straszliwie był nagrzany, tak więc słońce z jednej strony, a mur z drugiej strony piekł nas już pochodem i skwarem znużonych i jak zbawienia ochłody potrzebujących. Rozlokowawszy się około murów, wybrałem sobie miejsce na rogu, wtem zauważyłem jakąś staruszkę, do której parę słów przemówić mi się udało. Przyszła biedaczka prosić, aby jej dozwolono 14 Z ros. dawn. proste, zbite z desek prycze. 15 Ocznaja stawka (ros.) konfrontacja (w śledztwie). 16 Sprawnik (ros. isprawnik) naczelnik policji powiatowej (okręgowej) w Rosji carskiej.

27 27 widzieć się z synem, ale z powodu przybyłej partii musiała oczekiwać audiencji. Ta staruszka zawiadomiła o moim przybyciu siostrę moją Fabianę 17 w Wilnie mieszkającą, która natychmiast przybyła, ale rozmówić się nam nie dozwolono kilkuletnie niewidzenie skończyło się na kiwnięciu głową i wykrzykniku do widzenia!. Nareszcie przebudził się smotrytel ostrogowy 18, otworzono bramę i zawołano na nas, abyśmy wchodzili. Tam zostaliśmy zatrzymani między dwoma bramami żelaznymi, przeszukano u nas najstaranniej rzeczy u kogo znalazł się nóż lub widelec, natychmiast połamano. Na mnie jednak miano jakiś wzgląd i rewizji nie robiono. Za mieszkanie wyznaczono mnie peresylną polityczną 19, a że się w partii naszej znajdowało jeszcze dwóch dworzan 20 z guberni żytomierskiej, przeto i ich do peresylnej politycznej odesłano. Na zrobioną przeze mnie uwagę, że to są grażdańscy 21, pomocnik smotrytela odpowiedział, że to są polityczni. Jam go znowu zapewnił, że grażdańscy, a on krzyknął, że polityczni musiałem więc zamilknąć, jednak udawszy się razem, natychmiast powiedziałem kolegom, których tam zastałem, aby się strzegli, gdyż dwaj towarzysze, których smotrytelowi podobało się ochrzcić politycznymi, są po prostu złodzieje, co posłyszawszy miejscowi krzyknęli na nich won!. Z początku radzi z tytułu politycznych więźniów, poczęli się opierać, ale powtórzony wykrzyknik zmusił ich do odejścia, a mnie pozbawił niepokoju, którym mię nabawiła myśl, że skoro oni co ukradną, podejrzenie i na mnie, jako na nowo przybyłego, padać będzie. W Wilnie musiałem się zabawić najmniej dwa tygodnie, gdyż przed tym czasem żona moja przybyć nie mogła, a razem postanowiliśmy udać się na Syberię. Potrzeba więc była chorować, o czym natychmiast zawiadomić władzę nie omieszkałem. Siostra zaś moja pobiegła innymi drogami starać się o moje zatrzymanie. Felczerowi powiedziałem, że cierpię silne bóle żołądka i biegunkę nieustanną a to trzeba zgodzenia się lekarza na przyjęcie pana do lazaretu 22, doktor ledwo aż jutro przybędzie. Czekam więc niecierpliwie przybycia doktora, które o kilka godzin tylko odprawienie partii poprzedzało. 17 Niezamężna siostra Dybowskiego, poświęciła się wychowaniu dzieci starszej siostry, Sabiny Jeleńskiej, towarzyszącej mężowi na zesłaniu; wielokrotnie interweniowała u władz rosyjskich w sprawie brata i szwagra, Antoniego Jeleńskiego. 18 Z ros. dozorca więzienny. 19 Pieriesylnaja tiur ma (ros.) więzienie przesyłkowe, skąd wysyłano partie aresztantów do wyznaczonych miejsc zesłania; zwykle w większych miastach na szlaku na Syberię. 20 Z ros. dworianin w Rosji carskiej szlachcic posiadający własność ziemską. 21 Z ros. przestępcy pospolici, kryminaliści. 22 Lazaret dawn. szpital wojskowy, zwłaszcza polowy; tu: szpital więzienny.

28 28 Tymczasem podana prośba przez moją siostrę, że chcę zatrzymać się dlatego, aby razem z żoną udać się na Syberię, otrzymała dobry skutek. Policmejster 23 zawiadomił, że zostaję, i tę wiadomość komunikował siostrze mojej w chwili, kiedy przybył doktor do ostrogu. O skutku starań mojej siostry jeszcze nie wiedziałem, kiedy wezwał mię felczer do kancelarii do doktora. Jestem ten i ten, i mam takie cierpienie rzekłem mu, przybywszy. Pan się i tak zostajesz, słyszałem z ust policmejstra. Bardzo dziękuję za tę wiadomość, bo ona mocno mię obchodzi; wszakże o lekarstwo od tej choroby prosiłbym. A to się proszki zapiszą, ale raz jeszcze powtarzam, że pan zostajesz, więc i samo cierpienie przejdzie. Zostałem więc na dwa tygodnie, oczekując przybycia żony, i co dzień prawie widując się z najlepszą moją siostrą, która jak anioł opiekuńczy nad wszystkimi moimi potrzebami czuwała. W Wilnie w ostrogowym lazarecie poznałem Wielmożnego Michała Obrąpalskiego 24 : człowiek lat 41, widać zawsze słabego zdrowia, długim więzieniem był zupełnie zrujnowany i w ostatnim gradusie suchot 25 ; człowiek bardzo światły, dużo podróżował, i kiedy był wolny od napadów, stawał [się] rozmówny i bardzo przyjemny. U niego więc, za protekcją mojej siostry, znalazłem przytułek, uciekając z kwaterki wtenczas tylko, kiedy doktor miał przybyć, gdyż nie lubił, aby w stancjach lazaretowych był ktoś inny prócz chorych. Przebywszy dwa tygodnie w Wilnie, doczekałem nareszcie przybycia mojej żony, a nareszcie i dnia odprawienia. Kilku godzinami przed tą uroczystością rozpędzono do kamer 26 wszystkich więźniów, na dziedziniec zaś kazano zebrać się tym, którzy są naznaczeni do odprawki. Kiedyśmy się zebrali, sprawdzono, czy wszyscy się znajdują, po czym kazano przynieść wszystkie rzeczy i oczekiwać przybycia policmejstra. Na przybycie tego wysokiego urzędnika oczekiwaliśmy od pierwszej do czwartej godziny na dziedzińcu, nie zważając na deszcz rzęsisty, który nas chłostał. Straszny niepokój mię dręczył, gdyż nie wiedziałem, czy żonie się udało dostać pasport dla jechania ze mną czy nie. Od policmejstra zaś dowiedziałem się, że otrzymała pozwolenie 27, ale 23 Właśc. policmajster wyższy urzędnik policji w większych miastach Rosji carskiej. Policmajstrem wileńskim był wówczas płk Michaił Andriejewicz Saranczow. W Pamiętniku Dybowski używa rosyjskiej formy policmejster. 24 Michał Obrąpalski ( ), właściciel majątku Kniażyn w pow. dziśnieńskim, uczestnik powstania styczniowego, zesłaniec; majątek Obrąpalskiego został skonfiskowany wskutek represji rosyjskich po powstaniu. 25 Tj. w ostatnim stopniu, etapie choroby (gruźlicy). 26 Z ros. cela więzienna. 27 Amelia Dybowska uzyskała 29 VII 1865 r. zgodę władz na wyjazd z mężem na Syberię.

29 29 tylko na jechanie ze mną, pieniędzy zaś karmowych 28 nie dadzą, również jak i za rzeczy mające nad 30 funtów 29 płacić będzie obowiązana. Jakkolwiek takie dozwolenie groziło niemałym kosztem, gdyż rzeczy mieliśmy dużo i drogę straszną i nieznaną przed sobą, jednak ta wiadomość znacznie mię uspokoiła. O pół do szóstej ruszyliśmy do Banhofu 30 ustrojeni w odzienie te, w jakie dotąd strojono aresztowanych złodziejów. W tych strojach przeszliśmy całe miasto, a że prowadzono nas przez boczne ulice, dobrnęliśmy przez znaczne błoto do Banhofu. W kilka minut zawołano mię do policmejstra; zostawiłem opiece towarzyszów moje rzeczy i udałem się tam, gdzie mnie wzywano. Na Banhofie w sali byli zebrani: żona moja marmurowej bladości, jej matka z podpuchłymi od łez oczami, siostra moja poczciwa, kilku siestrzanów 31 i kilka jeszcze przyjaznych nam osób. Nie będę opisywał tych chwil rozstania: są to najboleśniejsze chwile mojego życia, tym boleśniejsze, że się stawałem sprawcą ogromnych cierpień najdroższych mnie osób, żem odrywał żonę moją od serdecznie jej ukochanej i wzajemnie, do bałwochwalstwa ją kochającej rodziny, że to jej rozstanie tyle kosztowało niektórym z jej rodziny, że zgryzota i żal rzuciły ich na łoże boleści jednym słowem, błagam Boga, aby chwil podobnych nie zsyłał już więcej w biednym naszym życiu, a to, com wówczas wycierpiał, aby policzył za grzechy i zmniejszył zasłużonej pokuty. Ruszywszy z Banhofu, o kilkaset kroków jeszcze widzieliśmy na wzgórzach ponad drogą ciągnących zebrane wszystkie te osoby, z którymi przed chwilą się rozstaliśmy, i prócz nich błysnęła biała głowa Wł. Wędorfa 32, towarzysza więzienia u bernardynek 33, który pospieszył razem z żoną swoją (bardzo zacną i niezmiernie miłą kobietą) na to miejsce, aby stamtąd był ostatnim z żegnających. Wspomnienie tych ludzi prawdziwą robi mnie przyjemność i mimo woli wyrywa westchnienie za nimi do Boga o pomyślną dla nich 28 Tj. wypłacanych dla więźniów na zakup żywności. Były to drobne kwoty dzienne, niewystarczające na wyżywienie dla zesłańców ze stanów uprzywilejowanych nieco większe niż dla aresztantów ze stanów nieuprzywilejowanych. 29 Funt polski jednostka wagi równa ok. 405 gramów; funt rosyjski ok. 409 gramów. 30 Z niem. dworzec kolejowy. 31 Tj. siostrzeńców (dawn.) 32 Właśc. Wendorff, Władysław, obywatel ziemski z guberni mińskiej, właściciel dóbr Hołynka w pow. słuckim, sekretarz gubernialny; za rozszerzanie podburzających pogłosek i nieprawomyślność polityczną zesłany w 1865 r. do guberni kostromskiej. Na zesłaniu dobrowolnie towarzyszyła mu żona Michalina. W 1874 r. Wendorff uzyskał zgodę na powrót w rodzinne strony. 33 Obiekty poklasztorne były często wykorzystywane przez władze rosyjskie jako więzienia; w Wilnie także klasztory dominikanów, franciszkanów, bernardynów.

30 30 przyszłość i o szczęśliwy powrót do kraju, gdyż i on biedak został skazany na mieszkanie w kostromskiej guberni. Dzięki konwojnemu oficerowi rzeczy mojej żony zostały umieszczone bezpłatnie do wagonu i, zapewne jego to instancji zawdzięczając, z Petersburga do Moskwy darmo dostawione. W Moskwie zaś przetrzepawszy pieszo od dziewiątej wieczorem 14 wiorst 34 do Titowskiej kazarmy 35, gdzieśmy dzień przebyli, ruszyliśmy znowu do Niżnego Nowogrodu. Po drodze do Banhofu zostaliśmy zatrzymani w przedpokoju cerkwi, gdzie schodziło się dużo kupiectwa i innej klassy ludności, którzy przynosili jałmużnę dla aresztantów. Jakkolwiek pojedyncze datki były niewiele znaczące, jednak w ogóle wypadało po parę rubli na osobę a razem z dziećmi było 101 dusz. Po takiej ofierze [za]uważałem, że każdy z dających żegnał się po kilkakroć, zwracając się do obrazu, jeżeli się takowy znajdował, albo ku wschodowi słońca, jeżeli tę ofiarę przyniósł na drodze. W Moskwie pomieszczenie było daleko gorsze niż w Petersburgu, również jak obejście się z nami służba nas otaczająca za najmniejszą rzecz dopominała się natychmiast nagrody, karmowych zupełnie nam nie dano, a kazano jeść z kotła; naturalnie, że poszło to na korzyść smotrytela, gdyż jadło z kotła kazionnego jest tego rodzaju, że może by i psa potrafił odzwyczaić od jedzenia. Dzięki Bogu, nie długośmy byli narażeni na zdzierstwo służby i smotrytela: przebywszy dniówką, ruszyliśmy dalej i, jakkolwiek w znacznej ciasnocie, po całonocnej podróży dobiliśmy do Niżniego. Jarmark. Wodzenie nas do różnych więzień. Umieszczenie na etapie. Karmowe i odkup nad więźniami Przybyliśmy do Niżniego około 10 sierpnia, po czasie, kiedy to miasto przepełnione było najrozmaitszymi narodowościami, ulice i rzeki pokryte tysiącami wozów i statków. Ogromne stosy towarów biły nam w oczy, a głównie zwracały naszą uwagę góry kawonów, gdyż zmęczeni pieszą drogą byliśmy spragnieni, ale korzystać z nich nie mogliśmy, gdyż łańcuch żołnierstwa nas otaczający nie dozwalał nikomu ani na chwilę się zatrzymać. Powoli deszcz zaczął kropić, woda z gór poczęła zbiegać strugami, rozmiękła ziemia zrobiła się tak śliską, 34 Wiorsta 1066,78 m. 35 Kazarma (ros.) koszary. Titowska kazarma (z ros.) funkcjonujące w latach sześćdziesiątych XIX w. duże więzienie w Moskwie, znajdujące się w dawnej fabryce perkalików Titowa.

31 31 że trudno było wdrapać się na górę. Deszcz się zwiększał, przemoczeni dobiliśmy się nareszcie do więzienia. Sześciowiorstowym marszem po górach i ślizganiem zmęczeni cieszyliśmy się, żeśmy nareszcie dobili się do miejsca, gdzie wypocząć i przekąsić będziemy mogli, bo była już dwunasta godzina, a wszyscyśmy byli na czczo. Tymczasem przybyły urzędnik dla przyjęcia więźniów zapotrzebował tych tylko, którzy idą na mieszkanie, zostawując na dworze tych, którzy są pozbawieni praw. Do ostatniej kategorii należąc, musieliśmy wraz z żoną chorą godzinę przestać na deszczu, po czym kazano nam ruszyć dalej. Jeszcze wodzono nas wiorst z osiem, pilnując najstaranniej, aby żaden z więźniów nie przysiadł na podwodę wiozącą rzeczy, nie zważając na to, że osłabieni długim więzieniem nie byli w stanie dźwigać ciężkich łańcuchów, które na nogi im włożono. O godzinie trzeciej po południu dobiliśmy się do etapu. Powierzchowność onego była bardzo nieobiecująca, ale rzeczywistość daleko gorsza, gdyż wyznaczono nam kilka nor, w których jak śledzie w beczkach musieliśmy się pomieszczać. Zaducha była straszna, na malutkim dziedzińcu ogromne błoto, aresztantów mnóstwo w każdym więc kącie panowała straszna ciasnota. Główną jednak przykrość robił kloak, gdyż nie zważając na znaczną liczbę więźniów (było około 200 osób) obojga płci, znajdowało się jedno tylko takie miejsce nieustannie odwiedzane i zdarzało się często, że się kłócono o pierwszeństwo na wnijście, a najczęściej te sprzeczki powstawały między przybywającymi kobietami, które korzystając z praw kobiety, domagały się, aby wewnątrz będący natychmiast im ustępowali, czego tamci dla najprostszych przyczyn uskutecznić nie mogli. Na drugi dzień po naszym przybyciu wezwano nas dla przyjęcia karmowych pieniędzy. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy nam powiedziano, że ponieważ tu się zatrzymamy przez parę tygodni, tj. do przybycia parostatku, zatem otrzymamy karmowe nie takie jak dotąd, lecz szlachta po kop. 10, a nieszlachta po kop. 4. Sądziliśmy, że taniość jest tego powodem, tymczasem wieleśmy się zawiedli, bo na miasto nikomu wyjść nie dozwolono, a zaręczył naczelnik etapu, że wszystkie produkta zostaną nam dostawione na miejsce. Jednak te obietnice się nie ziściły, gdyż zapewne za wiedzą naczelnika egzystowała w tymże etapie ławeczka 36, w której jeden z etapnych żołnierzy targował. Nie dopuszczano więc do nas żadnych produktów z miasta, a nam kazano opłacać za funt mięsa kop. 8, funt chleba kop. 2 ½ [tu wyraz nieodczytany wyd.]. Do tego dodajmy jeszcze straszną nieczystość i obfitość różnych owadów, a łatwo sobie wyobrazimy, jak miłym był ów nasz pobyt. Przybycia parostatku wyglądaliśmy jak zbawienia; z wielką przeto radością opuszczaliśmy brudne nasze siedlisko. 36 Z ros.: sklepik, kramik.

32 32 Po dwutygodniowym pobycie w brudnej tej norze ogrodzonej wysokim płotem z rozkoszą oglądaliśmy cudnej piękności okolice Niżniego, jakie się prezentowały przy przejściu z etapu do portu. Na statek byliśmy przyjęci bez szczególnych wypadków i przyczepek o rzeczy, i szczęśliwie dojechaliśmy do Kazania. Tam położenie nasze znacznie się zmieniło z powodu przybycia na statek partii cywilnych aresztantów, górą 250 osób liczącej. Powstała straszna ciasnota tak, że nie tylko nary i pod narami wszystkie miejsca były zajęte, ale nawet i przejść nie zawadziwszy o czyjąś głowę lub nogi było niepodobieństwem. Na statku prócz pokładu na rzeczy były trzy ogromne kajuty: jedna z nich była przeznaczona dla mężczyzn, cywilnych przestępców, druga dla politycznych, a trzecia dla familijnych 37 tak politycznych, jak i cywilnych, a że byłem żonaty, w tej ostatniej znaleźliśmy pomieszczenie. Jeżeli ciasno było członkom, to daleko większą jeszcze ciasnotę czuły nasze płuca, gniecione wyziewami mnóstwa ludzi, a głównie nieczystością wynikającą z pomieszczenia kilkadziesiąt dziatek drobnych. I tak cierpiały uszy, nos i płuca, ale i oczy nie uszły na sucho. Bywały podobne sceny: wieczorem około godziny siódmej zamykano kamerę familijnych, bo tam się i kobiety znajdowały, zdarzało się jednak, że z wieczora tam się zakradał który z wielbicieli jakiej z piękności, naturalnie starannie przez nią ukrywany. Tylko tak się zdarzyło, że przy rewizji wieczornej podoficer dyżurny trącił nogą o coś twardego i spostrzegł kryjącego się pod narami amatora, protektorka jego, chcąc się uniewinnić przed publicznością, poczyna napadać na najbliższą sąsiadkę, że to jej gość, ta zaś, chcąc przekonać o niesprawiedliwości obwinienia, bez ogródek poczyna grzmocić kijem natręta biedak w kilka ogniów wzięty wylatuje spod nar jak szalony, z rozczochranymi włosami, spotniały od ukrywania się, wywracając w ucieczce wszystkich, kogo napotkał. Śmiech ogólny i straszne krzyki rozeszły się po barży 38, gnany wyskoczył na pokład i uszedł pogoni. Samotna Wenus, spostrzegłszy w ambarasie swego Kupidyna, nie mogła się wstrzymać od żalu i wykrzykując, że niet mojeho doktora * 39, poczęła ze smutku rozpinać odzienie, by ulżyć żalem rozbudzonej piersi. Smutek nie ustawał, odzienie stawało się coraz nieznośniejszym ciężarem, aż nareszcie całkowitym opadnieniem ulżyło i strapiona Wenus w całej okazałości rajskiego stroju stanęła przed zdumiałą publicznością. 37 Tj. dla zesłańców z rodzinami. 38 Z ros. barka, krypa. * Był pomiędzy cywilnymi więźniami Niemiec, doktor z Petersburga, który nieustannie pił, a potem dopuszczał się najnieprzyzwoitszych scen [przyp. autora]. 39 Nie ma mojego doktora.

33 33 Familie składały się z osób obojga płci i rozmaitego wieku, między cywilnymi zaś z samych rozpustników, cisza więc początkowa natychmiast została przerwana krzykiem, a ze zgrai pojawiło się mnóstwo niewiernych Tomaszów. Podobnego rodzaju sceny często się pojawiały, były niepoślednią męczarnią osób innego usposobienia i wykształcenia. Wśród takiego towarzystwa i scen podobnych przybyliśmy do Permy 40. Na nasze przyjęcie przyszło kilku urzędników, a między nimi i woinski 41 naczelnik, figura nadęta swoją godnością, odwracająca się nieustannie tyłem do wszystkich zapewne, że z tej strony był najlepiej ufortyfikowany, gdyż inaczej nie byłby tak starannie ukrywał swego oblicza. W Permie szczęśliwym trafem uniknęliśmy ostrogu, dokąd odesłano samych cywilnych, a z politycznych tych tylko, którzy nie byli szlachtą. Myśmy zostali pomieszczeni w archiwum. Jakkolwiek było tam niezmiernie ciasno i niewygodnie, zawsze dziękowaliśmy Bogu za to schronienie, w ostrogu bowiem wściekle grasowały tyfus i karbunkuł 42, a jeszcze wścieklej znajdujący się tam przestępce. Ani na jeden krok nie można było bezpiecznie wyjść ze swojej kamery, ze wszystkich kryjówek wyskakiwali złoczyńce i odzierali nie tylko z mienia, ale i z odzienia. Zuchwałość ich wzrosła do tego stopnia, że jednego z nowo przybyłych cywilnych zabili w ostrogu. Karbunkuł zaś zabrał nam na trzeci dzień pobytu młodego chłopaka, Jana Dzierzbę 43 z Królestwa. I tak, pod Bożym strachem, czeladka nasza oczekiwała, kiedy Bóg pozwoli wyrwać się z tego zakażonego miejsca. Nareszcie po dwutygodniowym pobycie, nie bez scen przykrych, gdyż pomiędzy naszymi było dużo zwolenników Bachusa a stąd kłótnie, połajanki i batalie. Niezmiernie śmieszną była bitwa Niemca ze Żmudzinem: pijany Niemczysko położył się pod narami blisko dziecka Żmudzina, poczuwszy, że mu twardo, a znajdując coś miękkiego w pobliżu, zajmuje to miejsce i przyciska dzieciaka, malec płaczem głosi swoją krzywdę, ojciec pospiesza na ratunek jedynaka i znajduje Niemca, którego odsuwa. Pijany, po niejakimś czasie znowu przyciska chłopaka, płacz powtórnie daje się słyszeć, zniecierpliwiony ojciec uderza w pysk szołdrę 44. Niemiec się ocyka, zaczyna ryczeć na całe 40 Perm (w jęz. ros. rodzaju żeńskiego) miasto nad rzeką Kamą, u stóp Uralu; stolica guberni permskiej, ostatniej przed Syberią guberni w europejskiej części Cesarstwa Rosyjskiego. 41 Woinskij (ros.) wojskowy, dotyczący wojska. 42 Ropne zapalenie skóry, czyrak gromadny. 43 Jan Dzierzba, z pow. łowickiego, za udział w powstaniu skazany na dziesięć lat ciężkich robót na Syberii. 44 Szołdra dawn. szynka wędzona; potocznie łajdak, niegodziwiec.

34 34 gardło, zbiegają się jego koledzy, by obić Żmudzina, my znowu pospieszamy na pomoc ostatniemu sprawa zamienia się w ustną szermierkę. Niemiec w uniesieniu woła: Zabiję Żmudzina i pójdę na Katarzynę (pod Katarzyną rozumiał katorżną robotę). [początek dopisku Amelii Dybowskiej:] W takim otoczeniu i największej ciasnocie przybyliśmy do Permy, gdzie nas umieszczono w towarzystwie ludzi nie mających najmniejszego wykształcenia, nawet, co większa poczciwości. Kamerę mieliśmy wspólną, trzeba się więc było nie raz nasłuchać najbrudniejszych połajanek, najwstrętniejszych historii. Szczęściem u naczelnika znalazło się parę książek ruskich, wprawiałam się więc w tym języku, którego nieznajomość ciągle mi się uczuć daje. Dziwna, niezrozumiała dla mnie jest ta natura człowieka, która go ciągle naprzód i dalej popycha, choć z własnej i innych doli wie, że na dalszej drodze życia nowy zawód, nowe go spotka rozczarowanie nam np. czego się było niecierpliwić tą przerwą w podróży, czego cieszyć, gdyśmy nareszcie w mroźny dzień listopadowy siedli na sanie. Coraz gorzej i gorzej było nam w podróży. W tomskiej guberni mianowicie naczelnicy jakby się zmówili: odmawiali nam drew, gdyśmy zziębli i zgłodniali przybywali na nocleg. Nigdy w życiu moim nie doświadczyłam takiego wrzenia, gniewu, jak właśnie przy jednej z takich rozpraw na granicy tomskiej guberni. Mój mąż był wówczas starostą partii, do której przyłączyło się kilku przyjemnych towarzyszy w powiatowym mieście Tarze guberni tobolskiej. Na trzecim noclegu od tego miasta, według przyjętego zwyczaju, kazano nam pokazywać odzienie skarbowe, które gwałtem było nam narzucane, a rewię tę robiono z tego powodu, że więźnie hrażdańscy 45 odzienie skarbowe przepijali i w następnych prykazach 46 o nową odzież upominali. Te rewie przeszły i na politycznych. [koniec dopisku Amelii Dybowskiej wyd.] Na jednej z takowych rewii, kiedym pokazał kożuszek w Niżnim mnie dany, etapny oficer krzyknął, że to kożuch nie kazienny ja mu powiadam, że kazienny, i pokazuję pieczęć, on odpowiada mnie najobelżywszym połajaniem i każe mnie milczeć. Umilkłem, pomimo krzyczącej niesprawiedliwości, 45 Właśc. grażdańscy z ros. cywilni; tu: zesłańcy kryminalni. 46 Prikaz (ros.) dawn. wydział, urząd kierujący sprawami w danym zakresie, tu: zesłańców. Dybowski zamiennie używa określeń prykaz i przykaz. Zostało to ujednolicone jako prykaz.

35 35 gdyż mógł mnie zakuć w kajdany. Z wieczora ogłosił naczelnik, że dla rychlejszej odprawki 47 jutro opłaca karmowe. Kiedy się w dniu jutrzejszym zebrały podwody, wynieśliśmy rzeczy, a rozmieściwszy one usiedliśmy, oczekując odprawki. Wtem wylatuje naczelnik, krzycząc: Kto dozwolił wam siadać, precz z wozów, przynieść łańcuchów, ja was oduczę od takiej wolności. Latając jak bomba, wymyślał niestworzone rzeczy. Żona moja na widok takiego głupca nie mogła się wstrzymać od śmiechu, spostrzegł to i podskakując z wściekłością krzyknął: Как ты смеешь смеяться в моем присутствии, я тебя велю обсечь 48. Odpowiedziałem mu, że nie tylko dotknąć się, ale nawet grubijanić nie ma prawa, gdyż ona dobrowolnie jedzie i jest dworzanką 49. А все она мотовка, онa промотала казеннные платья 50, a doskakując do niej, począł wszystkich nas łajać najzelżywiej; okuwszy zaś tych, którzy nie byli szlachtą, rozsadzał według swego widzimisię. Widząc nasi, że mu chodzi głównie o wyznaczenie nam najniewygodniejszych sanek, gdy im wskazał miejsce, poczęli mu dziękować, że tak dogodne wybrał. Wściekał się za te podziękowania, a chcąc jakimkolwiek sposobem gniew swój nasycić, począł kolanem dopomagać wsiadającym. Jednak był tyle uważny, że wybierał takich, których fizjognomie ręczyły, że wzajemnie nie kopną mu nogą w zęby. Ta odprawka zrobiła jednak silne wrażenie na mojej żonie do tego stopnia, że od łez dzień cały żadnego jadła przełknąć nie była w stanie. Takie było zakończenie po guberni tobolskiej; a trzeba wyznać, że w tym miejscu tylko spotkała nas taka przykrość, zresztą wszędzie obchodzono się dość po ludzku. [późniejszy dopisek Emila Dybowskiego, na dodanych przed s. 23 rękopisu Pamiętnika czterech stronach:] (Doczytawszy się na 23 stronicy do tego znaku # umieścić następne zdarzenie). Jadąc trójkami 51 przez gubernię tobolską jeszcze, z powodu silnych mrozów pojawiła się kra na rzekach uniemożliwiająca przejazd przez one. Skutkiem tego telegraficznie zatrzymano na całej przestrzeni transport więźniów. Naszą partię zatrzymano w Hotoputowskim 52 etapie. Mieszana partia, 47 Z ros. wysłania. 48 Jak ośmielasz śmiać się w mojej obecności, każę cię wychłostać. (W tym miejscu chciałabym podziękować Pani Ludwice Kasznickiej za nieocenioną pomoc w odczytaniu rękopisów rosyjskich oraz ich korektę AB). 49 Z ros. dworianka szlachcianka. 50 A ona i tak trwonicielka, roztrwoniła skarbowe odzienie. 51 Tj. wozami zaprzężonymi w trzy konie. 52 Właśc. Gotopupowskim (od wioski Gotopupowo).

36 36 bo złożona w małej tylko części z politycznych, a przeważnie z grażdańskich, wybrała mnie na starostę partii. Chcąc ulżyć uciążliwej nudzie panującej w tej pustce, udałem się do etapnego naczelnika z prośbą, by udzielił nam jakich książek. Był to staruszek dobry, zupełnie prosty, który od prostego żołnierza dosłużył się rangi podoficera, i zupełnie nie szukał rozrywki w literaturze. Ten mnie odpowiedział: Dam, co mam, ale wątpię, aby to was zajmowało. Były to najnierozsądniejsze bajeczki, opowiadające o czapkach niewidimkach 53, butach zamieniających każdy krok w wiorstowe rozległości. Naturalnie, takie opowiadania nie mogły nas interesować, dałem więc te książki towarzyszom drugiej kategorii, grażdańskim. Kiedy na drugi dzień wyszedłem rano na dziedziniec znajdujący się przy etapie, spotkałem tam również przechadzającego się więźnia cywilnego, pochodzącego z jakiejś głębokiej guberni rosyjskiej, który spostrzegłszy mnie, powiada: A czy wiesz, że jeden spośród nas, umiejący czytać, do godziny pierwszej tak nas zajął czytaniem, że ani obejrzeliśmy się, że już tak późno. Na to mu odpowiedziałem: Otóż i korzyść oczywista z umiejętności czytania; z pomocą książki można spokojnie i przyjemnie spędzić kilka godzin. Przeciwnie zaś, szukając rozrywki w kabaku 54, rozrywka taka połączona z kosztem i zwykle kończy się kłótnią. Następnie zapytałem go: Dokąd sądzony? Do katorgi na całe życie odpowiedział. Cóż cię spowodowało do tak ciężkiego występku: brak środków do życia, nędza? Obraził się na to przypuszczenie: Jaka nędza? powiada. Ojciec mój był dość majętny, miał kilka koni, kilka krów, spory kawał ziemi, niczego nie brakło, ale ostro nas trzymał, tak zmuszał do pracy, że przez cały tydzień nie wysychała na plecach koszula od potu. Otóż jednego razu w niedzielę ruszyłem do cerkwi, przede mną szła jakaś pani w krynolinach i zatrzymawszy się przy drzwiach cerkwi, wyjęła z kieszonki portmonetkę i dała pieniądz żebrakowi, a portmonetkę włożyła na powrót do kieszeni. Stanąwszy tuż, udało się mnie wyciągnąć z kieszeni portmonetkę i chusteczkę batystową, wartość wydobytych rzeczy wynosiła parę rubli... Pomyślałem: ażeby zarobić parę rubli zwykłą pracą, trzeba przez cały tydzień pracować do potu, a tu jedna chwila tak obficie płaci. Zastanowiwszy się nad tym, myśl moją zakomunikowałem braciom stryjecznym 53 Tj. czapkach-niewidkach (ros. niewidimka). 54 Z ros. w szynku, karczmie.

37 37 i urządziliśmy artiel 55 w tym zawodzie, który przynosił nam wspaniałe dochody. Naturalnie sprawiłem sobie красную рубаху, плисовые штаны 56 i począłem żyć wesoło. Pewnego razu wszedłszy do traktieru 57, gdzie natychmiast mnie podano tacę z imbrykami, zauważyłem blisko siedzących dwóch ludzi, zajętych rachunkiem między sobą; po niejakim czasie jeden z nich wyjmuje pugilares i wylicza drugiemu 700 rub. Na propozycję płacącego, aby zakropić tę sprawę, tamten się nie zgodził, wymawiając się złą drogą i spóźnioną porą. Znając miejscowość, do której się wybierał posiadacz pieniędzy, wiedziałem, że będzie musiał objeżdżać błoto, przez które zupełnie dobra ścieżka była dla pieszego, znacznie skracająca przestrzeń. Zapłaciwszy za herbatę, ruszyłem tą ścieżką i uprzedziwszy upatrzonego, zaczaiłem się w krzakach, kiedy on nadjechał, schwyciłem konia za uzdę. On się nie stropił, lecz wyłażąc z wozu, zapytuje, czego mnie potrzeba, i zbliża się do mnie. Ja wyciągnąłem nóż z cholewy, machnąłem mu po gardle, on się strwożył, z czego ja korzystając, przerżnąłem mu gardło i, wyjąwszy pieniądze, ciało ukryłem w krzakach, a konia zawróciwszy, popędziłem w stronę przeciwną od domu. W parę dni pasące się w tym miejscu bydło rykiem odkryło trupa. Podejrzenie padło na mnie. Mnie aresztowano, ale nie mając żadnych obwiniających mnie dowodów, byłem zupełnie spokojny. Tymczasem cóż się dzieje kiedy po dokonanym zabójstwie przyszedłem do domu, dałem żonie te pieniądze do schowania: Skąd je wziąłeś? pyta. To nie twoja rzecz, milcz. Kiedym dawał do zamycia kożuch zbryzgany krwią na piersiach, zapytuje ona znowu: Что ты сделал? Не твое дело, молчи 58. Ona opowiedziała to ojcu swemu, który zastraszył ją, że mąż cię zgubi. Cóż robić? pyta ona. Poradź się popa rzecze ojciec, co też ona widocznie musiała uczynić. Kiedy mnie znowu wezwano do sądu i powiedziano: Przyznaj się do winy, kara będzie mniejsza, odpowiedziałem z uśmiechem: Żadnej się kary nie boję, bom niewinien. Wtem z drugiej strony komnaty wprowadzają moją żonę śmiertelnie bladą, z oczami w ziemię spuszczonymi odgadłem, że ona zdradziła. W gniewie rzuciłem się na nią, aby ją zadusić, ale pilnujący mnie sołdaci 59 wnet mnie pochwycili. Wysłuchawszy tej opowieści, daję mu pytanie: Wyobraź sobie, że wszystko to, co opowiadałeś tak zbrodnia przez ciebie popełniona, jak i kara, która cię spotkała, nie są rzeczywiste, a tylko się 55 Artiel (ros.) spółdzielnia, zrzeszenie drobnych producentów albo robotników. 56 Czerwoną koszulę, aksamitne spodnie. 57 Traktir (ros.) szynk, oberża, traktiernia. 58 Co ty zrobiłeś? Nie twoja sprawa, milcz. 59 Z ros.: żołnierze.

38 38 tobie przyśniły, że jesteś w tak ciężkim położeniu. Przebudziwszy się i poczuwszy się zupełnie swobodnym, jaki rodzaj życia byś sobie obrał? Przez chwilę pomyślawszy, rzecze: Parę miesięcy bardzo korzystnie uprawialiśmy sprawę kieszonkową, po raz pierwszy sięgnąłem do gardła i to mi się nie udało; w każdym razie карманное дело хорошeе дело 60. Zupełnie innego doznaliśmy obejścia wszedłszy do guberni tomskiej. Zaraz na pierwszym etapie 61 spostrzegliśmy wielkie nieochędóstwo i brudy. Sołdaci etapowi uwijali się ze świecami, które kupić nam doradzali po guberni tobolskiej [tj. w guberni tobolskiej wyd.] wszędzieśmy oświecenie otrzymywali po świecy na kamerę, tu zaś poszło inaczej: pół świecy dawano do korytarza, a do kamer nic zgoła. Żebyż na tym kończyło się ich nadużycie, byłoby to dość znośnie, ale panowie naczelnicy korzystali na większą skalę, bo nie dawali opału i nie dozwalali przekupkom sprzedawać jadła, zmuszając tym sposobem za podwyższoną cenę nabywać od tych kobiet, które ich jadło sprzedawały. Marzliśmy więc straszliwie, i tym dokuczliwiej, żeśmy ciągle byli głodni. Pokrzepialiśmy się nadzieją, że przybywszy do Tomska, miasta tak we wszystko obfitującego, i głód swój zaspokoimy, i przeziębłe koście ogrzejemy. Mając ostatniego dnia górą 75 wiorst do zrobienia, byliśmy około godziny trzeciej w nocy wyprawieni. Mróz był górą 35 o, mgła zapełniała powietrze. Na pierwszym przeprzęgu, gdzieśmy znacznie przede dniem zdążyli, nim się zebrali jemszczyki 62, zapędzono nas do jakiegoś podziemia nora ta zastępowała miejsce etapu, gdyż przed kilku laty egzystujący tam etap zgorzał. Jakiś gruz spełniał funkcje pieca, zapalony miotał kłęby dymu do izby tak, żeśmy musieli poprzysiadać na ziemię, gdyż kaszel dusił wszystkich i dym wygryzał oczy. Po zaprzężeniu koni ruszyliśmy dalej. Do mrozu przywiązał się wiatr, zimno stawało się nieznośne; jeść mocno się zachciewało. Na następnym przeprzęgu ani się zagrzać ani zjeść czego było niepodobnym, ruszyliśmy więc do Tomska, w nadziei wynagrodzenia za wszystko. Przeziębli do kości, przybyliśmy nareszcie około godziny drugiej. Zawieziono nas przed ostróg, lecz zatrzymano nas przed bramą do przybycia smotrytela; wiatr silnie wiał w to miejsce, nie było gdzie skryć się od niego tymczasem smotrytel ani się pokazywał. My, mężczyźni, przeziębli, poczęliśmy bieganiem i gwałtownym uderzaniem rąk krzepnące ogrzewać członki. Żona zaś moja, wątłego niezmiernie zdrowia, nie mogąc dźwigać cięższego ubrania, od chłodu stawała się bezwładną, zbielała jak śnieg rozpacz mnie 60 Robota kieszonkowa to dobra robota. 61 Stacja etapowa Muraszewa. 62 Z ros.: jamszcziki woźnice.

39 39 ogarnęła, nie wiedziałem, co począć. W takim stanie byliśmy, kiedy przyszedł smotrytel i kazał iść za sobą. Ruszyliśmy pod strzechę, jak gdyby tam nas czekało zbawienie. Przeszedłszy dziedziniec i długi a smrodliwy korytarz zatrzymano się z nami, a otworzywszy drzwi z wybitym oknem wskazano nam dużą izbę ze zgniłymi narami i podłogą izbę bynajmniej nie opalaną w 1865 r. Spojrzeliśmy po sobie, a w sercu każdego było to uczucie, jakiego doznawać musieli Francuzi w 1812, gdy im przyszło umierać od chłodu. Spojrzałem na biedną mą żoną, a postać jej wyrażała nieopisane cierpienie. Ani jedno słowo skargi nie wychodziło przez jej usta, lecz ja, co ją dobrze znam, zrozumiałem, że straszna odbywała się w niej walka jak gdyby przygotowanie się do ostatniej godziny. Ból nieprzezwyciężony owładnął mym sercem, spytałem jeszcze smotrytela, czy znajdzie się kwatera opalana dla kobiety przynajmniej. Nie ma sucho mi odpowiedział. Wtenczas począłem narzekać na los, który dlatego tylko przy życiu nas zostawił, aby najrozmaitszych i najdotkliwszych udręczeń dać poznać. Biedna kobieta zaczęła słabym swym głosem mię upominać, lecz mimo jej wysilenia łzy polały się po twarzy. Ulitował się smotrytel i dał małą kwaterkę, do której myśmy wszyscy polityczni, czternastu razem, przenieśliśmy się. Dziwnie miłe wrażenie robi ciepło: ani jeść, ani rozmawiać nikomu się nie chciało, podesławszy na ziemię kazienne odzienie, rzuciliśmy się na podłogę i na wpół senni, na wpół czuwający doznawaliśmy rozkosznego wpływu ciepła i spoczynku. Przez dwa dni zatrzymano nas w Tomsku, po czym ruszyliśmy dalej. Przy odprawce robiono przyczepki o zbytnią ilość rzeczy i zdarto ze mnie na to konto 90 kop. Na następnej stacji uorganizowanych trójek nie było zupełnie, gdyż podradczyk 63 Żyd, porozumiawszy się ze sprawnikiem, wziąwszy pieniądze, zbankrutował; odpowiadali więc biedni włościanie, którzy za ziemskie powinności aresztantów przewożą. Taki nieporządek był na dwóch stacjach 64, dalej znowu szło porządniej aż do samego Aczyńska, miasta powiatowego jenisejskiej guberni. Tu się zupełnie zmieniła miejscowość: równiny i błota, które przez całą tobolską i część tomskiej guberni ciągnęły się przy drodze, zamieniły się w znaczne góry porosłe pięknymi sosnami, cedrami i modrzewiem okolice rzeczywiście piękne, jednak produkta do pożywienia służące coraz stawały się droższe. W Aczyńsku mieliśmy kłopot z legitymacją 65, gdyż w Tomsku w każdej partii, stosownie do liczby aresztantów, kilku lub kilkunastu 63 Podriadczyk (ros.) dostawca. 64 Pierwsze dwie stacje etapowe (z półetapami) za Tomskiem to Chałdiejewa i Turuntajewa oraz Iszymskaja i Kołyonskaja. 65 Tj. potwierdzeniem szlachectwa.

40 40 odmawiano szlacheckiego pochodzenia, przez co pozbawieni tego klejnotu zamiast 15 kop. dostawali tylko 10 te więc 5 kop. szło na korzyść urzędnika, który tym zawiadywał. Ażeby na takowe nadużycia nie skarżono się w Tomsku, nie wydawano nam karmowych pieniędzy wprzód, aż na noclegu z Tomska; tam się dowiadywał każdy, że go zdegradowano, i chociaż najniesłuszniej, jednak nie miał się gdzie skarżyć i musiał ruszyć dalej. W Aczyńsku mieliśmy dniówkę; pomieszczenie było ciasne bo w izbie sołdackiej, gdzie zmieniała [się] szyldwach 66. Podczas naszej bytności przybył rządca Wschodniej Syberii, generał-gubernator Korsakow 67. Ponieważ wizytował wszystkie zakłady, przeto i nas odwiedził. Spytał u kilku o nazwiska i dalej sobie wyruszył. Z Aczyńska na włościańskich podwodach wyprawieni, nie przejeżdżaliśmy w dzień więcej nad jedną stację, gdyż po wsiach trzeba było niezmiernie długo czekać, nim się znalazły konie. Tak dociągnęliśmy się do Krasnojarska. Na ostatnim noclegu oczadzieliśmy wszyscy. Jednak żona moja, słabego bardzo zdrowia, najwięcej ucierpiała, bo wyjechawszy za wieś, poczęła doświadczać niezmiernie silnego bólu głowy i torsjów. Wiatr był silny, z mrozem; sanie, nie koła, góry ogromne co chwilę trzeba było obawiać się wywrotu i zapobiegać onemu, a tu żona jęczy. Krzyż Pański wycierpiałem w onym dniu, nareszcie dobiliśmy się do Krasnojarska. Umieszczono nas w ostrogu, na dole, w izbie niezmiernie wilgotnej, gdzie się znajdowało nas górą 40. Ja z żoną znalazłem pomieszczenie za piecem, gdzie było bardzo ciemno i gromady prusaków. Umieściłem tam biedaczkę i dziękowałem Bogu choć za takie pomieszczenie, gdyż nierzucana na wszystkie strony usnęła. W ostrogu przebyliśmy górą trzy tygodnie. Pomimo, żem był naznaczony na posielenie do guberni irkuckiej, zatrzymano mię w jenisejskiej z powodu, że w irkuckiej panowała straszna drożyzna. I tak w wigilię nowego roku zostaliśmy wysłani do włości 68 Zaledejewskiej, do wsi Zamiatina, gdzieśmy z dwoma jeszcze towarzyszami, Janem Niecięgiewiczem i Stanisławem Ralfem 69, zamieszkali. Dla zmniejszenia roz- 66 Dawn. warta, straż (z niem.) 67 Michaił Siemionowicz Korsakow ( ), generał, działacz państwowy, od 1862 r. generał-gubernator Syberii Wschodniej. 68 Wołost (ros.) gmina. Dybowski zamiennie używa określeń wołość i włość. W dalszej część pamiętnika zostało to ujednolicone jako wołość. 69 Jan Leon Niecięgiewicz ( ), z Pułtuskiego, w powstaniu walczył w oddziałach Padlewskiego, Zameczka i Rynarzewskiego (był jego adiutantem), ciężko ranny, został skazany na karę śmierci, zamienioną na osiedlenie w guberni jenisejskiej; mieszkał w Zamiatinie, następnie w Krasnojarsku, w 1875 r. uzyskał zgodę na powrót do kraju; autor używa też formy Nieciengiewicz. Stanisław Ralf, ur. ok r., poddany pruski

41 41 chodów na życie wzięliśmy na imię mojej żony (jako niepozbawionej praw) kabak, w którym po kolei szynkowaliśmy. W pierwszym miesiącu mieliśmy zysk jakikolwiek, potem zapusty podreperowały nieco, a nareszcie żadnego nie było odbytu 70. [tekst na stronach rękopisu przekreślony; na osobnych kartach wstawiony tekst, pisany później:] Stronicę nr 29 przekreśloną, pisaną w przypuszczeniu możebnej rewizji, a więc mogącą mnie kompromitować, zastępuję obecnym, prawdziwym opowiadaniem. Po zastanowieniu, jak mamy sobie radzić wobec posiadanych środków, które okazały się bardzo szczupłe, a w obecnej chwili u Niecięgiewicza żadne, nie otrzymując od rządu żadnego wsparcia i w malutkiej wioszczynie nie mogąc nic zarobić, za radą Ralfa, który dłuższy czas przebywając w ostrogu miał możność spotykać się z wielu posieleńcami i poznać warunki egzystencji zesłańców, że jedynym utrzymania środkiem, będących w podobnym do naszego położeniu, jest odkrycie szynku. W tym zakładzie pracując każdy po kolei, bez upokorzenia, będziemy dzielili się zyskiem, mogącym pokryć rozchody na naszą egzystencję. Korzystając z swobodnego stanu mojej żony i w dodatku dworzanki na jej imię uradziliśmy wziąć bilet 71 i odkryć szynk w Zamiatinie. W celu wyrobienia biletu i kupienia kilku wiader wódki wyruszyli do Krasnojarska Ralf z Niecięgiewiczem. Po drodze spotykają jadącego Szlenkiera 72, z którym Ralf, przebywając razem w ostrogu, był dobrze znajomy. Rozmówiwszy się z sobą, za radą Ralfa Szlenkier wstąpił do naszego mieszkania w porze, kiedy żona z najętą służącą krzątała się w kuchni. Usłyszawszy głos męski, wychodzę i spostrzegam Szlenkiera, z którym około dwóch tygodni byliśmy razem w ostrogu krasnojarskim i byłem przytomny przy jego odprawce z ostrogu do katorgi zdziwiony zamilkłem. On (lub podający się za takiego), mieszkał w pow. brzeskim guberni grodzieńskiej; należał do oddziału powstańczego, zesłany na osiedlenie w guberni jenisejskiej 70 Tj. zbytu. 71 Tu: z ros. zaświadczenie, dokument. 72 Józef Władysław Szlenkier ( ), syn Franciszka Ksawerego, członek Organizacji Narodowej w Warszawie, agent komórki wywiadowczej Wydziału Wojny, skazany na dziesięć lat ciężkich robót; na Syberii jeden z organizatorów spisku krasnojarsko-kańskiego. Za próbę ucieczki z zesłania skazany dodatkowo na piętnaście lat ciężkich robót, jednak wkrótce karę złagodzono; zamieszkał w Irkucku, gdzie prowadził rozległe interesy handlowe; tam też poślubił poddaną brytyjską Katarzynę (Catharine, Katherine) Campbell, która przyczyniła się do jego ułaskawienia i powrotu do Warszawy.

42 42 zaś zapytuje: Nie poznajesz mnie?. Zamiast odpowiedzi poprosiłem go do przyległego pokoju, bo obawiałem się, aby służąca nie zrozumiała naszej rozmowy. Tam wszedłszy, Szlenkier powtarza: Nie poznajesz mnie? Właśnie, że poznaję, i to mnie przeraża. Uciekłem powiada a to w taki sposób: przybywszy z partią do Kańska, podałem się za chorego; przybywszy do szpitala, ulokowano mnie obok łóżka niejakiego Korzona, studenta kijowskiego uniwersytetu. W rozmowie nocnej dowiedziałem się o jego nad wyraz ciężkim położeniu, gdyż zmuszony służyć za parobka u włościanina, i to jedynie za chleb i ubranie. W trzaskający mróz wysyła go gospodarz do lasu o wiorst kilkanaście położonego z poleceniem, aby narąbał i przywiózł trzy wozy drew na koniach zaprzężonych i jemu poruczonych. Licho odziany, nim dojechał do lasu uziąbł strasznie, skrzepłymi rękami nie w stanie utrzymać siekiery, niewprawny nie może podołać zmarzłemu drzewu, od którego siekiera odlatuje słowem, pomimo najszczerszej pracy przywozi do domu wozy małe, na które spojrzawszy gospodarz woła: Cóż ty przywiozłeś! Toż ty i chleba niewart!. W takim razie taka służba rzekłem stokroć cięższa od katorgi, zamieńmy nazwiska, dodam panu połowę tego, co posiadam i oprócz tego otrzymasz to, co pod moim imieniem czas jakiś będzie przychodzić. Projekt został przyjęty i ja pod nazwiskiem Korzona wypisałem się z lazaretu i zamiast do wołości ruszyłem w świat. Tym opowiadaniem nieco uspokojony, zaprosiłem na podany obiad. Po obiedzie Szlenkier prosił rozmówić się z gospodynią, czy nie zgodzi się ona odwieźć go do kilkanaście wiorst odległej miejscowości. Z powodu niepewnej pogody i zbliżającej się nocy gospodyni stanowczo odmówiła. Pozostał więc Szlenkier u nas na noc. Około piątej wieczorem wrócił z Krasnojarska Niecięgiewicz, a Ralf z powodu niezałatwienia interesu pozostał w mieście. Około dziesiątej udaliśmy się na spoczynek, umieściwszy Szlenkiera w przyległym neutralnym pokoju, dość obszernym, zwanym дворянская комната 73, przeznaczonym na przyjęcie urzędników w razie ich przyjazdu. Około pierwszej w nocy zbudziło mnie silne stukanie gospodyni, mieszkającej pod nami, w podłogę z wołaniem: Омелян, отвори! 74. Rozgniewany odpowiadam: Zapłaciwszy za kwaterę, mam prawo wymagać spokoju i radzę jej uśpiwszy się nie niepokoić kwaterantów. Ona mnie na to woła: Когда нужно, ей- ей нужно! 75. Nie przypuściwszy 73 Dworianskaja komnata (ros.) dosł. pokój szlachecki, tj. paradny, wystawny. 74 Emilian, otwieraj! 75 Kiedy trzeba, dalibóg, trzeba!

43 43 niebezpieczeństwa, najspokojniej wstawszy z łóżka w jednej bieliźnie zbliżam się do drzwi, żeby otworzyć, i znajduję drzwi już otwarte, w onych stojącą gospodynię (trzymającą w obu rękach zapaloną świecę) trupiej bladości, trzymaną z tyłu za uda przez dwóch kryjących się za ją chłopów i pchaną naprzód. Za nimi zgraja uzbrojonych w kije i inne narzędzia chłopów, którzy przy pierwszej możności wpadli do izby i zapełniwszy cały pokój rzucili się na śpiącego na kanapie Szlenkiera i poczęli go wiązać. Nielitościwie krępowany więzień począł stękać, co usłyszawszy kierownik całego tego pościgu zbliżył się do ich i odezwał się: Ребята, не следует истязать, нужно вязать так, чтобы не мог бежать 76. Podczas tego rejwachu, przybrawszy się nieco, weszła do izby żona moja, a widząc, co się dzieje, śmiertelnie blada stanęła i dwie łzy spłynęły z jej oczu. Kto jest ta kobieta? zapytuje urzędnik. To moja żona odpowiadam. Wtenczas on, zwróciwszy się do swego pomocnika blisko stojącego, powiada, wskazując na mnie: Его не нужно aрестовать 77. Na co odpowiedział pomocnik: Напротив, закон велит 78. Kazano więc mnie i Niecięgiewiczowi ubrać się i siąść na jedne sanie, a skrępowanego Szlenkiera posadzono na drugie, pilnowanego przez 4 chłopów przy nim posadzonych i 4 konnych, saniom jego towarzyszących. Opuszczając izbę, ów urzędnik, zauważywszy chciwe wejrzenia zabranych chłopów rzucane na nasze rzeczy, groźnym odezwał się głosem: Все кончено, уходите вон! Если же последует какая жалоба, то я вам всю деревню разорю, поняли? 79 z tymi słowami pożegnał wieś. Około trzeciej czy czwartej rano przywieźli nas do Krasnojarska, przed mieszkanie policmejstra. Wprowadzeni, znaleźliśmy jego uzbrojonego w błękitny mundur z licznymi orderami; Szlenkiera powitał głośnym wykrzyknikiem: Здравствуйте, г[осподин] Шленкер!. Ошибаетесь полковник, я не Шленкер 80 ten odpowiedział. Да, мы же с вами часто встречались! Мошенники, вас нужно в ежовых рукавицах держать. В первую его часть 81. Pochwycono Szlenkiera, wtedy kiwnął palcem na mnie, abym się przybliżył, i rzekł: Вот узнаешь, как было каторжных принимать 82, i kazał nas obu, mnie i Niecięgiewicza, odprowadzić do drugiej części Chłopcy, nie trzeba męczyć, tylko wiązać tak, żeby nie mógł uciec. 77 Jego nie trzeba aresztować. 78 Przeciwnie, prawo [tak] nakazuje. 79 Wszystko skończone, precz stąd! Jeśli przyjdzie jakaś skarga, to ja wam całą wieś zniszczę, zrozumiano? 80 Dzień dobry, panie Szlenkier! Pan się myli, nie jestem Szlenkierem. 81 No, przecież często się spotykaliśmy! Szubrawcy, trzeba was krótko trzymać. Dać go do pierwszej części. 82 Ot, zobaczysz, jak to jest przyjmować katorżników. 83 Tu w znaczeniu: na drugi komisariat, do drugiego aresztu.

44 44 Z półtorej wiorsty w mroźną noc prowadzono nas do tej części, otoczonej wysokim ostrokołem. Wszedłszy do budowy, szliśmy przez korytarz, do którego wychodziło dużo drzwi; otworzono jedne z nich i wyszła stamtąd kobieta słaniająca się, która zbliżywszy się do ściany upadła. Na jej miejsce do tej izby kazano nam iść. Wszak tam ciemno rzekłem. Proszę o świecę. Здесь не полагается 84. To chociaż poświećcie, abyśmy nie wpadli do jakiej tam jamy. Weszli z latarnią i my za nimi, oni zaś w tej chwili wyszli, zamknąwszy drzwi za sobą. Izba, w której nas zamknięto pomimo, że działo się to w styczniu ani razu nie opalana, z pobitymi oknami bronionymi kratami, najzupełniej pusta. Usiedliśmy więc na ziemi, oparłszy się plecami do siebie, aby się tym sposobem bronić od dokuczliwego zimna. Znalazłszy się w tak przykrym położeniu, Niecięgiewicz począł ze łzami narzekać, za co Bóg tyle cierpień na nas zsyła pół roku trwała ta męcząca droga, dziś, od kilku dni dobiwszy się do spokojnego kąta, napotyka nas znowu groźne nieszczęście. Nic nie pomogą nam narzekania rzekłem lepiej pomyślmy, jak się z biedy wykręcić, gdy nas wezwą na doprosy 85, nieuważnym tłumaczeniem możemy sobie szkodzić. Otóż ty mów, że wyjechawszy z rana po niezbędne dla nas produkta do Krasnojarska, wróciłeś późno do domu, a że znalazłeś w domu śpiących, więc nie widząc się z nikim i sam się położyłeś i, ledwo zbudzony nocnym przybyciem policji, dowiedziałeś się, że kogoś z nas poszukują. Pogrążeni w smutku i niepokoju, oparci plecami do siebie, przesiedzieliśmy do świtu. Wtenczas otworzono drzwi i kazano nam wyjść: Ты, молодой, ступай обратно в свою комнату, а ты седой следуй за нами 86. Przeprowadzono mnie do izby, w której znalazłem trzech towarzyszy, bardzo nieobiecującej powierzchowności: jeden z twarzą powalaną w sadzy, z typem cygańskiego pochodzenia, wyglądał na kowala; drugi, też średniego wzrostu, nie zdradzał cech swego pochodzenia. Trzeci przeraził mnie całą swoją postawą: wzrostu niezmiernie słusznego, chudości niespotykanej, z oczami ogromnymi, wypadającymi z oczodołów, robiącymi wrażenia, że jak ptak drapieżny rzuci się na swą pastwę; ubraniem jego była podarta, odwieczna kołdra, pokrywająca jego ciało pokryte tylko bielizną, a bose nogi kaloszami. Izba ta dość obszerna miała kilka zakratowanych okien z powybijanymi szybami, nary dziurawe, gdyż wchodzące w ich skład deski pogniły, i w jednym z jej kątów stała połowa przepiłowanej beczki, najzupełniej wypełniona ekskrementami 84 Tu się nie należy. 85 Z ros.: przesłuchanie. 86 Ty, młody, idź z powrotem do swojej izby, a ty, siwy, chodź z nami.

45 45 ludzkimi, które nie mogąc się w niej zmieścić wylały się na ziemię i zajęły trzecią część tej izby na szczęście było tak zimno, że cała ta massa była zlodowaciała. W takim otoczeniu przebyłem do godziny drugiej po południu. Poczuwszy głód, począłem stukać do drzwi; zapytany przez wartującego żołnierza, czego stukam, odpowiedziałem, że chcę jeść. Здесь не полагается, молчи 87 odpowiedział; umilkłem. Około czwartej otworzyły się drzwi i spostrzegłem w onych policmejstra kiwającego na mnie palcem. Zbliżyłem się do niego. A что, хорошо здесь сидеть? Судите сами odpowiadam. Не нужно было каторжных принимать 88. Ja mu na to odpowiadam, wiedząc, że on szczerze kochał żonę, którą niedawno pochował: Spytaj pan własnego serca, czy byłoby ono w stanie spokojnie dawać przytułek zupełnie obcemu dla pana człowiekowi, świadomie narażając przez to na zgryzotę i niepokój osobę, która dla pana poświęciła wszystko, co miała najdroższego: kraj, rodziców, przyjaciół, przyszłość, by osłodzić żywot wygnańca na całe życie, pozbawionego praw i własności, słowem, nędzarza. Słowa te mocno go zastanowiły, badawczo wpatrzył się mnie w oczy i: Да, ну всё же ничего не могу для вас сделать 89. Wiem to odpowiedziałem. Ja proszę tylko o sprawiedliwość. Разве вы обо мне не слыхали? 90 Słyszałem odpowiadam mu. I to jest główną moją pociechą w obecnym położeniu. Kiedy zrobił ruch do odejścia, poprosiłem go, aby kazał przepalić w tej izbie, on zaś kazał mnie przeprowadzić do korytarza, na którym mieszkał stróż od kancelarii. Tam było ciepło i inne powietrze; ponieważ oprócz łóżka stróża nie było żadnego sprzętu, usiadłem na ziemi i oparłszy się o ścianę nie obejrzałem się, jak zasnąłem, zmieniając bezwiednie pozycję siedzącą na leżącą. Będąc w tym położeniu, poczułem, że mnie ktoś trąca w bok, otwieram oczy i widzę stojącego nade mną człowieka młodego, ze złoconymi guzikami, a głupim wyrazem twarzy, pytającego: Ты чей? Zrozumiawszy, że on ma mnie za czyjegoś poddanego, odpowiadam: Божий. Zdziwiony tą odpowiedzią zwraca się do stróża, który go objaśnił, żem polityczny. Что, политический? Тьфу! 91, 87 Tu nie można, milcz. 88 A co, dobrze tu siedzieć? Niech pan osądzi Nie trzeba było przyjmować katorżników. 89 Tak, jednakże nic nie mogę dla pana zrobić. 90 Czyż nie słyszał pan o mnie? 91 Czyj ty jesteś? Boży. Co, polityczny? Tfu!

46 46 i poleciał. Zostawszy sami, poprosiłem stróża, aby nastawił samowar i przyniósł kawał kiełbasy, bo od 24 godzin nie miałem nic w ustach. Posiliwszy się tym sposobem, gotowałem się do spoczynku, kiedy wezwano mnie do komisji. Przybywszy na miejsce, spotkałem zebranych kilku tam znajomych, do których po drodze wstępował Szlenkier; wszystkich nas otoczono strażą. Nie witałem się z nikim, udając nieznajomego. Najpierwszy zostałem wezwany do komisji. Na pytanie, dlaczego przyjąłem uciekającego katorżnika, odpowiedziałem: Przybyły nieznajomy mnie człowiek przemówił do mnie moim rodzinnym językiem, na ten dźwięk zadrżało serce i otwarły się ramiona. Nieprawda, byliście znajomi, mamy przecie spiski 92, kiedy was przywieziono do Krasnojarska i kiedy zeń odprawiono Szlenkiera, byliście razem dwa tygodnie. Nie przeczę temu odpowiedziałem ale będąc przez pół roku w podróży, bez wytchnienia, w ciągłym zgiełku, nie szukaliśmy towarzystwa, a szukaliśmy samotności. Toteż znalazłszy w krasnojarskim ostrogu trochę wolnego miejsca za piecem, pomimo gromady prusaków, zawiesiwszy ten kątek prześcieradłem, tam umieściliśmy się z żoną. Gdyby Szlenkier nie był znajomy, nie przyjąłbyś jego na noc. Nie zatrzymywałem go, gdy chciał wyjeżdżać, ale gdy gospodynia stanowczo odmówiła mu furmanki z powodu, że w stepie robi się zadymka, nie miałem racji nalegać, aby wyjeżdżał, i gdybym tak uczynił i wyprawił go w noc burzliwą, panowie byście policzyli to za dowód mej znajomości, poczytując, że wyprawiłem z obawy odpowiedzialności. Po tej indagacji kazano mnie przejść do innego pokoju, gdzie spisano moje pokazanie 93, a następnie odprowadzono do korytarza, w którym przebywałem. Nazajutrz około dziewiątej rano przyprowadzono tam Szlenkiera, strzeżonego przez dwóch sołdatów, i przy nich jeszcze jakiś człowiek. Szlenkier odezwał się do mnie po niemiecku, że nałożą mu teraz kajdany: Daj co kowalowi, żeby mnie słabiej zakuł. Zbliżywszy się do schylonego nad nogami Szlenkiera kowala, wpuściłem mu nieznacznie 15 kop. on na znak kiwnął głową. I jak wypełnił swą czynność, nie wiem, bo więcej nie spotkałem się ze Szlenkierem. Przesiedziawszy w tym korytarzu dwa dni, na trzeci dzień wróciłem do Zamiatiny. ϴ Ciąg dalszy następuje przy takim znaku przekreślonego nie czytać. [koniec tekstu późniejszego] 92 Statiejnyj spisok (ros.) dokument zesłańca, informujący o jego pochodzeniu, przestępstwie, wymierzonej karze i losach na zesłaniu. 93 Z ros.: zeznanie.

47 47 Zamarzyło się naszym rządom ulżyć nam nowym rozlokowaniem, wyszły więc ustawy nowe, w których naznaczono dla posieleńców guberni jenisejskiej powiaty kański i minusiński na osiedlenie. Poniósłszy znaczne koszta na zaprowadzenie gospodarki, począłem się starać o zostanie. Szło naprzód jak z kamienia, wtem żona znajduje lekcje muzyki u jednego urzędnika, dzieci poczynają widoczne robić postępy, urzędnik rozpoczyna staranie o zostawienie nas. Gubernator 94 mu odmawia, idzie zapytanie do Irkucka, że z powodu znacznych wydatków na zaprowadzenie gospodarstwa powinien bym być zostawiony na miejscu. Odpowiedź się zwleka, czas siewu przechodzi, a kuszą mnie ze wszech stron, żebym brał ziemię na bardzo dogodnych warunkach; nie będąc świadomy, jaka przyjdzie odpowiedź, zwlekam siew, lecz czas nagli. Nareszcie umawiam się z właścicielem ziemi, że w dniu jutrzejszym zasieję. W nocy śnię, że przychodzi do mnie żona i powiada: Nie rób żadnych projektów, bo niepomyślna dla nas przyszła wiadomość z Irkucka. Wstawszy, opowiedziałem ten sen obecnym, lecz na dobre go wytłumaczono ruszyłem więc z siewem. Ledwo kończę ostatni zagon, gdy spostrzegam jadącą żonę z miasta z doniesieniem, że z Irkucka przyszło polecenie wyprawienia nas jako ludzi zamieszanych w sprawie Szlenkiera. I tak, gdyśmy się zażyli nieco, przywykli do miejscowości, opatrzywszy się, wynaleźli sobie zajęcie zapewniające nam życie, nieubłagany los znowu nas popycha między nieznane twarze walczyć z nowymi przeciwnościami. Byłoby mnie znośniej jeszcze samemu tylko cierpieć, ale gdy spojrzę na nieszczęśliwą moją żonę, która wynalazłszy sobie zajęcie, uśmiechała się szczęśliwa, że swoją pracą będzie mogła sprowadzić ulubioną swoją ciotkę, że i rodzinie swej biednej niekiedy jaki upominek poszle gdy pomyślę, jak boleśnie rozwiały się wszystkie jej nadzieje, to serce pęka z bólu, rozpacz mię ogarnia i mimo woli narzekam, dlaczego to życie nie opuściło mię w kraju. Już i papier we wołości nakazujący naszą odprawkę a tu serce pęka z żalu i niepokoju. Trzeba do ostatniej chwili bronić się od tej biedy; żadne prośby nic nie pomagają, gdyż nikt z urzędników z posieleńcem i rozmawiać nie chce. Jedyny środek, który mię nieco powstrzymać może od wyprawienia, to choroba. W tym celu jadę do wołości, uzyskawszy poświadczenie, że z powodu choroby powinienem być odesłany do miasta na wyleczenie. Z wołości dają drugi papier do zarządu szpitalnego, w który uzbrojony ruszam z pewną nadzieją dłuższego zostania. Przybywszy do miasta, zapytuję, jak mam postąpić ze sobą, a tu mnie radzą, abym ruszył do inspektora i ze szczerym 94 Pawieł Nikołajewicz Zamiatnin ( ), generał-major, w latach gubernator jenisejski; brat ministra sprawiedliwości Dmitrija N. Zamiatnina.

48 48 wyznaniem prawdy prosił go o pomoc i zatrzymanie w bogodzielni 95, zapewniając, że szczerością go pozyszczę i zechce dopomóc. Lecz jakie było moje rozczarowanie, gdy pan inspektor, wysłuchawszy cierpliwie mojego opowiadania, rzecze: Przyjąłem sobie za prawidło nic nikomu nie robić potem się spostrzegł i dodał co by nie było zupełną prawdą, zatem i pana za chorego nie przyjmę, lecz jeżeliś poniósł znaczne straty na zaprowadzenie gospodarstwa, podaj prośbę do gubernatora; trzymaj się drogi prawnej, a najlepiej na tym wyjdziesz. Odpowiedziałem mu, że tą drogą szedłem przez 36 lat mojego życia i zaszedłem do Krasnojarska, gdzie nam bynajmniej dobrze nie jest; dzisiaj, gdy chcą mnie jeszcze dalej zasłać, gdzie z pewnością będzie nam znacznie gorzej, chciałbym zejść z drogi, która, jak wystrzelić nawymierzona, kończy się w Kamczatce. Pan inspektor powiedział, że i on również prawną drogą postępując zawędrował na Syberię, i dlatego musi być ostrożny, aby i tego kawałka chleba nie postradał, który posiada. Zmartwiony wyszedłem od inspektora, nie wiedząc, co dalej z sobą począć; zabiegłem tylko do domu, w którym żona dawała lekcje, i opowiedziałem, co zaszło u inspektora, po czym ruszyłem do miastowego szpitala. Oddawszy papier z gminy, za którym byłem przysłany 96, pozostałem w szpitalu noc całą aż do południa, tj. do czasu wizyty lekarskiej. Służba w szpitalu zapowiedziała mnie z góry, że z mego oczekiwania nic nie będzie, gdyż gubernator zalecił najsrożej, aby nikt z politycznych nie był przyjmowany, skoro nie ma widocznych, powierzchownych śladów choroby. Jednak czekałem w nadziei, że prośby żony, która miała się udać do doktora, cośkolwiek pomogą. Zamiast żony udał się urzędnik, u którego ona dawała lekcje; jego to wstawieniu się a bardziej jeszcze manifestowi, o którym zaczęto mówić zawdzięczam, że doktor wyprawił mię wprawdzie z bolnicy 97, lecz dał świadectwo, żem chory i że mogę się leczyć na kwaterze. Z tą kartką ruszyła żona do policmejstra, prosząc, aby mnie dozwolił przez czas choroby zamieszkać w mieście. Policmejster 98 zgodził się na mój pobyt w Krasnojarsku, jednak urzędowego papieru nie wydał. Tymczasem wieść o manifeście coraz stawała się głośniejszą, urzędnicy miękli i robili się przystępniejszymi. Korzystając z tego ich usposobienia, udano się do gubernatora z prośbą, aby mię pozostawił w mieście, dopóki się nie wyleczę, i nie wysyłał do Irkucka przed ukończeniem sprawy Szlenkiera, na co 95 Bogadielnia (ros.) przytułek, dom opieki. 96 Osoba zesłana na osiedlenie nie miała prawa oddalać się z wyznaczonej gminy bez pisemnej zgody władz. 97 Bolnica (ros.) szpital. 98 Iwan Aleksandrowicz Wachruszew, asesor kolegialny, policmajster w Krasnojarsku.

49 49 gubernator się zgodził 99, a przejeżdżający wtenczas irkucki cywilny gubernator Szałasznikow 100, do którego również z takąż prośbą trafiono, zezwolił. I tak zostaję w Krasnojarsku do ukończenia dzieła 101 Szlenkiera, a jeżeli w tym dziele nie zostanę obwiniony, to będę mógł tu pozostać chociażby do Sądnego Dnia. Dziękuję Bogu i za to, gdyż wysyłki do Irkucka bardzo się obawiałem tak z powodu strasznej drożyzny, jaka tam panuje, jak również i dla strat, które ponieślibyśmy na tym przeniesieniu. Opisawszy wszystkie zewnętrzne wypadki nami wstrząsające, wspomnę pokrótce o naszym życiu na wsi. Przybywszy do Krasnojarska z partią, byliśmy zatrzymani w ostrogu, gdzieśmy znaleźli wilgotny, ciemny i od prusaków zamieszkany kątek. Jednak i ten nam wydał się miłym po tych niewygodach, jakeśmy w drodze doświadczali. Będąc w ostrogu, poznaliśmy politycznego starostę 102, pana Stanisława Ralfa z guberni wileńskiej. Wypłacając karmowe, często się u nas zatrzymywał, dowodząc, że go niezmiernie nazwisko nasze pociąga, gdyż matka jego jest z domu Dybowska, i wyznał, że byłby bardzo rad, gdybyśmy mogli w jednej mieszkać wiosce. Chętnie przyjęliśmy tę propozycję i podaliśmy prośbę, aby nas wysłano do Zalediejewskiej wołości. Czekając w ostrogu na odpowiedź prykazu, taka zaszła okoliczność. Kiedyśmy byli na parostatku, z Kazania przybyło około dwustu kilkudziesięciu aresztantów na tenże statek. Ciasnota była straszna do tego stopnia, żeśmy zmuszeni byli deptać jedni drugich, skoro przyszło przechodzić z miejsca na miejsce. W tej ciasnocie spostrzegam jakąś wynędzniałą kobietę z obłąkanym wyrazem twarzy, z dwojgiem dziatek stojącą jak słup wśród ogromnej wrzawy. Zapytuję po rusku, czemu sobie nie szuka miejsca, a ona mnie na to odpowiada po polsku: A gdzież jego tu znaleźć?. Nie czekając długo, bez jej zezwolenia, wepchnąłem jej rzeczy pod nasze nary, gdzie był niezajęty 99 Z raportu płk. N.I. Borka dla szefa żandarmów W.A. Dołgorukiego z 11 II 1866 r. wynika, że Dybowski, Ralf i Niecięgiewicz należeli do organizacji spiskowej i nieprzypadkowo udzielili pomocy w ucieczce Szlenkierowi (zob. Russko-polskije riewolucionnye swjazi, Moskwa 1963, s. 565). Władze rosyjskie nie chciały nadawać rozgłosu sprawie spisku krasnojarsko-kańskiego: poza Szlenkierem, sądzonym za próbę ucieczki, nikt nie został oskarżony ani skazany; podejrzani o udział w spisku zostali szybko wysłani do wyznaczonych zgodnie z wyrokiem miejsc na Syberii Dybowski powinien przebywać, według wyroku, w guberni irkuckiej. 100 Właśc. Szełasznikow, Konstantin Nikołajewicz, generał ros., gubernator wojskowy Irkucka i cywilny gubernator irkucki w latach Z ros.: sprawy. 102 Tj. starostę partii zesłańców politycznych. Starosta reprezentował zesłańców wobec władz więziennych.

50 50 jeszcze kątek, i tym sposobem ochroniłem od ciągłego deptania. To ją ośmieliło do mnie i mimo woli musiałem wysłuchać jej historii. Nazywała się Katarzyna Nowicka, dzieckiem odumarli ją rodzice i jakaś miłosierna kobieta wzięła ją na wychowanie. Wyrósłszy na dziewkę, wyszła za mąż za człowieka również bez rodziców wyhodowanego i po cudzych kątach się tułającego. Z tym miała sześcioro dziatek, najstarszej córce było lat 18, gdy zaszłe rozruchy spowodowały rozporządzenie władzy, aby każdy przebywający w cudzej guberni miał pasport od swego gubernatora. Nowicka i jej mąż, nie wiedząc, gdzie się rodzili, a od dawna zamieszkali w guberni wileńskiej, nie mogli uzyskać pasportu byli więc jako (brodiagi) ludzie- -włóczęgi wysłani na osiedlenie do Syberii. W drodze do Syberii Nowicka traci męża i czworo starszych dzieci. Sama z żalu i rozpaczy zapada ciężko na zdrowiu i trafia do lazaretu. Według zwyczaju, przechodząc do lazaretu, zdaje chory razem z odzieniem wszystko, co ma tym sposobem 130 rs, które były w familii Nowickich, przechodzą do rąk smotrytela bolnicy. Po długiej chorobie Nowicka odzyskuje siły, lecz coś w rodzaju obłąkania zostaje. Smotrytel oddał rzeczy i kwit na pieniądze, które nie prędzej jak na miejscu przeznaczenia otrzymać może. Uspokojona tym kwitem (który otrzymała w Jełaburach 103 około Kazania), aż w Permie pomyślała, aby weń zajrzeć, a że czytać nie umiała, mnie wybrała na powiernika i z niemałym żalem dowiedziała się, że w kwicie zamiast 130 tylko 100 rs wymieniono. Zrobiliśmy staranie o odebranie tych pieniędzy, ale nam odpowiedziano, że nie prędzej jak w Krasnojarsku będzie mogła odebrać. W Krasnojarsku więc poczęła mię kuczeć 104, abym jej dopomógł w odebraniu. Nie mogąc wychodzić z ostrogu, skąd nas nie wypuszczano, a chcąc nieszczęśliwej kobiecie dopomóc, udałem się do politycznego starosty, niejakiego pana Ralfa, który jako starosta miał prawo wychodzić. Ten, wziąwszy z sobą Nowicką, rusza do prykazu, odbiera całkowite pieniądze i w jej oczach rozpisawszy się za nią jako za niepiśmienną, oddaje jej tylko połowę pieniędzy, a drugą połowę zatrzymuje sobie. Kiedy Nowicka przyszedłszy opowiedziała swoje wątpliwości, nikt z nas nie chciał temu uwierzyć, a wszyscy uwierzyliśmy w tłumaczenie Ralfa, że on tylko 50 rs dla Nowickiej otrzymał, a że reszta pieniędzy, które ona u niego widziała, to były do kogoś innego należące, które on, jako starosta, odebrał. Również jak i temu uwierzyliśmy, że z prykazu nie wydają kwitancji, lecz tylko wnoszą do księgi sznurowej 105 to i dlatego pan Ralf kwitu na pozostałe w prykazie 50 rs nie przyniósł. Kiedy niespokojna o pozostałe w prykazie 103 Właśc. Jełabuga miasto w guberni kazańskiej, na prawym brzegu Kamy. 104 Marudzić, nudzić. 105 Księga przeszyta sznurem, np. rachunkowa, inwentarzowa itp.

51 51 pieniądze Nowicka się upominała, zawsze umiał zręcznie się wywinąć, tak że nawet w niczym go nie posądzaliśmy, a ja uręczałem Nowicką, że pieniądze w całości otrzyma. Uspokojona moim zaręczeniem wracała baba do siebie i milczała przez dni kilka. Tymczasem przyszedł rozkaz z ekspedycji 106 do sądu ziemskiego, aby nas wyprawiono do Zalediejewskiej wołości 107. W wigilię nowego roku wyruszyliśmy z ostrogu, nająwszy za 5 rs podwody duże dla przewiezienia nas i naszych rzeczy o wiorst 30. Do wołości przybyliśmy około ósmej wieczorem w dość znacznej kompanii, bo prócz nas dwojga, Ralfa i Niecięgiewicza byli razem wysłani: Zdzisław Przewiński 108, Czerkaski 109 i Nowicka z dwojgiem małych. Dostawieni do wołości (tj. do zarządu gminnego) niełatwo mogliśmy znaleźć kwaterę i bylibyśmy niemało ponieśli kłopotu, gdyby pomiędzy pisarzami wołostnymi nie znalazł się znajomy Ralfa, niejaki pan [Taut?] ten nas zaprosił na swoją kwaterę, odstępując nam jeden ze swoich pokoiczków. Tym sposobem, oprócz Nowickiej i jej dzieci, pomieściliśmy się w sześciorga w małej stancyjce, gdzie po ciasnocie i brudach ostrygowych wydawało nam się i wygodnie, i obszernie. Zmiana ostrogu na kwaterę, ciepły kątek i szumiący samowar wszystko to najprzyjemniej wpływało na nasze usposobienie i posypały się żarty, do których obfitego materiału dostarczał Czerkawski, człowiek niezmiernie zabawny swoją próżnością, egzaltacją dla płci pięknej wyrażaną w najwyszukańszych i najniestosowniejszych słowach. Kiedyśmy mu zarzucali, że nieodpowiednich używa słów i że zapewne nie rozumie ich znaczenia, odpowiadał z powagą i dumą: mogę być od tych tylko zrozumiany, którzy równie jak ja zwiedzali cudze kraje, tak jak ja zażyli się z wyspiarzami (tj. z Anglikami). Tak przepędziliśmy Nowy Rok 1866, po czym rozłączywszy się z Czerkawskim, którego odprawiono do Jełowskiej wołości 110, gdzie się znajdował stryjeczny jego brat doktor i jakoby człek bardzo światły przybyliśmy do 106 Ekspiedicija o ssylnych (ros.) w carskiej Rosji komisje ds. zesłańców ustanowione w miastach gubernialnych Syberii, odpowiedzialne za wysyłanie i ewidencję więźniów. 107 Wieś i gmina Zalediejewa w okr. krasnojarskim. 108 Chodzi o Zdzisława Przewóskiego, ur. ok r., urzędnika Rządu Gubernialnego Warszawskiego; w powstaniu styczniowym był członkiem Organizacji Miejskiej w Warszawie, w której pełnił obowiązki pomocnika referenta finansowego; skazany w 1865 r. na osiedlenie na Syberii, przebywał w guberni jenisejskiej. 109 Właśc. Czerkawski, Antoni, szlachcic z Hrubieszowa, uczestnik powstania węgierskiego, emigrował do Turcji i Anglii; w 1863 r. aresztowany w Austrii i przekazany władzom rosyjskim, w 1865 zesłany na osiedlenie na Syberii; przebywał w guberni jenisejskiej, od r w guberni orenburskiej. W 1874 r. powrócił do kraju. 110 W okręgu krasnojarskim.

52 52 wsi Kariaczyna 111, gdzie było kilku naszych posieleńców, a że w tej wsi miał zostać Zdzisław Przewóski, który tam miał bliskiego krewnego, nie mogliśmy odmówić serdecznemu zaproszeniu rodaków i przyjęliśmy u nich nocleg. Chcąc nas ugościć, kupili do herbaty kołaczów i podali mleko wszystko to dla nas wydawało się przysmakami. Tegoż dnia pojechaliśmy do wsi Zamiatina i upatrzywszy sobie kwaterę nie bardzo szpetną i dość obszerną, mieliśmy bowiem kuchnię, izbę dość dużą, pokój porządny i pokoik mniejszy bez pieca tam mieli się pomieszczać nasi kawalerowie, gdyż gospodarze obowiązali się postawić piec żelazny dla ogrzewania tej izdebki, tymczasem zaś kawalerowie mogli się pomieszczać w najparadniejszym pokoju tego domu, w tak nazwanej dworańskiej komnacie, która była wynajęta na przyjęcie zasiedatiela 112 lub innego potentata przybyłego do wsi. Kwatera ta niezmiernie nam wszystkim się podobała; rozmieściwszy swe rzeczy sądziliśmy, żeśmy osobni [tu: znaczni, nadzwyczajni wyd.] książęta. Zastanowiliśmy się nad tym, że bez zajęcia, które by choć cośkolwiek nam przynosiło dochodu, nie na długo wystarczą nasze kapitały a że w tej wsi nie było kabaku, postanowiliśmy wspólnie takowy założyć. Skorzystaliśmy z obecności mojej żony, której jako dworzance służyło prawo, i umówiwszy się z obszczestwem 113 ruszył Ralf i Niecięgiewicz po patent i świadectwo do miasta. Przedtem zaś taka była okoliczność. Umowę z obszczestwem na odkrycie 114 szynku trzeba było zajawić 115 w zarządzie gminnym; w tym celu pojechał Ralf z synem gospodarza i zatrzymał się w tym samym domu, gdzieśmy stanęli, kiedy nas z ostrogu wypuszczono. Gospodyni tego domu, wyszczekana i bezwstydna Sybiraczka, powiada mu, że przyjedzie prędko do nas. Na zapytanie czego?, odpowiada, że przywiezie lekarstwo mojej żonie, aby w niej były dzieci. Na to miał odpowiedzieć Ralf ot, ja tobie dam 3 ruble, a ty lepiej daj takie lekarstwo, żeby ona mnie lubiła, po czym odjechał, mając w kieszeni zgodzenie się obszczestwa zatwierdzone w gminie. Tego samego dnia, tj. ósmego po naszym przybyciu do Zamiatiny, kiedy obadwa chłopaki wyjechali do miasta, około godziny dwunastej jawi się niejakiś mężczyzna i zapytuje, czy tu mieszkają Polacy. Posłyszawszy głos męski, wyszedłem ku niemu i zapytałem, czego sobie życzy. Odpowiedział, że przejeżdżając przez wieś, dowiedział się, że tu są nowo przybyli Polacy, chciał z nimi się zapoznać, 111 Zapewne chodzi o Kardaczinskoje sieło w gminie Zalediejewskiej. 112 Zasiedatiel (ros.) dawn. w Rosji wybieralny przedstawiciel ludności czy stanu w urzędach, organach władz, np. kupiectwa, szlachty (dworianstwa) itd. 113 Tu: z ros.: zgromadzenie włościan. 114 Z ros.: otwarcie. 115 Z ros.: przedstawić, podać do wiadomości.

53 53 a może i kogo znajomego spotka sam zaś jest posieleńcem sąsiedniej gminy. Zaprosiłem go na obiad, potem wypiliśmy herbatę, a że on przyprowadził z sobą konia, którego jakoby w mieście bardzo tanio udało mu się kupić, chciał więc doczekać się gospodarza, aby mu sprzedał sanie i chomąto tak więc zanocował. Późno już wieczorem wrócił Niecięgiewicz z gospodarzem; Ralf zaś, nie mogąc dostać patentu tak prędko, zanocował w mieście. Gdy w nocy około drugiej słyszymy stukanie a że takowe nie były zamknięte, weszła gospodyni, a za nią gromada chłopów uzbrojonych w kije żelazne i strzelby; między nimi z tyłu dały się widzieć dwie figury w czarnym odzieniu. Taka wizyta niepomału 116 nas strwożyła. Kazano wstawać naszemu gościowi, zrobiono przy nim rewizję, a nareszcie zabrawszy wszystko, co się przy nim znalazło, obrewidowano i nam mieszkanie, i nam również gotować się do drogi nakazano. W pokoju mojego gościa znaleziono pistolet o czterech rurach, nabity. Zapytany, kto jest mój gość, odpowiedziałem, że jest pan Janikowski z sąsiedniej wołości. Nie Janikowski, a Szlenkier, zbieg z katorżnych robót odpowiedział mnie urzędnik. Tą wiadomością jeszcze bardziej się zaniepokoiłem, a biedna moja żona pobladła jak trup. Przywiezieni do miasta pod ogromną eskortą (do sześciu chłopów konnych otoczyło wóz pojmanego, a czterech siedziało na saniach, pilnując więźnia, który był związany najmocniej) byliśmy stawieni przed policmejstra, który od razu w osobie zbiega poznał Szlenkiera. Wyłajawszy wszystkich, nas zaprowadził do drugiej części, Szlenkiera zaś kazał odprowadzić do policji. W części zapalono świecę i kazano nam iść za nią. Niedługa była nasza podróż, gdyż o kilka kroków znajdowały się drzwi na klucz zamknięte, które gdy zostały otworzone, na blask świecy jak ćma rzuciła się jakaś postać niewieścia, słaniająca się i co chwila o ścianę lub jaki inny przedmiot zawadzająca. Do izby, z której wyszła kobieta, kazano nam wchodzić pomimo, że tam było tak ciemno jak w grobie. Poprosiliśmy o świecę, ale nam jej odmówiono. Zaczęliśmy więc prosić, żeby choć tyle byli względni i poświecili przez chwilę w izbie, gdyż po naszej poprzedniczce mogą być pozostałości, z którymi nie chcieliśmy mieć żadnego zetknienia. Uczyniono zadość prośbie i z radością spostrzegliśmy, że tam nic nie było: ani po owej kobiecie, ani po opiekunach więźnia były tylko ściany gołe, szyb połowa zastąpiona okiennicami. Spostrzegłszy się w takiej pozycji, westchnęliśmy głęboko i ulegliśmy w kącie około zimnego pieca, gdyż zauważaliśmy, kiedy nam świecono, że to był najczystszy kątek. Jakkolwiek swąd i zimno dawały uczuwać, jednak dzięki poprzednim przejściom bardzo bolesnym sen przyszedł w pomoc. 116 Dawn. bardzo, wielce.

54 54 Parę godzin jużeśmy spali, gdy nas zbudzono i rozsadzono po osobno. Niecięgiewicz został na miejscu, a mnie przeprowadzono do izby przez ścianę będącej, gdziem znalazł za towarzyszy czterech w najdziwaczniejszych strojach z tych jeden głównie ubraniem swoim zwrócił moją uwagę, gdyż będąc całkowicie w rajskim tylko stroju, dogadzając wrodzonej widać skromności, dla braku figowego listka przykrył się na szmaty podartą kołdrą. Odpowiedziała ona wprawdzie tyle co liść figowy, ale ani na jeden włos więcej, co wszakże w naszym klimacie było niedostatecznym, gdyż w odkryte miejsca z przeciwnej strony przez wybitą szybę wiatr dął niemiłosiernie właściciel kołdry musiał więc miejscem przykrytym obrócić się do szyby, a odkrytym do publiczności, której nie bawiła ta wystawa, bo tam panowało wielkie zapuszczenie a humory nie były wesołe. Z tymi towarzyszami przebyłem do południa, dzwoniąc zębami od chłodu i podziwiając, jak oni mogli znieść takie zimno, nie będąc odziani, gdy wtem otworzyły się drzwi, na korytarzu spostrzegłem policmejstra, który skinął na mnie, abym do niego przystąpił. Kiedym się zbliżył, z miną srogą zapytał: A co, czy dobrze ułatwiać ucieczkę zbiegom? Jam przyjął do domu człowieka z sąsiedniej wołości, a nie zbiega z robót. To fałsz, wiedziałeś, że to zbieg. Na to mu odpowiedziałem: Gdybym wiedział, że on jest zbiegiem z robót, to dając mu pomoc, musiałbym się naprzód zdecydować, czy ratować jego, a ryzykować zdrowie, a może i życie żony, dla której wszakże mam wielkie obowiązki czy też poprosić, aby on opuścił mój dom, a zatrzymał się u pierwszego Sybiraka, gdzie równie mógłby być bezpiecznym. Na ofiarę zaś spokoju i życia żony dla człowieka zupełnie obcego czy można się tak prędko zdecydować, niech on sam osądzi, jeżeli ma kogo osobę, którą by szczerze kochał. Na te słowa zamyślił się głęboko policmejster, a wpatrzywszy się wzrokiem bazyliszka w moje oczy, powiedział: A wszakże aresztowanym być musisz. Sam to rozumiem odpowiedziałem mu na to. Tylko proszę, aby śledztwo miało na celu wykrycie prawdy, nie zaś obwinienie. W tym względzie możesz być spokojnym i dozwoliwszy, aby mnie przeniesiono w miejsce, ochędożniejsze i cieplejsze, wyszedł. Około godziny piątej wieczorem kazano nam iść na doprosy do domu policmejstra. Tam zebrano i tych wszystkich, których wstąpieniem chwilowym lub przyjęciem jakiej od nich pomocy skompromitował Szlenkier. Doprosy trwały do godziny jedenastej i jakkolwiek obwiniano mnie o znajomość ze Szlenkierem, szczęśliwie udało mi się uniewinnić. Jednak zostaliśmy odesłani na powrót

55 55 do części, gdzie nieco spokojniej już zasnąwszy, z niemałą radością spostrzegłem w dniu jutrzejszym żonę, która już była u policmejstra, wyrobiła pozwolenie widzenia się i przyniosła pocieszającą wiadomość, że będziemy wolni w prędkim czasie co się też w dniu następnym stało. Gdy się te ciąganiny z nami działy, Ralf tymczasem wydobył patent i świadectwo, a przywiózłszy je do Zamiatiny, odkrył kabak. Poczciwi towarzysze z Kardaszyna 117, dowiedziawszy się o biedzie, w jakiej pozostaje moja żona, przybyli z zapytaniem, czyli by w czym pomocni być mogli. Żona, podziękowawszy za ich dobroć, poprosiła jako dawniej znajomego Zdzisława, aby pozostał w Zamiatinie, dopóki coś się nie wyświetli na co też poczciwy Zdzisław przystał i zaczął dopomagać Ralfowi szynkować. Kilka dni już ubiegło od czasu, kiedy Ralf, będąc we wołości 118 dla zatwierdzenia zgody obszczestwa na otwarcie kabaku, odezwał się przed kobietą, że da jej 3 rub., byleby ona tak zrobiła, aby on był lubiony przez moją żonę. Kilka dni były dostatecznym czasem, aby ta wieść daleko się rozeszła i tak doszła ona aż do Zamiatiny, nasamprzód do uszu naszej gospodyni Akuliny Wasiliewny. Rozpustna baba za młodu nie przypuszczała, aby w kimkolwiek mogła być wstrzemięźliwość i cnota. Rozpuszcza więc historyjkę, że pojmany u nas pan Szlenkier był umyślnie przez Ralfa przysłany, aby mnie zabił, po czym będzie mógł bezkarnie kontynuować swoją miłość, jaką powziął dla mojej żony miłość zapewne już uwieńczoną stosunkami rozkosznymi, lecz jeszcze pod Bożym strachem. Historyjka krąży z ust do ust, tak że już w sposób bardzo ubliżający się odzywają po kabakach nawet o pożyciu i przyjaźni Polaków; tym sposobem wieść dochodzi do uszu naszych współtowarzyszy, którzy wiedzeni ciekawością zapytują Niecięgiewicza, czy prawda, że Ralf jest w tak bliskich stosunkach z Dybowską. To zapytanie oburzyło poczciwego chłopca, który rzekł bez zastanowienia, że trudniej by mnie było zaręczyć za niewinność rodzonej mojej siostry, której naturalnie już dawno nie ma, niż za panią Dybowską, po czym opowiedział te gawędy Ralfowi. Ten, oburzony nadzwyczajnie, chce publicznie dać w twarz Ilińskiemu 119, tj. temu, który o tym zapytał Niecięgiewicza, lecz dla większej energii sięgnął po męstwo do kielicha, a ten rozwiązał mu usta i tajemne zamiary wyszły na zewnątrz. Kiedym się dowiedział, co on zamyśla, użyłem wszelkiego wpływu, aby go 117 Kardaczinskoje sieło wioska w gminie Zalediejewskiej, w pobliżu Zamiatiny. 118 Tu: w urzędzie gminnym. 119 Ignacy Iliński, ur. ok r., szlachcic z Wołynia, za udział w powstaniu skazany początkowo na sześć lat ciężkich robót, ale uznany za niezdolnego do wykonywania kary, został zesłany na osiedlenie w guberni jenisejskiej, w gminie Zalediejewskaja. W 1870 r. przeniesiony na zamieszkanie pod dozorem policji w guberni permskiej.

56 56 odprowadzić od tego głupstwa, gdyż nierozsądnym wystąpieniem mógłby jeszcze bardziej moją żonę skompromitować. Sam więc udałem się do Szuwajewa, rozmówiłem się z Ilińskim i przekonałem się, że ta plotka wyszła z ust Akuliny. Zawołałem więc babę i jej obiecałem, że jeżeli się raz jeszcze ośmieli w podobny sposób odzywać się o mojej żonie, która jest dworzanką, a zatem nie równą jej (wspomniałem o tym, gdyż dworanstwo oni bardzo wysoko uważają), to nie pożałowawszy kosztu, posadzę ją tam, gdzie ją nie zawiodły jeszcze poprzednie jej występki, a gdzie słusznie należy jej się miejsce. Baba niezmiernie się przelękła, bełkotała coś na swoje uniewinnienie, lecz ją groźnie przepędziłem. Uwaga ta trafiła jej do przekonania i już odtąd nie odzywała się więcej. Jakkolwiek niewinna, żona moja nie mogła być obojętną na podobne gawędy; wśród nieznajomych żyjąc, sądziła, że każdy ją o coś podobnego posądza, toteż niemało łez i zgryzoty gawędy te ją kosztowały do tego stopnia, że znacznie poczęła zapadać na zdrowiu. Jakkolwiek fałszywą była ta bajka, mimo woli pewną niechęć, żal jakiś poczułem do Ralfa, bo czemuż coś podobnego nie powiedziano na Niecięgiewicza, który był i młodszy, i przystojniejszy od Ralfa? Widocznie tak słowami, jak i postępowaniem musiał dać powód, toteż począłem być uważniejszym na jego postępowanie i wkrótce się przekonałem, że to nie aniołek. Kiedy zrażona tymi gawędami żona poczęła unikać jego towarzystwa, pan Ralf pewnego wieczora, kiedy na mnie przypadła kolej być [dyżurnym] w kabaku, prosi żonę o udzielenie mu laku i pióra. Niecięgiewicz poszedł już do swojej kwatery, Ralf zaś oczekując na lak pozostał w izbie jadalnej czy też kuchennej, bo to było jedno. Kiedy odszedł Niecięgiewicz, Ralf natychmiast poszedł do drzwi od naszego pokoju i kiedy przy nich spotkał moją żonę niosącą mu to, o co prosił, począł ją bardzo czule całować. Żona wyrwała od niego rękę, i wymówiwszy mu to jego postępowanie, opowiedziała mnie całą historię. Sam nie wiedziałem, co mam począć, gdy Ralf zmiarkowawszy, że muszę wiedzieć o tym, z rozczuleniem rozpoczyna spowiedź i siebie niewinnym przedstawia barankiem. Jeżeli rzeczywiście nic złego nie powstało w twojej myśli, zawsze postępowanie twoje jest naganne, bo z tym wszakże wstrzymałeś się do chwili, gdzie nikt was widzieć nie będzie, a gdyby zobaczył, mógłby uwierzyć w prawdziwość plotek. Alboż to występek, żem całował rękę twojej żony? To czemuż mnie tego nie zabroniłeś, wszak tyle razy widziałeś mię całującego jej rękę. Pocałować w rękę kobietę jest u nas przyjęto, więc tego zabronić nie mogę, ale zawsze nie zaszkodzi, abyś był uważniejszym. Więc się na mnie nie gniewasz, więc po dawnemu będziesz mnie uważał za przyjaciela to mówiąc uściskał mię z serdecznością, po czym pobiegł

57 57 do żony i z zachwyceniem jej zakomunikował o swym szczęściu z powodu, że mu nie zabraniam ucałować jej rączkę. Widząc tak silne uczucie dla siebie, mimo woli poczuła dla niego jakąś wzajemność: chętnie, a nawet chętniej niż z Niecięgiewiczem, poczęła z nim grywać w szachy w długie zimowe wieczory, nie brakło im na rozmowie. Niemiło mnie było widzieć, że tak liczne godziny przechodzą na pogadance, a robota idzie w zapomnienie, i począłem wymawiać żonie, lecz ona się oburzała i tłumacząc się niezdrowiem ani do szycia, ani do pończochy się nie brała. Robiłem jej uwagę, że nadto długo przesiaduje z Ralfem, i ta uwaga była jej niemiłą. Odpowiadała, że nic w jego postępowaniu nie widzi takiego, co by jej nakazywało stronić od niego; owszem, uważa, że to jest chłopiec zupełnie dobry, tylko wychowany w towarzystwie kobiecym, zatem potrzebuje tego towarzystwa i szuka onego za cóż mu odmawiać? Jednak te moje uwagi ją drażniły, i zauważałem, że poczęła się trochę zrażać do mnie. Widząc to wszystko, nie umiałem lepszego znaleźć sposobu, jak przeniesienie się na osobną kwaterę. Projekt ten chętnie przyjęła żona, gdyż znienawidziła gospodynię Akulinę Wasiliewną i sądziła, że rozdział w mieszkaniu położy kres plotkom. Począłem szukać kwatery i prędko znalazłem oną. Musieliśmy tylko na starej kwaterze dobyć do terminu, gdyż z góry było zapłacono. Krótki czas pozostawał na wspólne mieszkanie; Ralf postanowił z onego korzystać. Nieustannie gonił za towarzystwem żony, gniewał się i narzekał, skoro ta odmówiła mu partii szachów, i począł w rozmowie dawać do zrozumienia, że ją kocha. Wtenczas otworzyły się jej oczy, odpowiedziała tak, jak jej uczciwość i przysięga nakazywały. Ralf oburzony zaczyna straszyć, że się otruje, że człowiek, który nie zasługuje na wiarę, nie powinien żyć słowem, napędza jej najokropniejszego strachu i w tym usposobieniu stara się ją utrzymać. Ten niepokój niezmiernie ją dręczył, sama nie wiedziała, co począć: zerwać z nim byłoby najlepiej, a jeżeli on sobie co złego zrobi będzie miała na sumieniu. Spostrzegł Ralf to jej wahanie się i począł grać w tę dudkę, i to tak niemiłosiernie, że ona aż zachorowała z niepokoju. Na szczęście przyszło jej do głowy udać się do dawnej otwartości i opowiedzieć mnie to wszystko. Kiedym usłyszał o tym, łatwo mnie było przekonać ją, że to są tylko strachy, że on kilka razy już i w innych rzeczach zapowiadał, że ostatnia godzina jego wybiła, a potem gdy ta przyszła najspokojniej wracał do dawnych zajęć, jak gdyby nic nie było, tylko z lepszym apetytem. Uwierzyła tym słowom żona, uspokoiła się nieco i dała mu do zrozumienia, że się na tym poznała. Rozgniewany Ralf wychodzi z kwatery naszej i korzystając znowu z mojego dyżuru w kabaku, pisze list rozpaczliwy do mojej żony, nazywając go ostatnim już na ziemi i zaklinając o odpowiedź widocznie spodziewał się odpowiedzi. Tymczasem, jakimś

58 58 przeczuciem wiedziony, około dziesiątej wieczorem przyszedłem do żony i znalazłem ją bardzo niespokojną. Rzuciła mi się na szyję, dziękując, żem przyszedł, a wymógłszy słowo, że zachowam w tajemnicy, pokazała listek. Pluń na to, bądź spokojna. Odpowiedź nie nastąpiła, Ralf na próżno przespacerował całą noc. Nazajutrz, widząc, że nie udają się wszystkie koncepta, podaje się za chorego i wyjeżdża do Krasnojarska dokąd wiedział, że za parę dni miała wyjechać żona dla dawania lekcji dzieciom w kilku domach. Zwróciłem jej uwagę na to i prosiłem, aby najstaranniej unikała spotkania się z nim i żadnych nie przyjmowała listów, gdyż w mieście zasłużyliby na gawędy, będzie [to] bardzo trudno znosić, a widocznie pan Ralf stara się zawiązać z nią romans. Przekonała się baba, że prawdę mówię, i poczęła jego podejrzewać. Niedługo potrzebowała czasu, aby zamienić podejrzenie w przekonanie a to z następnych wypadków. Jakem przepowiedział, tak się też i stało. Na trzeci dzień po przybyciu żony do Krasnojarska pisze on list do Galinowskiego 120 z prośbą o jakąś uczynność; załatwiono jego prośbę natychmiast i odesłano, o co prosił. Ale on sądził, że żona sama osobiście odniesie, był więc bardzo z tego nierad, lecz kiedy nie wiedząc, jak ma dalej postępować, otrzymał środki wypadek dał mu nowy powód do listu. Żona moja powiedziała Galinowskiemu, że Ralf oczekuje od dawna pieniędzy i że musi czuć obecnie niedostatek. Galinowski zapytuje przez pana Tylmana 121 (też politycznego), czy nie potrzeba mu przysłać herbaty i cukru. Ralf, niby obrażony, odpisuje, że on herbatę truje, i mnóstwo podobnych niedorzeczności niby wariat; kończy podziwieniem, dlaczego między odwiedzającymi nie spostrzega tej, której jedynie pragnie, która jego nieszczęścia jest powodem, a której on z serca przebacza i za jej pomyślność się modli. Kończy zaś swój list wyznaniem, że nie jest jakimś Niemcem Ralfem, lecz nazywa się St. Orzechowski 122, obywatel powiatu bielskiego. Takie ogłaszanie swego nazwiska, które dotąd zapewne z ważnych przyczyn było 120 Julian Galinowski (Halinowski), szlachcic z guberni mohylewskiej, radca tytularny, sekretarz Sądu Kryminalnego w Mohylewie; za udział w powstaniu (należał do oddziału) został zesłany do guberni jenisejskiej, mieszkał w Krasnojarsku. W 1870 r. wyjechał do guberni kostromskiej, zamieszkał w Soligaliczu, gdzie prowadził praktykę adwokacką; w 1878 r. uzyskał zgodę na powrót do Mohylewa. Na zesłaniu towarzyszyła mu żona Kazimiera z Oskierków (oskarżona o skrajną nieprawomyślność polityczną i płomienny patriotyzm ). 121 Stefan Tylman, ur. ok r., z Kraju Północno-Zachodniego, za udział w powstaniu skazany w 1863 r. na osiedlenie na Syberii, przebywał w guberni jenisejskiej, w 1872 r. wysłany etapami do guberni ufimskiej. 122 Nie znaleziono zesłańca o nazwisku Orzechowski, który odpowiadałby biografii Ralfa.

59 59 ukrywane, dało prawo sądzić, że on rzeczywiście zwariował. I nuż obwiniać siebie [tj. Amelia wyd.] za obojętność, która go do wariacji posunęła, a ta bez wątpienia do niechybnej śmierci doprowadzi. Gdy takimi myślami dręczy się biedna kobieta, przyjeżdżam z Niecięgiewiczem do miasta i nawiedzamy Ralfa. Zawiadomieni o liście, poglądamy jak na nieprzytomnego, gdy tymczasem Niecięgiewiczowi udało się pomówić z drugim chorym i dowiaduje się, że Ralf bynajmniej nie doświadcza ani obłąkania, ani gorączki, lecz ma weneryczne cierpienie. Jakkolwiek wszystko to natychmiast zakomunikowałem żonie, jednak uspokoiło to ją nie na dłużej jak na chwil parę. Równo z moim odjazdem znowu poczęła doświadczać jakichś wyrzutów sumienia i niepokojów. Słuchała jednak mej prośby i nie odwiedzała nieszczęśliwca, który tymczasem nową stworzył historyjkę. Napisał bowiem prośbę do gubernatora, w której donosi, że nie Ralf się nazywa, a Orzechowski; puścił zaś pogłoskę, że podczas jego nieprzytomności gorączkowej podsłuchał go pan Bogadko i spisał wszystko to, co on mówił nie ma więc dla niego już rady, śmierć niechybna go czeka, za chwilę mają go przeprowadzić do ostrogu. Tymczasem przeszło dni parę, razem spostrzegamy Ralfa nie w ostrogu, lecz do Zamiatiny przybywającego. Łatwo pojęliśmy, że wszystko to, co on mówi, jest kłamstwem. Przyjęliśmy go z Niecięgiewiczem dość chłodno i unikaliśmy jego towarzystwa. Ralf, widząc, żeśmy go odgadli, nie wyjawiając bynajmniej, co zamyśla, rusza znowu do miasta i osobiście wyznaje gubernatorowi, że on jest Orzechowski i że uprasza, aby o nim było zaprowadzone śledztwo. Gubernator naturalnie każe go odprowadzić do ostrogu, lecz on składając się chorobą, wprasza się do bolnicy. Dowiedziawszy się, że staraniem jest Ralfa jakimkolwiek sposobem wyruszyć z tutejszych stron, poczynamy starać się o odebranie reszty pieniędzy Nowickiej przynależnych, niewypłaconych z prykazu, na jakową należność Ralf zaniechał otrzymać kwitu. W tym celu Przewuski Adolf 123 rusza do miasta i dopomina się w imieniu obecnej Nowickiej o 50 rs, których jej prykaz nie oddał, grożąc prośbą do prokurora i do gubernatora, jeżeli należności swej nie otrzyma. Na to buchalter ze zdziwieniem odpowiada: Cóż, życzyłabyś chyba dwa razy odbierać, wszak całą swą należność otrzymałaś. To mówiąc, rozrzucił księgę, w której pokazał, że za osobistą prośbą niepiśmiennej Nowickiej i za jej upoważnieniem Stanisław Ralf otrzymał 123 Adolf Przewuski (Przewóski) (ok ), urzędnik Rządu Gubernialnego Lubelskiego, członek Organizacji Narodowej w Lublinie, więziony w Zamościu i skazany na karę śmierci, zamienioną na zesłanie do guberni jenisejskiej, od 1872 r. przebywał w guberni kostromskiej, w 1875 r. wrócił do kraju.

60 rs w czym się i rozpisał 124. Z tą wieścią spotkał mnie Przewuski przedającego owies na rynku. Tu już nie było wątpliwości, kim był pan Ralf. Poszliśmy do niego z Przewuskim, próbował się wykręcać jak mógł, lecz nieprzygotowany, co chwilę się [łowił?], toteż bez ogródki powiedzieliśmy jemu, że dotąd odkrywaliśmy tylko jego kłamstwa dzisiaj przekonywamy się, że jest złodziejem; otóż, jako takiego, nie omieszkamy zawezwać do policji, aby się nie liczył już więcej politycznym. Słowa te były wyrzeczone przy kilku świadkach. Ralf nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć, tylko prosił, abyśmy się z tym zatrzymali, a on nas przekona w swej niewinności. Nic nie odpowiedziawszy, wyszliśmy. [Przewuski] pojechał do domu, ja zaś mimo zwyczaju zanocowałem w mieście. Ralf wiedząc, żem nigdy nie nocował w mieście, nazajutrz pisze list do mnie, abym mu się stawił dla wytłumaczenia i odwołania słów moich, gdyż on bezkarnie nie puści podobnej obelgi, jaką ja na niego miotałem; w P.S. zaś dodaje: W niebytności męża pani Dybowska raczy zawiadomić, dopóki mam się wstrzymać z oczekiwaniem pana Dybowskiego, nie czyniąc z tego głośnej sprawy. Zapewne liczył na to, że list ten pod moją nieobecność otrzymany przez żonę zaniepokoi ją najokropniej i ona użyje wszelkich swych wpływów, aby mię ochronić od czegoś strasznego. Tymczasem inaczej się stało. Oburzony taką bezczelnością, ruszyłem do bolnicy i przyszedłszy do jego spytałem, czego by życzył ode mnie. Zdetonował 125 się niezmiernie tym niespodzianym moim zjawieniem; odpowiedział jednak, że chce, abym cofnął moje obwinienie. Odpowiedziałem mu na to, że obwiniałem go, fundując się na faktach, a że te w niczym się nie zmieniły. A on mi na to: Pan nie sądź, abym ja nie miał przyjaciół, którzy by za mnie nie potrafili się ująć. Jeżeli są takiej jak pan wartości, to równie nimi jak panem pogardzam; jeżeli zaś przez nieznanie pana są panu życzliwi, to moim jest obowiązkiem zrobić to właśnie, czego pan chciałeś oto wszystkich obecnych poprosić na sędziów i im opowiedzieć pańskie niegodziwości. Tak też rzeczywiście zrobiłem. Opowiedziałem całe jego postępowanie szczegółowo i zakończyłem tymi słowy: Jeżeli nie zaskarżam pana przed policją, nie sądź proszę, abym to przez jakie współczucie czynił niech mnie Bóg broni od takiej słabości. Gdyby można było pana powiesić, nie wymieniając tego, żeś Polak, byłbym pierwszym za szubienicą dla pana. Ale dziś, gdy rozgłaszając pańskie postępowanie, potrzeba raczej wyjawić i to, żeś Polak, i polityczny, zmuszony jestem poprzestać na obznajomieniu pana z resztą Polonii takim, jakim jesteś rzeczywiście, nie wzmiankując nic przed Ruskimi, gdyż opowiadać przed nimi 124 Tj. podpisał. 125 Dawn. stropił się, stracił pewność siebie.

61 61 pańskie błędy byłoby to samo, co własne gniazdo brudzić, a i tak już niemało plam ciąży na nas. Na to pan Ralf ani słowa nie odpowiedział i już ani listem, ani słowy mię nie wyzywał, ale jednocześnie ustały i wariacja, i pasja do samobójstwa, i wszystko to, co wymyślał dla zaniepokojenia mojej żony. Po tej rozmowie wróciłem na wieś, oddałem Nowickiej z własnej kieszeni rs 30, z dodatkiem, że resztę oddam w takim razie, jeżeli Bóg nas zatrzyma w Krasnojarsku być może, że jej to modlitwom zawdzięczam zostanie tutaj. Mieszkając na wsi, miałem sposobność przypatrzyć się tutejszemu ludowi. Główną cechą tutejszych mieszkańców jest chciwość, chytrość i pijaństwo. Ani jednemu nie można pożyczyć, nie wziąwszy zakładu, gdyż największe zaklęcia zawiodą i skręci [?]; w takim tylko razie odda, jeżeli ma nadzieję tym sposobem większą zdobyć pożyczkę. Przyjaźń Sybiraka również zawodna wtenczas tylko się łasi, kiedy widzi, że coś masz do podarowania; jeżeli zaś okoliczności postawią cię w takim położeniu, że on się może do ciebie przyczepić, nie opuści zręczności i pomimo przyjaźni obedrze do kości własne doświadczenie uprawnia mię do tego zdania. Mieszkając we wsi Zamiatinie na kwaterze Jewgrafa Jakowlewa Zamiatnina, mimo różnych sporów i nieprzyjemności starałem się stale utrzymać pokój i zgodę. Widzieli to gospodarze i wielekroć oddawali mnie w tym sprawiedliwość. Kiedyśmy odmienili kwaterę, pierwsza moja gospodyni, Akulina Wasiliewna, często mię odwiedzała, prosząc, abym znowu do nich przeszedł, zapewniając mię o swej przyjaźni i o chęci uczynienia, ile możności, swój dom najwygodniejszym dla mnie. Dziękowałem jej za dobre chęci, lecz nie przenosiłem się na powrót, znając, co to za ptaszek. Tymczasem z powodu odprawki do Irkucka trzeba mnie było udać się do wilczej choroby 126. Pojechałem do miasta i zostałem zaliczony jako chory, będący na wolnych kwaterach. Potrzebując niektórych rzeczy z Zamiatiny, skorzystałem ze zręczności i cichaczem udałem się do tej wsi. Załatwiwszy, com zamierzał, kiedy w dniu jutrzejszym wracałem, dowiaduję się, że moja przyjaciółka Akulina całą noc się niepokoiła, rozsyłając posłańców po starszynę 127, aby mię ujął i jako z miasta uciekłego dostawił do władzy. I byłaby dopięła swojego zamiaru, gdyby ją usłuchał włościanin, który był na stójce, ale ten przez lenistwo nie pojechał, a ja tymczasem wykręciłem się z grożącej mnie biedy albo dotkliwej opłaty, gdyż cała ta przyczepka w tym celu była robiona. 126 Toczeń choroba autoimmunologiczna o różnych, trudnych do zdiagnozowania objawach; dawn. choroba skóry, liszaj żrący, wilk. 127 W carskiej Rosji wybieralny przewodniczący gminy.

62 62 Co się tycze ich skłonności do gorzałki, to jest nieograniczona wszelkie interesa rozpoczynają się i kończą ze szkalikiem* w ręku. Za mojej bytności w tej wsi taki zdarzył się wypadek. Jeden z gospodarzy zauważał, że w nocy ktoś mu kradnie zboże z gumna, począł więc pilnować i ujął złodzieja, związanego dostawił do kandydata, tj. do zastępcy starszyny; w dniu zaś następnym miano go dostawić do wołości. Złodziej począł się wypraszać i sprowadził sztof 128 wódki to poskutkowało na obszczestwiennikach**, poczęli się zbliżać do ugody, tylko z góry kazano wziąć wiadro całe; kiedy się ten wymawiał, że nie zna, za co brać, posłano do jego chaty po ciołkę 129 jedyną, którą on posiadał, i chciano nam ją zastawić za wódkę, ale myśmy odmówili. I ktoś inny skorzystał, biorąc ją do siebie, a za to kupując im wódkę. Zboże, jakie znaleziono w domu złodzieja, również zabrano i oddano Tryfonowi, tj. temu, od którego kradł. Zebrało się obszczestwo do kabaku dla rozpicia. Złodziej sam musiał każdemu podnosić wódkę i zachęcać do pijatyki. Kiedy się nieco podchmielili, poczęli się dopytywać, kto więcej był uczestnikiem kradzieży. Złodziej zapierał się we wszelkim uczestnictwie, dowodząc, że prócz jego nikt nie był więcej. To się nie podobało obszczestwiennikom, gdyż spodziewali się z towarzysza wykrytego wypić drugie tyle. Poczęli więc męczyć winowajcę, aby się przyznał. Dla uniknienia znaków poboju, za które można odpowiadać, nie bito niczym, co by po sobie zostawiało znaki, lecz wkręciwszy palec we włosy od brody lub głowy wyrywano mu one całymi kosmykami, wzajemnie się zachęcając do tej operacji jako najlepszej, bo niezostawiającej śladów po godzinie biedak był bez włosów i brody. Zmęczony takim postępowaniem, nie mógł stać o własnych siłach, lecz upadł pod piecem; trącano go nogami, aby wstawał, lecz ten jak trup blady leżał nieruchomy. Kiedy dopiwszy wiadra, rozwściekleni znowu przyjęli się do bicia, zaprotestowaliśmy temu, dowodząc, że poza kabakiem mogą dopełnić zabójstwa. Wyciągnęli go za włosy z kabaku i pastwili się jeszcze na dworze, po czym skrwawionego dostawili na powrót do kandydata. Lecz ten, obawiając się, aby nie skonał, nie przyjął, zalecając go odwieźć do gospodarza, którego okradał. Ale i ten obawiał się wypadku i puścił go do domu. Złodziej, wróciwszy do swej chałupy, nazajutrz rusza do zasiedatiela i opowiada mu całą sprawę. Ten, dowiedziawszy się, że Tryfon jest najbogatszym gospodarzem we wsi, daje mu instrukcję, jak się ma tłumaczyć, i w tym rodzaju każe mu podać prośbę do siebie, po czym wzywa 128 Sztof dawn. miara objętości (zwłaszcza wódki) równa 1,23 litra. * Szkalikiem nazywa się nasza kwaterka czy też kruczek [przyp. autora]. ** Obszczestwiennik jest to gospodarz mający już prawo głosu w gminie; posieleńce nie dostępują tej godności [przyp. autora]. 129 Młoda jałówka, ros. tiołka.

63 63 zamieszanych. Sprawa bierze zupełnie inny obrót, gdyż w prośbie i zeznaniu złodzieja wymienia się, że jego, przechodzącego koło gumna Tryfona za zbiegłym koniem, który mu uciekł w nocy, schwytano, związano i nie słuchając żadnego usprawiedliwienia, bito bez miłosierdzia, wszystko zaś, co było w chacie, zabrano, w części oddając Tryfonowi, w części zaś sprzedając na zakupienie wódki. Jakkolwiek najfałszywsze to było sprawozdanie, jednak zasiedatiel przychyla do tego ucha, gołych zamieszanych w tej sprawie uwalnia, Tryfona zaś, który rzeczywiście ani się dotknął do złodzieja, i majętniejszych zamieszanych w tej sprawie sadzi do czyżówki 130 przetrzymawszy tam tydzień, wypuszcza, ten w każde święto lub uroczystość znowu ich potrzebuje, aby go tym sposobem zmusić do datku. Czym się to skończyło, nie wiem, bo wyjechałem do miasta. Ogłoszenie manifestu. Podziękowanie gubernatorowi. Spory o to. Smieszek i jego intrygi. Kłopot mój w bolnicy ostrogowej Przybycie moje do miasta było związane z wielkim niepokojem, gdyż od przyjęcia mnie do bolnicy zależało zatrzymanie się moje w Krasnojarsku a z tym razem i uniknienie od podróży do Irkucka. Radzę się u prezydenta, poczciwego człowieka i interesowanego w naszym pozostaniu, jak mam postąpić. On zaleca mnie, abym się udał do inspektora i najotwarciej a szczerze mu opowiedział moje położenie, zaręczając mnie, że otwartością go pozyszczę, gdyż to człowiek prawdziwie dobry i wchodzący w nasze położenie. Usłuchałem rady i ruszyłem do inspektora. Sam otworzył mnie drzwi, a kiedym się zapytał, czy znajduję w domu pana inspektora, odpowiedział, że on nim jest. Przekonawszy się, żeśmy tylko we dwóch byli w pokoju, najotwarciej mu opowiedziałem powody nakazujące mnie ratować się chorobą i dlatego przychodzę go prosić, aby nie zaprzeczając mej chorobie, przyjął i zatrzymał w szpitalu. Ale jakież było moje zdziwienie, kiedy pan inspektor wręcz odpowiedział, że od dawna ma sobie za zasadę niczego nikomu nie robić, co by nie było najszczerszą prawdą, a zatem może tylko poświadczyć, że nie jestem chorym. Co się zaś tycze pańskiego interesu dodał radzę panu opisać wszystko gubernatorowi, a bez wątpienia będziesz zostawiony; najlepsza jest droga prosta i tej życzę panu się trzymać. Oburzyła mię ta gotowość do rady, a nie do pomocy, toteż rzekłem mu: Przez 36 lat mojego życia postępowałem 130 Cziżowka (ros.) gwar. tu: cela dla tymczasowo zatrzymanych aresztantów.

64 64 zawsze po tej drodze wyłącznie, a w 37-ym spostrzegłem się w jenisejskiej guberni odarty z praw i własności; dzisiaj, kiedy mnie chcą przepędzeniem do irkuckiej pozbawić i zdrowia, muszę się ratować według możności droga zaś przez pana wskazana dobrze mnie jest znaną, i po niej idąc dojdę do Kamczatki i nie spocznę aż w grobie. Te same powody i mnie sprowadziły do Krasnojarska, muszę więc być ostrożny, bo mógłbym stracić ten lichy kawałek chleba, którym się karmię. Skłoniłem się na te jego słowa i równie zły jak smutny wyszedłem z pokoju. Po drodze wstąpiłem do domu, w którym żona dawała lekcje, i opowiedziałem jej całą sprawę. Zmartwiła się mocno biedna kobieta, lecz nie przerwała lekcji. Wtem przyjeżdża doktor Sztolz 131 ten właśnie, który ją do tego domu zarekomendował. Żona poczęła opowiadać, co się stało, i nie mogła wstrzymać się od łez z oburzenia, że taką udzielono mnie radę. Sztolz kochany począł ją uspakajać to żartami, to zapewnieniem, że inspektor tylko poprzestanie na słowach i że to wyznanie moje przed inspektorem nie wpłynie na postępowanie lazaretowego lekarza. To ją nieco uspokoiło, lecz tyle razy zawiedziona niewiele miała nadziei. Ruszyłem więc do bolnicy, gdzie doktorem był niejaki pan Żyłkin. Kiedym przybył do bolnicy wieczorem, dano mnie miejsce do czasu, zapowiadając, że zapewne doktor mię nie przyjmie w poczet chorych, gdyż nie mam żadnych powierzchownych znaków choroby a bez tego gubernator zabronił przyjmować. Ze strachem więc oczekiwałem dnia jutrzejszego i wizyty doktorskiej. Tymczasem rozchodzi się wiadomość o nadesłanym manifeście 132. Wiadomość niezmierne robi wrażenie na wszystkich urzędnikach: każdy rad by odgadnąć myśl monarszą, a z manifestu wnosząc, że się zmienia polityka, każdy głosi owo liberalne usposobienie. Wpływowi manifestu zawdzięczam, że zamiast zostać w lazarecie (którego zarażone powietrze i codzienne przesyłki w krainy zaświatowe przykro na mnie oddziaływały) otrzymałem od doktora kartkę, że mogę się leczyć w mieście, i temuż manifestowi jestem obowiązany, że za tą kartką pozwolił mnie policmejster do czasu pozostać w mieście i że ponowione prośby do gubernatora pomyślniejszą otrzymały odpowiedź 133. Z niecierpliwością więc oczekiwaliśmy chwili, w której nam ogłoszą manifest, którego dobroczynnych wpływów jużeśmy doświadczyli. Policja nareszcie nakazała przez starostę politycznego, aby wszyscy znajdujący się Polacy w Krasnojarsku zebrali się do koszar, gdzie się znajdowali pod strażą Polacy 131 Władimir Iwanowicz Sztolc, lekarz ginekolog, członek Zarządu Lekarskiego w Krasnojarsku. 132 Chodzi o manifest cara Aleksandra II z 16 IV 1866 r., łagodzący kary odpowiednio dla różnych kategorii zesłańców. 133 Jest to druga wersja wcześniejszego fragmentu pamiętnika.

65 65 przesyłający się z kraju do różnych krańców Syberii. Naturalnie, że na tak pożądany akt wszyscyśmy się zebrali. Już byli zebrani pułkownik żandarmów pan Borg, policmejster, Barszczow 134 etc., etc., brakło tylko gubernatora gdy wtem z gromady naszej występuje krawiec męski pan Fejerbach [Tejerbach?] z Warszawy i wyciągnąwszy rękę w stronę, gdzie stał Suliński 135, zawołał: Panowie, może nie wszystkim wam wiadomo, że pan Suliński, którego wielu z was szanowało przedtem, jest szpieg. Mówię to publicznie, abyście nim wszyscy tak pogardzali, jak na to zasługuje. Ponieważ Fejerbach był podchmielony, a opinia Sulińskiego niezmiernie już była zachwianą, przeto żałując Fejerbacha, poczęto go uspokajać. Lecz ten, rozdrażniony, począł mocniej krzyczeć, dowodząc, że nawet i żandarmski pułkownik i policmejster temu nie zaprzeczą. Na ten krzyk podszedł policmejster i niegrzecznie napomniawszy Fejerbacha, kazał go odprowadzić do czyżówki, gdzie go przez dni parę przetrzymano. Nareszcie przyszedł gubernator. Skłonił się nam grzecznie, uchylając czapkę, i nakazał, abyśmy też z nakrytymi byli głowami chociaż sami nie myśleliśmy świecić łbami. Powinszował nam, żeśmy się doczekali carskiej łaski, i zapewnił, że bylebyśmy byli cierpliwi i spokojni, a doczekamy i większych dobrodziejstw, po czym kazał swojemu sekretarzowi, panu Gejm 136, przeczytać. A gdy ten skończył, gubernator dodał, że z postępowania waszego w Krasnojarsku jestem zadowolniony i zawsze najlepiej o was atestowałem. Na to z kilku ust wyrwało się благодарим, po czym poczęliśmy się rozchodzić. W dniu następnym przychodzi do politycznego starosty, pana Porzeckiego 137, będący na służbie rządowej niejaki pan Mokrzycki 138 i powiada, że w imieniu pułkownika Borga i policmejstra przyszedł zaproponować, aby Polacy podziękowali gubernatorowi za objawiony manifest. Starosta rozesłał natychmiast tę wiadomość i kogo mogli zachwycić 139 dziesiętnicy, tego zawiadomili. Zdania były różne: niektórzy mówili, że zupełnie nie mamy za co dziękować, bo ten 134 Właśc. Bork, Nikołaj Ignatiewicz, pułkownik, jenisejski sztabsoficer żandarmerii. Właśc. Borszczow, Grigorij Iwanowicz, kapitan, adiutant przy sztabsoficerze żandarmerii. 135 Józef Suliński (ok po 1875), uczestnik powstania styczniowego, zesłaniec, jeden z organizatorów spisku krasnojarsko-kańskiego na Syberii. Prawdopodobnie zdradził władzom rosyjskim plany spisku. 136 Właśc. Glejm, Aleksandr Christianowicz, radca dworu, naczelnik wydziału w Rządzie Gubernialnym Jenisejskim. 137 Józef Porzecki, ur. ok r., szlachcic z Mińszczyzny, w 1864 r. za zdradę (?) zesłany do guberni jenisejskiej na osiedlenie. Mieszkał w Krasnojarsku, od 1868 r. w guberni nowogrodzkiej, w mieście Staraja Russa, w 1872 r. wyjechał do Warszawy. 138 Ewariest Ignatiewicz Mokrzycki, radca tytularny, urzędnik do specjalnych poruczeń przy gubernatorze jenisejskim, sekretarz Gubernialnego Komitetu Statystycznego. 139 Tj. pochwycić, napotkać.

66 66 manifest niczym nie polepszył naszego bytu, większość zaś chociaż podzielała to zdanie, że nie ma za co dziękować, zdecydowała, aby dziękować, gdyż w tej propozycji widziano wolę rządu, a jej się sprzeciwiać znaczyło narażać się na prześladowanie. Otóż tym przekonaniem wiedzeni, nie trzymając się ściśle formy ogólnego głosowania, kilku mających lepsze ubranie wybrało się do gubernatora jako delegaci. Wtem spotykają policmejstra, który ich wstrzymuje i obiecuje sam o tym życzeniu naszym donieść. Gubernatorowi jednak nie podobał się ten postępek policmejstra i kazał objawić, że czeka delegacji o pierwszej po południu. Tymczasem wieść o tej delegacji obiegła wszystkich i nie podobała się tym głównie, którzy mieli pretensje do jakiejś reprezentacji, a nie byli tu wybrani. Poczęli więc piorunować, że ten brak jest hańbą naszego narodu, że kiedy wrogowie odebrali nam wszystko, panowie delegaci bez żadnego na to upoważnienia chcą jeszcze większą zrobić nam krzywdę, bo pozbawić honoru. Słysząc te słowa, z wielkim wymówione zapałem przez pana Smieszka 140, zapytałem, w czym tu tak wielką widzi hańbę. Z ironicznym uśmiechem i godnością odpowiada mnie na to, że kto dotąd nie wyrobił w sobie tyle pojęcia, aby w tym widział hańbę, ani tyle godności, aby się tym brzydził, temu nic nie pomoże żadne tłumaczenie. Na to mu odpowiedziałem: Mylisz się pan mocno, sądząc, że o objaśnienie pana zapytałem wiem, żeś tego nie w stanie udzielić; spytałem dlatego jedynie, aby pana wyprowadzić z błędu na to, że ta bytność bynajmniej obowiązującą nie jest, i zostawiona do woli każdego. Z pewnością nie będę należał do tak zacnego grona rzekł Smieszek i wyszedł. Gdy wychodził, kilku się odezwało: Pamiętaj, abyś nas wszystkich nie uprzedził. I rzeczywiście tak się stało. Pan Smieszek nie tylko, że przybył do kościoła na porę oznaczoną, ale nadto stał więcej godziny u wrót kościoła, aby widziano, jak jest gorliwym, i kiedy wszedł do kościoła, wybrał sobie takie miejsce, gdzie by koniecznie musiał być widzianym przez gubernatora. Na nabożeństwie był gubernator, pułkownik żandarmski, policmejster, wielu urzędników i dam ruskich przygnanych ciekawością. Ksiądz, widząc tylu dygnitarzy, modulował jak mógł barani swój głosek na płaczliwą nutę, niby z rozrzewnienia, modlitwą o pomyślność Najjaśniejszego Pana. Na koniec wystąpił z kazaniem, lecz niewprawny w czytaniu, osobliwie z pisanego, żadną miarą zrozumianym być nie mógł, chociaż jak zaręczają ci, którzy 140 Wincenty Smieszek (Śmieszek), ur. ok r., poddany pruski, urzędnik konsulatu Prus w Warszawie. Za dostarczanie paszportów powstańcom i uciekinierom zesłany w 1864 r. na osiedlenie w guberni jenisejskiej, mieszkał w Krasnojarsku. W 1868 r. przeniesiony do wsi Rybnoje w gminie Pinczugskaja wg władz rosyjskich miał szkodliwy wpływ na swoich towarzyszy i odznaczał się zuchwałymi postępkami. Wkrótce uzyskał zezwolenie na powrót do Prus, z zakazem wjazdu do Rosji.

67 67 go bliżej znają zapewniają, że najlepsza wymowa nie potrafi myślom jego nadać związku i rzeczy. Po skończonym nabożeństwie, w kościele jeszcze, zbliżył się starosta do gubernatora i w imieniu wszystkich podziękował mu za jego łaskawe zdanie o Polakach, które jak się tam uprzednio odezwał gubernator miał przesłać do Petersburga. Zdaje się, że czegoś więcej oczekiwał gubernator, toteż nieco zamilczawszy, rzekł: Najlepszym podziękowaniem waszym będzie spokojne wasze znajdowanie się 141, czego wam radzę. O waszym zebraniu się w kościele i odbytym nabożeństwie nie omieszkam donieść wojennemu 142 gubernatorowi i zaręczam was, że to mu przyjemnym będzie. Na tym skończyły się delegacje i nabożeństwo, o co tyle było sporów. W parę dni potem wypadło mnie zajść do apteki; wychodzącego zawołał mnie jeden ze znajomych będących w ostrogowej bolnicy. Zaszedłszy do nich, poczęliśmy rozmawiać o tej delegacji i niepomału się zdziwiłem, usłyszawszy, że obwiniano starostę i jego partię o zamiar podania adresu. Będąc przekonany o niesłuszności takiego obwinienia, gdyż podobnego projektu zupełnie nie było, począłem zaprzeczać. Spór stał się bardziej ożywionym, gdy wtem dał się słyszeć turkot i dano znać, że do bolnicy przyjechał gubernator. Zakłopotanie moje było niezmierne, gdyż licząc się w mieście jako chory, nie mogłem się żadną miarą spotkać z gubernatorem, a nie znając miejscowości, nie wiedziałem, gdzie się mam schować. Kiedym w desperacji stał na korytarzu i słyszał stąpanie zbliżającego się gubernatora, któryś z chorych, przebiegając, skinął ręką na drzwiczki pod schodami będące rzuciłem się w to schronienie i przebyłem tam, stojąc na czworaku, nim gubernator nie przeszedł po wschodach, po czym zbiegłem na dół, lecz i tam spotkał mnie kłopot, gdyż warta się zmieniała i sołdat nie chciał mię wypuścić. Na szczęście nadszedł jeden z politycznych, nazwiskiem Juraho, który zawołał starszego, a ten dał rozporządzenie, aby mnie wypuszczono. Zaprosiny na wieczór do gubernatora. Flerkowski i sądy główne. Obrońce publiczni. Wypadek z aresztantami w partii koło Kamczuga Którejś niedzieli, wychodząc z kościoła, żona moja spotkała u drzwi pana Gintowta, który według swego zwyczaju przeprowadził ją przez kilkadziesiąt kroków, na rozstaniu zaś z miną niezmiernie tajemniczą, wymógłszy 141 Tj. zachowanie, prowadzenie się. 142 Z ros.: wojskowemu.

68 68 na niej, że zachowa w sekrecie, zakomunikował jej, że wespół z Porzeckim zamierzają wydać balik czy też wieczór, na którym proszą, aby ona była gospodynią. Żona podziękowała mu za tę ich grzeczność, ale odmówiła z góry jednak on nie chciał tego słuchać i zapowiedział, że przybędzie z Porzeckim dla formalnego zaproszenia. W kilka dni rzeczywiście przybyli obadwa do nas, zapraszając nas na wieczór, a moją żonę na gospodynię wieczora. Trudno nam było wymówić się wtenczas, nie daliśmy więc żadnej stanowczej odpowiedzi, gdyż jeszcze i oni sami nie byli zdecydowani, na który dzień będą spraszać gości. Zmiana w monotonnym naszym życiu, widok nowych twarzy i świeżego towarzystwa uśmiechała się mojej żonie i w miarę, jak się zbliżał termin, rosła w niej ochota znajdować się na tym zebraniu. Jednak zastanowiwszy się nad tym, obojeśmy się zgodzili, aby ona nie była, a to z następnych powodów: zajmując się lekcjami, czas jej zwykle był zajęty, znajomości więc nowe mogłyby sprowadzić wizyty, od których nie można byłoby się wymówić, a tym sposobem trzeba byłoby stać się nieakuratną w lekcjach; 2) że dotąd żyliśmy z daleka od ludzi, bez żadnych prawie znajomości w mieście, i dobrze nam z tym było; 3) że ci, którzy mają liczne znajomości i stosunki, zawsze bywają przedmiotem intryg i obmowy, czego mieliśmy rażące przykłady na osobach najgodniejszych. To wszystko zebrawszy, postanowiliśmy odmówić, co też i uczyniliśmy naturalnie, z oględnością, aby tym nikomu nie ubliżyć, gdyż tak Porzeckiego, jak i Gintowta poznaliśmy jako ludzi uczciwych i ceniliśmy ich przyjaźń. Żonie ta odmowna odpowiedź była niemiłą, ale uległa faktom, które stawały przeciw tej bytności. Kiedy ten projekt pomału dojrzewał, rozchodzi się wieść, że z Trojeckiego zawodu 143 (w kańskim okręgu) przewieziono Polaka, który chciał zabić deżurnego oficera 144 że w tym celu rzucił się na niego i ranił go w twarz. Z Irkucka przyszło, aby go oddano pod sąd wojenny i naznaczono sądy głośne 145. W wigilię sądów prezydujący onym pan Tuchmenew 146, prokuror 147, policmejster i wielu innych urzędników udało się do celi biednego więźnia od stóp do głów skutego; badano go wielokrotnie, upewniano go, że taka 143 Ros.: Troickij solewariennyj zawod (troicka warzelnia soli) jedno z miejsc odbywania przez zesłańców kary ciężkich robót. 144 Z ros.: oficera dyżurnego. 145 Z ros.: sądy jawne, publiczne. 146 Właśc. Tichmieniew, Niktopoleon Wasiliewicz, jenisejski gubernialny naczelnik wojskowy. 147 Ros.: prokurator. Prokuratorem gubernialnym w Krasnojarsku był wówczas Piotr Nikołajewicz Munt.

69 69 zbrodnia koniecznie pociągnie za sobą karę śmierci na końcu dodano, że pełne miłosierdzia prawa ruskie nawet i takiemu jak on przestępcy dozwalają mieć obrońcę, zatem może prosić, aby się ktokolwiek podjął jego obrony. Flerkowski 148 (nazwisko więźnia), nie znając nikogo, nie mógł się zdecydować na powierzenie tak ważnej sprawy lada komu; zasłyszawszy jednak, że prokuror jest uczciwym człowiekiem, jemu los swój powierzył. W dniu naznaczonym zebrało się mnóstwo ludzi do sali w ekspedycji, dokąd i Flerkowskiego przyprowadzono, lecz nim wprowadzono na salę, zdjęto okowy. Przeczytano publicznie zaskarżenie, w którym na wstępie pan audytor położył te słowa: I czegóż mamy oczekiwać od ludzi, którzy sobie i to liczą za obrazę, jeżeli ich naczelnik użyje do nich wyrazu «ty» jest to zbiór bülowszczyków 149, godnych z góry potępienia. Dalej obwinia go, że zabójstwo było od dawna uknute, że raz zadany przez Flerkowskiego był dobrze obmyślany, gdyż bliziutko znajdowała się wena 150, w którą widocznie mierzył, i gdyby był w nią trafił, oficer niechybnie byłby spłynął krwią i umarł. Na zakończenie tego wszystkiego, jako summa 151 dowodów, składa nóż, którym raz był zadany, a który odjęto od Flerkowskiego. Nóż był szewiecki, krótki, zaokrąglony, bez trzonka, nie dający się żadną miarą silnie ująć. Kiedy kolej przyszła na obrońcę, aby wystąpił, pan prokuror odmówił swej obrony. Poczęto namawiać nieszczęśliwego, aby prosił o nowego, lecz ten odpowiedział stanowczo: Znam ja waszą wspaniałomyślność i wolę śmierć niż życie z rąk waszych; obrońcy wybierać nie chcę, bo nikomu z ruskich nie wierzę. Oficera zabić nie chciałem, bom nic od niego nie doświadczył, za co bym się miał mścić, i gdyby świadkowie nie stwierdzili przysięgą, że ja rzeczywiście raniłem, byłbym zaprzeczał każdemu tak niepamiętnym jest dla mnie ten postępek. 148 Teodor Józef Flerkowski, poddany pruski, od 1857 r. mieszkał w Lublinie. Za udział w powstaniu (m.in. dowodził oddziałem żandarmów narodowych) skazany na dwanaście lat ciężkich robót w kopalniach, karę odbywał w troickiej warzelni soli. Oskarżony o umyślne zadanie ciosu nożem pełniącemu służbę esaułowi Sieriebriennikowowi w celu pozbawienia go życia i o napad na wartownika Nowikowa został dla przykładu skazany na śmierć przez rozstrzelanie. Kaźń odbyła się 6 VII 1866 r. w Krasnojarsku o godz Określenie nawiązujące zapewne do postaci Dietricha Heinricha von Bülowa ( ), pruskiego wojskowego i twórcy kontrowersyjnych teorii wojennych, który w swoich publikacjach krytykował pruski system militarny i strategię wojskową Rosjan, zwłaszcza Kutuzowa. Ekscentryczny, arogancki geniusz miał szczególny talent do przysparzania sobie wrogów. Osadzony w twierdzy Kolberg, następnie wydany Rosjanom, został wysłany do więzienia w Rydze, gdzie zmarł prawdopodobnie wskutek złego traktowania. 150 Z ros. żyła (łac. vena). 151 Łac. suma, ilość; ogół, całość.

70 70 A czy pamiętasz rewizję robioną około ciebie, odebranie noża, zabranie talara, któregoś miał w kamizelce etc., etc.? Wszystko to pamiętam najdokładniej odrzekł. Rzecz prosta zauważali sędziowie. Pamięta to, co go nie kompromituje, a tego, co jest zbrodnią, nie pomni. Podpisali więc akt skazujący na karę. Ten postępek oburzył niektórych ze słuchaczy; zaczęto narzekać, że wbrew naturze sądów głośnych bez obrońcy podpisują wyrok. Między narzekającymi był Galinowski, któremu razem z manifestem zostały przywrócone prawa. Oficer zasiadający w tej komisji zapytuje: Jeżeli to uważają za tak niestosowne, to może kto z niezadowolnionych zechce bronić winnego. Galinowski podejmuje się obrony prezydent zezwala, ogólny szmer poszedł między zgromadzeniem zaciekawionym, co z tego będzie. Wtem, kiedy Galinowski występuje, aby zająć głos, prezydent mu powiada, że już za późno, że już obustronne zapytania i odpowiedzi padły, a więc obrona jego żadnego skutku mieć nie może. I tak nieszczęśliwego, zakuwszy w sroższe niż przedtem kajdany, zaprowadzono na miejsce, podwajając wartę i zapowiadając, że nie dłużej tak posiedzi, aż nim przyjdzie konfirmacja z Irkucka. Pomimo mocy charakteru, jaki się zdradzał u więźnia, samotnie z obrazem śmierci stojącym nieustannie przed oczami, ciężkie okowy przypominające co chwilę jego położenie wywarły swój wpływ na nieszczęśliwego. Zgryzota i tęsknota za żoną i dziećmi trawiły go ciągle, nie przyjmował żadnego pokarmu, tylko pragnienie go paliło. Nareszcie męczarnie zwyciężyły i doświadczana uprzednio choroba św. Walentego 152 z całą gwałtownością napadła na nieszczęśliwego. Warta zawiadomiła o zajściu, zbiegł się tłum urzędników przerażonych myślą, że choroba mogłaby im pastwę ich wydrzeć, dołożono wszelkiej troskliwości, aby go uzdrowić, co się też udało. Oczekiwanie konfirmacji z Irkucka było ogromne tylko i mówiono o egzekucji nad nieszczęśliwym. Według zwyczaju ksiądz miejscowy wybierał się odwiedzić katolików znajdujących się w Minusińsku i innych miastach jego parafii, lecz gubernator kazał się wstrzymać z powodu, że może być potrzebnym przy egzekucji. Kiedy i w nasze dusze wkradł się niepokój o los nieszczęśliwego, rozchodzą się wieści, że za Bajkałem znajdujący się Polacy podnieśli bunt 153, zabili kilku żołnierzy, pułkownika i podpułkownika słowem, że tam okropne 152 Tj. epilepsja, padaczka. 153 Przygotowywane przez zesłańców powstanie wybuchło w czerwcu 1866 r. wśród katorżników zgromadzonych na trakcie okołobajkalskim. Po stoczeniu kilku potyczek z regularnym wojskiem rosyjskim uczestnicy buntu zostali aresztowani i osądzeni w Irkucku. Pięciu przywódców powstania stracono, kilkuset zesłańcom zaostrzono kary.

71 71 dzieją się rzeczy. Zaniepokojeni tymi wypadkami, przechodząc przez rynek spotykamy partię grażdańskich i 17 politycznych razem z nimi. Partia otoczona daleko silniejszym konwojem niż zwykle, a na jednym wozie kilka trupów najokropniej skrwawionych. Przeraził nas ten widok niezmiernie, poczęliśmy się dopytywać, co to ma znaczyć, i dowiedzieliśmy się, że przechodząc przez miejsce pokryte zaroślami, partia grażdańskich rzuciła się na wszystkie strony i poczęła uciekać, sołdaci zaś pokłuli uciekających. Szczęściem, że żaden z politycznych nie należał do ucieczki. Trupy zostały pochowane i ani jedne usta nie wspomniały, że cztery życia zostały strącone do grobu. Nikt nie zastanowił się nad tym, co ich wprowadziło na drogę występku, nikt nie pomyślał, jak by na przyszłość zmniejszyć te straszne zastępy zbrodniarzy, których niechęć do pracy i wybujałe namiętności wprowadziły na drogę występku, a długoletnie śledztwo i pobyt w ostrogach zrodziły apatię, lekceważenie wszystkim dla użycia w obecnej chwili, a pozbawienie wszelkich praw odjęło chęć poprawy i tak, karząc za popełniony występek mniejszej wagi, zmuszają ludzi stawać się zbrodniarzami w wielkich rozmiarach albo, komu braknie na to zdolności i energii, stać się resztą swojego żywota nie użytecznym, tylko ciężarem społeczeństwa. Konfi rmacja Flerkowskiego 4 lipca dowiedzieliśmy się, że już przyszła konfirmacja z Irkucka. W niebytności wojennego, cywilny gubernator Szełasznikow podpisał: rozstrzelać. Wiadomość ta srodze ścisnęła nasze serca, bośmy czuli dobrze, że Flerkowski ginie igraszką losu. On nie pamiętał rzeczywiście, co zrobił; mówił otwarcie, niczego nie skrywając i sam nie umiał sobie wytłumaczyć, jak mógł się tego dopuścić. Na zapytanie, czy nie doświadcza pomieszania, odpowiedział, że nie tylko, że doświadcza choroby św. Walentego. Lecz tego nie wzięto pod uwagę, sądząc, że to wybieg. Kiedy zaś ona rzeczywiście na nim się objawiła w ostrogu, sądziliśmy, że powątpiewanie musi ustąpić prawdzie i sędziowie uwierzą, co było powodem ranienia oficera. Udaliśmy się więc do jednego urzędnika, znanego ze swej prawości, z prośbą, aby wzbudził pytanie, że ponieważ Flerkowski podlega chorobie św. Walentego, być może, że pod wpływem takowej rzucił się na oficera jakowe przypuszczenie zgadza się zupełnie z jego tłumaczeniem i jest bardzo prawdopodobnym. Urzędnik, do któregośmy się udali, obiecał ze swej strony dołożyć starania, nie ukrywał jednak wątpliwości, aby pomyślny mógł nastąpić skutek, gdyż z powodu

72 72 zajść, jakie miały miejsce w Irkucku, władze są niezmiernie rozgniewane na Polaków i zechcą ofiary dla przykładu. Ta nasza delegacja była rano, nad wieczór dowiedzieliśmy się, że Flerkowskiego przekuto na grubsze i ciaśniejsze łańcuchy, odebrano samowar i zapowiedziano, aby się gotował na śmierć i żałował za grzechy. Około ostrogu zaś kazano wykopać dół. Taka to u nas sprawiedliwość, takie są bodźce przywiązania i uczynienia z nas wiernych poddanych. Taka to ojcowska troskliwość i miłość naszego rządu. Kiedym zgryziony niepomyślnym staraniem przybył do domu, spotkała mnie gospodyni domu wołając z ożywieniem: Знаешь, Омелян Леонтич, завтра будут расстреливать поляка, я никогда не видела, пойдём вместе 154. Jak szydłem w serce ukłuła mnie ta propozycja: Зверям приятны такие зрелища, а мне они горьки 155. Dnia następnego ja i takiż wygnaniec Borowik 156 ruszyliśmy na miejsce oznaczone. Znaleźliśmy już znaczny zbiór różnego stanu ludzi i zbliżywszy się do słupa nad grobem stojącego, zatrzymaliśmy się. Niedaleko nas stojąca młoda para, dostatnio przyodziana, zwróciła moją uwagę, gdyż powierzchowność jej przypomniała mnie jakąś pannę, nieco mnie kiedyś zajmującą. Kiedy zabójstwo Flerkowskiego zostało dokonane, najspokojniej odzywa się dama do swego towarzysza: Всё кончено, пойдём домой 157. Z uczuciem głębokiej pogardy do tej postaci niewieściej spojrzeliśmy po sobie i w milczeniu opuściliśmy widowisko. Kiedym przybył do domu, zastałem gospodynię moją skurczoną, siedzącą na podłodze w kącie pokoju, zalaną łzami. Zapytana, czego tak płacze, odpowiedziała: Nie widziałam nic podobnego, i daj Boże nie widzieć, toż zwierstwo taka egzekucja; człowiek, co z takim spokojem idzie na śmierć, nie może być winny tylko człowiek zupełnie niewinny nie boi się śmierci. To nie sąd, a rozbój. 6 lipca Przez całą noc i ranek ze wszystkich stron zbierano kozaków po wsiach zamieszkałych, wojsko znajdujące się w Krasnojarsku było w ruchu, od godziny piatej z rana kuto więźniów w ostrogu. Jakkolwiek zdanie większości było, aby nie iść na miejsce egzekucji, jednak nie podzielałem tego zdania i raniutko udałem się na to miejsce, gdzie znalazłem nad wykopanym dołem 154 Wiesz, Omielianie Leontyczu, jutro mają rozstrzelać Polaka, nigdy nie widziałam, chodźmy razem. 155 Dla bestii są przyjemne takie widowiska, dla mnie są gorzkie. 156 Stefan Borowik, za udział w powstaniu styczniowym zesłany na osiedlenie w guberni jenisejskiej 157 Wszystko skończone, chodźmy do domu.

73 73 postawiony słup czarny, przy którym już odbywały się egzekucje, gdyż w kilku miejscach był przedziurawiony kulami, lecz nikogo jeszcze nie było na placu stąd wniosłem, że jeszcze nieprędko nastąpi egzekucja. Ledwo około dziesiątej poczęli się zbierać na miejsce kary lud i urzędnicy. Żandarmi, uwijając się na koniach, rozpędzali tłum, aby zrobić miejsce dla wojska; zebrano około 2000 wojska razem z kozakami. Trochę po dziesiątej przybył i gubernator, przyprowadzono z ostrogu więźniów cywilnych zakutych w grube okowy na koniec, otoczony żołnierzami, z księdzem w żałobnym ornacie pojawił się Flerkowski. Był to mężczyzna dość słusznej urody 158, silnie zbudowany, lat średnich; chód jego był pewny i śmiały. Kiedy go wprowadzono w czworobok, powrócono na lewo i wolniutkim krokiem poprowadzono około wojska i ludu aż do aresztantów będących w łańcuchach. Temu pochodowi towarzyszył gubernator, w całej paradzie ubrany. Co tam mówiono, nie mogliśmy słyszeć z powodu oddalenia, po czym w kwadrans niespełna wyprowadzono go na środek czworoboku. Stąd również nie dochodziły do nas głosy musiano mu czytać konfirmację i zapewne swoimi napomnieniami chciał ją uzupełnić gubernator, gdyż widzieliśmy, jak zniecierpliwiony tym więzień pogardliwie machnął ręką. Ten akt musiał trwać najmniej z pół godziny musiano zapewne jemu wmawiać, że ostatnia nastała już minuta, gdyż ująwszy czapkę i w górę ją podrzuciwszy na znak pożegnania, wywijał oną na wszystkie strony. Po czym zawołano kata, aby mu nadział śmiertelną koszulę. Flerkowski nie czekał na usługę, lecz sam zrzuciwszy z siebie chałat aresztancki, nadział najspokojniej koszulę, a kiedy mu chciano kapturem zakryć oczy, odepchnął kata i krzyknął: Tym zakrywaj oczy, którym śmierć jest straszna, lecz komenderujący podbiegł i kazał zakryć. Zawiązano więc kaptur na głowę i oczy, a ująwszy pod ręce, poprowadzono do słupa. Zaczęto przywiązywać naprzód za nogi; mając wolne ręce Flerkowski podjął prawą rękę i silnym, a spokojnym głosem zawołał: Panowie, bądźcie zdrowi, żegnam was na tej ziemi, zobaczymy się w lepszej krainie. Nim skończono go przywiązywać, raz jeszcze równie silnym zawołał głosem: Raz jeszcze was żegnam, bądźcie zdrowi i nie traćcie ducha. O kilka kroków stojący oficer dał znak chustką i 12 wystrzałów padło jednocześnie. Krew trysnęła z piersi szerokim potokiem i z głowy również polała się. Ze dwadzieścia sekund stał nieporuszony, po czym uchyliły się nogi i całe ciało usunęło się na bok. Widok śmiertelnej koszuli na człowieku pełnym siły i życia, głos silny, spokojny, a męski wydobywający się z tej postaci skazanej na śmierć, do 158 W dokumentach archiwum irkuckiego zachował się rysopis Flerkowskiego: wzrost 2 arszyny [ok. 1,5 m], 5 werszków [ok. 22 cm], włosy ciemnoblond, oczy niebieskie, nos, usta umiarkowane, zęby wszystkie, podbródek okrągły, czoło średnie.

74 74 łez nas rozrzewniając, tchnął w pierś niejakąś dumę przy całym naszym nieszczęściu i prześladowaniu nie pomieniałbym swej narodowości na narodowość oprawców. Ze łzą w oku, drżącymi usty mimo woli się powtarzało: Tylko Polak tak umierać może. Mylą się ci, którzy sądzą, że podobnymi triumfami nad bezbronnym więźniem przerażają obecnych większy triumf odnosi ten, kto się nie zląkł śmierci, niż ten, kto na zadanie tego ciosu kilka tysięcy uzbrojonych zbiera. Kto spokojnie idzie na śmierć, tego widzowie nie nazwą zbrodniarzem, a w niejednej piersi zrodzi się podejrzenie: oj, widać niesprawiedliwie go osądzono, bo tak umierać tylko szlachetny może. 7 lipca 1866 r. Zmierzając przemienić kwaterę, musiałem się udać na miasto dla załatwienia niektórych pokupów. Po drodze spotkałem Widawskiego 159, który mnie powiedział, że idzie do kościoła, gdyż słyszał, jak dzwoniono; a że kościół był mnie po drodze, więc i ja wstąpiłem. Jakież było nasze podziwienie, kiedyśmy spostrzegli rozesłany całun i przygotowanie do żałobnego nabożeństwa za duszę wczoraj zabitego. Rozbiegliśmy się, aby dać wiedzieć naszym kolegom, którzy też zasłyszawszy, pospieszyli. Znając usposobienie naszego księdza, ani na chwilę nie przypuszczaliśmy, aby to nabożeństwo on z własnej woli przedsięwziął, toteż począłem się dopytywać u służby kościelnej, kto zamówił mszę. I cóż się dowiedziałem? Niejakaś ruska dama przybyła, dała na mszę żałobną i prosiła, aby takowa się odbyła za duszę wczoraj rozstrzelanego. O Boże! nagródź wszelakim powodzeniem tę dobrą duszę, która umie odróżnić szlachetną ofiarę od zbrodni i pokrzywdzonym choć modlitwą przynieść ulgę pragnie. d. 13 lipca Kilka dni nie pisałem, bo nic nie zaszło godnego wspomnienia. Rozeszły się tylko pogłoski, że u urzędnika, niejakiego Kwiatkowskiego, który był wysłany na prowadzenie śledztwa o Flerkowskim, zachorowało dziecko i umarło w tej chwili właśnie, kiedy Flerkowskiemu ubyło to życie. Śmierć dziecięcia 159 Dwóch braci Widawskich, ze szlachty guberni wołyńskiej, przebywało wówczas w guberni jenisejskiej: Ignacy, ur. ok r., i Seweryn, ur. ok r., sekretarz gubernialny. Obaj, za zamiar przyłączenia się do powstania, pieczenie chleba dla powstańców i podburzanie do buntu, zostali zesłani na osiedlenie w guberni jenisejskiej; w 1873 r. wyjechali do guberni ufimskiej (orenburskiej). Na Syberii Ignacy poślubił Apolonię Beil, akuszerkę z Warszawy, zesłaną za usługi Rządowi Narodowemu (ukrywała drukarnię Rządu i pośredniczyła w przekazywaniu rękopisów do druku).

75 75 przypisują niektórzy karze Bożej za niesprawiedliwie poprowadzone śledztwo przez pana Kwiatkowskiego; inni zaś mówią, że żona pomienionego urzędnika, niebaczna na chorobę dziecięcia, poszła do znajomych i według tutejszego zwyczaju zasiadła do kart szczęście jej posłużyło i wygrała, ale że zwykle przegrywała i nie płaciła, przeto i jej tąż samą monetą odpłacono. To ją niezmiernie rozgniewało, rozirytowana wróciła do domu i niezdrowym swym pokarmem nakarmiła cierpiące swe dziecko a stąd pogorszenie i śmierć. Znowu nowe niepokoje nas dręczyć poczynają. Skutkiem wypadków, jakie zaszły w guberni irkuckiej, przyszło rozporządzenie obostrzyć czujność nad Polakami znajdującymi się w guberni jenisejskiej, zabronić wszelkiego zbierania się, niemających stałego zajęcia w mieście wyprawić na wieś etc., etc. Wszystko to mię niepokoi i gryzie, tym mocniej, że wszystkiemu temu już własna nasza nieoględność jest powodem srogie obejście się rządu własnymi postępkami wywołujemy. 25 lipca Pogłoski krążące po mieście o wypędzeniu Polaków na wieś dotąd się nie sprawdziły; być może, że nieobecność gubernatora Zamiatnina była powodem. Dzisiaj jednak zawiadomił policmejster, że o piątej wieczorem wszyscy Polacy mają się zebrać w policji. Co tam będzie nam objawione, przewidzieć nie mogę, lecz potem umieszczę. Tymczasem wspomnę o osobliwościach, których doznaliśmy przez te dni kilka. Znudzony ciągłą bezczynnością i upokarzany myślą, że żyję z pracy mojej żony, począłem na serio starać się o miejsce trafiałem do kilku osób, lecz zawsze bezskutecznie. Tymczasem dowiaduję się od swoich z koszar, że ekspedycja o ssylnych potrzebuje kogo nająć na przepisywacza do kancelarii, gdyż zajmujący to miejsce, niejaki pan Gron (porucznik, pozbawiony praw i zesłany na posielenie za zabicie oficera, który go obraziwszy, nie chciał przyjąć pojedynku), znalazłszy coś dogodniejszego, porzucił to miejsce. Począłem więc dowiadywać się o tym, lecz rezultatem tych starań było, że politycznych ekspedycja pod żadnym względem nie przyjmuje, pan Gron zaś spytał, czy nie mogłaby moja żona dawać lekcji w jednym domu, który szuka nauczycielki. Wiedząc, że po obiedzie miała wolne, naznaczyłem godzinę, w której po nią mieli przysłać remizę 160 co gdy się stało, udała się do tych państwa dla umowy. Mieszkanie zajmują oni porządne, czystość panuje tam wielka. Na spotkanie wyszła gospodyni z głową obwiązaną według tutejszego zwyczaju kształtem melonika, co jednak jest używane bardziej w klasie 160 Remiza tu: dawn. powóz do wynajęcia, dorożka.

76 76 średniej i włościańskiej. Rychło pojawił się gospodarz domu, człowiek już pożyły 161, poczęła się więc umowa. Na odpowiedź żony, że bierze po 50 kop. od godziny, jednogłośnie zawołali, że to nad ich siły, że do zbytku drogo. Zostawuję to do uwagi państwa, lecz taniej nie biorę od nikogo. Gdzież się pani zajmuje? U prezydenta Je. 162, tam się państwo o mnie dowiedzieć możecie. Cóż się tam dowiemy? On powie, że uczy otliczno 163, a jednak on może mieć inne, a ja inne zdanie. Więc nie pozostaje mnie nic więcej, jak pożegnać państwa. Owszem, niech się pani zatrzyma. Myśmy bardzo radzi, że spotkaliśmy kobietę, bo spodziewamy się, że jako kobieta nie będzie się oddawała tak dalece pijaństwu, jak dotychczasowy nauczyciel. Żona w milczeniu się uśmiechnęła. Tylko że my żadną miarą tak drogo płacić nie możemy. Sądź pani sama, skąd tu wziąć pieniądze, skoro się do dwudziestu sług trzymać musi. Żona na podobne uwagi nie miała co powiedzieć, lecz zbierała się do wyjścia. Zapytana, wiele wypada jej miesięcznie, odpowiedziała, że odrzuciwszy niedziele 13 rubli. A, to rzeczy niesłychane. Ośm, jeżeli pani życzy, możemy ofiarować. To ona skłoniła się, żeby odejść. Nu, to dziesięć, Bóg z panią. Powiedziałam, że 13, to ostatnie moje słowo. Ale wstydź się pani o 3 ruble się targować. Jam tu przybyła pozbawiona wszystkiego, cośmy mieli, a nadto mężowi nie można się niczym zająć, nie czuję więc wstydu dopominać się choćby o drobnostkę, gdy ta słusznie mnie należy. A sądzę, że stosowniej byłoby panu się wstydzić, który będąc urzędnikiem, targujesz się o taką bagatelę. Ale 10 rub. będzie dostatecznie. Wtem przyjechał jakiś nieznajomy mojej żonie, który powiedział, że: I mąż pani jakoby chciał się zająć choćby w kancelarii, a to u mnie może się zajmować, dozwolono jest politycznym zajmować się w mojej kancelarii. Dam mu miejsce, tylko pani zgódź się za 10 rs. A jaka jest pensja miesięczna w pańskiej kancelarii? Po 12 rs. Zgodzisz się pan, że człowiekowi, który skończył uniwersytet, podobna płata nie bardzo jest pożądaną, nie wiem zatem, czy zechce on za taką lichotę 161 Z ros.: pożyłoj stary, wiekowy. 162 Być może chodzi o Fiodora Władimirowicza Jefimowa, prezesa Sądu Gubernialnego w Krasnojarsku. 163 Ros.: znakomicie, doskonale.

77 77 pracować, lecz co się tyczy państwa, gdy dla nich te kilka rubli mają tyle znaczyć, to ja z mej strony ustępuję i zgadzam się za 10 rubli dawać sześć godzin w tygodniu. Bardzo pani dziękujemy. Kiedyż będzie pierwsza lekcja? Zastosuję się do woli państwa. Dobrze byłoby począć od 19 Augusta 164 rzekła imość z melonową głową do swego męża. Zawsze by się parę rubli oszczędziło. On zaś odpowiedział, że czym pierwej, tym lepiej, i umówiono się na 25 lipca. Dzisiaj więc mają przysłać konia po Amelkę, jeżeli się przez ten czas nie namyślili i ochota im nie odpadła. 29 lipca 24 lipca, napotkawszy w publicznym ogrodzie starostę, policmejster zapowiedział zebranie wszystkich Polaków na 25 o godzinie ósmej wieczorem do policji. Kiedyśmy się tam zebrali około siódmej, przybył urzędnik z Irkucka przysłany, niejaki pan Kupenko 165, fligel-adiutant jenerał-gubernatora, z poleceniem rozpatrzyć, w jakim położeniu są polityczni i o ile można powypędzać z miasta, gdyż znaczna liczba Polaków przemieszkujących w mieście jest źle widziana przez jenerał-gubernatora. Kiedy się do nas zbliżył, zdjęliśmy wszyscy czapki na powitanie, na co on również uchyleniem swej czapki odpowiedział i przemówił, żeby nas nie dziwiły rozmaite obostrzenia, jakich względem nas użyć rząd jest zmuszony, a to głównie z powodu wypadków zaszłych w irkuckiej guberni. Potem przystąpił do wywoływania nas według spisku niektórych brakło, to go rozgniewało i odezwał się z tym, że w Irkucku jest ich zwyczajem każdego, który by na wezwanie nie stanął natychmiast, вон из города 166, a zatem tu wypadnie tak samo postąpić. Ale że wielu nieobecnych podaliśmy za chorych, przeto naznaczył, aby wszyscy się zebrali na jedenastą w dniu jutrzejszym, a kto by nie przyszedł, z pewnością będzie wysłany. Tymczasem czterech naszych kolegów przed przybyciem pana Kupenki pojechało na wieś na polowanie. Ledwo dowiedzieliśmy się o nakazanym zebraniu, natychmiast postanowiliśmy wysłać gońca z doniesie[nie]m o takim rozkazie, ale oni polowali o wiorst 40, posłaniec nie znał dobrze drogi, przybył więc za późno i nasi, a między nimi i Galinowski, nie tylko że nie jawili się na piątą godzinę, ale i dziesiąta minęła, a ich jeszcze nie było. Niepokój 164 Tj. sierpnia. 165 Michaił Siemionowicz Kupienkow (zmienił nazwisko z: Kupienko), rotmistrz pułku huzarów, adiutant generała-gubernatora Syberii Wsch. 166 Precz z miasta!

78 78 nas ogarnął wielki, tym bardziej że Galinowski porzuceniem zajęcia w policji ściągnął gniew policmejstra. Mogliśmy więc przypuszczać, że policmejster skorzysta z wypadku i postara się o jego wypędzenie. Żony nieobecnych co chwilę siebie odwiedzały z zapytaniem, czy nie przyjechali mężowie, i komunikując swoje niepokoje. Radzono, co robić, ale nic przemyśleć nie mogliśmy, bo żaden posłaniec nie mógłby ich sprowadzić na porę naznaczoną, jeżeli pierwsze nasze wezwanie rąk ich nie doszło. Głosowałem za spokojnym wyczekiwaniem, gdyż drugi posłaniec będzie tylko próżnym, bezużytecznym kosztem. Zgodzono się na oczekiwanie rzeczywiście to było najlepsze, gdyż około jedenastej pojawił się Galinowski. Uradowaliśmy się niezmiernie i już spokojnie oczekując jutra, udaliśmy się do spoczynku. O jedenastej rano zebraliśmy się znowu, lecz posiedzenie było nie na dworze, ale w pokoju w policji. Zebraliśmy się tam, i już pan Kupenko nie miał powodu napadać na nieobecność, ale inna przyczyna rozgniewała go: wielu z naszych mieli z sobą kije, które mając zwyczaj nosić i tą razą wzięli, a to głównie w tym celu, aby sobie ulżyć w staniu kilkogodzinowym. Obraziło to tak znacznego, za jakiego on siebie liczył, urzędnika skinął na starostę i zrobił uwagę, że kije te są zupełnie nie na miejscu. Kiedyśmy o tym jego wstręcie do kijów dowiedzieli, postawialiśmy je natychmiast po kątach. Kiedy spostrzegł tę naszą gotowość do rozstania się z kijami, powiedział, że co się tycze jego osobistości, to mu to wszystko równo [wszystko jedno wyd.], ale nam wypadałoby samym rozumieć niewłaściwość i przyzwoitość. Po czym spisał wszystkich, notując, ile komu lat, jakie otrzymał wychowanie i czym się zajmuje. Nie wypędził jednak nikogo, gdyż objechawszy nazajutrz wszystkich rzemieślników i wszystkie zakłady polskie, przekonał się, że rzeczywiście się zajmują i że tylko pobytem w mieście mogą na jakiekolwiek utrzymanie zarobić. Kiedy byłem zapytywany z kolei, czym się zajmuję, odpowiedziałem, że w obecnej chwili niczym, gdyż nie jestem pewnym, czy pozostanę na miejscu. Chciałem lepiej objaśnić, ale nie było czasu po temu. Zdecydowałem się więc pójść na kwaterę, ale kiedym to przedsięwziął nazajutrz, już Kupenko wyjechał, ale że to na czas krótki tylko, bo do kańskiego okręgu, przeto za jego powrotem zjawiłem się znowu przed naszym naczelnikiem. Rozmawiał ze mną wprawdzie bardzo grzecznie, jednak począł się o najdrobniejsze wypytywać szczegóły: i tak, stawiał pytania, aby mnie samego zmusić do wspomnienia o złowieniu Szlenkiera w moim mieszkaniu. Nie mogłem uniknąć tego drażliwego wspomnienia, gdyż widocznie on tego życzył. Kiedym o tym wspomniał, pan Kupenko z miną bardzo ważną odpowiedział mi, że ta sprawa rzuca na mnie najgorsze światło i że była powodem do niełaskawej odpowiedzi jenerał-gubernatora na naszą prośbę o pozostawienie w Krasnojarsku, a że takowa odpowiedź była, zatem i teraz wypadnie mnie odejść

79 79 z odmowną odpowiedzią co do pozostania w Krasnojarsku. Zrobiłem na to uwagę, że sprawa Szlenkiera już zakończona i ona najlepiej może posłużyć na moje uniewinnienie zatem dziś, kiedy to podejrzenie więcej miejsca mieć nie może, ośmielam się prosić naczelnika o instancję [wstawienie się wyd.] w pozostawieniu mnie na miejscu. Obiecał rozpatrzyć dzieło Szlenkiera, a potem cośkolwiek mnie powiedzieć. Kiedym przybył na czas oznaczony, znalazłem u niego policmejstra. Pan Kupenko natychmiast zbliżył się do mnie, powiedział, że dowiadywał się o tym dziele, ale że nic stanowczego powiedzieć nie może. Wtenczas, nad moje spodziewanie, odezwał się policmejster, że dzieło Szlenkiera dostatecznie wyjaśniło moją niewinność i że on (policmejster) przekonany o mej niewinności, tudzież ze względu na moje prowadzenie się, zanosi ze swej strony prośbę za mną. Kupenko łaskawie przyjął tę instancję i obiecał protekcję ze swej strony. Podziękowawszy z uszanowaniem panu Kupence i z najszczerszą wdzięcznością panu policmejstrowi (Barszczowu) [mylnie wyd.] odszedłem z nadzieją, że się już w mieście osiedzę. Lecz niedługo mogłem cieszyć się tą nadzieją, gdyż prędko po odjeździe Kupenki pomimo papieru z podpisem gubernatora, który dozwalał mnie tu pozostać do przybycia odpowiedzi z Irkucka co do mojej osoby jawi się papier z ekspedycji, że jak teraz dzieło Szlenkiera już skończone, Dybowski niepotrzebny już więcej w mieście, zatem należy do odprawki. Zaledwo wieść o takim papierze doszła do moich uszu, gdy zostałem wezwany przez kozaka do pana Kubego 167 (stałego naczelnika nad politycznymi w Krasnojarsku). Przewidywałem coś niepomyślnego dla siebie, poszedłem więc z wielkim niepokojem. Na jakim fundamencie przebywasz pan w mieście? zapytał mię pan Kube. Z pozwolenia gubernatora odpowiedziałem. A wszakże wyszedł papier z ekspedycji o odprawieniu pana. Słyszałem o nim odrzekłem i zamilkłem. Otóż rzekł znowu Kube wezwałem pana, aby pobyt pański tu uprawnić. I obróciwszy się do swego sekretarza, kazał mu napisać bilet 168 wymieniający, że mogę tu pozostać do rozstrzygnienia pytania o mnie przez wyższą władzę. Za taką jego dobroć nie umiałem wypowiedzieć mojej wdzięczności, podziękowałem więc jak mogłem i uradowany wyszedłem. 167 Karl Fiodorowicz Kube był w 1889 r. isprawnikiem południowej części okręgu jenisejskiego nie wiadomo, czy chodzi o tę samą osobę. 168 Tu: zezwolenie, przepustka.

80 80 Było to ostatnich dni Augusta. Posiany przeze mnie owies w Zamiatinie począł dojrzewać, musiałem więc myśleć o jego zbiorze. W tym celu udałem się do policmejstra o bilet na wieś, lecz ten mnie odpowiedział, że o taki bilet muszę się udawać do gubernatora, a kiedy się wahałem w tym względzie, policmejster kazał mnie przychodzić o godzinie pierwszej i obiecał swoją instancję. Jakież było moje zdziwienie, kiedy gubernator, zapytawszy mnie o nazwisko, spytał, na jakim fundamencie zostaję w mieście. Odpowiedziałem, że za jego własnym zezwoleniem. Krzyknął, że nigdy onego nie dawał; potem zapytał, czego [tj. w jakim celu wyd.] potrzebuję do Zamiatiny. Zebrać owies, który tam posiałem. To fałsz odpowiedział. Sprawnik mnie mówił, że tam nic nie macie posianego. Jam mu na to podał umowę zatwierdzoną przez obszczestwo. To wszystko kłamstwo, ja sprawnikowi więcej wierzę niż wam. Odpowiedziałem mu na to, że to nie są moje słowa, lecz dokument od gminy. Niby nie słysząc tych moich uwag, kazał wydać mnie bilet na wieś, z dwutygodniowym terminem, po czym wyprawić do Irkucka. Z ciężarem na sercu wziąłem bilet w policji i ruszyłem na wieś. Przebyłem tam cały tydzień, skończyliśmy owies przy jakiej zręczności sam się kosić zboże nauczyłem. Lecz bodaj że drogo ta nauka mnie kosztuje, gdyż trafiłem ze zbiorem pod tak nieszczęśliwa porę, że oto 3 tygodnie mija, a nie było ani jednego dnia pogody. Przesiedziawszy więc przez kilka dni bezczynnie, po skoszeniu wróciłem do miasta, zostawiwszy owies na przekosach 169. W mieście dowiedziałem się, że odprawce naszej do Irkucka zapobiegł prezydent sądu gubernialnego, pan Jefimow, biorąc mnie na porękę. Przyszedłem mu podziękować za to, lecz on przyjął mnie chłodno, robiąc mi uwagi, żem niewłaściwie postąpił, nie radząc się jego. Zrobiłem uwagę, że niepokojąc jego w tak błahym interesie, mógłbym tylko na najniekorzystniejsze wyobrażenie o moim rozsądku zasłużyć. Po czym opowiedziałem, jak nielojalnie postępował gubernator, przytoczyłem jego wiarę ślepą w sprawnika, która mu nie pozwala ufać i piśmiennym dowodom. Na to pan prezydent mnie odpowiedział, że sami Polacy są winni tej niewierze, gdyż i teraz, podczas bytności gubernatora w kańskim okręgu, jeden z Polaków jawił się przed gubernatorem, a kiedy ten spytał, czy ma bilet, odpowiedział, że ma tymczasem okazało się, że jego nie było. Sam rząd temu winien rzekłem. Wszak wiadoma jest nędza politycznych posieleńców w kańskim, głód zapewne przygnał tego biedaka przed 169 Przekos inaczej pokos (smuga skoszonej trawy czy zboża).

81 81 gubernatora, a wiedział on dobrze, że dlatego zapytał gubernator o bilet, aby w razie jego niebytności zamiast wysłuchania prośby odprawić biedaka do czyżówki. Musiał przeto skłamać, aby był wysłuchany. Na to mnie odpowiedział pan prezes: Regulus 170 mógł się kłamstwem od męczeńskiej śmierci wykupić, a jednak nie uczynił tego. Bo zawierzono jego honorowi, a my tu nie posiadamy tej wiary odrzekłem i rozdrażniony, z poczuciem głębokiego upokorzenia odszedłem. Niemiła mnie była ta jego poręka zawsze to była łaska przez wroga mnie wyświadczona, wprawdzie nie bezinteresowna, gdyż żona moja dawała jego dzieciom lekcje muzyki, francuskiego i niemieckiego za cenę o połowę przystępniejszą, niż by na to kto inny przystał. Ale to jej ustępstwo już się raz stało, a więc zostało zapomniane, to zaś jego wstawienie się było nowe, zatem nowe długi wdzięczności wkładało na nas taki to los nieszczęśliwego wygnańca. Pracy szukaj jak zbawienia, znalazłszy, pracuj za pół ceny, a za drugą połowę przyjmuj upokorzenia i znoś je w milczeniu. Zgryziony wróciłem do domu i bolałem nad położeniem, w jakim los nas postawił, a nie przewidując, jak długo to będzie trwało, byłem niepocieszony przez dni kilka, gdy nowa okoliczność wyrwała mię z tego usposobienia. Pewnego ranka zaszedłem do pana Porzeckiego, również jak i ja posieleńca z guberni mińskiej, który po zrzuceniu poprzedniego politycznego starosty został jako pomocnik tamtego przez policmejstra starostą naznaczony. Pomimo tej nielegalnej, w naszym pojęciu, nominacji, był to jednak człowiek dobrych chęci i dorzeczny, tylko niezmierny flegmatyk. Kiedy sobie rozmawiamy, wchodzi pan Narbut 171, takoż winowajca polityczny, i prosi starostę o wyznaczenie kilku ludzi rozsądnych i sumiennych z grona kolegów, którzy by zebrali wszystkie zarzuty krążące o Narbucie i wysłuchali razem jego własnego uniewinnienia, po czym niech sądzą, jak im uczciwość i sumienie podyktują. Takoż prosił Narbut, aby na to zebranie wezwano pana Smieszka, który osobiście wymawiał Narbutowi, że Narbut jest szpiegiem etc., etc. Słysząc takie wymaganie Narbuta, starosta się zafrasował niepomału i rzekł: Wątpię, czy będę mógł zadośćuczynić pańskiemu żądaniu, bo jestem pewien, że Smieszek nie stanie przed to zebranie. 170 Regulus Marek Atyliusz (III w. p.n.e.), wódz rzymski z czasów I wojny punickiej, wzór patrioty, będący uosobieniem rzymskich cnót moralności i bezwzględnego dotrzymywania słowa (wierny danemu słowu miał wrócić do niewoli w Kartaginie i zmarł na torturach). 171 Nie udało się ustalić, o którego z kilku zesłańców o tym nazwisku chodzi.

82 82 Cóż mnie w takim razie robić? spytał Narbut. Za cóż mam bezkarnie znosić podobne krzywdy, które nie tylko upokarzają mnie w oczach kolegów, ale nadto pozbawiają mnie chleba kawałka, gdyż staraniem i uwagami pana Dyrmonta 172, współmieszkańca pana Smieszka, odmówiono mnie miejsca, które już miałem przyrzeczone. Nie widzę na to sposobu, chyba się pan sam rozpraw ze Smieszkiem odrzekł starosta. Bardzo dobrze, to ja się z nim rozprawię, tylko proszę mnie nie mieć za złe, że sam sobie robię satysfakcję. Ja, usłyszawszy, na co to się zanosi, począłem wołać, aby do tego nie dopuszczono, radziłem, aby zebrać sąd, wezwać Smieszka i Narbuta, a w razie gdyby Smieszek nie przybył, sądzić sprawę bez przytomności Smieszka, i gdyby Narbut potrafił się oczyścić ze wszelkich zarzutów, Smieszka ukarać za oszczerstwo. W takim razie trzeba wezwać Smieszka rzecze starosta. To chyba pan mu oznajmisz rzecze do mnie. Naturalnie, że sam nalegając na to, aby tą drogą postępowano, nie mogłem odmówić się od wezwania Smieszka. Tymczasem, co mię spotyka. Przyszedłszy do Smieszka, zastaję prócz jego jeszcze trzech innych politycznych wysłańców. Kiedym zaczął mówić, po com do niego przyszedł, Smieszek nalegał, abym usiadł, co gdym uczynił, rzekł: To, co mówiłem Narbutowi, może wam powtórzyć Kelan, który był słów moich świadkiem. Co się zaś tycze waszych sądów, bynajmniej nie myślę się na one jawić. Wszak to jeden ze zgrai dziesiętników, Moszczyński 173, śmiał mnie przed kolegami nazwać podłym. Na to mu odpowiedziałem: Nie chodzi o to, kto słyszał słowa pańskie, bo to, coś pan mówił, dostatecznie jest wiadomo, ale rzecz w tym, na jakich zasadach pan szarpałeś honor kolegi: czy to było słusznie, czy też przez fantazję tylko. Co się zaś tycze Moszczyńskiego, to panu to zgromadzenie również posłuży do dopomnienia się o swoją zniewagę. 172 Bolesław Dyrmont, ur. ok r., szlachcic z Kowieńszczyzny, rejestrator kolegialny. Za kontakty z powstańcami i dostarczanie im potrzebnych rzeczy został zesłany w trybie administracyjnym do guberni jenisejskiej. W 1870 r. przeniesiony do guberni nowogrodzkiej, wkrótce wyjechał do Królestwa Polskiego. 173 Zapewne chodzi o Józefa Moszczyńskiego, ur. ok r., ze szlachty guberni mohylewskiej. Za osobisty udział w buncie został zesłany na osiedlenie do guberni jenisejskiej: początkowo w gminie Rybinskaja, następnie w Krasnojarsku; od 1869 r. mieszkał w guberni tambowskiej.

83 83 Jak gdyby nie słysząc tych słów, Smieszek odzywa się do mnie: Ale i pan w sposób niekorzystny odzywałeś się do mnie. Proszę powiedzieć, co pan możesz mnie zarzucić? Jeżeli pan sobie tego życzysz, to otwarcie mu wyznam, że nie mam pochlebnego zdania o panu, mianowicie: 1) że pan się lubisz zajmować intrygami, 2) że pan inaczej mówisz, a inaczej robisz. Cóż to, więc jestem faryzeuszem? Co pana uprawnia do takich słów? Oto postępowanie pańskie podczas sporów, jakie towarzyszyły delegacji z podziękowaniem za manifest. Pan najwięcej krzyczałeś przeciw tej delegacji, pan mówiłeś, że za nic w świecie nie pójdziesz na molebiny 174 do kościoła, tymczasem pan pierwszy pośpieszyłeś przed kościół, jeszcze zamknięty, stałeś przed nim z pół godziny, potem zaś stanąłeś w kościele tak, aby przez cały czas mógł pańską gorliwość widzieć gubernator. Toś pan do tego stopnia w ciemię bity, że nie rozumiesz tego, żem inaczej nie mógł postąpić, że będąc więźniem stanu, byłbym się naraził na prześladowanie, że do takiego drażliwego kroku zacny wasz ogół mię zmusił. A zatem pan masz za złe staroście z dziesiętnikami, że nie zdecydowali się w interesie honoru narazić cały ogół na prześladowanie, a nie chcesz policzyć sobie za złe, żeś nie ośmielił się narazić własnej tylko osoby, mając, jak powiadasz, same szlachetne i honorowe dążności. Dla pana drzwi są otwarte! krzyknął z oburzeniem. Wiem, że przede mną drzwi są otwarte rzekłem gdyż ze mną razem nie wchodzi ani intryga, ani obmowa. Wynoś się pan natychmiast z mojej kwatery! Przyszedłem, abym panu zakomunikował o tym, co zaszło, i przestrzegł o złych skutkach, jeżeli się nie jawisz. Gdy otrzymam pańską odpowiedź, wyjdę. Na te moje słowa Smieszek podskoczył do mnie, ujął mnie za ramię i chciał mię wyprowadzić, ale jam go pchnął daleko od siebie, a wziąwszy się za kij, który przy sobie miałem, rzekłem: Jeżeli się choć na krok zbliżysz do mnie, kijem głowę ci rozszczepię. Nie przyszedłem w gościnę, ale za interesem, będę się więc bronił jak od łotra, który napada i za którego mam pana, gdyż tylko głupiec i podły zdolny jest do takiego postępowania z tymi słowami odszedłem. W dniu jutrzejszym na czas oznaczony przyszedł Narbut do starosty, a dowiedziawszy się, jak ze mną postąpił Smieszek i że starosta nie zgadza się na sąd zaoczny, powiedział: Teraz, gdy umywacie ręce w mojej sprawie, mam 174 Molebien (ros.) uroczyste nabożeństwo, modlitwy.

84 84 pełne prawo sam sobie zrobić satysfakcję. Na dwie godziny potem dopatrzył Smieszka wracającego z bułkami i butelką do kwatery, a zaszedłszy mu drogę, bez ceremonii zaczął okładać kijem. Dla uniknienia razów Smieszek począł [się] zakrywać ręką, w której trzymał butelkę, lecz razy były częste, rozprysła butelka, czerwonym płynem oblała Smieszka, który, podobny do suslika z nory wylanego, biegał około remizy ganiany przez Narbuta, hojnie kijem go święcącego. Tak się skończyła sprawa Smieszka, która potem dużo zrobiła hałasu, bo Smieszek i jego zwolennicy postanowili zemścić się na Narbucie, Moszczyńskim i na mnie i to w sposób taki, że mieli nas niespodzianie napaść na ulicy i obić kijami. Jakkolwiek nie obawiałem się tych pogróżek, bo kij, który nosiłem ze sobą, dostateczną był rękojmią obrony, jednak dla uniknienia głupich scen zwołano, ile możności, różnorodne zgromadzenie, na którym postanowiono: 1) że nikt z Polaków mieszkających w Krasnojarsku nie będzie miał prawa usuwać się od postanowień ogółu, 2) wszelkie zajścia będą się rozstrzygały sądem polubownym, złożonym z kolegów wybranych przez strony interesowane, 3) kto by sobie sam wyrządził satysfakcję zamiast udać się do sądu kolegów, bez żadnych tłumaczeń będzie z miasta wysłany, 4) również wysłanie z miasta groziło tym, którzy by nie chcieli wypełnić postanowienia sądu polubownego. Tym sposobem zabezpieczywszy się od podobnych brudów, rozeszliśmy się. Ja, niezadowolony, że Smieszkowi udało się bezkarnie mnie obrazić, odrzuciłem obowiązek dziesiętnika i począłem przemyślać nad tym, czym by się zająć, aby tak nieużytecznie nie marnować czasu. Chodząc po bazarze, czyli rynku, zauważyłem, że dość drogo przedaje się tu mydło powziąłem przeto myśl robienia onego. Nuże szukać po różnych technologiach sposobów najpraktyczniejszych, nuż robić próby, czy one są prawdziwe, gdy razem dowiedziałem się, że przybył do Krasnojarska Mester 175, młody chłopak rodem z guberni mohylewskiej, bliski sąsiad Cichinicz, który czas jakiś będąc w najogromniejszej nędzy, począł wylewać świece i tym sposobem zarabiał na swoje utrzymanie. Począłem z nim rozmawiać o moim projekcie, gdy weszło dwóch kolegów mnie nieznajomych. 175 Być może chodzi o Jana Mestera, ur. w 1839 r., szlachcica z pow. bobrujskiego w guberni mińskiej. Za należenie do oddziału powstańczego został skazany na osiedlenie w guberni jenisejskiej; w 1873 r. przeniesiony do guberni orenburskiej, mieszkał w Wierchnieuralsku. W 1875 r. przyjechał do Warszawy, a rok później uzyskał zgodę na wyjazd w strony rodzinne.

85 85 Byli to Polacy przybyli z kańskiego okręgu, którym jako rzemieślnikom gubernator dozwolił przenieść się do Krasnojarska z rzemiosła zaś swego byli oni mydlarzami. Ta okoliczność posłużyła mnie bodźcem do przedsięwzięcia tego rodzaju przemysłu. Zaprojektowałem Mesterowi współkę, gdyż on miał w tym zawodzie nieco doświadczenia, a razem i pieniądze, gdyż przysłano mu z domu 1100 rub. Mester nic stanowczego mnie nie odpowiedział i począł się namyślać. Tymczasem jednego wieczora wchodzi do mnie jeden z mydlarzy z panem Malickim 176, też politycznym, który się trudnił robieniem piwa. Zaczynają rozmowę o fabryce świec, o swym zamiarze utworzenia współki, że ich jest życzeniem posłyszeć warunki, na jakich przystalibyśmy do współki. Na te ich domagania się odpowiedziałem, że warunków wymienić nie mogę, nie pomówiwszy z panem Mesterem. Wszak pan z panem Galinowskim masz współkę? rzecze Malicki. Nic nie słyszałem o zamiarze Galinowskiego i do żadnej z nim współki nie należę. A więc bardzo przepraszam, to była omyłka. Ja pana tu przyprowadziłem skutkiem prośby pana Galinowskiego. To posłyszawszy, odprawiłem ich obu do Galinowskiego dla rozmowy, a sam czułem się nieco rozdrażniony tą skrytością Galinowskiego, który wprawdzie nie miał bynajmniej zamiaru puszczać się na podobną spekulację, a potem, posłyszawszy moje wyliczenia, cichaczem zamierzał mnie uprzedzić. Ta skrytość i chęć podejrzenia niekorzystne rzucało światło na jego charakter w interesie. Żona moja nalegała, abym zerwał wszelkie umowy i nie wchodził w żadne podobne współki, lecz ja, przyzwyczajony do podobnych manewrów ludzkich, nie miałem do niego żadnej o to pretensji, tylko straciłem nieco wiary w jego prawość i odtąd byliśmy dla siebie chłodniejsi. Jednak mydlarze nie przestawali przychodzić; nie znalazłszy Galinowskiego, wstępowali do mnie i nie mogłem się usunąć od tego, aby nie być świadkiem tych rozpraw. Słysząc często niepraktyczne warunki stawiane przez Galinowskiego, robiłem mu swoje uwagi i kiedy powiedziałem, że w tym przedsięwzięciu nic wspólnego mieć nie chcę, Galinowski stanowczo odpowiedział, że i on w takim razie otrząsa ręce, gdyż dla mydlarni swego zajęcia w policji nie porzuci. Wtenczas odpowiedziałem, że jeżeli chcecie, abym ja należał do współki, w takim razie przyjmijcie moje propozycje, otóż: 1) aby płacić od wylanego puda świec, 2) aby określić ilość świec, jaką panowie mydlarze z puda wydać powinni, i aby z każdego waru prowadzić 176 Ludwik Malicki, kupiec z Lipna w guberni płockiej, za udział w powstaniu zesłany na osiedlenie w guberni jenisejskiej. Wrócił do kraju w 1869 r.

86 86 najszczelniejszy rachunek. Jakkolwiek te punkta nie do gustu były panom Gajdzińskim 177, jednak zgodzili się na one. Nie było więc co robić nadal i zawarłszy umowę z mydlarzami, licząc na współkę z Galinowskim, zająłem się urządzaniem fabryki. Tymczasem łój począł się podnosić w cenie, fabrykanci zaś nie zgodzili się na to, aby według ich poprzednich przechwałek wydawać z puda łoju surowego po 30 funtów świec, co usłyszawszy Galinowski począł się wahać. Ja począłem nastawać, aby jako wspólnik dał do współki równą ilość pieniędzy on się tłumaczył, że jeszcze nie odebrał od Rostaszyńskiego (cywilny aresztant zamieszkały w Krasnojarsku, będący na służbie przy policji). Ja zaś, obawiając się, aby to nie było nowym manewrem ze strony Galinowskiego, zmuszany przez mydlarzy do prędkiego zajęcia się fabryką (gdyż potem łoju dostać niepodobna, w tym zaś czasie odbywa się ogólne bicie bydła), powiedziałem stanowczo: albo dawaj pieniądze i należ do współki, albo wyrzekaj się onej, gdyż z twojego postępowania wnoszę, że chcesz doczekać czasu, kiedy pójdą świece i wtenczas przychylisz się do współki, gdy się przekonasz o pomyślnym rezultacie w przeciwnym zaś razie usuniesz się zupełnie. Na to moje naleganie pan Julian stanowczo odmówił się od fabryki. I tak, wydawszy już około 100 rs, nie mogłem się już cofnąć, musiałem więc sam prowadzić to wszystko. Panowie koledzy mydlarze, zobaczywszy, że już włożyłem tyle pieniędzy i że bez nich obejść się nie potrafię, podjęli nosy i poczęli robić różne, dość uciążliwe wymagania, a osobliwie pieniędzy na konto przyszłej roboty. Wykręcałem się, jak mogłem; ile sił moich oszczędzałem się w wydatkach na martwy kapitał. Jednak panowie Gajdziński i towarzysz jego, pomimo zapewnienia, że jak najrozsądniej będą wszystko urządzali, nie myśleli o dopełnieniu swego przyrzeczenia: domagali się urządzeń takich, jakie egzystują po większych fabrykach, i doprowadzili do tego, żem wydał 200 rs prawie na martwy kapitał, na zakupienie zaś łoju zostawało mnie wszystkiego kilkadziesiąt rs. Straszny ogarnął mię niepokój na tę myśl, że fabryka stanie dla braku kapitału obrotowego. Niektórzy poczciwi koledzy obiecali mnie swą pomoc i rzeczywiście przyszli mnie z oną. Otrzymawszy w ten sposób zasiłek, ruszyłem do policji z prośbą o bilet na wieś po łój. Tymczasem spotykam jakiegoś nieznajomego Polaka tamże, który również miał jakiś interes w policji. Poznawszy się z sobą i dowiedziawszy się o celu mojej wycieczki, proponuje mnie współkę. Ja, wiedząc już z doświadczenia, że niepodobieństwem będzie tak dopatrzyć fabryki, jak również i dostarczyć kapitału, chętnie przyjąłem tę propozycję i stanęła między nami współka. 177 Być może chodzi o braci Teofila i Feliksa Gajdzińskich.

87 87 O, jak zwodnicze są wszelkie nadzieje i niedostateczne wyliczenia ludzkie! Z rachunku wypadało, że fabryka świec przyniesie nam znaczne zyski, tymczasem, gdyśmy się wzięli do rzeczy, zupełnie inne okazują się rezultata. Robotnicy wydają zamiast umówionej ilości świec daleko mniejszą, bo zamiast 29 funtów z puda ledwo 27½, łój przeleżawszy nieco, traci na wadze, więc nowa nieprzewidziana strata, a na koniec podnosi się cena łoju do 2 rub. 80 kop. i do 3 rs słowem, spodziewane zyski zamieniają się w najpewniejszą stratę, i nie tylko łożone trudy i kapitał nie przynoszą najmniejszego zysku, lecz nadto własnych pieniędzy wycofać nie będziemy w stanie. Gdy interesa nasze na tak smutnym stopniu pozostają, cieszymy się nadzieją, że zaślubiny następcy tronu 178 spowodują zapewne jakie łaski dla nas i byt nasz na Syberii będzie znośniejszym. Ta myśl nas pokrzepia i pociesza w doznanym zawodzie. Tymczasem ślub się odbył, po cerkwiach odprawiono dziękczynne nabożeństwa za pomyślność przyszłych monarchów nadzieje łask zapełniają wszystkich myśli i serca. Tymczasem jawi się manifest. I cóż w nim dla nas pomyślnego? Nic zgoła, jak gdybyśmy nie byli na świecie, jakby cierpienia w żadnym sercu na świecie nie znachodziły 179 odgłosu. Jakkolwiek przywykliśmy do najsroższych zawodów w życiu, jakkolwiek nie podzielałem ogólnych oczekiwań, jednak takie zapomnienie o tylu cierpiących boleśnie ścisnęło serce i smutek głęboki zabłąkał się do duszy. Myśl, że w odległej Syberii przyjdzie dokończyć żywota, że prochy nasze spoczną na gołych tutejszych stepach, że dźwięk mowy ojczystej ani szmer drzew rodzinnych nie dadzą się słyszeć ponad mogiłą pozbawia siły życia i daje uczuć tylko ciężar onego. 30 grudnia 1866 r. Od dawna już nie zaglądałem do dziennika, bom zniechęcony do tego życia i jego wypadków, lecz musiałem ustąpić usilnym naleganiom mej żony, która koniecznie życzyła mieć te wspomnienia niedoli, a sama, zajęta pracą na chleb nasz powszedni, nie miała wolnej chwili do spisywania. Otóż i rok mija, jakeśmy wypuszczeni z ostrogu i żyjemy na tej ziemi, którą nas Najmiłościwszym ukazem darzą wypada przeto cośkolwiek o niej powiedzieć. Z natury swojej jest to ziemia żyzna i urodzajna, czarnoziem pokrywa stepy i w lata dżdżyste cała przestrzeń pokrywa się bujnymi trawami, a role zasiane najpiękniejszym zbożem, mianowicie pszenicą, żytem i owsem. Ani pszenicy, ani żyta ozimego tu nie sieją z powodu silnych niezmiernie 178 Syn Aleksandra II, przyszły cesarz Aleksander III, poślubił 28 X 1866 r. księżniczkę Danii Dagmarę, która przeszła na prawosławie i przyjęła imię Maria Fiodorowna. 179 Dawn. nie znajdowały.

88 88 wiatrów, jakie tu panują. Te bowiem jesienią zganiają wszystek śnieg z pola i zapewne przyczyniają się do wymarzania roślin, bo ogołociwszy pole ze śniegu, szarpią ziemię, która nie posiadając gliny, nie ma spoistości, skoro wyschnie i tak roślinka coraz więcej traci ziemię około korzonków i albo przez wiatr musi być wyrwaną, albo tak na wierzch wystawiona zginąć od mrozów. Zwyczajem mieszkańców tutejszych przygotować rolę na zimę tak, aby za nadejściem wiosny, skoro ziemia przeschnie tyle, że koń nie grzęźnie, można było bez dalszej uprawy zasiewać i całą robotę ukończyć zabronowaniem. Bron używają tu żelaznych, radeł nie spotykałem, a w poszanowaniu są pługi parokonne, które rzeczywiście są pługami, i nie tak jak te ruskie krywule potrzebują być ciągle na ręku orzącego i ryją ziemię nie jak narzędzie mądrze na ten cel obmyślane, a prędzej jak wieprz niesforny, rządzący się fantazją i podług onej ryjący to głęboko, to płytko, to zostawując mnóstwo miejsc zupełnie nietkniętych. Wielką rzadkością w tych stronach jest groch, który pomimo ziemi dla niego bardzo odpowiedniej (bo grochy lubią czarnoziemy, w których wapna nie brak) przedaje się na krasnojarskim rynku po 9 kop. za funt. Robiłem zapytania tutejszym rolnikom, dlaczego nie sieją grochu, który na ich polach z pewnością byłby się udał odpowiedzieli mnie na to, że wiemy o tym, że on tu rodzi, ale mało kto go sieje, wszyscy zatem polezą rwać ony i gospodarzowi nic nie zostanie; my już znamy swój naród. Rzeczywiście, naród ten godny zastanowienia. Wszystko, cośmy przywykli uważać za niegodziwe, wszystko to przywłaszczyli sobie mieszkańce Syberii: nasamprzód pijaństwo niepohamowane starzy i młodzi, kobiety i dzieci, wszystko to pije na zabój, w każdej wioseczce co trzeci lub czwarty dom znajduje się kabaczek. Rzetelność zwykli tu uważać za głupotę, i tylko w takim razie dotrzyma słowa Sybirak, jeżeli się spodziewa, że tą akuratnością pozyska zaufanie na coś większego, a wtenczas nie opuści zręczności. Jeśli ktoś się uskarża, że go oszukał drugi, wtenczas ze współczuciem odzywa się Sybirak: Ну, подлец право, пакостить себя за такую безумницу 180 znaczy się, ubolewa nie nad tym pokrzywdzonym, lecz nad tym, który za jakąś bagatel dał się poznać. Pożycie ich domowe jest też bardzo obojętne: rozpusta obyczajów największa, za pieniądze niemal każda matka ofiaruje ci swoją córką, która patrząc na postępki mamuni, już dawno i sama doświadczona w tym zawodzie. Co głównie stanowi cechę tutejszych mieszkańców, to nadzwyczajna chytrość i obojętność. Na pozór są oni bardzo gościnni, co chwilę posłyszysz na ustach Sybiraków: в гости к нам 181, 180 Ot, podłe prawo, żeby zaszkodzić sobie takim głupstwem. 181 [Zapraszamy] do nas w gości.

89 89 toteż i odwiedzają siebie nieustannie lecz jeszcze drzwi nie zamknęły się za gościem, a już całe towarzystwo pośpiesza z obmową, z której wychodzi, że ten, tak gorąco zapraszany gość przed chwilą, jest najniegodziwszy człowiek. Nędza, nieszczęście bynajmniej nie budzą współczucia, chociaż by onymi były dotknięte najbliższe osoby z rodzeństwa. Rodzice bardzo często sprzedają swoich synów w rekruty, a tym sposobem pozyskane pieniądze przepijają co najprędzej. W ciągu tego roku o kilkunastu słyszałem wypadkach, gdzie żony pozabijały swoich mężów, synowie robili zamach na życie ojców etc. Dość powszechnym jest zdanie u tutejszego ludu, że polowanie na zwierza nie opłaca się tak, jak na człowieka bo przypuśćmy, powiada Sybirak, wyprawa na wiewiórki (белки) poszczęści się, to jak wielki jest zysk z wiewiórki, odliczywszy cenę naboju? A zastrzelić człowieka, to chociażby on był najuboższy, chociażby najlichszą miał na sobie odzież, zawsze różnica zysku ogromna, a jeżeli trafisz na тёпленького, ну так, что и говорить 182. Takiej chciwości sybirskiej w tych dniach smutny i okropny zarazem mieliśmy przykład. Od miasta na pół wiorsty znajdują trupa, strzałem pozbawionego życia. Poszukiwania policji odkrywają konia idącego do młyna z dwoma wózkami mąki pszennej stąd wniosek, że koń wracał do tego młyna, w którym zmełł gospodarz, a że go nie ma przy wozie, stąd przypuszczenie, że właścicielem tego woza był zabity. Poszukiwania we młynie wyjawiają, że w dniu przeszłym było trzech ludzi na czterech koniach, którzy zmlewszy swoje zboże, wyjechali w ich rysopisie mieściła się też i powierzchowność zabitego i że oni wszyscy trzej razem wyjechali. Kto zaś byli ci ludzie, nie wiedzą, tylko z ich mowy mogli wnioskować młynarze, że byli to włościanie Zaledejewskiej wołości. Z tymi wiadomościami przybywszy do miasta, znajduje policja około gubernatorskiego ogrodu konia leżącego z wozem przewróconym, na którym było 4 wory z mąką. Koń musiał od dawna leżeć i silić się powstać, gdyż był tak dalece zmęczony, że podjęty, nie mógł stać o własnych siłach i w parę godzin zdechł. Ponieważ nikt nie objawiał policji o stracie konia, przeto zrobiono wniosek, czy ten koń nie jest własnością zbrodniarzy. W tym celu policja poczęła szukać właściciela i przypadkiem tegoż dnia dowiedziała się, że niejakiś człowiek Zalediejewskiej wołości szukał konia z wozem, na którym była mąka. Wnet dowiedziano się o mieszkaniu tego człowieka i zastanowiła zgodność rysów jego z opisem danym przez młynarzy tym bardziej zasługiwał on na podejrzenie, że z nim był parobek 182 Jeśli się trafi pijaczysko, tak i nie ma co mówić. Tieplenkij (ros.) potocznie: pijany.

90 90 z posieleńców, którego wybitne rysy potwierdzały sprawki 183 zebrane we młynie. Przy tych ludziach znaleziono strzelbę i kilka kul. Wzięci na doprosy i słuchać nie chcieli, gdy ich obwiniono o zbrodnię. Na zapytanie, dlaczego nie udali się do policji o odszukanie konia, co by każdy człowiek niewinny był zrobił, odpowiadali bardzo racjonalnie, że spodziewaliśmy onego odszukać sami, a wtenczas moglibyśmy go zabrać bez tych formalności, jakich zwykle potrzebuje policja. Po tej więc drodze trudno było dojść do celu. Policmejster po kilkogodzinnych doprosach zwątpił i podejrzanych o zbrodnie odprawił do części, w której służył za sekretarza uczastnego 184 polityczny wygnaniec, a mój wspólnik kwatery, pan Galinowski. Ten począł go dopytywać, przeczytawszy mu paragraf, że dobrowolne zeznanie zmniejsza karę, rzekł: Przeczytałem ci to, bo tego wymaga prawo. Zeznania twego nie potrzebujemy, bo obwiniają cię fakta niezaprzeczone, a mianowicie: twoja powierzchowność zgodna z opisem młynarzy stąd wniosek, żeś był we młynie razem z zabitym i razem z nim wyjechał, po czym nikt was rozłączonych nie widział, 2) żeś nie poszukiwał konia zwykłym porządkiem, daje prawo wnioskować, że obawiałeś się, aby tym sposobem nie odkryto, żeś był we młynie razem z zabitym, 3) zabity zginął od strzału i przy tobie znajduje się strzelba wystrzelona i więcej nabojów. Co na te zarzuty odpowiesz?. Sybirak, jak mógł, tłumaczył się na one, ale do niczego się nie przyznawał. Wtedy rzekł Galinowski: Nie koniec jeszcze na tym: przy tobie znaleźliśmy strzelbę i kule, u zabitego w piersiach pozostała kula, tę możemy wyjąć i przymierzyć do lufy i porównać z tymi, które u ciebie znalezione. Cóż powiesz, gdy się okaże, że tego samego kalibru?. Tu się Sybirak zmieszał najokropniej ten argument go strwożył i zmusił do przyznania, że on był zabójcą. Zabitym zaś był jego czterowiorstowy sąsiad, takoż włościanin, ze wsi Zamiatina, dobrze mnie znajomy, bom w jego domu leczył dzieci i żonę od febry człowiek biedny do tego stopnia, że nie miał chleba dla swej rodziny, i żeby ją utrzymać i przeżywić, sprzedał ostatnią krowę i odzienie mniej konieczne, i jeżdżąc na jednym swym koniku w strony, gdzie zboże było tańsze, zarabiał, sprzedając one na rynku krasnojarskim. Jednak Sybirak nie uszanował ubóstwa, nie pożałował drobnych dziatek wrodzona chciwość przemogła zastanowienie i dla kilku pudów mąki pszennej zabił człowieka, bliskiego swego sąsiada i ojca licznej i bez sposobu do życia rodziny. 183 Z ros.: informacje, świadectwa, zeznania. 184 Uczastok (ros.) w Rosji carskiej wydzielony rejon policji miejskiej.

91 91 6 stycznia Kрещение 185 Historia pana Jastrzębskiego z rodziną Nareszcie doczekaliśmy się świąt Bożego Narodzenia, a razem i rocznicy naszego pobytu na Syberii. Przeszłoroczne święta przeszły nam w ostrogu, z którego byliśmy wygnani w wilię Nowego Roku i przepędziliśmy Nowy Rok w małej, brudnej ciupie w siedmiu, w tej liczbie i moja żona. Ciasnota była wielka, jednak po niewygodach etapowych i ostrogowych ta swoboda ruchu i możność chodzenia bez konwoju były nam wielce miłymi. W tym roku, tj. 1866, święta zeszły nam weselej, bo nie w ostrogu, a we własnej, dobrowolnie najętej kwaterze, dokąd zaprosiliśmy kilku kolegów bliższych naszemu sercu i z nimi dzieliliśmy się opłatkiem i odbyliśmy kucję 186. Jakkolwiek przytomność ich nie wynagradzała nam braku osób najdroższych, w każdym razie widok rodaków osładzał te chwile wspomnień, które pozostawione same sobie zamieniłyby się w gorzkie i bolesne rozmyślania. Nazajutrz mieliśmy dużo odwiedzających i sami w kilku byliśmy domach, jednak nic nie zaszło godnego wspomnienia. Rozmawiając z gospodynią naszego domu, posłyszałem od niej, że jest w zwyczaju u Sybiraków w przerąbce 187, w której święcą wodę, kąpać się a to na pamiątkę, że człowiek, który podczas maskarady się maskował, zostaje we władaniu diabła, jeżeli się od niego tym sposobem, tj. kąpielą w wodzie święconej, nie wyratuje. Nie wierzyłem, aby podobny zabobon mógł egzystować, osobliwie na Syberii, gdzie o tej porze panują straszne mrozy, i dlatego zdecydowałem się własnymi sprawdzić oczami. Nie doczekawszy więc końca mszy, wyszedłem z kościoła i ruszyłem na rzekę. Trafiłem na chwilę, gdy tłum wracał do domów, w ich środku przewodniczący duchowieństwu przybranemu w strojach i szatach złocistych. Z trudnością mogłem się przecisnąć śród tej gromady, obarczonej wiązkami słomy i wiadrami z wodą. Nie rozumiałem, co by znaczyła słoma, ale nie było czasu pytać, spieszyłem do przerębi 188. Tam stało jeszcze bardzo dużo ludu, łatwo przeto mogłem to miejsce odszukać. Około przerębi była dość znaczna przestrzeń wysłana słomą, na której stało duchowieństwo, i zapewne dla tej to przyczyny lud roznosił ją po domach. Nad przerębią stała dość obszerna altana drewniana tę silono się ściągnąć i wydawano okrzyki, jak to zwykle bywa przy dźwiganiu znacznych ciężarów. Nareszcie altanę zepchnięto znad przerębi, dały się słyszeć okrzyki, że teraz będą się 185 Święto Chrztu Pańskiego (Święto Objawienia Pańskiego Epifania, Święto Jordanu) jedno z najważniejszych świąt w Kościele prawosławnym, połączone z obrzędem święcenia wody, obchodzone 6 stycznia (wg kalendarza juliańskiego). 186 Kutia tu: wieczerza wigilijna. 187 Tj. w przeręblu. 188 Jak wyżej.

92 92 kąpać, i wnet spostrzegłem kilka głów, które mignęły w podskoku: byli to już pozbawieni diabła, spieszący do odzienia. Bez ceremonii zacząłem się starać, aby dobrać się do samej przerębi. Jakież było moje zdziwienie, kiedy spostrzegłem w przerębi dwóch nurzających się do wody, a dwóch w stroju adamowym stojących nad przerębią i czekających na wyjście tamtych. Pomiędzy ludem było dużo kobiet, które wykrzyknikami zachęcały do kąpieli i bynajmniej nie czuły się zawstydzone widokiem nagich mężczyzn. Wychodzący z tej kąpieli z dziwną wytrwałością się ubierali i bynajmniej nie zwracali uwagi na to, że wiatr mroźny osypywał ich ciało śniegiem. Tych kąpieli używała nie tylko prostota, ale i z klasy kupieckiej dopuszczali się tej satysfakcji wszystko to dla wypędzenia diabła, który w nich zamieszkał od maskarady, lecz niczym swej egzystencji nie zdradził. A na widoczne jego objawy bynajmniej nie zwracają uwagi, jako to na rozpustę, pijaństwo, złodziejstwo, zabójstwa są to grzechy tak dalece powszednie, że nawet za grzechy nie są uważane i postępek taki nie nazywa się tu грех 189 w języku ludowym, ale za to słowem грех nazwie Sybirak, jeżeli go zmusisz do przyjęcia na powrót towaru, którym on ciebie oszukać potrafił, грех nazywa się u nich zgubić cokolwiek słowem, pod wyrazem грех należy rozumieć wszystko to tylko, co przynosi nie korzyść, a stratę. Historia zaś pana Jastrzębskiego była następna: zesłany do Syberii jako posieleniec, zostawił w domu kilkoro dzieci i żonę średniego wieku, bo około 40 lat; rozpatrzywszy się po Syberii, zauważał, że można korzystnie założyć handelek tak zebrało się ich kilku i poczęli się trudzić różną drobiazgową sprzedażą, i to im dość pomyślnie się udawało. Przekonawszy się, że choć licho, jednak można żyć i na Syberii, postanowił sprowadzić żonę z dziećmi, aby nie odłączać się od drogich mu osób. Prośba jego o dozwolenie połączenia się na Syberii z rodziną otrzymała pożądany skutek. Żona ruszyła w drogę, wiadomości coraz częstsze o jej zbliżaniu się napełniały radością biednego wygnańca, nareszcie dowiaduje się, że żona przybyła do jenisejskiej guberni ale odtąd już żadnej nie otrzymywał wieści. Niepokój, tęsknota nie dają wypoczynku stęsknionemu; wyrabia sobie bilet do Krasnojarska, a tu wyprasza gubernatora, aby mu udzielił pozwolenie na pojechanie do Aczyńska, w jakim miasteczku, według pogłosek, żona jego miała się zatrzymać. Pogłoski nie były fałszywe; rzeczywiście, pani Jastrzębska bawiła w Aczyńsku tylko taka zaszła z nią zmiana, że z nazwiska była panią Jastrzębską, a ze stosunków panią Piotrowską. Taka zmiana w jej usposobieniu i zupełne ofiarowanie się nie tylko duszą, ale i ciałem, wynikło jakoby z troskliwości w leczeniu, jaką pan Piotrowski jej okazał. 189 Ros.: grzech.

93 93 Dziwny to porządek na tym biednym świecie, że bieda nigdy jedna nie przychodzi na człowieka, ale raz go dopadłszy, silnymi go wstrząśnie próbami. Tak się właśnie stało z towarzyszem naszego pomieszkania, panem Galinowskim. Miał on dość korzystne dla siebie miejsce w policji, bo brał 35 rs miesięcznie, a prócz tego za udzielenie komu rady w procesie lub napisanie prośby też około 10 r. mu przychodziło. Tymczasem, skutkiem przemówienia się z czastnym 190, u którego był sekretarzem, traci to miejsce i nie pozostaje nadziei na drugie. Pieniądze, które pożyczył na wspólną zbożową spekulację Rostaszyńskiemu, rs 160, ten ostatni, jak to na posieleńca cywilnego przystawało, począł mu kręcić i odmówił należności tak, że Galinowski zmuszony dopominać się drogą procesu, a tymczasem żyć bez grosza. Nie dość tego: zachorowywa mu córeczka i choroba tak się nagle rozwija, że po dwunastogodzinnych konwulsjach, którymi się rozpoczęło cierpienie, nastała śmierć biednego dziecięcia. Boleśnie było patrzeć na nieszczęśliwych rodziców, w sposób tak rozmaity, a zawsze najdotkliwiej od losu prześladowanych. Na trzeci dzień rano, przygotowawszy grób, zrosiwszy łzami niemowlę zrodzone na wygnaniu i na wygnaniu pochowane, ruszyliśmy z ciałem na mogiły, zamówiwszy uprzednio żałobne nabożeństwo w kaplicy u ks. Skubejki 191, kapelana. Za takowe nabożeństwo i odprowadzenie do mogiły umówił się ojciec zapłacić rs 3. Jakkolwiek ks. Skubejko naznaczył dziewiątą za porę do wyprowadzenia ciała nieboszczki, jednak pomimo najakuratniejszego zachowania się z naszej strony co do czasu nic u niego przygotowane nie było. Przyniósłszy trumienkę, w prawdziwym byliśmy ambarasie, gdzie ją postawić; nareszcie któryś z kolegów przyniósł stolik i tym sposobem umieściliśmy ciałko nieboszczki, ale stolik nie był pokryty i przykro było na to patrzeć. Udałem się do księdza z prośbą, aby dał całun dla pokrycia stołu, na którym stoi trumna, ale pan Skubejko mnie odpowiedział, że według prawideł religii katolickiej śmierć dziecięcia nie pociąga za sobą żadnej żałoby, bo dla braku win trafia do nieba. Z tą odpowiedzią wróciłem do kościoła i musieliśmy poprzestać na tym, co było. Tymczasem nadeszła pora odniesienia ciała na mogiły, jedni ujęli trumienkę, a drudzy wzięli się za chorągwie, gdy dziad kościelny podszedł z oznajmieniem, że zabrania brać chorągwie. Odpowiedziano dziadowi, że uprosimy księdza, i rzeczywiście jeden z nas udał się z prośbą, aby pozwolił [wziąć] chorągwie. Jednak ksiądz się nie zgadzał, dowodząc, 190 Czastnyj pristaw (ros.) w carskiej Rosji urzędnik policji, któremu podlegała dana część miasta (rejon, dzielnica). 191 Zapewne chodzi o ks. Franciszka Skobejko (ok lub 1886), z Wołynia, od ok r. wikariusza przy kościele w Irkucku, gdzie zmarł.

94 94 że przedarte, i prędko wyszedł z kościoła. Kondukt bez chorągwi przykre robił wrażenie, wzięto więc dwie chorągwie mimo zaprzeczenia księdza, który już był na ulicy i czekał na zebranych. Kiedy zaś spostrzegł wyniesione chorągwie, rozgniewał się niezmiernie, a spostrzegłszy, że jedną chorągiew trzyma stróż jego, wrzasnął na całe gardło, aby odnosił. Tym sposobem odnieśliśmy i drugą, bo niestosowne było asystować z jedną chorągwią. Jednak takie wrzaski na ulicy przy umarłym były bardzo przykre i kompromitujące; ojciec przeto w uniesieniu zbliżył się do księdza i rzekł: Tyś nam nie ksiądz, ruszaj do domu, my się bez ciebie obejdziemy jednak ksiądz pozostał na miejscu i poszedł z ciałem. Dostawszy się na cmentarz, po spełnionym obrządku nad mogiłą, Galinowski, zbliżywszy się do księdza, znowu począł mu wymawiać z dość znacznym oburzeniem jego niewłaściwe znalezienie się, wszyscy rozgniewani na księdza również głos swój podnieśli, czym przestraszony ks. Skubejko najczulszym i najgrzeczniejszym tonem począł się z tego tłumaczyć, przytaczając na swe usprawiedliwienie to, że chorągwie bardzo dużo kosztują, że są na jego wyłącznej odpowiedzialności słowem, że niedawno dużo miał przykrości z powodu naszej nieakuratności, a za każdym prawie słowem używał wyrazu duszeczko. Widząc kłopot księdza i znając jego podły charakter, przewidywałem, że to zajście nie minie bez skargi z jego strony. Uważałem więc za rzecz najwłaściwszą zapobiec w czas tej kłótni, aby skarga nie miała nieuzasadnionego [powodu]. Wmieszałem się więc do tej sprzeczki, nadając jej inny kierunek, co mi się dość szczęśliwie udało, gdyż krzyki ustały, a powrót do domu zamienił się w spokojną rozmowę, zapełnioną tłumaczeniem się księdza ku swemu usprawiedliwieniu i o pochodzeniu w kaplicy krasnojarskiej różnych szat i sprzętów kościelnych. Przy tej zręczności starałem się co najgrzeczniej wymówić księdzu jego niewłaściwy stosunek do politycznych. Wszystko to przyjmował najpokorniej, kiedy zaś zbliżył się do domu, wtenczas nagle zmienił głos, mówiąc: To tylko chłop może się tak odezwać jak pan Galinowski! Jak on mógł powiedzieć «idź sobie do domu, nie jesteś nam potrzebny». To były ostatnie jego słowa przy rozstaniu. Nazajutrz dowiedziałem się, że ksiądz chodził ze skargą do gubernatora i że w dokładnej zapisce 192, wymieniając osoby przez niego obwinione, i mnie tam umieścił. Byłem mocno zaniepokojony tą wiadomością, bom wiedział dobrze, z jakim uprzedzeniem był do mnie gubernator z powodu tego niefortunnego złowienia w moim domu Szlenkiera. Jednak nad oczekiwanie wszystkich gubernator mu odpowiedział, że naprzód rozpatrzy tę sprawę, a potem 192 Dokładnaja zapiska (ros.) raport na piśmie, sprawozdanie.

95 95 winnych ukarze. Po zabraniu sprawek, kiedy się dowiedział, że ksiądz zupełnie nieprawnie i bardzo niedelikatnie z nami postąpił, kazał mu odpisać, że znajduje domaganie się nasze o pogrzeb z chorągwiami za właściwe, jego zaś skargę niezasługującą na uwagę, a razem zaleca, żeby podobnych skarg na przyszłość nie zanosił. Kara gubernatorowicza za hulakę i kłamstwo. Koncert artystki z Petersburga pani Richter i zajścia jej męża z ofi cerem Kwiecińskim. Takoż zajścia ostatniego z panią gubernatorową, panią Wysocką, i areszt Kwiecińskiego Przytaczam te wypadki jako rzucające światło na obyczaje tutejszego społeczeństwa warstw wyższych. Rodzina gubernatora odznacza się skłonnością do hulanki; ta namiętność jest tak silną, że starszy jego syn, gdy mu zabrakło środków na hulatykę i rozpustę, począł sobie tajemnie przywłaszczać cudzą własność. Z tego wyniknął proces i, udowodniony o takowe występki, został skazany na posielenie do guberni tomskiej. Też same skłonności dają się spostrzec i w drugim synu, gdyż bilard, butelka etc. są ulubionymi zatrudnieniami młodzieńca. Znając z doświadczenia, do jak smutnych rezultatów doprowadzają takie upodobania, rodzice jego mają bardzo zwrócone na niego oczy i kiedy jednego dnia nie wrócił na noc do domu, matka 193 za powrotem syna zaczęła go wypytywać, gdzie przebywał i co robił. Ten bez namysłu odpowiedział, że z panem Dijaczenko 194 jeździł na wieś, gdzie zanocowali dla spóźnionej pory. Ponieważ czas był chłodny, a odzież na młodzieńcu była lekka, pani gubernatorowa, spotkawszy się z Dijaczenką, zrobiła mu wymówkę, że jako starszy wiekiem mógłby przecie zwrócić uwagę na ubiór jej syna, tak niewłaściwy na jesienne chłody. Na to Dijaczenko odpowiedział, że w sali bilardowej, gdzieśmy z synem pani noc przepędzili, zupełnie zimno nie było i tak kłamstwo się wydało. Gubernatorowicz posadzonym został przez ojca na odwachu przez trzy dni. Przy głuszy naszego życia nie mogę pominąć milczeniem koncertu, w jakim braliśmy udział jako słuchacze. Odżałowałem rubla na usilne nalegania mej żony i poszedłem na koncert, który był wydany na korzyść biednych przez amatorów krasnojarskich. Dość on był ciekawym z wielu przyczyn, 193 Natalia Aleksandrowna Zamiatnina. 194 Prokop Jakowlewicz Djaczenko, urzędnik w Krasnojarsku, naczelnik wydziału w Rządzie Gubernialnym.

96 96 a mianowicie, że pomiędzy grającymi był i polityczny, pan Giedronowicz 195 z Mińska, 2) że parę sztuczek w tym koncercie miała zagrać pani Richter na cytrze z akompaniamentem śpiewu (z dodatkiem petersburska artystka). Ponieważ nigdy nie zdarzyło mi się ani widzieć, ani słyszeć cytrę, przeto byłem jej bardzo ciekawy. Tymczasem jak muzyka, tak śpiew zapowiedzianej artystki bynajmniej nie odpowiedziały oczekiwaniu. Instrument to bardzo niewdzięczny, i tony z niego wydobywane są zupełnie też same, jakie się dają słyszeć przy dotknięciu palcami strun fortepianu. Dodajmy do tego nosowo piskliwy głos samej artystki, a będziemy mieli wyobrażenie o efekcie, jaki ona robiła na słuchaczach. Za to prawdziwą przyjemność sprawiła gra pani Borgowej, żony żandarmskiego pułkownika, a jeszcze bardziej jej śpiew, który prawdziwie był czysty, przyjemny i bez wymuszenia. Wygnaniec Giedronowicz, pomimo że dość biegle gra na skrzypcy, jednak przy pierwszym wystąpieniu tak się zdetonował, że pierwszą sztukę zgrał nędznie, druga zaś wcale nieźle mu się udała. I tak, zadowolony rozmaitością i samą grą niektórych osób, wróciłem do domu. Jednak bynajmniej nie byłem już ciekawy koncertu na cytrze, który miał w parę dni nastąpić, bom już słyszał całą potęgę artystki. Pomimo to [ta] ostatnia zaślepiona swą doskonałością nie tylko nie zauważała obojętności, z jaką publiczność gry jej słuchała, ale nadto oklaski, które się sypały innym, przyjmowała na swoje konto i w najlepsze po kilku dniach wystąpiła sama jedna, bez żadnej innej pomocy. Naturalnie, efekt wywołany jej muzyką był żaden, koncert nie trwał razem z przestankami dłużej nad godzinę. Niezadowolona publiczność poczęła wychodzić, gdy jeden z publiczności, pan Kwieciński, młody chłopiec, warszawianin a więc z długim językiem, nie mógł wytrzymać i zapytał swego sąsiada: A co, jak się podoba koncert?. Tamten zaś zamiast odpowiedzi zapytał o zdanie samego Kwiecińskiego w tym przedmiocie. Co do mnie, ja bym jej za takie granie nie sto kopiejek, ale sto rózeg kazał wyliczyć; niechby skóra tej artystki doznała te wrażenia, jakie ona swym koncertem sprawiała dla uszu słuchaczy. Kiedy to mówił o artystce, tuż za nim stał jej mąż, także wojskowy, ale doktor. Ufny w pomoc gubernatorowej i we własną przewrotność, na drugi dzień rusza do wojennego naczelnika, pułkownika Tichmieniewa, i począwszy od tego, że Kwieciński, będąc w służbie czynnej, dozwala sobie najniekorzystniej i w sposób bardzo ubliżający odzywać się o Najjaśniejszym Panu, okrywając go publicznie śmiesznościami, ale nadto pozwolił sobie w jego obecności 195 Józef Giedronowicz, ur. ok r., ze szlachty guberni mińskiej, za należenie do oddziału powstańczego zesłany w 1864 r. na osiedlenie w guberni jenisejskiej. Mieszkał w Krasnojarsku, w 1872 r. uzyskał zezwolenie na wyjazd do Ufy, gdzie prawdopodobnie osiadł na stałe.

97 97 potwarzać jego żonę. A tu wezwany Kwieciński, usłyszawszy ten zarzut, naturalnie łatwo mógł swą władzę przekonać o fałszywym obwinieniu. Skoro zaś wyszedł pułkownik i Kwieciński pozostał z mężem artystki, i niedługo czekając, pali mu w ucho za wymyślone fałsze tamten robi gwałt, wzywa ratunku i oswobodzony od powtórnych Kwiecińskiego zamachów, wyrwawszy się z domu, spakował swoją artystkę i wyruszył do Irkucka. Postępek Kwiecińskiego nie przeminął jednak bez śladu. Gubernatorowa, która protegowała panią Rychter [sic!], czuła się obrażona tym odezwaniem Kwiecińskiego, a mając już dawniej na nim jakąś notabenkę 196 (gdyż jak każdy warszawianin miał się za lwa i pozwalał sobie żartów ubliżających względem kobiet, bez uwagi na wiek i stanowisko), kiedy się z nim spotkała u pani Wysockiej 197, zaczęła dość niedelikatnie i z góry do niego przemawiać. Kwieciński zrobił jej na to uwagę, że tylko do swego syna może się odzywać bez zastanowienia, on zaś nie jest jej podwładnym. Rozgniewana tymi słowami gubernatorowa rzekła: Zrobię, że pana stąd etapem wyprowadzą. Rozwścieklony tą impozycją 198 młodzieniec rzucił się jak błyskawica do niej i rzekł: Proszę poprzestać mówić głupstwa, bo ja zmuszę do milczenia. Rozwścieklona i przelękniona, z akompaniamentem płaczu wyniosła się od Wysockich. Nim jednak nastąpił ten odjazd, miała miejsce następująca rozmowa. Pani Wysocka, czując się zaniepokojoną obrotem rozmowy, poczęła mitygować Kwiecińskiego, przypominając mu, że on zapomina, co jest jej winien. A cóżem pani winien? spytał tamten. Jak to, co winien odezwie się pani Wysocka. Pomijając szacunek należny memu domowi, pan jesteś mi dłużny dużo pieniędzy. O należnym szacunku proszę nie rozpominać, bo nadto dobrze znajomą jesteś wszystkim. Co się zaś tycze długu, jaki na mnie naliczasz, jeszcze pytanie, kto z nas komu jest dłużny, gdyż sądzę, że pożytkowanie się tego rodzaju mężczyzną, jakie między nami miało miejsce, nie może też być bez swojej wartości. Na tę odpowiedź zamilkła pani Wysocka, a Kwieciński dom jej opuścił. Niedługo jednak cieszył się swym triumfem, gdyż mnóstwem skarg na Kwiecińskiego zniecierpliwiony pułkownik czekał zręczności, aby go ukarać która to zręczność prędko się nadarzyła z powodu nieakuratności służbowej, jakiej się dopuścił pan Kwieciński. Tym więc sposobem został pomszczony za swoje impozycje względem kobiet, bo aż na tydzień posadzono go na odwach. 196 Tu: dawn. zarzut, zła nota, pretensja o coś. 197 Zapewne żona Nikołaja Osipowicza Wysockiego, sędziego okręgowego w okręgu aczyńskim. 198 Dawn. dumne zachowanie się, narzucanie swojej woli, chęć imponowania.

98 98 S ąd polowy nad jednym z politycznych wygnańców. Obrona publiczna pana Galinowskiego. Niespodziewane kłopoty Niedawnymi czasy został przywieziony podobno z kańskiego okręgu polityczny przestępca, niejaki pan Zarzycki 199, obwiniony wskutek nadeszłych z kraju doniesień o zabójstwie jakiegoś żołnierza i wskutek tego zarzutu oddany pod sąd wojenny. Nie wiem, dlaczego władze chciały, aby te sądy odbyły się bardzo uroczyście i ze wszelką formalnością, gdyż prawie gwałtem zmuszono Galinowskiego do bronienia publicznie Zarzeckiego [sic!]. Toteż zabawne było stawienie się Galinowskiego przed sąd. Kiedy mu zaproponowano przez policję obronę więźnia, Galinowski, zrażony przeszłorocznym swym wystąpieniem w obronie Flerkowskiego, wręcz odmówił o czym policja nie doniosła sądowi, który tymczasem to milczenie zaliczył za przyjęcie wezwania. I tak czas przechodzi, nastaje dzień na głośne sądy przeznaczony; dzień to był sobotni, a więc dzień bazaru. Po długim wyborze i stękaniu wyruszył pan Julian na bazar. Spotkawszy tam Jańkiewicza (rzeźnik, kiełbaśnik, pijak, niegdyś żołnierz na Kaukazie), zrobił projekt kupić z nim na połowę byka na mięso. Po dokonanym targu, zmęczony tak wielką fatygą, narzekając na upał, pan Julian, gdy wrócił do domu, natychmiast kazał przymknąć okiennice i z papierosą w ustach ułożył się do odpoczynku. Sen nie odmówił mu swego zjawienia się, gdy wtem przed jego piekarnią zatrzymuje się parokonny pojazd, a z niego wyskoczył jakiś policjant, który zawiadomił Galinowskiego, że wzywa go gubernator. Rozbudzony Galinowski nie wie, co to się z nim dzieje, w niemałym przerażeniu rusza na przysłanych koniach, które go zostawują przed sądem, do którego już mnóstwo zebrało się dygnitarzy. Naprzeciw niego wychodzi prezydujący w zgromadzeniu pułkownik Tichmieniew z wyrzutem, że wszyscy już od dawna czekają na wystąpienie jego w obronie współrodaka. Galinowski odpowiada, że on bynajmniej nie zamierzał występować z obroną i przez policję dał stanowczo odmowną odpowiedź. Myśmy o tym nie byli zawiadomieni rzecze pułkownik teraz zaś, gdyśmy liczyli na pańskie wystąpienie, pan nie możesz się odmawiać i zechcesz go bronić. Czegóż może być warta moja obrona, kiedy mnie nieznajoma jest cała sprawa, w obronie której pan chcesz, abym występował? 199 Wśród wielu zesłańców o tym nazwisku nie znaleziono Zarzyckiego zesłanego do okręgu kańskiego ani sądzonego powtórnie na Syberii.

99 99 A to jest tak zawikłana sprawa, oto cała treść onej. Pan w kilku minutach możesz ją przebiec okiem i poznać dostatecznie. Nie było co robić, więc zapewniwszy się tylko, że władza nie przyjmie za złe to jego wystąpienie, staje w cyrku i wysłuchawszy obwinienia, wypowiedziane przez strapczego 200 Pawlinowa 201, czyni zarzut, że ani jedno z tych obwinień nie podlega rozbiorowi sądu polowego a to dlatego, że 1) zabójstwo, o które się obwinia pan Zarzycki, zupełnie udowodnione nie jest, a rzucone nań podejrzenie jedynie w tym celu, aby się samym wywinąć ze sprawy przez ludzi, którym egzystencja obecna Zarzyckiego jest wątpliwa, 2) że z ich pokazań 202 widać wiele sprzeczności i częste zmiany, a zatem nie zasługują na wiarę, 3) że w duchu prawa wyrok zapada za najcięższy występek, a inne przewinienia tylko się wspominają a zatem, ponieważ Zarzycki już dawno był osądzony i wyrok nad nim dokonany, przeto nie widzi to stosownym, aby winy przed jego konfirmacją popełnione, miały być bez nadwerężenia prawa wznawiane i na nowo karane. Na to pan Pawlinow odpowiedział: Pan się podwójnie mylisz, bo ani takie prawo nie egzystuje, ani takowe egzystować może bez nadwerężenia logiki bo zapewne zgodzą się na to wszyscy, że zbrodnia, kiedy by ona nie była dokonaną, zapewne zasługuje na karę i prawodawca nie mógł być tak dalece niekonsekwentnym, aby nawet prawem zabronił prześladować winy. Na to Galinowski: Prawodawca, trzymając się logiki, przypuszczał ją również i w sędziach, a zatem był przekonany, ze sąd nie prędzej ogłosi swój wyrok, aż nim dostatecznie zbada winy obwinionego. Kiedy zaś wyrok zapadł, przypuszcza się, że wszystko zostało odkryte, a kara wydana za summę jego przewinień. Zdarza się, że te winy są tak wielkie, że prawo karze je śmiercią tak na przykład karze się zdrada stanu, zamach na monarchę i występki polityczne. A więc, gdy podług prawa pan Zarzycki powinien był karać się śmiercią (i ten wyrok tylko z łaski Najjaśniejszego Monarchy został odmieniony), pytam, jaką karę wypadałoby mu według pojęcia pana Pawlinowa ponieść po śmierci? Gdyż jak w obecnej sprawie wina wykrywa się po zagadnieniu i wykonaniu wyroku. Co się zaś tycze zarzutu, że prawo żadnym paragrafem nie wyraziło podobnej myśli, w tym celu proszę pana audytora 203 odszukać taki a taki ustawy. Odszukany paragraf wyraź- 200 Striapczij w carskiej Rosji (do 1864 r.) określenie niektórych urzędników sądowych, np. zastępcy prokuratora ds. kryminalnych. 201 Aleksandr Michajłowicz Pawlinow, urzędnik w Krasnojarsku, radca II Wydziału Rządu Gubernialnego. 202 Z ros.: zeznań. 203 W Rosji carskiej osoba urzędowa w sądach wojskowych, wykonująca obowiązki prokuratorskie.

100 100 nie potwierdził dowodzenie pana Galinowskiego i pan Pawlinow musił ustąpić, a obwiniony został oswobodzony z zarzutów przeciw niemu czynionych. Gdy z całą uwagą i zajęciem słucham tych spraw publicznych, pewnego ranka wchodzi do mnie jakiś człowiek i wzywa mnie do policji. Stamtąd dostawują mnie do pana Kubego, gdzie taką zastaję sprawę. Niejakiś więzień cywilny nazwiskiem Skragin, 17 maja 1866 r. uciekłszy z ostrogu krasnojarskiego, został złowiony w wiackiej guberni, gdzie pod tytułem bardzo ważnych odkryć zapotrzebował, aby go dostawiono do kancelarii samego Imperatora. Tam przybywszy, między innymi zeznaniami pokazał, że siedząc w ostrogu krasnojarskim, często widywał się ze mną, że ja, odwiedzając go, nasuwałem mu myśl do ucieczki, a nareszcie, kiedy on skutkiem mej namowy zdecydował się uciekać, dałem mu na drogę rs 50, i kiedy on, pod pretekstem udania się do bolnicy, wyszedł z ostrogu, przekupiwszy sołdata za 5 rs, uciekł. Znalazłszy zaś przygotowaną przeze mnie podwodę, uciekł z Krasnojarska. Podobne pokazanie, z Petersburga przesłane do Irkucka, a stamtąd do Krasnojarska i mnie objawione, dwojakie zrobiło wrażenie i zląkłem się następstw, i śmiesznym mi się wydało tak niedorzeczne kłamstwo zupełnie nieznajomego mnie człowieka. Na swoje usprawiedliwienie, między innymi dowodami, główny podałem ten, że według daty wskazanej przez Skragina o jego przybyciu i ucieczce ja byłem odprawiony z ostrogu przed jego przybyciem, a przybyłem do miasta na 13 dni po jego ucieczce a zatem nie mogłem żadnym sposobem uczestniczyć w onej. Jednak sprawa musiała przejść przez śledztwo, a ja znowu byłem niepokojony doprosami. Jeszcze śledztwo się nie skończyło, kiedy pewnego poranka przychodzi dziesiętnik z policji i przynosi papier, w którym mnie zawiadamiają, abym się gotował do odprawki do Irkucka. Zdziwiony tą niespodzianką, zgryzłem się niepomału, a bardziej jeszcze moja żona pomimo doskonałego zgrywania obojętności. Ponieważ termin odprawki był bardzo rychły, więc pobiegłem do policmejstra, prosząc o prolongatę, jaką na jeden tydzień otrzymałem. Czasu tego użyłem na wyprzedaż sprzętów drewnianych, dwóch krów, które mieliśmy już dla własnej wygody, już w celu spekulacyjnym, fabryczki świec etc., jak również na wystaranie się o tarantas 204, gdyż podróż tak odległa na prostych tielegach 205, przy słabym zdrowiu mojej żony, mogłaby być dla niej zgubną. Jak rzeczy sprzedać naturalnie, ze znaczną stratą tak również tarantas nabyć potrafiłem, i na czas przez policmejstra zapowiedziany byliśmy gotowi do odprawki. Zawdzięczając radzie jednego z kolegów, 204 Tarantas powóz z półokrągłą budą zakrywającą tylną część; kosz zawieszony był na elastycznych, drewnianych drążkach zapewniających resorowanie. 205 Tielega (ros.) fura, wóz na drewnianych osiach.

101 101 zabezpieczyłem się w policji poświadczeniem gubernatora, że mam prawo jechać własnym ekwipażem, co nas uratowało od mnóstwa przyczepek i zdzierstw, które sobie chłopi tutejsi obiecywali. Drogę mieliśmy dość pomyślną, bo pogoda sprzyjała do samego Kańska przed tym zaś miasteczkiem wypadły deszcze i do nitki przemoczyły naszych kolegów. Noclegi zwyczajnie odbywaliśmy na kwaterach w chatach włościańskich, co jednakże pociągnęło za sobą pewne koszta, bośmy musieli opłacać za kwaterę i inne dogodności, które wszelako na etapach spotykaliśmy darmo nie mając tego bezpieczeństwa, którego mogliśmy oczekiwać od etapów, tj. całości naszych rzeczy, bo podczas noclegu na kwaterze jednemu z towarzyszów ukradziono torbeczkę podróżną, w której zapewne spodziewano się znaleźć pieniądze. Po tym wypadku jużeśmy oburącz trzymali się etapów, chociaż przekonaliśmy się, że i te nie są gwarancją przeciwko złodziejom. Szczęściem, że tej straty nie myśmy doświadczyli, a biedny sołdat nas konwojujący. Naznaczony za starszego, miał pieniądze skarbowe dane na podwody i karmowe dla partii było ich trzydzieści kilka rubli. Zapalając fajkę bardzo wcześnie z rana (bo wszyscy spaliśmy jeszcze), położył woreczek na narach, na których spał, a wychodząc na chwilę z komnaty, zapomniał go zabrać. Z całej partii czuwała tylko jedna żona ruskiego urzędnika, dworanka dobrowolnie za mężem idąca, który się zsyłał za grabież, i stróż etapny z głuchą swoją żoną. Parę minut oddalenia sołdata były dostatecznym czasem, aby woreczek i pieniądze znikły bezpowrotnie. Smutno było widzieć desperację tego biedaka, kiedy go aresztowano na następnym etapie, odjęto mu szablę i posłano do jego naczelnika, którego się bał niezmiernie. Tymczasem, nad powszechne oczekiwanie, naczelnik etapu szlachetnie się znalazł, bo zamiast oddawać sołdata pod sąd, pieniądze skarbowe własnymi popełnił, a desperującego sołdata wziął z sobą do domu. Podróż nasza jako dworan odbywała się na podwodach. Według prawa na nas dwoje dawała się jednokonna podwoda, tymczasem zaprzęgano nam wszędzie po parę koni a że u mnie było dużo rzeczy i tarantas duży, to najczęściej dostawałem trójkę. Jednak z powodu czasu roboczego, bo wszystko, co żyło, znajdowało się na zaimkach (tj. polach odległych zajętych pod rolę), miewaliśmy trudności z podwodami. Tak przeczekaliśmy trzy dni w Niżnie-Udińsku, powiatowym miasteczku już irkuckiej guberni, a przedtem jeszcze trzy na stacji Kamyszetskiej 206, w najokropniejszej puszczy i w największym niedostatku, bośmy ostatniego dnia nic już nie mieli do jedzenia, a dostać było niepodobieństwem, gdyż prócz poczty i etapu na 206 Właśc. Komyszetskaja.

102 102 kilkadziesiąt wiorst wokoło nigdzie żywej duszy nie było. Przed oknami poczty po godzinie staliśmy jak żebraki prosząc o odstąpienie kilku funtów chleba, ofiarując po 7 kop. za funt ale i to było bezskutecznie. Ratowały nas w tym dotkliwym poście gromady szampionów 207, które rosły na gnojowiskach pocztowych, a których użycie szczęśliwie przyszło mnie do głowy, z czego cała partia tj. politycznych skorzystała (gdyż z grażdańskimi, jakkolwiek to byli ruscy dworzanie, nie mieliśmy do czynienia jako z ludźmi bez żadnej oświaty i nałogowymi, a co większe, że zasad komunistycznych co do cudzej własności). W Niżnie-Udińsku zatrzymani przed ostrogiem czekaliśmy dość długo na przybycie horodniczego 208 pięknego nazwiska, bo zwał się Brodziński 209. Ten kazał nam do kantorki znosić wszystkie rzeczy i począł najściślejszą rewizję, którą dla mnogości rzeczy musiał odłożyć na dzień jutrzejszy, a nam kazał się mieścić w brudnej, małej, pluskwami zamieszkałej izbie. Wszystkich było nas osób czternaście, pomieszczenie więc było bardzo niemiłe, ale konieczność matką cierpliwości tak bez [brak wyrazu wyd.] dla braku podwód wysiedzieliśmy dni cztery, po czym wyruszyliśmy w dalszą drogę. Jeszcze przez dni kilka oko nasze nie spotykało nic innego jak dość znaczne góry, ile tylko okiem zasięgnąć pokryte czarnymi lasami niezmiernych sosen i od nich wyższymi jeszcze modrzewiami. Okolica przerażająca swoją dzikością, a niekiedy zachwycająca pięknością. Na kilka dni przed Irkuckiem góry poczęły się zniżać, lasy zamieniły się w step. Coraz częściej spostrzegaliśmy pola zasiane, domy po wsiach były zamieszkałe i często porządne czego nie spotykaliśmy na pozycji lesistej, gdyż zwykle znaczne wsie, z chat kilkudziesięciu złożone, stały zupełną pustką, bez dachów i okien, przypominając karawany afrykańskie, z których tylko szkielety świadczyły o poprzednim życiu. Wszystkie takie wsie opuszczone były jakoby przez rząd zbudowane i osiedlone posieleńcami, którzy przy pierwszej zręczności porzucali te domy i ruszali w świat w dalsze tułactwo. Jednako, o ile uważałem, niektóre miejscowości przedstawiały dla rolnictwa wszystkie dogodności prócz klimatu, który w ogóle na Syberii najszkodliwszy jest z powodu swoich przymrozków, późną wiosną i bardzo wcześnie z jesieni się pojawiających, a niekiedy nawiedzających i latem tak, że jedna mroźna noc pozbawia żywności niezmierzone przestrzenie. Nareszcie, po całomiesięcznej podróży, przybyliśmy do Irkucka 13 lipca 1867 r. 207 Szampin on (ros.) pieczarka. 208 Z ros.: naczelnika miasta. 209 Nie znaleziono urzędnika w Niżnieudyńsku o tym nazwisku.

103 103 Przybycie do Irkucka. Wyjście z ostrogu. Najęcie kwatery. Sprawa z panią Szulc. Zajęcie żony i moje. Przejazd panny Falskiej do Usola Na ostatnim etapie przed Irkuckiem 210 mieliśmy małą sprzeczkę o podwody z dostawszczykiem 211 onych, niejakimś panem Dziekońskim, zesłanym jeszcze z 31 roku. Przybywszy na etap, zapowiedział, abyśmy się gotowali do drogi, gdyż natychmiast przybędą podwody. Znudzeni nieakuratnością podwód, radzi byśmy co najprędzej zakończyć tę naszą pielgrzymkę, gdy wtem dowiadujemy się, że pan Dziekoński zamierza nas zamiast na parokonnych podwodach wieźć na podwodach o jednym koniu. Zajawiwszy nasze z tego powodu niezadowolenie, odwoływaliśmy [się] do odkrytego listu 212 nam wydanego z podpisem gubernatora krasnojarskiego w którym powiedziane było: dawać na dwóch po parokonnej podwodzie. Pan Dziekoński z początku począł się odzywać do nas jak do posieleńców, przypominając nam, że ludziom idącym po etapie, według prawa, podwody dają się tylko pod rzeczy. Ale kiedyśmy mu odpowiedzieli na to, że bilet gubernatorski obdarza nas innymi przywilejami, w których on zapewne jako sam ze stanu nieuprzywilejowanego nie musiał uczestniczyć, a jako ze słów jego wnosimy, musi być człowiekiem dość ograniczonym, a zatem nie zasługującym, abyśmy się z nim sprzeczali, lecz postanawiamy czekać, aż przyjdą dla nas podwody takie, jakich mamy prawo wymagać. Dziekoński zmienił ton mowy i począł nas prosić, zapewniając, że konie są dobre i że jednokonnymi podwodami prędzej nas dostawi niż chłopi na parokonnych, czego rzeczywiście dokonał. Jednak nie bez przykrości odbyliśmy tę drogę, bo pijany Dziekoński, chcąc nas przekonać o doskonałości swoich koni, wsiadł na mój tarantas, do którego zaprzągł parę, a goniąc bez miłosierdzia zostawił daleko za sobą resztę podwód. Z początku tamte dość szybko za nami zdążały, lecz coraz dalej poczęły ustawać aż pod miastem zupełnie sił im zabrakło. Kiedyśmy się zbliżali ku miastu i sam Dziekoński począł drzemać, pochód nasz stał się niezmiernie powolny. Tak zbliżyliśmy się pod sam przewóz, gdzie rozbudzony Dziekoński, spostrzegłszy dużo ludu oczekującego przewozu, dla nadania sobie powagi począł krzyczeć, aby nikt przed nim nie śmiał zajmować przewozu, gdyż on wiezie prestupnikow. Nie podobała nam się ta rekomendacja, ale musieliśmy połknąć tę pigułkę i rzeczywiście byliśmy przed innymi wpuszczeni 210 Stacja etapowa Zujewskaja lub Biliktujskaja. 211 Ros.: dostawcą. 212 Tu: z ros. zaświadczenie, zawiadomienie urzędowe.

104 104 na prom. Z promu zawieziono nas przed kancelarię policmejstra 213, którego nie znaleźliśmy już w domu, lecz uprosiliśmy pisarza, aby mej żonie jako dworzance i dobrowolnie idącej za mężem dozwolono było nająć kwaterę w mieście. Dla uniknienia ceremonii Amelka zamiast korzystać z listów polecających, które nas poprzedziły do Irkucka, i udać się do osób nam wskazanych, najęła kwaterę w hotelu [Mezgiera?], tuż obok dra Czekotowskiego 214 z warunkiem, że stamtąd nie wyjdzie ani na krok nigdzie, aż nim na to nie otrzyma pozwolenia policmejstra. Nazajutrz, po audiencji u policmejstra, który ją po ludzku, a co większa bardzo grzecznie przyjął i obiecał mnie wypuścić na miasto, jeżeli się z papierów przekona, że jestem na życie tu przysłany, a nie na posielenie, udała się do pani Szulc, aptekarzowej irkuckiej, dla oddania jej listu od pani Rodstwiennej 215, właścicielki złotych kopalni i krewnej pani Szulc. Lecz z powodu niby niezdrowia pani Szulc nie widziała się z Amelką, a kazała oświadczyć, że w dniu jutrzejszym o godzinie dwunastej będzie na nią czekała. W dniu jutrzejszym o naznaczonej porze [stawiła?] się Amelka, lecz co jej było za zdziwienie, kiedy panna służąca w imieniu pani Szulc oświadczyła, że pani jej, nie mogąc się osobiście widzieć, kazała zawiadomić, że wszystkie lekcje z jej dziećmi już są zajęte, a zatem zatrudnienia w jej domu mieć nie może, jednak wolnym czasem niech raczy ich odwiedzać. Porażona tą niegrzecznością, z boleścią w sercu weszła do domu, ciesząc się nadzieją, że może choć u policmejstra spotka ją pociecha i znajdzie pozwolenie na wypuszczenie mnie z ostrogu. Tymczasem cóż się dzieje: policmejster zapotrzebował statejnego mojego spisku z ekspedycji, ta zaś, [zapakowawszy?] od dawna moje papiery, zamiast takowego spisku przysyła konfirmację, w której naznaczono mnie do miejsc mniej oddalonych wschodniej Syberii na posielenie. Z tym papierem w ręku spotkawszy moją żoną, policmejster powiada, że tu nie może być 213 Policmajstrem irkuckm był wówczas płk Nikołaj Iwanowicz Wakulskij. 214 Piotr Czekotowski ( ), rodem z Mohylewszczyzny, dr medycyny, lekarz powiatowy w Borysowie i Mińsku, w 1863 r. naczelnik powstańczy Mińska. Zesłany początkowo za nieprawomyślność polityczną do guberni orenburskiej, następnie wezwany z powrotem do Wilna i skazany na osiedlenie w najbardziej odległych miejscach na Syberii ; na zesłaniu towarzyszyła mu poślubiona w więzieniu żona, Kazimiera z Bulewskich. Od ok r. mieszkał w Irkucku, zajmując się praktyką lekarską. Po kilku latach rodzina przeniosła się do Ufy, następnie do Smoleńska, gdzie Czekotowski zmarł. Mieli troje dzieci. 215 Apollinaria Iwanowna Rodstwiennaja, żona pułkownika Aleksieja Fiodorowicza Rodstwiennego, inspektora prywatnych kopalni złota w guberni irkuckiej, matka Lidii, która razem z mężem, gen. Alfonsem Szaniawskim, założyła w 1908 r. Moskiewski Uniwersytet Ludowy.

105 105 gawędy o pozostawieniu mię w mieście, a cała rzecz w tym, aby się wykręcić od kirynskiego 216 okręgu. Jak gromem porażona, biedaczka czas jakiś była w odurzeniu, nareszcie, opamiętawszy się, powiada, że to nie jest naznaczenie tobolskiego prykazu o ssylnych 217, a są to słowa konfirmacji. Policmejster pokazuje jej papier z ekspedycji ta bez zastanowienia rusza do ekspedycji, zaczyna na wszystko prosić sowietnika 218, aby kazał odszukać statiejnyj spisok. A kiedy ten, któremu to poruczono, wynajduje trudności, ona mu zręcznie wrzuca rubelka, czym dodaje ochoty w poszukiwaniu. I rzeczywiście, wynajduje statiejnyj spisok, w którym naznaczam się do irkuckiej guberni na posielenie, ukazem zaś z 19 Apriela 219 przechodzę na mieszkanie 220. Nimeśmy się przenieśli na nasze mieszkanie, nie mogliśmy odmówić zaprosinom na obiad państwa Czekotowskich. Obiadek był skromny, lecz jak na Irkuck wystawny, bo z trzech potraw złożony. Na trzecią potrawę były naleśniki z powidłami z czernic 221. Sądziłem, że ulubiona ta potrawa mojej żony prawdziwą jej zrobi przyjemność. Tymczasem zawiodłem się w oczekiwaniu: biedaczka bieganiną i wrażeniami zmęczona czuła się niedobrze i siedząc przy stole z niecierpliwością oczekiwała tylko końca obiadu, aby móc położyć się w domu co też natychmiast po przyjściu na kwaterę uczyniła. Ja zaś, nająwszy konia, ruszyłem do ostrogu po swój tarantas i rzeczy, które wprost już na kwaterę przywiozłem, po czym wziąwszy remizę, pojechałem do hotelu po żonę i ruchomości przy niej będące. Niemało się zgryzłem, zobaczywszy, że kilkogodzinny odpoczynek nie pokrzepił mojej żony, która ze znacznym wysileniem musiała się zwlec z łóżka, aby siąść na dorożkę i przejechać na nowe mieszkanie. Rozlokowawszy się według możności, udaliśmy się do spoczynku. I jakkolwiek zmęczenie prędko sen na powieki sprowadziło, jednak dzień jutrzejszy nie zastał nas weselszymi. Obojeśmy doświadczali w atmosferze irkuckiej coś dziwnie obcego dla siebie, jakiś chłód zionący z każdego czyniący towarzystwo nieznośnym. Toteż wieczory spędzaliśmy w samotności, wprawdzie co dzień odwiedzał nas Obuchowicz 222, mój krewny, jednak i ten, własnymi 216 Właśc. kireńskiego. Kireńsk miasto okręgowe w guberni irkuckiej. 217 Tobolskij prikaz o ssylnych (ros.) Tobolski Zarząd ds. Zesłańców, organ administracyjny zajmujący się zesłaniami na Syberii. Zarząd wyznaczał miejsce odbywania kary i gromadził informacje o wszystkich zesłańcach. 218 Sowietnik (ros.) urzędnik w randze radcy. 219 Chodzi zapewne o manifest cara z 16 IV 1866 r. 220 Ros. żitielstwo, żitje tu: zamieszkanie, rodzaj kary zesłania, nakazujący przebywanie w wyznaczonych miastach. 221 Tj. z czarnych jagód, borówek czarnych. 222 Napoleon Obuchowicz, ur. ok r., szlachcic z guberni mińskiej, student Uniwersytetu Moskiewskiego. Za dobrowolne wstąpienie do oddziału powstańców skazany

106 106 przejściami przybity, był więcej milczącym i nie w stanie rozweselić. Dzień po dniu mijały, a zajęcia nigdzie się nie znajdowało, a wydatki codzienne były już na nasze środki bardzo znaczne, Nareszcie odkryło się zajęcie dla mojej żony u państwa Popławskich 223 za 15 rs miesięcznie. Jakkolwiek to i bardzo nie mogło pokryć rozchodów, jednak jakoś już weselej było na świecie. Tymczasem taka zachodzi okoliczność. Towarzysze krasnojarscy, otrzymawszy mój list, w którym się użalałem na postępowanie pani Szulc, poczęli z sobą o tym jej znalezieniu się rozmawiać, nie zważając na to uwagi, że tej ich rozmowie był przytomny [Rapcewicz?], przyjaciel i niegdyś nauczyciel tej pani Szulc, który wysłuchawszy tę rozmowę, napisał list do Szulcowej, jakkolwiek bardzo grzeczny, jednak pełen dotkliwych i serdecznych wymówek. Otrzymawszy to pismo, w pierwszej chwili Szulcowa sądziła, że to ktoś z jej nieprzyjaciół w Irkucku napisał, i w gniewie, cała roznerwowana i trzęsąca się, wpada do Czekotowskich i pokazując ten zapowiada, że chce jechać do Siwersa 224, aby odszukać tego, kto jej śmiał takie przykrości napisać. Czekotowski posłyszawszy, że nasze nazwisko co chwilę się powtarza i główną gra rolę, wstrzymuje panią Szulc, zaręczając, że to musi być jakaś omyłka i że on bierze na siebie to wyświetlić. Zgodziła się na te poszukiwania pani Szulc, zostawując list w ręku Czekotowskiego, który go dlatego zatrzymał u siebie, aby usunąwszy go sprzed oczu Szulcowej, zatrzeć go zupełnie w jej pamięci. [dopisek Amelii Dybowskiej:] Były to wszystko drobne zapewne przykrości, gdy dziś po roku prawie je wspominamy, ale wtedy drażniły strasznie. Musiałam jeździć do pani Szulc, przepraszać nie wiem za co, bo potrzebując kawałka chleba, nie można było obrażać tych, którzy zaszkodzić nam mogli. Po miesiącu mieszkając w Irkucku, zajęłam się lekcjami w dwóch domach: u Popławskich za rub. 25 i u państwa Łagowskich 225, gdzie za 20 rub. dawałam cztery godziny dziennie. Było w 1864 r. na cztery lata ciężkich robót, karę odbywał w zakładach nerczyńskich w obwodzie zabajkalskim, w 1866 r. zwolniony z robót i przeniesiony na osiedlenie w guberni irkuckiej. Mieszkał w Irkucku, następnie, od 1871 r. w Wiatce, później w guberni czernihowskiej. W 1875 r. uzyskał zgodę władz na powrót w strony ojczyste, do rodzinnego majątku Kruhowicze w pow. słuckim. 223 Iwan Warfołomiejewicz Popławskij, radca dworu, prezes Zarządu Akcyzy Syberii Wsch., członek rzeczywisty Gubernialnego Komitetu Statystycznego. 224 Właśc. Siwierst, Piotr Aleksandrowicz, sekretarz gubernialny, urzędnik do specjalnych poruczeń przy generale-gubernatorze Syberii Wsch. 225 Józef Łagowski ( ), z Wołynia, absolwent Uniwersytetu św. Włodzimierza w Kijowie, lekarz w Korpusie Kaukaskim, potem w Żytomierzu. Czynny w Organizacji Narodowej, w 1863 r. skazany na sześć lat ciężkich robót, zesłany do Usola, od 1866 r.

107 107 to prawie za darmo, ale nic innego się nie zdarzało, a czekać nie było [słowo nieczytelne wyd.], bośmy ostatni czas przeżywali, odprawiliśmy służącą i Emil sam zajął się kuchnią i domowym gospodarstwem. Jeśli mnie było ciężko, to jemu sto razy ciężej oddać się pracy tak nowej dla niego i tak niestosownej sam piekł chleb, wymiatał pokoje, szorował rondle. Nikt prawie u nas nie bywał, my też nigdzie, bo parę razy obojętnie, prawie z góry przyjęci, prócz swoich, zraziliśmy się i zamknęli w sobie. Ale przykre to było życie, ani raz przez dni kilka nie mówiliśmy ani słowa do siebie nie przez niechęć, tylko tak byliśmy przybici, tak udręczeni swoim położeniem, że jedno drugiemu nawet ulgi przynieść nie było w stanie. Jedyną przyjemnością w tym czasie była kilkodniowa bytność panny Falskiej 226, która jadąc do narzeczonego do Usoli 227, a potrzebując zatrzymać się dni kilka w Irkucku, zajechała do nas. Choć nieznajoma, charakter jej tak łatwy, humor wesoły i swobodny i nas rozweselił. Pomagała Emilowi gotować, uczyła go różnych potraw. Swoje interesa najdoskonalej urządziła i zabrawszy księdza, ruszyła do Usoli. Widziałam niedawno ją, już jako panią Hundiusową: przestają na małym, kochają się i swobodni, i weseli. [koniec dopisku Amelii Dybowskiej] Z wyjazdem panny Falskiej wrócił dawny tryb życia, chociaż pod względem wydatków i przy niej nie zmienialiśmy onego. I nie brała nam tego za złe, bo sama przechodząc różne koleje, nauczyła się rozróżniać oszczędność od niegościnności. Zajęty domową służbą i potrzebami, nie miałem czasu ani odwiedzać innych, ani też byłem rad z odwiedzających: odrywali mię oni od zajęcia i tym niecierpliwili. Zauważywszy, że się marnują pozostałości od jarzyn i zeschłe kawałki chleba, kupiłem prosię, które naturalnie z rąk moich jak od swej karmicielki otrzymywało pożywienie. Z początku mieszkał z rodziną w Irkucku, gdzie prowadził rozległą praktykę lekarską. Zmarł w Irkucku. Żoną Łagowskiego była Olga z Juszkiewiczów, Rosjanka, którą poślubił na Kaukazie; mieli sześcioro dzieci: Marię, Konstancję, Wacławę, Michała, Józefa i Mikołaja. 226 Stefania Falska, ur. ok r., szlachcianka z guberni kowieńskiej, mieszkała w Wilnie. W powstaniu łączniczka Organizacji Narodowej, aresztowana w grudniu 1863 r., skazana na zesłanie do guberni tobolskiej. W 1867 r. przyjechała do Usola do narzeczonego, Adolfa Hundiusa, którego poślubiła 18 października. Adolf Hundius, rodem z Grodzieńszczyzny, był naczelnikiem powstańczym powiatu kowieńskiego, za co został skazany na karę śmierci, zamienioną na ciężkie roboty na Syberii. Po zwolnieniu z robót przebywał na osiedleniu w Krasnojarsku i Ufie, od 1874 r. mieszkał w Nikołajewie w guberni chersońskiej, zatrudniony na stacji kolei żelaznej. 227 Usol (Usole) osada pod Irkuckiem, gdzie znajdowała się warzelnia soli, miejsce odbywania kary ciężkich robót.

108 108 było to niezmiernie dzikie stworzeńko, potem oswoiło się do tego stopnia, że biegało za mną jak pies. Wypuszczone z zagrody, nie dawało mnie wolnego przejścia, nieustannie wywołując do swawoli naturalnie, świńskimi konceptami. Mnie jednak bawiło to oswojenie się zwierzęcia i niejedną chwilę smutku rozpędziły zabawne owego wybryki. Pewnego razu to oswojenie z niemałego wybawiło mię kłopotu. Po kilkomiesięcznym pobycie na kwaterze u Tugołykowych 228 przenieśliśmy się do domu obok będącego, do państwa Łagowskich, równie jak i my wygnańców, ale że on był doktorem i dość pomyślnie praktykującym mógł przeto najmować dom, w którym zamieszkawszy wierzchnie piętro, dolne odstępował innym, myśmy najęli to ono 229. Skutkiem nieuwagi, czy też może i niechęci służby, którzy być może mieli mnie do zarzucenia, że spełniając wszystkie teżsame, co i oni obowiązki, nie dzieliłem ich towarzystwa, a wolałem samotne posiedzenie z żoną niż ich rozmowy jednym słowem, nie wiem już, jakim sposobem prosię moje wybiegło na ulicę. Furman Łagowskiego jakoby chciał go zapędzić do nas na powrót, ale nie mogąc tego dokazać, zagnał do dawniejszej kwatery, po czym z gniewem przyszedł mnie oznajmić, że się tyle fatygował około mego prosięcia, i radząc, abym się natychmiast udał po niego zapewne bawiąc się już w myśli widokiem, jak będę wracał przez ulicę ze sporym prosiakiem na ramionach, z akompaniamentem 228 Zapewne chodzi o Tugołukowa: Dmitrija Jakowlewicza, urzędnika, lub Nikołaja Nikołajewicza, nauczyciela. 229 Pisząc o życiu zesłańców w Irkucku, Benedykt Dybowski wspomina także spotkanie z kuzynem właśnie w domu Łagowskich: Na ten wieczór proszony mieliśmy się ubrać świątecznie, przybyło dużo dam Rosjanek, tudzież ich mężowie, po części z biurokracji, po części z inteligencji kupieckiej, a także dużo naszych zesłanych z żonami. Dr Łagowski zajmował cały dom, żył wystawnie, przyjęcie było wspaniałe. Według zwyczaju, niewiasty i panny bawiły się osobno, mężczyźni osobno; zaraz po herbacie ustawiono dla mężczyzn stoły z kartami, zaś panie zajęły się, jak mój brat stryjeczny Emil, który był także na tym zebraniu, określił ploteczkami. Stojąc u drzwi do salonu, gdzie zebrały się damy, oglądaliśmy je z bratem Emilem, podszedł do nas dr Łagowski i nazy wał damy po imieniu, objaśniając ich godność i znaczenie; mówiąc o paniach, opowiadał, że ta i tamta ukończyły nauki na pensji dla «błogorodnych diewic [tj. dobrze urodzonych panien wyd.]», gdzie przełożoną jest hofdama [dama dworu wyd.], p. Byków. Emil zapytał, co takie panny «wynoszą» z tego zakładu? To wła śnie jest wielką zaletą imperatorskiego zakładu, że stamtąd nic nie wynoszą odrzekł dr Łagowski i dalej w żartobliwy, ostro sar kastyczny sposób opisywał nam dystyngowane damy zgromadzone w salonie. Milczkiem wynieśliśmy się, ja i brat Emil, na dół do sutereny w tym domu, gdzie mieszkał Emil z żoną swoją Amelią z Rewieńskich, która wówczas zajmowała się wychowaniem dzieci Łagowskiego, rusyfikowanych przez matkę prawosławną potajemnie przed mężem (B. Dybowski, Pamiętnik... od roku 1862 zacząwszy do roku 1878, Lwów 1930, s. 295, 296).

109 109 najfałszywszych wrzasków. Pojąłem go i sam nie wiedziałem, jak uniknę tego śmiesznego, lecz dla mnie bardzo niemiłego obrazku. Lecz nie mając czasu do stracenia, bo tu kradną w jedną chwilę, ruszyłem na dawną kwaterę. Przestraszone prosię widokiem obcych ludzi, w pierwszej chwili mnie nie poznało, po pierwszym zaś moim odezwaniu rzuciło się do mnie i jak pies karny ruszyło za mną przez całą ulicę do mieszkania. Staranie się o miejsce w tiemeńskiej fabryce. Warunki pani Łagowskiej w razie mego odjazdu na obowiązek. Zachwiane nadzieje z powodu Markiewicza. Śmierć Lipskiego. Przybycie moje do fabryki Kiedy tym trybem schodzą dni naszego życia, tj. żona przy lekcjach, a ja około kuchni i domu zajęty, oszczędzając grosz przez nią zarobiony, otrzymuję wiadomość, że w tiemeńskiej fabryce 230 odkryło się miejsce podwalnego 231 z miesięczną płacą po 30 rs. Z wielu względów to miejsce miało urok dla mnie, a mianowicie: 1. że wróciłby naturalniejszy między nami porządek, bo żona pilnowałaby domu, a ja zarabiałbym na utrzymanie, 2. że życie na wsi nierównie jest tańsze, 3. że w robotach usolskich, razem z mężem, mieszkała rodzona moja siostra 232, najukochańsza mnie z rodzeństwa, a Usole od fabryki oddalone tylko o 6 wiorst. Z właścicielem fabryki w dobrych był stosunkach dr Łagowski, u którego zamieszkaliśmy na dolnym piętrze, czyli w suterenach. Do niego więc udałem się o protekcję. Z początku zakrzyczał czego tam leźć, i tu marny chleba kawał, ale kiedy mu przełożyłem, że zbliżenie się z siostrą jest jednym z najgłówniejszych bodźców, obiecał pogadać z gospodarzem. Jednak niedługo cieszyłem się nadzieją, gdyż w parę dni potem, rozmówiwszy się z gospodarzem fabryki, przyniósł tę wiadomość, że do wybrania podwalnego upoważnił 230 Właśc. tielminskiej, telmińskiej. Tielminskaja kazionnaja fabrika (Telmińskie Rządowe Zakłady Przemysłowe) kompleks przedsiębiorstw w guberni irkuckiej (m.in. fabryki sukna, szkła, wytwórnie świec i mydła, młyny, cegielnie, garbarnie itd.; od poł. lat sześćdziesiątych XIX w. również gorzelnia), posiłkujący się głównie pracą przymusową więźniów, miejsce zesłań. Dybowski używa wszędzie niepoprawnej formy: tiemeńska. 231 Podwalnyj (ros.) pracownik gorzelni, browaru lub wytwórni octu, odpowiedzialny za pakowanie i przechowywanie towaru. 232 Sabina z Dybowskich towarzyszyła zesłanemu mężowi, Antoniemu Jeleńskiemu ( ), aresztowany w końcu 1863 r., w 1865 został skazany na piętnaście lat ciężkich robót. Jednak, podobnie jak większość zesłanych do Usola Polaków, nie był zmuszany do robót, utrzymując się z gospodarstwa i handlu. W Usolu Jeleńscy mieszkali we własnym domu.

110 110 uprawlajuszczego 233, a ten już kogoś umówił. Zasmucony tą wieścią, wróciłem do swego zajęcia, tj. do rondli i do prosięcia. Nie przeszło dwóch tygodni, aż taki staje się wypadek w fabryce. Przy kantorze 234 gorzelnianej spełniał obowiązek kantorszczyka 235 niejakiś Lipski 236 miał to być człowiek bardzo porządny i czynny. Po usunięciu podwalnego Linkiewicza zastępował on i jego miejsce, a że to był człowiek czynny i znany z uczciwości, przeto wyręczał często rządcę w wypłacie miesięcznej należności robotnikom. Dla przybliżenia się do kantory i podwału 237 przeniósł się z wolnej kwatery, w której mieszkał, do kwatery gospodarskiej przy podwale się znajdującej: obszernej, wesołej, na drugim piętrze z prześlicznym widokiem i bezpiecznej, bo pilnowanej przez dwóch stałych wartowników najętych do podwału. Z powodu przenosin na nowe miejsce przyszło do niego kilku kolegów, między innymi i znajomy nam z kraju Apolinary Świętorzecki 238. Przy herbacie pojawił się jedyny traktament sybirski, dowód wysokiego szacunku gospodarza, tj. kufel z gorzałką. W czasie tej biesiady przychodzi jakiś nieznajomy mężczyzna, dość nędznie ubrany, oświadcza, że jest politycznym więźniem, że razem z partią przybyły wyprosił się u starszego, aby go uwolnił z etapu, i jeżeli to się nie wyda nadużyciem gościnności, prosiłby o pozwolenie przenocowania w kwaterze Lipskiego jako w miejscu nieporównanie czystszym i wygodniejszym niż etap. Wrodzona gościnność Lipskiego nie dozwoliła mu słów tych dokończyć, posadził go między kolegami 233 Ros.: rządcę, administratora. 234 Kontora (ros.) biuro fabryki lub przedsiębiorstwa, tu: gorzelni; pol. dawn. kantor. 235 Kontorszczik (ros.) niższy urzędnik, pracownik kontory. 236 Franciszek Lipski, szlachcic, wójt wsi Krzywe w pow. krasnostawskim, oskarżony o formowanie oddziałów powstańczych i dowodzenie nimi, skazany na sześć lat ciężkich robót na Syberii. Po zwolnieniu z robót w 1866 r. przeniesiony na osiedlenie, znalazł zatrudnienie w Zakładach Telmińskich, u kupców Ostaninów. 12 XI 1868 r. został zamordowany w swoim mieszkaniu przez zesłańca Wasilija Dołżykowa. 237 Tu: magazyn. 238 Apolinary Świętorzecki, ur. w 1834 r. w Krzywiczach w guberni mińskiej, student Akademii Medyko-Chirurgicznej w Petersburgu i Uniwersytetu Moskiewskiego. W powstaniu należał do oddziału Pawła Dybowskiego Zaremby ; zagrożony aresztowaniem, ukrywał się w guberni tambowskiej, gdzie został zatrzymany i przewieziony do Wilna (wzięto go za poszukiwanego listem gończym Bolesława Świętorzeckiego, naczelnika wojskowego Mińszczyzny). Zesłany na osiedlenie na Syberii Wsch., mieszkał we wsi Kamionka w guberni irkuckiej, gdzie prowadził garbarnię, odwiedzał w Usolu swego brata Rodryga. W 1877 r. wyjechał do Królestwa Polskiego, a w 1888 powrócił na Litwę. Pozostawił spisany przez Zofię Kowalewską pamiętnik Ze wspomnień wygnańca (Wilno 1911), w którym wymienia Emila Dybowskiego jako zarządcę destylarni w Zakładach Telmińskich.

111 111 i jak najbliższego uczęstował. Nowo przybyły był człowiekiem dość otwartym, nie brakło mu ogłady światowej i różnych dość zajmujących powieści. Jedno tylko, co zwróciło uwagę wszystkich, to ta okoliczność, że nie mówił po polsku tak, jak na rodowitego przystało. Kiedy mu zrobiono tę uwagę, zmieszał się nieco, lecz niedługo się namyślając, wyznał, że jest chochłem 239 z urodzenia, lecz duszą jest Polakiem, bo z nimi wzrósł etc. Ta odpowiedź uspokoiła wszelkie podejrzenie i gość po odjeździe kolegów pozostał na noc w kwaterze Lipskiego. Następujący ranek był dniem umówionym na polowanie. Trzymając się tej umowy, towarzysz wycieczki przyszedł jeszcze o zmroku, aby obudzić Lipskiego i ruszyć na polowanie. Wszedłszy do mieszkania, głośno i głośniej jeszcze zawoławszy gospodarza, zdziwił się niepomału, widząc go nieruchomym, wziął więc go za rękę, aby go rozbudzić, lecz ręka była chłodna jak u trupa. Jakiś strach nieprzezwyciężony ogarnął przybysza, który wybiegłszy jak najspieszniej z kwatery, zawołał wartowników i ze światłem wszedł do kwatery Lipskiego. Ale jakież było ich zdziwienie, kiedy od progu drugiej izby poczuli pod nogami kałużę krwi rozlanej, a na łóżku spostrzegli trupa Lipskiego z rozrąbaną w poprzecznym kierunku głową tak, że nos i prawe oko oddzieliło się od czoła, a ręka, która spieszyła widać przy pierwszym cięciu zasłonić głowę, sterczała pozbawiona trzech palców, spoczywająca na skroni równie przeciętej. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, pobiegli z tą wieścią do starszyny, ten do zasiedatiela, który natychmiast przybył, opieczętował kwaterę i rozpoczął poszukiwania. Od stróżów dowiedział się natychmiast, że w wigilię śmierci w kwaterze Lipskiego było kilku kolegów i jak długo tam oni bawili, stróże określić nie mogą, bo nie widzieli wychodzących. Wieść o śmierci Lipskiego lotem błyskawicy rozbiegła się pomiędzy Polakami i wszystkich przejęła grozą. Mimo wiedzy zbiegli się w jedno miejsce i poczęli opowiadać o wieczornym zebraniu naturalnie, podejrzenie padło na gościa nieznajomego, którego zostawiono w kwaterze Lipskiego, a którego nikt potem nie widział. Lecz kto był ten nieznajomy, obecni [na] wczorajszym zebraniu odgadnąć nie mogli. Poczęli więc opisywać powierzchowność, a między innymi przymiotami wymienili, że dobrze grał na gitarze, dość przyjemnie śpiewał i że opowiadając o swej przeszłości, wymienił, że będąc w wojsku, służył pod jenerałem Sukulskim 240 [?]. Figura nieznajoma jest Dołżykow odezwie się jeden z naszych nazwiskiem Niebyłowski Chochoł (ros.) pogardliwa nazwa Ukraińca. 240 Nie znaleziono generała ros. o takim lub podobnym nazwisku. 241 Wiadomo o dwóch Niebyłowskich, prawdopodobnie braciach, którzy przebywali wówczas w guberni irkuckiej; obaj pochodzili z pow. żytomierskiego. Wincenty,

112 112 poznałem go w Krasnojarsku, będąc tam przez kilka tygodni w peresylnej; jest to oficer wojsk rosyjskich, nie wiem, za jakie sądzony przestępstwo, ale to wiem dobrze, że naznaczony do katorgi, a jako dworzanin musiał trafić do Usola. Postanawiają więc naprędce tam się udać dla ścigania winowajcy, a że naszym wzbroniony jest wjazd do Usola, więc udają się do gminy, aby starszyna ruszył z nimi do Usola ostatni robi im trudności i zwleka czas na próżno. Zniecierpliwieni tym postępowaniem starszyny, biorą konia gospodarskiego i wyprawują dwóch do Usola, Świętorzeckiego i Niebyłowskiego. Obaj udają się wprost do komendanta robót, Turowa 242. Oczekując w przedpokoju audiencji, słyszą następną rozmowę: I tak, Lipski już nie żyje, a co szkaradniejsze, że zabójcą jest Polak, i współtowarzysz jego, Świętorzecki. Jest to człowiek gwałtownego charakteru, osobliwie przy szklance do awantur skłonny. Z wieczora był w gościnie u Lipskiego, przy tej zręczności pili, i nie podlega żadnej wątpliwości, że to jest jego sztuka. Jadę natychmiast do fabryki, aby go aresztować. Opowiadającego będący w przedpokoju poznali po głosie był to zasiedatiel (u nas stanowy) fabryki. Nie mogąc dłużej znieść tak strasznego [stronnego?] podejrzenia, nie doczekawszy się wezwania, ruszył Świętorzecki do komnaty komendanta i zarekomendowawszy się z góry, że jest z fabryki i nazywa się Świętorzecki, w niemałe wprowadził zdumienie obydwóch. Cóż tu panów sprowadza? zapytał po chwili komendant. Chęć ujęcia zbójcę Dołżykowa, który wczoraj będąc pod innym nazwiskiem w fabryce, dopuścił się zbrodni na koledze Lipskim. Otóż przybyliśmy prosić pana, abyś kazał go ująć, a my postaramy się o dowody w obwinieniu jego. Posłano po Dołżykowa, ale już go w Usolu nie było; dokąd ruszył, nikt nie wiedział, tylko dowiedziano się, że wyszedł w południe dnia poprzedzającego i że musiał być w nocy w Usolu, gdyż zabrał buty furmana Turowa, a na to miejsce zostawił własne, po których opatrzeniu zauważono, że jednemu brakowało obcasa. Zasiedatiel ruszył do fabryki, zaleciwszy naprzód w Usolu poszukiwać Dołżykowa. Tymczasem w fabryce porobiono następne odkrycia. Starszyna ze świadkami opieczętowując kwaterę z trupem Lipskiego, znalazł czapkę, którą ur. ok r., należał do oddziału powstańczego, został skazany na osiem lat ciężkich robót; po zwolnieniu z robót przebywał na osiedleniu w guberni irkuckiej, w 1879 r. wyjechał do guberni penzeńskiej, od 1881 r. prawdopodobnie mieszkał w Jekaterynosławiu. Wojciech, ur. ok r., dymisjonowany porucznik, za dostarczanie broni powstańcom skazany na cztery lata ciężkich robót; w 1866 r. zwolniony z robót i przeniesiony na osiedlenie w guberni irkuckiej; w 1880 r. nadal przebywał na Syberii (odmówiono mu prawa powrotu do kraju). 242 Nikołaj Iwanowicz Turow, dymisjonowany oficer saperów, urzędnik do specjalnych poruczeń przy Głównym Zarządzie Syberii Wschodniej, komendant irkuckiej warzelni soli w Usolu.

113 113 koledzy Lipskiego przyznali za cudzą. Także na schodach od kwatery Lipskiego znaleziono obcas od buta, który również był przez starszynę zachowany. Obcas przyłożony do obuwia świadczył, że do niego należał. Wszelka więc wątpliwość została usunięta, zabójcą przyznany Dołżykow, a podejrzenie ze Świętorzeckiego zdjęte. Zasiedatiel użył wszelkiej usilności, aby odszukać zabójcę, i rozesławszy szpiegów dla poszukiwania śladów Dołżykowa, potrafił go odkryć i pochwycić. Z początku Dołżykow do niczego się nie zeznawał, lecz kiedy mu przedstawiono fakta udowadniające jego zbrodnię, przyznał się do niej, poczytując za powód (rozdrażniony) patriotyzm wrodzony mu jako prawdziwemu ruskiemu, niecierpiący przeczenia, a rozdrażniony do najwyższego stopnia rozmową z Lipskim, którą on prowadził po wyjściu wszystkich z kwatery. Jak się rozstrzygnie sprawa Dołżykowa o to zabójstwo, dotąd nie wiadomo, gdyż już siedm miesięcy przeszło od czasu zabójstwa, a Dołżykow dotąd siedzi w irkuckim ostrogu O sprawie zabójstwa Lipskiego przez Dołżykowa pisze też Wacław Lasocki: Do wypadków niezwykłych, które wstrząsnęły całym naszym jestestwem w czasie pobytu naszego w Usolu, zaliczam, oprócz tragicznej śmierci szanownego Tomasza Ilnickiego, której szcze góły i sprawcy nie zostali ujawnionymi, zgon kolegi naszego Lipskiego, który wyszedłszy w roku 1866 na posielenie, otrzymał posadę o wiorst kilka od Usola w fabryce telmińskiej i był zamordowany przez znanego nam już z Połtawy, Tambowa i Kazania zbrodniarza Dołżikowa. Nikczemnik ten, przybywszy do Usola, mimo wszelkie niegodziwości, jakich się względem nas dopuścił, ośmielił się być u mnie, prosząc o protekcję, a właściwie, jak się potem okazało, celem zapoznania się do kładnego z rozkładem naszego mieszkania. Dałem mu rubla, z warunkiem, aby mię przestał uważać za swego znajomego. Od tej chwili nic już o nim nie wiedziałem aż do czasu, gdy nadeszła wieść o zamordowaniu Lipskiego i schwytaniu jego zabójcy. Dołżikow w drodze na Syberię gorliwie uczył się od spotykanych w więzieniach Polaków pieśni patriotycznych i ich języka, by mógł łatwiej udawać przestępcę stanu tej narodo wości. Dowiedziawszy się, że Lipski ma się z robotnikami w oznaczonym dniu rozpłacać, wymknął się z Usola, gdzie był w ciężkich robotach, a będąc Lipskiemu nieznanym, przedstawił mu się jako rodak, uwolniony z katorgi i zdążający do swej włości na posielenie, prosząc o przyjęcie na nocleg. Lipski, nic nie podejrzewając, najchętniej udzielił gościny, a gdy usnął, Dołżikow, wydobywszy z worka topór, jednym cięciem pozbawił życia zacnego gospodarza, zabrał, co było pod ręką, i ruszył do Irkucka, gdzie dostawszy się do gabinetu Łagowskiego, ucałował go niespodzianie w nogi, upokorzył się i za przeszłość przepraszał, błagając, aby na dowód prze baczenia i zaufania dał mu jakieś polecenie do Usola. Zmę czony tą sceną Łagowski zgodził się na danie mu paczki z lekarstwami dla apteczki usolskiej, adresując ją na imię Romana Bnińskiego. Dołżikow, opuściwszy mieszkanie Ła gowskich, z całą bezczelnością powracał do Usola, ale w drodze został pojmanym. Ja zaś, dziwnym zbiegiem okoliczności, wezwany byłem do chorej żony zasiedatiela w telmińskiej fabryce i znalazłem się tam w chwili, gdy pojmanego, skrę powanego powrozami i okutego w kajdany zbrodniarza przywieziono dla oddania w ręce sprawiedliwości. Zasiedatiel zapytał

114 114 Ze śmiercią Lipskiego nowy odkrył się wakans w fabryce, gdyż dwa miejsca były do zajęcia: jedno po ś.p. Lipskim, drugie po Listkiewiczu miejsce podwalnego. To ostatnie przez nowo przyjętego rządcę, pana Niedoszywina, było wprawdzie przyobiecane niejakiemuś Markiewiczowi 244, ale gospodarz, dowiedziawszy się o złej konduicie i (dwuznacznej) podejrzanej uczciwości pana Markiewicza, stanowczo się sprzeciwił jego przyjęciu. Zawiadomiony o nowo odkrywającym się miejscu, Łagowski powiedział o tym swojej żonie, ta zaś przynosząc do nas tę pomyślną wiadomość, robi tylko tę uwagę, że mąż jej mógłby się teraz wystarać dla mnie tego miejsca, żeby nie był powstrzymywany tą myślą, że razem z naszym odjazdem dzieci jego, które się obecnie uczą przy mojej żonie, znowu będą musiały zmienić nauczyciela a nim się takowy znajdzie, przez czas jakiś pozostać bez niego. Zrobiłem uwagę, że tej obawie łatwo zaradzić, gdyż żona zgodzi się pozostać na czas tak długi, aż nim się nie znajdzie nauczyciel. Jednak ta uwaga nie wydała się zaspokajająca dla pani Łagowskiej odpowiedziała mnie, że częste zmiany nauczycieli są szkodliwe dla dzieci i że ona życzyłaby, aby żona zajmowała się do wiosny. Rozumiejąc pod wyrazem wiosny onej początek, a pragnąc niezmiernie opuścić nieznośny dla nas Irkuck, zgodziliśmy się na ten warunek. Toteż pod względem nauczycielki zaspokojony pan Łagowski począł się starać o to mnie uprzejmie, czy nie chcę tego ptaszka oglądać, ale gdy obawiając się, aby do mej znajomości się nie przyznał, odrzekłem, iż wcale nie pragnę go widzieć, nie nalegał więcej; słyszałem więc tylko przez sień rozmowę między policjantem i winowajcą. Uderzony kilka razy w twarz Dołżikow od razu do zabójstwa Lipskiego się przyznał, dodając na swe usprawiedliwienie, iż Polak, którego zabił, lżył w jego obecności monarchę, czego on, jako wierny poddany, znieść nie mógł. Oburzony w najwyższym stopniu zasiedatiel począł go bić i kopać nogami, zapytując:,,a zabrane pieniądze, ubranie i obuwie Lipskiego, to także patriotyzm?, po czym kazał go przykuć do ściany w jednym z pustych domów telmińskiej fabryki, której mieszkańcy w ciągu dni kilku mogli go oglądać. Cała ta sprawa skończyła się na zwiększeniu ilości lat kary w ciężkich robotach i wyprawieniu Dołżikowa za Bajkał, o ile pomnę, do Akatui (W. Lasocki, Wspomnienia z mojego życia, t. II: Na Syberii, przygot. do druku M. Janik, F. Kopera, Kraków 1934, s. 215, 216). 244 Być może chodzi o jednego spośród kilku zesłańców o tym nazwisku, znajdujących się wówczas w guberni irkuckiej: Franciszek, ur. ok r., mieszczanin z Opola w guberni lubelskiej, za czynny udział w powstaniu skazany na cztery lata ciężkich robót, od 1866 r. na osiedleniu, przebywał w guberni irkuckiej co najmniej do 1884 r.; Mikołaj, ur. ok r., szlachcic z Kijowszczyzny, skazany na dziesięć lat ciężkich robót, karę odbywał w Pietrowskiej hucie żelaza, po zwolnieniu z robót do 1876 r. mieszkał w guberni irkuckiej, następnie w guberni jekaterynosławskiej; Wincenty, ur. ok r., podoficer w wojsku rosyjskim, w powstaniu należał do oddziału, następnie ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem, skazany na karę śmierci, zamienioną na dwanaście lat ciężkich robót, po zwolnieniu z robót w okr. wiercholeńskim przebywał na osiedleniu w guberni irkuckiej.

115 115 miejsce dla mnie i tą razą z pomyślnym skutkiem, gdyż wkrótce miejsce to zostało mnie przyrzeczone. Dla lepszej rekomendacji Łagowski pokazał przyszłemu mojemu mecenasowi atestat mój z uniwersytetu, po czym sam się mu rekomendowałem. Przyjął bardzo grzecznie, chociaż z pewnym tonem i impozycją; prosił siedzieć i traktował papierosem. Zamiast mówić o obowiązku, który ma mnie poruczyć, i kondycjach, na jakich mam spełniać ony, polecił mnie, abym napisał prośbę do gubernatora o pozwolenie mnie przejechania do fabryki na obowiązek i żebym z tą prośbą przyszedł do niego. Kiedym uczynił ostatnie, pan Biełogołowy 245 poświadczył pod spodem tej prośby, że rzeczywiście zgadza się przyjąć mnie na obowiązek do swej fabryki. Po czym prośbę podałem gubernatorowi i rychło otrzymałem pozwolenie. Toteż 2 grudnia 1867 r. rozłączyłem się z ciężkim żalem z drogą moją żoną, zostawując ją w obcym domu, gdzie ani jednego nie miała serca, które by jej było bliższe, i ruszyłem do fabryki. Według wskazania gospodarza zatrzymałem się u pana Żurakowskiego, nadzorcy fabryki szklanej. Tam znalazłem o kilka godzin przede mną przybyłego pana Cezarego Papczenkę, któremu dostał się obowiązek po Lipskim. Ponieważ rzeczami swoimi zawaliliśmy szczupłą kwaterę Żurakowskiego, przeto obu nam spieszno było jak najprędzej uwolnić go od tego najazdu. Toteż w tym samym dniu jeszcze przenieśliśmy się na kwaterę, którą nam wskazano. Było to pomieszkanie nad podwałem: obszerne, z sufitami nadzwyczaj wysokimi, bo za czasów, kiedy fabryka telmińska była katorgą, obecne nasze mieszkanie było kazarmą. Jak we wszystkich kaziennych budowlach, coś było tam niemiłego, a gdy do tego dodamy, że tylko ściana dzieliła nas od pokoju, w którym niedawno był zabity Lipski i gdzie dotychczas jeszcze są krwawe ślady zbrodni to łatwo pojmie każdy, jak niemiłego doznawaliśmy uczucia. Zarządzającym po części gorzelnianej był pan Niedoszywin, do tego więc jako podwładny musiałem się zgłosić. Przyjął mnie bardzo zimno, poglądając na mnie z ukosa. Sądziłem, że ten wzrok spode łba jest mu wrodzony, ale przekonałem się wkrótce, że to było oznaką niechęci dla mnie, gdyż nie dając mnie przez cały miesiąc żadnego zatrudnienia, a potem pomierzywszy podwał o kilku beczkach, pisał nieustannie do gospodarza, uskarżając się, że upada pod nawałem pracy, gdyż otoczony niedoświadczonymi i nic niepojmującymi, jak podwalny, ludźmi musi robić za nich i za siebie. Te ciągłe skargi poczęły niecierpliwić gospodarza i zmusiły go w rodzaju wymówki pokazać 245 Apołłon A. Biełogołowyj ( ), przemysłowiec, działacz społeczny, publicysta. Prowadził rozległe interesy handlowe na Syberii, m.in. zarządzał Telmińskimi Zakładami Przemysłowymi.

116 116 list Łagowskiemu jako mojemu protektorowi. Tą drogą doszła ta wiadomość do mnie i objaśniła o niełaskawym usposobieniu. Takie pomawianie mnie o głupotę, naturalnie, że mocno mię ubodło. Nie odkładając przeto długo, jak tylko przyjechał gospodarz, ruszyłem do niego i wypowiedziawszy to, co mnie zakomunikował Łagowski, spytałem: Czy i pan podzielasz zdanie o mojej nieudolności do tego wzniosłego zatrudnienia?. Ale gospodarz zaprzeczył wiadomościom przez Łagowskiego zakomunikowanym i zaręczył, że owszem, dobre otrzymał atestacje o mnie nie tylko od rządcy, ale i od gubernskiego rewizora podwału, który chwalił porządek i akuratność panującą w podwale. Te to ostatnie słowa rewizora zamknęły usta Niedoszywinowi, który sam nieskończenie głupi zdetonował się przy pochwale i przystał na oną, dowodząc, żem już oswoił się z zatrudnieniem. Ażeby pojąć stopień ukształcenia i bystrości pana rządcy gorzelnianego, dosyć byłoby zajrzeć w księgę, w której się zapisują rzeczy do gorzelni potrzebne tam własną jego ręką zapisano: требуется для винокуренного завода два термометра или Реомюра 246 i takich mnóstwo kawałków. Uspokojony wróciłem do mego zajęcia i bez żadnych ważnych wypadków przetrwałem aż do czerwca. Tu zaszła okoliczność, która o mało nie pozbawiła mię służby. Dla opatrywania beczek, sprzedawania spirytusu, przyjmowania onego z gorzelni, oczyszczania przez węgle było mnie dano trzech ludzi. W początkach, kiedy rozchód na spirytus był znaczniejszy i w podwałach mniejsza liczba beczek się znajdowała, rzeczywiście niewiele było zajęcia i jeden z roboczych, bednarz, mógł się i inną trudnić robotą. Obecnie zaś nagromadziło się w podwałach górą 200 beczek spirytusu, z gorzelni postępowały nowe zatem w podwałach roboty było dosyć, osobliwie zwróciwszy uwagę na to, że beczki były modrzewiowe i nędznie zrobione. Tymczasem niespodzianie wpada chłopiec i powiada: Kazano, aby jeden ze sliwszczyków 247 ruszył wozić lód do gorzelni. Przepędziłem malca, wtem przybiega drugi z powtórzeniem rozkazu i z dodatkiem, że takowy pochodzi od Niedoszywina, naszego rządcy. Ruszyłem więc do pana rządcy, aby mu przełożyć niewłaściwość jego rozporządzenia, ale on nie chciał słuchać na żadne moje uwagi, dowodząc, że oni nie mają czego robić w podwałach. Odpowiedziałem mu na to: Jak pan możesz samego siebie tak potępiać? Jeżeli dziś, kiedy jest więcej niż 200 beczek w podwale, oni nie mają czego robić, za cóż dawałeś im pan pieniądze dotychczas, kiedy podwały były prawie próżne?. Nic nie odpowiedział na to 246 Dla gorzelni potrzebne są dwa termometry, czyli Réaumury. [Skala Réaumura skala pomiaru temperatury, obecnie niestosowana]. 247 Sliwszczik-razliwszczik (ros.) pracownik zatrudniony w gorzelni przy rozlewaniu np. spirytusu do butelek, beczek itp.

117 117 moje zapytanie, tylko mruknął, że to jest rozkaz gospodarza. Pan jesteś rządcą gorzelnianym rzekłem i gdybyś przełożył gospodarzowi, nie odjęto by ode mnie człowieka. Gdy zaś to jest i pańskie zdanie, to pozwól pan sobie oświadczyć, że ja za nieakuratność mogącą się przytrafić z beczkami odpowiadać nie będę, a nawet, co byłoby najwłaściwiej, to żebyś pan razem z człowiekiem i klucze ode mnie zabrał, gdyż ja nie rozumiem, jak można spełniać obowiązek, wiedząc, że się on spełni nieakuratnie. Jednak on kluczów ode mnie nie przyjął, a ja tymczasem wyszedłem. Dnia jutrzejszego zauważałem, że pan rządca chodzi niezmiernie nadęty, ale na to nie zwróciłem uwagi. Lecz chcąc na wszelki wypadek zjednać dla siebie gospodarza, ruszyłem do niego z małym jaszczykiem 248, służącym za próbę do zastosowania emalii, tj. powłoki wewnętrznej w beczkach, strzegącej spirytus od wyciekania i ulatniania się z beczek. Zaledwie wszedłem do sali, nim się mogłem oddalić od progu, z miną niezmiernie imponującą i głosem niezadowolenia odezwał się gospodarz: Как вы осмелились кричать на управляющего и бросать ему ключи! 249. Ani krzyczałem, ani też ciskałem mu kluczami odpowiedziałem. Przecież więcej mu wierzę niż panu i jestem pewien, że tak zacna osobistość jak Andrej Iwanowicz nie poniży się do tego stopnia, aby miał za swego podwładnego niesłuszne zanosić skargi. Czy pan wiesz, że on jest przedstawicielem samego gospodarza i pan jemu ubliżając, mnie ubliżasz? wszystko to było wypowiedziane tonem pełnym pogardy. Serce się ścisnęło, brała mnie pokusa plunąć na tę głupią służbę, lecz wspomniawszy, że tym sposobem będę zmuszony znowu osiąść na chlebie żony i nie będę mógł jej uwolnić od zatrudnienia, w którym podobne przysmaki ona połykać musi, zniosłem te obelgi i mocno zirytowany poszedłem do domu. Jednak niełatwa to była do strawienia potrawa dzień cały minął, a kawałka chleba nie mogłem spożyć ze zmartwienia. Zniecierpliwiony takim stanem postanowiłem jakikolwiek koniec temu położyć. Różne myśli snuły się po głowie, to żalem, to obrażoną dumą dyktowane, jednak po zastanowieniu przemógł rozsądek, który zadecydował, że przykrość zniesienia tej obelgi jest mniejsza aniżeli będą te, jakie wynikną ze stracenia obowiązku. Tak więc ruszyłem do Niedoszywina, aby z nim ostatecznie się rozmówić. Niespodziane zjawienie się moje, i to w pustym jego mieszkaniu, bo nikogo w tej chwili z domowników nie było, widocznej nabawiło go trwogi. Jeszcze widoczniejszą stała się ona, kiedym na jego pytające spojrzenie odpowiedział stanowczo, że przyszedłem, aby się ostatecznie z nim rozmówić. 248 Jaszczik (ros.) skrzynka, szuflada. 249 Jak pan śmiał krzyczeć na rządcę i rzucać mu klucze!

118 118 Что же вам угодно? 250 jąkając się ze strachu, zapytał. Oto tego, abyś pan szczerze mnie odpowiedział, czy mogę służyć pod panem czy nie, tj. czy będziesz przed gospodarzem wymyślał na mnie czy nie? A proszę o szczerość, gdyż jeżeli pan powiesz, że nie życzysz służyć ze mną, to ja się bez zwłoki i żalu do pana usunę, gdyż teraz jeszcze znajduje się w mieście przy obowiązku żona moja, a jej praca do czasu i mnie będzie mogła przetrzymać. Jeśli zaś pan teraz mnie zatrzymasz, aby potem, po zerwaniu z miejsca żony, oczerniwszy mnie, usunąć, to wtenczas słuszny mój żal do pana będę się starał zaspokoić. Na to Niedoszywin: Żadnej do pana niechęci nie mam i czernić nie myślę. Zastanowiwszy się sam w tej chwili, żałuję, żem się skarżył gospodarzowi, ale pobudził mnie do tego nadsmotrszczyk 251 gorzelniany, który przy wielu słuchaczach zaczął mnie wmawiać, że się nie ośmielę pójść do podwału, gdyż podwalny z kantorszczykiem mię obiją. Obrażony tymi uwagami i śmiechem obecnych, a nadto przypomniawszy rozgniewaną i bladą pańską fizjognomię, kiedyś wyszedł po rozmowie ze mną, pomyślałem sobie, żeś gotów pójść do gospodarza i na mnie nagadać. Ruszyłem więc co najprędzej, aby pana uprzedzić. Jakże pan mogłeś posądzić mnie zdolnym do takiego świństwa?! krzyknąłem naprędce. A cóż? Byłeś pan blady ze złości, przypuszczałem, że tak zrobisz. I ja nie zrobiłbym tego głupstwa, żeby nie te drwiny nadsmotrszczyka. A więc i pan widzisz, że niesłusznie naraziłeś mię na przykrość, gdyż w moim postępowaniu pan żadnego nie doznałeś ubliżenia. W słowach nie, ale pan tak głośno mówiłeś, że ktoś z boku mógł sądzić, że pan mnie łajesz. Zawsze ja jestem pańskim przełożonym, to mię kompromituje przed ludźmi. Pan się zbytecznie poddajesz chwilowemu wrażeniu, a trzeba się powstrzymywać przecie. Ja bardzo dobrze rozumiem, jak przykra jest uległość, i to często ludziom mniejszej od nas wartości. Ja znam to do siebie, że mi wiele brakuje. Zarozumiały nie jestem, ale zawsze jako przełożonemu pewien wzgląd mi się należy. Taka szczerość z jego strony kompletnie mię rozbroiła. Podaliśmy sobie ręce na znak zgody i pożegnałem go z zapewnieniem, że odtąd nie będzie miał powodu uskarżać się na mnie. I w rzeczy samej, oto rok przeminął, a dotąd prócz podziękowania nic innego nie słyszałem od Niedoszywina nie tylko, że dla mnie był najgrzeczniejszym, ale zawsze i odzywał się najlepiej. 250 Czegóż pan sobie życzy? 251 Ros.: nadzorca, inspektor.

119 119 Ponieważ wspomniałem był o nadsmotrszczyku, przeto poświęcę kilka słów na określenie tego człowieka. Nadsmotrszczyk tak się nazywa stróż rządowy najmowany od akcyzy dla pilnowania ilości zatoru według normy objawionej, ilości spirytusu wypędzonego etc. Jest to obowiązek najpodrzędniejszy po akcyznej części i nie dający żadnej rangi. Spełniający ten obowiązek, nazwiskiem Lipiński (od wsi Lipki, w której się urodził), z natury próżny i ograniczony, chciał sobie wyjednać uległość i poważanie, a to przez ubiór porządny, chwalenie się stosunkami i traktowanie wszystkich z góry. Tej właśnie metody chciał i ze mną używać, polecając mnie, abym spełniał te czynności, które jemu poruczone były przez jego władzę. Kiedym mu zrobił uwagę, że nic o tym nie wiem i do mnie to nie należy, on się odwrócił do Niedoszywina z poleceniem, aby mnie zakomunikował. Niedoszywin, zaambarasowany, sam co prędzej zaczyna spełniać te czynność. Widząc to jego zajęcie, powiadam: Jeżeli to jest naszym obowiązkiem, ja się ani na chwilę nie odmawiam i proszę o dozwolenie wypełnienia mnie tej roboty. Wtem z powodu spuszczenia brahy 252 gorzelnik prosi, abym się wstrzymał z wymiarem naczynia, com też i uczynił. Gdy zbliżył się nadsmotrszczyk i zapytał, czemu nie mierzę, bo brahę mają zaraz spuszczać. Ale nie spuszczają jeszcze. Ale natychmiast to nastąpi. Przecież nie nastąpiło. Widząc, że nastaje o wymierzanie, kazałem robotnikom, aby robotę kontynuowali. Nie wymierzyliśmy jeszcze kilku wiader, kiedy znowu zbliża się nadsmotrszczyk i powiada, abym się wstrzymał na dzisiaj. Owszem, lepiej skończyć tę robotę, przecie nic nam nie przeszkadza. Ale ja tego życzę. Jam obowiązany stosować się do mego obowiązku, a nie do pańskiego humoru. Kiedy tak, to jutro wstrzyma się gorzelnia odzywa się Lipiński, ze znaczeniem spoglądając na Niedoszywina. Jeżeli pan będziesz powodem wstrzymania, to wierz pan mnie, że potrafią, i to bardzo dotkliwie, z pana tę stratę powetować. Dla mnie zaś ta pogróżka straszna być nie może, bo ja spełniam tylko mój obowiązek. Jak gdyby nie słysząc tych słów, odzywa się Lipiński: Jednak ja powiem okrużnemu nadziratielowi 253, że obowiązek podwalnego musi spełniać człowiek mogący być odpowiedzialnym, nie zaś jakiś Polak pozbawiony praw. 252 Braha ciekły produkt uboczny powstający przy produkcji spirytusu. 253 Z ros. nadzorcy, inspektorowi okręgowemu.

120 120 Do żywego obrażony tymi słowy odpowiedziałem: Jestem tu na obowiązku za wiedzą i z dozwolenia gubernatora, o czym musi być wiadomo okrużnemu, toteż niewątpliwie na pańską uwagę odpowiedziałby, że komunikując to gubernatorowi, stałby się w jego oczach tak nierozsądny, jak pan w tej chwili w oczach naszych. Co się zaś tyczy braku praw, to się pod tym rozumie odjęcie mnie tych praw, które osobom pańskiego położenia nie dozwoliłyby odejść od progu mojego mieszkania rzecz więc bardzo prosta, że taki człowiek porównany z panem uważa się za człowieka w towarzystwie bardzo upadłego, jednak w każdej chwili łaska monarsza może zmienić to moje położenie. A i powiadam panu, ogromna jest między nami różnica, o której radziłbym panu nie zapominać, gdyż mnie bynajmniej nie zaślepia pański ubiór, a stanowisko, które zajmujesz w pięćdziesiątym roku życia, ręczy, że i obity nie znajdziesz w swych protektorach obrony, którym to musiało się już nieraz obić o uszy. Spotkałem pęcherzy 254 w mym życiu, toteż nietrudno mnie pana ocenić. Po takim wystąpieniu naturalnie, że miałem w nim nieprzyjaciela szukającego rozmaitymi sposobami mnie szkodzić. Fabryka Telmińska. Jej pochodzenie, ludność. Stosunki pomiędzy służącymi w fabryce Ruskimi i Polakami. Wieczór pojednawczy. Taniec. Ożywienie towarzystwa przez gospodynię wieczoru. Zakończenie zabawy Fabryka Telmińska był to zakład rządowy, głównie sukien i szkła. Roboty wykonywane były przez ludzi zesłanych do ciężkich robót za różne przestępstwa, toteż panował tu za czasów rządowych straszny rygor. Za wstąpieniem zaś na tron Aleksandra II i zniesieniem pańszczyzny fabryka Telmińska została zamkniętą, a gmachy rządowe pomieszczające zakłady, maszyny i wojsko dozorujące katorżników razem ze wszystkimi maszynami i materiałami nabył kupiec Ostanin 255. Ten, pozostawiwszy dwa pomienione zakłady, tylko zmniejszając ich rozmiary, założył jeszcze gorzelnię i garbarnię. Po śmierci zaś Ostanina fundusz jego przeszedł na żonę 256, dożywotniczkę, i córkę jedynaczkę, z którą ożenił się Biełogołow 257, obecny nasz nominalny gospodarz nominalny, 254 Dawn. potocznie: pyszałek, gbur, jak pęcherz nadęty. 255 Wasilij Aleksiejewicz ( ). 256 Maria Aleksiejewna Ostanina. 257 Właśc. Biełogołowyj; autor używa zamiennie formy Biełogołow i Biełogołowy. Żoną Apołłona A. Biełogołowego była Jewdokia z Ostaninów (1847 ok. 1887).

121 121 powiadam, gdyż zarządzał tym funduszem jako plenipotent od wdowy Ostaninowej, piszącej się właścicielką tego wszystkiego, ale jako zięciowi całkowicie oddanej i ufającej. Pan Biełogołowy, człowiek pięknej powierzchowności, dość ogładzony i w gruncie niezły, tylko niezmiernie porywczego charakteru i ulegający wpływom otaczających go osób. Drugą osobą po nim był jego rządca, pan Strekałowski, człowiek z natury zdolny, bo będąc synem jakiegoś przestępcy, przechodził wszystkie koleje prawem ówczesnym przepisane, tj. od 7 roku życia musiał chodzić do fabryki sukien, aby spełniać roboty wiekowi odpowiednie; tam przez starszych używany do wszelkich posług, obecny wszelkiemu zepsuciu, mając ojca największego pijaka, który swoją familię pozbawiał nie tylko chleba przez nich zarobionego, ale nadto i odzienia, jakie matka mogła dla swych dzieci ułatać w takim otoczeniu nie mógł nabrać moralnych pojęć. Doznawszy nędzy w całym znaczeniu, a we własnym ojcu nie spotykając współczucia, stał się obojętny na cierpienia drugich, a chciwy dostatku, gdy podrósł, zaczął własnym staraniem uczyć się pisać i czytać, a wprawiwszy się w rachowaniu na szczotach 258, utorował sobie drogę do służby prykaszczykowskiej 259 ; potem był na pryiskach 260, wreszcie został rządcą. Mając w każdej chwili nieodstępną myśl wzbogacenia się, nie przebierał środkami, zaufania zręcznie na swoją korzyść używał i kiedym ja przybył do fabryki, liczono jego fundusze na kilkadziesiąt tysięcy. Z położenia i z zasady był nieprzyjacielem Polaków i stale się przeciwił ich przyjęciu, a to z tego powodu: raz, że nie widział w nich niewolniczej dla siebie uległości i bojaźni, po wtóre, że słysząc o wrodzonej Polakom lekkomyślności, nie ośmielał się z nimi wchodzić w porozumienia, konieczne dla przełożonego chcącego korzystać z niedozwolonych źródeł. Zapewne zrozumiał to gospodarz, bo pomimo opozycji swego rządcy wszystkie miejsca podrzędne zajął Polakami. Niechętnie na to zajmowanie miejsc Polakami patrzała ludność fabryczna potomkowie zesłanych zbójów albo i jeszcze sami złoczyńce w oryginale. Czując w Polakach zupełnie inne usposobienia, nie znajdując w nich towarzyszów ani do pijaństwa, ani złodziejstwa, nadto zarzucając Polakom, że są im zagrodą do miejsc uprzednio zajmowanych, całym sercem ich nienawidzili, lecz nie mogąc nic zrobić, niechęć swoją objawiali na pijano, łając spostrzeżonych Polaków. Ale przyzwyczajeni do podobnych owacji, niewieleśmy czuli nad tym, a nawet cieszyliśmy się z tego, bo takie uprzedzenie odpychało od zbliżenia się z nimi niektórych młodych, a lgnących do ludzi wygnańców. 258 Z ros.: na liczydłach. 259 Prikazczik (ros.) subiekt, sprzedawca. 260 Priisk (ros.) kopalnia metali szlachetnych.

122 122 Nie mogąc się zbliżyć i zaprzyjaźnić z tutejszymi mieszkańcami, jednak mieszkający w fabryce Polacy nie weszli w prawdziwie ścisłe, przyjacielskie z sobą stosunki. Każdy, mając wyłączną jakąś słabość, nie starał się nad nią zapanować i popuszczając jej cugle, wkrótce stał się onej niewolnikiem. Toteż byli między nami oddani pijaństwu do takiego stopnia, że widywano ich starannie trzymających się płotu lub ściany, idąc przez ulicę, a obdarzeni burzliwym charakterem w takim stanie popełniali najbrudniejsze awantury, z których często z guzami i sińcami wyszedłszy, odwet do następnej biesiady odkładali. Toteż podobna awantura miała miejsce pomiędzy Polakami: jeden z nich przy szklance pobił się z równie pijanym o jakąś nierządnicę, a że był mniej pijany i silniejszy, więc wyszedł zwycięsko. Zwyciężony, pomny swej krzywdy, po kilku miesiącach dobiera sobie pijaną czeredę, bo jeszcze dwóch (jednego Polaka, drugiego Ruskiego) i napadają na pierwszego, który przerażony tym napadem niespodzianym i nie wiedząc, azali tam jeszcze więcej nie ma za drzwiami, bez oporu dozwala się bić po twarzy i szarpać odzienie. Czyn ten naturalnie obraził wszystkich, toteż zebraliśmy się, aby coś temu zaradzić na przyszłość, ale jakież było moje zdziwienie, kiedy pod pozorem dobra i bezpieczeństwa ogólnego spostrzegłem, że najgorliwsi pragnęli przede wszystkim odziedziczenia miejsc po winowajcach i pod płaszczyk sprawiedliwości zalazła podła intryga. Toteż rozeszliśmy się, nic nie postanowiwszy, nie ukarawszy przestępnych, nie zaspokoiwszy pokrzywdzonego z tym tylko przekonaniem, że najlepszym środkiem jest trzymanie się w największej odległości od wszystkich. Przy najwyższym lekceważeniu tutejszych mieszkańców i braku łączności między sobą nikt nie zważał na opinię i bezwstyd zakwitnął w całej okazałości. Każdy prawie, mający jakiekolwiek utrzymanie, umawiał sobie stałą faworytę, która najbezczelniej spożywała jego czas i pieniądze a powolne przywykanie do podobnego życia tak dalece osłabiało umysłowo amatorów, że wcale porządnych przedtem ludzi widziałem wkrótce najpokorniejszymi swoich najobrzydliwszych i najbezwstydniejszych nałożnic. Smutnym przykładem takiego upadku był mój kolega po służbie i współmieszkaniec, człowiek dość ukształcony, gruntownie prawy, ze zdrowym poglądem na rzeczy, spokojny, delikatny, trzymający się od wszystkich z daleka. Był on rodem z kijowskiej guberni. Zbliżeni z sobą przypadkowo, przez czas dość długi byliśmy z sobą bardzo daleko, ale bliżej go poznawszy, przekonałem się o jego zacności i byłem kontent z towarzystwa. Tymczasem dla oprania potrzeba było żeńskiej pomocy (bo wszelką inną czynność domową sami spełnialiśmy: on gotował jeść i pomywał naczynie, moim było obowiązkiem dostarczać produktów i piec chleb). Kolega postarał się o młodą praczkę i, naturalnie, łatwo pozyskał jej względy. Nie mogąc przeszkodzić temu, o ile delikatność

123 123 pozwalała, robiłem mu uwagi. Tłumaczył się naturalną potrzebą właściwą wiekowi (miał lat trzydzieści kilka) i był dość wstrzemięźliwy, ale z czasem odwiedziny stawały się coraz częstsze. Mój kolega coraz bardziej w nich gustował, począł się opuszczać w swym obowiązku, a i nasza współka poczęła kuleć, bo często, wróciwszy do domu po skończonej robocie, zamiast gotującego obiad znachodziłem rozpromienionego przy faworycie i dziwiącego się nad szybkością czasu. Jednak żołądek, nie nasycając się cudzym amatorstwem, z niecierpliwością dopominał się o swoje i w miarę, jak wizyty stawały się częstsze, stosunki nasze obojętniały i nie wiem, czym by się między nami skończyło to wszystko, gdyby przyjazd żony mię nie uwolnił od tego współkwateranta. Po moim wyniesieniu się jeszcze swobodniejsze miał życie, lecz niedługo się cieszył, bo opuszczając się coraz bardziej w służbie, zrobił omyłkę i stracił miejsce. Jednak razem z miejscem nie stracił gustu do tego rodzaju życia, tylko przedmiot swych afektów przemienił. Do najwyższego stopnia oszczędny i rachunkowy, ze swej pensji w pierwszych miesiącach po kilka rubli oszczędzał, a odebrawszy do 200 rs z domu, po straceniu służby miał za co ręce założyć. Ale niestety inaczej się stało, pieniążki poszły na faworytę, niedostatek prędko się zjawił więc o pomoc do biednej rodziny. Poczciwe siostry i matka, odmawiając sobie niezbędnych potrzeb, przysyłają braciszkowi, donosząc, jak im trudno, a on tymczasem powtarza swe prośby i żyje po staremu z tą tylko różnicą, że już wizyty zamienia na stałe pomieszkanie i w błogim oczekiwaniu lepszej przyszłości oboje bez roboty i obuwia siedzą w niedalekiej wiosce. Przybyłem do fabryki 1 grudnia, a że nie dano mnie natychmiast zajęcia, miałem przeto sposobność odwiedzenia Polaków znajdujących się tu na służbie. Wszędzie dość grzecznie przyjęty, nic nie spostrzegłem rażącego, sądząc, że tu panuje zgoda i przyjaźń. Starałem się poznać ich stosunki, aby się nie wyróżniać od ogółu. Na takich wzajemnych odwiedzinach zeszło parę tygodni, gdy jednego wieczora przychodzi dwóch kolegów z propozycją, aby należeć do składki na wieczór, mający się odbyć w celu zatarcia nieporozumień, jakie się korzenią między służącymi [tj. pracownikami] Ruskimi i Polakami. Zachęceni dobrym celem obaj daliśmy według naznaczenia po dwa ruble. O terminie miano nas zawiadomić, toteż niepomału byliśmy zdziwieni, kiedy nam doniesiono, że wilię Trzech Króli wybrano na tę zabawę od razu cel był chybiony, bo wielu z Ruskich odmówiło swej bytności dla postu i uroczystości, które oni do tego wieczora przywiązują. Jednak nie zostawało nic do wyboru, bo zapłaciwszy po 2 rub., nie można ich było wycofać inaczej jak uczestniczeniem w zabawie. Udaliśmy się więc razem z kolegą; przybywszy, znaleźliśmy stół zastawiony mnóstwem butelek wódki i nalewek różnych, również jak i ciastem, tj. kołaczami i szangami (oboje są ciastem drożdżowym, obyczajem

124 124 sybirskim i w ogóle ruskim przebija się w nich nieco kwasu, dla nas niemiłego; szangi mają kształt placka z serem lub śmietaną na wierzchu). Niedługo poczęto roznosić herbatę, do niej ciasto owe i orzeszki cedrowe. Dyrektorowie zabawy dla podniesienia weny podprowadzali mężczyzn ku stolikowi i częstowali nalewką. W godzinę pojawiła się muzyka ze skrzypiec i bębna złożona, zabrzmiał skoczny mazur i wystąpiła jedna para nie widując figur kozaka, dość mi się on wydał rozmaity, po czym zmieniła druga para, gospodyni i pan zasiedatiel: ona kobieta już niemłoda i porządnie szpetna, chuda jak szkielet, zaszczycona takim tancerzem nabrała ochoty, a ożywiona napojem przypomniała lata młodociane wystąpił więc kozak z całą swą swobodą i wyuzdaniem, zręczne ruchy i namiętne, a wszeteczne gesta. Towarzystwo całe przyklaskiwało tańczącym, a ja w duchu cieszyłem się, że nie było tam żadnej z naszych kobiet obecnej. Po odbytym tańcu nowy powód do wypitki. Jednak należy przyznać, że Ruscy mniej z onego korzystali niż z naszych niektórzy, toteż już podweseleni, nie mogąc wyrównać w kozaku, chcieli zaimponować europejskimi tańcami zabrzmiała polka i mazur, lecz będąc obce tutejszym kobietom, nie znalazły w nich tanecznic. Polonia więc spomiędzy mężczyzn wybierając kobiety dalej w pląsy. Ale i muzyka nie umiała grać tych tańców, toteż wychodziło coś dziwnie zabawnego. Po każdym tańcu pokrzepiano się kieliszkiem, toteż wkrótce, stosownie do naturalnych usposobień, jedni usypiali na krzesłach, drudzy stawali się bardziej ożywieni i krzyczący. Gdy nagle dał się słyszeć śpiew, bynajmniej nie harmonijny, bo przez wszystkich podtrzymywany treścią tego śpiewu obudzić drzemiących i pocałować miłego lub miłą. Sądziłem, że to tylko w pieśni, ale wnet zostałem wyprowadzony z błędu, bo zaczęli się całować na serio, bez najmniejszej subiekcji. Gdy jednak to się przedłużało znacznie i osoby wstrętnej powierzchowności i podeszłego wieku poczęli z obrzydliwą gestykulacją całować się po kolei, zabawa robiła na mnie przykre wrażenia. Nieświadomy ani zwyczajów, ani piosenek tutejszych, byłem tylko niemym obserwatorem, gdy wtem z przechodzącego korowodu jedna wsuwa swą rękę pod moje ramię i zabiera mnie z sobą. Spostrzegłszy, że młoda i dość nieszpetna, nie opierałem się wezwaniu, ale kiedy w jakimś ustępie tego korowodu zatrzymawszy się, spytała, czy będę ją całował, zdetonowałem się niepomału i przerażony tylu świadkami odpowiedziałem, że piękne jej usteczka lepszego warte pocałunku, a ona mnie na to, że u nich taki zwyczaj i na tym myśmy się rozeszli. Znowu odpoczynek, roznoszą wódkę i orzeszki i znowu śpiewy, ale tu już więcej ożywione, bo kiedy inni śpiewają siedząc albo chodząc po kilkoro, gospodyni zabawy ożywia śpiew gestami, a na koniec rzuca się na podłogę i wykrzykując z całej siły, rękami i pięściami poczyna wybijać takty na podłodze. Rzeczywiście, takie jej wystąpienie wywołało głośniejszą zabawę, bo wielu poczęło krzyczeć, ile im tylko sił starczyło.

125 125 Jednak zabawa nie była ożywioną rozmowa między Ruskimi i Polakami, współtowarzyszami służby, była oględna i chłodna. Nikt się nie począł wynurzać, jak to bywa między naszymi przy szklance, niektórzy poczęli opuszczać towarzystwo, zostawali tylko gorliwsi zwolennicy Bachusa i siostrzyczki dwuznacznej konduity. Toteż taniec znowu się powtarzał, aż muzyka nie dogadzając wymaganiom pijanego członka towarzystwa wzięta na cel do pocisków butelkami, odpowiedziawszy polanami i krzesłami, opuściła salon i tym zakończył się wieczór pojednawczy. Wiosna. Głuchon okolicy. Przybycie gospodarzy na mieszkanie do fabryki. Ich sposób życia, stosunki i zabawy. Reperacja gorzelni. Gnatowski. Zarzuty jemu robione. Znalezienie się gospodarza. Upadek Gnatowskiego. Triumf Strykałowskiego. Cyrkularz do służących. Postanowienie Strykałowskiego: zniszczyć gorzelnię według systemu Galla, a urządzić po sybirsku. Wykazanie omyłki Gnatowskiego broni gorzelnię od ruiny tego systemu, a gospodarza od wielkich strat Nareszcie skończyła się zima, ozwał się skowronek i z cieplejszym promykiem poczęła się rodzić nadzieja końca naszej niewoli. Jednak w położeniu naszym żadna zmiana nie zaszła, a w duszę dawne wróciły zmartwienie i odrętwiałość. Ależ bo nie tylko odrętwienie jest w naszej duszy, ale i w całej tutejszej naturze. Ożywcza wiosna nikogo tu nie budzi z letargu, nie posłyszysz tutaj ani ptasząt szczebiotania, ani owadów brzęczenia, ani wesołych ruchów i skoków zwierząt jakiś wyraz głębokiej ponurości i znużenia jest cechą ogólną. Nieraz regularnością rysów i kolorytem twarzy młodej dziewczyny była zwrócona moja uwaga, i zawsze bliżej się przypatrzywszy, przekonałem [się], że i tu ukrywa się ten sam ponury, złowrogi wyraz znużenia i nieprzyjaźni. Nawet zwierzęta tutejsze nie są wolne [od] tego piętna nie spotkałem tu wesołych koni i psów. Dzielne są konie tutejsze, ostre i w biegu wytrwałe, ale tej pełni życia, tego wesela w oku, jakie bywa u naszych, nie spotkałem. Toteż w ogólnej ciszy nieraz tęskniłem za naszymi żabkami, które tak wspaniałym chórem głoszą słońca zachód i cienie wieczorne, również jak za najpospolitszymi żukami, których tu nie spotkałem, a których brzęk zawsze lubiłem. Pomimo tego braku życia wieś dla mieszkańców miast w porze wiosny jest pożądaną, toteż i mój gospodarz, kupiec Biełogołowy, z familią całą przybył do swej rezydencji. Nie tak paradnej, jak by się spotkało u jakiegoś milionera w Europie, bo prócz dwupiętrowego domu murowanego z najszpetniejszymi oknami i galerią, z gankiem jakby przylepionym i dziwnie nieproporcjonalnym,

126 126 ogrodu w guście angielskim, z kilkunastu zaledwo drzew się składającym, z których kilka mają połamane i uschłe wierzchołki, nic więcej nie zdobi siedziby magnata ani zewnątrz, ani wewnątrz. Tuż około ganku stoją stosy drew i śmietnik, łatwo przeto można mieć wyobrażenie o czystości panującej tuż około domu; w środku zaś, prócz białych ścian, wielkiej liczby bardzo skromnych krzeseł i podłogi przykrytej od drzwi do drzwi wąskimi dywanikami swojego wyrobu, zwykle o dwóch lub trzech kolorach w pasy, żadnych innych ozdób nie ma. Tak otoczenie i urządzenie domu, tak też i samo życie tamtejszych mieszkańców jest niezmiernie jednostajne. Wprawdzie gospodarz mój miał czas zupełnie pracą przepełniony od rana do północy stale był zajęty, gdy jednak przez wzgląd na rodzinę zamierzył o jakiej rozrywce, to wszystko się kończyło na przejażdżce do lasu, gdzie zabawiwszy godzin kilka w cudnej miejscowości, skąsani przez komary i moszkę 261, wypiwszy parę samowarów herbaty, wracali do domu. Nad wszystkie inne rozrywki i przyjemności lubił nasz gospodarz fajerwerki, którymi kilka razy przez lato oświecał swoją rezydencję. Wtenczas przyjeżdżało z Irkucka kilku kupców, młodych ludzi, którzy korzystając z gościnności, według tamecznego zwyczaju porządnie podpijali i najzabawniejsze dokazywali sztuki. Kilku z naszych zostających w obowiązku, w nadziei, że pozyszczą względy gospodarzy pochlebstwem i nadskakiwaniem, dobijali się, jak mogli, o bliższe z nimi stosunki i udało im się bywać zapraszanymi na wycieczki familijne etc. Jednak nie na wiele to się im przydało, gdyż nadskakiwania nie pokryły opuszczenia się w obowiązkach, a rzucając brzydkie światło w oczach gospodarzy na ich charakter, ujmując szacunku zrobiło śmiesznymi. Niedogodności spotykające się w gorzelni przy jej urządzeniu sposobem niby Szwarca 262 zniechęciły gospodarza do tego stopnia, że zdecydował się oną przerobić i dyrekcję nad tą robotą poruczył panu Gnatowskiemu 263, również jak i my zesłanemu, tylko bez pozbawienia praw. Zręczny ten człowiek w pochlebstwie, zaznajomiwszy się z Biełogołowym w Irkucku, tak dalece potrafił 261 Na Syberii rodzaj małych, bardzo dokuczliwych muszek. 262 Jeden z konstruktorów aparatury stosowanej w gorzelnictwie. 263 Być może chodzi o Gustawa Gnatowskiego (Hnatowskiego), ur. ok r., szlachcica z pow. hajsyńskiego w guberni podolskiej, skazanego na cztery lata ciężkich robót w dostępnych źródłach faktycznie nie znajdujemy wzmianki o pozbawieniu praw (co zwykle wiązało się z karą ciężkich robót), jednak jego wizerunek, przedstawiony przez Dybowskiego, nie odpowiada pochlebnej opinii Jakuba Gieysztora: bardzo pracowity i ogólnie chwalony jako zacny człowiek (zob. W. Śliwowska, Syberia w życiu i pamięci Gieysztorów zesłańców postyczniowych, Warszawa 2000, s. 192). W 1866 r. Gnatowski został zwolniony z robót i przeniesiony na osiedlenie w guberni irkuckiej, wkrótce wyjechał do Tobolska, a od 1872 r. przebywał w guberni permskiej.

127 127 go pozyskać, że mu zaufał nieograniczenie. Toteż gdy jeden z naszych zrobił uwagę, że Gnatowski nie jest specjalistą i że może popełnić błąd w mechanizmie błąd pociągający za sobą znaczne straty tak się rozgniewał gospodarz tą uwagą, że o mało nie stracił miejsca. I tak, Gnatowski utwierdziwszy się mocno w opinii gospodarza, z lekceważeniem traktując nas wszystkich, wziął się do roboty. Jego poglądanie z góry na wszystkich i płaszczenie się gospodarzowi wywołało ogólny ku niemu wstręt, toteż chętnie unikaliśmy jego towarzystwa i spotkania, które wyznam mnie zawsze nieskończenie drażniły, gdyż do każdej dysputy bez wyjątku miał zwyczaj się wmieszać, a plótł absurda i kto mu zarzucił, że tak być nie może, odpowiadał: Proszę wierzyć, ja panom mówię. Toteż nie wytrzymawszy, powiedziałem mu raz, że aby komu wierzono, potrzeba, żeby w swym dowodzeniu na poparcie swego zdania miał niezbitą prawdę, nie zaś wszystko ograniczał słowem Ja, nieprzekonywającym zgoła. Tymczasem fabryka szła sporymi krokami naprzód. Gnatowski rzeczywiście nie specjalista, jednak znał się dosyć na gorzelnictwie, lecz nie mając pojęcia teorii i nie zazierając nigdy do książek, wyobraził sobie, że najdoskonalszą była ta gorzelnia, którą on miał niby u siebie (a rzeczywiście widział tylko u Sanguszków 264 ). Toteż ślepy zwolennik jedynej znanej mu gorzelni popełnił wielki błąd, gdyż zmniejszył nad możność naczynia przepędowe (ogrzewacz) i zupełnie opuścił jedną kadzię, niezbędną przy systemie Galla 265 stąd powstała ta niedogodność, że spirytusowe pary nie mogły swobodnie oddzielać się od pary wodnej i jednocześnie przed rozdzieleniem się, zamieniając się w płyn, zapełniały naczynia i tamowały chód spirytusu. Zatem zamiast przepędzić zator w 10 godzin, potrzeba było 24 godzin była to straszna niedogodność, pociągająca za sobą ogromne koszta. Usprawiedliwiając się, Gnatowski, a nie pojmując swej omyłki, zrzucał winy na wszystkich i dowodził, że mu psują umyślnie, zmieniał więc ludzi, naznaczał samowolnie nowych oficjalistów, ale wszystko to, nie usuwając błędu, na nic się przydać nie mogło. [dopisek Emila Dybowskiego:] Tu nastaje przerwa w obecnych notatkach przerwa trwająca lat dwadzieścia sześć. Przez ten czas nastało mnóstwo zmian w naszym życiu, wróciłem do kraju i zupełnie zapomniałem o notatkach z czasów pobytu na Syberii. Wtem zdarza się potrzeba zobaczenia się z dawnym kolegą moim szkolnym, panem Aleksandrem Jelskim, w majątku 264 Sanguszkowie mieli rozległe dobra na Wołyniu; Roman Sanguszko ( ) urządził w Sławucie wzorowe gospodarstwo, obejmujące m.in. fabrykę sukna, cukrownię, papiernię, odlewnię żelaza oraz stadninę koni. 265 Ludwik Gall ( ), niemiecki konstruktor aparatury stosowanej w gorzelnictwie.

128 128 jego Zamościu 266. Przyjął mię bardzo uprzejmie i serdecznie, a zatrzymując na obiad i nocleg, dał zręczność zobaczenia u niego dużo cennych zbiorów i pamiątek, pracą jego długoletnią nagromadzonych, i opowiedzenia niektórych wybitniejszych scen z mojej przeszłości. Mocno się onymi zainteresował i począł usilnie nastawać, abym napisał pamiętnik. Po cóż się przyda ta moja bazgranina spytałem będzie to tylko czas mój nieużytecznie stracony, przecie nikt tych notatek czytać nie będzie w rękopisie, a drukować nie warto. Napisz tylko i oddaj mnie, a ja zrobię z tego użytek i sam się przekonasz, że ta praca Twoja nie pójdzie marnie. Posłuchałem jego rady i po 26 leciech postanowiłem spisać to wszystko z mojej tułaczki, co się w pamięci mojej zachowało. Przerwałem moje opowiadanie na kłopotach Gnatowskiego z gorzelnią i kosztach grożących gospodarzowi z powodu jej nieużyteczności. Mając z sobą bardzo dokładne dzieło w języku niemieckim o gorzelnictwie, począłem uważnie wczytywać się w system Galla i przyszedłem do jasnego zrozumienia, w czym zbłądził Gnatowski. Uwagi moje zakomunikowałem Niedoszywinowi, ten gospodarzowi, który przybywszy z jakimś posiadaczem wielkiej gorzelni za Bajkałem do gorzelni telmińskiej, wezwał mnie i gorzelnika i począł wypytywać o powody tak powolnego przechodu spirytusu. Zdanie moje było inne niż to, które wygłosił gorzelnik, i gospodarz, równie jak gość jego, przyznali słuszność po mojej stronie. Wtenczas gospodarz zaproponował mnie, abym się zajął przerobieniem pomyłki Gnatowskiego. Znając z doświadczenia, jak zazdrosnym i niechętnym okiem patrzą na każdą naszą czynność, odpowiedziałem, że wszystko, co wiem, najszczerzej powiem i wyjaśnię, ale odpowiedzialności brać na siebie nie chcę, bo mechanikiem nigdy nie byłem i doświadczenia praktycznego w tej gałęzi nie posiadam. Pomimo to zapotrzebowano moich wskazówek, które zastosowane pożądany sprowadziły skutek, gdyż gorzelnia poczęła działać prawidłowo, a gospodarz poniósł bardzo nieznaczny koszt, coś około 50 rub. wtenczas, kiedy zwrot do dawnej konstrukcji, oprócz wstydu, groził mu kosztem rub. Tak pomyślne rozwiązanie sprawy podniosło mię bardzo w oczach gospodarza, który już od czasu przyznania mnie listu pochwalnego na wystawie irkuckiej 267 i zastosowania tego odkrycia do jego spirytusu podniósł mnie pensję miesięczną o 20 rub. wyżej i grzecznością w obejściu odróżniał od innych. Pomimo to nie mogłem mu zapomnieć grubiańskiego przemówienia, którym mnie potraktował za Niedoszywina, czułem żal głęboki za tę obelgę i unikałem, jak mogłem, jego i całej ich rodziny. 266 Zamość w pow. ihumeńskim na Mińszczyźnie. 267 Na wystawie rolniczej i przemysłowej, otwartej 3 XI 1869 r. w Irkucku, Dybowski otrzymał list pochwalny za metodę emaliowania beczek, o czym donosiły Irkutskije gubernskije wiedomosti w nr. 52 z tegoż roku.

129 129 Mając bezpłatną kwaterę, opał i światło i prócz tego 50 rub. miesięcznej pensji naturalnie, że finansowo byłem zupełnie obezpieczony i mogłem robić pewne oszczędności co też i robiłem. Ogłoszenie mnie łaski monarszej, dozwalającej przejechać do guberni penzeńskiej. Nacisk do prędszego wyjazdu. Wyjazd z fabryki i pożegnanie z gospodarzem. Droga przez stepy (Barabińska step). Akuratność poczty włościańskiej na Syberii i przyczepka ruskiego obywatela na pierwszej stacji, jaką spotkałem, trzymanej przez дворянина. Przybycie do Penzy, przyjęcie u gubernatora Syliwiorstowa. Naznaczenie do Czembaru. Pobyt w Czembarze. Wyjazd mojej żony do rodziców. Starania o zdjęcie nadzoru policyjnego. Wyjazd mój z Czembaru. Pobyt w Tambowie. Wycieczka o miejsce do pułkownika Masłowa. Przejazd do Saratowa. Wezwanie na miejsce u Chrapowickiego, przybycie do jego, powrót do Saratowa. Służba u Niedoszywina, a następnie u Kakujewa. Pobyt w Czerniawce, choroba żony, usunięcie się od służby. Przejazd do Smoleńska. Służba moja w kramie Sławińskiego. Gubernator Łopatin. Wyjazd na obowiązek do Mogilnickiego w guberni kieleckiej. Powrót do Kraju Zachodniego i objęcie obowiązku w kluczu mereczowskim u Wandalina Pusłowskiego Jednego dnia, około piątej wieczorem, zjawiają się do mego mieszkania przy podwale dwaj włościanie z gminy z powinszowaniem mojego powrotu do kraju. Skąd o tym wiecie? zapytałem. Do gminy przyszedł papier, aby ciebie wyprawić. Jak to, zaraz? Naturalnie, za dni kilka najdłużej. Ale to być nie może, teraz same bezdroża. Rzeki stają, kra idzie: przejechać niepodobna. To do nas nie należy. Nam kazano ciebie wyprawić i my musimy rozkaz wypełnić. Jeżeli chcesz zatrzymać się, to proś gubernatora o pozwolenie. Ruszyłem więc do Irkucka i podałem prośbę do gubernatora, którego miejsce zastępował wtenczas wicegubernator Ernt 268. Ten grzecznie, ale stanowczo odmówił mojej prośbie, stawiając za powód tę okoliczność, że to jest objaw woli monarszej, a takowej zmieniać w czymkolwiek nikt nie ma prawa. Ja też bynajmniej nie proszę o zmianę; przeciwnie, z całej duszy wdzięczen jestem za tę łaskę monarszą, tylko proszę o odłożenie mojego wyjazdu, 268 Właśc. Ern, Nikołaj Kasperowicz, wicegubernator irkucki w latach

130 130 gdyż teraz śniegu brak, a trzęskość drogi po grudzie może być zabójcza dla mojej żony. Wysłuchawszy tych powodów, dozwolił opóźnić mój wyjazd na jeden miesiąc. Przez ten czas wypadł śnieg i ruszyliśmy w drogę w końcu listopada czy pierwszych dniach grudnia 1869 roku. Po zdaniu podwału i na moim ręku będących materiałów poszedłem pożegnać się z gospodarzem, przybyłym natenczas do fabryki. Apołłon Andrejewicz Biełogołowyj, tak się nazywał gospodarz, w te odezwał się słowa do mnie: Prawdziwie miłego doznaję uczucia, podzielając radość pańską, której doznajesz na myśl zbliżenia się do miejsc rodzinnych. Jednocześnie wyznaję, że doświadczam przykrego zawodu z powodu wyjazdu pańskiego. Układałem w myśli powierzyć panu zarząd gorzelniany, ale wobec tak pożądanego powrotu do kraju nie śmiem z tą propozycją występować. Jednak przez wzgląd na sumienie i dla mnie tak pożyteczne zajęcie pańskie, i widząc, jak ograniczone są środki wasze, w nadziei, że się tym przyczynię do wygodniejszej podróży, ofiaruję panu 200 rub., a ponieważ wyjeżdżasz nie na miejsce rodzinne, lecz do Rosji, przeto i atestat służby u mnie może się przydać czasem. Przy czym jedno i drugie mnie ofiarował. Wyznaję, żem się mocno zdetonował; nie przypuszczałem nigdy takiego chrześcijańskiego wnikania w położenie bliźniego u Ruskich, tym bardziej, jeżeli tym bliźnim jest Polak. Toteż z pewnym wzruszeniem odpowiedziałem, że jadąc w zupełnie nieznane mnie strony atestat służbowy może być dla mnie bardzo pomocnym środkiem do wyszukania pracy, toteż z całego serca za ony dziękuję, daru zaś pieniężnego bez upokorzenia przyjąć nie mogę, gdyż za moją służbę byłem wynagrodzony i żaden grosz z mojej należności nie został mnie zatrzymany. Służba pańska była prawdziwie pożyteczną dla mnie, toteż słusznie należą się panu procenta od tych korzyści, które ja miałem. Są to pieniądze dobrze zasłużone, a więc bez upokorzenia przyjąć je możesz. Będąc człowiekiem rachunku, nie rządzę się uniesieniem, a zimną sprawiedliwością. Przy czym wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem mu ją z wdzięcznością i przyjmując dar, wyznałem, że w sumieniu czuję się upokorzonym, gdyż między Ruskimi znajduję często ludzi daleko lepszych, niż przypuszczałem, aby pomiędzy nimi być mogli. Wracając z tym niespodziewanym darem do domu, zaszedłem do kramki założonej przez skopczychę 269, uważanej za najlepszą w fabryce, w celu kupienia potrzebnej żywności na drogę. 269 Chodzi o kobietę należącą do sekty skopców.

131 131 Słyszałam, że wyjeżdżasz w strony rodzinne rzekła. Ot, jak by to się teraz zdało, gdybyś umiał uwzględniać prośby przychodzących do ciebie. A ty zawsze odprawiałeś każdego po kartki do rządcy, a teraz w drodze będzie wam bardzo ciężko. Gospodarz uwzględnił moją wierność i dał mi na drogę gratyfikacji 200 rub. Czyż dał? wytrzeszczywszy oczy, spytała właścicielka karczmy. Po chwili dodała: Jednak żebyś umiał robić interesa, miałbyś więcej niż 200 rub. Nie żałuję tego. Gdyby i rzeczywiście tak było, jak powiadasz, pieniędzy ofiarowanych mnie przez gospodarza z dumą i spokojem będę używał; gdy przeciwnie, za grosz złodziejstwem nabyty, tylko upokorzenia dokupić się można co wyrzekłszy, pożegnałem skopczychę. Na koniec opuściliśmy z żoną Telmińską fabrykę, serdecznie żegnając i żegnani od współwygnańców i ruskich towarzyszy po służbie. Jakkolwiek droga przed nami była bardzo daleka, jednak pomimo zupełnego braku pomocy rządowej w podróży nie była ona nam straszną, gdyż robiąc oszczędności z pobieranej pensji i uzyskawszy kilkaset rubli za udzielenie tajemnicy na użycie środka przeciw wysychaniu spirytusu, przez trzy lata mojej służby u Biełogołowego, razem z jego darem pożegnalnym, zebrałem rs 1000 i prócz tego corocznie posyłaliśmy z pieniędzy zaoszczędzonych około 100 rs biednemu krewnemu, umieszczonemu w szkołach w Petersburgu. Puszczając się w tak daleką drogę, w strony najzupełniej nieznane, dziękowałem Bogu, że dopomógł nam zebrać ten kapitalik, nastręczając prace i broniąc od hultajstwa i zbytku. Będąc w tym ciężkim położeniu, przekonałem się, że pracą i oszczędnością człowiek w każdym położeniu może zarobić na swe utrzymanie i uznanie u ludzi gdy, przeciwnie, gardzenie nadarzającym się zarobkiem jako nieodpowiednim stanowisku dawniej zajmowanemu, tudzież życie zastosowane nie do środków posiadanych, a do przyzwyczajeń albo urojonych zdolności osobistych, zasługujących w swym przekonaniu na pielęgnowanie tak niepospolitej osobistości, prowadzi do ruiny, długów, zależności i spodlenia. Ożywieni nadzieją, że się zbliżamy do kraju, byliśmy w świetnych humorach, nie odczuwając niektórych przykrości nieoddzielnych przy wielkich podróżach. Jakkolwiek przygotowałem się dobrze do drogi, bo dzięki życzliwości jakiegoś zesłańca ruskiego, z rzemiosła kowala, za jego poradą i z jego pomocą i zapewnieniem: Уж я тебе, Эмилян Леонтич, отделаю так, что ты меня попомнишь 270, zrobiłem budkę wybitą wewnątrz wojłokiem 270 Tak ciebie, Emilianie Leontyczu, wyszykuję, że mnie wspominać będziesz.

132 132 i z wojłokowym baldachimem czy firanką, mocno okutą przez wspomnianego zesłańca rzemieślnika, która mię aż do Czembaru 271 szczęśliwie odwiozła. Pomimo to nieraz dotkliwie odczuwaliśmy zimno, gdyż mrozy się wzmagały i dochodziły do 42 0 R. Przy tak niskiej temperaturze, pomimo najlepszego ubrania (mieliśmy po dwa kożuchy na sobie, buty wojłokowe i futro na nogi), przez samo oddychanie tak zimnym powietrzem doświadcza się jakiegoś drżenia, z dreszczami połączonego, bardzo niemiłego. Od tego przeziębnięcia ratowaliśmy się herbatą, wypijając jej dużo na stacjach pocztowych i pijąc oną do tej pory, aż poczujemy ciepłe prądy w wielkich palcach na nogach. Oprócz tego mieliśmy z sobą duży worek z zamrożonymi kołdunami, które wrzucone do gotującej się wody dawały nam pożywny i razem rozgrzewający pokarm. Kołdunów tych wystarczyło nam aż do Krasnojarska, dokąd dość prędko przybyliśmy, gdyż jechaliśmy dzień i noc, po dwóch przejechanych nocach zatrzymując się trzecią dla odpoczynku na stacji. W ciągu tej podróży nic nie zaszło nadzwyczajnego. Poczty 272 wszędzie trzymane były przez włościan, umieszczone zwykle w środku wsi w domu jednego z zamożniejszych gospodarzy. Porządek tam był wzorowy gdy posłyszano dzwonek, gospodarz, na którego wypadała kolej jechania, przybierał konie i spieszył zapytać, czy przyjeżdżający każe natychmiast zakładać czy też zechce odpocząć na stacji. Pomimo że uczestnicy pocztowi konie swoje trzymają przy chatach, a nie jak u nas przy poczcie, nigdzie nie było najmniejszej zwłoki i najdalej przez kwadrans konie stały zaprzężone pod gankiem. Godne wspomnienia i to, że przez całą drogę aż do penzeńskiej guberni nie zrobiono mnie najmniejszej mitręgi: skoro droga była cięższą, zaprzęgano bez najmniejszej pretensji trzeciego konia, a jeśli koni brakło na stacji, inni gospodarze, nieuczestniczący w utrzymaniu poczty, zaprzęgali konie, nie wymagając nic więcej nad zwyczajne prohony 273. Nie dowierzając tamecznym mieszkańcom, podczas nocnej jazdy starałem się nie spać i być bacznym na wszystko, co się około nas działo. Jednej z takich nocy, kiedyśmy jechali przez niezmierne lasy, ukazała [się] niespodzianie oczom moim dość duża polana i na niej dość liczna gromada ruszających się przedmiotów. W porze tak spóźnionej, bo około północy, w miejscowości odległej o 20 wiorst od siedzib ludzkich, ostatnich dni grudnia w wyobraźni mojej nic innego być nie 271 Czembar miasto w guberni penzeńskiej, w środkowej Rosji. 272 Dawn. przedsiębiorstwo zajmujące się, obok przesyłania korespondencji, regularnym przewozem podróżujących konnymi ekwipażami; tu: miejsce zmiany koni i odpoczynku w podróży. 273 Progon, progonnyje dien gi (ros.) opłata za przejazd podróżujących końmi pocztowymi.

133 133 mogło jak ogromne stado wilków, toteż wskazując jemszczykowi na ruszające się przedmioty, z trwogą zapytałem, co by to być mogło. Na co najspokojniej mnie odpowiedział, że to stado pasących się koni. Jak to? zapytałem. Tak daleko od wioski, nocą i w grudniu po głębokim śniegu? Jakież tu może być pożywienie dla nich? Naturalnie, że pastwisko bardzo liche, bo całą swą żywność musi koń wygrzebać spod śniegu, więc cierpi niedostatek, chudnieje, słabnie i w znacznej części staje się pastwą wilków, którym w takim stanie zostające stado nie w siłach jest opierać się skutecznie. W ten sposób uspokojony śmielej ruszyłem dalej, nie budząc mej żony i nie zwracając jej uwagi na przedmiot tak u nas niepraktykowany. Tymczasem mrozy się wzmagały, ciągła jazda stawała się uciążliwa, toteż z przyjemnością osnuliśmy projekt wypoczęcia przez parę dni w Krasnojarsku, gdzieśmy mieli tylu i prawdziwie życzliwych nam znajomych. Kiedyśmy przybyli na ostatnią stację przed Krasnojarskiem 274, zaprzężono nam trzy dobre konie, ja zaś, chcąc wcześniej przyjechać do Krasnojarska, aby jeszcze tegoż dnia spotkać się ze znajomymi, prosiłem jemszczyka, aby przysporzył kroku, obiecując mu nagrodę za pośpiech. Zgodził się na propozycję, lecz kroku nie przyspieszył. Kiedy zwróciłem jego uwagę, że zbyt powolnie jedzie, odpowiedział mnie, że wjechawszy na górę, przysporzy chodu. Z niecierpliwością czekałem wdrapania się na tę kilkuwiorstową górę w nadziei, że jazda nasza będzie szybszą, ale i szczytu dosięgliśmy, a konie szły jednostajnym truchtem. Czemuż nie popędzasz? zapytałem. Wszak góra się skończyła. Alboż to mam konie dla twojej miłości zapędzić? odparł jemszczyk. Wtenczas zabrakło mnie cierpliwości i krzyknąłem w gniewie: Nie słuchałeś prośby, to usłuchasz rozkazu! Podług ustawy pocztowej zimą obowiązani jesteście wieźć po 12 wiorst na godzinę, a ty i dziewięciu nie zrobisz. Przyjechawszy na stację, zapiszę do sztrafnej 275 księgi, a i tak nie ręczę, abym długo wytrzymał i nie zjechał po karku za takie lekceważenie przepisów pocztowych. Słowa te i ton rozkazujący widocznie podziałały na woźnicę poruszył lejcami i konie puściły się potężnym kłusem. Odtąd nie miałem już racji narzekać na woźnicę, bo wiózł do końca szybko i równo. W Krasnojarsku znaleźliśmy jeszcze dużo dobrych naszych znajomych: Ogonowskich 276 z Wołynia 274 Stacja pocztowa Batojskaja. 275 Sztraf (ros.) kara pieniężna, grzywna. 276 Hieronim Ogonowski, sędzia, właściciel majątku Biała na Ukrainie, w 1861 r. poślubił Malwinę z Rudzińskich ( ). Za udział w powstaniu zesłany na osiedlenie

134 134 (którego żona, pani Malwina Ogonowska, wykładała następnie literaturę polską w Bolonii), doktora Nowickiego 277 z powiatu ihumeńskiego, Galinowskich z guberni mohylewskiej z którymi spotkanie prawdziwie serdeczne wielką dla nas było przyjemnością. Po dwudniowym wypoczynku w Krasnojarsku ruszyliśmy dalej w drogę, która z powodu mrozów stawała się uciążliwą przez dni kilka mróz dochodził do 42,5 o. Pomimo dobrze opatrzonej budki dłuższy pobyt na powietrzu stawał się niezmiernie przykry, bo nie doświadczając zziębnięcia pojedynczych członków, cały organizm przechodził w stan drżenia, co chwilę powtarzającego się i bardzo niemiłego. Pod wpływem takiego usposobienia, przybywszy o zmroku na stację pocztową, chcieliśmy się ogrzać wódką, którą przez siebie najstaranniej oczyszczoną wziąłem na drogę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wódka nie polała się z butelki! W pierwszej chwili sądziłem, że butelka pękła i wódka wyciekła, tymczasem, po zapaleniu światła, przekonałem się, że butelka cała, a płyn w onej będący zamienił się w gęstą kaszę, podobną do suchego śniegu zlanego i przemieszanego z wodą wódka przeze mnie przygotowana miała pełnych 41% Trallesa 278. Przy takich mrozach droga staje się mniej pośpieszną, nadzwyczajnie twardy śnieg wywołuje większe tarcie o żelazo pod płozami, a koniom tak nadzwyczajnie obmarzają pyski i chrapy, że to im utrudnia oddychanie, i z tego powodu woźnice strzegą się pośpiesznej jazdy. Na szczęście wielkie mrozy zelżały i dalsza podróż stała się przyjemnością. W ciągu przejazdu z Krasnojarska do Tobolska jedne tylko mieliśmy zmitrężenie, i to bardzo krótkie, z powodu transportu złota z Barnaułu 279 do Petersburga; szło onego dziesięć czy dwanaście trójek pod komendą oficera z odpowiednią liczbą sołdatów, a że jechali przed nami, zatem wszystkie konie z poczty zabierali w guberni jenisejskiej, w 1873 r. otrzymał zezwolenie na wyjazd do Rosji europejskiej; oboje z żoną wyjechali na Krym, następnie do Włoch, gdzie Hieronim zmarł w 1874 r. Malwina Ogonowska po przyjeździe do Włoch studiowała na uniwersytecie w Bolonii, uzyskała doktorat z filologii, zajmowała się tłumaczeniami. 277 Franciszek Nowicki ( ), lekarz, absolwent Akademii Medyko-Chirurgicznej w Wilnie, praktykował w Pińsku, następnie w Ihumeniu, gdzie w 1863 r. przyjął funkcję powstańczego komisarza miasta. W 1864 r. skazany na dwanaście lat ciężkich robót w kopalniach, po przybyciu do Tobolska uznany za niezdolnego do robót i pozostawiony w mieście, w 1866 r. został przeniesiony na osiedlenie w guberni jenisejskiej. Mieszkał w Krasnojarsku, gdzie zajmował się praktyką lekarską, ok wyjechał do Ufy, następnie do guberni jekaterynosławskiej. Do kraju wrócił w 1877 r., osiadł w Wilnie. 278 Areometr (alkoholomierz) Trallesa określa zawartość alkoholu w stopniach Trallesa ( Tr), czyli procentach objętościowych (cm³/100 cm³). 279 Miasto w południowej części Syberii Zachodniej, w Ałtajskim Okręgu Górniczym, gdzie znajdowały się m.in. kopalnie złota i srebra.

135 135 pod swój transport. Nietrudno byłoby uniknąć tej przykrości, zatrzymawszy się na której stacji godzin kilka, gdyby transport ten szedł pospiesznie, ale oficer z sołdatami podochociwszy się dobrze na stacjach dopełniali tego, co wyparowało przez drogę, i z tego powodu na każdej stacji bawili długo i wielokrotnie spotykaliśmy się z nimi. Pomimo to, prócz małej zwłoki w czasie, żadnego zwiększenia w koszcie nie doznaliśmy. Służba pocztowa bez najmniejszego wynagrodzenia oznajmiała we wsi, że są pasażerowie potrzebujący koni i natychmiast jawił się ktoś należący do kompanii pocztowików 280, zgadzający się za zwyczajne prohony, bez najmniejszego naddatku przewieźć stację równie szybko jak pocztowymi. Nie zatrzymując się nigdzie, tylko trzecią noc przebywając na stacji dla wypoczynku, przybyliśmy szczęśliwie do Tobolska. W Tobolsku zastaliśmy szwagra naszego, Antoniego Jeleńskiego, i Bolesława Oskierkę 281, bliskiego krewnego, przeniesionych skutkiem łaski monarszej z Usola, z katorgi, do Tobolska na (posielenie) osiedlenie. Siostry mojej, Sabiny Jeleńskiej, która dobrowolnie z mężem przybyła na Syberię, aby mu być ulgą w moralnych i fizycznych cierpieniach, nie znaleźliśmy w Tobolsku, bo korzystając ze zbliżenia do kraju o 3000 wiorst i z niezależnego położenia męża bo w Tobolsku, jako posieleniec, nie potrzebował chodzić na roboty a przy tym trawiona tęsknotą do dzieci, których gromadę, jakkolwiek pod opieką najlepszej swej siostry Fabiany Dybowskiej, zostawiła, uzyskawszy bez trudności pasport ruszyła do kraju. Tym sposobem, w mieszkaniu zajmowanym przez Antoniego Jeleńskiego i Oskierkę, znalazło się próżne miejsce, a serdeczne przyjęcie okazane nam ze strony gospodarzy uczyniły nam ten kilkudniowy pobyt w Tobolsku prawdziwie rozkosznym wypoczynkiem. Nie mając wymienionego prawa zatrzymywania się po drodze według upodobania, obawialiśmy się, aby rozglądaniem po mieście nie zwrócić na siebie uwagi policji, toteż przeważnie siedzieliśmy w domu, spędzając czas na rozmowie. Z osobliwości miejscowych wraził mi się w pamięć posąg, z drzewa wyciosany, zdobywcy Syberii Jermaka 282 posąg to bardzo niewprawnego dłuta, niekształtny, jednak przeraża nadzwyczaj dzikim i srogim 280 Tj. zatrudnionych przez pocztę dla przewozu pasażerów. 281 Bolesław Oskierko (Oskierka) ( ), z pow. mozyrskiego, student Uniwersytetu Dorpackiego (zamieszany w sprawię kółka Karola Hildebrandta), w 1863 r. powstańczy komisarz powiatu mińskiego, aresztowany w Mińsku w 1864 r., skazany na karę śmierci, zamienioną na dwanaście lat ciężkich robót. Karę odbywał w Usolu, po zwolnieniu z robót przeniesiony na osiedlenie w Tobolsku, od ok r. przebywał w Wiatce. W 1875 r. uzyskał zgodę na wyjazd do Warszawy, gdzie zamieszkał. Był stryjem Wandy, żony brata autora Pamiętnika, Pawła Dybowskiego. 282 Jermak Timofiejewicz, zm. w 1585 r., rosyjski ataman kozacki, historyczny zdobywca Syberii dla państwa moskiewskiego.

136 136 wyrazem. Samo miasto Tobolsk, skutkiem rozrzuconych zabudowań rozległe, nie posiada ani gmachów wspaniałych, ani pięknych widoków robi wrażenie rozległej, ale biednej osady. Opowiadając o moim powodzeniu na wystawie irkuckiej, gdzie mnie przyznano pochwalny list za mój sposób powlekania z wewnątrz beczek spirytusowych powłoką broniącą od ususzki i wsiąkania spirytusu do drzewa w nowych beczkach, szwagier mój Jeleński począł mnie namawiać, abym ten sposób odsprzedał Poklewskiemu 283 największemu producentowi i handlarzowi spirytusem we wschodnich kilku guberniach. Aby mnie ułatwić wstęp do Poklewskiego, uzyskał list od jego rządcy (управляющего), zamieszkałego w Tobolsku, w którym rządca ów prosi mnie, abym wstąpił do Talicy 284 majątku, w którym mieszkają państwo Poklewscy, zaręczając, że sekret mój, jako potrzebny dla Poklewskiego, chętnie zostanie przez niego nabyty. Usłuchałem tej rady i zatrzymawszy się na najbliższej stacji położonej o kilkanaście wiorst od Talicy, wziąwszy konie pocztowe ruszyłem do Talicy, a żonę z rzeczami zostawiłem na stacji. Ożywiony nadzieją skorzystania z tego interesu, byłem w dobrym humorze a więc i do rozmowy chętny, toteż dla jej rozpoczęcia zapytałem wiozącego mię chłopaka: A czy ty znasz drogę do Poklewskiego? К Альфонсе Фомичу? Как не знать 285. A dlaczegoż to tak go wszyscy znacie? zapytałem. Bo gdy potrzebujemy zboża lub pieniędzy, udajemy się do niego o pożyczkę i on nam nigdy nie odmawia. A jeżeli jesteście nieakuratni, czy pomimo to kredytuje wam? Staramy się, ile możliwości, być akuratnymi i oddajemy. Jeżeli się jednak zdarzy, że skutkiem jakiegoś nieszczęścia ktoś nie może dotrzymać zobowiązania, Poklewski nie ściga sądownie, a najspokojniej powiada, że jemu Бог отдаст 286. Z tego opowiadania powziąłem wysokie wyobrażenie o moralności i dobroci pana Poklewskiego. 283 Alfons Koziełł-Poklewski ( ), z Witebszczyzny, przemysłowiec, działacz społeczny, jeden z najbogatszych przedsiębiorców na Syberii w XIX w. 284 Talica osada w okr. kamyszłowskim w guberni permskiej, nad rzeką Pyszmą. Poklewski zakupił Talicę w 1869 r. i rozbudował istniejącą tu wcześniej gorzelnię; tu także wzniósł jeden z kilku swoich pałaców. 285 Do Alfonsa Fomicza? Jakże nie znać. 286 Bóg odda.

137 137 Rozmawiając z wiozącym mnie chłopakiem, dowiedziałem się, że w Talicy mieszka doktor nadworny Poklewskiego, Polak w tej chwili nie pamiętam już jego nazwiska, do tego więc kazałem siebie podwieźć i opowiedziałem mu cel mojego przybycia do Talicy, pokazując list ich pełnomocnika, umieszczonego w Tobolsku. Doktor uważnie mnie wysłuchał, przyjął mnie grzecznie i po koleżeńsku, a kazawszy mnie podać herbaty, bo to była ranna pora, udał się do samej pani Poklewskiej, komunikując cel mojego przybycia. Po naradzie z panią postanowiono telegrafować do Poklewskiego, bawiącego wonczas w Szadryńsku 287, polecając mnie zaczekać na jego odpowiedź. Wróciłem więc na stację pocztową i przeczekawszy dobę, nazajutrz począłem się niecierpliwić, przypuszczając, że wszystko to były blichtry, że chciano się mnie pozbyć jak zwyczajnego żebraka, powiedziano, że telegrammą zapytają Poklewskiego, czego musieli nie zrobić, bo do tego czasu byłaby już odpowiedź słowem, zgryzota i zwątpienie mię ogarnęły, zwiększone jeszcze niezdrowiem, które jak na dobitek mnie ogarnęło, gdyż dostałem dijarii 288. Przeczekawszy na próżno i dzień następny, zwątpiwszy w tę sprawę, podarłem list pełnomocnika tobolskiego, zalecający mnie wstąpienie do Talicy, i poprosiłem o konie na ranek jutrzejszy. Tymczasem około pierwszej w nocy stukają do drzwi naszych i oddają telegrammę wzywającą mię do Szadryńska, i jednocześnie listek, abym przyjechał z żoną do Talicy. Naturalnie, z radością zastosowałem się do tego zlecenia. W Talicy, w wiosce blisko od dworu położonej, znajdował się dom stale wynajęty na pomieszczenie zdarzających się interesantów tam wskazano nam dwa pokoiki, ciepłe, czyste, z podłogą malowaną, pokrytą w owych stronach używanymi dywanikami (половиком 289 ), ze skromnymi, ale wygodnymi meblami i łóżkami. Po tym wszystkim, cośmy doznali po etapach i mieszkając we wsi, izby te wydały się nam zbyt paradnymi, toteż z pewną trwogą zapytaliśmy, co się ceni na dobę ta kwatera. Na to odpowiedział nam gospodarz, że kwatera ta wynajmuje się rocznie przez Poklewskiego z przeznaczeniem lokowania w niej interesantów zatem rachunek mieć będziemy nie z nim, a z kancelarią Poklewskiego. W ślad za tym podawszy samowar z czystym i przyzwoitym nakryciem, ze świeżymi bułeczkami pszennymi i dobrym mlekiem do herbaty, zapytał nas, co każemy zgotować sobie na obiad. A cóż możesz nam dać? spytaliśmy się z niedowierzaniem. Mogę zgotować bulion, kotlety albo bifszteks 290 i ciasto. 287 Szadryńsk miasto okręgowe w obwodzie uralskim. 288 Właśc. djarja, djarrea (łac. diarrhoea) dawn. biegunka. 289 Połowik (ros.) mata, chodnik pleciony, słomianka. 290 Ros.: befsztyk.

138 138 Poprzestaliśmy na bulionie i czymś mącznym na drugą potrawę, i dostaliśmy bardzo dobry i zawiesisty bulion i naleśniki z konfiturami; w postne zaś dni miewaliśmy zupę z jesiotra i leguminy 291 słowem, stół wydawał się nam nie tylko smaczny, ale prawie wytworny. Jednak wracam do rzeczy. Tegoż dnia przed wieczorem otrzymałem z administracji list do Poklewskiego i bilet mnie na drogę do Szadryńska z powrotem do Talicy. Od posłańca z kancelarii oddającego mnie ten bilet wypytałem się, jak mam go używać, i tegoż jeszcze dnia, około piątej wieczorem, budką pocztową ruszyłem do Szadryńska. Na stacjach pokazywałem wydany mnie bilet i bez najmniejszej opozycji wszędzie zaprzęgano mnie konie, zapytawszy wprzódy, czy każę wnet zaprzęgać lub zechcę napić się herbaty. Nie korzystałem z tej uprzejmości, bo pora była nocna, powietrze niezbyt chłodne, wolałem więc spać w drodze, aby móc być rzeźwiejszym wobec Poklewskiego. Około jedenastej przed południem przybyłem do Szadryńska wprost przed dom pełnomocnika (управляющего). Oznajmiwszy, że przyjechałem z Talicy wezwany telegrammą, byłem zaprowadzony do obszernego pokoju, w którym przed dużym stołem siedział sam Poklewski, przeglądając papiery. Skłoniwszy się, oddałem mu list z Talicy i oświadczyłem, że jestem ten właśnie, którego on wezwał telegrammą, zowię się Dybowski i jestem w przejeździe z irkuckiej guberni do penzeńskiej, którą w drodze monarszej łaski na pobyt mój naznaczono. Na to Poklewski: Да, нам желательно узнать, что вы знаете 292. Na to położyłem przed nim pochwalny list, przyznany mnie na wystawie irkuckiej za emalię beczek spirytusowych. On spojrzawszy na to, machnął ręką i nie ruszając dokumentu, znowu rzekł do mnie po rusku: Мы знаем эти вещи, он для нас без значения. А вы ответьте на мои вопросы 293. Słowa te i pogardliwe odezwanie się o pochwalnym liście, który najbezinteresowniej był mnie przyznany, bo będąc o 60 wiorst podwalnym, nie mogłem odjechać obowiązku i robić starania o przyznanie mnie nagrody, toteż z pewną urazą odrzekłem: Вопросы Ваши не могут иметь никакой практической цели, ибо на сколько ловки будут Ваши вопросы, на столько же ловки могут быть мои ответы и Ваше недоверие к моему изобретению не будет 291 Dawn. jarzyny, także kasza, mąka, groch i potrawy z tego przygotowane; też: słodka potrawa w formie deseru (z franc. légumes). 292 Tak, dobrze byłoby się dowiedzieć, co pan umie. 293 Znamy te rzeczy, to dla nas bez znaczenia. A pan niech odpowiada na moje pytania.

139 139 устранено. Затем я прошу велеть отвести меня в квартиру, дать бочонок, а я постараюсь на деле показать то, за что я удостоен похвальным листом 294. Na to zgodził się Poklewski i zapytał się, zawsze po rusku, z jakiej jestem guberni. Z mińskiej odrzekłem. A czym się tam zajmowałeś? Gospodarstwem ziemskim odziedziczonym po rodzicach. To mieliście majątek? Tak odpowiedziałem. Wtenczas poprosił mnie siedzieć i począł mówić po polsku, mocno łamanym językiem. Rozmowa była niedługa i nic nieznacząca, gdyż niezwłocznie wydał rozporządzenie, aby mnie dano kwaterę w obok stojącej oficynie murowanej. Udałem się tam natychmiast i znalazłem dość obszerny pokój, widocznie od wieków przez nikogo niezamieszkany, a więc i nieopalany. Poprosiłem, aby nie czekając zapalono, co też i uczyniono, ale że było mocno zimno i ściany nieprędko mogły się ogrzać, zapotrzebowałem, aby mnie dostarczono więcej drew, którymi w miarę potrzeby będę się rozporządzał. Dano mnie takoż kilkuwiadrową beczułkę dla pokazania na onej mojego sposobu. Ponieważ beczułka była mocno namarzłą i w pokoju powlekła się potem, umieściłem ją przed palącym się piecem i nie tracąc czasu, przystąpiłem do zgotowania inkaustu. Po kilku godzinach massa była gotowa, a przypuszczając, że beczułka ogrzała się dostatecznie, zalałem ją massą i wykaczawszy 295 tak, aby wszędzie we środku massa moja powlekła ściany, umieściłem w bliskości pieca, aby przeschła. Ale jakież było moje zmartwienie, kiedy po dwudniowym staniu massa moja w beczce nie chciała zasychać i była wciąż mażącą. Przypisując to brakowi ciepła w kwaterze, napaliłem silniej w piecu, i to po raz drugi, w nadziei, że przez noc pożądany skutek nastąpi. Nazajutrz, wstawszy natychmiast, udałem się do mojej beczułki, ale tak silny uczułem ból głowy, że ledwo mogłem dojść do onej, i przekonałem się przy tym, że i całonocne stanie naczynia przy piecu pozostało bez skutku, bo massa moja w beczce będąca po dawnemu brała się za ręce i była rozmazana. Zgryzło to mnie nadzwyczajnie, bo nie umiałem sobie wytłumaczyć przyczyny niewysychania 294 Pytania pańskie nie mogą mieć żadnego celu praktycznego, ponieważ jak sprytne będą pana pytania, tak sprytne mogą być moje odpowiedzi, i pańskie niedowierzanie wobec mojego wynalazku nie zostanie usunięte. Zatem proszę rozkazać, aby odwieziono mnie na kwaterę, dać beczułkę, a ja postaram się pokazać w praktyce to, za co nagrodzono mnie pochwalnym listem. 295 Z ros.: zakołysawszy.

140 140 massy w beczce, gdyż ta, która pozostała w rondlu, cienką warstwą powlekając ściany rondla, wyschła wyśmienicie. Chodząc po pokoju, począłem się zastanawiać, co może być tego powodem i jak złemu zaradzić, kiedy raptem poczułem zwiększony ból w głowie, szum i dzwonienie w uszach i nacisk do torsji. Wybiegłem tedy na ganek i w dotkliwych mękach począłem womitować. Kiedy po pierwszym paroksyzmie, owiany świeżym powietrzem, odetchnąłem głębiej i doznając nudzenia gotowałem się do powtórnych wymiotów, nadchodzi Poklewski i widząc mnie na ganku, zapytuje: А что у Вас слышно? Всё хорошо? 296 Dusząc się od zbliżających się womitów: Как нельзя хуже odpowiedziałem и моя работа не сохнет и я сам почти кончаюсь 297. Na to Poklewski: Ну, хорошо, я верю. Сколько желаете за свое изобретение? 298 Te słowa jego orzeźwiły mnie jak iskra elektryczna. Uczułem złość, która zagłuszyła we mnie ból obezwładniający mię i bez namysłu odpowiedziałem: Я не за милостынькой к Вам приехал, а по предложению Вашего управляющего в Тобольске. До сих пор я не мог убедить Вас в полезности моего изобретения, и в отведенной мне комнате, настывшей и до крайности сырой, я этого не сделаю. Eсли Вы находите, что мое изобретение может быть для Вас полезно, то прикажите отвести также помещение, где предметы могут сохнуть, a люди жить. Я от этой комнаты совершенно стал больным 299. Poklewski, widząc trupią bladość na mojej twarzy, uwierzył w prawdę słów moich i rzekł: Tak, to będzie najlepiej. Jedź do Talicy, dam bilet do uprawlajuszczego gorzelnią, Buturina; ten wskaże lokal stosowny, jakiego potrzebujesz, i próba będzie wykonaną przy odpowiednich warunkach. I nie tracąc czasu, jednocześnie naucz syna Buturina. Z listem Poklewskiego wróciłem na powrót do Talicy. Żonę zastałem zdrową i dość wesołą, nieuskarżającą się na samotność, gdyż co dzień rano około 296 Co u pana słychać? Wszystko dobrze? 297 Gorzej nie można: i moja praca nie schnie, i ja sam prawie umieram. 298 No dobrze, wierzę. Ile pan chce za swój wynalazek? 299 Nie przyjechałem do pana po jałmużnę, ale na propozycję pańskiego rządcy w Tobolsku. Dotąd nie mogłem przekonać pana o korzyściach z mojego wynalazku i w wyznaczonej mi izbie, przesiąkniętej i do cna wilgotnej, tego nie zrobię. Jeśli uważa pan, że mój wynalazek może być dla pana korzystny, niech pan każe wyznaczyć takie pomieszczenie, gdzie przedmioty mogą schnąć, a ludzie żyć. Ja od tego pokoju całkiem się rozchorowałem.

141 141 jedenastej przyjeżdżał syn Poklewskiego 300, w imieniu matki 301 zapraszający ją do dworu, gdzie zwykle w ich towarzystwie aż do wieczora przebywała, szczerze i serdecznie traktowana. Opowiadanie żony o obejściu się, jakiego doświadczała w domu Poklewskich przez czas mojej niebytności, napełniło serce moje wdzięcznością dla nich, toteż przystępując do roboty, bez wahania cały sekret opowiedziałem młodemu Buturinowi, wprawiając go jednocześnie w praktyczne manipulacje. Dla przekonania się o skuteczności mojego środka kazano zrobić 10 beczek z drzewa jodłowego i te dano mnie do zaemaliowania, a gdy wyschły i mogły być zalane spirytusem, wzięto drugie 10 beczek dębowych używanych, a więc spirytusem nasyconych, wymrożono ich należycie i jednocześnie z jednego wychodu zalawszy spirytusem, opieczętowawszy moją i skarbową pieczęcią, postawiono. Po tygodniu przekonano się, że w beczkach emaliowanych żadnego nie okazało się ubytku, spirytus stał jak w szklanym naczyniu pomimo, że beczki były zrobione z materiału zupełnie nieużywanego na beczki, bo z drzewa jodłowego. Mając piśmienne zaświadczenia rządcy gorzelnianego Buturina, że beczki, moim sposobem pokryte wewnątrz, nie wsiąkają spirytusu i przez czas próby nie okazały ususzki, udałem się do Poklewskiego. Wiele chcesz za swój sposób? zapytał. Pan lepiej możesz osądzić, ile on jest dla pana użytecznym, a ja panu wierzę. Pan w Szadryńsku chciałeś zapłacić za mój sekret, nie sprawdziwszy onego, tylko zawierzywszy w słowa nieznajomego przybysza, a można przypuszczać, że zwyczajnego włóczęgi lub oszusta. Oceniam pańską delikatność i pozwól, abym takąże wywzajemnił się. Zostawuję to do pańskiej dyskrecji i ani słowa nie powiem, wiele żądam. Poklewski jeszcze czas jakiś nalegał, abym powiedział, ale uparłem się i nie powiedziałem. Wtenczas on powiedział: Niech i tak będzie, to ja pomyślę. Było to wieczorem w wigilię dnia, w którym miałem z tamtych stron wyjechać. Po wieczerzy, przed udaniem się na kwaterę, pożegnaliśmy państwa Poklewskich i ich domowników, lecz wzmianki o interesie nie było. Przybywszy zaś na kwaterę, znaleźliśmy opieczętowany list od Poklewskiego, w którym znajdowało się 100 rub. Taki zawód boleśnie mię dotknął. Środek mój, zastosowując we wszystkich swoich gorzelniach, Poklewski na wsiąkaniu spirytusu w drzewo, na ususzce onego, a takoż na tym, że zamiast dębu mógł na beczki używać wiele tańszego materiału, zyskiwał górą 300 Alfons Poklewski miał trzech synów: Wincentego ( ), Jana ( ) i Stanisława ( ). Zapewne chodzi o najstarszego syna, Wincentego. 301 Anżelina z domu Rymsza Poklewska ( ).

142 rub. oszczędności dziennie tymczasem środek dla niego tak pożyteczny opłaca 100 rublami. Oprócz doznanej straty materialnej bolało mnie upokorzenie, jakiego doznawałem, wyrzucając sobie, żem się tak łatwo dał uwieść renomie i pięknym słówkom. Żona radziła mi, abym grzecznie mu podziękowawszy, dar jego odesłał. Ale nie uczyniłem tego, wyrozumowawszy sobie, że skoro nie wstydził się za środek tak użyteczny, z którego oswojeniem poświęciłem dwutygodniową pracę, wynagrodzić mię 100 rublami, to potrafi, otrzymawszy taki list ze zwrotem jego daru, wyrozumować, że zapewne niepotrzebne być muszą jemu pieniądze, skoro odsyła to, co mu ofiarowałem, a więc w milczeniu zatrzymać je sobie. Nie odpowiedziawszy więc ani słowa na list jego, przyjąłem tę lichą nagrodę i ruszyliśmy w dalszą, nieznaną nam drogę. Nie pamiętam już dobrze, z jakiego miejsca zmieniło się urządzenie pocztowe zdaje mi się, że od Tiumenia pojechaliśmy już tak zwaną wolną pocztą. Wypadała ona nieco drożej niż poczta syberyjska, bo płaciliśmy po 5 kop. za parę koni od wiorsty, gdy na Syberii od takiejże przestrzeni za parę koni płaciliśmy 3 kop. Ale porządek i grzeczność napotykaliśmy wszędzie, a przyczepek nigdzie. Tak dobraliśmy się aż do granicy penzeńskiej guberni, to jest guberni przeznaczonej na mój pobyt. Równo z przekroczeniem granicy tej guberni spotkała nas przykrość: skończyła się wolna poczta utrzymywana przez Towarzystwo, a poczęły się poczty utrzymywane przez pojedynczych spekulantów pod takim zarządem była właśnie pierwsza stacja penzeńskiej guberni. Ponieważ dwie noce przepędziliśmy jadąc, zatem na tej stacji wypadało nam zanocować. Wstawszy rano, kiedyśmy poprosili, aby zaprzęgano, kazano nam płacić za trzy konie. Naturalnie, odwołałem się do podorożnej 302, gdzie było napisano: dawać po dwa konie, ale właściciel poczty słuchać tego nie chciał, dowodząc, że droga ciężka i budka moja nie na parę koni. Przecież już 5000 wiorst tą budką przejechałem i nigdzie nie wymagano płacy za trzeciego konia! Na tej przestrzeni wszędzie poczty utrzymują włościanie, czyżby prosty włościanin miał być względniejszym od ruskiego obywatela i dworanina? Wyznam przy tym Panu, że wracam z Syberii, gdzie byłem zesłany, łatwo więc Pan zrozumiesz, że środki moje muszą być bardzo ograniczone. Proszę Pana, uwzględnij moje położenie. А мне какое в том дело? Не нужно было вмешиваться, то бы Вас не сослали. Платить за три лошади, иначе не дозволю запрягать! Podorożnaja (ros.) dawn. dokument uprawniający podróżującego do korzystania z określonej liczby koni pocztowych w zaprzęgu. 303 A co mnie to obchodzi? Nie było się mieszać, to by pana nie zesłali. Płacić za trzy konie albo nie pozwolę zaprzęgać!

143 143 Zapotrzebowałem księgi dla zapisania skargi, ale tej mnie nie dano. Zmuszony więc byłem zapłacić i puściłem się w dalszą drogę z niepokojem w duszy, że i na następnych pocztach będą od nas brali za 3 konie. Niepokój mój jednak nie trwał długo. Na następnej stacji opowiedziałem smotrytelowi zajście, jakie miałem z dzierżawcą obywatelem, który gwałtem dawszy mnie trzeciego konia, zrobił dotkliwą krzywdę, bo prawdopodobnie, opierając się na tym, żeśmy przybyli trójką, i pan każesz zaprząc trzy konie pomimo, że przez 5000 wiorst niegdzie nie płaciłem więcej jak za dwa. Несмотря на то, что он дворянин и помещик, на его все жалуются. Не беспокойтесь, я Вам велю запрячь две лошади 304. Wywzajemniając się za tę jego względność, chciałem zapłacić za trzeciego konia, jednak nie przyjął mojej propozycji. Из-за одного мерзавца не [следует] судить о всех 305. Ścisnął mnie rękę i pożegnaliśmy się. Odtąd bez żadnych zajść szczęśliwie dojechaliśmy do Penzy dość późnym wieczorem, a zanocowawszy na stacji pocztowej, o ósmej rano poszedłem zameldować się policmejstrowi 306, gdyż w pasporcie moim było napisano: Прибыв в Пензу, немeдленно явиться к местному губернатору 307. Policmejster spał jeszcze, około dziewiątej zaledwo wstał i dość prędko wyszedł do mnie. Pokazałem mu pasport, który przeczytawszy, oświadczył, że w nim polecono mnie jawić się gubernatorowi, a nie policmejstrowi. Jako do gospodarza miasta, sądziłem, że obowiązkiem moim jest naprzód jawić się panu. Nie, to jest zbyteczne, panu trzeba się udać prosto do gubernatora. Ruszyłem więc, podług słów w moim pasporcie zawartych, do gubernatora. Był nim wtenczas Siliwiorstow 308, jakoby bardzo zamożny obywatel, uprzednio zajmujący wyższe stanowiska w oddziale żandarmerii w Petersburgu. Przybywszy do domu zajmowanego przez gubernatora, wstąpiłem do kancelarii jego, oznajmując o celu mojego przybycia. Sekretarz, przeczytawszy mój pasport, oświadczył, że audiencja u gubernatora już była, przyjdź Pan jutro. Najchętniej odpowiedziałem ale w pasporcie mam napisane: Прибыв в Пензу, немедленно явиться к местному губернатору. Gdy się 304 Chociaż to szlachcic i ziemianin, wszyscy się na niego skarżą. Proszę się nie martwić, każę zaprząc dwa konie. 305 Z powodu jednego łajdaka nie należy oceniać wszystkich. 306 Policmajstrem w Penzie był wówczas Michaił Andriejewicz Archangielskij. 307 Po przybyciu do Penzy natychmiast stawić się u tamtejszego gubernatora. 308 Właśc. Sieliwierstow, Nikołaj Dmitriewicz ( ), rosyjski działacz państwowy, milioner, gubernator penzeński w latach

144 144 gubernator dowie, że dobę przebyłem, nie jawiąc się jemu, boję się, aby się nie zagniewał. Rób, jak sobie chcesz odpowiedział urzędnik oto są schody prowadzące do mieszkania gubernatora, w przedpokoju znajdziesz pan dyżurnego kancelarzystę, ten oznajmi gubernatorowi o pańskim przybyciu. Rzeczywiście, w pokoju miernej wielkości, bez przepychu, ale dość elegancko umeblowanym, z kilku pięknymi, niewielkimi olejnymi malowidłami na ścianach, znalazłem młodego człowieka o przyjemnej powierzchowności, który oświadczył mnie, że gubernatora niecierpliwią częste wywoływania, toteż lepiej będzie, jeżeli zaczekam do jedenastej godziny, o której to porze przybywają do gubernatora różni urzędnicy i interesanci. Usłuchałem jego rady i usiadłem na krześle, by doczekać się audiencji. Pomału poczęły się zbierać osoby różnych stanów, przeważnie jednak ile z ubioru mogłem wnosić stany kupieckie. Około jedenastej poczęli się zbierać urzędnicy policyjni, zjawił się też i policmejster. Sala audiencjonalna do połowy się zapełniła, kiedy raptem wszedł gubernator człowiek około lat 50, niskiej urody, szczupły, blady, z oczami przymrużonymi, a więc niewidzialnymi, robiącymi wrażenie dwóch ciasnych szpar, spoza których coś wilgotnego połyskuje, o długich, mocno nagumowanych wąsach z końcami zaostrzonymi, przypominającymi kły dzika. Spojrzawszy po publiczności, prosto ruszył do mnie. Skłoniłem się, jak mogłem najgrzeczniej, i podając mu pasport oznajmiłem, że przybywam z Irkucka i stosownie do zlecenia tamecznej władzy jawię się J. W. Panu. Usłyszawszy te moje słowa, gubernator, nie spojrzawszy do pasportu, który trzymał w ręku, zwrócił się do dyżurnego urzędnika i głosem chrypliwym, duszącym się od gniewu, wrzasnął: Я же сказывал, чтобы в табельные дни политических преступников не допускать 309! Strwożony tym nieoczekiwanym wrzaskiem i widząc przerażenie na twarzy dyżurnego kancelarzysty, odezwałem się: Извините, Ваше Превосходительство, я не знал 310. A on na to: Я знаю, что не знал i będąc do mnie odwrócony bokiem i po części tyłem wrzasnął: Марш! 311 i nogą na podłodze zrobił gest wska- 309 Przecież mówiłem, żeby w dni tabelne [tj. dni, w których przypadały święta czy uroczyste wydarzenia, wpisane do tabeli oficjalnego kalendarza] nie dopuszczać przestępców politycznych! 310 Przepraszam, Ekscelencjo, nie wiedziałem. 311 Wiem, żeś nie wiedział. Marsz!

145 145 zujący mnie drogę do drzwi i jak gdyby taż sama noga zacierała brud dla niego wstrętny. Jakkolwiek całe piekło zawrzało w mej duszy, pomimo to rozum zapanował. Nie rzekłszy słowa, poszedłem na dół, ale nie doszedłem jeszcze końca schodów, kiedy mię dognał policmejster ze słowami: Его Превосходительство велели Вам подoждать 312. I w tejże chwili, z całą gromadą znajdującą się w sali, począł schodzić gubernator po schodach, u końca których jeszcze stojąc zapytał: Есть ли какие об нeм сведения? na te słowa jeden z kancelarii powstał i podał mu papiery. Popatrzywszy nań chwilkę, odezwał się do mnie: Так ты лишен прав? 313 Na to mu odpowiedziałem: Был, но вследствие манифеста некоторые мне возвращены 314. Да что ты врёшь! Если бы были возвращены, тo бы было здесь написано, а если лишен прав, то ты не человек, а вещь. Wczytując się dalej w podane mu papiery, zapytał: Ты обучен какому либо ремеслу? 315 Я воспитывался в Дерптском университете и кончил оный со степенью кандидата 316. A on na to: Да будь ты професор астрологии, коль скоро ты лишен прав, то ты не человек, а вещь a po chwili, do mnie odwrócony tyłem, a bokiem do policmejstra, wskazując na policmejstra kułakiem z wystawionym wielkim palcem, zawołał: Вот твой прямой начальник: слушать, молчать, не раcсуждать. Повиноваться 317. To powiedziawszy, ruszył na schody, a ja uwolniony, bez czapki, wybiegłem na ulicę i zaledwo chłodem zimowym orzeźwiony oprzytomniałem. Wróciłem do kancelarii i odszukawszy swoje wierzchnie odzienie i czapkę, żegnając się, zapytałem: za co mnie to spotkało? Nikt mnie na to nie odpowiedział ani słowa. Gdybym był na ulicy i nie obawiał się szyderstwa ludzkiego, płakałbym jak dziecko. 312 Jego Ekscelencja kazał panu zaczekać. 313 Są o nim jakieś informacje? A więc jesteś pozbawiony praw? 314 Byłem, ale wskutek manifestu niektóre zostały mi przywrócone. 315 Czemu kłamiesz? Jeśli by były przywrócone, to byłoby tu napisane, a jeśli jesteś pozbawiony praw, to ty nie człowiek, a przedmiot. Znasz jakieś rzemiosło? 316 Kształciłem się na uniwersytecie w Dorpacie i ukończyłem ze stopniem kandydata. 317 A choćbyś był profesorem astrologii, skoro jesteś pozbawiony praw, to ty nie człowiek, a przedmiot. To jest twój bezpośredni naczelnik: słuchać, milczeć, nie rezonować. Być posłusznym.

146 146 Wróciwszy do domu, opowiedziałem żonie o przyjęciu, jakiego doznałem u gubernatora z jaką rozkoszą pastwił się nade mną, korzystając z mojego położenia. Pod wpływem głębokiego żalu począłem wyrzekać, że jakiś fatalizm nas prześladuje. Zawdzięczając usilnym staraniom siostry żony mojej, zamieszkałej w Petersburgu, i łasce monarszej dozwalającej mnie na przejazd z guberni irkuckiej do penzeńskiej, przybyłem tutaj i cóż mnie spotyka? grubiaństwo, pogarda i nienawiść. Pod takim naczelnikiem prawdopodobnie tymże duchem będą ożywieni wszyscy jego podwładni. To, czym mnie poczęstował gubernator, stanie się strawą naszą codzienną, powtarzającą się przy każdym zetknięciu się z władzą. Żona moja uspakajała mię, jak mogła, przytaczając zdarzenia, w których ludzie umyślnie przyjmowali truciznę w małych dozach, aby organizm na większe onej dozy stał się nieczułym. Słuchałem w milczeniu tych uwag, ale żal i smutek głęboki nie opuszczały mię. Zbliżając się do Rosji, ożywiała nas nadzieja, że łatwiej nam będzie zobaczyć się ze swoimi. Toteż żona moja udała się do policmejstra i złożywszy dowody, że dobrowolnie jeździła za mężem do Syberii, będąc wolną od wszelkiej winy, prosi go obecnie o pomoc lub radę, jak ma dostać pasport, aby swoich odwiedzić. Nad wszelkie spodziewanie policmejster okazał się grzecznym i ludzkim człowiekiem. Kazał napisać w swojej kancelarii prośbę, na której żona się podpisała, a przyjąwszy ten papier od niej, polecił, żeby się nigdzie więcej w tym interesie nie fatygowała, a tylko około południa dnia następnego przybyła do jego kancelarii. Naturalnie, ściśle to wszystko wykonała i nadspodziewanie ku wielkiej naszej radości otrzymała pasport do guberni mińskiej. Chcąc jak najprędzej opuścić Penzę, od policmejstra ruszyłem do kassy (kaznaczejstwa), by wziąć podorożnę na pocztę do Czembaru. Po drodze do kaznaczejstwa jeden z kilku ludzi siedzących sobie na ulicy na ławie zapytuje mnie: Почтеннейший, скажи, куда ты следуешь? А вам на что это знать? Мы извощики, ты, вероятно, идёшь в казначейство за подорожной, а мы тебя свезем гораздо дешевл, чем обойдется почта 318. Przekonany liczbami, że około dwóch rubli będę miał oszczędności, zgodziłem się na ich propozycję i nająłem jednego z nich na dowiezienie nas do Czembaru jednak oszczędności tej już na pierwszej stacji przyszło nam pożałować. Najęty przez nas woźnica zawiózł nas do swego znajomego 318 Najwielmożniejszy, powiedz, dokąd idziesz? A czemu chcecie wiedzieć? Jesteśmy woźnicami, na pewno idziesz do urzędu po dokument podróżny, a my cię zawieziemy o wiele taniej niż liczy poczta.

147 147 włościanina, aby tam popaść konie i, jeżeli się uda, z zyskiem dla siebie przelać na niego dostawienie nas do Czembaru. Przekonani, że w cywilizowanej Rosji wszystko musi być na wyższym stopniu niż w tej dzikiej Syberii, spodziewaliśmy się, że w chacie włościańskiej i wygodny znajdziemy odpoczynek, i zdrowe pożywienie. Jakież było nasze przerażenie, kiedy wszedłszy do chaty, zastaliśmy w niej pełno błota, razem z ludźmi mieszczące się tam cielęta, prosięta, kury nigdzie czystego miejsca, aby można było usiąść bez wstrętu, a powietrze tak zanieczyszczone wyziewami, że żonę moją poczęło nudzić i pobudzać na womity tak, że niezwłocznie musiała wyjść z izby i zalokować się na saniach umieszczonych pod powietką 319. Ani samowara, ani jaj lub mleka dostać nie było można. Z goryczą wymawiała mnie żona, że oszczędzając rubla, zapominam, jak dalece narażam zdrowie. Niecierpliwił mnie ten zarzut, bo był całkiem niesłuszny: po pierwsze, że środki nasze były tak szczupłe, że wymagały ciągłej oszczędności; po wtóre, że spotykając wszędzie na Syberii czystość i samowar w najbiedniejszej chacie włościańskiej, nie przypuszczałem, aby znacznie gorzej miał żyć włościanin rosyjski, w głębi Rosji. Jednakże brudy i brak żywności zmusiły nas kazać siebie zawieźć na pocztę, gdzie rozliczywszy się z najętym włościaninem, dalszą drogę odbyliśmy końmi pocztowymi, spotykając tam i wypoczynek, i pożywienie. Przybywszy do Czembaru, natychmiast udałem się do sprawnika 320, oznajmując o swoim przybyciu. Ten przyjął mnie grzecznie, w słowach przyzwoitych objawił to, czego jako urzędnik obowiązany jest przestrzegać w naszym postępowaniu, oświadczył, że żaden z nas tu zesłanych nie ma prawa wydalać się poza granice miasta, i skłoniwszy się pożegnał mię. Przyzwoitym i ludzkim przyjęciem sprawnika uspokojony, weselszy na duchu wróciłem na pocztę i wspólnie z żoną udaliśmy się na miasteczko szukać kwatery. Ponieważ wymagania nasze były bardzo ograniczone, bo zastosowane do środków, więc i kwaterę znaleźliśmy dość rychło, co prawda, bardzo szczupłą pomimo to po tak długiej podróży wydała się nam bardzo miłą. Od gospodarza domu dowiedzieliśmy się, że w mieście jest dość dużo Polaków, że się oni znają między sobą, że między nimi jest jeden doktor, nazwiskiem Frąckiewicz 321, zajmujący się praktyką etc., etc. Urządziwszy się z większego w kwaterze, udałem się z wizytą do doktora Frąckiewicza, 319 Powiet, powit (ros.) pomieszczenie pod dachem w zagrodzie chłopskiej, szopa. 320 Isprawnikiem w Czembarze był wówczas Iwan Iwanowicz Placentow. 321 Konstanty Frąckiewicz ( ), lekarz przy gimnazjum w Słucku w guberni mińskiej, radca tytularny. Podejrzany o nieprawomyślność polityczną, został w trybie administracyjnym wysłany na zamieszkanie pod dozorem policji w guberni penzeńskiej,

148 148 z którym trochę byliśmy znajomi jeszcze ze Słucka. Mieszkał on tu z całą swoją dość liczną rodziną, złożoną z pięciorga drobnych jeszcze dzieci, przy których musiał trzymać nauczycielkę. Jakże miłą było dla mnie niespodzianką, kiedy w tej nauczycielce poznałem pannę Elżbietę Szołmo, dobrze mi znajomą panienkę z czasów jej zajęcia przy dzieciach mego brata, w którego domu była traktowana bardzo serdecznie i zasługiwała na to. Pan Konstanty Frąckiewicz przyjął mnie od razu tak, jak bym był jego od wieków dobrym znajomym. Zarekomendował mnie żonie swojej, niepospolicie w owym czasie jeszcze pięknej kobiecie, która pomimo to prawdopodobnie nigdy nie pomyślała, że jest piękną, tak ją pochłaniała myśl spełnienia wszystkich swoich obowiązków względem męża, dzieci, domu wszystko to pełniąc z niezrównaną cierpliwością, dobrocią i spokojem. Oprócz bliższej rodziny mieszkali przy panu Frąckiewiczu rodzice jego żony, staruszkowie Nieszkowscy: on, osiemdziesięciokilkuletni starzec, kapitan wojsk napoleońskich, czerstwy, światły i bardzo przyjemny jeszcze starzec; ona, pani Nieszkowska, schorzała wprawdzie, ale ożywiona i miła staruszeczka. Do tego domu przylgnąłem od razu, napotkawszy tam pewną szczerość i ujmującą prostotę. Oprócz Frąckiewicza mieszkała w Czembarze para małżonków z guberni podolskiej czy wołyńskiej, nie pamiętam. Byli to ludzie zabawni, pozujący na zamożnych obywateli, opowiadający stale o swoich rozległych majętnościach i stosunkach, i tonem protekcjonalnym zapraszający na kawę, którą wizytujących traktowano. Spomiędzy reszty zesłanych, przeważnie nieżonatych ludzi bez wykształcenia, wyróżniał się pan Zdzisław Mitkiewicz 322, obywatel guberni mohylewskiej, uczeń szkoły horeckiej 323, żonaty z jakąś krewną książąt Koczubejów 324 i z tego źródła mający stosunki i znajomości w Petersburgu. dokąd przybył w listopadzie 1863 r., mieszkał w Czembarze. W latach siedemdziesiątych powrócił do Słucka. 322 Zdzisław Mitkiewicz, właściciel folwarku Litwinowo w pow. orszańskim, studiował na Uniwersytecie Charkowskim. Jeden z organizatorów powstania na Mohylewszczyźnie, zaopatrywał powstańców w broń i żywność, należał do oddziału Ludwika Zwierzdowskiego Topora (prawdopodobnie był jego adiutantem) i brał udział w ataku na Hory-Horki w maju 1863 r.; został skazany na piętnaście lat ciężkich robót w kopalniach, karę odbywał w Siwakowej w obwodzie zabajkalskim, po zwolnieniu z robót mieszkał w Irkucku, gdzie prowadził sklep z galanterią. Ok r. wyjechał do Rosji europejskiej do Czembaru, następnie do Tambowa; w 1880 r. przebywał w Jekaterynburgu tam też mieszkał później jego syn Mieczysław Tomasz. 323 Utworzony w 1842 r. Instytut Agronomiczny w Hory-Horkach w guberni mohylewskiej. W 1863 r. niemal wszyscy studenci wzięli udział w powstaniu, rok później szkołę zamknięto. 324 Żoną Mitkiewicza była Eugenia z Heleńskich.

149 149 Pomimo tak wysokich stosunków przez żonę położenie jego finansowe było bardzo ciężkie: majątek był skonfiskowany, z uratowanych okruszyn musiała utrzymywać się żona z czworgiem dzieci jemu przysłać nie było czego, a w Czembarze zarobić nie było gdzie, toteż cierpiał wielki niedostatek, ale będąc z natury wesołego usposobienia, towarzyski i bystry, radził sobie doskonale. Zaznajomił się z miejscowymi urzędnikami i inteligencją czembarską, opowiadał im szeroko o Petersburgu, senatorach i ministrach, cytując każdego z nich imię i imię ojca, napomykając nieznacznie, że to jego dobrzy znajomi i byle tylko żona jego dobrała się do Petersburga, on o swoją przyszłość jest pewny, a nawet nie wątpi, że niejednemu z przyjaciół poznanych w nieszczęściu będzie mógł świetną wyświadczyć usługę. Pewność siebie, gładkość w obejściu i zawsze pełna gęba różnych anegdot tak dla niego usposobiły znajomych, że pomimo wielkiego niedostatku w ubiorze bo często palce wyglądały z butów ciągle miał zaprosiny na zebrania do znajomych i tym sposobem ratował się od głodu, który inaczej byłby mu dokuczał całymi dniami. Jednak niełatwo przychodziły mu te komedie. Nieraz wracając z takiego przyjęcia, zachodził do mnie i czuł się tak zmęczonym, że leżał jak po ciężkiej pracy. Widząc ten jego wysiłek, radziłem, aby zaprzestał tych komedii, które jego tak męczą fizycznie i moralnie muszą kosztować. Na to mnie odpowiedział: Cóż, chcesz, abym zdechł z głodu? Po takiej wizycie cały dzień następny zwykle nic nie jem i nie opadam z sił. Moralnie nie cierpię wcale: nie kto inny, tylko Ruscy zabrali mój majątek i ciągną zeń korzyści, uważam więc za słuszne w miarę możności korzystać z tegoż społeczeństwa. Że mię to męczy fizycznie, to prawda, ale przecież bez pewnych ofiar niczego na świecie zdobyć niepodobna. Jakkolwiek nie podzielałem jego zdania, jednak nie mogłem zaprzeczyć logiki w tym względzie. Po tygodniowym wypoczynku, zaopatrzona w pasport, żona moja wyjechała do rodziny. Po przybyciu do Czembaru z uzbieranego kapitału zostało nam 230 rub. z tych 100 rub. dałem żonie na drogę, zostawując resztę sobie na życie. Chcąc cośkolwiek przysporzyć sobie pracą, na wszystkie strony szukałem zajęcia, ale w mieście żadnego znaleźć nie można było, a poza granice miasta wydalać się było nam wzbronione. Mając z sobą książki różne techniczne, między innymi znalazłem specjalną książkę o warzeniu mydła. W nadziei, że to może przynieść korzyści, wziąłem się do tej roboty, zaczynając od prób. Po licznych doświadczeniach udało mi się zrobić mydło twarde, szumiące i w użyciu sporne 325, ale powierzchowność onego nie była piękna 325 Dawn. większe, bardziej wydajne.

150 150 i w dodatku poleżawszy trochę, pękało. Poniosłem produkt mej pracy do kupców, ci spróbowali onego, przyznali, że jest dużo oszczędniejszym od tego, którym handlują, jednak będąc nieokazałe i nieco droższe od tego, które znajduje się w kramie, dla nich jest nieużyteczne. Straciwszy kilka rubli na próby, zniechęcony niepowodzeniem, dałem pokój próżnym staraniom, a ograniczyłem się do zaprowadzenia największej oszczędności w życiu. Kwaterę wynalazłem za 2 rub. miesięcznie, wszelką usługę sam sobie pełniłem: wymiatałem, gotowałem obiad, piekłem chleb, rąbałem drwa, czyściłem co soboty samowarek i tym sposobem zapełniałem męczącą srodze bezczynność, unikając zarazem kosztu na opłacanie służącej i jej stołowanie. W przejeździe przez Petersburg żona moja udała się do III Wydziału Jego Cesarskiej Mości Kancelarii 326, gdzie naczelnikiem Wydziału wówczas był hr. Szuwałow 327, a naczelnikiem kancelarii pan Kranc 328 tam podała prośbę o zdjęcie ze mnie nadzoru policyjnego. Kranc, przeczytawszy tę prośbę, oświadczył, że przed rokiem żaden skutek nie może nastąpić, gdyż najkrótszy termin jest roczny, po którym można zapytać o prowadzeniu się zesłanego, i tylko opierając się na takich sprawozdaniach władzy miejscowej, po upływie minimalnego terminu pobytu, kancelaria III Wydziału może robić przedstawienia o ułaskawienie. Po takim oświadczeniu naczelnika kancelarii nie pozostawało jej nic więcej, jak prosić, aby po upływie tego terminu III Wydział Kancelarii Najjaśniejszego Pana raczył zapytać o mnie i nie odmówił łaskawej decyzji. To będzie zależało od doniesienia, jakie otrzymamy. Starajcie się, aby takowe było korzystne, III Wydział nie zwykł szkodzić nikomu. Po takim oświadczeniu audiencja była skończona i żona moja, doniósłszy mnie o tym z Petersburga, ruszyła do swoich. Ile tam było łez smutku i radości, jakiego serdecznego doznała przyjęcia w domu najlepszej swej ciotki, panny Wiktorii Wysockiej, która rozsądną i wytrwałą pracą zarobiwszy kilka tysięcy rubli, wzięła w dzierżawę dość obszerny folwark Marków w guberni wileńskiej i tam przygarnęła rodziców żony mojej, którzy inaczej, skutkiem różnych niepowodzeń, nie mieliby dachu nad głową. O tym ich spotkaniu, jako nieobecny, nic pisać nie będę, 326 Właśc. III Oddział Kancelarii Osobistej Jego Cesarskiej Mości. 327 Piotr Andriejewicz Szuwałow ( ), generał, członek Rady Państwa, bliski współpracownik Aleksandra II; w latach szef Korpusu Żandarmów i naczelnik III Oddziału Kancelarii JCMości. 328 Być może chodzi o Fierdinanda Fierdinandowicza Kranca, senatora, w randze tajnego radcy.

151 151 a tylko dozgonną wdzięczność przechowam w mym sercu za tę nieograniczoną dobroć i opiekę, jakimi otaczała żonę moją w ciągu całorocznego jej pobytu w Markowie wówczas, a następnie i pobytu nas obojga przez cały miesiąc urlopu. Najzupełniejszy brak zajęcia gnębiąco oddziaływał na mój umysł. Jakkolwiek dom Frąckiewiczów, gdzie serdecznie mnie przyjmowano, stał dla mnie zawsze otworem i doznawałem w licznej ich rodzinie miłego zapomnienia, jednak obawiałem się niepostrzeżenie stać się za częstym gościem. Przyjmować u siebie gości nie miałem gdzie z powodu szczupłego pomieszczenia, a bardziej jeszcze dla braku środków na przyjęcie; korzystać zaś z cudzej uprzejmości, nie wywzajemniając się tą samą monetą, uważałem za ubliżające dla własnej godności. Byłem więc wszędzie bardzo rzadkim gościem, sam również nie mając wielu odwiedzających. Najczęstszym moim gościem był Mitkiewicz: ten, włócząc się po domach ruskich, przynosił mnie niekiedy jaką ploteczkę z tego świata i był najprzyjemniejszym z tamtejszej Polonii. Sam będąc w wielkim niedostatku, z czym się nie ukrywał wcale, poprzestawał na szklance czystej herbaty z chlebem razowym i pomimo to rozmowa z nim bywała zwykle dość ożywiona. Podczas takich wizyt opowiadaliśmy sobie o różnych doznanych wypadkach, a więc z kolei rzeczy i o przyjęciu, jakiegom doznał od gubernatora w Penzie. Z wielkim zajęciem i oburzeniem słuchał onego Mitkiewicz i nie zwlekając, przy pierwszej swojej wycieczce, puścił w kurs moje opowiadanie, ze swej strony nie szczędząc komentarzy, dzięki którym nie tylko dzikim, ale i równie śmiesznym wydał się pan gubernator. W kilka miesięcy po moim osiedleniu się w Czembarze, zwiedzając gubernię wstąpił gubernator i do Czembaru. Między innymi był na obiedzie u ówczesnego marszałka szlachty, księcia Angałyczewa 329. Ten, mając niechęć do gubernatora, zabawiając towarzystwo różnymi anegdotami, między innymi opowiedział to przyjęcie, które mnie spotkało, zachwycając się nad patriotycznym dowcipem dostojnika i nad nieobliczonymi korzyściami, jakie z takiego przerażenia przyjść muszą dla Rosji. Jakkolwiek ks. Angałyczew nie wymieniał ani miejsca, ani osób, a tylko w tonie żartobliwym trzymając opowiadanie, do rozpuku rozśmieszył zebranych, jednak zrozumiał pan Syliwiorstow, że tu on stał się śmieszności celem, a posądzając mnie w dostarczeniu tych opowieści, zakarbował moje nazwisko w mściwej swej pamięci. Po minionym roku przyszło z III Wydziału Kancelarii Jego Cesarskiej Mości zapytanie o moim prowadzeniu zapytanie to przysłano do Czembaru 329 Właśc. Jengałyczew, Walerian Iwanowicz ( ), sekretarz kolegialny, czembarski marszałek szlachty w latach

152 152 i na one najpochlebniej odpisał sprawnik. Według przyjętego porządku wszelkie tego rodzaju papiery przechodzą przez kancelarię gubernatora. Przepatrując one i napotkawszy moje nazwisko, poświadczenie sprawnika zaopatrzył następującym komentarzem: Нeсмотря на одобрение в политическом отношении, по моему мнению не заслуживает на снятие полицейского надзора, так как он груб в обращении, не уважает власти, дерзок и вспыльчивый до безмерности 330. Kiedy żona moja, po minionym roku niecierpliwego oczekiwania na rezultaty podanej prośby, przybyła do Petersburga i udała się do III Wydziału w najlepszej nadziei (bom ją uwiadomił o zdaniu sprawnika), zarządzający kancelarią III Wydziału, pan Garański 331, przeczytawszy jej uwagi gubernatora Sieliwierstowa, zakończył tymi słowami: Po takim sprawozdaniu gubernatora sądź pani sama, co może uczynić III Wydział dla pani męża? Ona pobladła i z największym wysiłkiem tłumiąc łzy cisnące się do oczu i gardła, rzekła: Nie śmiałabym otworzyć ust do prośby, gdybym w słowach pana gubernatora napotkała chociaż cień prawdy. Przeżywszy z mężem lat kilkanaście, nigdy nie widziałam objawów wściekłego uniesienia. Że pobladł i zaciął usta, kiedy doń gubernator, wobec wszystkich zebranych, patrząc w pasport mego męża rzekł: Так ты лишен прав? A коль скоро ты лишен прав, то ты не человек, а вещь. Po tym zajawieniu i zdeptaniu człowieka nie szczędził słów i uwag, które do rozpaczy i wściekłości mogłyby doprowadzić każdego, jednak mąż mój wszystko to zniósł w milczeniu. Pan Garański zapotrzebował, aby żona moja dokładnie opowiedziała całe przyjęcie, jakiegom doznał u gubernatora. Opowiadania tego słuchał uważnie, z wyrazem współczucia, czym ośmielona żona moja na zakończenie dodała: W oczach pana gubernatora Sieliwierstowa największym występkiem jest być Polakiem. Tej narodowości człowiek w jego opinii nie zasługuje nigdy na wiarę. Tego dowiódł na krewnym moim, Dominiku Korbucie 332, który będąc zesłany do tegoż Czembaru, poczuwszy się mocno cierpiącym, prosił 330 Pomimo właściwych politycznych przekonań według mnie nie zasługuje na zdjęcie dozoru policji, bo odnosi się grubiańsko, nie poważa władzy, zuchwały i porywczy niesłychanie. 331 Właśc. Gorianskij, Fiodor Iwanowicz, urzędnik III Oddziału Kancelarii JCMości. Aleksander Hercen nazwał Gorianskiego uczonym przyjacielem Szuwałowa, okrytym chwałą przy wzięciu Michajłowa (w artykule Оклеветанный граф, Kołokoł, nr z 15 XII 1861, s. 116). 332 Dominik Korbut, obywatel ziemski z pow. słuckiego w guberni mińskiej, dymisjonowany major. Podejrzany o nieprawomyślność polityczną, w 1864 r. został wysłany w trybie administracyjnym do guberni penzeńskiej.

153 153 o pozwolenie na czas choroby odwiedzenia kraju. Pan gubernator na jego prośbie odnotował, że zdrów, a choroba zmyślona. Pomimo to bardzo prędko po owej prośbie krewny mój umarł na zakończenie w rozrzewnieniu dodała: Pan Sieliwierstow nie tylko za życia rad by odmówić każdemu z nas oglądania drogich nam stron rodzinnych, ale chciałby, żeby i po śmierci prochy nasze nigdy tam nie spoczęły. Czyż może być sprawiedliwą opinia urzędnika pałającego taką nienawiścią? Garański zapotrzebował dzieła Korbuta, w tej chwili odszukano je i przyniesiono. Rozpatrując, prędko odnalazł prośbę Korbuta o pozwolenie z powodu choroby pojechania do kraju, zaprzeczenie gubernatora, a następnie doniesienie o śmierci Korbuta. Zestawienie tych faktów musiało najbardziej przekonać pana Garańskiego, toteż zacny ten człowiek nie mógł powstrzymać się od uwagi: К счастию, не все разделяют взгляды пензенского губернатора 333 po czym dodał: Przyznaję, że niepodobna jest zaprzeczyć uprzedzenia w panu gubernatorze. Postaram się jak najkorzystniej przedstawić prośbę pani hrabiemu Szuwałowowi. Proszę nie tracić nadziei. Do łez rozrzewniona dobrocią Garańskiego, błogosławiąc mu w duszy, odeszła. Garański dotrzymał przyrzeczenia: przy pierwszej zręczności wspomniał o prośbie żony mojej hrabiemu Szuwałowowi, a kiedy ten odczytywał dodatki gubernatora Sieliwierstowa do sprawozdania sprawnika, opowiedział mu, jak się ze mną obszedł Sieliwierstow przy moim przemeldowaniu o przybyciu z Irkucka. Dla przekonania zaś o fanatycznej nienawiści do Polaków przytoczył fakt z Korbutem. Tymi argumentami oburzony Szuwałow zawołał: Так это мерзко лежачих не бьют! 334 i kazał napisać papier do penzeńskiego gubernatora, że III Wydział Kancelarii Jego Cesarskiej Mości zapytywał go o prowadzenie i sposobie myślenia politycznego przestępcy Dybowskiego w znaczeniu politycznym, a pan gubernator sprawozdanie policji zaopatruje w dodatki, o które nie był pytany i z którymi III Wydział nie ma nic wspólnego. Jednocześnie z tą wymówką posłano do Penzy rozkaz zdjęcia ze mnie policyjnego nadzoru i wydania mnie pasportu na całą Imperię, z wyjątkiem stolic i Kraju Zachodniego 335. W parę dni po zawiadomieniu mię o tym tak ważnym dla mnie pozwoleniu otrzymałem list od żony z Petersburga donoszący, że prawdopodobnie na taki dzień przybędzie do Czembaru. Naturalnie, 333 Na szczęście nie wszyscy podzielają poglądy gubernatora penzeńskiego. 334 To obrzydliwe leżących się nie bije. 335 Chodzi o Petersburg i Moskwę oraz zachodnie gubernie cesarstwa rosyjskiego, tzw. Kraj Północno-Zachodni (Litwa, Białoruś) i Kraj Południowo-Zachodni (Ukraina, Wołyń i Podole), czyli ziemie wschodnie Rzeczypospolitej włączone do Rosji.

154 154 ucieszyła mnie bardzo ta wiadomość, ale i zaniepokoiła jednocześnie było to ostatnich dni stycznia czy pierwszych lutego, mrozy o 30 o z wiatrem trwały ciągle, zimno było przejmujące. Ubranie żony mojej było ubogie, oprócz wytartej salopki z siwych lisów nie miała innego okrycia, a przestrzeń z Morszańska 336 ostatnia stacja kolei do Czembaru znaczna, górą 60 wiorst. Nie potrzebując już pytać o pozwolenie wyjazdu, postanowiłem żonę moją spotkać w Morszańsku, zabrać z sobą okrycia, którymi broniliśmy się od chłodów Syberii, i tym sposobem ustrzec ją od przeziębienia. Jakież było moje zaniepokojenie, kiedy na dwa dni przed terminem usłyszałem dzwonek pocztowy, zatrzymujący się przy domku, w którym mieszkałem, i postrzegłem z budki wyłażącą uśmiechniętą, lecz prawie poczerniałą od zimna żonę moją. Niepokój o jej zdrowie w znacznej części zatruł radość z jej powrotu. Wniosłem ją do pokoju, począłem odcierać jej ręce, które sztywne były od zimna a nim rozgrzeję samowar, prosiłem, aby bieganiem po stancji zastygającą krew rozgrzewała. Były to zapewne jedne z najszczęśliwszych chwil naszego życia. Po całorocznym niewidzeniu spotkanie, jej staraniem uzyskane, swoboda ruchu, a więc i możność zapracowania na kawałek chleba, wyzwolenie spod dzikich humorów gubernatora Sieliwierstowa wszystko to bardzo dodatnio wpływało na nasze usposobienia. Było nam na duszy tak błogo, że poglądając na siebie bez żadnego powodu, śmieliśmy się jak dzieci. Żona biegała po pokoju, śmiała się, nieustannie gadała, a pijąc herbatę, trzęsła się zimnem dawniejszym, doświadczając zarazem mocnych dreszczów. Niepokoiły mnie te objawy, ale ona uspokajała, że to tylko chwilowe. Ku wieczorowi jednak poczuła ból głowy, pojawiła się gorączka i chwile nieopisanego szczęścia zamieniły się w okropny niepokój. Przez całą noc gorączka nie opuszczała na chwilę, majaczenie zwiększało jeszcze moje udręczenie. Nad rankiem zasnęła, a ja pobiegłem do Frąckiewicza, prosząc, aby odwiedził moją żonę przybył też nie zwlekając i znacznie mię uspokoił, zapewniając, że w tej chwili nie ma jeszcze nic groźnego i prawdopodobnie przejdzie choroba bez większych następstw. I rzeczywiście, po dwóch dniach pobytu w łóżku gorączka ustąpiła, a siły powoli wracać poczęły. Po uniesieniach radości nastały godziny zimnej rozwagi: z jednej strony, droga w strony rodzinne i pobyt w Petersburgu żony mojej, a z drugiej rok mojego mieszkania w Czembarze bez najmniejszego zajęcia, a więc i bez dochodu, wyczerpały nasze środki. Otrzymawszy swobodę ruchu, zdecydowaliśmy się wyruszyć w świat szukać zajęcia. Ale do tego trzeba pieniędzy, 336 Morszańsk miasto w guberni tambowskiej.

155 155 a nasz kapitał ograniczał się na 45 rublach ale nie było czego dłużej zostawać w Czembarze, zdecydowałem się ruszyć w świat szukać chleba. Wziąłem w drogę rs 35, a żonie zostającej na miejscu zostało zaledwo rs 10. Liczyliśmy na to, że w ostatecznym razie dr Frąckiewicz dopomoże. Uwolniony przede mną z policyjnego nadzoru Mitkiewicz przeniósł się z całą rodziną do Tambowa. Znając jego łatwość w zawieraniu stosunków z ludźmi, a przy tym gotowość niesienia pomocy każdemu, a tym bardziej koledze, zrobiłem wniosek, że on może mnie dopomóc w odszukaniu jakiego miejsca, i ruszyłem do Tambowa. Zatrzymawszy się w zajeździe, odszukałem mieszkanie Mitkiewiczów. Serdecznie powitany przez wszystkich, zatrzymany na skromny obiadek, jaki sobie zgotowali, musiałem opowiadać o trudach, jakie miała do zwalczenia żona moja w Petersburgu: o szatańskiej złości i nienawiści do nas Sieliwierstowa i szlachetnej, wzniosłej i bezstronnej, a prawdziwie chrześcijańskiej sprawiedliwości Garańskiego i hr. Szuwałowa. Kiedym odchodził, poczciwy Mitkiewicz, przeprowadzając mię, zapytał: A czy nie potrzebujesz pieniędzy? Mogę ci pożyczyć. Czy tak świetną lokatę spodziewasz się znaleźć u mnie, że mnie proponujesz pożyczkę? Odkąd to tak rozbogaciałeś, że możesz nawet pożyczać? zapytałem. Po powrocie żony mojej z Petersburga zostało nam jeszcze kilkaset rubli, w tej chwili tyle nie potrzebujemy, czemuż nie mam tobie pożyczyć, jeżeli bardzo potrzebujesz? Podziękowałem mu za jego dobroć, ale pożyczki nie przyjąłem, poprosiwszy go, aby w zamian za dogodność, którą chciał zrobić dla mnie udzielając pieniędzy, skorzystał ze swoich znajomości i wystarał się o jakie miejsce. Poczciwy Zdzisław nie zwlekając ruszył do znajomych i przyniósł mnie list rekomendacyjny od niejakiego pana Masłowa, obywatela guberni tulskiej, który miał brata pułkownika kawalerii 337, człowieka bogatego, posiadającego dwa majątki w tejże guberni położone i potrzebującego rządcy do swoich majątków. Ożywiony nadzieją uścisnąłem serdecznie Mitkiewicza i ruszyłem do Kozłowa 338, a stamtąd, nająwszy podwodę do majątku pułkownika. Było to pierwszych dni kwietnia czy ostatnich marca, pola były wolne od śniegu, a błotnista droga zmuszała do powolnej jazdy, która zamiast niecierpliwić mię przeciwnie, była pożądaną. Jakkolwiek z całej duszy pragnąłem zajęcia i pracy, zabezpieczającej nas od głodowej śmierci, jednak pomimo to, gdy się zbliżała chwila, w której trzeba będzie stanąć przed nieznajomym 337 Być może chodzi o płk. Andrieja Wasiliewicza Masłowa, z 13. Ułańskiego Włodzimierskiego Pułku, remontiera brygady. 338 Zapewne Kozłowo w okr. nowosilskim w guberni tulskiej.

156 156 człowiekiem i wręczając mu list rekomendacyjny, z kornym ukłonem prosić o przyjęcie na miejsce wakujące, wydawało się mnie czymś tak upokarzającym i bolesnym przez pamięć na mych rodziców, że musiałem użyć całej woli i rozumu, aby zapanować nad sobą. Już było zupełnie ciemno, kiedy przyjechałem do pana Masłowa. Zatrzymawszy się przed jednym z domków błyszczących światłem, uprosiliśmy, aby nam wskazano dom samego pana. Tam podjechawszy, spotkałem sołdata, który mnie zapytał, czego potrzebuję. Widzieć się z pułkownikiem Masłowym, do którego mam list od jego brata z Tambowa. Żołnierz zniknął i po chwili zjawił się, wzywając mię do pułkownika. Znalazłem go siedzącym przy stoliku w kancelarii, skłoniwszy się, oddałem mu list od brata, dodając, że: Poszukuję miejsca, a brat pański oświadczył, że takie właśnie tutaj wakuje u pana. A czy panu zarząd majątkowy nie jest obcy? zapytał. Przez kilkanaście lat miałem w swoim zarządzie dość duże, bo kilkanaście tysięcy dziesięcin 339 obszaru mające majątki, i dawałem sobie rady z pożytkiem i zadowoleniem właściciela. Zresztą zawód rolniczy jest moją specjalnością, a to jest dowód prawdziwości słów moich i to mówiąc, podałem mu atestat mój z Dorpackiego Uniwersytetu na stopień kandydata fizyko-matematycznego fakultetu. On spojrzał na to i począł czytać list, który przywiozłem, poprosiwszy wprzódy, abym usiadł. W ciągu czytania listu zapytał: Kto to jest Mitkiewicz? Jest to obywatel guberni mohylewskiej, człowiek światły i bardzo przyzwoity. A pan skąd jesteś? Z mińskiej guberni odpowiedziałem. A więc z Kraju Zachodniego? Tak. I katolik? Tak, ale cóż może mieć wspólnego religia katolicka z zarządem gospodarskim? Nic, ale ja zostaję na służbie czynnej, po większej części przebywam w Petersburgu i tam mogłoby to być źle widzianym. 339 Dziesięcina = 109,252 arów (1 ar = 100 m 2 ).

157 157 Słowa te posłyszawszy, uczułem tak silny ból w sercu, że tylko zawdzięczając dumie, potrafiłem wstrzymać się od pochwycenia siebie za piersi obu rękami. A więc żegnam pana pułkownika rzekłem powstając i ruszyłem do drzwi. Cóż to pan myślisz robić? Toż przecie noc, gdzie będziesz nocował? Na stepie, w tieledze, którą nająłem. Odkąd zostaliśmy pozbawieni rodzinnej strzechy, niebo nam swojej nie odmawia; ręczę pana pułkownika, że wybornie spędzę noc na stepie. Ale ja pana nie puszczę, stałbym się gorszym od Tatarzyna! zawołał na żołnierza i polecił mu dać pomieszczenie dla przybyłego ze mną człowieka i jego koni, mnie zaś poprosił na herbatę. W stołowym pokoju, dokąd podany był samowar, zastaliśmy jakąś damę przy samowarze, przyzwoitej powierzchowności, i wojskowego około trzydziestu kilku lat, słusznego [wzrostu], dobrze zbudowanego i sympatycznej powierzchowności. Był to kapitan tegoż co pułkownik pułku, a kobieta jego żoną. Kapitan miał obowiązek czuwania i strzeżenia koni skarbowych, których remontierem 340 był pułkownik, i zakupione w różnych miejscowościach w młodszym wieku przechowywał w swoich majątkach do czasu ich dojrzałości i zdolności do usług wojskowych. Przy herbacie rozmowa była dosyć ożywiona, wypytywano o Syberię. Opowiadałem im zdarzenia i niewygody podróży, usuwane dobrocią i ludzkością jednych lub wywoływane barbarzyństwem i dzikością różnych zwierzchników, sposób życia i stosunki towarzyskie w Irkucku, Krasnojarsku i po wsiach. Podczas tej rozmowy, dla jakiegoś interesu pułkownik wyszedł, kapitan zapytał mnie, w jakim celu zawędrowałem do nich. Opowiedziałem mu położenie, w jakim pozostaję, i że chciałem skorzystać z rekomendacji brata pułkownika, który zapewnił, że pułkownik potrzebuje rządcy do swoich majątków ale niestety, nadzieje mnie zawiodły, bo moje pochodzenie z Kraju Zachodniego i religia katolicka stają na przeszkodzie do powierzenia mnie tej czynności. Nie upadaj pan na duchu rzekł kapitan. Nasz pułkownik jest niezmiernie skąpy i prawdopodobnie są to manewry z jego strony, żeby tym sposobem wytargować mniejszą pensję. Słowa kapitana rzuciły znowu iskierkę nadziei do mojej duszy. Podziękowałem mu za jego współczucie i weselszy siedziałem za stołem. Około dziewiątej podano wieczerzę, rozmowa trwała nieprzerwanie i dość ożywiona. Po jedenastej, wzywając na spoczynek, gospodarz zaprowadził mnie do 340 Remontier dawn. w wojsku osoba odpowiedzialna za wybór i kupno koni.

158 158 swej kancelarii, wskazał łóżko zasłane i prosząc, abym się rozlokował, rozpoczął rozmowę treści gospodarskiej. Uwaga kapitana jak błyskawica przeleciała mnie po głowie, toteż starałem się jak mogłem na wszystkie kwestie gospodarskie zadawane przez pułkownika odpowiadać jasno i treściwie. Po długiej, nieustającej rozmowie zapytał mnie niespodzianie pułkownik, wiele bym chciał pensji za moje zajęcie. Naznaczać nie mogę żadnej, bom tu nieznajomy i nie mam nic do wyboru, a położenia, w jakim pozostaję, nie ukrywam. Zatem sądzę, że pensja, którą pobierał dotychczasowy rządca (a był to podobno jakiś Francuz, ex-lokaj), nie będzie wygórowaną, tym bardziej, że zamieniłbyś pan dyletanta na specjalistę. Ale pan jesteś żonaty odrzekł pułkownik a tamten był jeden: to robi różnice w ordynarii 341. Chyba tak mało znaczącą, że nie zasługuje na uwagę w takich majątkach odpowiedziałem. Około drugiej po północy, ścisnąwszy mi rękę, pułkownik odszedł. Równo ze dniem byłem na nogach. Koło dziewiątej zebraliśmy się na herbatę o propozycji obowiązku nie było mowy. Wstawszy od herbaty, zrobiłem ruch do wyjazdu i, niestety, usłyszawszy życzenie szczęśliwej podróży, odjechałem z niczym. Zawód doznany dotknął mnie niezmiernie. Wycieczka ta kosztowała z górą rs siedem, a środki moje były na wyczerpaniu. Ani w Tambowie, ani w okolicach nie było nadziei znalezienia jakiego obowiązku. Zdecydowałem się ruszyć do Saratowa w nadziei, że znajdujące się tam duchowieństwo katolickie, z sufraganem księdzem Lipskim 342 na czele, nie odmówi mnie swojej pomocy. W tej nadziei podtrzymywała mię ta okoliczność, że Mitkiewiczowi znajomy był proboszcz saratowski i do niego obiecał mnie dać list rekomendacyjny, w który zaopatrzony, z lekką kieszenią i ciężkim smutkiem w sercu ruszyłem w dalszą pogoń za kawałkiem chleba. Szczegółów podróży do Saratowa zasługujących na wzmiankę nie było, jedna tylko okoliczność pozostała dotąd w mej pamięci. Po drodze do Saratowa przez parę stacji spotykałem się z jakimś Niemcem, właścicielem ziemskim 341 Ordynaria dawn. część zarobku służby i oficjalistów dworskich, wypłacana w produktach, np. ziemniakach, drewnie itd. 342 Wincenty Lipski ( ), biskup rzymskokatolicki, rektor Akademii Duchownej w Petersburgu, w 1856 r. został przez papieża Piusa IX prekonizowany biskupem pomocniczym diecezji tyraspolskiej w Saratowie i biskupem tytularnym Jonopolis. W latach był administratorem apostolskim diecezji, utworzył wiele parafii, założył niższe seminarium duchowne w Saratowie.

159 159 z okolic Saratowa, i wspólnie z nim jadącym oficerem. Oficer, człowiek młody i wesoły, Niemiec średniowieczny, ale dość ożywiony, wydali mi się wcale przyjemnymi ludźmi w towarzystwie. Toteż nie doznając trudności w koniach pocztowych, razem z powózką tamtych zaprzęgano konie i dla mnie. W ten sposób przebyliśmy kilka stacji za dnia; przybywszy na stację, w której ściemniało, chcieliśmy jechać dalej pomimo ciemnej nocy, ale smotrytel począł nam odradzać, niepokojąc zaporami znacznymi będącymi po drodze, dzięki którym prawdopodobnie dotychczas nie wrócił jemszczyk, około jedenastej wyprawiony ze stacji. Pierwiastkowo posądzaliśmy pana smotrytela (naczelnika poczty) o chęć korzystania z nas podczas noclegu, ale skutkiem jego stałości w dowodzeniu, że zawdzięczając nocnej podróży, może nas spotkać nieprzewidziany i groźny wypadek, usłuchaliśmy jego rady i zanocowali na onej stacji, zamówiwszy sobie konie o świcie, co też punktualnie było wykonane. Jakież było nasze przerażenie, kiedyśmy w połowie drogi, zbliżając się do wzmiankowanego przez smotrytela zatoru, spostrzegli stojące puste sanie i spod lodu sterczące dwie nogi końskie. Jemszczyki, którzy byli z nami, poznali natychmiast sanie ze swojej poczty; o losie koni świadczyły ich nogi wyglądające z topieliska, a co się stało z jemszczykiem, nie dowiedzieliśmy się wtenczas. Na widok tak strasznego wypadku każdy z nas podziękował Panu Bogu, że nas oświecił i ostrzeżeń naczelnika poczty usłuchać doradził. Przybywszy do Saratowa, kazałem siebie zawieźć do jednego z najtańszych zajazdów, po czym niezwłocznie udałem się do policji dla zajawienia pasportu. Kiedy im oświadczyłem o celu mojego przybycia, urzędnik, do którego się udałem, zapytał mnie, czy otrzymałem wezwanie z policji. Nie odpowiadam ale obawiając się odpowiedzialności za uchybienie w formie, jawię się bez wezwania. Najniepotrzebniej pan się fatygowałeś rzecze urzędnik. Gdybyś pan dopuścił się jakiego postępku niezgodnego z prawem, byłbyś wezwany do policji, a tak przybycie pańskie zupełnie jest niepotrzebne. Gdybyśmy chcieli czynić zadość bezcelowej formie, nie wystarczyłoby nam czasu i musielibyśmy znacznie powiększyć liczbę naszych urzędników. Czując już resztki monety w kieszeni, zamiast osobnego pokoiku nająłem kątek w pokoju zajmowanym przez starego oficera z żoną i umieściwszy tam łóżko odgrodzone parawanikiem od reszty komnaty, począłem szukać zajęcia. Nasamprzód udałem się do plebanii. Grzecznie przyjęty przez proboszcza, zostałem zarekomendowany bawiącemu natenczas w plebanii sufraganowi Lipskiemu. Poważny starzec podał mnie rękę. Ja, nieuświadomiony, jak się postępuje z takimi dygnitarzami, wzajemnie uścisnąłem podaną mnie rękę. Takie postępowanie z mej strony widocznie zostało uznane za lekceważenie duchowieństwa i prośba moja o pomoc w odszukaniu zajęcia była bez skutku.

160 160 Zmartwiony niepowodzeniem, ruszyłem w dalsze poszukiwanie pracy. W mieście dowiedziałem się, że egzystuje handel spirytusem na wielką skalę, własność Ananija Iwanowicza Niedoszywina 343. Ruszam do jego z zapytaniem, czy nie znalazłbym zajęcia w jego kantorze, i jednocześnie składam świadectwo bardzo dobre, które mi wydał Biełogołowy, u którego się zajmowałem około 3 lat. Podczas przepatrywania świadectwa przez Niedoszywina zapytuję: Czy nie ma pan krewnego w irkuckiej guberni? Rządcą gorzelni i podwałów, a zatem moim naczelnikiem był Andriej Iwanowicz Niedoszywin. A to mój brat rodzony. A jak mu się tam powodzi? Pod względem służby, u gospodarza dobrze jest widziany. Co się tyczy pożycia domowego, takowe pozostawia dużo do życzenia: żonę ma w wysokim stopniu nałogową, po tygodniu i więcej bywa nieprzytomną. Jakkolwiek nie byłem mu w obecnej chwili potrzebny, jednak widocznie idąc za popędem serca uwzględnił moje położenie i polecił, abym przychodził do jego kancelarii przy kantorze, z pensją 25 rub. miesięcznie. Jakkolwiek szczupła ta pensyjka nie mogła pokryć najkonieczniejszych naszych potrzeb, jednak dziękowałem Bogu i za to. Kiedy tak pędzimy ubogi nasz żywot, otrzymuję list od Jadwigi, siostry mojej żony, z Petersburga, w którym zawiadamia, że obywatel twerskiej guberni pan Chrapowiecki 344, właściciel dwóch majątków, potrzebuje rządcy, ofiaruje oprócz ordynarii 200 rub. rocznie i dwadzieścia procentów od czystego dochodu. Zostałeś zarekomendowany przez [brak słowa w tekście wyd.] i on się zgodził powierzyć Tobie zarząd swych dóbr. W przypuszczeniu, że przy bardzo miernej wielkości majątków, mocno opuszczonych, dobrym zarządem przy niewielkim nakładzie z łatwością można o kilka tysięcy podwyższyć dochód propozycja ta wydała się mnie korzystną. Więc odpisuję Jadwini, że zgadzam się na te warunki, niech więc przysyła pieniądze na drogę lub zobowiąże się na zwrot onych. Na co odbieram od Jadwini list, że miejsce to jest pożądane; jeżeli będę się ociągał, łatwo kto inny pochwyci. Idę więc do pana Niedoszywina, opowiadam o propozycji i proszę o uwolnienie. Niedoszywin uwzględnia moje położenie, bez sprzeczki mnie uwalnia. Wziąwszy bilet na statek, ruszamy z żoną parowcem po Wołdze z Saratowa do Tweru. Pogoda sprzyjała i w duszy przyświecała nadzieja słowem, podróż była bardzo miła. W Twerze, zająwszy mały numerek, zostawiłem żonę, a wziąwszy pocztę, ruszyłem do Chrapowickiego. Dom był okazały, 343 Ananij Iwanowicz Niedoszywin (1842 po 1911), burmistrz Saratowa w latach , honorowy obywatel miasta. 344 Właśc. Chrapowicki. Chrapowiccy należeli do szlachty guberni i okręgu twerskiego.

161 161 mieszkanie dziedzica na drugim piętrze, po obu stronach schodów ściany udekorowane malowidłami. Przyjął mnie grzecznie, a poprosiwszy siadać, zapytał: A gdzież pańska żona? Nie zawarłszy z panem umowy, nie uważałem za właściwe ją tu sprowadzać, zostawiłem w hotelu. Nie będę z panem mówił o interesie, dopóki nie przybędzie tu żona pana. Raniutko nazajutrz wyprawił tarantas zaprzężony w trójkę koni. Na drugi dzień po przybyciu mojej żony przyjechała z Petersburga, gdzie stale mieszkają, pani Szadurska z prześliczną siedmioletnią, nadzwyczaj miłą córeczką. Zająwszy się już gospodarstwem, od godziny piątej rano towarzyszyłem przy maszynowej młocarni, młócącej już nie pamiętam jakie zboże. Posiliwszy się z żoną własną herbatą i kawałkiem sera, który nam dano, wezwany do stołu, siadłem z dobrym apetytem. Toteż z przerażeniem spotkałem talerz z bulionem słabo żółtawego koloru: był to rosół z kury, a w nim kilka zarodków jajeczek znalezionych we wnętrznościach kury. To samo dostało się mojej żonie; główka zaś, szyjka i łapki poszły na pożywienie dziedziców. Drugie podanie składało się z 5 cieniutkich plasterków pieczeni cały ten półmisek mógłby zaledwo wystarczyć na zaspokojenie mojego apetytu. Trzecie podanie bardzo lekkie, już nie pamiętam, z czego się składało. Kiedyśmy wstali od stołu i weszli do swojego pokoju, żona się rozpłakała tak była głodna. Uspokajałem ją, dowodząc, że po otrzymaniu ordynarii wszystko się zmieni, i począłem nalegać o naznaczenie ordynarii. Naznacz pan ją sam odpowiedział mnie gospodarz. Starałem się jak najskromniej wyznaczać: i tak, mięsa na tydzień ft [funtów] 10, herbaty na miesiąc ½ ft, cukru ft 10 i resztę w takim stosunku. Wszystko to uważał za zbyt duże wymagania, ale tę sprawę odłożył na potem, gdyż spieszył zawieźć mnie do drugiego swego majątku, około dwudziestu kilku wiorst odległego. Przybywszy do onego, nikogo nie było widać, na głośny krzyk pana pojawił się stróż tego folwarku. Otwórz drzwi domu! wchodzimy i znajdujemy w nim okna i piece potłuczone. Co to ma znaczyć? pyta gospodarz. A, to dziatwa ze wsi odpowiada stróż. A ty gdzie byłeś? zapytuje gospodarz. Byłem wtenczas w lesie. Otwórz stodołę rzecze gospodarz. Wchodzimy doń i znajdujemy jeden węgieł gumna z rozwalonym słupem murowanym i dach tej części spoczywający na ziemi. Gumno nowo pobudowane, w gumnie ulokowana była stara kareta. Przypatrując się onej, spostrzega gospodarz, że brakuje w niej osi tylnej.

162 162 A to gdzie się podziało? Не могу знать, я пахал огород 345. Wtenczas w największym gniewie gospodarz zaczął wymyślać na rządcę będącego w tamtym majątku, ani słowa nie powiedziawszy stróżowi. Ponieważ obowiązek onego rządcy ja miałem zająć, więc nie mogłem się powstrzymać od uwagi, że tu wina stróża, a nie rządcy. Na to nic mnie nie odpowiedział, a wciąż łajał nieobecnego tu rządcę. Przejeżdżając przez łany tego majątku, a było to pierwszych dni maja, nigdzie nie spostrzegłem zaoranego pola wszędzie ziemia leżała odłogiem od wielu lat, niskie położenie pól wymagało osuszenia, odwieczne rowy, które tam były, zapłynęły, pola stały się zupełnie nieurodzajne w takim stanie. On mnie proponuje dzierżawę tego folwarku! naturalnie odmówiłem mu wręcz. Przybywszy do domu, powiadam, że pora siewu jest opóźniona, trzeba brać się energicznie do pola, jaka jest siła uprzężna? Okazuje się, że w całym dworze jest tylko siedem koni roboczych cóż to znaczy wobec obszaru przeznaczonego pod zasiew? Trzeba potroić liczbę uprzęży powiadam. On mnie na to odpowiada: Nie gorączkuj się pan, my to zrobimy ekonomicznym sposobem. Z podobnym rezultatem, jaki nastąpił z gumnem w tamtym majątku, stawionym ekonomicznym sposobem odpowiedziałem, po czym ruszyłem do spichrza obejrzeć ziarna do siewu. I cóż tam znajduję? Ziarno przeznaczone do siewu pozrastałe w bryły, zdatne jedynie tylko dla świń! Przekonawszy się o chaosie tam panującym, powiadam do pana Chrapowickiego: Przy zasadzie, której pan hołdujesz, to jest ekonomicznej robocie tam, gdzie trzeba nakładu i pośpiechu, ja nie potrafię pana zadowolić. Zamiast jednego rządcy, który bez środków ma za wszystko odpowiadać, dogodniej panu będzie mieć kilku prikazczyków, odpowiedzialnych za ściśle wyznaczony im przydział co powiedziawszy, pożegnałem pana Chrapowickiego, nie otrzymawszy grosza zwrotu drogi, i wróciłem do Saratowa. Ze zdziwieniem powitał mnie Niedoszywin. Z radością opuszczałem Saratów, z ciężkim sercem do jego wracam odpowiedziałem. Jeśli znajdę u pana zajęcie, będę to uważał za dobrodziejstwo. Na to Niedoszywin rzecze: W kancelarii miejsce pańskie zajęte, ale możesz pan zająć obowiązek w podwałach i zajęcie oczystką 346 wódki. 345 Skąd mam wiedzieć, ja orałem ogród. 346 Z ros.: oczyszczaniem.

163 163 Najserdeczniej, z uczuciem głębokiej wdzięczności przyjąłem ten obowiązek. Niedługo jednak ony spełniałem, gdyż dzięki staraniom kolegi z Dorpatu, Karola Walca 347, który jako inżynier miał dystans 348 na Wołdze, zwiedzał Saratów i ze mną się spotkał, dostałem propozycję zarządu majątkiem ziemskim kupca Kakujewa 349 z Saratowa, Czerniawką 350 zwanym, dokąd się wybrałem, podziękowawszy szczerze Niedoszywinowi za jego prawdziwie ludzkie ze mną postępowanie i otrzymawszy z jego strony zamiast wymówki za moją niestałość życzenie powodzenia. W Czerniawce zajęcia miałem bardzo dużo: była tam gorzelnia na dużą skalę, olejarnia, 5000 owiec i pola ornego 6000 dziesięcin, w trzypolówce po 2000 dziesięcin w poletku. Po doznanych przejściach, dostawszy obowiązek sowicie zabezpieczający naszą egzystencję, nie uginałem się pod nawałem pracy pomimo, że gospodarstwo miejscowe w wielu rzeczach zupełnie różniło się od naszego i było mnie obce. Pomimo finansowo pomyślnego obowiązku nigdzie nie doznałem tak smutnych i bolesnych chwil w swoim życiu oprócz nas dwojga ani jednego Polaka w całej okolicy, niemożebność znalezienia służącej, mającej pojęcie obowiązku; znaleźliśmy jakąś kobietę średniego wieku i dobrej natury, ale nad wszelkie pojęcie nierozwiniętą. Przy takich warunkach naszego otoczenia domowego jawi się w Czerniawce epidemia febry nadwołskiej: z liczby 80 parobków połowa ich zapada na tę chorobę, zdrowi przerażeni i potrzebują rozliczenia w nadziei, że tym sposobem unikną choroby. W takim zamęcie zapada na tę straszną chorobę Amelka moja. Przy strasznej gorączce, dziennie napastowało ją po kilka parkosyzmów, język spalony, głos zmienił się w jakieś syczenie gada. Najczęściej nieprzytomna, w chwilach upamiętania widząc moją rozpacz i niepokój, powiada: I czegóż się tak smucisz? Alboż to życie nasze tyle ma uroku, że warto go żałować? Ot, jedną mam prośbę do ciebie, sprowadź księdza, pragnę spowiedzi. 347 Karol Waltz (Walc), ur. 28 XI 1827 r., z guberni kowieńskiej, w latach studiował fizykę na Uniwersytecie Dorpackim. 348 Tu: odcinek robót drogowych, nadzór nad tymi robotami na powierzonym odcinku (z ros. distancija). 349 Być może chodzi o Kokujewa, Pawła Iwanowicza. W tym czasie pełnił wiele funkcji z wyboru w Saratowie i guberni, miał honorowy tytuł radcy handlu (kommiercii sowietnika), przysługujący znaczniejszym kupcom. 350 Znaleziono cztery miejscowości o tej nazwie w guberni saratowskiej; z dalszego tekstu wynika, że chodzi prawdopodobnie o Czerniawkę (Wierchniaja lub Niżniaja) w okr. wolskim (wołgskim).

164 164 Zatelegrafowałem do Saratowa, przybył ksiądz, młody spowiednik. Tak ją gotował do przejścia przed oblicze Boga, że ona wyobraźnią zupełnie opuściła ziemię, a rozmowę prowadziła z duchami nieznanego nam świata. Stan taki, naturalnie, niepokoił mię w najwyższym stopniu, traciłem nadzieję, żeby Bóg mnie ją zachował, a gdy pomyślę, że przyjdzie mnie ją pochować w miejscu tak zupełnie obcym, że żaden głos rodzinny, żadne westchnienie serdeczne nie ozwie się nad jej mogiłą to taki żal mnie ściskał, że gdy samotny oglądałem pola konno, płakałem rzewnie. Każdą chwilę wolną od zajęć gospodarskich naturalnie spędzałem przy chorej. W jednej z takich chwil gorączkowy oddech chorej ucichł, oczy się przymknęły zdawało mi się, że usnęła. Wtem powoli otwierają się drzwi i podają mnie telegrammę od gospodarza z Saratowa, w której poleca mnie niezwłocznie, zabrawszy owczarza, udać się [do] o kilkadziesiąt wiorst odległego majątku dla przyjęcia 1000 owiec, które on kupił. Przerażony tym rozporządzeniem gospodarza, nie mogę zorientować się, jak mam postąpić, gdy wtem słyszę głos Amelki z zapytaniem, jaki to papier otrzymałem. Bez namysłu opowiedziałem treść tej depeszy. Cóż myślisz robić? zapytuje. Naturalnie, że nie pojadę odpowiadam. I cóż pomoże mnie twoja obecność? Jeśli mam umrzeć, nie uchronisz mnie od śmierci, a jeżeli wyżyję i dłużej będę chorowała, a ty z powodu niewypełnienia woli gospodarza stracisz miejsce, to z głodu nam obojgu przyjdzie się umierać. Zaoponowałem temu jej wnioskowi, ona zaś, rozdrażniona moją opozycją, dostała ataku. Przerażony tym stanem, w dodatku do najwyższego stopnia zmęczony czuwaniem w nocy przy chorej, bez możności wypoczynku w dzień stałem się bezwładny, Bogu poleciłem opiekę nad chorą. Służącą poprosiłem, aby ją strzegła jak własne dziecko, i wziąwszy w Wolsku 351 bilet do kajuty na statku, puściłem się Wołgą do wskazanego majątku. Zmęczenie, którego doznawałem, było moim dobrodziejem: jak tylko wszedłem do kajuty i znalazłem spokojny kątek, zasnąłem tak mocno, że zaledwo po przybyciu na miejsce zostałem obudzony przez mego owczarza. Załatwiwszy jak najśpieszniej interes, owczarza z owcami wyprawiłem, a sam wróciłem statkiem na powrót. W Wolsku czekały na mnie konie. Przybyłego parobka zapytuję: A co, żona moja już nie żyje?. On zaś odpowiada: Да, неm! Cтала лучше 352. Rzuciłem mu się na szyję i uściskałem jak brata. 351 Wolsk (Wołgsk) miasto w guberni saratowskiej, położone nad Wołgą. 352 Ależ nie! Czuje się lepiej.

165 165 Odtąd zdrowie jej poczęło się poprawiać, ale doktor zdecydował, że klimat tameczny jest dla niej niezdrowy. Decyzję doktora zakomunikowałem gospodarzowi, który, uwzględniając potrzebę opuszczenia obowiązku, prosił o pozostanie do czasu, aż kogoś znajdzie odpowiedniego. Trwało to poszukiwanie około dwóch miesięcy, po czym sumiennie opłacono mnie należność i zaopatrzony zasłużonym groszem wyruszyłem do Smoleńska. Tam rychło znalazłem zajęcie w sklepie spożywczym Stanisława Sławińskiego. Jakkolwiek bardzo szczupłe on mógł mnie dać wynagrodzenie za moje zajęcie, bo mnóstwo odkryło się tego rodzaju sklepów żydowskich, a więc powstała wielka konkurencja i zysk był bardzo mały jednak z wdzięcznością przypominam mój pobyt u niego, gdyż w domu jego spotykałem prawdziwie braterskie i serdeczne przyjęcie. W dość prędkim czasie udało się mnie dostać korzystniejszą posadę u Jerzego Mogilnickiego 353 w kieleckiej guberni, a następnie zarząd dóbr kosowskich pana Wandalina Pusłowskiego 354. Odtąd życie moje płynęło spokojnie, dzień jutrzejszy zaspokojony i tak doczekałem powrotu do rodzinnego kąta, staraniem drogiego brata Konstantego nam uratowanego. Koniec. 353 Jerzy Mogilnicki (Mogielnicki?), szlachcic z guberni mińskiej, właściciel dóbr w powiecie słuckim, w 1863 r. naczelnik powstańczy powiatu słuckiego, zesłany na osiedlenie w guberni irkuckiej, następnie przeniesiony do guberni woroneskiej. W 1871 r. wyjechał do Warszawy i wkrótce został zwolniony z dozoru policji. 354 Wandalin Pusłowski ( ), właściciel rozległych dóbr na Litwie i Białorusi, których centralnym ośrodkiem był Kosów Poleski w powiecie słonimskim.

166 Rękopis pamiętnika Emila Dybowskiego ze zbiorów Litewskiego Państwowego Archiwum Historycznego w Wilnie

167 Amelia i Emil Dybowscy 3. Paweł Dybowski i Tadeusz Dybowski 4. Fabianna Dybowska i Marylka Jeleńska

168 Fabianna Dybowska 6. Alfons Koziełł-Poklewski 7. Sabina Jeleńska 8. Antoni Jeleński

169 Lazdona (niem. Lasdohn) w Inflantach, koniec XIX wieku 10. Uniwersytet w Dorpacie, kartka pocztowa z XIX wieku

170 Widok Krasnojarska w 2. połowie XIX wieku 12. Więzienie w Irkucku, k. XIX wieku

171 Usol w guberni irkuckiej, 2. połowa XIX wieku 14. Czembar w guberni penzeńskiej, 2. połowa XIX wieku

172 Józef Szlenkier 16. Józef Łagowski Ilustracje: 1 Litewskie Państwowe Archiwum Historyczne w Wilnie, zesp. 1135, inw. 8, vol. 32; 2 5, 7, 8 B. Dybowski, Wspomnienia z przeszłości półwiekowej, Lwów 1913 (egz. w Bibliotece Instytutu Historii UW); W. Lasocki, Wspomnienia z mojego życia, t. II, Na Syberii, Kraków 1934 (egz. w zbiorach A. Brus); 6, 9 14 strony internetowe 17. Piotr Czekotowski

KATYŃ OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA

KATYŃ OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA KATYŃ OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA Wydawnictwo okolicznościowe z okazji 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej. Biogram podporucznika Wojska Polskiego Zenona Rymaszewskiego Opracowany przez Dariusza Łukaszewicza nauczyciela

Bardziej szczegółowo

Rok Nowa grupa śledcza wznawia przesłuchania profesorów Unii.

Rok Nowa grupa śledcza wznawia przesłuchania profesorów Unii. Rok 2017. Nowa grupa śledcza wznawia przesłuchania profesorów Unii. Czego dowiemy się o podejrzanych? Jak potoczy się śledztwo? Czy przyznają się do winy? 1/5 Pierwszym oskarżonym będzie Profesor Tomasz

Bardziej szczegółowo

Ewangelia wg św. Jana. Rozdział 1

Ewangelia wg św. Jana. Rozdział 1 Ewangelia wg św. Jana Rozdział 1 Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo. 2 Ono było na początku u Boga. 3 Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało.

Bardziej szczegółowo

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze. Przedmowa Kiedy byłem mały, nawet nie wiedziałem, że jestem dzieckiem specjalnej troski. Jak się o tym dowiedziałem? Ludzie powiedzieli mi, że jestem inny niż wszyscy i że to jest problem. To była prawda.

Bardziej szczegółowo

Pani Janina Rogalska urodziła się 16 listopada 1915 roku w Alwerni. Przez prawie całe swoje dorosłe życie mieszkała w rodzinnej miejscowości w Rynku

Pani Janina Rogalska urodziła się 16 listopada 1915 roku w Alwerni. Przez prawie całe swoje dorosłe życie mieszkała w rodzinnej miejscowości w Rynku Pani Janina Rogalska urodziła się 16 listopada 1915 roku w Alwerni. Przez prawie całe swoje dorosłe życie mieszkała w rodzinnej miejscowości w Rynku przy ulicy Korycińskiego. Była tutejszym nauczycielem,

Bardziej szczegółowo

Internetowy Projekt Zbieramy Wspomnienia

Internetowy Projekt Zbieramy Wspomnienia Internetowy Projekt Zbieramy Wspomnienia WSPOMNIENIA Z LAT 70 NA PODSTAWIE KRONIK SZKOLNYCH. W ramach Internetowego Projektu Zbieramy Wspomnienia pomiędzy końcem jednych, a początkiem drugich zajęć wybrałam

Bardziej szczegółowo

Biblia dla Dzieci przedstawia. Bóg sprawdza miłość Abrahama

Biblia dla Dzieci przedstawia. Bóg sprawdza miłość Abrahama Biblia dla Dzieci przedstawia Bóg sprawdza miłość Abrahama Autor: Edward Hughes Ilustracje: Byron Unger; Lazarus Redakcja: M. Maillot; Tammy S. Tłumaczenie: Joanna Kowalska Druk i oprawa: Bible for Children

Bardziej szczegółowo

Trzebinia - Moja mała ojczyzna Szczepan Matan

Trzebinia - Moja mała ojczyzna Szczepan Matan Trzebinia - Moja mała ojczyzna Szczepan Matan Na świecie żyło wielu ludzi, których losy uznano za bardzo ciekawe i zamieszczono w pięknie wydanych książkach. Zdarzało się też to w gminie Trzebina, gdzie

Bardziej szczegółowo

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r. Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej 29.01.2017r. - 04.02.2017r. Dzień I - 29.01.2017r. O północy przyjechałam do Berlina. Stamtąd FlixBusem pojechałam do Hannoveru. Tam już czekała na mnie

Bardziej szczegółowo

II ETAP KONKURSU O JÓZEFIE PIŁSUDSKIM

II ETAP KONKURSU O JÓZEFIE PIŁSUDSKIM II ETAP KONKURSU O JÓZEFIE PIŁSUDSKIM Imię i nazwisko Szkoła.. 1. W którym roku uchwalono konstytucję kwietniową?... 2. Podaj lata, w jakich Piłsudski był Naczelnikiem Państwa?... 3. W jakiej tradycji

Bardziej szczegółowo

Narodowe Czytanie Stefan Żeromski Przedwiośnie

Narodowe Czytanie Stefan Żeromski Przedwiośnie Narodowe Czytanie 2018 Stefan Żeromski Przedwiośnie Stefan Żeromski Żeromski urodził się 14 X 1864 roku w Strawczynie pod Kielcami, w patriotycznej szlacheckiej rodzinie. Trudna sytuacja materialna, częste

Bardziej szczegółowo

Chwila medytacji na szlaku do Santiago.

Chwila medytacji na szlaku do Santiago. Chwila medytacji na szlaku do Santiago. Panie, chcę dobrze przeżyć moją drogę do Santiago. I wiem, że potrzebuje w tym Twojej pomocy. cucopescador@gmail.com 1. Każdego rana, o wschodzie słońca, będę się

Bardziej szczegółowo

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca. Sposób na wszystkie kłopoty Marcin wracał ze szkoły w bardzo złym humorze. Wprawdzie wyjątkowo skończył dziś lekcje trochę wcześniej niż zwykle, ale klasówka z matematyki nie poszła mu najlepiej, a rano

Bardziej szczegółowo

DZIENNIK USTAW RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ

DZIENNIK USTAW RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ DZIENNIK USTAW RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Warszawa, dnia 18 czerwca 2015 r. Poz. 846 ROZPORZĄDZENIE MINISTRA SPRAWIEDLIWOŚCI z dnia 26 maja 2015 r. w sprawie szczegółowości informacji umieszczanych w karcie

Bardziej szczegółowo

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM KATARZYNA ŻYCIEBOSOWSKA POPICIU WYDAWNICTWO WAM Zamiast wstępu Za każdym razem, kiedy zaczynasz pić, czuję się oszukana i porzucona. Na początku Twoich ciągów alkoholowych jestem na Ciebie wściekła o to,

Bardziej szczegółowo

WYWIAD Z ŚW. STANISŁAWEM KOSTKĄ

WYWIAD Z ŚW. STANISŁAWEM KOSTKĄ WYWIAD Z ŚW. STANISŁAWEM KOSTKĄ Witaj Św. Stanisławie, czy mogę z Tobą przeprowadzić wywiad? - Witam. Tak bardzo chętnie udzielę wywiadu. Gdzie i kiedy się urodziłeś? - Urodziłem się w Październiku 1550r.

Bardziej szczegółowo

Ignacy Domeyko. Obywatel Świata

Ignacy Domeyko. Obywatel Świata Ignacy Domeyko Obywatel Świata Czasy młodości Ignacy Domeyko urodził się 31 lipca 1802 w Niedźwiadce na terenie dzisiejszej Białorusi. Od najmłodszych lat interesował się naukami ścisłymi, a w szczególności

Bardziej szczegółowo

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni Biblia dla Dzieci przedstawia Kobieta Przy Studni Autor: Edward Hughes Ilustracje: Lazarus Redakcja: Ruth Klassen Tłumaczenie: Joanna Kowalska Druk i oprawa: Bible for Children www.m1914.org 2014 Bible

Bardziej szczegółowo

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni Biblia dla Dzieci przedstawia Kobieta Przy Studni Autor: Edward Hughes Ilustracje: Lazarus Redakcja: Ruth Klassen Tłumaczenie: Joanna Kowalska Druk i oprawa: Bible for Children www.m1914.org 2014 Bible

Bardziej szczegółowo

Częstochowa (Woj. Śląskie) ul. Wysoka 9

Częstochowa (Woj. Śląskie) ul. Wysoka 9 Częstochowa (Woj. Śląskie) ul. Wysoka 9 Kościół pw. św. Antoniego z Padwy i św. Teresy od Dzieciątka Jezus Sanktuarium św. Antoniego z Padwy Opis kościoła: Jacek i Maria Łempiccy, Święci w Polsce i ich

Bardziej szczegółowo

MICHAIŁ DARAGAN. Życzliwy gubernator i jego dokonania

MICHAIŁ DARAGAN. Życzliwy gubernator i jego dokonania MICHAIŁ DARAGAN Życzliwy gubernator i jego dokonania RODZINA Szlachecka rodzina Daraganów bierze swój początek z dwóch ziem ukraińskich. Najstarszym znanym przodkiem gubernatora był jego pradziadek Iwan

Bardziej szczegółowo

WNIOSEK SKAZANEGO o udzielenie przerwy w wykonaniu kary ograniczenia wolności UZASADNIENIE

WNIOSEK SKAZANEGO o udzielenie przerwy w wykonaniu kary ograniczenia wolności UZASADNIENIE WZÓR NR 105 WNIOSEK O UDZIELENIE PRZERWY W WYKONANIU KARY OGRANICZENIA WOLNOŚCI Wałbrzych, 8 września 2008 r. Do Sądu Rejonowego Wydział II Karny w Wałbrzychu Skazany: Edward Biłograj, Zakład Karny w Świdnicy

Bardziej szczegółowo

Instytut Pamięci Narodowej - Poznań

Instytut Pamięci Narodowej - Poznań Instytut Pamięci Narodowej - Poznań Źródło: http://poznan.ipn.gov.pl/pl7/edukacja/edukacja-poznan/spotkania-z-historia/37700,90-urodziny-pulkownika-jana-gorski ego-poznan-18-kwietnia-2012.html Wygenerowano:

Bardziej szczegółowo

Jak głosi legenda, kto odnajdzie skarb, może posiąść go na własność, a jeżeli go odda komuś innemu w prezencie, to zostanie skazany na męki.

Jak głosi legenda, kto odnajdzie skarb, może posiąść go na własność, a jeżeli go odda komuś innemu w prezencie, to zostanie skazany na męki. Zaginiony skarb Legenda, którą chciałabym przedstawić związana jest z małą wsią Myśliną. Aby lepiej przybliżyć jej treść, opowiem kilka ciekawostek o samej miejscowości. Leży ona niedaleko niewielkiego

Bardziej szczegółowo

Przed podróŝą na Litwę

Przed podróŝą na Litwę Przed podróŝą na Litwę Źródło: http://www.hotels-europe.com/lithuania/images/lithuania-map-large.jpg BirŜai to niewielkie miasto litewskie wyznaczone jako miejsce kolejnego, juŝ piątego spotkania przedstawicieli

Bardziej szczegółowo

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat BURSZTYNOWY SEN ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat Jestem bursztynnikiem. Myślę, że dobrym bursztynnikiem. Mieszkam w Gdańsku, niestety, niewiele osób mnie docenia. Jednak jestem znany z moich dziwnych snów.

Bardziej szczegółowo

Gałąź rodziny Zdrowieckich Historię spisał Damian Pietras

Gałąź rodziny Zdrowieckich Historię spisał Damian Pietras Gałąź rodziny Zdrowieckich Historię spisał Damian Pietras Wszystkie informacje dotyczące tej pracy pochodzą od mojej babci Józefy (córki Józefa) i mojej mamy (wnuczki Józefa). Wszystko zaczęło się w Kociubińcach,

Bardziej szczegółowo

Piaski, r. Witajcie!

Piaski, r. Witajcie! Piszemy listy Witajcie! Na początek pozdrawiam Was serdecznie. Niestety nie znamy się osobiście ale jestem waszą siostrą. Bardzo się cieszę, że rodzice Was adoptowali. Mieszkam w Polsce i dzieli nas ocean.

Bardziej szczegółowo

Rodzinny konkurs historyczny. Rzeplin, 23 września 2017 r.

Rodzinny konkurs historyczny. Rzeplin, 23 września 2017 r. Rodzinny konkurs historyczny Rzeplin, 23 września 2017 r. Zespół nr :. 1. Zdjęcie poniżej zrobiono w okresie I wojny światowej przed jednym z domów w Rzeplinie. Jak nazywał się właściciel tego domu? a.

Bardziej szczegółowo

Moje pierwsze wrażenia z Wielkiej Brytanii

Moje pierwsze wrażenia z Wielkiej Brytanii Moje pierwsze wrażenia z Wielkiej Brytanii Polska Szkoła Sobotnia im. Jana Pawla II w Worcester Opracował: Maciej Liegmann 30/03hj8988765 03/03/2012r. Wspólna decyzja? Anglia i co dalej? Ja i Anglia. Wielka

Bardziej szczegółowo

Własność : Anny i Szczepana Polachowskich

Własność : Anny i Szczepana Polachowskich 1 Opracowanie: Anna Polachowska Korekta: Anna i Szczepan Polachowski Okładka : Anna Polachowska Zdjęcia wykorzystane do tej książki są autorstwa : Anna i Szczepana Polachowskich I pochodzą z własnej kolekcji

Bardziej szczegółowo

Proszę bardzo! ...książka z przesłaniem!

Proszę bardzo! ...książka z przesłaniem! Proszę bardzo!...książka z przesłaniem! Przesłanie, które daje odpowiedź na pytanie co ja tu właściwie robię? Przesłanie, które odpowie na wszystkie twoje pytania i wątpliwości. Z tej książki dowiesz się,

Bardziej szczegółowo

Antoni Guzik. Rektor, Dziekan, Profesor, wybitny Nauczyciel, Przyjaciel Młodzieży

Antoni Guzik. Rektor, Dziekan, Profesor, wybitny Nauczyciel, Przyjaciel Młodzieży Antoni Guzik Antoni Guzik Rektor, Dziekan, Profesor, wybitny Nauczyciel, Przyjaciel Młodzieży Docent Antoni Guzik urodził się 7 kwietnia 1925 r. w Izydorówce, w dawnym województwie stanisławowskim. Szkołę

Bardziej szczegółowo

Spersonalizowany Plan Biznesowy

Spersonalizowany Plan Biznesowy Spersonalizowany Plan Biznesowy Zarabiaj pieniądze poprzez proste dzielenie się tym unikalnym pomysłem. DUPLIKOWANIE TWOJEGO BIZNESU EN101 W En101, usiłowaliśmy wyjąć zgadywanie z marketingu. Poniżej,

Bardziej szczegółowo

WERSJA: B ANKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2.

WERSJA: B ANKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2. WERSJA: B ANKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2. MĘŻCZYŹNI GF1 Przeczytam teraz Panu krótkie opisy różnych ludzi. Proszę wysłuchać każdego opisu

Bardziej szczegółowo

WERSJA: A ANKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2.

WERSJA: A ANKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2. WERSJA: A ANKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2. MĘŻCZYŹNI GF1 Przeczytam teraz Panu krótkie opisy różnych ludzi. Proszę wysłuchać każdego opisu

Bardziej szczegółowo

Warszawa, dnia 6 sierpnia 2013 r. Poz. 892

Warszawa, dnia 6 sierpnia 2013 r. Poz. 892 Warszawa, dnia 6 sierpnia 2013 r. Poz. 892 ROZPORZĄDZENIE MINISTRA SPRAWIEDLIWOŚCI z dnia 25 lipca 2013 r. w sprawie szczegółowości informacji umieszczanych w karcie rejestracyjnej i w zawiadomieniu Na

Bardziej szczegółowo

Dzieciństwo i młodość Ks. Bonawentury Metlera

Dzieciństwo i młodość Ks. Bonawentury Metlera Dzieciństwo i młodość Ks. Bonawentury Metlera Środowisko rodzinne Ks. Bonawentura Metler urodził się 7 lipca 1866r. we wsi Ciążeń w powiecie słupeckim w ziemi kaliskiej. Był synem Bernarda i Marii z domu

Bardziej szczegółowo

POWTÓRZENIE IV LEKCJE

POWTÓRZENIE IV LEKCJE POWTÓRZENIE IV LEKCJE 141 150 WPROWADZENIE Teraz dokonamy kolejnego powtórzenia, tym razem ze świadomością, że przygotowujemy się do drugiej części nauki o tym, jak można zastosować prawdę. Dziś zaczniemy

Bardziej szczegółowo

WOJEWÓDZKI KONKURS HUMANISTYCZNY DLA SZKÓŁ PODSTAWOWYCH POZNAŃ 2011/2012 ETAP REJONOWY

WOJEWÓDZKI KONKURS HUMANISTYCZNY DLA SZKÓŁ PODSTAWOWYCH POZNAŃ 2011/2012 ETAP REJONOWY KOD UCZNIA: Drogi Uczestniku! WOJEWÓDZKI KONKURS HUMANISTYCZNY DLA SZKÓŁ PODSTAWOWYCH POZNAŃ 2011/2012 ETAP REJONOWY Dialog to budowanie wzajemności ks. prof. Józef Tischner Test zawiera pytania z kilku

Bardziej szczegółowo

Pielgrzymka,18.01. 2013. Kochana Mamo!

Pielgrzymka,18.01. 2013. Kochana Mamo! Pielgrzymka,18.01. 2013 Kochana Mamo! Na początku mego listu chciałbym Ci podziękować za wiedzę, którą mi przekazałaś. Wiedza ta jest niesamowita i wielka. Cudownie ją opanowałem i staram się ją dobrze

Bardziej szczegółowo

MISTRZÓW. Niezwykłe spotkanie

MISTRZÓW. Niezwykłe spotkanie 1 Niezwykłe spotkanie MISTRZÓW Andrzej Fogtt to malarz wizjoner, niezwykle aktywny i dynamiczny. Jego prace intrygują, inspirują. Artystę odwiedziłam w nowej, klimatycznej pracowni na warszawskiej Pradze,

Bardziej szczegółowo

ZIEMIANIE W PORTRECIE I FOTOGRAFII

ZIEMIANIE W PORTRECIE I FOTOGRAFII ZIEMIANIE W PORTRECIE I FOTOGRAFII Zofia Zinserling MAJĄTEK MONIAKI ZEMBRZUSKICH W połowie XIX w. duży niegdyś majątek Moniaki stopniowo podupadał i kilkakrotnie zmieniał właścicieli, aż wreszcie w 1858

Bardziej szczegółowo

Prof. dr hab. Adam Wrzosek organizator i Dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego w latach 1920/ /1923

Prof. dr hab. Adam Wrzosek organizator i Dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego w latach 1920/ /1923 Prof. dr hab. Adam Wrzosek organizator i Dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego w latach 1920/1921 1922/1923 Lekarz, patolog, historyk medycyny i antropolog. Urodził się 6 V 1875 r. w Zagórzu

Bardziej szczegółowo

Czyż nie jest wam wiadomo, bracia - mówię przecież do tych, co Prawo znają - że Prawo ma moc nad człowiekiem, dopóki on żyje?

Czyż nie jest wam wiadomo, bracia - mówię przecież do tych, co Prawo znają - że Prawo ma moc nad człowiekiem, dopóki on żyje? Lectio Divina Rz 7, 1-6 1. Czytanie Prowadzący: wezwijmy Ducha św.: Przybądź Duchu Święty... - weźmy do ręki Pismo św.. - Słuchając jak w Kościele śledźmy tekst, aby usłyszeć, co chce nam dzisiaj Jezus

Bardziej szczegółowo

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr ) AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr 4-5 2009) Ten popularny aktor nie lubi udzielać wywiadów. Dla nas jednak zrobił wyjątek. Beata Rayzacher:

Bardziej szczegółowo

ASERTYWNOŚĆ W RODZINIE JAK ODMAWIAĆ RODZICOM?

ASERTYWNOŚĆ W RODZINIE JAK ODMAWIAĆ RODZICOM? 3 ASERTYWNOŚĆ W RODZINIE JAK ODMAWIAĆ RODZICOM? Czy potrzeby Twoich rodziców są ważniejsze niż Twoje? Czy kłócisz się z mężem o wizyty u mamy i taty? A może masz wrażenie, że Twoi rodzice nie zauważyli,

Bardziej szczegółowo

WERSJA: C NKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2.

WERSJA: C NKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2. WERSJA: C NKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2. MĘŻCZYŹNI GF1 Przeczytam teraz Panu krótkie opisy różnych ludzi. Proszę wysłuchać każdego opisu

Bardziej szczegółowo

"Żył w świecie, który nie był gotowy na jego pomysły". T estament Kościuszki

Żył w świecie, który nie był gotowy na jego pomysły. T estament Kościuszki "Żył w świecie, który nie był gotowy na jego pomysły". T estament Kościuszki -Polacy niestety za często czują się ofiarami. Mieliśmy przecież takich bohaterów jak Kościuszko czy Sobieski. Nie możemy czekać,

Bardziej szczegółowo

UCHWAŁA NR XXI/261/2016 RADY MIEJSKIEJ KALISZA z dnia 31 marca 2016 r.

UCHWAŁA NR XXI/261/2016 RADY MIEJSKIEJ KALISZA z dnia 31 marca 2016 r. UCHWAŁA NR XXI/261/2016 RADY MIEJSKIEJ KALISZA z dnia 31 marca 2016 r. w sprawie nadania nazwy drogom na terenie miasta Kalisza Na podstawie art. 18 ust. 2 pkt 13 ustawy z dnia 8 marca 1990 r. o samorządzie

Bardziej szczegółowo

Ksiądz Profesor Józef Tischner - Łopuszna sierpień 2006

Ksiądz Profesor Józef Tischner - Łopuszna sierpień 2006 Ksiądz Profesor Józef Tischner - Łopuszna sierpień 2006 Jak w kilku zdaniach ująć naukę, jaką odebraliśmy z tego, co mówił do nas Ksiądz Profesor. Czym dla nas była Jego obecność w polskiej rzeczywistości,

Bardziej szczegółowo

Nazywam się Maria i chciałabym ci opowiedzieć, jak moja historia i Święta Wielkanocne ze sobą się łączą

Nazywam się Maria i chciałabym ci opowiedzieć, jak moja historia i Święta Wielkanocne ze sobą się łączą Nazywam się Maria i chciałabym ci opowiedzieć, jak moja historia i Święta Wielkanocne ze sobą się łączą Jako mała dziewczynka miałam wiele marzeń. Chciałam pomagać innym ludziom. Szczególnie starzy, samotni

Bardziej szczegółowo

Zestaw pytań o Janie Pawle II

Zestaw pytań o Janie Pawle II Zestaw pytań o Janie Pawle II 1. Jakie wydarzenie miało miejsce 18.02.1941r? 2. Dokąd Karol Wojtyła przeprowadził się wraz z ojcem w sierpniu 1938 r? 3. Jak miała na imię matka Ojca Św.? 4. Kiedy został

Bardziej szczegółowo

List do Ciebie, drogi kandydacie.

List do Ciebie, drogi kandydacie. Zostań rodziną zastępczą List do Ciebie, drogi kandydacie. Na początku prowadziliśmy działalność gospodarczą, żona zajmowała się domem i domownikami, zresztą nie było innego wyjścia. Dzieci nasze już dorosłe,

Bardziej szczegółowo

Ł AZIENKI K RÓLEWSKIE

Ł AZIENKI K RÓLEWSKIE Ł AZIENKI K RÓLEWSKIE Pałac na Wyspie Pałac Myślewicki Biały Domek Stara Pomarańczarnia Podchorążówka Stara Kordegarda Amfiteatr Stajnie i wozownie Wejścia do Łazienek Królewskich 2 3 O CO TU CHODZI? Kto

Bardziej szczegółowo

Alwernia. Moja Mała Ojczyzna. Opracowała: Karolina Hojowska

Alwernia. Moja Mała Ojczyzna. Opracowała: Karolina Hojowska Alwernia Moja Mała Ojczyzna Opracowała: Karolina Hojowska Nazywam się Karolina Hojowska, mam trzynaście lat i mieszkam w Alwerni. Tutaj też chodzę do Szkoły Podstawowej, jestem uczennicą klasy szóstej.

Bardziej szczegółowo

PODRÓŻE - SŁUCHANIE A2

PODRÓŻE - SŁUCHANIE A2 PODRÓŻE - SŁUCHANIE A2 (Redaktor) Witam państwa w audycji Blisko i daleko. Dziś o podróżach i wycieczkach będziemy rozmawiać z gośćmi. Zaprosiłem panią Iwonę, panią Sylwię i pana Adama, żeby opowiedzieli

Bardziej szczegółowo

"Dwójeczka 14" Numer 15 04/17 PROJEKTU

Dwójeczka 14  Numer 15 04/17 PROJEKTU Zespół Szkół nr2 Publiczne Gimnazjum im Marszałka Józefa Piłsudskiego Leśna15 07-320, Małkinia Górna Numer 15 04/17 WWWJUNIORMEDIAPL ORGANIZATOR PROJEKTU PARTNER " 14" Polska The Times Numer 15 04/2017

Bardziej szczegółowo

RODZINA JAKUBOWSKICH

RODZINA JAKUBOWSKICH RODZINA JAKUBOWSKICH Opowiada historię rodziny Jakubowskich ze wsi Skotniki Dolne uhonorowanych medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata Projekt IPN ma na celu przybliżenie uczniom i nauczycielom historii

Bardziej szczegółowo

FUNDACJA SŁAWEK. Mienia. Warszawa

FUNDACJA SŁAWEK. Mienia. Warszawa FUNDACJA SŁAWEK S Mienia Warszawa KOALICJA POWRÓT DO WOLNOŚCI Polskie Stowarzyszenie Edukacji Prawnej Fundacja Sławek Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej Warszawa Stowarzyszenie Pomocy Społecznej, Rehabilitacji

Bardziej szczegółowo

Warszawa, dnia 20 września 2018 r. Poz. 1800

Warszawa, dnia 20 września 2018 r. Poz. 1800 Warszawa, dnia 20 września 2018 r. Poz. 1800 ROZPORZĄDZENIE MINISTRA SPRAWIEDLIWOŚCI z dnia 5 września 2018 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie czynności administracyjnych związanych z wykonywaniem

Bardziej szczegółowo

Wiedza o powstaniu w getcie warszawskim i jego znaczenie

Wiedza o powstaniu w getcie warszawskim i jego znaczenie KOMUNIKAT Z BADAŃ ISSN 2353-5822 Nr 49/2018 Wiedza o powstaniu w getcie warszawskim i jego znaczenie Kwiecień 2018 Przedruk i rozpowszechnianie tej publikacji w całości dozwolone wyłącznie za zgodą. Wykorzystanie

Bardziej szczegółowo

W trzy godziny dookoła świata

W trzy godziny dookoła świata W trzy godziny dookoła świata Napisano dnia: 2017-12-02 19:40:10 KŁODZKO. Przed południem do Minieurolandu - wraz z rodzicami a nawet z babciami i dziadkami - zawitała grupa dzieci z Wrocławia. To za sprawą

Bardziej szczegółowo

ZACZNIJ ŻYĆ ŻYCIEM, KTÓRE KOCHASZ!

ZACZNIJ ŻYĆ ŻYCIEM, KTÓRE KOCHASZ! ZACZNIJ ŻYĆ ŻYCIEM, KTÓRE KOCHASZ! Ewa Kozioł O CZYM BĘDZIE WEBINAR? - Porozmawiamy o nawyku, który odmieni wasze postrzeganie dnia codziennego; - Przekonam Cię do tego abyś zrezygnowała z pefekcjonizmu,

Bardziej szczegółowo

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014 Imię i nazwisko Klasa III Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014 Zestaw humanistyczny Kurs fotografii Instrukcja dla ucznia 1. Wpisz swoje imię i nazwisko oraz klasę. 2. Bardzo uważnie czytaj tekst

Bardziej szczegółowo

Część 11. Rozwiązywanie problemów.

Część 11. Rozwiązywanie problemów. Część 11. Rozwiązywanie problemów. 3 Rozwiązywanie problemów. Czy jest jakiś problem, który trudno Ci rozwiązać? Jeżeli tak, napisz jaki to problem i czego próbowałeś, żeby go rozwiązać 4 Najlepsze metody

Bardziej szczegółowo

:00 VG 23 K136. Arsam N. - Prawo dotyczące uchodźców Główne postępowanie 1 Tłumacz

:00 VG 23 K136. Arsam N. - Prawo dotyczące uchodźców Główne postępowanie 1 Tłumacz 23.3.2013 11:00 VG 23 K136. Arsam N. - Prawo dotyczące uchodźców Główne postępowanie 1 Tłumacz Arsam N., 20 lat, urodzony w Iranie. Został tam aresztowany z powodu wykroczenia karnego. Podczas czasu spędzonego

Bardziej szczegółowo

XVII Szkolny Konkurs Historyczny pn: Józef Piłsudski człowiek czynu i legendy (gimnazjum)

XVII Szkolny Konkurs Historyczny pn: Józef Piłsudski człowiek czynu i legendy (gimnazjum) /imię i nazwisko/ /szkoła/ /suma pkt/. /podpis/ XVII Szkolny Konkurs Historyczny pn: Józef Piłsudski człowiek czynu i legendy (gimnazjum) WITAMY CIĘ! 1. Przed przystąpieniem do udzielenia odpowiedzi sprawdź

Bardziej szczegółowo

Chrzest. 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego

Chrzest. 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego Teksty podziękowań do każdego tekstu można dołączyć nazwę uroczystości, imię i datę Chrzest 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego 2. Serdecznie dziękujemy za przybycie na uroczystość

Bardziej szczegółowo

Kilka słów o autorze. Józef Mackiewicz (ur r., zm. 31 stycznia 1985) polski pisarz i publicysta.

Kilka słów o autorze. Józef Mackiewicz (ur r., zm. 31 stycznia 1985) polski pisarz i publicysta. Droga donikąd Droga donikąd Józefa Mackiewicza została wydana w 1955 roku. Została uznana za najważniejszą polską powieść o zagładzie Kresów Północnych i Wilna w czasie okupacji sowieckiej. Kilka słów

Bardziej szczegółowo

Poradnik opracowany przez Julitę Dąbrowską.

Poradnik opracowany przez Julitę Dąbrowską. Poradnik opracowany przez Julitę Dąbrowską. Pobrany ze strony www.kalitero.pl. Masz pytania skontaktuj się ze mną. Dokument stanowi dzieło w rozumieniu polskich i przepisów prawa. u Zastanawiasz się JAK

Bardziej szczegółowo

EGZAMIN Z JĘZYKA POLSKIEGO

EGZAMIN Z JĘZYKA POLSKIEGO EGZAMIN Z JĘZYKA POLSKIEGO Witaj na egzaminie do naszego gimnazjum. Na początku wpisz numer swojego identyfikatora na każdej stronie. Zrób to teraz! Powodzenia! /20 1 Przeczytaj bardzo uważnie list Tomasza

Bardziej szczegółowo

Pozycja w rankingu autorytetów: 1

Pozycja w rankingu autorytetów: 1 Imię: Karol Józef Nazwisko: Wojtyła Imiona rodziców: Ojciec Karol, Matka Emilia. Rodzeństwo: brat Edmund Miejsce urodzenia: Wadowice Kraj: Polska Miejsce zamieszkania: Wadowice, Kraków, Watykan. Miejsce

Bardziej szczegółowo

Zwiedziliśmy również rodzinny dom błogosławionej i uczestniczyliśmy we Mszy świętej odprawionej tamtejszej kaplicy.

Zwiedziliśmy również rodzinny dom błogosławionej i uczestniczyliśmy we Mszy świętej odprawionej tamtejszej kaplicy. W dniu 18 listopada 2018 roku uczniowie trzecich klas gimnazjalnych i ósmych klas szkoły podstawowej uczestniczyli w pielgrzymce do sanktuarium bł. Karoliny Kózkówny w Zabawie k. Tarnowa patronki młodzieży.

Bardziej szczegółowo

Stary Testament, Gedeon 21. GEDEON

Stary Testament, Gedeon 21. GEDEON GEDEON 117 Nastał czas, że ziemie Izraela zaczęli najeżdżać Midiańczycy. Byli to ludzie, którzy niszczyli wszystko, co zasiali Izraelici oraz ziemię po której przechodzili. Izraelici zaczęli chować się

Bardziej szczegółowo

Lepsze usługi medyczne

Lepsze usługi medyczne Uniwersytecki Zarząd Służby Zdrowia Hywel Oda Lepsze usługi medyczne Pomóż nam usprawnić naszą Narodową Służbę Zdrowia na terenie Środkowej i Zachodniej Walii 1 Spis treści Strona Uniwersytecki Zarząd

Bardziej szczegółowo

mnw.org.pl/orientujsie

mnw.org.pl/orientujsie mnw.org.pl/orientujsie Jesteśmy razem, kochamy się. Oczywiście, że o tym mówimy! Ale nie zawsze jest to łatwe. agata i marianna Określenie bycie w szafie nie brzmi specjalnie groźnie, ale potrafi być naprawdę

Bardziej szczegółowo

Kolejny udany, rodzinny przeszczep w Klinice przy ulicy Grunwaldzkiej w Poznaniu. Mama męża oddała nerkę swojej synowej.

Kolejny udany, rodzinny przeszczep w Klinice przy ulicy Grunwaldzkiej w Poznaniu. Mama męża oddała nerkę swojej synowej. Kolejny udany, rodzinny przeszczep w Klinice przy ulicy Grunwaldzkiej w Poznaniu. Mama męża oddała nerkę swojej synowej. 34-letnia Emilia Zielińska w dniu 11 kwietnia 2014 otrzymała nowe życie - nerkę

Bardziej szczegółowo

Streszczenie. Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY

Streszczenie. Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY 8 Kleofas ma okulary! MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY Mikołajek opowiada, że po przyjściu do szkoły on i wszyscy koledzy z klasy bardzo się zdziwili, gdy zobaczyli, że Kleofas,

Bardziej szczegółowo

Nikt nigdy nie był ze mnie dumny... Klaudia Zielińska z Iławy szczerze o swoim udziale w programie TVN Projekt Lady [ZDJĘCIA]

Nikt nigdy nie był ze mnie dumny... Klaudia Zielińska z Iławy szczerze o swoim udziale w programie TVN Projekt Lady [ZDJĘCIA] Nikt nigdy nie był ze mnie dumny... Klaudia Zielińska z Iławy szczerze o swoim udziale w programie TVN Projekt Lady [ZDJĘCIA] data aktualizacji: 2019.05.20 - To będzie najmocniejszy sezon "Projektu Lady"

Bardziej szczegółowo

SPRAWOZDANIE Z REALIZACJI PROJEKTU SZKOŁA DIALOGU W GIMNAZJUM W KLEOSINIE

SPRAWOZDANIE Z REALIZACJI PROJEKTU SZKOŁA DIALOGU W GIMNAZJUM W KLEOSINIE SPRAWOZDANIE Z REALIZACJI PROJEKTU SZKOŁA DIALOGU W GIMNAZJUM W KLEOSINIE Zapraszamy do przeczytania relacji z projektu realizowanego w Zespole Szkół im. Jana Pawła II w Kleosinie przez uczniów klasy III

Bardziej szczegółowo

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje. Igor Siódmiak Jak wspominasz szkołę? Szkołę wspominam bardzo dobrze, miałem bardzo zgraną klasę. Panowała w niej bardzo miłą atmosfera. Z nauczycielami zawsze można było porozmawiać. Kto był Twoim wychowawcą?

Bardziej szczegółowo

BOHATEROWIE NIEPODLEGŁEJ POLSKI NA ZIEMI SIERPECKIEJ. Bracia Henryk, Edward i Felicjan Tułodzieccy

BOHATEROWIE NIEPODLEGŁEJ POLSKI NA ZIEMI SIERPECKIEJ. Bracia Henryk, Edward i Felicjan Tułodzieccy BOHATEROWIE NIEPODLEGŁEJ POLSKI NA ZIEMI SIERPECKIEJ Bracia Henryk, Edward i Felicjan Tułodzieccy W panteonie zasłużonych sierpczan poczesne miejsce zajmuje niezwykłe rodzeństwo - bracia Tułodzieccy. Rodzeństwa

Bardziej szczegółowo

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz 19 grudnia 2017 r. odbyło się podsumowanie VIII edycji konkursu literackiego Mały Pisarz w SP nr 11 w Kielcach. Wzięły w nim udział dwie uczennice naszej

Bardziej szczegółowo

Agroturystyka szansą dla mniejszych gospodarstw

Agroturystyka szansą dla mniejszych gospodarstw https://www. Agroturystyka szansą dla mniejszych gospodarstw Autor: Małgorzata Chojnicka Data: 3 maja 2017 Na wsi żyje i pracuje ponad 40 proc. społeczeństwa naszego kraju. Właściciele małych gospodarstw

Bardziej szczegółowo

lekarz, pedagog, pisarz, publicysta, działacz społeczny pochodzenia żydowskiego.

lekarz, pedagog, pisarz, publicysta, działacz społeczny pochodzenia żydowskiego. JANUSZ KORCZAK Janusz Korczak, właściwie Henryk Goldszmit, znany też jako: Stary Doktor lub Pan doktor padoktor (ur. 22 lipca 1878 lub 1879 w Warszawie, zm. 5 sierpnia lub 6 sierpnia 1942 w Treblince)

Bardziej szczegółowo

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady, Laura Mastalerz, gr. IV Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady, w których mieszkały wraz ze swoimi rodzinami:

Bardziej szczegółowo

Janusz Korczak, właściwie Henryk Goldszmit, ps. Stary Doktor lub pan doktor (ur. 22 lipca 1878 w Warszawie, zm. około 6 sierpnia 1942 w komorze

Janusz Korczak, właściwie Henryk Goldszmit, ps. Stary Doktor lub pan doktor (ur. 22 lipca 1878 w Warszawie, zm. około 6 sierpnia 1942 w komorze Janusz Korczak, właściwie Henryk Goldszmit, ps. Stary Doktor lub pan doktor (ur. 22 lipca 1878 w Warszawie, zm. około 6 sierpnia 1942 w komorze gazowej obozu zagłady w Treblince) polski pedagog, publicysta,

Bardziej szczegółowo

Copyright 2015 Monika Górska

Copyright 2015 Monika Górska 1 Wiesz jaka jest różnica między produktem a marką? Produkt się kupuje a w markę się wierzy. Kiedy używasz opowieści, budujesz Twoją markę. A kiedy kupujesz cos markowego, nie zastanawiasz się specjalnie

Bardziej szczegółowo

O NAŚLADOWANIU CHRYSTUSA

O NAŚLADOWANIU CHRYSTUSA O NAŚLADOWANIU CHRYSTUSA Tomasz a Kempis Przekład Jan Ożóg SJ Wydawnictwo WAM Księża Jezuici Kraków 2014 Wprowadzenie Z książeczką Tomasza a Kempis O naśladowaniu Chrystusa po raz pierwszy spotkałem się

Bardziej szczegółowo

Ilustracja 41. Dowód osobisty. Ilustracja 42

Ilustracja 41. Dowód osobisty. Ilustracja 42 Rozdział 3 Mierniczy Przysięgły W półtora miesiąca po zwolnieniu z Wojska, Leopold Kleofas Paszkowski zatrudnił się w Okręgowym Urzędzie Ziemskim w Łucku, jako starszy geometra. Angaż Leopolda Kleofasa

Bardziej szczegółowo

The Moment of Silence

The Moment of Silence Nieoficjalny poradnik GRY-OnLine do gry The Moment of Silence autor: Bolesław Void Wójtowicz Copyright wydawnictwo GRY-OnLine S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa do użytych w tej publikacji tytułów,

Bardziej szczegółowo

UCZELNIA: AKADEMIA MEDYCZNA W BIAŁYMSTOKU UCZELNIA: POLITECHNIKA BIAŁOSTOCKA

UCZELNIA: AKADEMIA MEDYCZNA W BIAŁYMSTOKU UCZELNIA: POLITECHNIKA BIAŁOSTOCKA 10 UCZELNIA: AKADEMIA MEDYCZNA W BIAŁYMSTOKU Anatomia, dr Namiot Proszę się nie uczyć tych mięśni przedramienia, ja sam ich nie znam... UCZELNIA: POLITECHNIKA BIAŁOSTOCKA Algorytmy i struktury danych,

Bardziej szczegółowo

Dowódcy Kawaleryjscy

Dowódcy Kawaleryjscy Zbigniew Dymitr Dunin-Wąsowicz ur. 14 października 1882 w Brzeżanach, poległ 13 czerwca 1915 prowadząc szarżę pod Rokitną) polski dowódca wojskowy, rotmistrz Legionów Polskich. Po ukończeniu korpusu kadetów

Bardziej szczegółowo

XVI REGIONALNY KONKURS DZIENNIKARSKI

XVI REGIONALNY KONKURS DZIENNIKARSKI XVI REGIONALNY KONKURS DZIENNIKARSKI Świat według ciebie. PO CO NAM PATRIOTYZM Paweł Nowak kl. Vc lat 11 Zespół Szkolno - Przedszkolny Nr 5 w Rybniku ul. Różańskiego 14a, 44-200 Rybnik Był późny wrześniowy

Bardziej szczegółowo

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Joanna Charms. Domek Niespodzianka Joanna Charms Domek Niespodzianka Pomysł na lato Była sobie panna Lilianna. Tak, w każdym razie, zwracała się do niej ciotka Małgorzata. - Dzień dobry, Panno Lilianno. Czy ma Panna ochotę na rogalika z

Bardziej szczegółowo

Historia szkoły w Jerzykowie

Historia szkoły w Jerzykowie Historia szkoły w Jerzykowie Szkoła w Jerzykowie została zbudowana w roku 1905. Nauka rozpoczęł ęła się 22 sierpnia 1905 roku. Pierwszym nauczycielem był Niemiec ewangelik Scholz, który przybył tu z Pruszewca.

Bardziej szczegółowo

SP Klasa V, Temat 51

SP Klasa V, Temat 51 1) Gdzie i kiedy urodziła się Błogosławiona Teresa? 2) Jakie imię otrzymała bł. Teresa od rodziców na chrzcie? 3) Kiedy Teresa usłyszała pierwsze wezwanie do życia zakonnego? 4) Kiedy i dlaczego Agnes

Bardziej szczegółowo

Młodzież 2010. Plany, dążenia i aspiracje Materialne warunki życia i dostęp do technologii informacyjnej Znajomości języków obcych

Młodzież 2010. Plany, dążenia i aspiracje Materialne warunki życia i dostęp do technologii informacyjnej Znajomości języków obcych Młodzież 2010 Plany, dążenia i aspiracje Materialne warunki życia i dostęp do technologii informacyjnej Znajomości języków obcych Barbara Badora, CBOS PLANY, DĄŻD ĄŻENIA I ASPIRACJE ŻYCIOWE MŁODZIEM ODZIEŻY

Bardziej szczegółowo