Wyrypa Beskidzka B Y T O M

Wielkość: px
Rozpocząć pokaz od strony:

Download "Wyrypa Beskidzka B Y T O M 2 0 1 3"

Transkrypt

1 -3-

2 Krzysztof Sokół Wyrypa Beskidzka To, co z niej pamiętam Wydanie niezależne Krzysztof Sokół B Y T O M

3 Krzysztof Sokół Wyrypa Beskidzka To, co z niej pamiętam Wydanie niezależne Krzysztof Sokół krzysztof.sokol@10g.pl falco-site.cba.pl Wydanie I elektroniczne BYTOM 2013 Autor: Krzysztof Sokół. Dokument udostępniany na licencji CC-BY-NC-ND 3.0. Dozwolone jest jego bezpłatne: kopiowanie, rozpowszechnianie i przedstawianie pod warunkiem oznaczenia autora oryginału. Dokumentu nie można zmieniać, ani wykorzystywać w celach zarobkowych. Pełna treść licencji dostępna na stronie internetowej:

4 Spis treści Prolog do wyrypy...4 II Wyrypa Beskidzka (2009)...7 III Wyrypa Beskidzka (2010)...22 Suplement do wyrypy (2012)...40 Epilog do wyrypy...44 Aneks...46 Wyrypa internetowa

5 Prolog do wyrypy Wyrypa Beskidzka. Cóż to takiego? Szaleństwo. Istne szaleństwo. Piękne szaleństwo. Doświadczanie gór, jak nigdy, bycie w górach bardziej niż kiedykolwiek. Wyprawa, którą wspomina się latami, choć niewiele się z niej pamięta. A mówiąc bardziej prozaicznie, Wyrypa Beskidzka to specyficzny, pieszy rajd górski odbywający się w Beskidach. Wyrusza się z punktu startowego i zmierza do mety, która jest co najmniej 100 km dalej. Zgodnie z hasłem wyrypy prawdziwe chodzenie zaczyna się po setce.... Niezwykłość przedsięwzięcia polega na tym, że całe 100 km pokonuje się ciągłym marszem. Bez noclegu. Bez snu (lub prawie bez niego). Nie pakuj śpiwora. Na wyrypie się nie przyda. Piękno tego rajdu polega na tym, że jest to zmaganie się z samym sobą i z dystansem, ale nie z czasem i nie z rywalami. Oczywiście, istnieje limit czasowy, ale zdaje się on istnieć jedynie po to, by ktoś przypadkiem nie zrobił sobie noclegu po drodze. Praktyka pokazuje zresztą, że rajd zaliczany jest nawet osobom, które nie zmieszczą się w zaplanowanym czasie, ale dotrą na metę. Kwestia oficjalnego zaliczenia jest zresztą o dziwo mało istotna. Liczy się droga i jej pokonanie, a nade wszystko to, co po drodze, co w trakcie. Sprawia to, że Wyrypa w żaden sposób nie pretenduje do miana imprezy czysto sportowej. To impreza na wskroś turystyczna i towarzyska. Nie ma przeciwników, z którymi trzeba się ścigać. Nie ma znaczenia kto dotrze pierwszy, a kto ostatni. Są tylko towarzysze niedoli. Bo dla każdego przychodzi kilometr, wyznaczający granicę między górską wycieczką, a niedolą, naznaczoną zmęczeniem, strasznym zmęczeniem, otarciami, przemoczonymi butami, brakiem snu... Wielu rezygnuje, ale wielu idzie dalej, biadoląc na te same bolączki. Trud jednoczy. Przez chwilę (która ciągnie się w nieskończoność) można zapomnieć o wszystkim. Być tylko tu i teraz, tylko z tymi ludźmi, mieć cel, jasny jak chyba nigdy w życiu: dotrzeć na metę. Dotrzeć na tą chrzanioną metę. I wtedy to się skończy. I wszyscy będziemy wolni, jak nigdy wcześniej. I będziemy mogli pójść spać... To tak pięknie proste i logiczne, choć kosztuje tak wiele wysiłku. -4-

6 Jeśli Wyrypa jest szaleństwem (a jest nim niewątpliwie), to musi być też szaleniec, który zaraża innych tym absurdalnym pomysłem przejścia 100 km. Szaleńcem tym jest Marek Bytom ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich w Katowicach, znany również jako Blondi. Tak pisze on o Wyrypie: W yrypa Beskidzka to impreza mająca na celu przejście trasy, której długość wynosi 100 kilometrów. Ważną sprawą jest to, że podczas marszu nie nocujemy oraz nie robimy długich przerw. Wyrypa nie jest wyścigiem sportowym. Nie ma tu podium ani miejsc, jest start i punkt docelowy i przygoda, która dzieje się pomiędzy, na trasie. Jest zmaganie, jest wola walki, jest wyzwanie - przejść 100 km górami w jednym kawałku. Dla jednych jest to wyzwanie sportowe, dla innych sprawdzanie samego siebie, dla jeszcze innych spotkanie i wspólny marsz, bo wyrypa to także nowe znajomości, poznawanie ludzi, wspólne wspieranie się i motywowanie na trasie, senność, walka ze zmęczeniem, odciski i pewnie każdego z tych i innych aspektów po trochu w indy wi dualnie dostosowanych proporcjach. P ier wszy taki maraton górski odbył się w Beskidach w 1999 roku. Wtedy to grupa 9 znajomych rzuciła sobie wyzwanie pokonania takiej trasy. Wówczas trasa prowadziła z Ustronia głównym szlakiem beskidzkim na przełęcz Głuchaczki. Trasę ukończyły cztery osoby. Minęło dziesięć lat by taki rajd odbył się ponownie w Beskidach. [Marek Bytom, tekst z zaproszenia na VII Wyrypę Beskidzką opublikowanego na stronie SKPB Katowice: I właśnie po owych dziesięciu latach, w 2009 roku, ja, wówczas student i uczestnik przeciętnodystansowych rajdów, trafiłem na ogłoszenie o wyrypie. Była to pierwsza otwarta i oficjalnie ogłoszona edycja. I tak zaczęła się przygoda, o której chce Wam opowiedzieć. A właściwie dwie przygody, bo w 2010 r. ponownie zawitałem na starcie Wyrypy. Można nawet powiedzieć, że dwie przygody i ciut, ale o tym na koniec. Później nie było już tyle sił i woli by podjąć wyzwanie. Woli przede wszystkim, bo ona jest najważniejsza. Ona pcha do przodu, kiedy nie ma już siły iść dalej. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze znajdę jej w sobie na tyle, by znów pojawić się -5-

7 na starcie. I przez 100 kilometrów powtarzać sobie pod nosem: Ty idioto, co ty robisz? Po co ci to?! Przestań! Proszę.... Ale nie przestanę. Taką przynajmniej mam nadzieję. Brzmi jak marzenie. Pomarzyć zawsze można. Te dwie edycje w których uczestniczyłem, były czymś, co już na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Wyrypa to jednak nie bajka. Właściwie same uczucia towarzyszące przeciętnemu uczestnikowi na trasie bywają dość nieprzyjemne, ale z czasem zlewają się w jedno niesamowite wspomnienie. Bo Wyrypa jest niesamowita. Niezwykła. Wyrypiasta! Bo mniej pamięta się wyczerpanie, a bardziej kompanów ze szlaku. Tą jedność i solidarność, ten jeden wspólny, wymarzony cel, do którego wszyscy z takim mozołem dążymy. Tak zatytułowałem to skromne dziełko. Wszak minęło już kilka lat odkąd ukończyłem ostatnią wyrypę. Ale nie dlatego zdecydowałem się na taki tytuł. Otóż wyrypy nie da się pamiętać. Można ją przeżyć i mieć wrażenie tego przeżycia. W głowie przewijają się urywki... miejsca, twarze, słowa... Mgła, sen, a raczej zasypianie w marszu. I maszerowanie dalej. Ciemno, jasno... I znowu mgła. Deszcz. Słońce. Rzeczywistość się rozmywa, nie ma nic ostrego, wyraźnego. Jeśli inni uczestnicy widzą i słyszą to samo, co ty, można przyjąć, że tak właśnie jest. Choć nie ma pewności. Wszystko zatapia się w Beskidzie. Wszystko JEST Beskidem. To się czuje. To jest podstawowe doświadczenie wyrypy. Niemożliwe jest więc zrelacjonowanie tej wyprawy w sposób rzetelny i obiektywny. Rzetelnej i obiektywnej wyrypy nie było. Był tylko Beskid, ludzie i jakieś docierające zza Beskidu urywki rzeczywistości. Choć będę się starał pamiętać jak najwięcej i jak najwięcej opisać, to siłą rzeczy bez słów nie wiem i nie pamiętam relacja ta nie mogłaby powstać. Taki urok wyrypy. Zapraszam więc do przejścia ze mną wyrypy. Dwóch wyryp. I zobaczenia ich moimi oczami. Subiektywnymi. A czasem nawet zamkniętymi. Ale nawet wtedy zadziwiająco wiele można dostrzec. Gotowi na 100 kilometrów? -6-

8 II Wyrypa Beskidzka Zaczęło się niewinnie. Od Rajdu (2009) Nocnego ze Studenckim Kołem Przewodników Beskidzkich z Katowic w Dużo w owym czasie chodziłem po górach, a rajdy były dla mnie czymś nowym, co wyjątkowo przypadło mi do gustu. Do dziś staram się nie przegapić Rajdu Nocnego, Bacowania, czy rajdów organizowanych przez inne koła przewodnickie (SKPG Harnasie z Gliwic, a miałem nawet epizody z SKPB Warszawa). Pierwszy był jednak Rajd Nocny Wspominam go z wielkim sentymentem, ale to już zupełnie inna historia. Druga była wyrypa. Nie wiem jak trafiłem na informację o niej, czy przez jakieś nowe koneksje w SKPB, czy jak zwykły śmiertelnik, przez ogłoszenie w internecie... Bardziej prawdopodobna wydaje mi się ta druga wersja. Lato to trochę martwy sezon jeśli o rajdy górskie idzie, a ja aktywnie poszukiwałem kolejnej okazji, by właśnie w ten sposób spędzić czas. Wyrypa była jak znalazł! Strasznie ciągnęły mnie w owym czasie takie wyzwania i żyłem przekonaniem, że im dalej, trudniej, dłużej, tym ciekawiej. Wyrypa Beskidzka: 100 kilometrów non stop. Czy coś w tym kontekście może brzmieć ciekawiej? Oczywiście miałem pewne obawy. A nawet wiele obaw. Nie mniej niesiony studencką (byłem wówczas między trzecim, a czwartym rokiem studiów), ułańską fantazją zapisałem się. I stało się. Właściwie samych obaw może nie było nawet za wiele, a raczej poczucie, że to impreza dla prawdziwych hardkorów i wyjadaczy, a ja idę jedynie jako żółtodziób, który chce sprawdzić swoje siły. Jako żółtodziób, który kilka miesięcy wcześniej przeszedł swój chrzest bojowy na pierwszym rajdzie... Nie wierzyłem, że dam radę i zakładałem, że zrezygnuję po drodze. Nie startowałem, by ukończyć to wariactwo, ale zrobić coś, co lubiłem: wyrypać się chodzeniem po górach. Zrobić coś, do czego, jak to wyglądało, wyrypa została stworzona. Iść, aż do osiągnięcia stanu przyjemnego poniekąd wyczerpania, górskiej nirvany. Co do pewnych rzeczy się myliłem, co do innych miałem rację. W każdym razie wyrypa okazała się imprezą w sam raz dla mnie. W sam raz dla mnie wtedy. Beztrosko i do zarypania. Trochę jakby dewiza taka

9 Zapisałem się więc. Żeby się zmęczyć. Żeby zobaczyć ile dam radę przejść. Zapisałem, czyli wysłałem po prostu maila do organizatora Marka Blondiego. Jestem głupi, zwariowałem i chcę iść na wyrypę. Chcę się zamęczyć. Tak mógł brzmieć mój mail. Tak powinien brzmieć. Wykpiłem się tylko jakimś zdawkowym, noszącym znamiona oficjalności zgłoszeniem. Wystarczyło jednak. Marek zapewne wiedział, że należy to odczytać w sposób w jaki zapisałem to powyżej. Że tak należy odczytać każde zgłoszenie. W końcu to było wariactwo i tylko wariaci na nie przystawali. Warto też w tym miejscu wspomnieć, że II Wyrypa, czyli ta o której tu piszę, była chyba pierwszą otwartą. Pierwsza, najpierwsiejsza była bodaj spontanicznym wyskokiem grupy znajomych. Druga była wszem i wobec ogłoszona i mógł się zapisać każdy, kto był wystarczająco szalony. A ja byłem. Jeśli było w tamtym czasie coś, czego mi brakowało, to najpewniej była to piąta klepka. W dalszej korespondencji otrzymałem regulamin. Poniżej przytaczam kilka jego punktów, które sporo mówią o duchu tej imprezy. 1 II Wyrypa Beskidzka jest imprezą towarzyską nie ma głównego organizatora. Jest to nieformalny zlot ludzi chcących się spotkać i spróbować w większym gronie przejść długą górską trasę. (...) Uczestnictwo - każdy uczestnik podejmuje się przejścia trasy na własną odpowiedzialność. Startujemy wszyscy razem, ale każdy maszeruje swoim tempem. Spotykamy się jedynie na punktach kontrolnych - miejscach przerw. (...) Każdy w dowolnej chwili może zrezygnować z trasy schodząc w doliny lub nocując w schronisku. 2 5 Otrzymałem również dokładny opis tego co mnie czeka. A czekało mnie to: Z wardoń 0 km W ielka Racza 14,3 km B endoszka 25,6 km B acówka na Rycerzowej - 31,6 km O szus - 41,5 km B acówka na Krawców Wierch 52,9 km H ala Górowa - 67,8 km -8-

10 R omanka - 80 km S tacja turystyczna Sło wianka W ęgierska Górka 100,3 km - 90,3 km Właściwie wszystko jedno. 100 km i tyle. Po górach i tyle. Większość z tych miejsc znałem mniej lub bardziej, część była nowością. Przezornie wydrukowałem sobie małą, poręczną ściągawkę z trasą i zalaminowałem. To miał być mój pancerny, nieprzemakalny i niezatapialny drogowskaz. Pakowanie. Śpiwór? Karimata? Na co to komu? Nie jadę tam spać. Ekwipunek wybitnie na lekko. Mieszczę się w 30 litrach plecaka. Kurtka, sztormiak, koszula, jedzenie. Nie pamiętam ile jedzenia wziąłem. Niezależnie od tego ile go było, teraz pewnie wziął bym więcej. Choć nie pamiętam, żebym na trasie jakoś szczególnie dużo jadł. Zresztą organizm w ciągłym ruchu i tak niewiele trawi. Ale te kilka konkretniejszych przekąsek było. Latarka. Nie miałem latarki. A ściślej rzecz ujmując, nie miałem czołówki, czyli zakładanej na głowę latarki, co jest niezwykle wygodnym górskim standardem. Co więc miałem? Neonową latarkę turystyczną. Wielką. Wchodziły do niej przerażające ilości baterii paluszków. Plus zapasowy komplet na zmianę. Do plecaka. Samotnego porwania się z motyką na słońce (a raczej z neonówką na wyrypę) trochę się bałem. Na szczęście udało mi się namówić jeszcze jedną osobę ze studiów: Mateusza. Właściwie nie trzeba było namawiać, a wystarczyło wspomnieć. Dzięki temu raźniej było ruszyć na zatracenie. Byliśmy studentami na wakacjach. Oprócz więc studenckiej spontaniczności, która pchnęła nas na wyrypę, mieliśmy też sporo czasu. Był to pewien bonus na starcie, jako że mogliśmy przyjechać do Zwardonia, gdzie znajdował się punkt zbiórki, nieco wcześniej. I tak też zrobiliśmy. Byliśmy pierwsi. Przynajmniej na starcie. Przed wyjazdem powiedziałem w domu, że jadę na rajd. Ani słowa o wyrypie. Lepiej oszczędzić rodzinie stresu i powiedzieć, że jadę na po prostu rajd. I tak wzbudziło to zaniepokojenie, gdyż jak wspominałem, był to dopiero mój drugi rajd. Nie mniej uniknąłem paniki. Ale o niedźwiedziach czyhających za co drugim drzewem, by pożreć turystę z tego co pamiętam musiałem wysłuchać. I o zagrożeniu lawinowym w Tatrach cztery miesiące wcześniej. Góry to niebezpieczne miejsce... Owszem, ubarwiam trochę, ale jak już przesadzać, to na całego! -9-

11 Wspominałem już, że na trasie nie ma sensu się objadać? Warto było więc zawczasu najeść się na zapas. Będąc już w Zwardoniu poszliśmy z Mateuszem na obiad do jednego z tamtejszych lokali gastronomicznych. Restauracja to nawet chyba była. No ale w końcu na ostatni posiłek skazańca można zaszaleć. Wyrok: wyrypa, ułaskawień nie będzie. Zamawiam kebaba z frytkami. Mateusz straszy mnie, że te kebaby to ze szczurów robią. Przed wejściem faktycznie była wyłożona jedna pułapka... Ale z mojej porcji żaden ogon nie wystaje. Wydaje się być w porządku. Po obiedzie udajemy się na sjestę. Nie chcemy jednak drzemać jak kloszardzi w punkcie zbiórki, na dworcu PKP. Drzemiemy więc jak kloszardzi pod schroniskiem. A że zwie się ono Dworzec Beskidzki, więc generalnie i tak na jedno wychodzi. Na ziemi, na stole, próbujemy spać. Z różnym, a w moim przypadku właściwie żadnym skutkiem. Nie moja pora, poza tym to podekscytowanie związane z czekającą nas niewątpliwie przygodą nie pozwala zasnąć. Strategia jest taka, by spać i wstać dopiero przed starem, dzięki temu czas bez snu będzie możliwie krótki. Blondi powiedziałby pewnie, że psujemy sobie całą zabawę. I zapewne coś w by w tym twierdzeniu było. Niemniej, w związku z moimi bezskutecznymi próbami zaśnięcia i tak na brak atrakcji związany z brakiem snu nie mogłem narzekać. Ale wszystko w swoim czasie. Wieczorem nastąpił czas ożywienia. Niebawem się zacznie. Jeszcze dodatkowy, tym razem skromniejszy posiłek w schroniskowym bufecie. Przyschroniskowe huśtawki doskonale pozwalają zabić czas. Huśtam się, beztroski, nieświadom tego co mnie czeka. Nie wierzę, że dam radę to przejść, natomiast Mateusz jest dobrej myśli. Czekamy i zaczynamy się niecierpliwić. Pozostali powinni już ruszyć z dworca, który jest bardzo blisko schroniska, przy którym chcemy dołączyć. Już po zachodzie, a szlak pusty. Nagle wyłaniają się zza zakrętu. Lecą, pędzą. -Wyrypa? -Tak, Wyrypa. Przyłączamy się. Jest po 21:00. Jesteśmy w grze. Zaczęło się więc i prędko się nie skończy. Pytam o organizatora. Dobrze byłoby się zgłosić, że jesteśmy i walczymy. Ale nic o takim nie wiadomo. Gdzieś jest, ale nie tu, więc po prostu idziemy. Lecimy, -10-

12 pędzimy, znaczy się. To chyba jakiś marszobieg. Masakra. Rozmawiam jeszcze chwilę z Mateuszem. Ten, jak zawsze ma w zanadrzu do zarzucenia jakiś adekwatny temat na okazję nocnej wędrówki przez ciemny las. - W górach to najgorsze są stada dzikich psów. Wilki nie są groźne, ale takie psy... Później rozmawiam jeszcze z kimś z czoła stawki, która coraz bardziej się rozciąga. W końcu odwracam się i dochodzę do wniosku, że grupy w której szedł Mateusz już nie widać. Rozdzieliło nas. Ale trzymam się ludzi, wolę nie zostawać sam. On zresztą też nie idzie teraz sam. I dla osób, które z zapartym tchem śledziły losy Mateusza. Mam tu ważną informację. To już koniec wątku Mateusza w tej opowieści. Ostatecznie dotarł aż na Rycerzową, przemierzając ponad 30 kilometrów. Pokonały go obcierające buty. Niemniej trasa Zwardoń-Rycerzowa w jedną noc to nie lada wyczyn. Także akapitem tym składam hołd Mateuszowi i lecimy dalej. Ja tymczasem na nocny przemarsz utknąłem u boku sprinterów. Utknąłem to może źle powiedziane, ludzie byli bardzo sympatyczni, jak wszyscy na wyrypie. I dobrze mi się z nimi szło. Utknąłem w tym sensie, że nie chciałem się oddalać od zwartych grup w nocy, gdy łatwiej zgubić szlak. Lecieliśmy więc. Przed szczytem Raczy zostałem nieco w tyle. I właśnie wtedy rozległo się szczekanie. W kontekście tego, co mówił wcześniej Mateusz, ów szczekanie napędziło mi niezłego stracha. Okazało się jednak, że to tylko pies schroniskowy, a ja jestem już na Wielkiej Raczy. Wybiła północ. Co pamiętam ze szczytu? Ktoś zgubił zakrętkę z wody mineralnej i szukaliśmy w śmietniku przy schronisku jakiegoś zamiennika. I chyba tyle. Mieliśmy spory zapas czasowy, ale przerwa wcale nie była długa. Szaleństwo. Pędzimy dalej. Ścieżki, ścieżynki... Już dawno przestałem ogarniać gdzie jestem. Wokół pełno szlaków po zrywce drewna. Gubimy się, znajdujemy. To był jakiś labirynt. Nie miałem pojęcia dokąd idę, gnałem z wszystkimi. Cel: Przegibek. Stał się cud i wyszliśmy na Przełęcz Przegibek. Pamiętam kilka domów gdzieś tam. Nie ma ich tam tyle. Przynajmniej nie w drodze z Raczy. Nie wiem co pamiętam. Na pewno to jednak, że zastanawiałem się, który z domów to schronisko. Zresztą było to i tak raczej nieistotne. Przegibek nie był w planie jako przerwa. -11-

13 W planie była za to Bendoszka Wielka. Wariactwo. W ogóle nie po drodze. Ale żeby nabić kilometrów, mieliśmy wejść na szczyt i zejść, lądując na powrót na Przełęczy Przegibek. Na szczęście na Bendoszkę nie jest daleko. Bezsensownie, ale blisko. Na szczyt generalnie warto wejść: jest taras widokowy i niebrzydkie panoramy. Chyba że jest ciemno. I mgła. Tak mi się zdaje, że była lekka mgiełka, taka poranna. Ale i tak było ciemno i zimno. Na zejściu siadły mi baterie w mojej mega-profesjonalnej neonówce. Niby żaden problem, mam zapasowe baterie w plecaku. Przydałoby się jednak zachować je na następną noc (zakładając, że jej dotrwam). Nie jest dobrze. Moje oświetlenie wytrzymuje ledwie kilka godzin. Oszczędzam resztki starych baterii i doklejam się do innych, żerując na ich oświetleniu. Z Przegibka ruszamy na Rycerzową. Wciąż ciemno. Nie pamiętam nic z tego odcinka. Pamiętam za to jak dotarłem na Rycerzową. Zaczynała się już poranna szarówka. Lekka mgła, wilgoć, wszystko pokrywa gęsta rosa. Miałem już trochę dość. Swoje nadgoniłem, siadam, próbuję się zdrzemnąć, a później zabiorę się z maruderami jak tu przybędą. Prawdopodobnie mam spory zapas czasowy. Tempo do tej pory było wręcz nieprzyzwoite jak na ten dystans. Okazało się zresztą, że część tej grupy ucieczkowej, z którą tu przybyłem, miała w zamierzeniu dotrzeć tylko na Rycerzową i tu skończyć, nie przejmując się dalszymi niemal 70 kilometrami. Mój plan był zgoła inny. Przynajmniej jeszcze teraz. Byłem zmęczony, śpiący, ale to w końcu wyrypa! Tak miało być. I będzie jeszcze długo. Ale czuję, że zapas sił jest. Jeszcze dam radę trochę przejść. Nie wiem ile, ale dla mnie to jeszcze nie koniec. Nie tylko ciało odczuwa trudy wędrówki. Jak już wspomniałem, wszystko przykryła poranna rosa. Ławki przed schroniskiem również. Myślałem jednak w miarę trzeźwo i rozłożyłem na ławce sztormiak. Ubrałem kurtkę, bo przy bezruchu robiło się naprawdę chłodno. Jakoś udało mi się tak wegetować w oczekiwaniu na resztę wyrypy. Trochę to trwało. Bardzo wyprzedziliśmy plan... Zweryfikujmy jednak tezę o moim trzeźwym umyśle. Pomysł ze sztormiakiem nie był, nie ukrywajmy, jakąś intelektualną wyżyną, ale się sprawdził. Czy nie lepszym pomysłem byłoby jednak sprawdzenie, czy schronisko, gdzie sucho i ciepło, nie jest przypadkiem otwarte? A było. Kompletnie na myśl mi jednak nie przyszło, że zamiast koczować tak prowizorycznie, można by zapewnić sobie niezłe warunki do wypoczynku. Olśnili mnie dopiero ludzie, beztrosko przemykający przez drzwi -12-

14 schroniska, gdy ocknąłem się na mojej ławeczce po wschodzie słońca. Dołączyła reszta wyrypy. W schronisku mała biesiada. W sensie śniadanie. I wreszcie spotykam samego Blondiego. Dobrze po 30 kilometrach zgłosić się organizatorowi, że się jest i idzie. Zaufanie pełne, nikt nie wątpił, że idę od Zwardonia. Musiałem już wyglądać wystarczająco przekonująco po nocy, pierwszej części dystansu i drzemce na ławce. Śniadanie trwa gdzieś do 8:00. Potem wymarsz. Gdzie? Na Oszast. Kolejne wariactwo. Szlak graniczny (którym pójdziemy) i Oszast to określenia, które u wielu uświadomionych (w sensie wiedzących czym to pachnie) turystów budzą bezwarunkowy odruch pukania się w czoło. To jeden z dzikszych fragmentów w tym rejonie. Wyrusza się z Rycerzowej i przez jakieś kilka ładnych godzin żadnej cywilizacji, żadnych polanek, schronisk... Tylko las (i to jaki! Pierwotna Puszcza Karpacka!), błoto, strome podejścia. Trudno, długo i monotonnie. Rzecz jasna szlak ma też wiele zalet. Cisza, spokój i przyroda (na stokach góry Oszus znajduje się nawet rezerwat Oszast ). Niewielu turystów się tam zapuszcza. Założę się, że grupa pozostałych na palcu boju, co najmniej kilkudziesięciu turystów-wyrypiarzy była największym oblężeniem szczytu, jakiego dawno nie było i długo nie będzie. Przed Oszastem jest jeszcze Świtkowa. Brzmi sympatycznie, ale nie dajcie się zwieść pozorom. Góra ta jest na panoramach łatwo rozpoznawalna, dlatego, że ciężko znaleźć w okolicy coś równie stromego. Idę już wolniej. Sprinterów zostawiłem na pastwę ich własnego tempa. Wszyscy gramolimy się powoli, acz sukcesywnie w górę. Po Świtkowej następuje długi, prosty i stosunkowo płaski odcinek. Beskid Bednarów, Równy Beskid... Z nudów pstrykam fotki lasu. Piękny, acz w tej sytuacji dość monotonny. Urozmaiceniem są jednak pierwsze halucynacje z niewyspania. - Baca (tak nazywano jednego z uczestników), dlaczego niesiesz karuzelę? Tak, tak. Karuzelę. Baca niósł karuzelę. Przynajmniej tak się komuś wydawało. Były światełka, kręciło się to jak na karuzelę przystało i w ogóle. Baca miał co prawda duży plecak, ale żeby zaraz karuzela? Wyrypa powoli stawała się takim wesołym miasteczkiem. Wszyscy jedziemy na 100-kilometrowej kolejce górskiej. -13-

15 Szkoda, że nic nas nie wciąga na szczyty. Lunapark skończył się jednak, gdy dotarliśmy do granicy rezerwatu Oszast. W miejscu tym szlak zaczyna się wznosić na szczyt. Czeka nas strome podejście. I pisząc strome podejście, mam na myśli naprawdę STROME podejście. A właściwie naprawdę STROME podejście po błocie w środku niczego. Jakoś zaczęliśmy pełznąć pod górę. Kosztowało nas to nieco czasu i wiele sił, ale zdobyliśmy szczyt Oszusa. Jesteśmy za 40 kilometrem. Połowa niedaleko. Godzina 11:00 czasu polskiego, godzina Zwardoń+14 rachuby wyrypowej (t.j. 14 godzin od startu lub inaczej: 14 godzin w drodze). Zasłużyliśmy na przerwę. Pośrodku niczego, ale przerwę. Chociaż mają tu krzyż i ławki. Lekki powiew cywilizacji w tej dziczy. Ale to dobrze. Dzicz jest najpiękniejsza dzika. Choć ławką nie gardzimy. Nie zabawiamy tu długo. Czeka nas jeszcze zejście z Oszusa. Właściwie równie strome i błotniste, co podejście. A pisząc strome i błotniste mam na myśli... Dobrze już wiecie. Dramat. Chyba się tam wywaliłem. Poślizgnąłem się na błocie i pojechałem, przyozdabiając koszulkę piękną smugą błota. Przynajmniej wydaje mi się, że coś takiego miało miejsce. A na pewno mogło. To najlepsze miejsce na błotne fikołki. Schodzimy na Przełęcz Glinkę, zwaną również Ujsolską. Chyba nie było już tak stromo. I kwitły storczyki. Pamiętam je. Takie białe. Podkolany. A potem była przełęcz. Na przełęczy był sklep, taki przygraniczny. Bo było tam też przejście graniczne. Było, bo jesteśmy już w strefie Schengen. Przejścia nie ma, sklep został. Słowacki, ale chyba przyjmowali złotówki. Wydaje mi się, że cenówki były nawet w dwóch walutach. Chyba nawet próbowaliśmy to przeliczać. Matematyka? W tym stanie? Po tylu kilometrach? To się nie uda... Z przełęczy znowu w górę. Tym razem na Krawców Wierch. Na szlaku atakowały nas pipanty. To takie szczyciki, bardzo upierdliwe. Górski odpowiednik komara. Atakują stadnie. Wchodzi się na jeden, schodzi, a za nim następny. I tak kilka razy. Aż do osiągnięcia szczytu irytacji i szczytu właściwego, w naszym przypadku Krawcowa. Co jeszcze pamiętam z tego odcinka? Jagody. Były jagody. Sporo nawet. -14-

16 Trochę zjadłem. I mijaliśmy kogoś kto też je zajadał. Albo leżał. Albo leżał i zajadał... Albo było ich kilku i jedni jedli, a inni leżeli. Jakoś tak to było. W każdym razie jagody były dobre. Krawców jakoś zawsze mi się z nimi kojarzy. Do bacówki na Krawcowie docieramy jakoś po 14:00. Chciałem powiedzieć Zwardoń+17. Co ważne, nieopodal Hali Krawcula, na której znajduje się bacówka i tymczasowo my, padła pewna istotna granica. 50 kilometrów. Połowa za nami. POŁOWA. Choć chyba już nie postrzegałem tego dokładnie w ten sposób. Owszem, dobrze było sobie pomyśleć, że teraz już ta mniejsza część i tak dalej. Każdy liczył cały czas godziny i kilometry. Odhaczał kolejne punkty na trasie. Prawda jest jednak taka, że już ładnych parę kilometrów temu przestało to mieć znaczenie. Dążenie do mety zamieniło się w dążenie. I kropka. Trzeba było po prostu iść. Tylko tyle i aż tyle. Meta była. Można było spokojnie policzyć, jaki dystans jeszcze nas od niej dzieli. Ale wyniki były tak odległe, że czekanie na mityczną metę i koniec wędrówki zdawał się nie mieć sensu. Trzeba było iść. Tylko iść. Na ten moment, to było jedno, czego można się było trzymać jako pewnika i dającej się ogarnąć myślą przyszłości. Nawet myśli o rezygnacji jakoś mnie nie nachodziły. Jakby przestawała do mnie docierać myśl, że można robić cokolwiek, poza kontynuowaniem wędrówki. Wracając jednak na ziemię... Jesteśmy na Krawcowie. A ziemia tu wspaniała. Trawa przed bacówką przystrzyżona, miękka... Leży się cudownie. Słońce świeci, jest ciepło. Drzemię. Na Krawcowie miałem też telefon z domu. A może to ja dzwoniłem... - No i jak tam, gdzie mieliście nocleg? - No nie mieliśmy... To jest wyrypa, idę od wczoraj. Nie muszę mówić, że pomysł się nie spodobał, ale teraz już jest wszystko jedno. Odwrotu nie ma. A ja i tak leżę na trawie, w słońcu przy bacówce i naprawdę jest wszystko jedno. No i przeżyłem już całą noc w ciemnym beskidzkim lesie. Czeka mnie jeszcze jedna, ale mniejsza z tym. Na odchodnym kupiłem sobie jeszcze barszczyk w schronisku do własnego kubka, by popijać po drodze. Był całkiem smaczny, choć instant. Uzbrojony w barszczyk ruszyłem dalej. Następny przystanek: Hala Górowa. Przez Grubą Buczynę, Trzy Kopce, Halę Miziową. Niewiele pamiętam z tych 15 kilometrów. Czyżby barszczyk przyćmił wszystko? Chociaż nie... Pamiętam Trzy -15-

17 Kopce. Przystanąłem tam na chwilę i wdałem się w pogawędkę z jakimiś turystami. Gdy dowiedzieli się co ja tu robię, gdzie idę i w ogóle, postanowili dokarmić mnie pomidorkiem. Profity wyrypy. Nie kupuj pomidorów, idź na wyrypę! Wczesnym wieczorem byłem na Miziowej. Mam dowód. Zdjęcie. Nie wyszedłem na nim zbyt korzystnie, delikatnie mówiąc. Wyglądam na nim jak ktoś, kto dawno nie spał i nie bardzo wie, co się wokół niego dzieje. Ale schronisko na Miziowej poznałem. Jeszcze kontaktuję. Choć nie wiem jak dostrzegłem je przez opadające powieki. Na Górowej mieliśmy postój. Znajduje się tam baza namiotowa SKPB Katowice. Było trochę ludzi. Pamiętam, że coś tam jadłem, uzupełniłem wodę w bazowym źródełku. I chyba nawet zaoferowali nam miejsce w namiotach takie z materacem i w ogóle, all inclusive. Skorzystałem z możliwości krótkiej drzemki. O twardym zasypianiu na wyrypie i tak nie ma za bardzo mowy. Było kompletnie ciemno jak wyruszaliśmy dalej. Chłód nocy i mobilizacja związana z wymarszem dają mi kolejny oddech i nieco odżywam. Nie bez znaczenia jest też zapewne fakt, że coś zjadłem i odpocząłem. Z Górowej schodzimy do Sopotni Wielkiej. Jest kompletnie ciemno. Nie pamiętam co było z moją latarką. Pewne jest to, że pożegnałem się z pierwszym kompletem baterii na Bendoszce poprzedniej nocy. Właściwie poprzednia noc nie jest najadekwatniejszym w tym przypadku określeniem. Na wyrypie nie ma nocy i dni. Jest ciągła wędrówka i po prostu raz jest ciemno, a raz jasno. Choć okresy ciemności zdają się generować więcej kryzysów. Chyba ciężej jest odpuścić i zostać gdzieś po nocy. A potem wstaje słońce i jakoś idzie się dalej. Sopotnia Wielka słynie z wodospadu, największego w polskich Beskidach. Nie pamiętam go z wyrypy. Zdecydowanie go nie pamiętam. A powinienem, bo przechodziliśmy obok, choć na pewno nie zbaczaliśmy by go zobaczyć z bliska. Pamiętam tylko, że cieszyłem się, że mam okazje oszczędzić baterie w latarce, bo na ulicach paliły się latarnie. To był weekend. Po ulicach ganiało mnóstwo ludzi. Biegali w różnych kierunkach, pijani... Jakaś impreza. Gubimy się, pytamy o drogę, a raczej o to, gdzie poszli ci przed nami. To było ryzykowne, ale poprowadzili nas dobrze. Sopotnia z wyrypy to w mojej pamięci jakaś nocna impresja różnokolorowe światła latarń, ci -16-

18 ludzie nie wiadomo skąd... Pamiętam, że siedzieliśmy... leżeliśmy. I jedno i drugie. Na asfalcie, na drodze. Bo ktoś się zatrzymał żeby czegoś poszukać w plecaku, albo coś w tym stylu. Leżenie na drodze w nocy było bardzo rozsądne. Było to coś po północy, a asfalt zdawał się taki mięciutki... Czarnego szlaku szukaliśmy chyba gdzieś między domami, podwórkami. Znalezienie czarnego szlaku, w ciemną noc, z na wpół zamkniętymi powiekami jest raczej trudne. Ale w końcu trafiliśmy na ścieżkę. Był to raczej taki kamienny rów. Ale w krzakach znaki utwierdzały w przekonaniu, że to właśnie szlak i że wszystko jest w porządku. Następne co pamiętam to gwiazdy. A właściwie jeszcze droga przez las na takim wypłaszczeniu. Było bardzo ciemno. Trochę się rozciągnęliśmy jako grupa, a właśnie dotarliśmy do złączenia ze szlakiem niebieskim na Romankę. Postanowiliśmy zaczekać na resztę. Wypiłem kilka łyków wody i wyciągnąłem sztormiak. Nie, nie padało. Przeciwnie, niebo było czyste. I usiane gwiazdami. Położyłem sztormiak na ziemi, a na sztormiaku siebie. I parzyłem na gwiazdy przez lukę w drzewach. Jedne z piękniejszych gwiazd, jakie pamiętam, jakie w życiu widziałem. Ta chwila... tam na szlaku, gdy leżałem na wpół żywy i wpatrzony w te gwiazdy... To było coś. To było naprawdę coś. Z podejścia na Romankę pamiętam tylko tyle, że ktoś zasnął. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że szedł dalej. Ocknął się na szczycie i ze zdziwieniem stwierdził, że jest jakiś jakby trochę wyspany. Cud! Na Romance dopadł nas marazm. Powoli wstawał dzień, zaczęła robić się szarówka. Obudziła się też mgłą. Gęstsza chyba niż wcześniej, na Rycerzowej. Rozsiedliśmy się na szczycie, a właściwie to przycupnęliśmy. Na pniaczkach, kłodach, kamieniach, gdziekolwiek. Pamiętam, że coś zjadłem. A potem wszyscy znieruchomieli. Drzemali lub wpatrywali się tępo w mgłę. Nie mogliśmy się ruszyć. Nawet poranny chłód nie mobilizował naszych stygnących po wspinaczce ciał do ruchu. Nie pamiętam jakim sposobem wyrwaliśmy się z objęć Romanki kryzysowej góry, zostawiając za sobą 80 kilometr, ale musiał to być wysiłek tytaniczny. Potem był las. Taki zamarły. Zwalone drzewa, wolno stojące pnie, sterty gałęzi. I ławeczka. Taka świerkowa, prosta, zrobiona z tego co tu padło. Dalej była -17-

19 już tylko mgła, szara, najszarsza jak to tylko możliwe. Wszędzie. Ona była chyba najbardziej mistycznym zjawiskiem na wyrypie, przynajmniej dla mnie. Nic nie było wyraźne, nie było widać gdzie jesteśmy, gdzie są góry... Następnym punktem na trasie miała być Rysianka. Z wielkim utęsknieniem czekałem na nią. Nie wiem dlaczego. Nie oczekiwałem niczego szczególnego od schroniska, ot kolejny punkt na trasie. Chciałem do niego po prostu dotrzeć. Meta, mimo że oddalona o jakieś 20 kilometrów, wciąż była zbyt odległa, by na nią czekać. Lepiej było czekać na Rysiankę. Ale czas dłużył się niesamowicie. Monotonia, szara mgła. Na Rysiance byłem już wcześniej. Ale nie byłem w stanie myśleć, jak wygląda hala i schronisko. To wspomnienie, jak i wiele innych rzeczy, były już daleko poza moją świadomością. Wypatrywałem więc czegokolwiek. W pewnym momencie z mgły wyłonił się komin. - Schronisko! - pomyślałem. Nie dałem jednak wyrazu swojej radości. Jeszcze nie. Nie ufałem jakoś tej mgle. Podeszliśmy bliżej. Z mgły wyłoniły się okna. Takie trójkątne, na poddaszu, tuż pod kominem. - To musi być schronisko! - znów pomyślałem, zachowując jednak po raz kolejny ów myśl dla siebie. Podeszliśmy jeszcze bliżej. Wszystko rozpłynęło się w szarość i mgłę. Tu nie ma żadnego schroniska. Domu. Tu nic nie ma. Tylko mgła. Trzeba iść dalej. Potem wyszliśmy na jakąś rozleglejszą polanę. Dalej mgła. Gór nie widać. Choć czasem na chwilę pokazywał się jakiś szczyt, by zaraz rozpłynąć się we mgle. Na jego miejsce po chwili wyrastał nowy, nieco inny. Góry falowały, pływały, rodziły się z mgły i w niej ginęły. A tak naprawdę ich tam pewnie nie było. To znaczy jakieś góry z pewnością były lecz nie te, które falowały przed moimi oczami. Szkoda, bo panorama była niczego sobie. Wtem usłyszałem góralskie śpiewy. Pomyślałem, że już naprawdę źle ze mną. Wolałem nie pytać pozostałych, czy też to słyszą, tak jak wcześniej wolałem nie pytać, czy też już widzą schronisko. Nie tylko słyszałem górali. Widziałem ich. Biegali po zboczu przed nami. Tym z mgły. Gdy jedno zbocze znikało, pojawiało się nowe, a oni znów po nim biegali. I cały czas śpiewali. Ku mojemu zdziwieniu i uldze jednocześnie, okazało się, że górale i ich śpiew istnieli naprawdę. Natknęliśmy się nich kilkadziesiąt metrów dalej. Nie biegali co -18-

20 prawda po zboczach, a rozpalili ognisko na szlaku i imprezowali do rana. A rano spotkali nas, a my ich. - Skąd idziecie? - Ze Zwardonia. - A to wam się chyba coś pomyliło. Zwardoń jest tam! - jeden z górali wskazał miejsce. - Z Węgierskiej może idziecie. Wyjaśniliśmy, że wiemy gdzie jest Zwardoń i od kiedy idziemy. I że wyrypa. Wszystko im wyjaśniliśmy, choć sami już z tego nie rozumieliśmy. Górali trochę zgasiło, ich ognisko za to nadal się tliło. Nie zabawiliśmy u nich długo. Właściwie to się chyba nawet specjalnie nie zatrzymywaliśmy. Tempo pozwoliło zamienić te kilka słów w marszu, a raczej w naszym powolnym człapaniu i kontynuować pochód w stronę upragnionej Rysianki. Nie pamiętam jak dotarliśmy do schroniska, ale tym razem ono naprawdę było. Bo do halucynacji byśmy nie weszli, a tu udało nam się. Dostaliśmy się na korytarz, ale już nie na bufet, który był zamknięty. Trudno się dziwić, było ok. 5:00 rano. Rozłożyliśmy się na schodach. Nie zabawiliśmy tam jednak długo, bo ktoś przyszedł powiedzieć, że jesteśmy za głośno i budzimy śpiących w schronisku turystów. Może. Zebraliśmy się i dalej na trasę. To by było tyle w kwestii realizacji marzenia dotrzeć na Rysiankę. Następny przystanek: Stacja Turystyczna Słowianka. Odcinek Rysianka-Słowianka, jest kolejnym, który spowija mgła zapomnienia. Z każdym kolejnym kilometrem i godziną moja czarna skrzynka rejestrująca trasę i wydarzenia działa coraz gorzej. Pamiętam, że tuż za Rysianką o mały włos nie pomyliłem szlaku. A potem była już Słowianka. A, i pamiętam jeszcze jakąś polankę przed Słowianką i że świeciło już słońce. Stacja Turystyczna, podobnie jak schronisko na Rysiance, była jeszcze zamknięta, ale udało nam się wynegocjować otwarcie. To oznaczało zakupy! Kupiłem sok. Nie pamiętam jaki. Czarna porzeczka? Wypiłem w każdym razie ze smakiem. Oblężenie sklepiku równe było zresztą temu, jakie przeżywa przeciętny stragan z kiczowatymi pamiątkami podczas przejścia wycieczki szkolnej. Konsumpcja równa się przerwie. Ale spania nie ma. Zdążyliśmy już w ogóle zapomnieć o istnieniu snu? Ze Słowianki został nam już ostatni odcinek do mety. Do Węgierskiej Górki. Po -19-

21 raz pierwszy od dawna można było śmiało pomyśleć o tym, że kiedyś przestaniemy iść i że zdarzy się to w relatywnie niedalekiej przyszłości. Owa relatywność okazałą się bezlitosna. Szlak okazał się niemiłosiernie długi i wydał mi się potwornie monotonny. Ostatnie dobijanie do setki. Do ostateczności. Po drodze chyba znów się wywróciłem. Bolała mnie potem ręka, którą się podparłem, ale się trochę rozbudziłem, więc poniekąd było warto. Nie żebym się przewracał celowo. Samo tak wyszło. Pod Węgierską Górką ktoś zaczął opowiadać o bunkrach. Bunkry, to totalnie to czego teraz pragnę. Gdzie ten dworzec?! Ścieżki, uliczki, ulice... Centrum! Wreszcie. Dworzec. Biegnie do niego sadystycznie kręta uliczka, ale w końcu! Jest! Dworzec PKP w Węgierskiej Górce! Meta! Więc ona rzeczywiście istnieje! Więc ta wędrówka faktycznie miała koniec? Nie wiemy co począć z tą nagłą zmianą. Rozsiadamy się na peronie. Rozkładamy się byłoby lepszym określeniem. Epatujemy wonią wędrówki. I braku mydła i wody. O zdjętych butach nie wspomnę. To nie jest turpistyczne opowiadanie. Przynajmniej nie aż tak. Jest przed południem. Zwardoń+39. Ktoś ustawia nas do zdjęcia. Finał wyrypy. Dzień żywych trupów. Pociąg powiezie nasze zwłoki do domów. Pociąg ów końcu podjeżdża. Zajmujemy kilka przedziałów. Nie jest to jednak pierwsza stacja, więc całkowicie wolnych przedziałów brak. Dosiadamy się do tych najmniej obłożonych. Biedni współpasażerowie. Możliwe, że ta krótka podróż w naszym towarzystwie jest dla nich trudniejsza niż cała ta nasza wyrypa. Co oni muszą znosić... Po niemal dwóch dobach i 100 kilometrach chęć ściągnięcia z nogi ciężkiego, przemokniętego buciora trekingowego wygrywa z resztami poczucia zasad, na jakich opiera się nasza cywilizacja. Współpasażerowie nie wyglądają na zachwyconych, my nie czujemy już nic. Zupełnie nic. Romek z właściwą sobie werwą i humorem komentuje świat za oknem pociągu. Nie pisałem jeszcze o Romku? To napiszę, bo to bez wątpienia postać warta wspomnienia. Tymczasem jednak pozostanę jedynie przy tym, że Romek, jak to Romek, nie sprawiał wrażenia jakby przeszedł wyrypę i jeśli idzie humor to był w dobrej formie. Jak zawsze zresztą. -20-

22 Przyjazdu do Katowic nie pamiętam. Pamiętam, że do Bytomia jechałem tramwajem, który wlecze się niemal godzinę. Najgorsze były ostatnie trzy przystanki. Tak bardzo chciałem spać i tak bardzo nie mogłem... Gdybym teraz przespał przystanek, zwyczajnie nie miałbym już siły i ochoty iść, jechać, cokolwiek... do domu. Padłbym i tyle. Zamykałem powieki. Ale na zmianę. Raz lewe oko, raz prawe. Starałem się rejestrować co się dzieje i gdzie jestem. I sukces! Może nawet większy niż przejście wyrypy. Wysiadłem na właściwym przystanku! Do domy trafiłem w sam raz na obiad. Zaraz dostałem talerz rosołu. -Drugie danie już się grzeje, będzie za kilkanaście minut. - usłyszałem. Idealnie. Lepiej trafić nie mogłem. Zjeść i spać. Byłem zmęczony, więc pomyślałem, że na drugie danie poczekam w pozycji horyzontalnej. Zjadłem rosół, położyłem się... Ocknąłem się 14 godzin później przykryty kocem. -Śpi jeszcze? -Chyba tak. -Sprawdź czy żyje w ogóle. Mniej więcej taki dialog był pierwszą rzeczą, którą zarejestrowałem po przebudzeniu. Nie wiem, czy brzmiał dokładnie tak, niemniej było to coś w tym klimacie. Faktem było też, że 14 godzin snu to chyba mój rekord w dorosłym życiu. Nie wiedziałem, że potrafię tak długo spać. Pierwszą przykrą rzeczą po przebudzeniu było to, że na drugie danie spóźniłem się 14 godzin. Cóż za rozczarowanie... Z czasem zaczęło do mnie docierać. Przeszedłem wyrypę! Na prawdę się udało. Nie wiem jak i nie do końca pamiętam jak, ale jednak! 100 kilometrów! To było straszne. Najgorsza mordęga w życiu. Ja... Ja chcę jeszcze raz! -21-

23 III Wyrypa Beskidzka (2010) Minął rok, a mi nie przeszło. Wciąż chciałem na wyrypę jeszcze raz. Tym razem z pełną świadomością tego, jak wielkie to wariactwo. A przynajmniej tak mi się wydawało. Bo wyrypa to żywioł. Dziki, nieokiełznany i śpiący. Informację o imprezie dostałem wprost od organizatora, czyli Marka Blondiego, który rozesłał ją do wszystkich zeszłorocznych wyrypowiczów i w ogóle do kogo się dało. Ta edycja przyniosła wiele nowości, a raczej była pod wieloma względami inna niż poprzednia. Pierwszą ważną zmianą był dystans. I nie, nie było krócej. W tym czasie wyrypa szła schodami w górę: ukończyłeś w zeszłym roku? A więc w tym roku musi być trudniej, by dalej było to wyzwanie. III Wyrypa Beskidzka planowo liczyła więc 112,2 km. Wszak zgodnie z hasłem imprezy prawdziwe chodzenie zaczyna się po setce. DOPIERO po setce. Oj, zacznie się, zacznie... Dystans to nie jedyne, co miało sprawić, że będzie trudniej. Gdzie najwyżej da się wspiąć w Beskidach? Babia Góra 1725 m.n.p.m. I właśnie przez ten szczyt została wytyczona trasa. A skoro już przy trasie jesteśmy: B R B B B S Z J Ł Z B aza Namiotowa Hala Górowa - 0 km omanka - 11,2 km aza Namiotowa Hala Górowa - 21 km aza Namiotowa Głuchaczki - 36,8 km abia Góra - 50,3 km chronisko na Hali Krupowej - 64,5 km awoja Centrum - 75,3 km ało wi ec - 83 km osek (Lasek) - 93,3 km ajazd Smrek 105,6 km aza Namiotowa Hala Górowa 112,2 km Warto też przytoczyć jeszcze jedną liczbę z cyklu tych istotnych, a znaczeniem ustępującą jedynie dystansowi. Sumę podejść mianowicie. A w przypadku III Wyrypy wynosiła ona jakieś 6000 m. 6 km podejść! 6 km w pionie! Potwór, nie trasa! Atrakcji nie zabraknie, to pewne. Co też widać na powyższej rozpisce. Trasa startuje z Bazy Namiotowej na Hali Górowej, zatacza małą pętlę, kończącą się w -22-

24 punkcie wyjścia i dalej biegnie większą już pętlą, która ostatecznie raz jeszcze wraca na Górową. Takie zaplanowanie trasy miało daleko idące implikacje. Po pierwsze, można było przejść Wyrypę, czyli cały dystans, albo Małą Wyrypkę, czyli tylko pierwszą pętlę. Po drugie, można było na start przyjechać wcześniej i przenocować na Górowej, a także zostawić część niepotrzebnego bagażu na bazie w depozycie. Na koniec tych wszystkich nowości warto wspomnieć o rozwoju marketingowej warstwy wyrypy. Można było sprawić sobie wyrypową koszulkę! Osobiście się skusiłem i rozbijam się w niej po dziś dzień, a koszulka jest naprawdę zacna. Na froncie ma sylwetki turystów poruszające się po zawiniętej w spiralę linii gór. Dobrze oddaje klimat imprezy. A napis dumnie głosi, że prawdziwe chodzenie zaczyna się po setce. Tak dla tych, co by jeszcze nie wiedzieli. Wyrypa przygarnęła też sobie utwór muzyczny, który stał się jej hymnem. I piosenka ta była strzałem w dziesiątkę, jeszcze celniej trafiającym w sedno wyrypy, niż koszulka. Mowa o Debilnej piosence Ziemowita Rzeszotnika. Poniżej jej fragment: D ebilna piosenka sama się śpiewa sama się pamięta, P iosenka debila, którego cieszy każda ch wila. G dy może z góry pod górę z góry pod górę... eeejjj! N ucę ją w gło wi e kiedy pod górę gdy pod nią wcho dzę sobie, S zaleńczo ją śpie wam, gdy zaraz potem z góry zbiegam. P otem z powrotem z potem potem z po wrotem z potem p otem z powrotem tarararam D ebilna piosenka sama się śpiewa sama się pamięta, P iosenka wariata, który piono wo w kó łko lata. B o jak inaczej naz wać idiotę, c o pod górę wchodzi by zaraz zejść z po wrotem? [Ziemowit Rzeszotnik Debilna Piosenka, fragment] Bo jak inaczej nazwać idiotę? Wyrypowicz! To jasne! Swoją drogą wyrypa powinna funkcjonować jako jakaś jednostka chorobowa polegająca na uczestniczeniu w wyrypie, czy innych tego typu imprezach. Nazwa nawet adekwatna i myślę, że ktoś powinien to naukowo opisać. Jednak nie tylko fragmenty odnoszące się do stanu psychicznego wyrypowicza pasują do tej imprezy jak ulał. Powtarzane jak mantra z góry pod -23-

25 górę świetnie oddaje charakter III edycji wyrypy. O górach trzeba wiedzieć, że mogą przebiegać południkowo lub równoleżnikowo, co znaczy, że grzbiety górskie ciągną się w linii północ-południe lub wschód-zachód. Najprostszą metodą pokonywania gór jest podążanie zgodnie z ich ułożeniem, czyli wejście na grzbiet i podążanie nim. Dlatego też trasa III Wyrypy w znacznej mierze z uporem maniaka biegła zupełnie przeciwnie, w poprzek górskich grzbietów. Stąd też mamy nasze z góry pod górę. Chrzanione z góry pod górę... Wszystko jednak było pięknie i ładnie. Zapisałem się, zamówiłem koszulkę, zapoznałem się z hymnem... i w drogę! Tym razem może jednak uda mi się zrelacjonować wyprawę nieco dokładniej, jako że to rok jednak mniej odległy i czerpać z niego pamięcią łatwiej, a do tego mam bogatszą dokumentację fotograficzną, którą mogę się wesprzeć. Z pewnością jednak nie zabraknie momentów z urywającym się filmem, ale bez nich wyrypa nie byłaby wyrypą! Zobaczmy więc, co zostało mi w pamięci... Na pewno skorzystałem z możliwości przyjazdu na start dzień wcześniej i noclegu na bazie namiotowej. Miałem się wyspać, ale na bazę zjechała też jakaś ekipa, bodaj licealistów, mieli ognisko, gitarę... Któż by spał w takich okolicznościach?! Nie zabalowałem jednak długo, wypiłem piwko na sen i zasnąłem z mocnym postanowieniem spania do oporu. Start dopiero następnego dnia wieczorem. Dzień i emocje związane ze zbliżającym się startem oczywiście nie dały mi pospać tak długo jak bym chciał, niemniej nocleg spełnił swoje zadanie. Wyspałem się i wmawiałem sobie, że ta jedna noc przyzwyczaiła już trochę organizm do wyższych wysokości i górskiego klimatu w ogóle, co ułatwi całe stojące przede mną zadanie. Nocowałem w namiocie z dwoma rowerzystami. Chłopaki planowali jakiś downhill czy coś. Zdążyłem też jeszcze z rana pomachać na pożegnanie odchodzącym licealistom. Z czasem zaczęli schodzić na bazę wyrypowicze. Pojawiło się co najmniej kilka znajomych twarzy sprzed roku oraz kilka znajomych twarzy poznanych w innych, choć też górskich okolicznościach. Przede wszystkim Kinga i Aga. Z Kingą znaliśmy się ze studiów. Ten sam rok, ten sam kierunek. W dużej mierze dzięki niej trafiłem na swój -24-

26 pierwszy rajd Rajd Nocny. I tu wkracza Aga, która prowadziła wówczas trasę którą szedłem. A teraz wszyscy będziemy zmagać się z tym, co naszykował nam Blondi. Marek też zresztą przybył już na start i zaczął ogarniać organizacyjnie całą ferajnę. Przede wszystkim kołował ekipę na wypad na piwo do schroniska na pobliskiej Hali Miziowej. Plan był następujący: piwo, sen, wyrypa. Brzmiało rozsądnie, na tyle, na ile rozsądnie może brzmieć zdanie ze słowem wyrypa. Dałem się przekonać w każdym razie. Pamiętam że szliśmy z Kingą i Agą na Miziową. Po drodze otoczyły nas owce. Potem było planowe piwo na Miziowej, średnio udana próba snu i wreszcie właściwy start. Wszyscy byli już na bazie. Marek przyprowadził też gościa specjalnego: prawdziwego nepalskiego przewodnika (Marek urządza sobie trekkingi po Himalajach). Przewodnik wyglądał jak typowy Nepalczyk z okładki magazynu National Geographic, czy czegoś w tym stylu i był ubrany w specjalnie przygotowaną dlań koszulkę. Koszulka miała kolor brązowy... khaki... żebym to ja się znał na kolorach... Ważniejsze były jednak napisy na koszulce. Na piersi napis dumnie głosił GUIDE. Było też tam imię przewodnika: Ramsing. Ciekawszy był jednak napis na rękawie, który wszem i wobec ogłaszał: Jestem zajebisty. I Ramsing zaprawdę był zajebisty. I chyba nawet zdawał sobie sprawę co ów napis na jego rękawie znaczy. Na chwilę przed startem z nieba lunął rzęsisty deszcz. Wszyscy schowali się do namiotów. Ramsing zaczął w tym czasie dłubać kijkiem w ziemi. Co w tym zajebistego? W samym dłubaniu niby nic, ale Ramsing wydłubał tamę, która uchroniła namiot przed wdzierającą się wodą (baza składa się z namiotów typu NS, w których podłogi de facto nie ma, a śpi się na drewnianej platformie, plecaki natomiast leżą na ziemi, narażone na zalanie). Tak więc Ramsing uratował kilka plecaków przed powodzią. To było dość zajebiste. Niepokojący był natomiast wspomniany deszcz. Pogoda zapowiadała się chwiejnie, a jeśli do karkołomnej trasy, jaka nas czeka, dodamy ciężkie warunki pogodowe, to mamy co najmniej 150% wyrypy w wyrypie. Każdy więc z niepokojem spoglądał w niebo, z którego lało się na całego. Jak to zwykle z letnimi oberwaniami chmur bywa, tak i to trwało dość krótko. -25-

27 Start mógł się więc odbyć bez problemów. Wszyscy zebrali się w centrum bazy. Uczestników zdecydowanie więcej niż przed rokiem. Epidemia wyrypy się rozszerza i chyba nie ma jeszcze na to szczepionki, ani leku. Ale świat z lekiem na wyrypę byłby nudny. Poza tym infekcja zdaje się niegroźna dla otoczenia. Pośród tych wszystkich nosicieli wyrypy stanął wreszcie jej główny zarazek, Marek Bytom organizator całego przedsięwzięcia. Przywitał wszystkich, udzielił ostatnich wyjaśnień i wio! Nie pamiętam, czy przed startem, czy jakoś na trasie gruchnęła wiadomość, że Marek nie planuje przejścia całej wyrypy. Był na jakichś lekach, czy coś. Szkoda. Ale był to temat do ploteczek i żartów na trasie. Głównie takich, że Blondi wie, że tego da się przejść. Pewnie teraz siedzi w bazie i się z nas chichra!. Wiele razy ta myśl dodawała nam nieco otuchy na trasie. I motywacji ( A przejdziemy! Na złość Blondiemu! ). Jeszcze nie teraz jednak. Każdy był jeszcze pełen sił, zdeterminowany i podekscytowany. A gdzieś tam w środku, pod tą całą ekscytacją, pewnie i przerażony. Ta trasa mogła przerażać. Mknęliśmy jak autostradą. Czerwony szlak wiedzie tu szeroką drogą, a podejść jest stosunkowo niewiele. Gdy dotarliśmy do Rysianki powoli zmierzchało. Tu trzeba się skupić i znaleźć właściwą drogę na Romankę. Na szczęście jest nas jeszcze wielu, więc wystarczy iść za kimś. Wystarczy? Idziemy. Ja i jeszcze kilka osób. Po czasie dowiadujemy się, że idziemy... szukać kluczyków. A to w ogóle nie jest szlak. Jak ktoś z wyrypy zgubił przed startem kluczyki na trasie wyrypy? Poza szlakiem do tego? Nie... Nie wiem, nie ogarniam. Nawet nie chcę wiedzieć. To jest wyrypa. Wszelki rozsądek i logika są daleko stąd. 100 km co najmniej. Pozostałych wyrypowiczów widzimy na ścieżce nieco poniżej. Niby nie zboczyliśmy wiele ze szlaku, ale kilkaset metrów w plecy. Kilkaset! Jeszcze nie teraz, ale już niebawem, każdy nadłożony metr będzie najgorszym, odczuwalnym w nogach błędem. Ale życie toczy się dalej. Wyrypa mknie. Przed nami noc pierwsza. Zapalają się pierwsze czołówki. W tym roku i ja mam własną. Romanka, zeszłoroczna kryzysowa góra tym razem przeszła bez echa. Właściwie to jej nawet nie pamiętam. Powiedzmy, że to dlatego, że było ciemno. Zejścia do Sopotni Wielkiej też nie za bardzo pamiętam. Tak samo jak wodospadu, -26-

28 obok którego, jak przed rokiem, musieliśmy przechodzić. Może zwyczajnie nie mam pamięci do wodospadów? Bez większych perypetii wróciliśmy na Górową, zgodnie z zaplanowaną trasą. Szliśmy jakąś ścieżką-skrutem, szedłem owczym pędem za innymi, nie bardzo ogarniając gdzie jestem. Wyrypowy standard. I wyszliśmy jakoś dziwnie na bazę. Albo tylko mi się tak wydaje. Na bazie lekki chaos, ale do okiełznania. Nie zabawiałem jednak długo. Dorwałem się do mojego drugiego plecaka pozostawionego w bazie, przepakowałem jedzenie na trasę i uzupełniłem zapas wody w bazowym źródełku. Był jakiś środek nocy. Wschód słońca nadszedł przed szóstą. Nie bardzo pamiętam gdzie wtedy byłem (najpewniej za Miziową), ale pamiętam, że słońce pięknie świeciło. To był pogodny poranek. Trzymałem się wtedy z Kingą i Agą. One próbowały rozpykać panoramkę, to jest rozpoznać widoczne szczyty. Ech, kursantki SKPB... Dzień bez panoramki, dniem straconym. Nie pamiętam konkluzji tych panoramkowych dociekań, ale wiem, ze było widać Babią Górę. Była tak... daleko. A nie dość, że trzeba było do niej dotrzeć, wspiąć się nań, to jeszcze wrócić. Ten widok nie napawał optymizmem. Ale za to wspomniane słońce przyjemnie grzało, co po chłodnej nocy dawało trochę nowej energii. Tak po prawdzie to nawet nie pamiętam, czy noc była chłodna, a poranne słońce ciepłe. Wydaje mi się, że tak było. Mogło tak być. Pewność mam tylko co do tego, że Kinga i Aga ślęczały nad mapą, nazywając i wskazując kolejne widoczne szczyty. I na pewno było słonecznie. Potem była Przełęcz Glinne, Student, Beskid Korbielowski, Beskid Krzyżowski, Jaworzyna... Tak tylko z mapy czytam, nie żebym coś pamiętał. Może i lepiej. Jakie można mieć wspomnienia z pipantów? Po pipantowaniu trafiliśmy na Głuchaczki. Kolejna, po Górowej baza namiotowa SKPB Katowice. Pobyt relaksacyjno-regeneracyjny, coś zjadłem jak się nie mylę i to na ciepło nawet (na Głuchaczkach mają piec). I była jak dobrze pamiętam tradycyjna herbatka od bazowego na przywitanie. Jak zawsze miło. Ale wszystko co miłe, kiedyś się kończy i trzeba ruszać dalej. Wciąż jeszcze z jakąś można by nieśmiało rzec werwą. Kinga z Agą stwierdziły, że jestem tarzan -27-

29 ( rz tym razem czytane tak jak w słowie tarzać ). Nie bardzo wiem, co to miało znaczyć, a dziewczyny też mi tego jakoś szczególnie nie potrafiły wyjaśnić, ale nic to. Mogę być tarzan, bylebym się dotarzał (dotarzanił? dotarzanował?) do mety. Choć tego, jak przed rokiem nie zakładam. Owszem, zeszłoroczny sukces daje nieco otuchy i nadziei, pamiętam jednak, że w tym roku nie mierzę się z trasą, a z potworem. Kilometrów więcej i podejścia, że lepiej nie liczyć. Za Głuchaczkami stuknął nam 37 kilometr. Niby dużo, a wciąż mało. 40 kilometr wydaje mi się granicą, za którą to wszystko przestaje już być zabawne. Takie odnoszę wrażenie wspominając obie wyrypy. Na razie jeszcze jest względnie dobrze. Mędralowa, podobnie jak Romanka przechodzi bez większego echa. Stwierdzenie przechodzi bez większego echa brzmi lepiej niż kompletnie nie pamiętam. Pozostańmy więc przy tym, że echa brak. W końcu trafiamy do Babiogórskiego Parku Narodowego. Na Żywieckich Rozstajach mieliśmy postój. A gdzieś w rejonie Fickowych Rozstajów miała miejsce mała konsolidacja. Znaczy to tyle, że nasza grupka w składzie Kinga, Aga i ja połączyła się z kilkoma innymi wyrypowiczami, aby wspólnie zdobywać Babią Górę. Były tam też chłopaki z koła przewodnickiego z Wrocławia. Dla nich to też druga wyrypa. Jako, że są kursantami koła sudeckiego, to też głównie Sudety penetrują. I doszli do wniosku, że po co się rozdrabniać, skoro na wyrypie można zobaczyć kawał mniej im znanych Beskidów. Jest w tym szaleństwie jakaś metoda, ale może nie do końca skuteczna. Mianowicie nie wiem jak oni, ale ja po wyrypie mam sporo fragmentów zerwanego filmu, bądź mówiąc bardziej wprost, luk w pamięci. Co to za zwiedzanie Beskidów, jeśli potem się ich nie pamięta? Z drugiej strony sam jednak stwierdziłem, że na wyrypie jest się w Beskidzie bardziej i mocniej niż kiedykolwiek. Wyrypa to więc może i średni sposób na zwiedzenie Beskidów, ale na ich poczucie chyba jeden z najlepszych. Dygresje, dygresjami, fakty są takie, że idziemy teraz w większym gronie. Połączyło nas czerpanie wody z tych samych źródełek. Szczęśliwie Marek planując trasę oszczędził nam Małej Babiej. Fajna górka, prywatnie nic do niej nie mam, ale może innym razem. Miast tego uderzamy prosto do schroniska, a teraz właściwie już hotelu górskiego na Markowych Szczawinach. Oczywiście postój musi być. -28-

30 Pojawia się też na Markowych Szczawinach Romek. Tak, ten o którym obiecałem napisać, ale jeszcze nie teraz. Nie teraz jeszcze bowiem z Romkiem idziemy. Gdy ruszamy na atak szczytowy Romek wraz z resztą innej grupki zostaje jeszcze na Markowych. Powód? Ktoś... chce wziąć prysznic? Właściwie niegłupie, po ponad 40 kilometrach takie odświeżanie może zrobić tylko dobrze. Ja jednak wdepnąłem w Beskid już tak głęboko, że mając za sobą te dziesiąt kilometrów, i dziesiąt przed sobą, słowo prysznic uznaje za cokolwiek egzotycznie. Ale każdemu podług jego smrodku. Ja na swój zapach wyrypowicza ciężko zapracowałem i nie mam zamiaru się go jeszcze pozbywać. Idziemy więc. Najpierw Przełęcz Brona, a po niej sama Babia Góra. Kulminacja wyrypy, najwyższy punkt na jaki kiedykolwiek się ta impreza wspięła m n.p.m. I wyżej już nie wejdzie. Wszak to wyrypa beskidzka, a tak się składa że w krajowych Beskidach właśnie Babia Góra najwyższa. Gdzieś w rejonie wierzchołka, nieco przed, może nieco za spotykam Grzesia i Justynę. Przyjaciół ze studiów. Oni nie idą wyrypy, oni wchodzą sobie na Babią. Miłe i zaskakujące spotkanie. Góra z górą się nie zejdzie... Sam szczyt, jak szczyt. Widoczność tym razem średnia, więc nie ma się nad czym rozwodzić. Zresztą teraz już nie o widoki chodzi. Właściwie to już ten moment, w którym przestaje chodzić o cokolwiek, poza chodzeniem w czystej postaci. To już 50 kilometr. Normalnie można by rzec: połowa. Ale gdzie tam. Nie tym razem. Wszak prawdziwe chodzenie zaczyna się dopiero PO setce, 50 kilometrów nie ma prawa więc być półmetkiem wyrypy, jeśli chcemy myśleć o PRAWDZIWYM chodzeniu. Może skłamałem nieco, co do tych widoków. Był jeden wart uwagi element pejzażu. Wielka czarna chmura mianowicie. Skoro już o niej wspomniałem, to dalszy ciąg jest łatwy do przewidzenia. Tak, wiatr gnał ją w naszym kierunku. Tak, robił to skutecznie. I w końcu tak, lunęło jak z cebra przemaczając nas do suchej nitki. Z wielu miejsc w których mogła nas złapać ta ulewa, złapała nas akurat tam, gdzie byliśmy wobec niej najbardziej bezbronni na odsłoniętej, wzniesionej na ponad 1700 m n.p.m. pozbawionej drzew grani. Znikąd pomocy, znikąd ratunku, kompletnie nie było się gdzie ukryć. Szliśmy więc jakby nigdy nic, udając, że wcale nie mokniemy. Padało intensywnie, ale jak to zwykle w takich przypadkach bywa, krótko. To ten rodzaj deszczu, który wie, że nie ma już co dłużej padać. W nasze ubrania, buty, -29-

31 włosy i tak nie wsiąknie ani jedna kropla deszczu więcej. Osiągnęliśmy stan wysycenia i szkoda już chmurze było marnować na nas opadu. Na chwile wyjrzało więc słońce. I pokazała się piękna tęcza, którą z racji wysokości na jakiej byliśmy, mogliśmy podziwiać z góry. Z późniejszej korespondencji z Grześkiem dowiedziałem się, że ulewę przeczekali przycupnięci pod parasolem i nawet za specjalnie nie zmokli. A my? Cóż, nie mieliśmy parasoli, ale dałoby się skulić i wcisnąć pod kurtkę, sztorniak, cokolwiek. Jednak takie kombinacje i pomysły to zbyt wysoki intelektualny płotek dla kogoś po 50 kilometrach. Nasze mózgi są już dość wyprane wyrypą. Jest w nich tylko jeden przełącznik iść / nie iść. Opcji przykryć się czymś i przeczekać ulewę nie ma. Przemokliśmy więc totalnie. Zmusiło nas to do postoju na suszenie. Woda z przechylonego buta leje się ciurkiem. Podobnie jak z wykręcanych skarpetek. Jesteśmy rozmoknięci na amen. I wiecie co? To jest potwornie zabawne! Chyba nie było jeszcze na tej wyrypie zabawniejszego momentu, jak ten w którym wywijaliśmy przemoczonymi ciuchami, aby je wysuszyć. Skarpetami, spodniami nawet. Było to nawet poniekąd niebezpieczne. Wyobraźcie sobie: skarpeta, która siedziała w ciężkim trekingowym bucie od niemal 20 godzin, która przeszła, przylgnięta do stopy 50 km, tnąca powietrze z ogromną prędkością. Śmiertelna broń. A nam było do śmiechu. Nam było wesoło. Takie z nas hardkory. Tacy z nas rasowi wyrypowicze. Staliśmy na tle babiogórskiego pejzażu przepasanego tęczą, na skraju grani i wymachiwaliśmy skarpetami. Nie tylko to było zabawne. Wyobraźcie sobie dźwięk, jaki wydaje pełny wody but (wszystkiego wylać się nie dało) z każdym krokiem. Chlup, chlup, chlup, chlup, jeszcze jakieś 60 kilometrów, chlup, chlup, chlup... Ubaw po pachy. No, sytuacja może nie była aż tak beznadziejna, na bieżąco, na każdym postoju meliorowałem swoje buty za pomocą skarpet. Metoda jest prosta: woda z buta wsiąka w suchszą skarpetę. Wyciągamy ją, wykręcamy i znowu jest suchsza. Może przyjąć koleją porcję wody. Po czym znowu wykręcamy. Czynność powtarzamy dopóki przestaje to być zabawne. Na jednym z postojów kombinowałem również (ha, a więc jednak z mojego mózgu dało się jeszcze coś wykrzesać) z folią aluminiową po czekoladzie jako izolatorem między stopą, a nasiąkniętym wodą spodem buta. Problem był taki, że czekoladę, a więc i folijkę, miałem jedną, a stopy dwie. Dobrze, że nie -30-

32 kombinowałem dalej, bo możliwe, że wpadłbym jeszcze na pomysł, że skoro mam za mało folijek, a za dużo nóg, to może jedną by sobie uciąć. Na szczęście eksperymentom dałem szybko spokój. Inną myślą było wykorzystanie suchego mchu, jako wyciągacza wody z buta. Suchy mech jest jak gąbka. Chłonie wodę jak szalony. Szkopuł tego pomysłu polega jednak na tym, że ciężko po deszczu znaleźć suchy mech. W ogóle ciężko znaleźć suchy mech. Mech jest mokry ze swej natury, bowiem chłonie i zatrzymuje wodę. I tu koło się zamyka, a but pozostaje mokry. I tak na rozmyślaniach na temat metod osuszania butów zeszło mi schodzenie z Babiej Góry. Po drodze jeszcze tylko strzeliliśmy sobie grupową fotkę na Sokolicy z widokiem na Babią. Przemoczona i wesoła gromadka. Urocze. Tym razem nie wymachiwaliśmy skarpetami. Dłuższy postój urządziliśmy sobie na Przełęczy Krowiarki (Lipnickiej). Jest tam polanka, kasa parku narodowego i najważniejsze: ławki. Rozkładamy się na nich. Rozkładamy to najtrafniejsze określenie. Nie siadamy, nie przysiadamy, rozkładamy się: leżymy na wznak, na ławie, na stoliku, na boku, tuż obok głowy suszą się skarpety, na nikim nie robią one już wrażenia. Tylko pozostali turyści jakoś tak na nas patrzą i raczej omijają. Można powiedzieć, że uprawiamy turystyczny kloszardyzm. Legenda głosi, że od tamtej pory nikt nie odważył się już siąść na tej ławce. Zapach skarpet wżarł się w drewno zbyt głęboko. Prawie słyszymy jak Blondi z nas się śmieje. On przecież dobrze wie że tego nie da się przejść. Dobry żart się nie starzeje. Mimo nadszarpniętej 50 kilometrami aparycji udaje nam się zamienić kilka słów z pracownikiem parku. - Wyrypa, tak? Był tu taki jeden. Zbiegł z Babiej, mówił, że wyrypa i poleciał dalej. Nawet się specjalnie nie zatrzymywał. Pan Eugeniusz. Weź szacowany czas przejścia wyrypy (zakładając, że da się ją przejść), a następnie odejmij od tego jakieś 10 do kilkunastu godzin. To będzie czas Pana Eugeniusza. W zeszłym roku też był pierwszy. Ale nie rzecz w tym, by złapać zajączka, lecz by go gonić, prawda? Dlatego my wolimy pomęczyć się z wyrypą nieco dłużej. Tak jest zabawniej. I fakt, że przebycie tej trasy w czasie, w jakim robi to Pan Eugeniusz jest daleko poza moim -31-

33 zasięgiem,nie ma tu nic do rzeczy. Na Przełęczy Lipnickiej pojawiają się też pierwsze podżegania do buntu. Tak się kończy spoglądanie na mapę. Nasza trasa zatacza bowiem od Cyla Hali Śmietanowej makabryczną pętlę na Halę Krupową, by wrócić w rejon Cyla i kierować się dalej na zachód. Owa pętelka to jakieś 10 kilometrów. Kinga z Agą stwierdzają, że to totalnie bez sensu (jakby ta cała wyrypa jakiś miała) i że zgłosimy Blondiemu, że sobie ją zetniemy, a i tak zostanie z całkowitego dystansu ponad 100 km. Pomysł wydaje nam się niegłupi... Na szczęście w ostatniej chwili zjawia się Romek. A także Piotrek. Dwa filary wyrypy można by rzec. Ratują sytuację. - Nie ma żadnego skracania, damy radę! Jak nie ma, to nie ma. Kinga i Aga zostają jednak przy swoim i dochodzi do schizmy w wyniku której nasza grupka się dzieli. To znaczy oddzielają się dziewczyny, a my zostajemy wchłonięci do ekipy Romka Damy radę. To hasło przewodnie, którym niezmordowany Romek nieprzerwanie motywuje wszystkich. I trzeba przyznać, że skutecznie. Damy radę doholowało mnie do mety już zeszłego roku. W tym roku również od Przełęczy Krowiarki postanawiam się trzymać Romka, jego niezłomnego pozytywnego nastawienia i Damy radę. No to w górę. Na Cyl Hali Śmietanowej. Szlak na Cyl to kolejny atak pipantów, to znaczy tradycyjne już do góry, na dół, tylko w wydaniu lokalnym. Bo owe do góry, na dół zaczęło się już w skali ogólnowyrypowej. Wspięliśmy się na Babią, zeszliśmy z niej, Wejdziemy na Policę, zejdziemy do Zawoi, z której wdrapiemy się na Jałowiec, by stoczyć się do Korbielowa, z którego atakować będziemy Lasek (Łosek), a z niego kulać się już w dół na Przyborów, a w końcu ostatnie pod górę na Halę Górową w masywie Pilska... ojej. Lepiej nie myśleć. I wchodząc na Cyl nie myślałem. Na wyrypie nie wybiega się tak daleko w przyszłość. Pewnych rzeczy lepiej sobie za wcześnie nie uświadamiać, bo można dojść do jednego słusznego wniosku, że to niewykonalne. A tak idzie się w błogiej (błoga to złe słowo w kontekście wyrypy) nieświadomości i a nuż się uda. Na początek więc Cyl Hali Śmietanowej. Za Cylem zrobiło się już nieco bardziej płasko. Ta irracjonalna pętelka przez Policę i Krupową nie jest taka zła. Ale Kinga z Agą i tak poszły swoją drogą. Nam słońce dogasa za horyzontem gdzieś w rejonie Policy i Krupowej. -32-

34 Do schroniska na Hali Krupowej wpadamy rzutem na ladę, bo bufet właśnie jest zamykany. Zamawiamy kilka zapiekanek. Dla siebie i dla tych co zaraz do nas dołączą, bo to ostatnia okazja na ciepły posiłek przed nocą. Nocą już drugą. Ta również będzie nieprzespana. Po chwili zjawia się Romek i od razu zaczynają się pertraktacje. Nie jest łatwo, ale ostatecznie gospodyni schroniska pozwala nam się zdrzemnąć pół godzinki na ławach w jadalni. Rozkładamy się (tak, znowu rozkładamy ) na ławach. Po chwili wpada na salę gospodarz. Nic nie wie o naszej umowie z gospodynią i sypią się gromy. Turystyczny kloszardyzm nie jest tu dozwolony, a przynajmniej niemile widziany (w sumie to się nawet nie dziwię). Ostatecznie wszystko się jednak wyjaśnia i możemy przekimać chwilkę na ławach. Ale tylko chwilkę! Byśmy nie posnęli na dobre (nie muszę tłumaczyć jak w naszym stanie byłoby to łatwe) trzeba było nastawić budzik. Romek kombinuje i dłuższą chwilę głośno zastanawia się, czy telefon z wyciszonym dzwonkiem będzie działał jako budzik. Zwerbalizowany potok romkowych myśli, przerywa Piotrek jakimś krótkim i mało cenzuralnym stwierdzeniem i zapada wreszcie cisza. Nie cytuję tej wypowiedzi nie tylko z racji niecenzuralności, ale zwyczajnej luki w pamięci. Zresztą sam Piorek zdaje się wspomina, że nie pamięta dokładnie całej sytuacji. Spać. I kropka. Śpimy. Romkowy budzik jest bezlitosny (a może to był w końcu równie bezwzględny telefon Piotrka). Trzeba wstać. W końcu to wyrypa! Nie ma spania! Po niecałej może godzinie opuszczamy schronisko. Nad górami już ciemna noc, czas odpalić czołówki. Ekipa nasza zmniejszyła się o jedną lub dwie osoby. Nie pamiętam dokładnie. Nocleg w schronisku zwiódł ich na pokuszenie. Dla nich to koniec wyrypy. My walczymy dalej. Ścieżka w miarę prosta. z prawej otwiera się panorama na północnyzachód, ciemne nocne niebo rozświetlają tylko błyskawice odległej burzy. U nas na razie, odpukać, spokój. Z lewej, po stoku spływają małe stróżki wody korzystamy i uzupełniamy jej zapasy. Potem był już tylko las. Pamiętam, że wyszliśmy na jakąś składnicę drewna i albo na niej, albo już wcześniej, zgubiliśmy szlak. Szlaku nie ma, ale droga jest, -33-

35 idziemy więc przed siebie. Do póki schodzimy to problemu nie ma w ten czy inny sposób trafimy na Zawoję, która przed nami, gdzieś w dolinie. Trafiamy. Najpierw na jakąś boczną uliczkę. Cywilizacja, to dobrze. Ja już zasypiam, ale marszu nie przerywam, co to to nie! Próbowaliście kiedyś patrzeć przez zamknięte oczy? Istnieje taki idealny stopień zawarcia powiek, który daje oczom komfort bliski zamknięcia, a jednocześnie pozwala dostrzegać różnice między światłem i ciemnością, między jasnym i ciemnym. Myślę, że zaawansowaniem zmysłu wzroku cofnąłem się gdzieś do poziomu ślimaka. Nawet już tak bardziej jakoś pełznę niż idę. Oczywiście nie sposób iść praktycznie na ślepo samemu. Na szczęście ktoś w grupie miał... białe buty? Nie, to niemożliwe, nikt tam nie miał białych butów, choć tak je pamiętam. Wlepiłem bowiem resztki wzroku w pięty kogoś przede mną i te jego/jej buty jawiły mi się niczym dwa kołyszące się w rytm kroków światełka, które wskazywały drogę. Pozostawało mieć nadzieję, że właściciel lub właścicielka tych moich drogowskazów nie idzie na ślepo jak ja. Na szczęście chyba tak nie było, bo jakoś wychodzimy z bocznej uliczki na główną drogę biegnącą przez całą Zawoję. Jedną z pierwszych rzeczy na jaką natrafiamy jest przystanek PKS. Dzięki tabliczce możemy zorientować się gdzie w ogóle jesteśmy. Zawoja Fujacy. Szybki rzut oka na mapę i okazuje się, że wyrzuciło nas ładnych parę kilometrów od szlaku. Pięknie. Bo prawdziwe chodzenie zaczyna się po 112 kilometrach dopiero, wypadałoby więc coś dołożyć jeszcze. Po takich przygodach warto byłoby się znowu rozłożyć na chwilę. Rozkładamy się więc na przystanku, nadaje się do tego celu idealnie. Nie siedzimy jednak długo. Podkładam kawałki chusteczek w miejscach gdzie but zaczynał mnie obcierać. Metoda sprawdza się dobrze, Moje stopy trzymają się nie najgorzej jak na ponad już 70 kilometrów marszu, z czego ostatnie 20 w mokrych butach. Może z 2 godziny temu minęła druga północ na wyrypie. Wystartowaliśmy jakieś 30 godzin temu. Na przystanku nie zostajemy długo. Wracamy na szlak, czyli do Centrum. Pamiętacie tą burzę, którą w oddali widzieliśmy schodząc z Krupowej? Łapie nas przed Centrum. Ocala nas benzynowa stacja wybawienia. Ma zadaszenie pod które chyżo umykamy przed deszczem. -34-

36 Pada w najlepsze i nie wygląda, by miało szybko przestać. Mamy więc chwilę dla siebie. Znaczy w kimę. Gdzie się śpi na stacji benzynowej? Różnie. Na workach z ziemią ogrodową, pod dystrybutorem paliwa... Właśnie to drugie miejsce wybieramy z Sebastianem. Łapiemy formę w turystycznym kloszardyźmie. Sebastian idzie z nami... nie pamiętam od kiedy. Od dawna na pewno. I idzie ekstremalnie na lekko. Jego jedynym bagażem jest niewielki worek wiązany u paska. Ma tam wodę i jakąś lekką kurtkę. A noc na stacji benzynowej nader rześka, delikatnie rzecz ujmując. Ale zmęczenie i sen jest silniejsze od wszystkiego. Drzemiemy pod dystrybutorem bezołowiowej. Cały czas pada... Około godziny 5 przejaśnia się. I na niebie i na horyzoncie wstaje już słońce, zaczyna się kolejny dzień w drodze. Wychodzi tęcza. Na stacji pojawiają się też pierwsi klienci. Podjeżdża samochód, którego kierowca próbuje się bezskutecznie dostać do sklepu. Romek jak zawsze pomocny i na posterunku (i na workach z ziemią ogrodową). - Tam jest, trzeba tylko zadzwonić (zapukać? - nie pamiętam). I faktycznie po chwili pojawia się pracownik stacji. Jednocześnie czujne romkowe oko dostrzega butelkę mocniejszego trunku w samochodzie przybyłego. - Czego pan tu szuka, jak już ma wszystko, co do szczęścia trzeba? Kierowca rzucił tylko przelotne spojrzenie na naszą gromadkę: ledwo żywych, zaspanych turystów pod dystrybutorem, na workach z ziemią ogrodową... i zniknął w sklepie. Wychodząc położył na asfalcie kilka puszek piwa. - Dobrej zabawy. Wsiadł w samochód i odjechał. Byliśmy w takim szoku, że nawet nie zdążyliśmy zareagować. Zresztą wszystko działo się w czasie znacznie przekraczającym nasze aktualne zdolności pojmowania i reagowania. Liczba puszek dokładnie odpowiadała naszej liczbie. Każdy z nas dostał po piwie. Dłuższą chwilę dochodziliśmy do siebie, aby zrozumieć, co właśnie się stało. Rzecz jasna piwa nikt z nas nie wypił. Teraz niechybnie skończyłoby się to rezygnacją z dalszej trasy i dalszą okupacją dystrybutora. Piwo trzeba więc było spakować i nieść na metę, jako dodatkowy ciężar. Ale słodkie to było brzemię. A morale znacznie podskoczyło. Są na świecie dobrzy ludzie. A na pewno na stacjach -35-

37 benzynowych w Zawoi. Wraz z deszczem skończyło się nasze alibi na postój. Trzeba więc było iść. Nasz następny cel: Jałowiec. Poranek był przepiękny. Wyszło słońce, z mokrej ziemi malowniczo wzbijała się mgła. Sielanka można by rzec. Gdyby nie to, że to wyrypa. Po drodze na Jałowiec załapujemy się jeszcze na panoramę Babiej Góry. Jest już daleko. A nie tak dawno temu była JESZCZE daleko. Następną przerwę robimy sobie w prywatnym schronisku Opaczne. Pijemy herbatę, biega koło nas dziecko właścicieli. Jest miło. Na Jałowcu jesteśmy o godzinie 9: kilometr, nie licząc naddatków. Jakieś 36 godzin w trasie. Rok wcześniej miałbym około 3 godziny do mety. Ale teraz do pokonania jeszcze prawie 30 kilometrów i coś mi mówi, że w 3 godziny nie da rady... Cała mgła już z gór wyparowała i zmieniła się w chmury. Z Jałowca panoramek więc żadnych nie uświadczamy. Nie ma się więc co dłużej zatrzymywać. W myśl zasady do góry, na dół schodzimy przez Lachów Groń do Koszarawy. I Koszarawa to właśnie następne miejsce, które z wyrypy dobrze pamiętam. Bo działo się w niej wiele. Po pierwsze spotykamy zirytowaną Beatę. Miała świetne tempo, ale w końcu wdepnęła w tą Koszarawę, co to ją tak zirytowała. Irytacja udzieliła się też nam, jako że jej powód dotyczył nas wszystkich jednakowo i zwał się kładka. Z kładką była taka historia, że jej nie było. A rzekę Koszarawę przejść trzeba było. Znaczy kładka była, ale kiedyś. Od jakiegoś czasu pogoda była jednak nie najlepsza, sporo padało, rzeka wezbrała i kładkę wcięło. Została tylko wezbrana rzeka (to nie ta płyciutka i spokojna Koszarawa, co w czasie słonecznego lata, przez którą można przejść po kamykach). Emocje sięgają zenitu, bo to wszystko już ponad nasze nerwy. Gniew nasz koncentruje się głównie na wójcie, bo co to ma być, że ma tu rzekę taką, a kładki nie zrobi i co my teraz biedni turyści mamy począć. Nadkładanie drogi do najbliższego mostu zdecydowanie odpada! Romek chodzi pośrodku ulicy i klnie na wszystko. Z pobliskiej bramy wyjeżdża rowerzysta, rzuca w naszą stronę lekko wystraszone spojrzenie i w te pędy się oddala. A mnie i Sebastiana ta sytuacja... bawi. Patrzymy się po sobie i nie możemy się powstrzymać. Jesteśmy w Koszarawie, trochę jakby mży, chłodno, niefajnie, kładkę -36-

38 zerwało, rzeki nie ma jak przejść, no boki zrywać generalnie. No ale nie można było się tak pieklić i śmiać na zmianę bez końca. Coś trzeba było wymyślić. A właściwie nie było czego wymyślać, tylko przejść pieprzoną rzekę w bród. Jeśli maiło się cokolwiek do stracenia jeszcze w kwestii przemoczenia butów, to buty się ściągało i przechodziło boso. Nie było to łatwe, bo rzeka wezbrana, nurt wartki, a pod mętną wodą dna w ogóle nie widać. Część osób przeszła natomiast bez ściągania butów. Powody były dwa. Po pierwsze, niektórzy mieli tak mokro w butach, że już ta rzeka chyba była suchsza. Inni bali się ściągać butów. Wiecie jak potrafi wyglądać stopa po kilkudziesięciu kilometrach w mokrym bucie? Nie chcecie wiedzieć. Istnieje na to określenie mielonka. Zachodzi wtedy ryzyko, że raz ściągniętego buta już się na powrót na nogę nie założy. Lepiej więc nie ściągać... i iść dalej. Przeszliśmy więc Koszarawę. Dobra nasza. Teraz to tylko z górki. Błąd. Pod górkę. Trzeba się wspiąć na Lasek. Po drodze tymczasowo gubimy część towarzyszy i szlak. Ale ostatecznie trafiamy na Lasek i to w pełnym składzie. Lasek wita nas herbatką od chatkowego. Lasek słynie z tego, że stosunkowo łatwo się tam dostać, ale wydostać już gorzej. Lasek ma bowiem wyjątkową siłę przyciągania, grawitację z której ciężko się wyrwać. Ci, co byli, wiedzą o czym mowa. Tym razem wyjątek był taki, że na wyrypie nie obowiązuje stosunkowo łatwo się dostać. Ale jak już jesteśmy, szybko znajduje się ktoś kto bardzo chce nas poczęstować wiśniami w spirytusie. Laskowy zakazany owoc. Wszelkie kosztowanie tego typu wynalazków może się w naszym stanie niechybnie skończyć rezygnacją z dalszej wędrówki. A Lasek to przecież już 93 kilometr. Jeszcze tylko niecałe 20. Nie dajemy się więc zwieść na pokuszenie, wystarczająco nieprzytomni, a może wystarczająco pijani szlakiem. Za Laskiem idziemy przez jakieś łąki, gęste trawy, oczywiście mokre po deszczach. Kto nie wie, niechaj się dowie, że mokre źdźbła trawy wcierające się w cholewę są znacznie gorsze niż brodzenie w strumieniu. W moich butach znów zaczyna chlupotać. Nawet pomimo tego, że staram się tak stawiać kroki, by jak najmniej zanurzać buty w trawie. Trawa nie zna litości. Jest mokro i tyle. Tylko ja wyglądam strasznie pokracznie, stawiając koślawo kroki. -37-

39 Potem już leśne drogi, a potem Przyborów. Kolejna wioska, czyli znowu zeszliśmy w dolinę. Na dół, do góry nie ma końca. Spotykamy tu Kingę i Agę, które przecięły sobie pętlę przez Halę Krupową. Manewr średnio się opłacił, bo złapał je w nocy deszcz, który my przeczekaliśmy na zawojskiej stacji benzynowej. No i nie dostały piwa! W Przyborowie wyjrzało słońce i zrobiło się całkiem przyjemnie. Albo nie. Na wyrypie w okolicach 100 kilometra nie ma czegoś takiego jak całkiem przyjemnie. Nie ma i nikt dawno o czymś takim nie słyszał. Z Przyborowa ruszyliśmy na pobliską górę Przyborowiec. Najpierw jakąś ulicą, potem uliczką, dróżką. Ponoć szlak tu jakoś inaczej prowadzi, niż to na mapach zaznaczają. Na szczęście są wśród nas osoby, które jeszcze wiedzą co i jak. Zdaje się na nie i owczym pędem (a raczej człaptem) pnę się pod górę. Na szczyt docieramy. Szlak znajdujemy. Przerwę robimy. Ktoś zrobił mi tam zdjęcie. Żuję źdźbło trawy, mam trochę nie do końca otwarte oczy i brudny łokieć. Pewnie się gdzieś wywróciłem, ale za nic nie potrafię sobie przypomnieć gdzie i kiedy. Wyszliśmy na jakąś asfaltową drogę, a z niej zeszliśmy na jakąś ścieżkę. Po drodze Romek puszczał z telefonu wyrypowy hymn. Debilna piosenka sama się śpiewa sama się pamięta. / Piosenka wariata, który pionowo w kółko lata. Jakże adekwatne... Zaczęliśmy schodzić do Korbielowa. Potem to już nie pamiętam. Pasła się tam chyba krowa, albo i nie. I były takie straszne, gęste krzaki. Pasy krzewów w poprzek szlaku w których były jedynie wąskie przesmyki. Turystyczna wersja biegu przez płotki, tylko zamiast biegaczy byli wykamani turyści, a zamiast płotków żywopłoty. I nikt nie skakał. W Korbielowie Górnym tuż obok cmentarza był taki fajny, szeroki, mięciutki kawałek asfaltu... Rozkładamy się na asfalcie. I leżymy. Niektórzy wsparci o cmentarny płot, inni zwyczajnie na rozgwiazdę (z rozłożonymi na asfalcie kończynami). I jest nam tak bardzo dobrze. Tak tu płasko... Nie to co czekające nas podejście na Halę Miziową. Następna przerwa kilkaset metrów dalej. Pod sklepem. Robimy ostatnie zakupy. Niektórzy robią kolejną przerwę za kolejne kilkaset metrów w Zajeździe -38-

40 Smrek, aby zjeść ostatni posiłek przed metą. Tak, tak, choć wielu mogło już zapomnieć, istnieje coś takiego jak meta, gdzie droga się kończy. Ba, jest to już nawet nie tak daleko. Jakieś 7-8 kilometrów w poziomie i niemal 700 metrów w pionie. Bo trzeba się jeszcze wspiąć na Miziową. Ostatni atak szczytowy wykonujemy w dwójkę. Jest stromo, na drzewach jakieś chatkowe szlaki, jakieś drogi przecinające naszą... ostatni wysiłek: skupić się na nie zgubieniu szlaku i dotarciu do mety. Miziowej nie pamiętam. Tylko zejście już w stronę Górowej. Ostatnia prosta. Dopada nas ktoś z Górowej, pierwsze gratulacje, robi nam zdjęcia. Ale jeszcze ostatnie kilkaset metrów... i jesteśmy. Godzina 20: godzin i 15 minut wędrówki. 112,2 kilometrów plus naddatki na błądzenie. Jesteśmy. JESTEŚMY! Czy skaczemy z radości? Nie bardzo mamy nastrój na podskoki, ale towarzyszące nam uczucie można nazwać szczęściem. Dopada nas Marek z gratulacjami. Jest chłodno, mgliście i dżdżyście, ale przy ognisku czeka kiełbaska. Nie pamiętam nawet, czy wypiłem to piwo, które niosłem od Zawoi. Zaraz po nas przybywa reszta ekipy ze Smreka. Z promiennym jak zawsze Romkiem, który nie przybył z pustymi rękami. Butelka krupniku (i nie chodzi bynajmniej o zupę) znika błyskawicznie, my rozchodzimy się do bazowych namiotów, wczołgujemy do śpiworów. Stopy nie wierzą, że wreszcie wydostały się z butów. My nie wierzymy w to co się nam udało, w to że przeszliśmy tą trasę. Wierzymy już tylko w sen. Zasypiamy szybko i twardo. Gdy budzę się rano, krzątają się obok jacyś turyści. Pakują się i szepczą. Półprzytomny bełkoczę coś, że nie muszą szeptać, bo już nie śpię. Szepczą jeszcze chwilę i znikają. Zostaję w namiocie sam. Przewracam się jeszcze kilka razy z boku na bok, po czym wstaje wreszcie. Dzień jest bardzo mglisty. Pozostali uczestnicy wyrypy też już na nogach. W świetle dnia ukazuje się krajobraz po bitwie: stopy wyrypowiczów. Ale było warto. Wspomnień zostaje więcej niż tych kilometrów. Jem śniadanie, żegnam się i schodzę do Korbielowa. Straszna mgła. Owce we mgle, bus do Żywca, pociąg do Katowic, tramwaj do domu. W pojedynku z wyrypą 2:0 dla mnie. -39-

41 Suplement do wyrypy (2012) Na tych dwóch edycjach w latach 2009 i 2010 skończyła się moja przygoda z wyrypą, a raczej mam nadzieję, że jedynie została czasowo zawieszona. Niemniej, w latach późniejszych, całkiem przypadkiem zdarzył mi się jeszcze epizod z wyrypą w tle, który jest o tyle cennym doświadczeniem, że pozwala spojrzeć na wyrypę z zewnątrz, wiedząc już czym jest ona od środka. A wszystko stało się, jak to zwykle bywa, zupełnym przypadkiem. Otóż napisała do mnie Ewa, którą znałem z innych rajdów, czy przypadkiem nie wybieram się w najbliższym czasie gdzieś w górki. Nie wybierałem, ale też nic nie stało na przeszkodzie, aby się wybrać. Wybór natomiast padł na Głuchaczki, bo to sympatyczne i tanie miejsce na nocleg (baza namiotowa SKPB Katowice). Ta wyprawa również jest pamiętna, i ją dla odmiany pamiętam całkiem nieźle. Wybraliśmy się na szlak, który okazał się zlikwidowany (zatarto oznaczenia). Dróg było mnóstwo, znaków wcale, więc oczywiście się zgubiliśmy. Na czerwony szlak do którego zmierzaliśmy, trafiliśmy zupełnie nieoczekiwanie i jak się okazało po dłuższej chwili, poszliśmy nim w złym kierunku, oddalając się od Głuchaczek. A gdy się wracaliśmy złapała nas burza i to dość konkretna. Ale na Głuchaczki ostatecznie dotarliśmy. To tak pokrótce, bo miało być przecież o wyrypie. No dobrze, ale co to ma w ogóle wspólnego z wyrypą. Wbrew pozorom bardzo dużo. Panie i Panowie, przedstawiam niniejszym metę VI Wyrypy Beskidzkiej: Baza Namiotowa Głuchaczki. Rzecz jasna, wiedziałem o tym. To znaczy wiedziałem i zapomniałem. Marek wysyła do mnie informacje o kolejnych wyrypach, jednak w przypadku nie podjęcia wyzwania, zwyczajnie nie zaprzątam sobie głowy ich szczegółami. I tym samym nieświadomie otrzymałem znów możliwość zanurzenia się w wyrypowym sosie z krwi, potu, łez i szczęścia. Z czego potu jest chyba najwięcej, a szczęście przychodzi dopiero z czasem, po tym jak już się swoje odeśpi. Kiedy dotarliśmy na bazę nie było jeszcze potępieńców i żywych trupów, którzy zasypiają gdzie padną. Atmosfera byłą wręcz piknikowa. Ognisko i takie tam. Było też trochę ludzi, którzy czekali na na swoich bliskich i znajomych na mecie. I był -40-

42 też odwieczny kierownik wyrypy: Marek Bytom. Od jakiegoś czasu nie występuje już jako uczestnik, za to dba, by z każdym rokiem impreza była coraz lepsza. Są kiełbaski, na które załapałem się już w Jest też cały stół zastawiony upominkami. Każdy przybyły losuje nagrodę rzeczową za przejście wyrypy. To nowa tradycja, rozpoczęta rok po tym, jak zakończyłem (przepraszam, zawiesiłem) swoją przygodę z wyrypą. Cóż, c'est la vie. Gdzieś przez bazę przewija się Pan Eugeniusz. Oczywiście jak zawsze na czele wyrypy. Zjadł kiełbaskę i już znika. Mało kto z finiszujących ma okazję go zobaczyć. Potem przychodzą następni i następni... Jeszcze niewielu, bo to ci z tych pierwszych. Ostatni przyjdą dopiero jutro... Noc w bazowym namiocie mija dość spokojnie. Czasem tylko nas budzą i proszą by się przesunąć, ścieśnić i zrobić miejsce dla świeżo przybyłych, acz niekoniecznie świeżych wyrypowiczów. Namioty są duże, pojemne i na szczęście przewiewne, więc mieścimy się wszyscy bez problemu i naruszeń zasad aerosanitarnych. Rano, po pobudce i śniadaniu ruszamy z Ewą zgodnie z planem na Jałowiec. I znowu zupełnie przypadkiem pierwszy odcinek naszej trasy jest jednocześnie ostatnim wyrypy. Co rusz mijamy więc wyrypowiczów. Są wśród nich znajome twarze, z poprzednich lat. Trafiam na Kingę i Agę. Nie rozmawiamy długo, są już za blisko bazy, namiotów i snu, żeby urządzać sobie dłuższe pogawędki. Ale miło było znów je zobaczyć na szlaku. Walczą dalej dzielnie. Potem kolejni, i kolejni... jak mantra przewija się pytanie: Daleko jeszcze? Na Mędralowej spotykam Dominika, znajomego z górskich rajdów, ale jak się nie mylę debiutującego na wyrypie. I to debiutującego z sukcesem. Razem z Andrzejem zmierzali do mety. Za Mędralową natrafiamy na kolejną grupkę z wyrypy. Poruszają się już w stylu wyrypowym. To nie jest chód i na takowy nie wygląda. To nawet nie jest kuśtykanie, ani człapanie. To próba wbicia kijków w górę i przesunięcia jej pod swoimi stopami, tak, by przybliżyć się do mety bez konieczności stawiania kroku. Tak to wygląda, patrząc z boku. Ale chłopaki mimo wszystko prą dzielnie na przód. Zagadują też do nas. Poza standardowym pytaniem, o to czy jeszcze daleko, mają do nas prośbę: -41-

43 - Zrobicie coś dla nas? Tam pod lasem leży taki koleś w białej koszulce. Jak będziecie przychodzić, obudźcie go. Cała wyrypa w jednym pytaniu , może 200 metrów dalej trafiamy na rzeczonego jegomościa. Wstał i to bez naszej interwencji. To się nazywa duch walki! To się nazywa duch wyrypy! Chyba ostatnią dwójkę wyrypowiczów spotkaliśmy nieco dalej, jeszcze za nim szlak nasz, na Jałowiec oraz ten, którym idzie wyrypa ostatecznie się rozeszły. Jeden z nich przykuwa moją uwagę. Jakbym go już gdzieś widział... On też mi się przygląda, ale też bez przekonania. Gdy już się praktycznie minęliśmy, odwróciliśmy się jeszcze do siebie. - Ja cię chyba z skądś znam... - No ty mi też jakoś znajomo wyglądasz... - Byłeś może na wyrypie kiedyś? - Sebastian? Tak, to był Sebastian. Trzymaliśmy się razem przez większość pamiętnej III Wyrypy w 2010 r. Ten, którego jedynym bagażem był niewielki pakunek przytroczony do paska. Dalej walczy z wyrypami. Nic się nie zmienił. Poza tym, że teraz ma plecak i to nawet niemały. I pewnie dlatego go nie poznałem. Potem z Ewą wdrapujemy się na Jałowiec, potem schodzimy w doliny, mokniemy na deszczu, łapiemy stopa, docieramy do Żywca, wsiadamy do pociągu... ale to inna historia. Ciekawa i dla mnie cenna jak wszystkie inne, ale nie ta, którą chcę tu opowiedzieć. Wróćmy więc do wyrypy. Przewinęła się ona bowiem jeszcze w tej historii. Otóż gdy trafiliśmy do Żywca, okazało się, że na pociąg przyjdzie nam nieco poczekać. Ale od czego są knajpy przy dworcu pks? Piwo w nich niedrogie i smaczne jak wszędzie. A do tego schodzą tam się również niedobitki z wyrypy. Niedobitki to może złe słowo, wszak to na dobrą sprawę tryumfatorzy, którzy przebyli cały dystans. Ale wierzcie mi na słowo: ktoś kto przybył 100 kilometrów i nie spał od... nikt nie pamięta od kiedy, nie wygląda jak tryumfator. Wygląda jak wyrypiarz. Jak człowiek wyrypany. Spotykamy się więc z wyrypiarzami w knajpce przy dworcu. Pijemy piwo. Oni długo nie pociągną. Jemy coś. Jest przyjemnie. Wyrypowicze snują opowieści. -42-

44 Wyrypa: to, co z niej pamiętają. Opowieści niesamowite. Łezka się w oku kręci. Kiedy widzę tych zasypiających przy kuflu górołazów znów odżywa chęć, by kiedyś raz jeszcze być jednym z nich. Wyrypowicz po skończonej wyrypie nie wygląda jak coś, do czego dążyłoby się w swoich marzeniach. A jednak. Jest w tym wszystkim coś, co wciąż kusi. Pachnie od nich Beskidem. Beskid brzmi w ich opowieściach. Beskid widać w ich chcących się już zamknąć oczach. Długo nie wytrzymują. Stara prawda gór: pociąg uśpi każdego. Piękny to sen. Spokojny, twardy, głęboki, zasłużony. Sen po wyrypie. Najlepsza nagroda na mecie. Wrócili do domu wyrypowicze. Wróciłem i ja. Wróciłem do swojej pracy, osiedla, tramwaju... Ale gdzieś tam, wciąż tli się wyrypa. Śpiąca, rozmarzona, beskidzka na wskroś. Może to jeszcze nie koniec. -43-

45 Epilog do wyrypy I tak oto wyglądały dzieje wyrypy. Dwóch edycji w których wziąłem udział. Tak wygląda to, co z nich zapamiętałem i co z nich we mnie zostało. A to, co zastało, nie opuści mnie już nigdy, jako wspomnienie jednej w większych przygód, które dane mi było przeżyć. To tak po prawdzie przygody małe i niewiele znaczące. Nie brak przecież przedsięwzięć ambitniejszych, bardziej szalonych i nie brak ludzi, którzy się z nimi mierzą. Są biegi górskie, maratony, ultramaratony, najwyższe szczyty świata, strefy śmierci... Jak tu z czymś takim porównać wyrypę? Gdzie tu miejsce na wyrypę? W Beskidach. Miejsce wyrypy jest w Beskidach. Nie w szeregu ze sportowymi zawodami i ekstremalnymi wyczynami. Miejsce wyrypy jest w beskidzkim lesie, w beskidzkim błotku, pośród małej grupki ludzi, którzy ledwo na oczy patrząc z ledwością maszerują dalej i dalej. Wyrypa nie jest wyczynem, jest przygodą, jest opowieścią, jest przyjaźnią, mgłą, Beskidem. Na tym polega jej wyjątkowość i piękno. Można by zadać pytanie: po co to wszystko?. Dla sportu? Zdecydowanie nie. Dla zabawy? Znam raczej śmieszniejsze imprezy, w tym rajdy, niż wyrypa. O sprawdzenie siebie? To już bardziej. Ale przede wszystkim chodzi w tym całym wariactwie o wyzwanie, przygodę, przyjaźń i Beskidy. Cieszę się, że miałem szczęście poznać to piękno i uszczknąć go nieco dla siebie. Choć nie było łatwo, to z całą pewnością było warto. Z tego miejsca chciałbym pozdrowić wszystkich towarzyszy górskiej niedoli, długich wyrypowych kilometrów i podziękować za to że byli, że mogliśmy iść razem, wspierać się wzajemnie i razem narzekać na trudy wędrówki. Dzięki. Na szczególne serdeczne podziękowania zasługuje Marek Bytom, za sprawą którego wyrypa tak wtedy, jak i teraz, co roku przemierza swoim śpiącym, nieśpiesznym tempem beskidzkie szlaki. I wciąż ma się całkiem dobrze, a można by nawet rzec, że rośnie w siłę. Marek w dalszym ciągu czuwa nad wszystkim i dba, by raz wpisana w beskidzki kalendarz wyrypa, gościła w nim na stałe i pozostała w duchu senności, zmęczenia i beskidzkiej drogi. Drogi tak długiej, jak i pięknej. Drogi, która z roku na rok przyciąga coraz większe rzesze wyrypowiczów. -44-

46 Trochę za wyrypą tęsknię. Miło jest pielęgnować wspomnienia, ale jeszcze lepiej jest kolekcjonować nowe, dopóki jeszcze można. I o ile wyrypa jest przygodą, której spróbować może każdy, to aby w pełni się nią cieszyć i zmierzyć do samego końca, trzeba już kondycją wyjść nieco ponad przeciętność. I na chwilę obecną nie czuję się już na siłach. A może po prostu znalazłem tą swoją piątą klepkę. Trochę szkoda. Lepiej było mi bez niej. Tak czy inaczej wyrypa wciąż mi się marzy i może kiedyś, kiedyś... raz jeszcze pojawię się na starcie. Na razie żywię się tym, co już przeżyłem i staram się to pamiętać, choć jak próbowałem przekazać tą relacją, nie zawsze łatwo jest wyrypę pamiętać. Najwyraźniejsze jest wrażenie, że było to coś niesamowitego, pięknego, niepowtarzalnego. I to wrażenie zostaje niezależnie od zapamiętanych faktów. Wyrypa Beskidzka. To właśnie to, co z niej pamiętam. -45-

47 Aneks Dokładny przebieg trasy II Wyrypy Beskidzkiej (2009) Zwardoń -(szlak czerwony nieprzerwanie do Przełęczy Przegibek)- Wielka Racza Przełęcz Przegibek -(szlak czarny wejście na Bendoszkę Wielką i powrót na Przełęcz Przegibek)- Bendoszka Wielka Przełęcz Przegibek -(szlak czerwony)- Bacówka na Rycerzowej -(szlak żółty)- Przełęcz Przysłop -(szlak niebieski nieprzerwanie do Trzech Kopców)- Oszus Przełęcz Glinka (Ujsolska) Krawców Wierch Gruba Buczyna Trzy Kopce -(szlak czerwony)- Hala Miziowa -(szlak zielony nieprzerwanie do Sopotni Wielkiej)- Baza Namiotowa Hala Górowa Sopotnia Wielka -(szlak czarny)- Kotarnica -(szlak niebieski)- Romanka -(szlak żółty nieprzerwani do Schroniska Rysianka)Przełęcz Pawlusia Schronisko Rysianka -(szlak czerwony nieprzerwanie do Węgierskiej Górki)- Słowianka Abrahamów Węgierska Górka -46-

48 Dokładny przebieg trasy III Wyrypy Beskidzkiej (2010) Baza Namiotowa Hala Górowa -(szlak zielony)- Hala Miziowa -(szlak czerwony)schronisko Rysianka -(szlak czerwony)- Przełęcz Pawlusia -(szlak żółty)- Romanka (szlak niebieski do miejsca połączenia ze szlakiem czarnym)- Kotarnica -(szlak czarny)- Sopotnia Wielka -(szlak żółty)- Przełęcz Przysłopy -(szlak czarny do miejsca połączenia ze szlakiem zielonym)- Uszczawne -(szlak zielony / dopuszczalny wariant zejścia ze szlaku zielonego i dojście do bazy namiotowej na Hali Górowej szlakiem chatkowym)- Baza Namiotowa Hala Górowa -(szlak zielony)- Hala Miziowa -(szlak czerwony nieprzerwanie do Przełęczy Kucałowej)- Przełęcz Glinne - Jaworzyna Baza Namiotowa Głuchaczki - Mędralowa - Żywieckie Rozstaje - Markowe Szczawiny Schronisko - Przełęcz Brona - Babia Góra - Przełęcz Krowiarki - Polica - Przełęcz Kucałowa -(szlak czarny)- Schronisko na Hali Krupowej -(szlak czarny)- Przełęcz Kucałowa -(szlak zielony nieprzerwanie do Przełęczy Kolędówki)- Zawoja Centrum Przełęcz Kolędówki -(szlak żółty nieprzerwanie do Czułów Gronia)- Przełęcz Opaczne - Jałowiec - Lachów Groń - Koszarawa - Łosek (Lasek) - Przyborów - Słopków Wierch Przyborowiec - Czułów Groń -(szlak czarny do DW Smrek )- Krzyżówki - KorbielówDW Smrek -(szlak żółty) Hala Miziowa -(szlak zielony)- Baza Namiotowa Hala Górowa -47-

49 -48-

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze. Przedmowa Kiedy byłem mały, nawet nie wiedziałem, że jestem dzieckiem specjalnej troski. Jak się o tym dowiedziałem? Ludzie powiedzieli mi, że jestem inny niż wszyscy i że to jest problem. To była prawda.

Bardziej szczegółowo

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM KATARZYNA ŻYCIEBOSOWSKA POPICIU WYDAWNICTWO WAM Zamiast wstępu Za każdym razem, kiedy zaczynasz pić, czuję się oszukana i porzucona. Na początku Twoich ciągów alkoholowych jestem na Ciebie wściekła o to,

Bardziej szczegółowo

I się zaczęło! Mapka "Dusiołka Górskiego" 19 Maja 2012 oraz zdjęcie grupowe uczestników.

I się zaczęło! Mapka Dusiołka Górskiego 19 Maja 2012 oraz zdjęcie grupowe uczestników. I się zaczęło! Dnia 19-05-2012 roku o godzinie 8:00 po odprawie wystartowali zawodnicy na Dusiołka Górskiego (po raz trzeci) na trasę liczącą 38 km z bazy czyli z Zajazdu w Wiśniowej. Punktów kontrolnych

Bardziej szczegółowo

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK Opracowała Gimnazjum nr 2 im. Ireny Sendlerowej w Otwocku Strona 1 Młodzież XXI wieku problemy stare, czy nowe, a może stare po nowemu? Co jest największym

Bardziej szczegółowo

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości Rozdział 1 Park Cześć, jestem Jacek. Wczoraj przeprowadziłem się do Londynu. Jeszcze nie znam okolicy, więc z rodzicami Magdą i Radosławem postanowiliśmy wybrać

Bardziej szczegółowo

Rozdział II. Wraz z jego pojawieniem się w moim życiu coś umarło, radość i poczucie, że idę naprzód.

Rozdział II. Wraz z jego pojawieniem się w moim życiu coś umarło, radość i poczucie, że idę naprzód. Rozdział II Kupiłam sobie dwa staniki. Jeden biały, z cienkimi ramiączkami, drugi czarny, trochę jak bardotka, cały koronkowy. Czuję się w nim tak, jakby mężczyzna trzymał mnie mocno za piersi. Stanik

Bardziej szczegółowo

BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH

BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH PREZENTUJE: BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH SCENARIUSZ I RYSUNKI: DOROTA MILCZARSKA CZEŚĆ, pewnie często słyszysz, że mycie zębów jest bardzo ważne, no i że musimy to robić najlepiej po każdym

Bardziej szczegółowo

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu Irena Sidor-Rangełow Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu Copyright by Irena Sidor-Rangełowa Projekt okładki Slavcho Rangelov ISBN 978-83-935157-1-4 Wszelkie prawa zastrzeżone.

Bardziej szczegółowo

W Beskidzie Sądeckim

W Beskidzie Sądeckim W Beskidzie Sądeckim z naszą klasą 2d spędziliśmy najciekawsze chwile w tym roku szkolnym. Wyruszyliśmy pociągiem z Białegostoku o 5.08 (bardzo rano), ale w doskonałych humorach. Pod opieką p. Joanny Gaweł

Bardziej szczegółowo

Pan Toti i urodzinowa wycieczka

Pan Toti i urodzinowa wycieczka Aneta Hyla Pan Toti i urodzinowa wycieczka Biblioteka szkolna 2014/15 Aneta Hyla Pan Toti i urodzinowa wycieczka Biblioteka szkolna 2014/15 P ewnego dnia, gdy Pan Toti wszedł do swojego domku, wydarzyła

Bardziej szczegółowo

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1 WARSZTATY pociag j do jezyka j dzień 1 POCIĄG DO JĘZYKA - dzień 1 MOTYWACJA Z SERCA Ach, o ile łatwiejsze byłoby życie, gdybyśmy dysponowali niekończącym się źródłem motywacji do działania. W nauce języków

Bardziej szczegółowo

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r. Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej 29.01.2017r. - 04.02.2017r. Dzień I - 29.01.2017r. O północy przyjechałam do Berlina. Stamtąd FlixBusem pojechałam do Hannoveru. Tam już czekała na mnie

Bardziej szczegółowo

NASTOLETNIA DEPRESJA PORADNIK

NASTOLETNIA DEPRESJA PORADNIK NASTOLETNIA DEPRESJA PORADNIK Upadłam Nie mogę Nie umiem Wstać Sama po ziemi stąpam w snach Sama, samiutka próbuję wstać. Nie umiem Chcę się odezwać Nie wiem do kogo Sama tu jestem, nie ma nikogo Wyciągam

Bardziej szczegółowo

ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA

ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA UNIVERSIDADE DA BEIRA INTERIOR SEMESTR ZIMOWY 2014/2015 JOANNA ADAMSKA WSTĘP Cześć! Mam na imię Asia. Miałam przyjemność wziąć udział w programie Erasmus. Spędziłam 6 cudownych

Bardziej szczegółowo

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem Jesper Juul Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem Dzieci od najmłodszych lat należy wciągać w proces zastanawiania się nad różnymi decyzjami i zadawania sobie pytań w rodzaju: Czego chcę? Na co

Bardziej szczegółowo

RAJD ŚNIEŻNY BESKID ŻYWIECKI TRASA TRZYDNIOWA. DOJAZD: WAGON 15, miejsca 21-28; 31-38; 42-44; 47; 48; 51; 53; 71; 72; 74-78

RAJD ŚNIEŻNY BESKID ŻYWIECKI TRASA TRZYDNIOWA. DOJAZD: WAGON 15, miejsca 21-28; 31-38; 42-44; 47; 48; 51; 53; 71; 72; 74-78 RAJD ŚNIEŻNY BESKID ŻYWIECKI 8-10.12.2017 Beskid Żywiecki leży w zachodniej części Beskidów. Jest to najwyższe pasmo w polskich Beskidach i jednocześnie drugie pod względem wysokości pasmo górskie w Polsce.

Bardziej szczegółowo

Zatem może wyjaśnijmy sobie na czym polega różnica między człowiekiem świadomym, a Świadomym.

Zatem może wyjaśnijmy sobie na czym polega różnica między człowiekiem świadomym, a Świadomym. KOSMICZNA ŚWIADOMOŚĆ Kiedy mowa jest o braku świadomi, przeciętny człowiek najczęściej myśli sobie: O czym oni do licha mówią? Czy ja nie jesteś świadomy? Przecież widzę, słyszę i myślę. Tak mniej więcej

Bardziej szczegółowo

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994 Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994 NA SKRAJU NOCY Moje obrazy Na skraju nocy widziane oczyma dziecka Na skraju nocy życie wygląda inaczej Na moich obrazach...w nocy Życie w oczach

Bardziej szczegółowo

Sytuacja zawodowa pracujących osób niepełnosprawnych

Sytuacja zawodowa pracujących osób niepełnosprawnych Sytuacja zawodowa pracujących osób niepełnosprawnych dr Renata Maciejewska Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Administracji w Lublinie Struktura próby według miasta i płci Lublin Puławy Włodawa Ogółem

Bardziej szczegółowo

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1)

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1) FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1) Turysta: Dzień dobry! Kobieta: Dzień dobry panu. Słucham? Turysta: Jestem pierwszy raz w Krakowie i nie mam noclegu. Czy mogłaby mi Pani polecić jakiś hotel?

Bardziej szczegółowo

Copyright 2015 Monika Górska

Copyright 2015 Monika Górska 1 Wiesz jaka jest różnica między produktem a marką? Produkt się kupuje a w markę się wierzy. Kiedy używasz opowieści, budujesz Twoją markę. A kiedy kupujesz cos markowego, nie zastanawiasz się specjalnie

Bardziej szczegółowo

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach Magdalena Bladocha Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach Dawno, dawno temu, a może całkiem niedawno. Za siedmioma morzami i za siedmioma górami, a może całkiem blisko tuż obok ciebie mieszkała

Bardziej szczegółowo

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik! 30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik! Witaj w trzydziestodniowym wyzwaniu: Naucz się prowadzić dziennik! Wydrukuj sobie cały arkusz, skrupulatnie każdego dnia uzupełniaj go i wykonuj zadania

Bardziej szczegółowo

mnw.org.pl/orientujsie

mnw.org.pl/orientujsie mnw.org.pl/orientujsie Jesteśmy razem, kochamy się. Oczywiście, że o tym mówimy! Ale nie zawsze jest to łatwe. agata i marianna Określenie bycie w szafie nie brzmi specjalnie groźnie, ale potrafi być naprawdę

Bardziej szczegółowo

Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku...

Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku... Wyznania Wyznania Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku... Wolę być chwilą w Twoim życiu niż wiecznością w życiu innej!!! Nie wiem, czy chcesz ze mną chodzić,

Bardziej szczegółowo

to jest właśnie to, co nazywamy procesem życia, doświadczenie, mądrość, wyciąganie konsekwencji, wyciąganie wniosków.

to jest właśnie to, co nazywamy procesem życia, doświadczenie, mądrość, wyciąganie konsekwencji, wyciąganie wniosków. Cześć, Jak to jest, że rzeczywistość mamy tylko jedną i czy aby na pewno tak jest? I na ile to może przydać się Tobie, na ile to może zmienić Twoją perspektywę i pomóc Tobie w osiąganiu tego do czego dążysz?

Bardziej szczegółowo

Chwila medytacji na szlaku do Santiago.

Chwila medytacji na szlaku do Santiago. Chwila medytacji na szlaku do Santiago. Panie, chcę dobrze przeżyć moją drogę do Santiago. I wiem, że potrzebuje w tym Twojej pomocy. cucopescador@gmail.com 1. Każdego rana, o wschodzie słońca, będę się

Bardziej szczegółowo

Co to jest niewiadoma? Co to są liczby ujemne?

Co to jest niewiadoma? Co to są liczby ujemne? Co to jest niewiadoma? Co to są liczby ujemne? Można to łatwo wyjaśnić przy pomocy Edukrążków! Witold Szwajkowski Copyright: Edutronika Sp. z o.o. www.edutronika.pl 1 Jak wyjaśnić, co to jest niewiadoma?

Bardziej szczegółowo

O P I S T R A S Y. wiata Wiktorówka ( ruszamy na trasę we wskazanym kierunku drogą leśną ).

O P I S T R A S Y. wiata Wiktorówka ( ruszamy na trasę we wskazanym kierunku drogą leśną ). O P I S T R A S Y START wiata Wiktorówka ( ruszamy na trasę we wskazanym kierunku drogą leśną ). 1. Po przejściu odcinka 100 m, z lewej strony mijacie leśną polanę. Po prawej stronie zauważyć można fragment

Bardziej szczegółowo

Nasze wrażenia z Finlandii

Nasze wrażenia z Finlandii Karolina Grabowska Magdalena Gral Biotechnologia, rok II II Nasze wrażenia z Finlandii Dlaczego mniej więcej rok temu podjęłyśmy decyzję o wyjeździe na studia w ramach programu Erasmus? Częściowo pod wpływem

Bardziej szczegółowo

Nadszedł wreszcie upragniony czas wycieczki. Wszyscy nie mogliśmy się doczekać. Agnieszka Kaj i Arek Grześkowiak ciągle odliczali dni do wyjazdu.

Nadszedł wreszcie upragniony czas wycieczki. Wszyscy nie mogliśmy się doczekać. Agnieszka Kaj i Arek Grześkowiak ciągle odliczali dni do wyjazdu. Nadszedł wreszcie upragniony czas wycieczki. Wszyscy nie mogliśmy się doczekać. Agnieszka Kaj i Arek Grześkowiak ciągle odliczali dni do wyjazdu. Droga zapowiadała się długa. Nie mieliśmy rezerwacji w

Bardziej szczegółowo

to myśli o tym co teraz robisz i co ja z Tobą

to myśli o tym co teraz robisz i co ja z Tobą DZIEŃ BEZ CIEBIE Dzień bez Ciebie Dzień bez Ciebie jakoś tak szary to brak mej części i mało widzę co istnieje najpiękniej gdy nie błyszczą Twe słowa tylko przy Tobie nie wiem czy się martwić to myśli

Bardziej szczegółowo

Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy?

Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy? Praga Cieszyłam się jak dziecko. Po tylu latach Doczekałam się. Mój mąż spytał mnie: Jaki chcesz prezent na rocznicę?. Czy chce pani powiedzieć, że nigdy wcześniej? Jakby pan wiedział, przez pięćdziesiąt

Bardziej szczegółowo

Friedrichshafen 2014. Wjazd pełen miłych niespodzianek

Friedrichshafen 2014. Wjazd pełen miłych niespodzianek Friedrichshafen 2014 Wjazd pełen miłych niespodzianek Do piątku wieczora nie wiedziałem jeszcze czy pojadę, ale udało mi się wrócić na firmę, więc po powrocie do domu szybkie pakowanie i rano o 6.15 wyjazd.

Bardziej szczegółowo

ASERTYWNOŚĆ W RODZINIE JAK ODMAWIAĆ RODZICOM?

ASERTYWNOŚĆ W RODZINIE JAK ODMAWIAĆ RODZICOM? 3 ASERTYWNOŚĆ W RODZINIE JAK ODMAWIAĆ RODZICOM? Czy potrzeby Twoich rodziców są ważniejsze niż Twoje? Czy kłócisz się z mężem o wizyty u mamy i taty? A może masz wrażenie, że Twoi rodzice nie zauważyli,

Bardziej szczegółowo

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje. Igor Siódmiak Jak wspominasz szkołę? Szkołę wspominam bardzo dobrze, miałem bardzo zgraną klasę. Panowała w niej bardzo miłą atmosfera. Z nauczycielami zawsze można było porozmawiać. Kto był Twoim wychowawcą?

Bardziej szczegółowo

OPIS TRASY Jablunkov Puńców. Śląsk Cieszyński

OPIS TRASY Jablunkov Puńców. Śląsk Cieszyński OPIS TRASY Jablunkov Puńców Poniższy opis to wskazówki przebiegu wybranej przez Ciebie trasy. Dzięki niemu, w ramach każdego wyodrębnionego odcinka, dysponujesz szczegółowymi informacjami, dotyczącymi

Bardziej szczegółowo

8 sposobów na więcej czasu w ciągu dnia

8 sposobów na więcej czasu w ciągu dnia http://produktywnie.pl RAPORT 8 sposobów na więcej czasu w ciągu dnia Jakub Ujejski Powered 1 by PROINCOME Jakub Ujejski Wszystkie prawa zastrzeżone. Strona 1 z 10 1. Wstawaj wcześniej Pomysł, wydawać

Bardziej szczegółowo

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014 Imię i nazwisko Klasa III Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014 Zestaw humanistyczny Kurs fotografii Instrukcja dla ucznia 1. Wpisz swoje imię i nazwisko oraz klasę. 2. Bardzo uważnie czytaj tekst

Bardziej szczegółowo

Strona 1 z 7

Strona 1 z 7 1 z 7 www.fitnessmozgu.pl WSTĘP Czy zdarza Ci się, że kiedy spotykasz na swojej drodze nową wiedzę która Cię zaciekawi na początku masz duży entuzjazm ale kiedy Wchodzisz głębiej okazuje się, że z różnych

Bardziej szczegółowo

Trzy kroki do e-biznesu

Trzy kroki do e-biznesu Wstęp Świat wokół nas pędzi w niewiarygodnym tempie - czy Ty też chwilami masz wrażenie, że nie nadążasz? Może zastanawiasz się, czy istnieje sposób, by dogonić ten pędzący pociąg życia pełen różnego rodzaju

Bardziej szczegółowo

WYZWANIA EDUKACYJNE EDUKACJA DLA KAŻDEGO PORADY MAŁEJ EWUNI DUŻEJ EWIE. Dziecko jest mądrzejsze niż myślisz. Ewa Danuta Białek

WYZWANIA EDUKACYJNE EDUKACJA DLA KAŻDEGO PORADY MAŁEJ EWUNI DUŻEJ EWIE. Dziecko jest mądrzejsze niż myślisz. Ewa Danuta Białek 1 WYZWANIA EDUKACYJNE EDUKACJA DLA KAŻDEGO SZTUKA ŻYCIA W ŚWIECIE PORADY MAŁEJ EWUNI DUŻEJ EWIE Dziecko jest mądrzejsze niż myślisz Ewa Danuta Białek 1 2 Ewa Danuta Białek PORADY MAŁEJ EWUNI DUŻEJ EWIE

Bardziej szczegółowo

W ramach projektu Kulinarna Francja - początkiem drogi zawodowej

W ramach projektu Kulinarna Francja - początkiem drogi zawodowej W ramach projektu Kulinarna Francja - początkiem drogi zawodowej Chcielibyśmy podzielić się z wami naszymi przeżyciami, zmartwieniami, oraz pokazać jak wyglądała nasza fantastyczna przygoda w obcym ale

Bardziej szczegółowo

Bieszczady Ustrzyki Górne Połonina Caryńska Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.) Tarnica(1346 m n.p.m.) Wielką Rawkę (1307 m n.p.m.

Bieszczady Ustrzyki Górne Połonina Caryńska Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.) Tarnica(1346 m n.p.m.) Wielką Rawkę (1307 m n.p.m. Bieszczady Gdzieś na krańcu Polski, na południowym wschodzie leży legendarna i trudno dostępna kraina górska, czyli słynne Bieszczady. Dostać się tutaj środkiem komunikacji publicznej jest niezwykle ciężko.

Bardziej szczegółowo

Punkt 2: Stwórz listę Twoich celów finansowych na kolejne 12 miesięcy

Punkt 2: Stwórz listę Twoich celów finansowych na kolejne 12 miesięcy Miesiąc:. Punkt 1: Wyznacz Twoje 20 minut z finansami Moje 20 minut na finanse to: (np. Pn-Pt od 7:00 do 7:20, So-Ni od 8:00 do 8:20) Poniedziałki:.. Wtorki:... Środy:. Czwartki: Piątki:. Soboty:.. Niedziele:...

Bardziej szczegółowo

Mimo, że wszyscy oczekują, że przestanę pić i źle się czuję z tą presją to całkowicie akceptuje siebie i swoje decyzje

Mimo, że wszyscy oczekują, że przestanę pić i źle się czuję z tą presją to całkowicie akceptuje siebie i swoje decyzje MATERIAL ZE STRONY: http://www.eft.net.pl/ POTRZEBA KONTROLI Mimo, że muszę kontrolować siebie i swoje zachowanie to w pełni akceptuję siebie i to, że muszę się kontrolować Mimo, że boję się stracić kontrolę

Bardziej szczegółowo

ŻYCIE BEZ PASJI JEST NIEWYBACZALNE

ŻYCIE BEZ PASJI JEST NIEWYBACZALNE 1 ŻYCIE BEZ PASJI JEST NIEWYBACZALNE 2 Padał deszcz. Mówią, że podczas deszczu dzieci się nudzą. Nie oni. Ukradkiem wzięli rowery i postanowili pojechać przed siebie: -myślisz, że babcia nas widziała?

Bardziej szczegółowo

Witajcie dzieci! Powodzenia! Czekam na Was na końcu trasy!

Witajcie dzieci! Powodzenia! Czekam na Was na końcu trasy! Witajcie dzieci! To ja Kolorowy Potwór! Przez te kilka dni zdążyliście mnie już poznać. Na zakończenie naszych zajęć dotyczących emocji przygotowałem dla Was zabawę, podczas której sprawdzicie ile udało

Bardziej szczegółowo

południowa ściana - relacja

południowa ściana - relacja PODZIĘKOWANIA południowa ściana - relacja Jak Państwo wiecie, po przylocie do Limy udaliśmy się 400 kilometrów dalej do Huaraz. Na miejscu zajęliśmy się logistyką organizacji akcji górskiej. Miejscowe

Bardziej szczegółowo

"Chciałem cię chronić, będąc twoim cieniem..." Pearlic. Reda 2015.

Chciałem cię chronić, będąc twoim cieniem... Pearlic. Reda 2015. CIEŃ Paulina Klecz "Chciałem cię chronić, będąc twoim cieniem..." Pearlic. Reda 2015. Projekt okładki: Łukasz Orzechowski Copyright Paulina Copyright Pearlic Klecz Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone.

Bardziej szczegółowo

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la.

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Downloaded from: justpaste.it/nzim Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic Love Me Like You On mógłby mieć największy samochód Nie znaczy to, że może mnie dobrze wozić Lub jeździć

Bardziej szczegółowo

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń WYCIECZKA DO ZOO 1 Tata 2 Mama 3 Witek 4 Jacek 5 Zosia 6 Azor 7 Słoń Uczestnicy zabawy siadają na krzesłach (krzesła należy ułożyć jak na rysunku powyżej) Prowadzący zabawę ma za zadanie czytać tekst a

Bardziej szczegółowo

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi.

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi. Pokochaj i przytul dziecko z ADHD ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi. TYPOWE ZACHOWANIA DZIECI Z ADHD: stale wierci się na krześle,

Bardziej szczegółowo

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat BURSZTYNOWY SEN ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat Jestem bursztynnikiem. Myślę, że dobrym bursztynnikiem. Mieszkam w Gdańsku, niestety, niewiele osób mnie docenia. Jednak jestem znany z moich dziwnych snów.

Bardziej szczegółowo

Ilustracje. Kasia Ko odziej. Nasza Księgarnia

Ilustracje. Kasia Ko odziej. Nasza Księgarnia Ilustracje Kasia Ko odziej Nasza Księgarnia Copyright by Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2014 Text by Katarzyna Majgier 2014 Projekt okładki i ilustracje Kasia Kołodziej 1. Wyobraźnia cioci Gosi

Bardziej szczegółowo

Anioły zawsze są obok ciebie i cały czas coś do

Anioły zawsze są obok ciebie i cały czas coś do Anioły zawsze są obok ciebie i cały czas coś do ciebie mówią zwłaszcza wtedy, kiedy się do nich modlisz. Ich subtelny głos, który dociera do nas w postaci intuicyjnych odczuć i myśli ciężko usłyszeć w

Bardziej szczegółowo

W dniach maja 2012 odbył się wyjazd rowerzystów z Zielonej Góry do Zittau.

W dniach maja 2012 odbył się wyjazd rowerzystów z Zielonej Góry do Zittau. W dniach 16-20 maja 2012 odbył się wyjazd rowerzystów z Zielonej Góry do Zittau. Wzięło w nim udział 15 osób, w tym organizatorzy: pracownicy Centrum Informacji Turystycznej, grupa młodzieży wraz z opiekunami

Bardziej szczegółowo

Hektor i tajemnice zycia

Hektor i tajemnice zycia François Lelord Hektor i tajemnice zycia Przelozyla Agnieszka Trabka WYDAWNICTWO WAM Był sobie kiedyś chłopiec o imieniu Hektor. Hektor miał tatę, także Hektora, więc dla odróżnienia rodzina często nazywała

Bardziej szczegółowo

III. Temat: Pakujemy plecak na pielgrzymkę. ks. Marek Studenski

III. Temat: Pakujemy plecak na pielgrzymkę. ks. Marek Studenski ks. Marek Studenski Katecheza dla dzieci młodszych Temat: Pakujemy plecak na pielgrzymkę III Katecheza dla dzieci młodszych Cele: uświadomienie czym jest pielgrzymka kształtowanie umiejętności odpowiedzialnego

Bardziej szczegółowo

Sokolica najbardziej znany szczyt i drzewo w Polsce

Sokolica najbardziej znany szczyt i drzewo w Polsce Sokolica najbardziej znany szczyt i drzewo w Polsce Chyba nie ma nikogo, kto by nie słyszał o Sokolicy czy nie widział zdjęcia rosnącej tam Sosny Reliktowej. W tym wpisie zabiorę Was na kolejny Pieniński

Bardziej szczegółowo

Jak wytresować swojego psa? Częs ć 7. Zostawanie na miejscu

Jak wytresować swojego psa? Częs ć 7. Zostawanie na miejscu Jak wytresować swojego psa? Częs ć 7 Zostawanie na miejscu Zostawanie na miejscu Zostawanie na miejscu jest jedną z przydatniejszych komend, którą powinien opanować nasz pies. Pomaga zarówno podczas treningów

Bardziej szczegółowo

Uprzejmie prosimy o podanie źródła i autorów w razie cytowania.

Uprzejmie prosimy o podanie źródła i autorów w razie cytowania. Tytuł: Marzenie Franka Kupki Tekst: Anna Cwojdzińska Ilustracje: Aleksandra Bugajewska Wydanie I, lipiec 2012 Text copyright Anna Cwojdzińska Illustration copyright Aleksandra Bugajewska Uprzejmie prosimy

Bardziej szczegółowo

projekt biznesowy Mini-podręcznik z ćwiczeniami

projekt biznesowy Mini-podręcznik z ćwiczeniami DARMOWY FRAGMENT projekt biznesowy Mini-podręcznik z ćwiczeniami Od Autorki Cześć drogi Czytelniku! Witaj w darmowym fragmencie podręcznika Jak zacząć projekt biznesowy?! Jego pełna wersja, zbiera w jednym

Bardziej szczegółowo

Źródło: Wygenerowano: Środa, 28 grudnia 2016, 12:36

Źródło:  Wygenerowano: Środa, 28 grudnia 2016, 12:36 POLICJA.PL Źródło: http://www.policja.pl/pol/aktualnosci/127822,zdobyli-tatry-zachodnie-2248-m-npm.html Wygenerowano: Środa, 28 grudnia 2016, 12:36 Strona znajduje się w archiwum. ZDOBYLI TATRY ZACHODNIE

Bardziej szczegółowo

J. J. : Spotykam rodziców czternasto- i siedemnastolatków,

J. J. : Spotykam rodziców czternasto- i siedemnastolatków, J. J. : Spotykam rodziców czternasto- i siedemnastolatków, którzy twierdzą, że właściwie w ogóle nie rozmawiają ze swoimi dziećmi, odkąd skończyły osiem czy dziewięć lat. To może wyjaśniać, dlaczego przesiadują

Bardziej szczegółowo

Kopa Spadowa, ściana czołowa, Pachniesz Brzoskwinią VII-

Kopa Spadowa, ściana czołowa, Pachniesz Brzoskwinią VII- szlakiidrogi.wordpress.com https://szlakiidrogi.wordpress.com/2015/08/28/kopa-spadowa-sciana-czolowa-pachniesz-brzoskwinia-vii/ Kopa Spadowa, ściana czołowa, Pachniesz Brzoskwinią VII- Krzysiek Sobiecki

Bardziej szczegółowo

Część 11. Rozwiązywanie problemów.

Część 11. Rozwiązywanie problemów. Część 11. Rozwiązywanie problemów. 3 Rozwiązywanie problemów. Czy jest jakiś problem, który trudno Ci rozwiązać? Jeżeli tak, napisz jaki to problem i czego próbowałeś, żeby go rozwiązać 4 Najlepsze metody

Bardziej szczegółowo

TRENER MARIUSZ MRÓZ - JEDZ TO, CO LUBISZ I WYGLĄDAJ JAK CHCESZ!

TRENER MARIUSZ MRÓZ - JEDZ TO, CO LUBISZ I WYGLĄDAJ JAK CHCESZ! TRENER MARIUSZ MRÓZ - JEDZ TO, CO LUBISZ I WYGLĄDAJ JAK CHCESZ! Witaj! W tym krótkim PDFie chcę Ci wytłumaczyć dlaczego według mnie jeżeli chcesz wyglądać świetnie i utrzymać świetną sylwetkę powinieneś

Bardziej szczegółowo

WYJAZD DO TURCJI W RAMACH PROJEKTU COMENIUS EURO VILLAGES

WYJAZD DO TURCJI W RAMACH PROJEKTU COMENIUS EURO VILLAGES WYJAZD DO TURCJI W RAMACH PROJEKTU COMENIUS EURO VILLAGES PONIEDZIAŁEK, 13.05 Wczesnym porankiem nasz grupa składająca się z czterech uczniów klasy trzeciej i dwóch opiekunów udała się na lotnisko w Balicach,

Bardziej szczegółowo

Zaimki wskazujące - ćwiczenia

Zaimki wskazujące - ćwiczenia Zaimki wskazujące - ćwiczenia Mianownik/ Nominative I. Proszę wpisać odpowiedni zaimek wskazujący w mianowniku: ten, ta, to, ci, te 1. To jest... mężczyzna, którego wczoraj poznałem. 2. To jest... dziecko,

Bardziej szczegółowo

Moje pierwsze wrażenia z Wielkiej Brytanii

Moje pierwsze wrażenia z Wielkiej Brytanii Moje pierwsze wrażenia z Wielkiej Brytanii Polska Szkoła Sobotnia im. Jana Pawla II w Worcester Opracował: Maciej Liegmann 30/03hj8988765 03/03/2012r. Wspólna decyzja? Anglia i co dalej? Ja i Anglia. Wielka

Bardziej szczegółowo

Trasa św. Franciszka z Asyżu.

Trasa św. Franciszka z Asyżu. Trasa św. Franciszka z Asyżu. JASŁO GÓRA LIWOCZ - JASŁO Całkowita długość to 41 km z sumą podejść 658 m. Zasady poruszania się w czasie Ekstremalnej Drogi Krzyżowej: - w czasie EDK poruszamy się w milczeniu

Bardziej szczegółowo

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak...

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak... Wielka przygoda Rozdział 1 To dopiero początek Moja historia zaczęła się bardzo dawno temu, gdy wszystko było inne. Domy były inne zwierzęta i ludzie też. Ja osobiście byłem inny niż wszyscy. Ciągle bujałem

Bardziej szczegółowo

Rok Nowa grupa śledcza wznawia przesłuchania profesorów Unii.

Rok Nowa grupa śledcza wznawia przesłuchania profesorów Unii. Rok 2017. Nowa grupa śledcza wznawia przesłuchania profesorów Unii. Czego dowiemy się o podejrzanych? Jak potoczy się śledztwo? Czy przyznają się do winy? 1/5 Pierwszym oskarżonym będzie Profesor Tomasz

Bardziej szczegółowo

10 najlepszych zawodów właściciel szkoły tańca

10 najlepszych zawodów właściciel szkoły tańca Kategoria: Edukacja 10 najlepszych zawodów 10 najlepszych zawodów właściciel szkoły tańca 10 najlepszych zawodów właściciel szkoły tańca Dodano: 2011-12-30 17:55:39 Poprawiony: piątek, 30 grudnia 2011

Bardziej szczegółowo

Z Jaworzynki na Girową Przemysław Borys :00-15:40

Z Jaworzynki na Girową Przemysław Borys :00-15:40 Z Jaworzynki na Girową Przemysław Borys 05.08.2015 10:00-15:40 Ilustracja 1: Wędrówkę rozpoczęliśmy w Jaworzynce, za Kościołem, na parkingu, który znajduje się przy końcowym przystanku autobusu. Z tego

Bardziej szczegółowo

ROZDZIAŁ 7. Nie tylko miłość, czyli związek nasz powszedni

ROZDZIAŁ 7. Nie tylko miłość, czyli związek nasz powszedni ROZDZIAŁ 7 Nie tylko miłość, czyli związek nasz powszedni Miłość to codzienność Kasia: Czy do szczęścia w związku wystarczy miłość? Małgosia: Nie. Potrzebne są jeszcze dojrzałość i mądrość. Kiedy dwoje

Bardziej szczegółowo

OPIS TRASY ZAMARSKI - SZCZYRK

OPIS TRASY ZAMARSKI - SZCZYRK OPIS TRASY ZAMARSKI - SZCZYRK Poniższy opis to wskazówki przebiegu wybranej przez Państwa trasy. Dzięki niemu, w ramach każdego wyodrębnionego odcinka dysponują Państwo szczegółowymi informacjami, dotyczącymi

Bardziej szczegółowo

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN Olaf Tumski Olaf Tumski: Tomkowe historie 3 Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN 978-83-63080-60-0 Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo Kontakt:

Bardziej szczegółowo

Oto kilka rad ode mnie:

Oto kilka rad ode mnie: Powitanie Brawo Moja Droga! Pierwsze koty za płoty i pierwsza mądra decyzja za Tobą! Co będzie dalej? A po co się martwisz na zapas? Co będzie dalej i jak będzie dalej wyjdzie w najbliższych dniach i wtedy

Bardziej szczegółowo

7 KROKÓW DO POWIEŚCI. LEKCJA 1

7 KROKÓW DO POWIEŚCI. LEKCJA 1 7 KROKÓW DO POWIEŚCI. LEKCJA 1 Wydrukuj sobie arkusz pracy z bohaterem, albo jeśli wolisz, pracuj w komputerze i zacznij poznawać swoją postać. Ale uwaga - zupełnie nie chcę, żebyś odpowiadał/a na te pytania

Bardziej szczegółowo

LP JA - autoprezentacja JA - autoidentyfikacja MY ONI 1. SZKOŁA: nie było jakiejś fajnej paczki, było ze Ŝeśmy się spotykali w bramie rano i palili

LP JA - autoprezentacja JA - autoidentyfikacja MY ONI 1. SZKOŁA: nie było jakiejś fajnej paczki, było ze Ŝeśmy się spotykali w bramie rano i palili LP JA - autoprezentacja JA - autoidentyfikacja MY ONI 1. SZKOŁA: nie było jakiejś fajnej paczki, było ze Ŝeśmy się spotykali w bramie rano i palili papierosy a później wieczorem po szkole tez Ŝeśmy się

Bardziej szczegółowo

SMOKING GIVING UP DURING PREGNANCY

SMOKING GIVING UP DURING PREGNANCY SMOKING GIVING UP DURING PREGNANCY Rzucanie palenia w czasie ciąży PRZEWODNIK DLA KOBIET W CIĄŻY PRAGNĄCYC H RZUCIĆ PALENIE Ciąża i palenie Większość kobiet palących w czasie ciąży wie, że może być to

Bardziej szczegółowo

Copyright 2015 Monika Górska

Copyright 2015 Monika Górska 1 To jest moje ukochane narzędzie, którym posługuję się na co dzień w Fabryce Opowieści, kiedy pomagam swoim klientom - przede wszystkim przedsiębiorcom, właścicielom firm, ekspertom i trenerom - w taki

Bardziej szczegółowo

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci!

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci! W samo południe 14 Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci! przed czytaniem 1. W internecie można znaleźć wiele rzeczy. W internecie, czyli właściwie gdzie? Opracujcie hasło INTERNET na podstawie własnych skojarzeń

Bardziej szczegółowo

Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem

Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem Mocno wierzę w szczęście i stwierdzam, że im bardziej nad nim pracuję, tym więcej go mam. Thomas Jefferson Czy zadaliście już sobie pytanie, jaki jest pierwszy warunek

Bardziej szczegółowo

KOCHAM CIĘ-NIEPRZYTOMNIE WIEM, ŻE TY- MNIE PODOBNIE NA CÓŻ WIĘC CZEKAĆ MAMY OBOJE? Z NASZYM SPOTKANIEM WSPÓLNYM? MNIE- SZKODA NA TO CZASU TOBIE-

KOCHAM CIĘ-NIEPRZYTOMNIE WIEM, ŻE TY- MNIE PODOBNIE NA CÓŻ WIĘC CZEKAĆ MAMY OBOJE? Z NASZYM SPOTKANIEM WSPÓLNYM? MNIE- SZKODA NA TO CZASU TOBIE- WCZEŚNIEJSZA GWIAZDKA KOCHAM CIĘ-NIEPRZYTOMNIE WIEM, ŻE TY- MNIE PODOBNIE NA CÓŻ WIĘC CZEKAĆ MAMY OBOJE? Z NASZYM SPOTKANIEM WSPÓLNYM? MNIE- SZKODA NA TO CZASU TOBIE- ZAPEWNE TAKŻE, WIĘC SPOTKAJMY SIĘ

Bardziej szczegółowo

Agnieszka Frączek Siano w głowie, by Agnieszka Frączek by Wydawnictwo Literatura. Okładka i ilustracje: Iwona Cała. Korekta: Lidia Kowalczyk

Agnieszka Frączek Siano w głowie, by Agnieszka Frączek by Wydawnictwo Literatura. Okładka i ilustracje: Iwona Cała. Korekta: Lidia Kowalczyk Agnieszka Frączek Siano w głowie, czyli trafiła kosa na idiom by Agnieszka Frączek by Wydawnictwo Literatura Okładka i ilustracje: Iwona Cała Korekta: Lidia Kowalczyk Wydanie II ISBN 978-83-61224-67-9

Bardziej szczegółowo

Poniżej znajdziemy podsumowanie najważniejszych kwestii

Poniżej znajdziemy podsumowanie najważniejszych kwestii Poniżej znajdziemy podsumowanie najważniejszych kwestii poruszanych w całej książce. Zrobiono to w formie listy praw i zasad dotyczących kotów i kocich zachowań. Poniższy spis warto sobie wydrukować i

Bardziej szczegółowo

Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola?

Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola? Kurs online: Adaptacja do przedszkola Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola? Zanim zaczniemy przygotowywać dziecko, skoncentrujmy się na przygotowaniu samych siebie. Z mojego doświadczenia

Bardziej szczegółowo

Jak odczuwać gramatykę

Jak odczuwać gramatykę Jak odczuwać gramatykę Przez lata uważałem, że najlepszym sposobem na opanowanie gramatyki jest powtarzanie. Dzisiaj wiem, że powtarzanie jest skrajnie nieefektywnym sposobem nauki czegokolwiek, także

Bardziej szczegółowo

To już umiesz! Lekcja Proszę rozwiązać krzyżówkę. 2. Proszę odnaleźć 8 słów.

To już umiesz! Lekcja Proszę rozwiązać krzyżówkę. 2. Proszę odnaleźć 8 słów. Lekcja 8 To już umiesz! 1. Proszę rozwiązać krzyżówkę. 1. 5. 1 2 3 2. 6. 4 5 3. 7. 6 7 4. 8 8. Hasło:...... 2. Proszę odnaleźć 8 słów. R O C Z E R W O N Y Ó Z N T G S C J P A Ż I I Ż C Z A R N Y O E E

Bardziej szczegółowo

Drogi Rodzicu! Masz kłopot ze swoim dzieckiem?. Zwłaszcza rano - spieszysz się do pracy, a ono długo siedzi w

Drogi Rodzicu! Masz kłopot ze swoim dzieckiem?. Zwłaszcza rano - spieszysz się do pracy, a ono długo siedzi w Drogi Rodzicu! Masz kłopot ze swoim dzieckiem?. Zwłaszcza rano - spieszysz się do pracy, a ono długo siedzi w toalecie i każdą czynność wykonuje powoli? Narasta Cię frustracja? Myślisz, że robi to specjalnie,

Bardziej szczegółowo

Wiersz Horrorek państwowy nr 3 Ania Juryta

Wiersz Horrorek państwowy nr 3 Ania Juryta Wiersz Horrorek państwowy nr 3 Ania Juryta Nie wiem zupełnie jak to się stało, że w końcu zdać mi się to udało... Wszystko zaczęło się standardowo: Samo południe plac manewrowy... Słońce jak zwykle zaciekle

Bardziej szczegółowo

Bieszczady Pilates Rozwój Wyjazd rozwojowo rekreacyjny

Bieszczady Pilates Rozwój Wyjazd rozwojowo rekreacyjny Bieszczady Pilates Rozwój Wyjazd rozwojowo rekreacyjny 03 07.06.2017 Masz czasem dość tempa, w którym żyjesz? Łapiesz się czasem na tym, że nie pamiętasz jak dojechałeś do pracy? Zapominasz czasem zjeść

Bardziej szczegółowo