BIAŁY SZCZUR I INNE OPOWIADANIA



Podobne dokumenty
Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Spis treści. Od Petki Serca

Przedstawienie. Kochany Tato, za tydzień Dzień Ojca. W szkole wystawiamy przedstawienie. Pani dała mi główną rolę. Będą występowa-

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la.

SMOKING GIVING UP DURING PREGNANCY

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

NASTOLETNIA DEPRESJA PORADNIK

J. J. : Spotykam rodziców czternasto- i siedemnastolatków,

Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku...

mnw.org.pl/orientujsie

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy?

Miłosne Wierszyki. Noc nauczyła mnie marzyć. Gwiazdy miłością darzyć. Deszcz nauczył mnie szlochać A ty nauczyłeś mnie kochać!

Część 4. Wyrażanie uczuć.

Anioł Nakręcany. - Dla Blanki - Tekst: Maciej Trawnicki Rysunki: Róża Trawnicka

KIDSCREEN-52. Kwestionariusz zdrowotny dla dzieci i młodych ludzi. Wersja dla dzieci i młodzieży 8 do 18 lat

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN

Hektor i tajemnice zycia

Mimo, że wszyscy oczekują, że przestanę pić i źle się czuję z tą presją to całkowicie akceptuje siebie i swoje decyzje

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

Każdy patron. to wzór do naśladowania. Takim wzorem była dla mnie. Pani Ania. Mądra, dobra. i zawsze wyrozumiała. W ciszy serca

Zasady Byłoby bardzo pomocne, gdyby kwestionariusz został wypełniony przed 3 czerwca 2011 roku.

INSCENIZACJA NA DZIEŃ MATKI I OJCA!!

Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

Zazdrość, zaborczość jak sobie radzić?

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

Zaimki wskazujące - ćwiczenia

GRUDZIEŃ Przy okazji rysunku pacjenta Piotra z oddz. X, Zdrowych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. życzy. Andrzej Obuchowicz

to myśli o tym co teraz robisz i co ja z Tobą

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi.

ROZDZIAŁ 7. Nie tylko miłość, czyli związek nasz powszedni

Przyjaciele Zippiego Ćwiczenia Domowe

Moje pierwsze wrażenia z Wielkiej Brytanii

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

SOCIAL STORIES HISTORYJKI Z ŻYCIA WZIĘTE

ZACZNIJ ŻYĆ ŻYCIEM, KTÓRE KOCHASZ!

Ten zbiór dedykujemy rodzinie i przyjaciołom.

Wolontariat. Igor Jaszczuk kl. IV

Kto chce niech wierzy

Kurs online JAK ZOSTAĆ MAMĄ MOCY

Młodzi poeci czwórki w wierszach o mamie dla mamy

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak...

Rozdział II. Wraz z jego pojawieniem się w moim życiu coś umarło, radość i poczucie, że idę naprzód.

Jaki jest Twój ulubiony dzień tygodnia? Czy wiesz jaki dzień tygodnia najbardziej lubią Twoi bliscy?

AUTYZM DIAGNOZUJE SIĘ JUŻ U 1 NA 100 DZIECI.

NAUKA JAK UCZYĆ SIĘ SKUTECZNIE (A2 / B1)

Prywatny Rubikon. Esterko zaczął po chwili niepewnie

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. W szpitalu

ŻYCIE BEZ PASJI JEST NIEWYBACZALNE

BEZPIECZNY MALUCH NA DRODZE Grażyna Małkowska

Nazywam się Maria i chciałabym ci opowiedzieć, jak moja historia i Święta Wielkanocne ze sobą się łączą

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014

Liczą się proste rozwiązania wizyta w warsztacie

Piaski, r. Witajcie!

5. Wykonanie gazetki pod hasłem: Zanim zostali znanymi twórcami r.

Copyright 2015 Monika Górska

Copyright 2015 Monika Górska

PROGRAM WARSZTATÓW ROZWOJOWYCH DLA KOBIET PROGRAM WARSZTATÓW ROZWOJOWYCH DLA KOBIET

Kielce, Drogi Mikołaju!

WAŻNE Kiedy widzisz, że ktoś się przewrócił i nie wstaje, powinieneś zawsze zapytać, czy możesz jakoś pomóc. WAŻNE

7 KROKÓW DO POWIEŚCI. LEKCJA 1

Paulina Szawioło. Moim nauczycielem był Jarek Adamowicz, był i jest bardzo dobrym nauczycielem, z którym dobrze się dogadywałam.

Paulina Grzelak MAGICZNY ŚWIAT BAJEK

Bajkę zilustrowały dzieci z Przedszkola Samorządowego POD DĘBEM w Karolewie. z grupy Leśne Ludki. wychowawca: mgr Katarzyna Leopold

Temat zajęć: Agresja jak sobie z nią poradzić?

Zuźka D. Zołzik idzie do zerówki

JĘZYK. Materiał szkoleniowy CENTRUM PSR. Wyłącznie do użytku prywatnego przez osoby spoza Centrum PSR

potrzebuje do szczęścia

MAŁA JADWINIA nr 11. o mała Jadwinia p. dodatek do Jadwiżanki 2 (47) Opracowała Daniela Abramczuk

ASERTYWNOŚĆ W ZWIĄZKU JAK DBAĆ O SIEBIE BĘDĄC RAZEM

Część 11. Rozwiązywanie problemów.

16. niedziela po Trójcy Świętej

Copyright by Andrzej Graca & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Andrzej Graca ISBN Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

Oto kilka rad ode mnie:

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni

JAK RADZIĆ SOBIE Z NASTOLATKIEM W SYTUACJACH KONFLIKTOWYCH?

Nie ruszaj, to moje!

Transkrypt:

Współautorzy: Daria Będkowska, Martyna Czarnecka, Marta Dziuba, Artur Jaroszyński, Paulina Jesionek, Bartosz Kostecki, Malwina Kubas, Anna Leśniewska, Julia Maj, Karolina Mikos, Damian Moćko, Nadia Nogaś, Joanna Muchel, Natalia Sitko, Kinga Śniegoń BIAŁY SZCZUR I INNE OPOWIADANIA Gimnazjum nr 11 im. Jana III Sobieskiego w Tychach

SŁOWO WSTĘPNE Przygotowana przez uczniów książka, będąca zbiorem ich pierwszych prób literackich, dostarczyć może wielu różnorodnych wrażeń od zachwytu po zdumienie. Dodam jednak, że nie o doznania czytelników tu chodziło. Zbiór opowiadań pt. Biały szczur to realizacja projektu zatytułowanego: Literatura rozwija. Celem młodych autorów była próba porządkowania swojego świata wzorem prawdziwych autorytetów. Przecież wiadomo, że bł. Jan Paweł II pisywał do szuflady i nie tylko, że zasłużony prezydent Czech co jakiś czas podejmował dialog ze społeczeństwem jako autor dramatów. Przykłady można by mnożyć. Literatura to cenne narzędzie porozumienia, wymiany myśli, samodoskonalenia i rozwoju. Młodzi ludzie powinni z niego korzystać. I choć oni sami nie zawsze są usatysfakcjonowani efektami, choć w przypływie skromności są swoimi najsurowszymi krytykami, przebyli drogę artystycznego uniesienia, pokonując bariery, smakując nowych doświadczeń Tytuł zbioru brzmi: Biały szczur i zaczerpnięty został z opowiadania Nadii Nogaś. Utwór zdumiewa swą wymową, dojrzałością, poziomem artystycznym itd. Ale perełek w zbiorze jest więcej. Zachęcam do zapoznania się ze wszystkimi. Każde bowiem na swój sposób prowokuje do myślenia, a to klucz do rozwoju. Opiekunka projektu Irena Skapczyk - 2 -

SPIS TREŚCI 1. Daria Będkowska, W oceanie... 4 2. Martyna Czarnecka, Potęga umysłu... 8 3. Marta Dziuba, Mayfair... 12 4. Artur Jaroszyński, Holomatrix... 15 5. Paulina Jesionek, Choroba to nie kara, to sprawdzian z wytrzymałości... 32 6. Anna Leśniewska, Wspomnienia... 34 7. Bartosz Kostecki, Ostatni wojownik... 38 8. Malwina Kubas, Przebudzenie... 44 9. Julia Maj, Co naprawdę zdarzyło się w Chlewiskach?... 46 10. Karolina Mikos, Adres mojej rodziny... 48 11. Damian Moćko, Zabójstwo aktorki... 52 12. Joanna Muchel, Przypadkowa znajomość... 54 13. Nadia Nogaś, Biały szczur... 57 14. Natalia Sitko, Rose... 60 15. Kinga Śniegoń, Marta i Michał... 63-3 -

W OCEANIE Autor: Daria Będkowska Dwoje ludzi siedzących na ławce i pogrążonych w rozmowie. Zatopieni w monologu słów, nie zwracają uwagi na przechodniów, przyglądającym im się pobłażliwie. Przypominali małe dzieci, zachwycone otaczającym je światem. Ona z jasnymi, roześmianymi oczyma, uważnie wsłuchiwała się w jego wywody, co chwilę męcząc go nurtującymi ją zagadnieniami. On ze spokojem opowiadał jej wszystko, co tylko wiedział. Chciał jej powiedzieć tak dużo, tak wiele wytłumaczyć i przekazać. Potrafił opowiadać godzinami, a ona każde jego słowo traktowała jak największe szczęście. Nie rozumiała jeszcze wszystkiego. Z swoim naiwnym spojrzeniem na świat często go bawiła, obrażając się potem, iż to on znów się z niej śmieje. Uśmiechnął się, spoglądając jak jego towarzyszka zamyślona obserwuje kwitnące drzewa. Szkicował w notesie portret dziewczyny, co jakiś czas podnosząc wzrok na jej twarz. Kiwnęła głową i zasypała go kolejnymi pytaniami. Piękna była wówczas wiosna, tak pogodna, że nawet szare kamienice zdawały się śpiewać. A i rozmawiało się tak przyjemnie aż pewnego dnia on zniknął. Umarł, po prostu odszedł. Nie potrafiła się pozbierać. Mówiono jej, że będzie lepiej, podczas gdy ona z każdym dniem bardziej się pogrążała. Może zawiniły promile kierowcy, który zanadto przyspieszył przed przejściem dla pieszych, może to hamulce nie zadziałały tak jak powinny. Nie miała pojęcia i jakaś część jej duszy nie chciała wiedzieć. Na początku wmawiała sobie, że to kłamstwo Potem płakała, bardzo dużo płakała. Każde wspomnienie, zapach, miasto czy nieznajomy w podobnym płaszczu, wywoływały u niej łzy. Teraz przestała. Zabrakło jej sił, albo przynajmniej tak się czuła. Była cicho, nawet nie zauważając gdy jej małomówność przeszła w zupełne milczenie.. Czuła się jakby jej światełko w tunelu nagle zgasło i miało się już nigdy nie zapalić. Zastanawiała się nad sensem całego świata wokół niej. Codziennie przychodziła noc, później świt, nie przynoszący żadnych większych zmian. Nie mogła się z tym pogodzić. Ludzie wokół niej dalej beztrosko żartowali i świętowali, miała im to za złe i odcinała się od nich, gdy tylko nadarzyła się okazja. Siedziała w gabinecie swojego psychologa uporczywie obserwując niebieski sufit. Ktokolwiek pomalował to pomieszczenie na taki kolor, musiał być wyjątkowo perfidnym człowiekiem. Ona osobiście czuła się jeszcze bardziej przygnębiona za każdym razem, gdy widziała ten błękit. Lekarz z zmartwioną miną spoglądał za nią spod drucianych okularów. Unikała jego wzroku, choć wydawał się jej sympatyczną osobą. Miał kilkunastu pacjentów z różnymi problemami, którzy z chęcią poddawali się terapii. Tylko nie ona. Kazał jej zapomnieć, a tego nie akceptowała. Pamiętała jego twarz, ubiór, opowieści z niesamowitą dokładnością, tak jak wzór na pole rombu z podstawówki. Sama myśl o tym, by wymazać przyjaciela z umysłu, była dla niej straszna. Znała go dziesięć lat, wspaniałe 10 lat i miałaby to wszystko zostawić? Psycholog wstał i zamyślony przeszedł kilka długości pokoju. Klaro sama sobie szkodzisz jego głos był spokojny, ale ona miała wrażenie, że jest nią zirytowany.- Pogodziłem się już z myślą, że nie masz zamiaru ze mną rozmawiać, ale odpowiadaj chociaż na proste pytania. Zajmij się sobą, graj w tenisa, tańcz, a może wróć do rysowania. Zmrużyła oczy niezadowolona, jednakże dalej się nie odezwała. Nie wzięła ołówka do rąk od kiedy on zmarł i nie zamierzała. Koniec. Bez niego nie tworzy. Nie ma innej możliwości. Spojrzała na zegarek, zbliżała się dwunasta. Zostało 8 minut i będzie mogła wyjść. Wyjść i przestać słuchać lekarza, który znów przepisze jej kilka kilogramów leków. Miały jej ponoć pomagać, ale nie robiły tego. Odkryła, że wszystkie psychotropy nie sprawiają, że jest mniej przygnębiona, sprawiają, iż jest po prostu otępiała. Zostało pięć minut, psycholog dopisał coś do jej karty. Dwie minuty założyła płaszcz szykując się do wyjścia, a lekarz otworzył dotychczas zamknięte drzwi. Pożegnał ją i odprowadził wzrokiem przez pobliską ulicę. Martwił go brak postępów w jej leczeniu. Wiedział, że każdy inaczej przeżywa żałobę, a ona zwyczajnie milczała, jakby każąc innym płacić za ból, który odczuwa. Stracił już nadzieję na współpracę. Na testach psychologicznych oszukiwała, na diagnozach nie odpowiadała na pytania. Introwertyczka, cierpiąca niewyobrażalnie po stracie najlepszego przyjaciela. Tyle było napisane w karcie, choć i tak nie wiadomo, czy chociażby to było prawdą. Przeszła ulicę, podążając w stronę swojego mieszkania. Patrzyła pod nogi, unikając wzroku innych ludzi. Drogerie, sklepy i stoiska błyszczały przyjaznymi światłami, zachęcając do zakupów. Ominęła je szerokim łukiem, wchodząc przez metalową bramę w głąb parku. Jasne słońce wpadało przez koro- - 4 -

ny drzew, oświetlając dróżkę. Było piękne wiosenne południe. Idealna pora na spacer wśród roślinności, jednak skwer był zaskakująco pusty. Przeszła raptem kilka kroków, gdy coś kazało jej się zatrzymać. Może był to zapach lub dźwięk, a może jeszcze inny czynnik. W każdym razie tknęło jej umysł do wytężonej pracy. W jej toku myślenia pojawiło się dziwne skojarzenie ON. Cokolwiek naprowadziło ją na ten trop musiałoby być związane z jej przyjacielem. Po prostu musiało. Obejrzała się wokół. Ujrzała siedzącego mężczyznę, trzymającego na kolanach szkicownik, który spokojnie rysował niedalekie drzewo. Zapach kartek. Ile razy siedziała obok Niego, obserwując jak przelewa na papier otoczenie, rozkoszując się zapachem nowego bloku, który dla niego był przecież taką rzadkością. Usiadła na ławce obok obcego mężczyzny i skryła twarz w dłoniach. Nie rozumiała, dlaczego ją to tak poruszyło. Wydawało jej się, że odzwyczaiła się od tak emocjonalnego uzewnętrzniania uczuć, przynajmniej w obecności innych ludzi. Dobrze się czujesz? usłyszała głos z jakąś obcą dla niej dozą empatii. Coś ci się stało? Pokręciła głową, wyciągając chusteczkę i wycierając sobie oczy. Popatrzyła na człowieka, który przedtem rysował drzewo. Spoglądał na nią zmartwiony. Miał podobny kolor oczu do jej przyjaciela. Ten sam szarawy odcień. Ogólnie rzecz biorąc to nie powinno się płakać w parku, bo zawsze jakiś dureń się przyczepi.- mruknął siadając obok. Zauważyłam szepnęła niemal nie słyszalnie. To zdziwiło ją samą. Jeden wyraz i całe trzy lata milczenia nie przydały się na nic. Dodała po chwili: Ale niech pan wierzy. Mam powody by być nieszczęśliwą. Każdy ma, tylko niektórzy są silniejsi. Spojrzała na niego i miała wrażenie, że on również nie należy do tych silniejszych. Ot, artystyczna dusza, spacerująca po parkach w oczekiwaniu inspiracji. Zastanawiała się czy mówić dalej, czy po prostu się oddalić. Była na siebie zła, że dała się sprowokować do odpowiedzi. Westchnęła, opierając głowę na ramieniu. Niech będzie, psycholog przynajmniej się ucieszy. Wie pan jak to jest gdy traci się wszystko? Podejrzewam, że ty pewnie wiesz. Przez chwilę uważnie obserwował jej reakcje. Kiwnął głową na potwierdzenie własnych słów. Miała wrażenie, że on wyczytał już wszystko, a następne pytanie, miało go jedynie upewnić. Kto to był? Zwykły przyjaciel. Dla mnie najważniejszy w wszechświecie szepnęła cicho, unikając jego wzroku. Gdy rozmawiamy się z kimś kogo lubimy, zdajemy się być najszczęśliwszymi ludźmi na planecie. Odliczamy sekundy do spotkania, by tylko móc przebywać obok, a potem.. to wszystko się nam odbiera. Jednak byłaś kiedyś szczęśliwa. Przerwał oczekując jej odpowiedzi, dopiero gdy nieśmiało skinęła głową dokończył: Szczęście nie trwa wiecznie, a ludzie doceniają je dopiero po fakcie, ale z góry zakładając, że nigdy więcej nie będzie ci dane się uśmiechnąć, sama skazujesz się na smutek. Zamilkła, a on z powrotem otworzył szkicownik. Siedziała tak, patrząc na tego dziwnego człowieka. Nie mogła zrozumieć dlaczego z nią rozmawiał, dlaczego w ogóle przebywał obok niej. To znaczy, że mam zapomnieć? Tak po prostu? O najważniejszej dla mnie osobie? Nie masz zapominać, tego nie powiedziałem mruknął oburzony. Powinnaś zrozumieć, że użalając się, nic nie zmienisz. Łatwo powiedzieć. Ja jestem zupełnie sama. Nie mogę znaleźć sobie miejsca od czasu jego śmierci. Teraz on odwrócił twarz ku niebu. Obserwował przez chwilę chmury, gdy nagle jego oczy roziskrzyły się jakby właśnie wpadł na świetny pomysł. Tak właściwie to jestem Artur uśmiechnął się sympatycznie i podał jej rękę. Spojrzała na niego zdziwiona, ale był tak wesoły, że nie była w stanie, również delikatnie nie wykrzywić warg, w czymś na kształt półuśmiechu. Nazywam się Klara. Klaro a więc Klaro zaśmiał się serdecznie. A ona zastanawiała się, czy czasem nie stała się ofiarą jakiegoś głupiego żartu.-widziałaś kiedyś ocean? Zauważyłaś jaki jest ogromny? Pływa w nim tysiące ryb. Mijają się codziennie. A teraz wyobraź sobie taką jedną, w zbiorniku gdzie takich jest miliony, która mówi drugiej, że jest całkiem sama. Te ryby są samotne pośród innych stworzeń i powiedz mi: czyż to nie ironia? - 5 -

W tłumie także można być samotnym.- przechyliła głowę by lepiej się mu przyjrzeć. O to właśnie chodzi. Jednak spójrz. Czasem jesteśmy sami tylko z naszej woli. Lub ślepego losu. Wystarczyłaby sekunda, a całe moje życie mogłoby być zupełnie inne. Zapatrzyła się w powoli powstający rysunek na kartce papieru. Czasem tak myślę, co by wtedy było co bym wówczas robiła dodała. Ja nie wracam nigdy myślami do przyszłości westchnął, nabierając powietrza do płuc. Wiele błędów popełniłem i tylko się denerwuję. Nie da się ich naprawić? Spojrzała na niego tym swoim naiwnym, ale przyjaznym wzrokiem. Uśmiechnęła się w duchu, dawno już nie patrzyła tak na nikogo. On jakoś ją uspokajał, a może ona miała po prostu dobry humor. Nie wiedziała. Bądź co bądź pierwszy raz od dłuższego czasu rozmowa z jakimś człowiekiem dawała jej radość. A to już był krok do przodu, którego chyba żaden z lekarzy by się po niej nie spodziewał. Była przecież beznadziejnym przypadkiem. Nagle podczas tej dyskusji zrozumiała jaki błąd popełniła. Sama zamknęła się w klatce. Po jakimś czasie za późno jest, by wszystko naprawić przerwał jej tok myślenia, odpowiadając na przedtem zadane pytanie. Za późno by naprawić, za wcześnie by zapomnieć. Skąd ja to znam. Wszystko na szczęście mija uśmiechnął się pod nosem. To największe przekleństwo i piękno życia równocześnie. Dużo czasu potrzeba by to zrozumieć podparła głowę rękami, lustrując wzrokiem niebo. Taki już mój zawód. Maluję, a więc muszę widzieć to, czego inni nie potrafią. Skupił się na dopracowaniu szczegółów rysunku, podczas gdy Klara z zainteresowaniem przyglądała się jego poczynaniem. Pracował tak samo jak jej przyjaciel, może trochę bardziej chaotycznie. Widziała jednak, że w każdy ruch ręki wkłada całe serce. Takim sposobem rysowania chlubią się tylko osoby, które naprawdę kochają to co robią. Uśmiechnęła się. Czyżby humor się biedactwu poprawił? podniósł brwi, widząc jej radosne oczy. Trochę rzeczy sobie przemyślałam głupia jest ze mnie ryba. Nieszczęśliwa na własne życzenie. Znała go raptem godzinę, a czuła się jak gdyby rozmawiali ze sobą już od kilku lat. Nauczyła się więcej niż po trzyletnim odwiedzaniu psychologa. Była zadowolona z jego nieco ekscentrycznego towarzystwa. Trzeba wiedzieć co to smutek, by zrozumieć co to szczęście powiedział spokojnym głosem. Podobnie jest z przyjaźnią. Teraz nie istnieje, nie ma na nią czasu. Ludzie nawet nie zauważają, że są sami. Aż budzą się pewnego dnia i stwierdzają, że nie mają nikogo wokół siebie, Czasami nie chcą, a czasami nie wiedzą co to bratnia dusza, a wtedy w końcu spotykają na swojej drodze kogoś kto ich rozumie. Naprawdę Klaro, przyjaciel to największa radość w życiu. Mnie chyba właśnie tej radości brakowało. wstała nagle uśmiechając się. Mnie chyba też mruknął tak cicho, że Klara musiała wyczytać to z ruchu jego warg. Zrozumiała, że cały czas przebywa w oceanie. W miejscu na pierwszy rzut oka wrogim i niedostępnym. Jednak nawet najbardziej ponure miejsce wraz z czyjąś obecnością przestaje nas przerażać. Ludzie bliscy mogą stać się obcy w przeciągu kilku dni, i na odwrót. Spotykamy osobę, której nie znamy, nie widzieliśmy jej nigdy przedtem, a staje się dla nas kimś komu ufamy i w żaden sposób nie umiemy tego wyjaśnić. Tak właśnie działa ludzki rozum, któremu zawierzamy wiedząc, iż nieraz już nas zawiódł. Arturze, a ty miałeś kiedyś przyjaciela? popatrzyła na niego, widząc, że jest on smutnym człowiekiem. Mimo całej tej radosnej poświaty nie był do końca szczęśliwy. Myślę, że będę mieć. Kiedyś tam, nie jestem ekstrawertykiem. To dobrze, ja też nie jestem duszą towarzystwa zaśmiała się. Nie trzeba być najbardziej popularnym człowiekiem na świecie, by mieć przyjaciela. Ale to jednak znacznie ułatwia możliwość spotkania kogoś, kto jest w stanie cię znieść. Jeżeli los chce abyś spotkał kogoś, z kim się zaprzyjaźnisz, to stanie się to nawet w środku lasu stwierdziła, starając się go w jakiś sposób pocieszyć. A osoby popularne mają dużo przyjaciół, ale koniec końców fałszywych, którzy żerują po ludziach w poszukiwaniu korzyści, trochę jak rekiny. To my chyba jesteśmy błazenki.- zaśmiał się pod nosem, słuchając jej teorii. Ona też się roześmiała, przyglądając się koronom drzew. To miałeś tego przyjaciela czy nie? Chcesz wiedzieć? Tak, bardzo. - 6 -

Miałem przyjaciółkę. I to znałem ją od kilkunastu lat zamyślił się. Ale okazała się być bardzo sympatycznym rekinem, lubiącym przede wszystkim moje pieniądze. Przykro mi. Tak czasami się dzieje mruknęła pod nosem, zafrasowana jedną myślą. A wiesz co? Słucham podniósł wzrok, odkładając ołówki na bok. Ja zostanę twoją przyjaciółką. Powiedziała to takim tonem, jakby była to oczywista oczywistość. Spojrzał na nią czujnym wzrokiem, aby po chwili skinąć głową. Jak miałby powiedzieć inaczej. Ot, znajduje się taka istotka, która w dwie godziny przechodzi absolutną przemianę. Uśmiechnęła się do niego jeszcze raz, idąc w stronę miasta. I tak była już spóźniona. Podał jej rysunek, przedstawiający owo drzewo, które tworzył przez całe spotkanie. Następnego dnia znowu spotkali się, tym razem pod jej domem, potem znowu i znowu, aż w końcu zapomniała o czasach, gdy go nie było. Rozpłynęły się gdzieś we mgle, pozwalając jej żyć na nowo. Tylko ów rysunek przypomniał jej, że śmierć, mimo że bolesna jest czymś naturalnym, choć bez wątpienia tragicznym. Pamiętała o Nim, ale jego wspomnienie przestało być dla niej ciężarem. Codziennie widywała się z Arturem, powoli zaczynając śmiać się coraz częściej. Po żałobie, która zdawała się być nieskończonym okresem czasu, w najmniej spodziewanym momencie spotkała w oceanie kogoś takiego samego jak ona. Wróciła również do rysowania, pod wpływem Artura i szybko pojęła, że to właśnie to. Psycholog widząc w następnym tygodniu swą pacjentkę, niemal nie dostał zawału. Ta źle rokująca i całkowicie milcząca dziewczyna przyszła nagle, by z promiennym uśmiechem powiedzieć mu dzień dobry. Do tego jeszcze nie chcąc wyjawić co tak właściwie się stało. Skinął tylko głową, całkowicie wykreślając dopiski do jej karty. I odesłał do domu, nie mogąc zrozumieć fenomenu tego zjawiska. Może za dużo już widział aby zrozumieć jak wiele może przyjaźń, albo nie zainteresował się tym dostatecznie. A Klara Klara zrozumiała, że rozmowa z kimś życzliwym dała jej wszystko, czego tak bardzo potrzebowała. Tak oto dwoje smutnych ludzi z różnym doświadczeniem i r problemami, spotkało się dzięki przypadkowi, pięknemu przypadkowi. Przeprowadzili ze sobą jedną rozmowę i już wiedzieli, że znaleźli bratnią duszę. Zgodnie z greckim mitem, istniejącym o d tysięcy lat, który sprawdza się przecież do dzisiaj. Mówi on o tym, że podświadomość człowieka, przychodzącego na świat, rozpada się zawsze na dwie części, które trafiają do dwóch różnych osób. I całe życie polega na tym, aby tę połówkę własnego serca odnaleźć. - 7 -

POTĘGA UMYSŁU Autor: Martyna Czarnecka Drzwi do pokoju Klary otworzyły się z hukiem i do środka weszła jej mama. Wymachiwała rękami i coś krzyczała, dziewczyna na jej znak posłusznie ściągnęła słuchawki. Klaro! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zamykała się z tą okropną muzyką gdy jesteś sama w domu? Wołam cię od dziesięciu minut i jak zwykle żadnej odpowiedzi. Poza tym prosiłam cię przecież, żebyś umyła naczynia. Przepraszam, zapomniałam i to czego słucham nie jest okropne, w porównaniu do ciebie odburknęła z założonymi rękami. Błagam, żeby ten twój głupi wiek szybko się skończył, bo oszaleję! Boże czy ta kobieta zawsze musi się wszystkiego czepiać? pomyślała i z powrotem założyła słuchawki by móc dokończyć walkę o bilet do You can dance, który z założenia oczywiście miała wygrać Klara miała niezwykły talent do fantazjowania. To była świetna sprawa, bo mogła robić rzeczy, na które nie odważyłaby się w prawdziwym życiu i do tego każda przygoda kończyła się happy endem. Robiła to codziennie i wszędzie: jadąc autobusem, na spacerze, na przerwie w szkole, ale najbardziej była uzależniona od tego przed snem. Choćby nie wiem jak się starała, nie zasnęła póki nie wyobraziła sobie siebie w ramionach jakiegoś ideału. Jedna rzecz martwiła ją w tym wszystkim: wszystko o czym marzyła, nigdy jej się nie zdarzało, a czasami działo się to wręcz przeciwnie niż by tego chciała. Stwarzała sobie w swojej głowie świat połączony z rzeczywistością, lecz ulepszony. Tak jakby miała dwa życia, to, w którym mogła być kim tylko chciała i to zwykłe, szare i nudne. Ostatnio zauważyła, że coraz trudniej jej się od tego oderwać, a co gorsza nieumyślnie nadaje ludziom cechy, które po prostu sobie wyobraziła. Resztę dnia spędziła jak zwykle robiąc zadanie domowe przed komputerem. Przed snem cicho wyciągnęła swój pamiętnik spod materaca, w którym regularnie zapisywała wszystkie swoje myśli i zdarzenia, jakie jej się przydarzyły. Zaczęła go pisać od wydarzenia, które na zawsze zmieniło jej spokojne życie. Gdy jej ojciec się wyprowadził, a starszy brat zaczął studiować i zamieszkał w jakiejś kawalerce we Wrocławiu, została sama. Minął już rok, a czasami nadal słyszy płacz mamy, która próbuje to zagłuszyć puszczaną wodą z kranu. Oderwać się od rzeczywistości. 27 maja Siedzą przykryta kołdrą i przytulam się do Włodka. Jak to zwykle bywa z psami, rozłożył się na całym łóżku, więc nie mogę wyprostować nóg. Piszę tak właściwie po co? Szarość w życiu, szarość na papierze. Dzisiaj jechałam autobusem z nowym chłopakiem ze szkoły. Chodzi do drugiej klasy, słyszałam, że przeniósł się do Gdańska. W szkole wywołał furorę, na każdej przerwie był otoczony wianuszkiem dziewczyn, zresztą im się nie dziwię, gdybym nie była tak chorobliwie nieśmiała, to stałabym tam z nimi. Nazywa się Kornel, jest wysokim szatynem z wielkimi brązowymi oczami. Doskonały Wiem, że to dziwne, ale wydawało mi się, że cały czas na mnie zerka, ja oczywiście nie pozostawałam mu dłużna. Pewnie mi się zdawało jak zawsze. Kończę, bo Włodek właśnie zeskoczył z łóżka i piszczy mi pod drzwiami, wolę go wypuścić na dwór niż rano sprzątać niemiłą niespodziankę. Dobranoc. Klara siedziała na podłodze przed klasą 37 z podręcznikiem na kolanach. Uczyła się na kartkówkę z fizyki, przedmioty ścisłe nigdy nie były jej mocną stroną. Właśnie próbowała zrozumieć prawo Pascala, gdy usłyszała męski, ale trochę przestraszony głos. Cześć dziewczyna zdziwiła się, bo rzadko jakiś chłopak się do niej odzywa. Kornel siedział przy niej, wpatrywał się tymi swoimi wielkimi oczyma i nerwowo się uśmiechał. Jestem Kornel, widziałem cię wczoraj w autobusie i pomyślałem nastolatka widząc jak się męczy, postanowiła mu pomóc. Hej, mam na imię Klara podała mu rękę i szeroko się uśmiechnęła. Jesteś tutaj nowy? Tak, powoli już się oswajam ze szkołą, nauczycielami, choć jeszcze zdarza mi się gubić Z miłej i interesującej rozmowy wyrwał ich dzwonek. Nawet nie zauważyli, że przegadali całą długą przerwę. Na następnych lekcjach dziewczyna w ogóle nie potrafiła już się skupić, cały czas wracała myślami do tego spotkania. Było ciepłe popołudnie. Klara wyszła ze szkoły i zauważyła Kornela siedzącego na schodach. Gdy ją zobaczył, od razu wstał i cały się rozpromienił. - 8 -

Cześć zaczął nieśmiało. Może chciałabyś gdzieś ze mną wyjść? Wiem, że prawie się nie znamy, ale naprawdę dobrze mi się z tobą rozmawiało jeśli nie chcesz to powiedz, nie chcę, żebyś się zmuszała. Dziewczynę oblał gorący rumieniec, w jej głowie buzowało tysiąc myśli, lecz najczęstsza to: to dzieje się naprawdę?!. Myślę, że nie będę się musiała do tego zmuszać. To jest mój numer wręczył jej świstek papieru, łapiąc ją przy tym za rękę. Zadzwoń. Klara popatrzyła w jego oczy, odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła do domu. Mocno ściskała kartkę w dłoni, nie wiedziała czy zadzwonić, czy jeszcze zaczekać, jak nakazują we wszystkich czasopismach. Bardzo tego chciała, ale jednocześnie bała się, że za dobrze to wszystko wyglądało. Z drugiej jednak strony zabiłaby się, gdyby zmarnowała taką szansę, szczególnie, że z każdą chwilą coraz bardziej się w nim zakochiwała Wzięła swój telefon i wyszła na balkon. Stąd mogła podziwiać piękną panoramę miasta skąpaną w słońcu. Promienie przyjemnie łaskotały ją w stopy dając kojące uczucie ciepła. Rozmarzenia o przyszłości i bajeczny zachód słońca sprawiły, że odważyła się i wykręciła numer. Męski głos odebrał po pierwszym sygnale, widocznie czekał na telefon. Ten fakt jeszcze bardziej ją ucieszył. Cześć zaczęła. Wiesz, przemyślałam twoją propozycję i w tym momencie uśmiechnęła się sama do siebie z chęcią się z tobą spotkam. Hmm to może jutro? Klara wyraźnie czuła, że robi to samo co ona przed chwilą. Przyjdę do ciebie, tylko musisz mi powiedzieć, gdzie mieszkasz Klara zaśmiała się. Myślę, że nie jesteś jakimś psychopatą usłyszała szczery śmiech po drugiej stronie słuchawki. Staram się to jak najlepiej ukrywać. Ul. Skowronków 6, jutro o 17:00. Pa pa, wariacie i znowu ten kojący śmiech Klara rozłączyła się i dopiero po chwili zauważyła, że skacze po balkonie jak głupia i krzyczy z radości. Wiedziała, że gdyby ktoś ją w tej chwili zobaczył, wziąłby ją za wariatkę, ale nie potrafiła się powstrzymać, zresztą i tak ją tak wszyscy odbierają, wiele nie straci. Zamknęła oczy i po prostu zaczęła się śmiać. Właśnie umówiłam się z najprzystojniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek widziały moje oczy! Niewiarygodne! Czyżby właśnie w moim życiu coś zaczynało się dziać? podparła się na rękach o balustradę i lekko kołysała w rytm śpiewu ptaków i własnych myśli. Długo nie potrafiła zasnąć, czuła się tak, jakby wypiła przed chwilą dziesięć kaw. To tak jest być zakochanym? zaśmiała się. Nie tak to sobie wyobrażałam, ale przynajmniej mam powód by rano wstawać no chyba, że będę gadała do siebie przez całą noc. Coś słabo widzę jutrzejszą kartkówkę z francuskiego o Boże! Całkiem o niej zapomniałam! Ach, ta cała miłość mnie wykończy Zamknęła oczy i pogrążyła się w głębokim śnie Lekcje mijały dość spokojnie, wyjątkowo nawet nauczyciele odpuścili jej kartkówki. Ona myślała jednak tylko i wyłącznie o Kornelu o jego radosnych oczach i ciepłej barwie głosu Widziała go kilka razy na korytarzu, gdy siedział zamyślony przed szafkami. Gdy ją zauważał, za każdym razem promieniał w uśmiechu. Raz nawet już do niej chciał podejść, ale akurat zadzwonił dzwonek i musiał wejść do sali. To było naprawdę dziwne, bo czuła jakby mogła mu powiedzieć o wszystkim, rozmawiać przez całą noc albo jeszcze dłużej, a nie potrafiła zagadać cokolwiek w szkole. On chyba też jej się tak wstydził. Po lekcjach pojechała do domu. Wzięła prysznic, ładnie się ubrała, choć uważała żeby z tym nie przesadzić. Pomalowała się delikatnie i po godzinie była gotowa. Była tak przejęta tym spotkaniem, że nawet nie miała apetytu aby cokolwiek zjeść. Dzwonek do furtki zadzwonił piętnaście minut przed czasem. Żołądek podszedł jej do gardła. Czemu tak wcześnie? Czy on nie wie, że dla dziewczyny przygotowującej się do randki każda minuta jest cenniejsza niż złoto? pomyślała głośno. Poszła oddzwonić, ale na szczęście to była tylko kobieta, która przyszła spisać licznik wody. Szybko wyszła, a Klara znowu została sama. O równej 17:00 ponownie zadzwonił dzwonek. Tym razem to był już on. Stał przed progiem z bukietem różowo-żółtych tulipanów. To były jej ulubione kwiaty. Skąd on to wiedział? Wyglądał jak zwykle bardzo przystojnie. Jego brązowe włosy opadały mu uroczo na twarz. Klara miała wrażenie, że ta chwila milczenia trwała wieki. Gdy ich spojrzenia się spotkały, oboje się uśmiechnęli. - 9 -

Cześć. Mam nadzieję, że nie za wcześnie? spytał. Nie, wręcz idealnie. To dla mnie? kiwnęła pytająco głową na kwiatki. A widzisz tu gdzieś jakąś równie śliczną dziewczynę, której mógłbym je dać? uśmiechnął się szeroko i puścił jej oko. Klara czuła, że z każdą sekundą robi się coraz bardziej czerwona. Są cudowne wzięła kwiaty. Dziękuję. Poczekaj chwilę, dam je do wazonu weszła gdzieś do środka i po upływie kilku minut stała przed nim ubrana w cienką kurtkę. No to idziemy? uśmiechnął się i nie mrugnął, ale zatrzepotał rzęsami. Jak mogła przez tak długi okres czasu nie zauważyć, że ma takie piękne rzęsy? Pewnie zaśmiała się i ruszyła z najcudowniejszym chłopakiem na Ziemi. Randka upłynęła doskonale, tak jak zawsze tego chciała. Chodzili długimi ulicami pogrążeni w interesującej rozmowie. Po drodze wstąpili na lody, Klara wzięła dwie gałki: truskawkową i czekoladową, a Kornel dwie o smaku mango. Po upływie godziny, może dwóch, gdy dziewczyna myślała, że ich spotkanie dobiega końca, Kornel wziął jej dłoń. Potrafisz chodzić po drzewach? spytał. W dzieciństwie uwielbiałam to robić, ale dawno już przestałam. Co kombinujesz? Chodź, pokażę ci coś Gdy już zdyszani znaleźli się na szczycie olbrzymiego dębu, Klara zamilkła ze zdziwienia. Z tego miejsca po prawej stronie rozciągał się widok na całe miasto. Szare bloki i domy wyglądały, jakby po latach snu obudziły się i zaczęły żyć. Zachodzące słońce czerwonym światłem odbijało się od okien budynków, które unosiły się w płomieniach. Przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Po lewej zaś stronie wrogo spoglądał ogromny, ciemny las. Całość wywarła na dziewczynie tak wielkie wrażenie, że jedyne co potrafiła z siebie wydusić to: T-tu jes-st pięknie w końcu odwróciła się do Kornela. Wiedziałem, że ci się spodoba, to moje ulubione miejsce. Często tu przychodzę gdy w tym momencie Klara położyła mu palec na ustach i mocno się w niego wtuliła Klara tężała rozmarzona na łóżku, pochłonięta myślami o tym co się zdarzyło i niecierpliwa jutra. W szkole nie potrafiła w ogóle trafić na Kornela. Może miał na późniejszą godzinę? Może zaspał? Klara czuła dziwny, nieuzasadniony niepokój. Dopiero na trzeciej przerwie zobaczyła go śmiejącego się głośno z jakimiś chłopakami. Przeszła obok niego i nawet na nią nie spojrzał. Nie, to niemożliwe pomyślała. Gdy stał przy sklepiku szkolnym, podeszła tam, stanęła koło niego i nic. Przeleciał po niej wzrokiem, jakby nigdy nic i z powrotem odwrócił się do swoich kolegów. Klara była zrozpaczona, nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodziło. Kornel zachowywał się jakby jej nie było, a przynajmniej jakby jej nie znał, a przecież wczoraj było tak cudownie. Co złego zrobiła? Nic z tego nie rozumiała i najchętniej schowałaby się gdzieś, gdzie nikt by jej nie znalazł i gdzie by mogła całą swoją złość wylać z siebie. Jednak gdy ochłonęła, zaczęła myśleć racjonalnie i postanowiła, że musi się dowiedzieć co takiego się stało, że Kornel zachowywał się tak, jak się zachowywał. Przecież nie można tak bawić się ludzkimi uczuciami, a w szczególności uczuciami osoby szaleńczo zakochanej. Musiała coś z tym zrobić. Szkoda tylko, że pani z francuskiego nie zrozumiała, że Klary nie obchodzą w tej chwili jakieś francuskie słówka i ma o wiele ważniejsze sprawy na głowie. Tym sposobem zarobiła kolejną dwóję. Na następnej przerwie Klara zobaczyła coś, czego najbardziej się obawiała. Kornel stał przy szafkach i rozmawiał z jakąś dziewczyną. Ale to z jaką! Z jej koleżanką z klasy, z którą siedzi na biologii i matematyce. Zdenerwowana dziewczyna nie wiedziała, co ma robić. W końcu usiadła na parapecie przed salą, w której miała mieć lekcję. Już miała założyć słuchawki i puścić jakąś smętną piosenkę (zawsze takich słucha, jak ma chandrę), gdy nagle zauważyła nie do końca włożony jakiś notes do plecaka Julii. Spokojnie, tak aby nie zwracać na siebie uwagi innych, wyciągnęła go. Kto normalny nosi do szkoły pamiętnik? pomyślała. Otworzyła go na zakładce i trafiła na opis dzisiejszego dnia. 28 maja Nienawidzę go! Najchętniej bym go ach. Boże, ja wariuję, trzymajcie mnie, bo zaraz jak go dorwę mamy się spotkać dzisiaj o 18:00, w tym lesie na obrzeżach miasta. Powiem mu wszystko co o - 10 -

tym myślę. Jak mógł mnie tak upokorzyć? Przed wszystkimi jego kolegami, którzy mnie tak szyderczo wyśmiewali! Już naprawdę nie mam siły do tego wracać, ale muszę z nim to wyjaśnić raz na zawsze. Klara bała się o Kornela, nieważne było dla niej co zrobił. Nie mogła dopuścić do tego, aby mu się coś stało. Postanowiła, że przyjdzie do tego lasu i zobaczy co się stanie. Po lekcjach, które dłużyły się jej jak nigdy Klara pojechała do domu. Tam nie wiedziała w co włożyć ręce. Nie potrafiła usiedzieć spokojnie w miejscu, nie mówiąc już nawet o nauce. O 17:30 wyszła z domu, nie jechał tam żaden autobus, więc musiała iść pieszo. Na miejscu była kilka minut po czasie. Dziewczyna nie wiedziała gdzie ma iść, jej nogi same ją prowadziły w głąb lasu. Czuła się jakby w ogóle nad nimi nie panowała. Po chwili marszu, który z każdym krokiem robił się szybszy, doszła do małej polanki. Nie miała pojęcia skąd się tu w ogóle wzięła. Było tak cicho, że słyszała własne bicie serca. Nie widziała ani Julki, ani Kornela. Już zawiedziona miała odchodzić, gdy ujrzała paręnaście metrów od niej fioletową bluzę chłopaka. Zamknęła oczy, bo spodziewała się najgorszego. Gdy je otworzyła, krzyknęła z przerażenia. Pod jej nogami leżał Kornel. Był cały we krwi. Klara zaczęła płakać, cała drżała, zatkała sobie rękami uszy i zaczęła biec. Nie wiedziała co ma robić, była zbyt bardzo spanikowana, żeby logicznie myśleć. Ucieczka była jedynym wyjściem jakie w tamtej chwili widziała. Biegła przed siebie, przez łzy nic nie widziała. Gdy wybiegła z lasu i zdyszana zatrzymała się przed witryną sklepową, zamarła w bezruchu. Zobaczyła w swoim odbiciu twarz Julii. Była cała zakrwawiona, a w ręku trzymała nóż. Na widok ten zaczęła panicznie krzyczeć i płakać. Pobiegła jak najszybciej do domu, kryjąc twarz w rękach. W mieszkaniu na szczęście nikogo nie było. Weszła do swojego pokoju i z rozmachem wyciągnęła pamiętnik spod materaca. Szybko go wertowała, aż otworzyła na dzisiejszym dniu. Chwila, dzisiaj jest dwudziesty ósmy, jestem pewna, a mój ostatni wpis jest z poniedziałku, dwudziestego siódmego. To w takim razie gdzie się podziały dwa ostatnie dni, w których spotkałam Kornela?! Przecież we wtorek go poznałam, a wczoraj byłam z nim na randce! spojrzała na kalendarz. Ale dzisiaj jest wtorek powoli zaczynała wszystko rozumieć. Zaczęła przewracać kartki, aż doszła do września. Zaczęła czytać, było tam mało istotnych informacji, lecz gdy doszła do pewnego zdania, znieruchomiała. Brzmiało ono tak: Poznałam bardzo miłą dziewczynę Lenę. Siedzę z nią prawie na wszystkich lekcjach, oprócz biologii i matmy, wtedy niestety muszę siedzieć sama. To zdanie wystarczyło, żeby wszystko zrozumiała. Skuliła się na łóżku i zaczęła płakać z głową wtuloną w kolana. Czuła jak jej spodnie robią się mokre, lecz nie przestawała. Chciała tak zostać na zawsze, aby nie musieć widzieć tych wszystkich oskarżycielskich spojrzeń, które na pewno ją kiedyś dopadną. Widziała przed oczami wścibskie sąsiadki, które na jej widok z pogardą kiwają głowami. Nie dziwiła im się, ona też nie chciałaby mieszkać z morderczynią. - 11 -

MAYFAIR Autor: Marta Dziuba Annę Wenner ze snu wyrwał odgłos kropli deszczu uderzających w zabytkowy dach kamienicy na Old Ford, gdzie mieszkała od niecałych trzech lat. Studia zmusiły ją do przeprowadzki z obszernego, rodzinnego domu w hrabstwie Yorkshire do ciasnego mieszkanka na poddaszu w stolicy, w celu znalezienia pracy godnej dziewczyny z dobrego domu i dziedziczki niewielkiego majątku Wennerów w końcu była najstarsza z czwórki rodzeństwa. Czy lubiła Londyn? Owszem, robił piorunujące wrażenie, gdy trzy lata temu niemalże każdego wieczoru spacerowała z niemym zachwytem po jego ulicach, ze szczególnym zamiłowaniem do Mayfair, dzielnicy dandysów, dadaistów i reszty światka niepoprawnej bohemy artystycznej sprzed lat, ale teraz zauważała też jego wady samotność w wielkim mieście, rutynowe życie polegające na przemieszczaniu się z pracy do uczelni, z uczelni do domu i z domu do baru szybkiej obsługi na późny obiad. Po chwili rozmyślań jednak Anna podniosła się z łóżka i zaczęła z lekkim ociąganiem wracać do życia dziś sobota, wypadałoby posprzątać mieszkanie a potem niestety czeka 5 godzin usługiwania kapryśnym klientom z wyższych sfer. Praca kelnerki nie jest tak łatwa, jak się wydaje. Wkładając na siebie czarną sukienkę spodni nie nosiła prawie w ogóle zauważyła, że i ta zaczyna robić się za ciasna. Cóż, siedemdziesiąt sześć kilogramów przy metrze sześćdziesiąt dziewięć wzrostu mówiło samo za siebie, że Annie daleko było do figury idealnej. Otyłość, z którą walczyła od dziecka, wraz z delikatną, piegowatą karnacją, rzadkimi włosami w kolorze rudoblond i zielonymi oczami tworzyły wygląd cherubinka z obrazów renesansowych mistrzów, co często lubił wypominać jej dziadek, nazywając ją pieszczotliwie dzieckiem Rubensa. W tej chwili, gdy myślała o ekscentrycznym dziadku, wywoływało to fale ciepłych wspomnień, jednak dziesięcioletnią Annę nieraz doprowadzało to do płaczu. Pospiesznie związała włosy i wzięła się za sprzątanie, gotowanie i robienie prania, bo do godziny czternastej, o której zaczynała pracę w francuskiej restauracji Mon petit Paris nie zastało tak dużo czasu, jak początkowo sądziła. Jej samotne życie mogłoby wydawać się całkiem komfortowe stałe źródło dochodów, mieszkanie, uczelnia i to wszystko w wieku dwudziestu trzech lat postronnemu widzowi ciężko byłoby znaleźć jakieś większe wady tej sytuacji, ale z każdym dniem egzystowanie w takiej rzeczywistości zbliżało Annę do rezygnacji z tej szczypty szaleństwa potrzebnej człowiekowi. Bo niby z kim miałaby się rozerwać? Najbliższa jej osoba na świecie, były chłopak Ron, zostawił ją w ubiegłoroczny sylwester, by po pijanemu na jej oczach całować się z inną dziewczyną informując, że tak naprawdę nigdy nic do niej nie czuł i trzeba skończyć się oszukiwać, że kiedykolwiek to się zmieni. Do tej pory słysząc lub widząc gdzieś fajerwerki nad Londynem, łzy napływały jej do oczu, a serce zaczynało szybciej bić, jakby samo chciało boleśnie przypomnieć o Ronie, którego ona kochała naprawdę szczerym uczuciem. Przyjaciół nigdy nie miała- ani jako zakompleksiona dziewczynka wychowywana do szóstego roku życia w majątku Wennerów, która przekonała się na własnej skórze, co to znaczy bezwzględność i złośliwość innych dzieci, ani jako równie zakompleksiona dwudziestotrzylatka, odrzucana z tych samych powodów nie należała do studenckiej elity długonogich, wysokich dziewczyn zaopatrujących się w kreacje na Oxford Street kosztem braku jedzenia przez tydzień. Zbliżał się uniwersytecki koniec roku i jednocześnie więcej wolnych dni, których Anna z całego serca nienawidziła bezczynność wzbudzała u niej napływ nostalgii za starymi czasami w Yorkshire. Nauczycielka etyki namawiała wszystkich do wzięcia udziału w wolontariacie w londyńskich szpitalach, bo ciągłe protesty znacznie uszczupliły liczbę osób gotowych wesprzeć chociażby dobrym słowem pacjentów, których data śmierci była już niemal przewidziana. Rozpaczliwie potrzebując zajęcia na lato, Anna postanowiła zapisać się jako chętna. Do formularza wpisała oprócz zwykłych danych również zainteresowania, żeby łatwiej było wyszukać pacjenta, z którym miałaby się idealnie porozumieć. Anno, twoją podopieczną będzie pani Maria del Juarez, chora na nowotwór płuc. Myślę, że znajdziecie wspólny język, a z twojej strony liczę na przekonanie pani del Juarez do zerwania z nałogiem palenia, bo ta kobieta sama się zabija, choć uparcie próbuje nam wmówić że nie jest masochistką! mówiła pani Devert z etyki. Gdy Anna pierwszy raz wchodziła do szpitala na Old Fort, zaledwie kilka przecznic od jej kamienicy, nigdy nie powiedziałaby, że w krótkim czasie tak przywiąże się do tego miejsca. Pierwszy szok przeżyła wchodząc do sali, w której leżała pani Maria, potem było tylko lepiej. Anna? usłyszała niski, chrapliwy głos. Wejdź kochanie! Czekam na ciebie od rana! - 12 -

Na łóżku siedziała drobna, chuda kobieta z rzadkimi, ale długimi stalowoszarymi włosami spiętymi w kok. Miała przenikliwe ciemnobrązowe oczy i lekko krzywy uśmiech, w ustach trzymała papierosa, a jej dłonie zdobiły niezliczone ilości pierścionków i bransoletek. Opary dymu wokół łóżka dodatkowo nadawały jej niesamowitego wyglądu. Witaj moja droga! Nie mogłam się doczekać aż będę miała możliwość wygadania się komuś przed moją rychłą śmiercią, a lekarze wiecznie nie mają czasu powiedziała uśmiechając się szeroko i jej twarz na chwilę straciła szarawy, pergaminowy odcień. Dzień dobry pani del Juarez, ja również się cieszę, bo słuchanie sprawia mi osobiście o wiele więcej radości niż mówienie, więc chyba dobrali nas naprawdę trafnie! Ależ nie mów do mnie pani czuję się wtedy tak staro, a mam przecież tylko 76 lat, a poza tym do końca życia nie potrafię się przyzwyczaić do nazwiska po moim mężu. Kochany Salvador był rodowitym Hiszpanem z Sewilli, cudowny człowiek. Ale wracając do tematu, to proszę, mów mi Maria, broń Boże nie pani del Juarez. Dobrze, jak sobie pani życzy zapewniła Anna. Mąż mieszka w Londynie czy w Sewilli? Och, moja droga, mój Salvador nie żyje od 16 lat! Dożył cudownego 81 roku życia, w tym ostatnie lat ze mną. Niezwykły człowiek, niezwykły. Niski, długowłosy, z ciemnobrązowymi oczami, a z charakteru można go opisać jednym słowem artysta. Był rzeźbiarzem i wielkim pasjonatem postmodernizmu. Potrafił nie wychodzić z pracowni przez 3 dni i bez jedzenia i picia tworzyć kolejne arcydzieła. W latach 70. mieliśmy świetnie prosperującą pracownię artystyczną ja działałam jako grafik, on rzeźbiarz, ale nasze usługi wykraczały daleko poza te dwie specjalizacje. Kłóciliśmy się niemal codziennie, awanturowaliśmy się o byle błahostkę, rzucaliśmy ze złości przedmiotami, ale byliśmy od siebie zależni pod każdym względem, jako artyści- nasz związek miał niesamowity wpływ na to, co tworzyliśmy- i jako zwykła para, w której żona gotuje obiad, a mąż reperuje zepsute sprzęty domowe. Zginął w rodzinnej Sewilli, podczas lotu na paralotni dostał ataku astmy i udusił się. Mój Salvador. Maria przerwała na chwilę i z jej twarzy zniknął szarmancki uśmiech. Ale ja tak mówię i mówię, a może ty chciałabyś coś o sobie powiedzieć? Moje opowieści na pewno by pani nie wciągnęły, bo moje życie jest nudne, przewidywalne i jak dla mnie, smutne. Ależ kochanie, nigdy nie pomyślałabym czegoś takiego! Pamiętaj, to ty sama decydujesz czy twoje życie jest smutne, nudne i przewidywalne. Nie chcę cię zmuszać do zwierzenia mi się, ale myślę, że to pozwoliłoby nam się jeszcze lepiej dogadywać. powiedziała Maria dobrotliwym tonem, po czym Anna opowiedziała jej o dzieciństwie w majątku Wennerów, dorosłości w Londynie, związku z Ronem, uczelni i pracy w francuskiej restauracji. Reszta dnia upłynęła Annie na rozmowach z Marią, bo chora nie chciała żadnej pomocy w kwestii fizycznej. Nie mogła uwierzyć, że potrafiła tak zżyć się z osobą, którą poznała zaledwie kilka godzin temu, ale jednego była pewna- Maria del Juarez nie była zwyczajną pacjentką szpitala na Old Ford, czekającą potulnie w sterylnym wnętrzu na zapowiedzianą śmierć. Następnego dnia Annę przywitała pusta sala, a po wypytaniu pielęgniarek dyżurujących okazało się, że Maria jest na rutynowych badaniach płuc. Po 45 minutach czekania Maria została przywieziona na wózku inwalidzkim i na jej widok zaczęła się przepraszająco uśmiechać. Wybacz, że musiałaś czekać, ale ci ludzie uparli się robić ze mnie ostatnią ofiarę i wozić na wózku, który wzbudza we mnie najwyższe obrzydzenie! Nie jestem na tyle stara i schorowana żeby bawić się w takie teatrzyki!- westchnęła zdegustowanym tonem Maria. Mario, to dla mnie żaden problem posiedzieć chwilę na korytarzu, przecież tu chodzi o twoje zdrowie. Bolesna prawda jest taka, że moje zdrowie jest nie do odratowania, ale i tak nie odstawię papierosów. My, angielska bohema, nie potrafimy żyć bez naszego najpopularniejszego atrybutu, czyli kłębów tytoniowego dymu, kochanie! W szpitalu niby to zabronione, żeby palić, ale dla mnie, męczącej się jeszcze tylko kilka miesięcy, zrobili wyjątek!- dodała ze śmiechem. Po chwili rozmowy o chorobie, wyjściu z ulubionego nałogu i niepewnej przyszłości tematy znów zeszły na to, co zajęło Marii całe życie i stanowiło niespełnione marzenie Anny, czyli sztukę. W latach 70. Salvador dużo podróżował po świecie szukając inspiracji do wielkiej instalacji kolaży charakteryzujących początki postmodernizmu. 2 razy udało mu się spotkać z Andym Warholem, naszym wspólnym największym guru. Ja widziałam Andy ego tylko raz w życiu, w Nowym Jorku, gdy przebiegał przez ulicę w stronę swojego studia. Mistrz powiedziała zamyślonym tonem Maria. Chciałabym wrócić kiedyś do tamtych czasów, gdy naszą pracownię na Mayfair odwiedzali najlepsi, - 13 -

a teraz musi stać pusta, bo od czasu mojej choroby nie ma kto ją prowadzić, a miejsca, w którym tyle przeżyliśmy nie oddam byle komu. Nagle przerwała, kaszląc cicho i trzymając się za bok. Na jej twarzy wystąpił wyraz bólu przypominający mimo wszystko o nowotworze. Skóra na całym ciele przybrała szarawy odcień. Po chwili Maria opadła na poduszki z zamkniętymi oczami i odezwała się słabym głosem: Tego nienawidzę najbardziej. Ataki kaszlu zdarzają się rzadko, ale wykańczają mnie bardziej niż chemioterapia. Przykro mi że musisz patrzeć na takie rzeczy dodała po chwili. Jestem tu po to, żeby ci pomóc, nie możesz być smutna, sama mi powtarzasz że trzeba się cieszyć życiem, Mario! Chciałabym ci jakoś ulżyć, ale nic nie mogę zrobić Pomagasz bardziej niż te wszystkie świństwa, które muszę łykać i zastępy lekarzy! Maria wreszcie się uśmiechnęła. Od czasu wizyt w szpitalu życie Anny zaczęło się w dziwny, ale na swój sposób pozytywny zmieniać. Otyłość przestała jej przeszkadzać, akceptowała to jak wygląda. Spacery na Mayfair w celu obejrzenia pustych witryn pracowni państwa del Juarez były jej codziennym rytuałem, a wieczorne kolacje w barze obok pracowni, w której bywała stała klientela od czasów założenia go w latach 70. równie mocno uzależniały. Przez 2 miesiące zdrowie Marii było stabilne, aż do pamiętnego wrześniowego wieczoru, gdy podczas spaceru Anna dostała telefon ze szpitala, że proszona jest o natychmiastowe przybycie na Old Ford. Gdy zdenerwowana weszła do szpitala i spytała o Marię, lekarz z kamienną twarzą zakomunikował, że nowotwór już wygrał, mimo że pacjentka jeszcze żyje. Pani del Juarez prosiła, aby panią wezwać, bo zdaje sobie sprawę z tego, że jest już umierająca i chciała się pożegnać, ustalić kwestię testamentu w pani obecności. Po tym, jak zobaczyła Marię leżącą niemal bezwładnie na łóżku szpitalnym, nie umiała ukryć łez w oczach. Przywiązała się do niej jak do drugiej matki, przyjaciółki, siostry. Nie płacz kochanie, to nie czas i okazja na twoje cenne łzy powiedziała cicho Czuję że umieram, ale nie poddaję się temu. Nie boję się śmierci i tego, co nastąpi. Tak samo nigdy nie zdecydowałabym się na eutanazję, bo za bardzo kocham życie, mimo że teraz już naprawdę cierpię. Chciałabym ci przekazać coś, co stanowiło wielką część mojego życia pracownię na Mayfair. Nie wzbraniaj się tłumacząc, że nie zasługujesz jako osoba, którą krótko znam i do tego nie będąca krewnym. Daję ci ją, bo wiem, że i ja będę szczęśliwa, że pracownia jest w rękach kogoś, kto kocha sztukę równie mocno jak ja i mój Salvador, jak i ty będziesz szczęśliwa mogąc tworzyć coś nowego w miejscu z historią. Dziękuję ci za poświęcenie, z jakim tu przychodziłaś codziennie i cierpliwe słuchanie tego, o wreszcie mogłam z siebie wyrzucić. Dziękuję całym sercem. To ja powinnam dziękować, bo dzięki tobie, Mario, zrozumiałam na nowo co to znaczy radość z życia i indywidualizm. Pracownia będzie działać na nowo, zrobię wszystko, żeby tak się stało powiedziała ze łzami Anna, przytulając kruche ciało Marii i całując ją w policzek. Maria del Juarez umarła spokojnie, podczas snu, w nocy 17 września. Anna Wenner czuwała przy niej cały czas. Po śmierci zorganizowano pogrzeb, na który przybyło wiele niszowych artystów ubiegłego wieku, a sama Maria spoczęła spalona w urnie obok ukochanego Salvadora, z nieodłączną biżuterią i oczywiście papierosem. Gdy miesiąc później pracownia na Mayfair powoli zaczynała funkcjonować jak za dawnych lat, mimo utraty powierniczki Anna cieszyła się życiem, tak jak Maria sobie życzyła. Podczas pierwszego wernisażu poznała Vince a, holenderskiego emigranta, którego zauroczył klimat pracowni i jej właścicielka. Zaczęli wspólnie prowadzić interes, a Vince zaproponował Annie wprowadzenie się do jego mieszkanka, jeszcze mniejszego od kawalerki Anny, ale za to zaledwie w odległości trzech przecznic od pracowni. Praca ta nie dawała im pieniędzy na ekskluzywne podróże czy garderobę, ale zapewniała o wiele więcej. Vince kochał Annę za kreatywność i zielone oczy, nadwaga zaś nie stanowiła dla niego żadnej wady wyglądu; jej kobieca sylwetka jeszcze bardziej go przyciągała. Wolontariat w szpitalu zmienił całe dotychczasowe życie Anny, pomoc Marii tak naprawdę miała działanie obustronne to ona czuła się uleczona, a artystka trafiła do lepszego świata, gdzie już nigdy nie będzie musiała rozstać się z Salvadorem. - 14 -

HOLOMARTIX Autor: Artur Jaroszyński Wgląd w przeszłość to możliwe! Po pięciu miesiącach współpracy chemików, elektryków, inżynierów i fizyków korporacja Interline zbudowała przełomowy wynalazek program do oglądania wydarzeń z przeszłości. Zespół wynalazców programu Holomatrix z radością poinformował, że intensywna praca trwająca przez siedem miesięcy dobiega końca. Niebawem ma się odbyć próba decydująca o powodzeniu programu. Poniżej przedstawiamy wywiad naszego reportera z kierownikiem produkcji programu Holomatrix, Jeffrey em McKinnonem. Jakie korzyści przyniesie coś takiego? Nasz zespół myślał o oddaniu go w ręce policji, ponieważ dzięki niemu można wyśledzić w błyskawicznym tempie sprawcę każdego morderstwa, rozboju czy jakiegokolwiek innego przestępstwa. Jeśli wszystko pójdzie sprawnie, będzie możliwe uwolnienie nawet całej Wielkiej Brytanii od wszelkich zbrodni. Jaka jest zasada działania takiego programu? Jest to urządzenie generujące odrealnioną rzeczywistość, jakby odosobniony wymiar stanowiący odbicie naszej teraźniejszości, do którego może w danym przedziale czasowym mieć wgląd jedna osoba, mogąca w ten sposób poznać autentyczną przeszłość. rozmawiał: Jerry Watson Wiosna 2018. Za oknami gałęzie drzew wyginał rześki, wiosenny wiatr. Londyn w Wielkiej Brytanii kwitł coraz bujniejszą florą, a kreska na termometrze po długo oczekiwanym końcu zimy przekroczyła wreszcie próg sześćdziesięciu stopni Fahrenheita. Dwudziestego czwartego kwietnia na szczycie Big Bena wybiła godzina szósta rano. Ulice wypełniły się samochodami, a pasma latarń zgasły. Słońce wychyliło się znad gmachów, a ptaki wesoło ćwierkając, patrolowały wybrzeża rzeki Tamizy, przy której stał oszklony drapacz chmur wraz z ogromnym szyldem ukazującym napis: INTERLINE CORPORATION. Ciepłe promienie słoneczne wpadały do obszernego gabinetu na trzecim piętrze, oświetlając biurko, regały ze stosami papierów, stoły montażowe zajmowane przez fragmenty maszyn, alternatorów, prądnic, układów scalonych oraz kartek z obliczeniami, a na środku prawie pustej ściany przeciwległej do okna wisiał obraz Futuristic Ghetto szwedzkiego artysty Andrée ego Wallina, a obok wisiał zegar, którego wskazówki tworzyły równą, pionową linię. Na suficie wisiał archaiczny, mosiężny, zmatowiały już żyrandol. Już od piętnastu minut za owym biurkiem z rozłożonymi brulionami, brudnopisami i arkuszami z obliczeniami i filiżanką mocnej kawy siedział pomarszczony mężczyzna, miał około pięćdziesięciu lat, zakola na łysiejącej głowie, zmrużone, niebieskie i podkrążone oczy i haczykowaty nos zanurzony w notatkach. Miał na sobie okulary-połówki w cienkich oprawkach, szary, idealnie skrojony garnitur i długopis w ręku, którym skrobał coś zawzięcie na kartce papieru. Jego spokój zmącił człowiek, który wpadł bez zapowiedzi do owego pomieszczenia. Dzień dobry, Leo! Pan Jackson podskoczył i ujrzał w drzwiach człowieka w białym kitlu i z gazetą w ręku, młodszego, bez zmarszczek, o jasnych włosach i niebieskich oczach. Nie strasz, Abner. Widziałeś dzisiejsze wydanie The Times? spytał Abner. Skąd ty wziąłeś dzisiejsze wydanie o tej porze? Maggie prenumeruje, pożyczyłem na chwilę. Na stronie szóstej już o nas napisali: Wgląd w przeszłość to możliwe!. Chcesz poczytać? Później, mam ważną robotę. Wiesz co, nie wiem o co im chodziło, żebyśmy się tak wcześnie w pracy stawiali westchnął. Ale porozmawiam z Jeffreyem, może będzie się dało to zmienić. Abner usiadł obok i spytał: Nad czym tak medytujesz? - 15 -

Ciągle nie mogę się doliczyć, ile kulombów 1 w obecnym stanie zużywanej energii stworzy dane natężenie światła. W lumenach 2? W kilolumenach, już ci mówiłem, że coś takiego strasznie dużo energii potrzebuje. A to dlaczego liczysz w kulombach, a nie amperach? Bo to jest ilość amperów na sekundę, a muszę wiedzieć, ile amperów będzie pobierało w przedziale czasowym. Poproś Billa o pomoc, on ci to w kilka sekund zrobi. Ewentualnie przelicz to na kiloamperogodziny, łatwiej się liczy bez tych wszystkich zer na końcu. A o układzie SI to już nie pamiętasz? Ee no tak, racja, ciągle zapominam. Chociaż nie rozumiem, dlaczego cały świat przyjął układ SI, a Amerykanie nie. Chcieli być oryginalni, czy co? Wiesz jacy oni są. Robią wszystko byleby udowodnić, że są lepsi od całej reszty. A my to możemy spokojnie zignorować, bo przecież wiemy, że jesteśmy najlepsi Leo uśmiechnął się pod nosem. Zostaw gazetę na regale, zaraz to skończę. I przy okazji zainstaluj mi tego Daltona 3, bardzo by mi się teraz przydał. Dzisiaj nie bardzo, zajęty jestem odrzekł Abner ale wieczorem chyba znajdę czas. Do wieczora już zdążę to sam policzyć, trudno, zajmij się swoją robotą. Abner położył gazetę z otwartą szóstą stroną na regale i udał się na pierwsze piętro. Ledwo zdążył wejść do laboratorium, a tam zespół chemików chciał jak najszybciej ogłosić dobrą nowinę o ukończeniu wzorca chemicznego, dzięki któremu zachodząca reakcja pozwoli odtworzyć przeszłość. No, wyrazy uznania! zawołał z podziwem. Lewis, a wiesz, jakie najstraszniejsze słowo wśród fizyków kwantowych? Jakie? spytał z zaciekawieniem Lewis. Ups!. Obaj wybuchnęli śmiechem. Lewis był najmłodszym udziałowcem produkcji programu Holomatrix i, tak samo jak Abner, cechował się beztroską i poczuciem humoru, mimo wykonywanego zawodu. Możliwe, że nawet dzisiaj program będzie gotowy do użytku powiedziała Maggie. Tymczasem Lewis podszedł do mikroskopu elektronowego i patrzył przez niego przez chwilę. Po chwili zawołał: Jasny gwint! Ewakuacja! Szybko! Wszystkich w pomieszczeniu ogarnęła panika, a gdy Maggie zawołała: Co się stało?! Lewis wybuchnął śmiechem i wykrztusił: Przepraszam już nie mogłem się powstrzymać Abner ponownie się roześmiał razem z Maggie i Frankiem, a Donald i Eva posłali mu mordercze spojrzenie. Wtedy do laboratorium wpadł przestraszony Leo i wydyszał: Co się stało? Uciekamy? Nie, już opanowaliśmy sytu Lewis nie był w stanie dokończyć zdania pod wpływem kolejnej salwy śmiechu. Nie wyglądacie na grupę doktorów pracujących dla Interline Leo spojrzał na nich z ukosa przesuwając wzrok kolejno po każdym i wyszedł. Zapadła kilkusekundowa cisza, którą w końcu Frank przerwał: Co jeszcze nam zostało do skończenia? Raczej: ile jeszcze zostało do skończenia? zawołał Leo zza drzwi. Przez następną część dnia panowała luźna atmosfera. Około godziny siedemnastej, gdy już prawie cały zespół był w komplecie, po przeszło dziewięciu godzinach ciężkiej pracy umysłowej jedynie z półgodzinną przerwą na obiad Leo wpadł do laboratorium ogłosił zadowolony, że w końcu może zrobić sobie przerwę w myśleniu. Usiadł na najbliższym wolnym krześle, oparł się na łokciu i sennym wzrokiem począł wpatrywać się w blat. Abner się dosiadł do niego i spytał: To ile ma być tych kilolumenów? Cztery i dwie dziesiąte odrzekł Leo zmęczonym głosem. To co, robimy próbę? Najpierw musimy wezwać Jeffreya. Jest jakiś ochotnik? spytał głośno Abner. 1 Kulomb jednostka ładunku elektrycznego przepływającego w ciągu jednej sekundy. 2 Lumen jednostka miary strumienia świetlnego. 3 Dalton program komputerowy służący do obliczeń kwantowo-chemicznych. - 16 -

Ja mogę się poddać próbie zawołał Lewis. Tylko jak oślepnę, kupujecie mi trylogię Władcy Pierścieni jako rekompensatę. Dzwonicie po tego Jeffreya? Jeffrey był czterdziestodwuletnim biznesmenem i kierownikiem produkcji programu Holomatrix. Stanowił on siłę napędową stojącą za powstawaniem całokształtu konceptu. Zajmował się on głównie stroną praktyczną, rozwiązywaniem problemów, zapewnianiem warunków, materiałów oraz sprzętu, zatrudnianiem osób współodpowiedzialnych za rozwój projektu i wszystkim, dzięki czemu może on powstawać. W dniu ukończenia przebywał na konferencji biznesowej kierowników wszystkich oddziałów Interline, w sprawie zagospodarowania dwudziestu tysięcy dolarów, które pozostały z rezerwy na projekt ArtistCompose otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Interaktywnej w Nowym Jorku. Interline Corporation jest przynoszącą miliardowe zyski korporacją o bardzo szerokiej działalności, współpracującą z bardzo wieloma innymi korporacjami nad realizacją wielkich projektów mających wpłynąć na dalszy rozwój sztuki, techniki i gospodarki. Jest ona największym na świecie konglomeratem medialnym, technologicznym, internetowym, gospodarczym i przemysłowym, a bardzo wiele jej realizacji zostało wykonanych na skalę międzykontynentalną, niektóre nawet na światową. Zrzesza ona praktycznie wszystkie dziedziny nauki. Założycielem i obecnym dyrektorem Interline jest Alfred Donovan Amerykanin niemieckiego pochodzenia, miliarder posiadający układy wśród najwyżej położonych osobistości. Projekt Holomatrix jest zaledwie liściem u korony drzewa szczytnych dokonań całego koncernu posiadającego obecnie dwadzieścia osiem tysięcy stałych pracowników. Do największych zasług Interline Corporation należą: rozwój przemysłu filmowego i doskonalenie techniki produkcji filmowej we współpracy z Warner Bros., skonstruowanie platformy magnetycznej umożliwiającej lewitację we współpracy z CERN, budowa ekologicznych elektrowni na terenie Rosji wdrożenie do produkcji pędzla RGB pozwalającego na zeskanowanie koloru z dowolnego przedmiotu i malowanie tymże kolorem oraz rewolucyjnego narzędzia do rzeźbiarstwa, zorganizowanie na Węgrzech kampanii na skalę całego państwa przeciwko podwyżkom cen wody, zbudowanie na terenie całej Rosji, Chin oraz ekologicznych elektrowni, instalacja w dwudziestu wsiach na terenie Wielkiej Brytanii darmowego, bezprzewodowego Internetu, podjęcie współpracy z News Corp. i rozpowszechnienie dziennika The Times na całym świecie, doskonalenie reżimu w państwach Unii Europejskiej o kilkukrotne usprawnienie metod działania partii politycznych oraz współdziałanie tychże państw (przede wszystkim wspólna polityka obronna i zagraniczna), obrona lasów amazońskich przed dalszym wycinaniem na mocy argumentu, że wytwarzają one dwadzieścia procent światowego zasobu tlenu, a także udoskonalenie procesorów Intel o zmniejszenie ich rozmiarów bez zmieniania szybkości. Ową korporację można uznać za najbardziej pożyteczną dla ogółu ludzkości oraz taką, która najwięcej osiągnęła. Jeffrey McKinnon po otrzymaniu telefonu o zbliżającej się próbie programu wymknął się dyskretnie z sali konferencyjnej i niezwłocznie udał się windą siedemnaście pięter w dół. Wszedł do wyznaczonej sali gdzie grupa naukowców przygotowywała urządzenie do testu. W szczelnie zamkniętej i bardzo ściśle chronionej sali nie było żadnych okien. Na czymś przypominającym fotel dentystyczny siedział Lewis Gilbert, w stronę jego oczu były skierowane dwie olbrzymie diody, wokół głowy miał aluminiową obręcz oraz przewody, które także biegły pod ubraniem do jego rąk i nóg, na karku miał założone coś z pozoru przypominające podkowę, na nos miał założoną klamrę a na uszach słuchawki separujące akustycznie od jakichkolwiek bodźców dźwiękowych. W stronę jego oczu były skierowane dwie olbrzymie diody podłączone z dwoma transformatorami Tesli. Obok był ekran wyświetlający wszystkie parametry oraz kilka innych urządzeń wspomagających działanie programu, w tym tablica rozdzielcza z przyciskami, przełącznikami, korbkami i pokrętłami, akcelerator cząstek, platformy magnetyczne, akcelerator cząstek zajmujący większość miejsca w sali oraz coś, czego Jeffrey nie potrafił nazwać dwa stalowe drągi oklejone taśmą izolacyjną, których końce Lewis trzymał w rękach. Dzień dobry! zawołał. O, jak dobrze że przyszedłeś wyraził swoje sakramentalne zdanie William już zaczynamy. Do Sali weszła Maggie trzymając w ręce strzykawkę wypełnioną przezroczystym, lekko niebieskim płynem i zwróciła się do Lewisa: Podam ci substancję psychoaktywną, mózg będzie znacznie słabiej reagował na bodźce zewnętrzne i ułatwi wgląd w program. Rozluźnij się po czym wbiła mu igłę w ramię i powoli naciskała na tłok strzykawki. Mam nadzieję, że pamiętacie o naszej umowie wtrącił Lewis, a potem wskazując na coś podobnego do przyciemnianych okularów pływackich spytał a to na co? - 17 -

Na oczy. Zapobiegnie urazom wzroku odparła Maggie. Trzeba ci odłączyć wszystkie zmysły z wyjątkiem wzroku. Były to okulary ochronne zbudowane z nanorurek węgla i aerożelu, które miały kolor bardzo intensywnie czarny. Manipulowały one strumieniem świetlnym tak, aby przepuszczał część światła docierającego do oczu, ale aby nie przepuszczać szkodliwego promieniowania. Maggie podniosła je ze stołu i założyła mu na oczy. Widzisz coś? Ciemność widzę, ciemność odpowiedział Lewis. Uwaga, odłączamy układ nerwowy. Nie będziesz nic czuł rzekła Maggie. Jestem gotów. Uwaga Maggie przekręciła niewielkie pokrętło na owej podkowie na karku. Lewis podskoczył, skrzywił się, wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby próbował powstrzymać krzyk, a następnie bezwładnie opadł na fotel. Abner spojrzał lekko zdziwiony i szybko spytał: Co się stało? To jest normalne rzekła Julie odłączmy słuch. Lewis, wiesz co masz robić. Po czym zakręciła dwa pokrętła przy poszczególnych słuchawkach. Po czym do Donalda i Leo nadzorujących tablicę rozdzielczą powiedziała: Zaczynajcie. Leo zaczął szeptać pod nosem: Pole magnetyczne agregat diody czytnik wypowiadając każde słowo przełączał coś na tablicy sterowniczej start! Przez drągi zaczęło przechodzić napięcie, akcelerator cząstek zaczął szumieć i wibrować, a między cewkami były widoczne wyładowania elektryczne. Diody się żarzyły coraz mocniej, a ciało Lewisa zaczęło drżeć, a mięśnie napinać, jedynie głowa pozostała nieruchoma, przytrzymywana przez obręcz. Diody w końcu rozjarzyły się bardzo ostrym światłem, a na ekranie zaczęły się pojawiać strzępy odczytu z mózgu Lewisa. Obraz był prawie czarny, rozmazany i przedstawiał bezkształtne, kolorowe plamy. Po około dwóch minutach zaczął się wyostrzać. Zespół oczekiwał w nerwach na to, co stanie się za chwilę. Gdy po trzech minutach obraz na ekranie całkowicie się wyostrzył, wyświetlał oszklony drapacz chmur wraz z ogromnym szyldem ukazującym napis: INTERLINE CORPORATION. Nagle obraz się rozmył i ponownie wysotrzył, tym razem pokazując gabinet Leo. Siedział on za biurkiem i skrobał coś zawzięcie na kartce papieru, tyle że wszystko działo się wspak. Na jego kartce znajdowały się obliczenia, wykresy, odręczne schematy, tyle że wyglądało to tak, jakby podążał długopisem wdłuż czarnych linii, a tusz znikał. Po chwili do pomieszczenia wszedł Abner, który zabrał z regału gazetę otwartą na szóstej stronie. Obraz na ekranie ponownie stał się niewyraźny i w następnej scenie naukowcy obserwowali ulicę, na której samochody jechały do tyłu, a wśród nich John wjeżdżał w boczną uliczkę i zatrzymał się na miejscu parkingowym, wysiadł z samochodu i tyłem szedł w stronę domu, ściągał kurtkę, zaczął wyciągać śniadanie z ust i położył je na talerzu, zwrócił herbatę do kubka, chwycił dzbanek z herbatą i gdy zaczął go trzymać nad kubkiem, herbata wzleciała w górę i wlała się do dzbanka. Następna scena ukazywała Abnera, jak we własnej łazience wypłukiwał usta po umyciu zębów, woda z umywalki wlatywała mu do ust i ze szczoteczki zbierał pastę do tubki. Wystarczy odezwał się Leo on może nie znieść tak długiego pobytu pod napięciem. Gdy wyłączył diody, obraz przekazywany z mózgu natychmiast zniknął. Maggie odpięła ręce i nogi od fotela, zdjęła Lewisowi obręcz, podkowę, słuchawki i przewody z głowy. Wyłączał kolejne urządzenia składowe programu, a Lewis stopniowo się wybudzał. Gdy był już całkowicie przytomny, jeszcze lekko drżał na całym ciele i patrzył niezbyt przytomnym wzrokiem. Jest jeszcze pod wpływem środka psychodelicznego Maggie spojrzała na niego uważnie zaraz ci przejdzie. Na co się patrzycie? spytał niewyraźnie Lewis chyba dobrze mi poszło, nie? Słuchajcie, ktoś to musi powiedzieć rzekł głośno John próba zakończyła się powodzeniem! Na twarzach wszystkich naukowców pojawiła się radość, włącznie z Donaldem i Evą. Lewis, jak to jest? spytała Maggie. No cóż zaczął Lewis, a wszyscy słuchali go uważnie podczas odłączania rdzenia kręgowego, miałem wrażenie jakby wszystkie nerwy mi się uaktywniły. Przez niewielki ułamek sekundy było mi jednocześnie przeraźliwie zimno, gorąco i boleśnie. Przez kilka minut zupełnie nic nie czułem, nic nie widziałem ani nie słyszałem, jakbym prowadził wegetatywny tryb życia. Gdy udało mi się prze- - 18 -

nieść do drugiego świata, czułem jakby prąd przechodził przez cały mój organizm; miałem jakby władzę nad wszystkim, mogłem być gdzie chcę i kiedy chcę z tym, że na wydarzenia nie miałem wpływu. Ale mogłem tylko przenosić się tylko w bardziej odległą przeszłość. Kiedy przeniosłem się w dany odcinek czasu, mogłem się tylko cofnąć jeszcze dalej, nie mogłem wrócić w tę bliższą przeszłość, a im dalej się przenosiłem, tym większe czułem napięcie elektryczne. Gdy wróciłem tu z powrotem, znów poczułem przez krótką chwilę jakby wszystkie nerwy działały. Jeffrey, najbardziej uradowany ze wszystkich, odezwał się: Poinformuję naszego patrona medialnego, zdążą przed jutrzejszym wydaniem. Dziękuję wam wszystkim za współpracę, spisaliście się znakomicie. Od teraz daję wam wolne na dzisiaj. Wszyscy się pożegnali i rozeszli. Jeffrey obdzwonił wszystkich sponsorów i współudziałowców produkcji programu Holomatrix, aby zaprosić ich na pokaz działania urządzenia. Poinformował także zaznajomionego redaktora The Times o powodzeniu próby działania, wcześniej jednak odmówił dziennikarzom wstępu do sali z programem, gdyż chciał szczegółową zasadę działania urządzenia zachować w tajemnicy przed osobami z zewnątrz. Zgodnie z umową z londyńską policją tylko pięć osób z komendy miało prawo z niego korzystać: komendant, niezależny świadek oraz trzy przeszkolone osoby zajmujące się obsługą programu. Dwóch sponsorów nie mogło stawić się o siódmej rano, więc Jeffrey zdecydował, że każdy miał się zjawić na drugiej próbie o godzinie dziewiątej (ku uciesze Leo). Jedyne co go zmartwiło, to że najpierw telefonicznie umówił się z Arnoldem Hawksem na godzinę siódmą, a gdy chciał go poinformować o zmianie terminu, dzwonił kilka razy, mimo to Arnold nie odbierał. Na jutrzejszej próbie stawili się wszyscy naukowcy i sponsorzy, a nawet dyrektor korporacji Interline. Jeffrey od razu zauważył brak Arnolda. Gdyby to był któryś z pozostałych sponsorów, nie byłby aż tak zmartwiony, jednakże Arnold miał największy wkład w rozwój projektu, gdyby coś mu się stało, byłoby to największą stratą. Jego samochodu na parkingu też nie było. Ktoś wie, dlaczego go nie ma? Jak Jeffrey przypuszczał, nikt nie wiedział. Proponuję w takim razie sprawdzić, dlaczego go nie ma. Zajrzyjmy do jego przeszłości. Wszystkie procedury związane z uruchomieniem Holomatrixa zostały przeprowadzone tak samo jak wcześniej, z tą różnicą, że obraz przekazywany z programu wyświetlany był na dużym, szerokim ekranie powieszonym na suficie, aby wszyscy dokładnie obserwowali, co się działo. Lewis wybrał drogę, jaką Arnold jedzie do pracy. Tym razem ekran ukazywał skrzyżowanie na szerokiej ulicy, a światła na ekranie świeciły się na zielono. Gdy włączyło się czerwone, samochody się cofnęły i zatrzymały przed światłami. Scena ukazywała coraz dalsze odcinki drogi, aż w końcu Lewis znalazł samochód Arnolda szary Mercedes Benz T300, z otwartym na oścież oknem. Ale ów samochód stał w miejscu na poboczu, a jego właściciel się nie poruszał. Za kierownicą siedział wysoki człowiek w garniturze, miał czarne włosy, pociągłą twarz i haczykowaty nos, na którym miał okulary w czarnych oprawkach i trzydniowy zarost. Głowę miał opartą o fotel, martwy, z wyraźną raną postrzałową na skroni i strużką krwi spływającą po twarzy i szyi. Był to Arnold Hawks. Następnie zobaczył nadjeżdżający z naprzeciwka samochód Franka. Frank siedział na siedzeniu pasażera, a Howard (jeden z naukowców pracujących nad programem) był kierowcą. Także miał otwartą szybę. Jedną rękę trzymał na kierownicy, a drugą wyciągał pistolet przez otwarte okno. Celował w Arnolda. Gdy się mijali na jezdni, z głowy Arnolda wyleciał pocisk i wrócił do pistoletu, a rana zniknęła. Howard oddał pistolet Frankowi, a Arnold oprzytomniał, jego samochód ruszył w tył, rękę miał wyciągniętą przez okno i złapał wypalonego papierosa, który leżał na jezdni i wzleciał w stronę jego ręki. Złapał do ust dym z powietrza i wdmuchnął go do papierosa. Cykl się powtarzał, papieros stopniowo się wydłużał Obraz całkowicie się rozmazał i zniknął. Lewis wrócił na Ziemię. Obudził się. Nikt nie wiedział, co powiedzieć, a już najbardziej wstrząśnięci byli Howard i Frank. Całe zdarzenie było o tyle przerażające, że Arnold był bardzo ważną osobistością, której zabójstwo byłoby zbrodnią najwyższego szczebla. Ja ja nic nie wiem. Przecież nie zrobilibyśmy tego zaczął tłumaczyć się Howard. Nic nie wiesz? Jeffrey posłał mu mordercze spojrzenie ale my już wszystko wiemy. W sali zapanowała cisza. Wszystkie pary oczu były zwrócone ku nim. Producenci mieli jakby obojętne, lekko zdziwione miny. Lewis miał na twarzy obraz rozpaczy i przerażenia, John miał lekko zmarszczone brwi patrząc to na jednego, to na drugiego, Julie i Maggie miały wymalowany na twarzach wyraz niedowierzania, Abner był mieszanką rozczarowania i zrezygnowania, Donald i Eva patrzyli bardzo surowym spojrzeniem świadczącym o ich wyższości (jedynie na twarzy Evy pojawił się - 19 -

lekki grymas niedowierzania), William patrzył na nich przerażony z lekko otwartymi ustami, a Leo zmarszczył czoło, wyglądając na bardzo litościwego człowieka, dyrektor naczelny patrzył na nich tak, jakby nie do końca wiedział o co chodzi, a Jeffrey patrzył na nich z nieskończoną wściekłością. Frank był bardzo rozważny, inteligentny, a zarazem nieufny, więc już wiedział co robić. Drzwi były otwarte, a on i Howard stali najbliżej drzwi. Złapał Howarda za marynarkę od tyłu i pociągnął. Wszyscy na nich patrzyli. Howard spojrzał na niego zdumiony. Jeffrey już sięgał po telefon. Frank nie mógł dłużej czekać. Pociągnął Howarda za nadgarstek w stronę drzwi i razem zaczęli uciekać, zatrzaskując drzwi za sobą. Włączyć alarm! zawołał Jeffrey ochrona! W błyskawicznym tempie zmobilizował kogo się dało do polowania na zabójców. Rozpoczął się pościg. Howard i Frank już wiedzieli co robić. Wybiegli z sali tak szybko, jak wiek im na to pozwalał, a gdy pędzili ku schodom już słyszeli tupot ochroniarzy. Naukowcy z zespołu byli tak osłupiali z wrażenia, że nie byli w stanie ruszyć za nimi. Frank i Howard zbiegali jak oszalali po schodach, potrącając przechodniów jeszcze niewiedzących, o co chodzi. Przed wejściem do hali głównej Howard wyjątkowo mocno potrącił jednego z interesantów, którym był staruszek o lasce, zdążył tylko zawołać: Przepraszam, jestem jednym z twórców programu Holomatrix! W całym budynku uruchomiono alarm. Weszli przez automatycznie otwierane drzwi do hali głównej, gdzie zazwyczaj panował największy gwar, i gdy gnali w stronę bocznego wyjścia, wszystkie drzwi zostały zamknięte. Howard zaczął mówić zrezygnowanym głosem: No pięknie. Teraz jesteśmy w kaczej Przestań panikować zganił go Frank musi być jakieś wyjście. Przecież jesteśmy niewinni, mam zamiar to udowodnić za wszelką cenę. A gdzie ty tu widzisz otwarte wyjście? Może to duże, przezroczyste? spytał z ironią Frank. Okien tutaj nie da się otwierać! Da się, tylko musimy znaleźć coś twardego. Chyba zwariowałeś! Jesteśmy dwa piętra nad ziemią! Howard denerwował się coraz bardziej. Znajdźmy takie, pod którym jest miękko. Ech dobrze, znajdźmy coś twardego zgodził się Howard. Tuż obok nich stały dwa rzędy aluminiowych stojaków na świeżą prasę, już prawie pustych. Za drzwiami było już słychać tupot ciężkich glanów brygady interwencyjnej. Howard i Frank posłali sobie znaczące spojrzenia. Chwycili dwa najbliżej stojące i podeszli z nimi do okna. Za nim rosło wysokie drzewo, na które można było bez problemu wyskoczyć z okna, a tuż przy nim płynęła Tamiza. Dwoje drzwi w przeciwległej ścianie hali głównej otworzyło się, a z nich wybiegli uzbrojeni ochroniarze. Nie myśląc wiele na oczach kilkudziesięciu gapiów naukowcy wzięli zamach i roztrzaskali kilkumetrową szklaną płytę. Następnie cofnęli się kilka kroków i Raz, dwa, TRZY! krzyknął Howard. Wzięli rozbieg i wskoczyli na najbliższą gałąź. Howard stanął na gałęzi i balansując złapał rękami wyższej. Frank nie był na tyle zwinny i gdy noga mu się podwinęła, ześliznął się z gałęzi i złapał się jej rękami. Gdy zaczął zwisać jakieś siedem metrów nad ziemią, konar niebezpiecznie ugiął się pod jego ciężarem. Wykorzystując sto procent swojej mocy, zaczął przesuwać się w stronę pnia. Howard już był przy pniu i schodził w dół po konarach, aby pomóc Frankowi. Gdy udało im się opanować sytuację, działacze brygady interwencyjnej już schodzili po drzewie w ich stronę. Howard i z lekka obolały Frank gnali w stronę jakiegoś niewielkiego portu z motorówkami na brzegu rzeki. Dadzą za darmo twórcom Holomatrixa łódź do dyspozycji? spytał Howard. Ciekawe kto nam teraz uwierzy że jesteśmy doktorami. Zresztą w tej sytuacji nie będziemy się pytać. Wsiadamy. Do pomostu było przywiązane pięć białych motorówek. Wsiedli do pierwszej, odcumowali i natychmiast odpłynęli na pełnym gazie, ignorując awanturującego się właściciela. Grupa ochroniarzy dobiegła do pomostu w momencie, gdy motorówka z naukowcami była dwa metry od brzegu i płynęła z nurtem rzeki w stronę Morza Północnego. Sześciu brygadzistów zajęło dwie łodzie i popłynęło na pełnych obrotach za Frankiem i Howardem, a szef zorganizował blokadę drogi wodnej w trybie natychmiastowym. Frank chwycił za drążek i zwolnił. Co ty robisz?! zdziwił się Howard. Nie tak głośno! Wiem co robię. - 20 -