Większość Słowaków w konflikcie wokół Krymu stoi po stronie Putina, podobnie jak słowackie władze na czele z premierem (wkrótce prezydentem?) Robertem Fico. W Polsce reakcją na ten fakt jest zwykłe wzruszenie ramion. No i co z tego, przecież Słowacja nic w międzynarodowej polityce nie znaczy. Otóż znaczy i to więcej, niż nam się wydaje co doskonale rozumie Putin, przykładając ogromną uwagę do stosunków z Bratysławą. // Historyczne podstawy Rusofilstwo Słowaków nie wzięło się znikąd. Nasz południowy sąsiad przez prawie tysiąc lat był częścią Królestwa Węgier, które przez większą część tego okresu były państwem wielojęzycznym i dość liberalnym. Jednak w XIX wieku postawiono na przymusową madziaryzację, co zbiegło się w czasie z okresem odrodzenia narodowego Słowaków. Słowackie marzenia o niepodległości były ściśle związane z ideą panslawizmu, utożsamianego z prymitywnym rusofilstwem. Oto więc gnębią nas źli Węgrzy i habsburscy Niemcy, ale gdzieś 1 / 7
tam daleko jest wielkie słowiańskie imperium (Rosja), które ubolewa nad naszym losem i chce nam pomóc wyzwolić się od austro-węgierskiej zwierzchności. Od XIX wieku minęło już wiele lat, ale rusofilskie nastroje są żywe do dziś. Chociażby dlatego, że rusofilstwo jest integralnym elementem słowackiej idei narodowej XIX wieku, na której opiera się klasyka patriotycznego wychowania w słowackich szkołach i słowackiej kulturze. Naszą klasykę stanowi Mickiewicz i Słowacki, którzy opisują, jak bardzo polski naród był ciemiężony przez Rosję, wtrącając do tego wątek nadziei powiązanych z Francuzami. Walka z Moskalem i przykład który dał nam Napoleon Bonaparte to słowa z naszego polskiego hymnu. Na Słowacji jest podobnie, tylko w drugą stronę: rolę wroga przejmują Węgry, a rolę bratniej Francji, która powinna pomóc, choć zawiodła, pełnią właśnie Rosjanie. Antyukraińskie stereotypy Słowacja graniczy z Ukrainą, więc wydawać by się mogło, że oba narody powinny się doskonale porozumieć. Tym bardziej, że relacji słowacko-ukraińskich nie obciąża tragiczna przeszłość Wołynia i innych podobnych konfliktów. Ukrainę i Słowację łączy coś jeszcze: oba kraje mają młode tradycje niepodległości. Słowacja jest niepodległa od 1993 roku, a Ukraina od 1991. I wreszcie, oba narody łączy wspólna komunistyczna przeszłość i podobne perypetie po 1989 roku. Podczas gdy Polska od razu stała się krajem demokratycznym, na Słowacji aż do 1998 roku panowała quasi-dyktatura autorytarnego prorosyjskiego premiera Władimira Mecziara, którego można porównać z Leonidem Kuczmą. Różnica między Słowacją a Ukrainą jest w tym, że mimo tych początkowych trudności Słowacy w latach 1999-2006 przeprowadzili gruntowne reformy, dogonili sąsiadów i weszli do UE i NATO, a Ukrainie nawet po Pomarańczowej Rewolucji nie udało się powtórzyć tego doświadczenia. Niestety, mimo tej wspólnoty losów, Słowacy generalnie odnoszą się do Ukraińców niezbyt pozytywnie. Dominują negatywne stereotypy rodem ze wczesnych lat 90-tych. Wówczas na teren Czecho-Słowacji przedostały się liczne grupy ukraińskiej (i rosyjskiej) mafii, które wymuszały od słowackich przedsiębiorców haracze, zajmowały się przemytem itp. I chociaż już od 20 lat nikt na Słowacji nie widział ukraińskich mafianów, te negatywne wspomnienia pozostały. Zresztą, podobnie jest w przypadku nastawienia Słowaków do Polaków: nasi sąsiedzi wciąż utożsamiają nas z ulicznymi handlarzami i cinkciarzami, mimo że te zjawiska ustały już dwie dekady temu. 2 / 7
Słowacja jest strategicznie ważna dla Putina Słowacja pod względem politycznym i ideologicznym jest podzielona nie mniej, niż Polska i Ukraina. Z jednej strony mamy obóz prorosyjski, z rządzącym obecnie SMERem (odpowiednik Partii Regionów) i jego liderem, premierem i kandydatem na prezydenta Robertem Fico. Obóz ten wspierają liczni zwłaszcza w Kraju Żylińskim nacjonaliści pod egidą Jana Sloty (dziś poza parlamentem, coś na kształt Żyrinowskiego). Na drugim boku jest pozytywnie nastawiona do Ukrainy i sceptyczna wobec Putina inteligencja z Bratysławy i Koszyc oraz prawicowe partie, w tym te, które w latach 1998-2006 tworzyły reformatorski rząd Mikulasza Dzurindy, a w latach 2010-12 rząd Ivety Radiczovej. Błędem jest powszechne w Polsce myślenie, że mała Słowacja nic nie znaczy. Otóż znaczy całkiem dużo. Kreml już wielokrotnie kontrolował Słowację, mając w Bratysławie życzliwy sobie rząd Mecziara (1992-98 z dwoma krótkimi przerwami) oraz Roberta Fico (2006-10 i 2012-obecnie). W tych czasach Słowacja stała się faktycznie pralnią brudnych pieniędzy dla ekipy Putina i jego poprzednika (ale także Janukowycza i Łukaszenki), a także miejscem, w którym zainstalowały się rosyjskie służby specjalne i podstawione firmy, skąd następnie prowadzi się dalszą ekspansję na teren UE. Sytuacja ta została częściowo przerwana w czasach rządów Dzurindy i Radiczovej i powróciła w pełnej krasie za czasów Fico, który nie kryje swojego zachwytu nad Putinem, Łukaszenką, Janukowyczem oraz Fidelem Castro i władzami Wenezueli. Wiele osób może się dziwić, dlaczego Słowacja jest tak ważna dla Putina. Mimo małych rozmiarów, Putin i Medwedew przydzielali ogromną uwagę wspieraniu tego kraju w czasie, gdy rządzili nim prorosyjscy przywódcy: Mecziar i Fico. Mowa o wielomiliardowych projektach gospodarczych, takich jak szeroki tor z Moskwy do Wiednia przez terytorium Ukrainy i Słowacji. Słowacja służy też Putinowi jako straszak wobec Polski, na zasadzie: skoro Polska podskakuje, to my możemy zrezygnować z waszej roli tranzytowej i przenieść wszystko na zaprzyjaźnioną z nami Słowację. Dodajmy do tego, że rusofilska jest również sąsiednia Austria, gdzie Azarow, Klujew i rosyjscy oligarchowie trzymają swoje pieniądze i biznesy. Słowacja przydaje się jako państwo tranzytowe między Austrią a Ukrainą, przy czym w tej roli mogą ją wymienić (i wymieniają) sąsiednie Węgry. Słowacja może odegrać dużą rolę 3 / 7
Wszystkim, kto w tym momencie lekceważy rolę Słowacji w wydarzeniach na Ukrainie, chciałbym przypomnieć historię ukraińsko-rosyjskiej wojny gazowej z 2009 roku. Wówczas Rosja wstrzymała dostawy gazu do Ukrainy i przez Ukrainę do UE. Jednak Ukraina, podobnie jak Polska, miały zabezpieczone zapasy gazu i jego dostawy z innych źródeł na ponad 3 miesiące. Zarówno Polska, jak i Ukraina były więc dość odporne na gazowy szantaż Putina i nie musiały nerwowo podpisywać na kolanie niekorzystnych umów gazowych, podsuniętych przez ludzi Kremla. W zupełnie odmiennej sytuacji znalazła się Słowacja i Bułgaria. Oba kraje były tak zaślepione w swym rusofilstwie, że przez ostatnie 20 lat nie zadbały o elementarne zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego i dywersyfikacji dostaw ropy i gazu. Choć czasu było dostatnio. W efekcie, Słowacja na moment konfliktu gazowego była w 100% zależna od rosyjskiego gazu dostarczanego przez terytorium Ukrainy i w dodatku nawet nie potrafiła sobie zapewnić rezerw gazu we własnych magazynach, co zrobił ówczesny rząd Ukrainy. Rezerwy wystarczały wyłącznie na dwa tygodnie, więc sytuacja robiła się nerwowa. Niezależne słowackie media (SME, Tyżdeń) odpowiedzialnością za tę sytuację winiły rząd Fica i poprzedni proeuropejski rząd Dzurindy, które zlekceważyły problem i nie zrobiły niczego, by zapewnić Słowacji bezpieczeństwo energetyczne. Ale Fico przeszedł do kontrofensywy. Winą za sytuację słowacki premier obarczył rząd Julii Tymoszenko i równocześnie kilka razy ostentacyjnie spotkał się z Putinem i wyraził mu pełne wsparcie. Fico rozpoczął również dyplomatyczną krucjatę po całej Europie, z jasnym przesłaniem: Ukraińcy to złodzieje gazu, Ukraina to kraj upadły, jedyna przyczyna obecnej destabilizacji w Europie, za to Putin to gwarant stabilności. Ktoś powie: i co z tego, Holandia, Francja, Brytania i Niemcy i tak do tej pory w ten sposób myślały o Ukrainie i Rosji. Ale do momentu konfliktu gazowego była przynajmniej jakaś równowaga sił w Unii: kraje starej Unii (czyli UE-15) są mniej wrażliwe na Rosję, ale za to państwa Europy Środkowej ostrzegają przed Moskwą i apelują o wsparcie dla Ukrainy. Antyukraińska krucjata Roberta Fico w 2009 roku zrujnowała tę narrację. Oto Zachód się przekonał, że nawet Europa Środkowa jest podzielona w tych sprawach i tylko głupia Polska wspiera Ukrainę i jest antyrosyjska, a już sąsiednia Słowacja ma odmienny pogląd na te sprawy taki jak Holandia czy Brytania. Czyli Putin ponad wszystko. Dziś mało kto o tym pamięta, ale to właśnie działania Roberta Fico wpłynęły na to, że Julia Tymoszenko tak szybko udała się do Moskwy na negocjacje gazowe. Strategia negocjacyjna ukraińskiego rządu była odmienna: Ukraina miała zapasy gazu na 3 miesiące i mogła spokojnie prowadzić długie rozmowy, nie godząc się nerwowo na rosyjskie warunki. Fico i jego 4 / 7
dyplomatyczna, antyukraińska i proputinowska krucjata po całej Europie zmieniły tę sytuację. Słowacki premier dosłownie wymusił na Julii Tymoszenko zawarcie nowej umowy gazowej z Rosją tu i teraz, pod presją czasu, na skrajnie niekorzystnych dla Ukrainy warunkach. Jak się to skończyło, wszyscy wiemy. Pozytywna rola Słowacji Słowacja to jednak nie tylko tuba propagandowa Kremla. Prawie połowa obywateli Słowacji wspiera prozachodni, demokratyczny kurs kraju i równocześnie sympatyzuje z Euromajdanem. Dziś ta część Słowacji jest w opozycji wobec rządów Fica, ale w przeszłości dwukrotnie to środowisko miało minimalną przewagę w parlamencie i tworzyło rząd, który wprowadził Słowację do UE i NATO, a równocześnie jeszcze bardziej gorliwie niż Polska wspierał pomarańczową Ukrainę. Lata 2005-06 to złota era ukraińsko-słowackich stosunków. Wówczas w Ukrainie władzę przejęli pomarańczowi, którzy wtedy jeszcze mieli autentyczny zapał do reform. I wzorem dla tym reform była właśnie Słowacja, a nie Polska. Kontakty słowacko-ukraińskie były bardzo intensywne, a ich gorącym zwolennikiem był minister spraw zagranicznych Borys Tarasiuk. Przy czym ze strony Słowacji było wówczas pełne wsparcie: takie, którego nie można było sobie wyobrazić ze strony polskich ministerstw. Kontakty ukraińsko-słowackie odbywały się wtedy poza oficjalnymi kanałami, na poziomie roboczych grup poszczególnych resortów. Celem było przekazanie nowej pomarańczowej Ukrainie udanego słowackiego doświadczenia w zakresie transformacji. Niestety, niewiele to dało, bo już w 2006 roku władzę na Słowacji przejął antyukraiński rząd Fico, a w Ukrainie również ustał reformatorski zapał, a zamiast tego nastąpiły przepychanki na linii Juszczenko-Tymoszenko-Janukowycz. Mała Słowacja odegrała natomiast o wiele większą rolę w stabilizacji sytuacji na Bałkanach. Właśnie Bałkany są istotą słowackiej doktryny polityki zagranicznej. Bratysława wychodzi z założenia, że jako mały kraj nie ma zbyt wiele do powiedzenia, więc w polityce międzynarodowej musi się ograniczyć do trzech priorytetów, które za to będzie wykonywać z nadzwyczają gorliwością. Taką oficjalną słowacką specjalnością są Bałkany (zwłaszcza Bośnia i Kosowo), Ukraina (niestety, tylko deklaratywnie) i środkowa Afryka. 5 / 7
Zaangażowanie Słowacji w Bośni i Kosowie rzeczywiście jest godne uznania. Ogromną rolę odegrał tu były koordynator ONZ Miroslav Lajczak, późniejszy minister spraw zagranicznych Słowacji. Bratysława wiedząc o swoich małych rozmiarach postawiła sobie za punkt honoru, że w kwestii Bośni, Kosowa i integracji krajów bałkańskich z UE to właśnie Słowacy będą grać pierwsze skrzypce. I rzeczywiście im się to udaje. A to pokazuje, że mimo małych rozmiarów, rzeczywiście Słowacy mogą wiele na geopolitycznej arenie osiągnąć i to w konstruktywnym sensie. Małe kraje są ważne Przykład Słowacji pokazuje, że w geopolitycznej układance liczą się nie tylko duże kraje, takie jak Rosja, Niemcy, Francja, USA czy Brytania. Te państwa oczywiście rozdają karty, ale równocześnie do realizacji swoich celów geopolitycznych potrzebują wykorzystać w jakości sojuszników małe czy wręcz mikroskopijne państwa. I jeżeli uważamy, że Słowacja nic nie znaczy, to zastanówmy się, co w takim razie znaczą takie parapaństwa, jak Naddniestrze, Abchazja, Osetia Południowa czy Automoniczna Republika Krym. Skoro Rosja tyle środków i energii traci na utrzymanie tych tworów w swoim zasięgu, tym bardziej nie powinno nas dziwić, że chce sobie podporządkować Słowację kraj należący do NATO i UE i leżący w środku Europy. Nie lekceważmy Słowacji. W dotychczasowych tekstach i apelach do społeczności międzynarodowej, publikowanych ze strony Euromajdanu, brakowało tłumaczeń na język słowacki. Na zasadzie, że Słowaków jest przecież tylko 5,5 miliona i oni nic nie znaczą. To błąd. Nie oddawajmy walkowerem informacyjnej przestrzeni Słowacji Putinowi. Bo rosyjski władca tylko na to czeka, żeby mieć w środku Europy wierny sobie naród, który będzie stał po stronie Rosji nawet wtedy, gdy od rosyjskich kul giną niewinni Ukraińcy i Krymscy Tatarzy. Niestety, ten cel Kreml już osiągnął i teraz będzie bardzo trudno przekonać Słowaków, że Ukraińcy - to nie faszyści i banderowcy, a Putin to nie zbawca Ukrainy i całej Europy. www.facebook.com/porteuropa.eu Aktualizacja: 6 / 7
Właśnie ukazała się informacja, że Słowacja jako jedyny kraj UE wystąpiła oficjalnie przeciwko sankcjom wobec Rosji i przeciwko temu, by Unia udzielała pomocy gospodarczej Ukrainie. Takie jest oficjalne stanowisko premiera Roberta Fico (inna sprawa, że blisko połowa Słowaków jest niezadowolona z polityki premiera, a niedawna pierwsza tura wyborów prezydenckich pokazała, że Fico ma mniejsze poparcie, niż wszyscy sądzili). 7 / 7