Leopold przez rok do rzeki nie wchodził, ale w roku następnym jej przebaczył. Jednak od tamtej pory czuł do niej respekt. Po raz drugi powódź zalała



Podobne dokumenty
Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy?

Przedstawienie. Kochany Tato, za tydzień Dzień Ojca. W szkole wystawiamy przedstawienie. Pani dała mi główną rolę. Będą występowa-

BEZPIECZNY MALUCH NA DRODZE Grażyna Małkowska

"PRZYGODA Z POTĘGĄ KOSMICZNA POTĘGA"

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

I Komunia Święta. Parafia pw. Bł. Jana Pawła II w Gdańsku

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. Bo to było tak

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy.

Konspekt szkółki niedzielnej propozycja 1. niedziela po Epifanii

Kto chce niech wierzy

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

BALLADA O PASTERZACH. Kiedy nad Betlejem, Pośród ciemnej nocy, Zajaśniało niebo. Głosząc kres złej mocy, Pasterze przy ogniu. Rozmawiali sennie,

Część 9. Jak się relaksować.

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

Nazywam się Maria i chciałabym ci opowiedzieć, jak moja historia i Święta Wielkanocne ze sobą się łączą

Dowód osobisty. Dowód osobisty mówi, kim jesteś, jakie masz imię i nazwisko, gdzie mieszkasz. Dowód osobisty mówi, że jesteś obywatelem Polski.

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

PODRÓŻE - SŁUCHANIE A2

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

Hektor i tajemnice zycia

I Komunia Święta. Parafia pw. Św. Jana Pawła II Gdańsk Łostowice

0. Planowaliśmy wypad za miasto.. x..ale musieliśmy go przełożyć.

Anioł Nakręcany. - Dla Blanki - Tekst: Maciej Trawnicki Rysunki: Róża Trawnicka

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

W GRUDNIU W NASZEJ GRUPIE:

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku...

JEZUS CHODZI PO WODZIE

Taniec pogrzebowy. Autor: Mariusz Palarczyk. Cmentarz. Nadjeżdża karawan. Wysiadają 2 osoby: WOJTEK(19 lat) i ANDRZEJ,(55 lat) który pali papierosa

Nikt nigdy nie był ze mnie dumny... Klaudia Zielińska z Iławy szczerze o swoim udziale w programie TVN Projekt Lady [ZDJĘCIA]

Nie ruszaj, to moje!

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la.

Friedrichshafen Wjazd pełen miłych niespodzianek

Zuźka D. Zołzik idzie do zerówki

Część 4. Wyrażanie uczuć.

Najciekawsze gry i zabawy podczas przerw w szkole - opis zapomnianych gier

Rozdział II. Wraz z jego pojawieniem się w moim życiu coś umarło, radość i poczucie, że idę naprzód.

Program lojalnościowy w Hufcu ZHP Katowice

Spis treści. Od Petki Serca

Pan Toti i urodzinowa wycieczka

WAŻNE Kiedy widzisz, że ktoś się przewrócił i nie wstaje, powinieneś zawsze zapytać, czy możesz jakoś pomóc. WAŻNE

Paulina Szawioło. Moim nauczycielem był Jarek Adamowicz, był i jest bardzo dobrym nauczycielem, z którym dobrze się dogadywałam.

Konspekt zajęcia przeprowadzonego w grupie 3-4 latków w dniu r. przez Joannę Słowińską

Ziemia. Modlitwa Żeglarza

mówili, że ci ze Wzgórza wszystko przejadają; mam kozę, więc będę miała mleko i ser, i samą kozę. Wpuść tu tę kozę, mój kochany!

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak...

Ankieta. Instrukcja i Pytania Ankiety dla młodzieży.

Moja przygoda w CzechachKarolina. Zaleńska

Mimo, że wszyscy oczekują, że przestanę pić i źle się czuję z tą presją to całkowicie akceptuje siebie i swoje decyzje

WIERSZ "Na wakacje ruszać czas" Za dni kilka o tej porze będę witać polskie morze. Bo najbardziej mi się marzy żeby bawić się na plaży.

MAŁA JADWINIA nr 11. o mała Jadwinia p. dodatek do Jadwiżanki 2 (47) Opracowała Daniela Abramczuk

Nowe piosenki z Caritasu r.

Mojżesz i plagi egipskie (część 1) Ks. Wyjścia, rozdziały 7-9

Copyright 2015 Monika Górska

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni

Konspekt szkółki niedzielnej propozycja Niedziela przedpostna Estomihi

STARY TESTAMENT. JAKUB U LABANA 10. JAKUB U LABANA

Chłopcy i dziewczynki

Anna Kraszewska ( nauczyciel religii) Katarzyna Nurkowska ( nauczyciel języka polskiego) Publiczne Gimnazjum nr 5 w Białymstoku SCENARIUSZ JASEŁEK

Copyright SBM Sp. z o.o., Warszawa 2015 Copyright for the illustrations by SBM Sp. z o.o., Warszawa 2015

Streszczenie. Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY

I się zaczęło! Mapka "Dusiołka Górskiego" 19 Maja 2012 oraz zdjęcie grupowe uczestników.

Spis barier technicznych znajdziesz w Internecie. Wejdź na stronę

Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie

Przygotowanie do przyjęcia Sakramentu Pojednania

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Konspekt szkółki niedzielnej

Chrzest. 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego

KWIECIEŃ. Tematyka: 1. Wiosna na wsi. 2. Dbamy o Ziemię. 3. Teatr. 4. Polska- Mój dom.

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

JOZUE NASTĘPCĄ MOJŻESZA

TRYB ROZKAZUJĄCY A2 / B1 (wersja dla studenta)

CHODZIĆ IŚĆ / PÓJŚĆ, PRZYCHODZIĆ / PRZYJŚĆ (A2) (wersja dla studentów)

Karta pracy 3. Wspólne sprzątanie


KONSPEKT ZAJĘĆ Z JĘZYKA POLSKIEGO ZŁOTA KACZKA

Młodzi poeci czwórki w wierszach o mamie dla mamy

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN

Pielgrzymka, Kochana Mamo!

Violet Otieno Catherine Groenewald Aleksandra Migorska Polish Level 4

ZADANIA DYDAKTYCZNE NA STYCZEŃ

Copyright 2017 Monika Górska

MOJŻESZ WCHODZI NA GÓRĘ SYNAJ

Igor Siódmiak. Moim wychowawcą był Pan Łukasz Kwiatkowski. Lekcji w-f uczył mnie Pan Jacek Lesiuk, więc chętnie uczęszczałem na te lekcje.

20 Kiedy bowiem byliście. niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby sprawiedliwości.

Karta pracy 2. Przed wyjściem

STARY TESTAMENT. NARODZINY BLIŹNIAT 9. NARODZINY BLIŹNIĄT

Powojenna historia mojej miejscowości. W dniu 31 maja 2010 r. przeprowadziłam wywiad z Panem Władysławem.

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

VIII TO JUŻ WIESZ! ĆWICZENIA GRAMATYCZNE I NIE TYLKO

SCENARIUSZ ZAJĘĆ DLA UCZNIÓW KL III SZKOŁY PODSTAWOWEJ KULTURALNY UCZEŃ

Widziały gały co brały

Jakieś 12 godzin później dotarliśmy do miasta Darwin w Australii. Zostaliśmy tam 2 dni, dlatego że byliśmy zmęczeni i potrzebowaliśmy odpoczynku.

HISTORIA WIĘZIENNEGO STRAŻNIKA

Transkrypt:

Rzeka Leopold Kurzajka wybrał się do gminy. Szedł wałem w górę rzeki do promu. Ranne wrześniowe słońce rozwiesiło złote światło na strunach babiego lata. Lubił tę porę roku, pierwsze dni jesieni. W naturze już spokój. Nie ma tego rozbuchanego życia za wszelką cenę, tłamszenia, wyrastania ponad miarę, bezsensownego owocowania, by potem zgniłkami opaść. Wszystko jest już na swoim miejscu, z losem pogodzone, spełnione. Patrzył na połyskującą wstęgę rzeki. Płynęła dość leniwie. Wychynęła zza kępy olch zakolem. Tu woda zwalniała, rozlewała się po płyciznach i nagrzewała, począwszy od gorących dni czerwca, i kusiła. Pamięta do dziś napominania, by nie kąpać się przed odpustem na św. Piotra i Pawła, bo rzeka zabierze, do ujścia zawlecze i nie odda ciała aż po tygodniu. Jego chłopięca natura nie mogła oprzeć się pokusie rzeki i kąpał się jeszcze przed 29 czerwca. Przypominał sobie te wszystkie chłopięce kąpiele w ciepłym rozlewisku; Wskakiwał do wody, chłodził ciało nagrzane robotą przy sianie. Później, już w lipcu i w sierpniu, przy żniwach, na południową przerwę biegł do rzeki. Przychodził też wieczorami prosto z pola. W niedzielne popołudnie leżał w płytkim nurcie rzeki. Kryształowa woda przelewała się nad nim. Obok niego pływały srebrne wrzeciona rybek - całe ławice. Skakał z wysokiego brzegu i nurkował. Stał na wapiennych kamieniach na środku rzeki, naniesionych jakby natura sama chciała oddzielić warownym murem piaszczyste łachy muśnięte złocistą wodą, od głębi, gdzie woda przybierała barwę ciemnej zieleni. Z wysokości kamieni patrzył w czarną pręgę stojącego szczupaka. Łowił ryby w więcierz upleciony ze sznurka i wikliny. Miał swoje miejsca, na granicy głębi i płytszej wody. Zastawiał więcierz na noc, a rano wyjmował płocie i leszcze. Nie pamięta powodzi, która zalała jego dom i całą okolicę, gdy miał zaledwie trzy lata. Może powinienem pamiętać pomyślał Leopold i znowu z wysokości wału spojrzał na rzekę. Jakieś przebłyski otwierają mu furtkę w pamięci. Wlewa się wtedy szara woda szeroka po horyzont i znika raptownie. I chyba dlatego, że nie pamięta tej powodzi, jako chłopiec lubił tę rzekę. Gdy we wrześniu miał pójść do szkoły, żal mu było przedpołudniowych kąpieli. Wybuchła wojna, do szkoły nie poszedł, dalej pławił się w rzece. Dopiero wtedy, gdy huki z armat i czołgów podchodziły już blisko, z rodzicami i dobytkiem ewakuował się za las. Polskie wojsko przeszło, Niemcy czołgami przejechali, pożary zgasły, uspokoiło się, więc wrócili do domu. Widział nad rzeką jeszcze ślady kół, końskich kopyt, które prowadziły w kierunku brodu. Dalej kąpał się w te upalne dni pamiętnego września. Krowy pasły się spokojnie, a on z kolegami nurkował, skakał do wody. Płynęli na plecach z nurtem aż do następnego zakola i widzieli, jak na wschód przelatywały eskadry niemieckich samolotów. Dwa lata później w rzece utopił się jego kolega Marcin Zieliński. Skoczył z wysokiego brzegu, zanurkował. Myśleli, że jak zwykle skryły go baldachimy gałęzi z nadbrzeżnych krzaków wikliny i za nimi wypłynął, i zaraz przyjdzie. Skakali dalej jeden za drugim, a gdy kolejka za szybko mijała, zauważyli brak Marcina. Zanurkowali za nim. Po krótkiej chwili go znaleźli. Trzymał się jakichś korzeni wyrastających spomiędzy kamieni wbitych w stromy brzeg, jakby schodził głową w dół do dna głębokiego rowu. Było to w wigilię św. Piotra i Pawła. Odtąd 1

Leopold przez rok do rzeki nie wchodził, ale w roku następnym jej przebaczył. Jednak od tamtej pory czuł do niej respekt. Po raz drugi powódź zalała jego dom w roku 1970. Jego rodzice już nie żyli. Był sam. Konia i dwie krowy z furą pełną siana zaprowadził na górkę pod lasem. Wielu tak zrobiło. Mieszkał na strychu. Dom był zalany wodą do połowy okien. Schodził po drabinie ze strychu prosto do łodzi, którą przysposobił sobie z koryta do parzenia świń przy szlachtowaniu. Wtedy, gdy patrzył z wysokości strychu na rozlane wody po las i hen w niziny, był pewien, że już kiedyś to przeżył. Deja vu. Obrazy z powodzi, gdy miał zaledwie trzy lata. Przeszła powódź, woda po tygodniu powróciła do koryta wyrwami w wale. W roku następnym już zabrał się do budowy murowanego domu. Dostał przydział na pustaki pianowe w Skawinie. Kupił cegłę na kominy i nadproża, a na osobną asygnatę kupił trzy tony cementu na fundamenty i strop. Na co asygnaty nie dostał, po znajomości i przez łapówki załatwił. Po dwóch latach zamieszkał w nowym domu. Nieduży domek, zaledwie pokój, duża kuchnia i korytarz, i miejsce na łazienkę. Do domu dobudował z drewna zgrabny ganek, a dach przykrył czerwoną dachówką proszowicką, ze starego domu. Był już lekko po czterdziestce. U takiego chłopa, to sama siła, zdrowie, chęć do życia i do roboty. Żenić się miał z Agatą. Przypomniał sobie teraz przyśpiewkę weselną, jaką zaczepił go kuzyn Mietek na weselu u sąsiada. Ożeń że się, ożeń Stary kawalerze. Co z Kaśką użyjesz, Woda nie zabierze. Leopold spojrzał na rzekę. Srebrne lustra wody jaśniały blaskiem i odpływały w cień nadbrzeżnej wikliny. Oj wodo, bystro wodo! Oj wodo, wodo czysto! Ej, jo bym się ożenił. Ej, ale mi nie wyszło. Agata sprzedawała w spółdzielczym sklepie. Narobiła manka i wtedy on serce do Agaty i do żeniaczki stracił. Stracił też serce do rzeki, nie za te powodzie i utopionych, ale że dała się zniewolić, ukraść, zatruć. Kąpał się i wyszedł z rzeki oblepiony jakąś tłustą mazią. Później widział, jak zabieliła się od zatrutych ryb. Przemysł był górą. Chemia to przyszłość rolnictwa takie hasło kłuło w oczy wielkimi literami wypisane na murze fabryki nawozów sztucznych. Bał się iść nad rzekę, by znowu nie oglądać takich widoków. Już nigdy nie poszedł się kąpać. A teraz ta trzecia powódź pomyślał Leopold Kurzajka. - Znowu dom do remontu. Za długo w wodzie stał. Wał przerwało trochę wyżej, prawie przy samym ujściu. Woda się cofnęła i wlała w niższe tereny. Zarzecze i Stawisko zalało tak, że wyglądały jak ogromne jezioro. Z Zarzecza woda zeszła, ale ze Stawiska nawet rowami zejść nie chciała, tak były zarośnięte krzakami, zamulone i gałęziami zaniesione, jakby od ostatniej powodzi o nich zapomniano. Choć groblę przekopali, musieli pompami sprowadzonymi z Austrii wodę wypompowywać. Dom namókł jak gąbka. Dobrze, że potem pogoda sucha była, to choć śmierdziało, schło pocieszał się Leopold. - Tylko ten Wymysł mnie zwodzi. Może jak się w gminie upomnę, to pomoże? Leopold już doszedł do rampy. Spojrzał w dół na rzekę. Zaniepokoił się, bo przewoźnik szykował prom do odpłynięcia, więc zaczął wymachiwać rękami, krzyczeć na ile starczyło mu głosu i przyspieszył kroku. Zauważyli go z promu, przewoźnik spuścił trap i czekał oparty na drągu. 2

Leopold Kurzajka wszedł na prom. Usiadł na ławce zdyszany. Chciał coś powiedzieć, ale jeszcze tchu nie mógł złapać, więc tylko rozejrzał się dookoła, zdjął kapelusz i przetarł czoło wierzchem dłoni. Człowiek już do niczego, jak się z górki męczy pomyślał. Spojrzał na przewoźnika, ten uśmiechnął się przyjaźnie. Leopold odsapnął, wyrównał oddech, nabrał powietrza jak w miechy i powiedział: - Dobrze tu nad wodą. Przewoźnik usiadł naprzeciw przy drugiej burcie promu. Leopold Kurzajka mówił dalej: - Spieszę się, bo jakbyś mnie odpłynął, to już na autobus nie zdążę i w gminie nic nie załatwię. Oddychał łapczywie. - Co ty Emil myślałeś, że dla równowagi tak rękami przebieram, w powietrzu macham, że do lotu się z tej rampy sposobię? Tchu mi już brakło. Wziął kilka głębokich oddechów. - Tyle powietrza świeżego wokoło, od rzeki wiatr wilgoć niesie, ranek przecież rześki, a ja się duszę jak ryba na brzeg wyrzucona. Może dobrze, że dwóch rybaków kije moczy, bo jakby nie oni, pewnie byś mnie nie zauważył. Już łańcuch zluzowany, trap podniesiony i żerdzią prom odpychać zacząłeś od brzegu, to myślę nie zdążę. A płyń, skoro tak ci na tamten brzeg śpieszno, płyń. To chyba specjalnie na drogę nie patrzysz, by mnie tam nie zobaczyć. Już mnie nikt widzieć nie chce. Po co komu stary dziad po osiemdziesiątce. Spojrzał na rzekę od brzegu do brzegu, jakby jej szerokość wzrokiem mierzył. - A wpław niech przechodzi, niech przepłynie. Jak w tym ruskim dowcipie. Przepłynie, to się mu emeryturę weźmie, niech sobie sam radzi, bo przecież siły ma. Nie przepłynie, jego strata. Pochówek skromny i spokój, jednego dziada mniej, emerytury też płacić nie trzeba. Przestał mówić. Oddychał ciężko. Przewoźnik Emil Dulęba patrzył na niego z początku z politowaniem, potem z rozbawieniem, wreszcie z irytacją. Pomyślał nie bez racji, że to mówienie go bardziej zmęczyło niż trucht ze szczytu wału do promu. Przeszła mu złość na Leopolda Kurzajkę. Wiedział, że lubi mówić. Przed powodzią się ostatnio przewoził, wtedy całą swoją służbę w wojsku mu opowiedział. - A z czym się do gminy wybieracie? spytał. - Kłopot mam. - Kto ich nie ma? A czy gmina zaradzi? - W telewizorze mówią, że władze powodzianom pomagają. To idę. - Za późno idziecie. Powódź była na początku lipca, a już Bogu dzięki wrzesień. - Toć przecie trzeci raz idę powiedział już ze złością. Zalało mnie jak nikogo. Woda przez okna się wlewała do domu i stała najdłużej, aż wypompowali. Kur miałem kilka, to się potopiły, bo przecie pływać toto nie umie. Kaczki, że pływają, to cholery gdzieś odpłynęły i też ich nie mam. Nic nie zostało. Na strychu śpię już trzy miesiące. Ile tak można? Zimno już nocami. Te sześć tysięcy, co premier obiecał, dostałem jeszcze w lipcu, zanim wodę wypompowali. Mam jeszcze połowę. Dwoje drzwi kupiłem i okna dwa i desek półtora kubika na remont. Woda pluskała o burtę promu. Leopold wstał z ławki i patrzył, jak opływa prom i pcha go do przeciwległego brzegu. Zapatrzył się. Zauważył, że jest czysta. Pomyślał, że w tej rzece już nikt nie truje ryb. Jakby na potwierdzenie tych słów wędkarz wyciągnął z wody dość dużego leszcza. - Na remont inni dużo większe pieniądze dostają. Wniosek trzeba było napisać. Do ostatniego sierpnia był termin. Straty wam oszacowali? - Że co? A oszacowali, a jakże i pieniądze obiecali. Podpisywałem jakieś papiery. Od miesiąca firma mi dom remontuje. Ale jaki to remont? Trochę pustaków przywieźli, kupkę piachu. Coś podmurowali, ten róg domu, który podmyło i ściana pękła. Tyle ich widziałem. - To kto wam remont robi? spytał Emil Dulęba. 3

- A Staszek Wymysł. - To on i na Zarzeczu u Majera remontuje i we wsi u Sidły i jeszcze gdzieś. Materiały wozi. Widzę, bo czasem bagażówką na przewóz jedzie. Narzeka, że robić nie ma kto, wszyscy młodzi za granicę wyjechali. Nie wie, czy się do zimy wyrobi. To ja mu powiedziałem, żeby lepiej płacił, to i dobrego robotnika znajdzie. Nic się nie odezwał, drzwiami trzasnął i pojechał. Robota się mu w rękach pali. - Ale nie u mnie! Jakieś papiery mi podpisać daje, a roboty nie widać. Ostatnio kilka worków wapna przywiózł, że do tynkowania. Ech, zima mnie zastanie z takim remontem. - To z tym do gminy idziecie, czy do opeesu? - W opeesie dwa razy byłem. Ludzi tam w biurach jak mrówek. Każdy urzędnik po tej powodzi był zajęty. Rozmawiać nawet nie chcieli. Nie dzisiaj, panie Kurzajka, nie dzisiaj, przyjdź pan za tydzień tak mi mówiła taka jedna zza biurka. Po tygodniu poszedłem, znowu mnie zbyć chcieli, ale powiedziałem, że nie wyjdę, aż załatwię. Wtedy Wymysł się naraił i te papiery podpisałem. Chyba niepotrzebnie? Do wójta idę dzisiaj. W środy przyjmuje, to mnie przyjmie. Leopold Kurzajka popatrzył w dal, w górę rzeki. Daleko ta nasza gmina, za rzeką. Emil Dulęba tego już nie usłyszał, bo luzował linę i spuszczał trap. Prom z łoskotem dobijał do brzegu. Po kilku godzinach Leopold Kurzajka wracał. Stanął na koronie wału. Emil zauważył go i czekał. On szedł powoli lekko zgarbiony. Niósł jakąś reklamówkę z zakupami. Po kilku minutach wszedł na pokład promu. Uśmiechnął się do Emila i usiadł na ławce. Na promie był jeszcze Stefan Buchacz, miejscowy osobnik już pod czterdziestkę, lecz ciągle kawaler i dwoje obcych młodych ludzi. Mieli ze sobą rowery z przytroczonymi sakwami i z namiotem na bagażniku. Patrzyli z zaciekawieniem w dół rzeki, gdzie Stefan zarzucał wędkę z przyczepioną błystką i ściągał ją na kołowrotku. Liczył na szczupaka. Przewoźnik odepchnął prom od brzegu, na kołowrotach odpowiednio luzował i naciągał liny, tak by nurt rzeki pchał prom na przeciwległą stronę. Płynęli. - I co załatwił pan? spytał z zaciekawieniem Emil - A narobiło się. - Co się narobiło? - No większego kłopotu machnął ręką zrezygnowany Leopold. - Wy kłopot macie? zdenerwował się Emil. Jakże tak, człowiek poszkodowany po pomoc idzie, a jeszcze nowy kłopot dostaje - pomyślał. - No Wymysł Staszek, kierowniczka opeesu i wójt, no i ja. - No mówcież, o co chodzi! - Bo te papiery, które podpisywałem to faktury były na remont mojego domu. Staszek Wymysł brał materiały, nimi u innych remontował, a z pieniędzy przeznaczonych na mój remont to szło. Na osiemnaście tysięcy złotych są kwity. - Zabiłbym chuja powiedział Stefek Buchacz, odejmując puszkę z piwem od ust. Dziewczyna, która słuchała z zaciekawieniem tego, co mówił Leopold, na taki komentarz spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się. - Ale jaki wasz kłopot w tym jest? dopytywał się Emil. - To ja od początku opowiem, jak było. Trzeci w kolejce do wójta byłem. Tamci jakieś drobne sprawy mieli, to szybko im poszło. Wszedłem. Usiąść mi kazał i herbatę zaproponował, ale podziękowałem grzecznie. Powiedziałem mu to, co tobie, jak się na tamtą stronę przeprawiałem. Zdziwił się bardzo i chyba zdenerwował, bo usta zaciął i tylko mu żuchwy chodziły, jakby coś przeżuwał. Ja mówiłem, on słuchał i dopytywał, i coś sobie zapisywał. 4

Skończyłem, to chciałem wyjść. Wiadomo sprawa w urzędzie się odleżeć musi, mocy nabrać, dojrzeć, to myślę za tydzień może się coś odmieni, jak nie, to przyjdę. Wstałem, a on mnie poprosił, bym znowu usiadł. Już bez pytania kryniczanki mi nalał i sobie też. Duszkiem wypił. Do opeesu zadzwonił i przyjść kazał kierowniczce z moimi papierami. Przyszła po kwadransie roztrzęsiona jak osika. Gdy mnie ujrzała, zbladła. Głupio mi się zrobiło i szkoda kobiety, że w takie tarapaty przeze mnie wpadła, to już się nic nie odzywałem. Nie było potrzeby, wójt sam ją obracał. Nie żeby ją obrażał, czy niegrzeczny był, kobieta przecież, ale zdecydowanie z nią rozmawiał. Tłumaczyła się, że Wymysł ma moje pełnomocnictwa i OPS też ma papiery moją ręką podpisane. Robiła przelewy na konto firmowe Wymysła, bo przecież remont prowadził i zakupy robił, na co faktury ma. Nie sprawdzała, jak u mnie remont idzie, bo czasu nie ma nawet śniadania zjeść. Ludzie w opeesie też pracują jak w kołowrocie. Nikt na urlopie przez tę powódź nie był. Nie tylko to mają na głowie. Zmiękł trochę wójt, ale do Wymysła kazał jej zadzwonić. Zadzwoniła swoim telefonem. Wymysł akurat w firmie był. Po pół godziny przyjechał. Wójt pytania mu zadawał jak na przesłuchaniu i zarzuty mu czynił. On trochę był zmieszany, ale czupurny, że papiery na wszystko ma i moją zgodę. To wójt tak powiedział: - Nie dla papierów i kwitów OPS zostało powołane, ale do konkretnej pomocy ludziom. I pan się papierami nie zasłaniaj, bo nie jestem pewny, czy na wszystko je pan ma. Wymysł się obruszył, pewnie coś chciał powiedzieć, ale wójt dłoń do góry podniósł i tak dokończył: - Dosyć już tego tłumaczenia. O wszystkim zapomnę, jeżeli w ciągu trzech dni, te materiały zakupione na remont domu pana Kurzajki pan, panie Wymysł na miejsce zawiezie i w ciągu trzech tygodni dom wyremontuje. Pani ma osobiście sprawdzać i mnie informować. Inaczej sprawą inny urząd się zajmie. Kierowniczka się rozdygotała, Wymysł zbladł i przyrzekł, że od jutra całą ekipę na mój remont rzuca. - To taki kłopot macie? Dobrze się przecież skończyło. - Czy Wymysłowi uwierzyć? Mam już osiemdziesiąt dwa lata i w sądach nigdy nie byłem, a teraz się będę włóczył? - Giry połamać, samochody siekierą porąbać, to się nauczy taki ludzi szanować znowu zawyrokował Stefek Buchacz. - E tam, od razu rąbać. Może Wymysł by mi zrobił remont bez tego straszenia, tylko później, jak u innych skończy. Ja sam jestem, tamci małe dzieci mają - Leopold usprawiedliwiał Wymysła i siebie. - Nie był w porządku, wasze pieniądze zabierał powiedział Emil Dulęba. - Ta powódź tak narobiła, ludzi poróżniła. Jak wał przerwało, woda szła, to jedni drugim pomagali. Ci, co na górce mieszkają, bydło przyjmowali od tych z Zarzecza i ze Stawiska. Solidarni byli. Kto miał czym pływać, tym co na strychach zostali, wodę i chleb dowozili, konserwy mięsne i buty gumowe, koce. W biedzie sobie pomagali. Jeden drugiemu brzemię nosił. A jak w telewizorze premier powiedział, że każda rodzina poszkodowana po sześć tysięcy złotych pomocy dostanie od ręki z gminy, to solidarność szlag trafił. Woda zeszła, odsłoniła to zniszczenie, ten brud i jeszcze zawiści przybyło. Emil patrzył w dół rzeki. Młodzi ludzie słuchali w milczeniu. - Pralkę automatyczną mi przywieźli opowiadał dalej Leopold. A po co mi pralka automatyczna. Wodę ze studni biorę. Zwykła Frania mi potrzebna. Taki młody z opeesu mi mówi, że już takich nie produkują. Mówię mu, że wolałbym, aby mi kuchenkę gazową dali, butlę 5

podłączę, bo gotowanego już od miesiąca nie jadłem. Lodówka mała też by się przydała. - Weź pan pralkę, to się na piecyk wymienisz powiedział mi. - Dobrze doradził - rzekł Stefan. - Wymienić się chciałem. Nikt nie miał, chociaż po dwie brali. Tacy, co to w jednym domu dziadki i młodzi mieszkają, że niby dwa gospodarstwa domowe. Byłem, jak lodówki z pomocy przywieźli, co się nasłuchałem, jakie swary i kłótnie. Odszedłem. Stefan Buchacz już się nie odezwał. Przypomniał sobie, że właśnie wtedy pomagał z samochodu te lodówki zdejmować i jedną szwagrowi skombinował, choć woda tylko pod ogrodzenie podwórza mu doszła. Zapalił papierosa i dalej zarzucał błysk na szczupaka w dół rzeki. - Kołdrę chciałem, brakło. Po kilka brali. Dobrze, że koc dostałem. Puszysty, ciepły. Później kołdrę sobie kupiłem. Jak już wodę ze Stawiska wypompowali tymi austriackimi pompami, za sprzątanie się zabrałem. Szło mi to nieporadnie. Sołtys szedł, poprosiłem go, by kogoś przysłał. Młodzi ludzie przyjeżdżali pomóc przy czyszczeniu po powodzi, to i mnie też ktoś pomoże. Tak pomyślałem. Lata swoje mam. Obiecał, że przyśle. - Może jakieś łopaty niech wezmą ze sobą i środki czystości i coś do odkażenia ścian i podłogi, bo meble do wyrzucenia powiedziałem. - To środków czystości nie dostałeś? się mnie spytał zdziwiony. A ja mu jeszcze bardziej zdziwiony, że przez tydzień ze strychu nie schodziłem, a później mnie jakoś omijali. Myślałem, że władza wszystko sprawiedliwie rozdzieli. Oj, Leopoldzie, to nie wiecie, jaki świat teraz sołtys ręce załamał, nie wiem, nad światem, czy nade mną, że dotąd tego nie pojąłem i się nie przystosowałem. - Całymi rodzinami po dary się ustawiali, brali czy trzeba było, czy nie, jakby się jeszcze ze trzech powodzi spodziewali mówił sołtys i głową kręcił. - Magazyny se porobili ze wszystkiego. Wstydu się tylko najadłem, bo nawet w radiu o tej pazerności mówili. Przed redaktorami oczami świeciłem. Wstyd jak cholera. Poróżniła ta powódź ludzi, poróżniła i pokazała, kto ile jest wart tak do mnie powiedział. Nie powiem, sołtys czterech chłopców do mnie przysłał ze sprzętem i z butlami potrzebnej chemii. Wyczyścili porządnie, nawet sołtys sam sprawdził i po piwie im postawił. Prom przybił do brzegu, ale Leopold postanowił jeszcze chwilę pobyć nad wodą. Młodzi ludzie powiedzieli dziękuję, wsiedli na rowery i popedałowali stromizną rampy. Stefan Buchacz pstryknął niedopałek do wody, skręcił kołowrotek, odpiął błystkę i poszedł łowić w zakolu rzeki. Pewnie tam liczy na leszcza - pomyślał Leopold i wstał z ławki. Oparł się o barierkę promu i patrzył w zielono-szarą wodę rzeki, w której odbijały się kontynenty obłoków. Rzadkie białe chmury przepływały pod nim i rozbijały się o burtę promu w tysiące srebrnych odprysków. Napływały kolejne obłoki. Obserwował je. Świat do góry nogami z sympatią uśmiechnął się do takiej myśli i dojrzał w tej lustrzanej toni swoją twarz. Teraz pomyślał, że to właśnie woda rzeki pokazuje prawdziwe oblicze człowieka. Cóż, że czasem wzburzona, groźna i brunatna od mułu, wtedy jeszcze szczerzej prawdę o nim mówi. Wyprostował się. Popatrzył na wzniesienie wału i wciągnął w płuca kilka głębokich oddechów. Powietrze było przejrzyste, pachniało spokojną zielenią i łuską ryby. Pożegnał się z Emilem i ruszył wolnym krokiem. Po chwili Emil Dulęba spojrzał na rampę. Leopold Kurzajka już zachodził za szczyt wału, malał. Jeszcze tylko widać było jego tułów, barki, głowę i znikł. Woda pluskała rytmicznie o burtę. Szczupak, pewnie ten, na którego bezskutecznie polował Stefan Buchacz, wyskoczył w górę i opadł głośnym chlupotem do rzeki. Żabno. 12.08.2013 6