Po przeczytaniu skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.



Podobne dokumenty
KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

Przedstawienie. Kochany Tato, za tydzień Dzień Ojca. W szkole wystawiamy przedstawienie. Pani dała mi główną rolę. Będą występowa-

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

Hektor i tajemnice zycia

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Katarzyna Michalec. Jacek antyterrorysta

mówili, że ci ze Wzgórza wszystko przejadają; mam kozę, więc będę miała mleko i ser, i samą kozę. Wpuść tu tę kozę, mój kochany!

SZOPKA. Pomysły i realizacja: Joanna Góźdź

Rozumiem, że prezentem dla pani miał być wspólny wyjazd, tak? Na to wychodzi. A zdarzały się takie wyjazdy?

Chłopcy i dziewczynki

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

Anioł Nakręcany. - Dla Blanki - Tekst: Maciej Trawnicki Rysunki: Róża Trawnicka

Zuźka D. Zołzik idzie do zerówki

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

Pan Toti i urodzinowa wycieczka

FILM - SALON SPRZEDAŻY TELEFONÓW KOMÓRKOWYCH (A2 / B1 )

WAŻNE Kiedy widzisz, że ktoś się przewrócił i nie wstaje, powinieneś zawsze zapytać, czy możesz jakoś pomóc. WAŻNE

Nie ruszaj, to moje!

Zaimki wskazujące - ćwiczenia

Tłumaczenia: Love Me Like You, Grown, Hair, The End i Black Magic. Love Me Like You. Wszystkie: Sha-la-la-la. Sha-la-la-la. Sha-la-la-la.

i na matematycznej wyspie materiały dla ucznia, klasa III, pakiet 109, s. 1 KARTA:... Z KLASY:...

Mimo, że wszyscy oczekują, że przestanę pić i źle się czuję z tą presją to całkowicie akceptuje siebie i swoje decyzje

mnw.org.pl/orientujsie

Bangsi mieszkał na Grenlandii. Ogromnej, lodowatej

Ilustrował Marek Nawrocki. Nasza Księgarnia

BEZPIECZNY MALUCH NA DRODZE Grażyna Małkowska

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

Opowiedziałem wam już wiele o mnie i nie tylko. Zaczynam opowiadać. A było to tak...

Dzień dobry, panie Piotrze.

Czerwony Kapturek inaczej

Część 9. Jak się relaksować.

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

Drogi Rodzicu! Masz kłopot ze swoim dzieckiem?. Zwłaszcza rano - spieszysz się do pracy, a ono długo siedzi w

Stenogram Nr 10 VN :22 6:38:30 MAMA SYLWIA KINGA TATA

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Cuda Pana Jezusa

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi.

STARY TESTAMENT. NARODZINY BLIŹNIĄT 9. NARODZINY BLIŹNIĄT

Chrzest. 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego

to myśli o tym co teraz robisz i co ja z Tobą

W obecnej chwili w schronisku znajdują same psy, ale można oddać pod opiekę również inne zwierzęta, które czekają na nowy dom.

J. J. : Spotykam rodziców czternasto- i siedemnastolatków,

HISTORIA WIĘZIENNEGO STRAŻNIKA

Streszczenie. Streszczenie MIKOŁAJEK I JEGO KOLEDZY

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy.

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

Odkrywam Muzeum- Zamek w Łańcucie. Przewodnik dla osób ze spektrum autyzmu

s. Adriana Miś CSS Mały Ogrodnik Opowiadania o owocach Ducha Świętego Wydawnictwo WAM

Jak nauczyć szczeniaka załatwiania się na dworze?

Prywatny Rubikon. Esterko zaczął po chwili niepewnie

Wreszcie nadszedł ten dzień, na który tak długo czekały. Rodzice przygotowali im tort.

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

Zawsze w środy, zanim zadzwoni dzwonek, ja wcześniej muszę się udać do pracowni plastycznej. Przynoszę wodę. Oliwię zastałam w łazience. Myła ręce.

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. Bo to było tak

Część 4. Wyrażanie uczuć.

Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku...

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni

Tekst: Barbara Wicher Ilustracje: Ewa Podleś

Biblia dla Dzieci przedstawia. Cuda Pana Jezusa

Dzisiaj kiedy szedłem do pracy pewien nieznajomy mężczyzna ubrany na. zielono stał w bramie i obserwował otoczenie. Nic nie mówił.

Julia Szostek kl. 6b OD POCZĄTKU DO KOŃCA. Cz. 3

Taniec pogrzebowy. Autor: Mariusz Palarczyk. Cmentarz. Nadjeżdża karawan. Wysiadają 2 osoby: WOJTEK(19 lat) i ANDRZEJ,(55 lat) który pali papierosa

NASTOLETNIA DEPRESJA PORADNIK

Nagrodzone prace

Ilustracje. Kasia Ko odziej. Nasza Księgarnia

Punkt 2: Stwórz listę Twoich celów finansowych na kolejne 12 miesięcy

Pewien człowiek miał siedmiu synów, lecz ciągle nie miał córeczki, choć

Bajkę zilustrowały dzieci z Przedszkola Samorządowego POD DĘBEM w Karolewie. z grupy Leśne Ludki. wychowawca: mgr Katarzyna Leopold

Białystok pozbywa się elektrośmieci

Dzień dobry panie Adamie, proszę usiąść. No, to proszę dać mi ten wynik.

STARY TESTAMENT. NARODZINY BLIŹNIAT 9. NARODZINY BLIŹNIĄT

Copyright 2017 Monika Górska

Jak wytresować swojego psa? Częs ć 5. Aportowanie

Spis treści. Od Petki Serca

Spis treści. Kiedy dziecko kaprysi Kiedy dziecko się wyrywa Kiedy dziecko nie chce czegoś zrobić samo Kiedy dziecko czuje strach przed nieznanym (2)

Utrzymać formę w ciąży Skuteczna gimnastyka żył

Jak wytresować swojego psa? Częs ć 7. Zostawanie na miejscu

Oto kilka rad ode mnie:

Pewien młody człowiek popadł w wielki kłopot. Pożyczył 10 tyś. dolarów i przegrał je na wyścigach konnych.

Wiersz Horrorek państwowy nr 3 Ania Juryta

TRYB ROZKAZUJĄCY A2 / B1 (wersja dla studenta)

Ilustracje Elżbieta Wasiuczyńska

Język polski marzec. Klasa V. Teraz polski! 5, rozdział VII. Wymogi podstawy programowej: Zadania do zrobienia:

Polska poetka noblistka napisała wiele wierszy, które są znane szerszemu kręgowi odbiorców. Wśród nich jest także wiersz pt. Kot w pustym mieszkaniu.

Wolontariat. Igor Jaszczuk kl. IV

JASEŁKA ( żywy obraz : żłóbek z Dzieciątkiem, Matka Boża, Józef, Aniołowie, Pasterze ) PASTERZ I Cicha, dziwna jakaś noc, niepotrzebny mi dziś koc,

Trzy kroki do e-biznesu

Copyright 2015 Monika Górska

Transkrypt:

JACEK OZAIST SZORTY

Po przeczytaniu skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

JACEK OZAIST SZORTY Kraków 2012

Jacek Ozaist Szorty Copyright Jacek Ozaist 2012 Copyright graphics Władysław Edward Gałka 2012 Copyright (edition) Bogdan Zdanowicz 2012 Gra iki: Władysław Edward Gałka (www.agev.doop.pl) Zdjęcia gra ik: Wout Van Hoeck Skład, łamanie, opracowanie gra iczne, projekt okładki: bezet@o2.pl Druk cyfrowy: Eikon Plus Kraków Wydawca: Bogdan Zdanowicz Kraków www.bezet.art.pl bezet@o2.pl Wydanie drugie (poprawione) Kraków listopad 2012 ISBN 978-83-933713-6-5

Infekcja

Przybyliśmy na miejsce zdarzenia jako pierwsi. Mieliśmy najbliżej. Dwie przecznice stamtąd nudziliśmy się na parkingu osiedla, które kazano nam patrolować. Sierżant Kuwas omal udławił się bułką z topionym serem, kiedy szczekaczka podała, że w bloku nr 1 przy Stokowej wydarzyło się nieszczęście. I prawdopodobnie jest trup. Odpaliłem silnik i pognaliśmy na sygnale. Mój pierwszy dzień w pracy i od razu zwłoki. Tak się przejąłem, że parę razy prawie straciłem panowanie nad kierownicą. Sierżant przyglądał mi się kpiąco, żując swoją bułkę. Spoko, synku mruknął. Napatrzysz się, to i przyzwyczajenie przyjdzie. Pan tak może jeść? zapytałem zgorszony. Na chleb trzeba ciężko pracować stwierdził ilozo icznie. Przecież nie wyrzucę. Zaparkowałem w miejscu zarezerwowanym dla Zakładu Oczyszczania Miasta i pobiegłem za sierżantem do windy. Na szóstym czekała na nas roztrzęsiona kobiecina w szarej podomce. Na twarzy miała świeże ślady łez, ręce jej latały, jak pijakowi po tygodniowym ciągu. Wydało mi się, że coś wystaje jej z lewego ucha. Kawałek sznurka, nóżka, macka? Panowie, panowie... powtarzała, nie mając siły sklecić pełnego zdania. Przyjrzałem się bliżej. Macka znikła, ale mógłbym przysiąc, że na pewno ją widziałem. We wszystkich drzwiach stali ludzie i gapili się na nas w milczeniu. Co tutaj zaszło? zapytał władczo sierżant. 9

Ja... ja nie wiem. On nagle wybiegł z pokoju z wielkim krzykiem i do łazienki. Tam... no... stracił głowę. Panowie zobaczcie sami... Szepnąłem Kuwasowi o macce. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że od razu uznałem, iż mi się przywidziało. Później uśmiechnął się do kobieciny łagodnie. Pani weźmie coś na uspokojenie. Zaraz tu będzie lekarz. Na pewno znajdzie się coś mocniejszego. Synek, za mną. Przekroczył próg, a ja za nim. Przystanął, więc ja też. Rozglądał się ostrożnie. Powtarzałem jego gesty, licząc, że czegoś się nauczę. Szło mi całkiem dobrze, dopóki nie weszliśmy do łazienki. Widok tej masy krwi i czegoś jeszcze na ścianach, podłodze i su icie, cisnął mi żołądkiem o podniebienie. Rzygając do kibla, kątem oka widziałem leżące w wannie, pozbawione głowy ciało. Sierżant też był przerażony, lecz bułka w jego brzuchu trawiła się spokojnie, jak u patologa albo grabarza. Nie sprawdzimy pulsu? spytałem cicho. Nie piernicz, synku, dobrze? Stań w drzwiach i nie wpuszczaj nikogo, oprócz chłopaków z kryminalistyki wyszedł z łazienki, a ja pospiesznie podążyłem za nim. Pani szanowna, pani tu pozwoli... Posadził ją na wersalce w większym pokoju, sam usiadł na foteliku przy oknie. Z przedpokoju dobrze słyszałem, co mówią. Ma pani broń palną? Boże uchowaj! Materiały wybuchowe, chemikalia? Nie. Gdzie pani była w chwili zdarzenia? Tutaj. Co pani robiła? Oglądałam serial, jak zawsze. Odkąd jestem na rencie, nic innego nie robię. 10

Kim był denat? Studentem. Wynajmował u mnie pokój. Porządny chłopiec, ułożony. Nie pił, nie palił, dziewuch nie sprowadzał. Ostatnio wcale nie wychodził z pokoju. Co tam robił? Oglądał te reality szoły. Dniem i nocą. Urlop jakiś dziekański nawet wziął. Jak się czasem mijaliśmy w kuchni, śmiałam się, że przyszły magister, a tak się ogłupiać daje. Odpowiadał, że moje seriale wcale nie są mądrzejsze. Zachowywał się dziwnie? Skarżył się na coś? Nie, no może, że coraz bardziej swędzi go lewe ucho. Ucho? Sierżant pokiwał głową i poszedł do pokoju studenta. Kiedy otworzył drzwi, spostrzegłem spartańsko urządzone lokum z wielkim telewizorem i sporo pudełek po pizzy, walających się po podłodze. Szybko wrócił. Spojrzał na mnie przelotnie. W jego oczach widziałem irracjonalny lęk i niedowierzanie. Zastanowiło mnie, co może napisać w raporcie: że facet naoglądał się jakiegoś Big Brothera i nagle rozerwało mu głowę? Jedyna szansa, że chłopcy z kryminalistyki znajdą rozsądne wyjaśnienie. Kuwas przystanął nad cienką smugą krwi, która z łazienki zakręcała w stronę pokoju gospodyni. Zmarszczył brwi. Wtedy nie wytrzymałem i mimo rozkazu opuściłem posterunek przy drzwiach. Panie sierżancie, mam pewną teorię powiedziałem nieśmiało. Teorię? Zamknij żółty dziób i iluj na drzwi zgromił mnie. Gdzie ta cholerna ekipa?! Przytaknąłem z opuszczoną głową, ale wątpliwości nie dawały mi spokoju. Musiałem działać. Kuwas swoje lata i posturę miał, jednak tym razem racja stała po mojej stronie. Zerknąłem zza jego pleców na gospodynię. Siedziała skulona, a w kącie cały czas przesuwały się na ekranie telewizora serialowe postacie. Znów wydało mi się, że widzę mackę w jej uchu. Potrąciłem sierżanta, kobieta spojrzała na mnie wystraszona. 11

Pochyliłem się, by obejrzeć jej ucho, lecz po macce nie było już śladu. Czy z pani uchem wszystko w porządku? spytałem życzliwie. Z uchem? Tak, tylko trochę swędzi... Swędzi? zainteresował się sierżant i popatrzył mi głęboko w oczy. Rusz się. Jest ekipa. Ustąpiłem miejsca eleganckim mężczyznom z teczkami w dłoniach. Czekałem na korytarzu, aż Kuwas zreferuje im temat. Opowiedział wszystko, oprócz tego, co obaj przypuszczaliśmy, ale w co nie umieliśmy uwierzyć. Wróciliśmy w milczeniu do auta. Dokąd? zapytałem. Na parking, tylko inną drogą. W końcu patrolujemy. Kiwnąłem głową i uruchomiłem silnik.

Uwi¹zany

J. spod 23 obudziły dziwne dźwięki. Będąc jeszcze we śnie, zmarszczył brwi i wykrzywił usta, protestując przeciwko bezprawnemu wyrywaniu go z łóżka przed wrzaskami budzika. Zawsze kiedy nie dosypiał, przez cały dzień chodził struty i złośliwy. Był typem, który musi spać od ośmiu do dziesięciu godzin na dobę, ażeby normalnie funkcjonować. Beczenie, bo było to ewidentnie beczenie, rozległo się ponownie tuż nad jego uchem. Machnął ręką, chcąc odpędzić natrętny dźwięk, ale już było po sprawie. Daremnie zaciskał powieki sen prysł. Otworzył oczy i napotkał tępy wzrok czegoś białego. To coś beknęło znowu, wprawiając go w stan osłupienia. Zerwał się przerażony i uciekł czym prędzej na drugi koniec łóżka. Z niedowierzaniem popatrzył na bielusieńką kozę stojącą u wezgłowia. Zwierzę miało chudy pysk i śmieszną bródkę, a przy tym sprawiało wrażenie niesłychanie sympatycznego. Kolejne bee! było przyjacielskie, niemal proszące, on jednak ani myślał zawierać znajomości z kozą. Wściekły pobiegł do łazienki. Kiedy podniósł sedes, usłyszał cichy tupot, po czym koza wsadziła łeb w drzwi i przejmująco beknęła. Natychmiast zablokowało mu pęcherz. Krzyknął i trzasnął drzwiami. Sparzył się podczas kąpieli, zaciął przy goleniu, w końcu nawet poślizgnął i dotkliwie potłukł. To musiał być sen! Jeden z tych potwornych koszmarów, po których człowiek budzi się zlany potem i ciężko dyszy. To musiał być sen... Ale nie był. Dotkliwy ból w kolanie i barku najlepiej o tym świadczył. I to nieustanne beczenie. Najchętniej nie wychodziłby w ogóle z łazienki, lecz czekały na niego liczne obowiązki. Gdy wreszcie znalazł w sobie 15

dość siły, uchylił nieco drzwi i bojaźliwie wyjrzał przez szparę. Od razu napotkał cierpliwe spojrzenie kozy, a kolejne żałosne beknięcie zlało się z hukiem zatrzaskiwanych drzwi. Pałając morderczą pasją zaczął zastanawiać się, kto mógł zrobić mu tak paskudny kawał. Ojciec!!! To na pewno on! Takie głupoty często chodziły mu po głowie. Zapewne miała to być symboliczna aluzja, że J. wciąż nie znalazł sobie kobiety. Chociaż nie. Ojca stać było na różne dziwactwa, ale bez przesady. Kto wobec tego? Kto? Kumple z pracy? Wątpliwe. Sąsiedzi? Też raczej nie. Nikt nie pasował. Żyli w dużym mieście i większość z nich widziała kozy tylko w telewizji. Załamany J. usiadł na zamkniętym sedesie i bezsilnie szarpał potarganą czuprynę. Należał do ludzi raczej impulsywnych, wiec nie usiedział długo. Po krótkiej chwili z determinacją szarpnął klamkę i starając się nie zwracać uwagi na kozę, założył ubranie. Kilka beknięć puścił mimo uszu, lecz gdy próbował zawiązać krawat, stracił nerwy na nowo. Wrzasnął dziko, piorunując zwierzę przekrwionymi z niedospania oczami. Koza zamilkła raptownie i jęła dreptać w miejscu, jak gdyby nie mogła ukryć zdenerwowania. Czego ty chcesz? zapytał napastliwie, a kiedy koza beknęła cicho, dodał. No czego? Potrząsnął szybko głową i otworzył drzwi wyjściowe. Musisz sobie iść... Koza wpatrywała się w niego tępym spojrzeniem i ani myślała ruszyć nogą. Stali naprzeciw siebie, a tykanie zegara boleśnie przypominało mu, że musi iść do pracy. Nagle rozdarł się budzik i oboje podskoczyli ze strachu. J. rzucił się ku niemu i wyłączył mechanizm. W takim razie ja sobie pójdę, a ty rób co chcesz rzekł zdyszany i bezceremonialnie zamknął za sobą drzwi. Do pracy miał blisko. Zawsze chodził piechotą. Słońce pełgało po ścianach budynków, powietrze było jeszcze wolne od spalin. J. szybko by pewnie zapomniał o niedawnych wypadkach, gdyby za plecami nie usłyszał cichego beknięcia. Stanął jak wryty. Krew gwałtownie uderzyła mu do głowy. Odwrócił się z czerwoną, nabrzmiałą twarzą. 16

Koza także przystanęła, tylko w rozsądnej odległości, jakby wyczuwała grożące jej w tej chwili niebezpieczeństwo. Won!!! ryknął J. tak, że nieliczni przechodnie obejrzeli się przestraszeni. Odczep się, bo zatłukę!!! Koza beknęła cichutko. J. rozłożył bezradnie ramiona i rozejrzał się po ulicy. Ktoś roześmiał się głośno, ktoś inny zaczął czynić niedwuznaczne uwagi. J. bez namysłu pobiegł chodnikiem, by jak najszybciej zniknąć szydercom z oczu. Skręcił za róg ulicy i biegł tak długo, aż zupełnie stracił dech. Dopiero wtedy ośmielił się odwrócić. Kozy nie było. Spojrzał dziękczynnie w niebo i radośnie pobiegł do pracy. Zdążył w ostatniej chwili zająć miejsce przy biurku. Idący na codzienny obchód kierownik tym razem nie przyłapał go na spóźnieniu. Przesunął jedynie spojrzeniem swoich wodnistych oczu po jego twarzy i zniknął za korkowym przepierzeniem. Niewyspany J. niechętnie zabrał się do pracy. Szybkim ruchem włączył komputer i wtedy usłyszał za plecami ciche beknięcie. Zerwał się z fotela, niczym oblany wrzątkiem i powiódł wokół panicznym wzrokiem. Koza stała w drzwiach i patrzyła prosto na niego. J. widząc uważne spojrzenia współpracowników, poczuł jak miękną mu nogi, a pot ścieka mu z czoła i zalewa oczy. A to kto, kochanka? zapytał okularnik z sąsiedniego biurka. No, nareszcie. Gratuluję dodał chuderlak spod okna. J. nigdy nie poznał ich imion. Gruchnął śmiech, że ściany zadrżały. J. skoczył ku drzwiom, zmuszając kozę do chaotycznej ucieczki. Ona biegła pierwsza, on pędził za nią, biorąc po kilka stopni naraz. Bestia była jednak szybsza. Wypadła na chodnik i przystanęła w bezpiecznej odległości od ogarniętego dziką furią J. On tymczasem złapał pierwszy lepszy kamień i cisnął z mocą w jej kierunku. Umknęła uchylając zad. Kundel obwąchujący jakiś kosz obejrzał się za nią zdziwiony, po czym z ulgą podreptał dalej. 17

J. zatrzymał taksówkę i kazał wieźć się byle gdzie, byle dalej od kozy. W drodze odwołał wszystkie czekające go spotkania oraz poprosił kierownika o kilka dni bezpłatnego urlopu. Potem pojechał nad wodę. Tam spędził resztę dnia. Do domu wrócił późnym wieczorem. Ostrożnie zajrzał przez drzwi i zastał kozę grzecznie stojącą przy jego łóżku. Beknęła radośnie na powitanie, ale ją zignorował. Od tej pory starał się jej nie zauważać. Wziął prysznic, przegryzł coś i poszedł spać. Raz tylko pogroził jej nożem, kiedy zachciało jej się beczeć, lecz reszta nocy upłynęła mu spokojnie. Rano znowu obudziła go przedwcześnie i wszystko zaczęło się od nowa. Łaziła za nim wszędzie, powoli rujnując jego życie towarzyskie i zawodowe. Wszędzie budził szyderczy śmiech. Zaczął unikać ludzi, nie chodził do pracy, zakupy robił w najbliższym sklepie za rogiem. Po kilku dniach zdołał przyzwyczaić się do jej obecności. Zawsze rano i wieczorem przynosił jej trawy i nalewał wody do miski, licząc że będzie siedziała cicho, o świcie i po zmroku wyprowadzał ją na skwerek. Skutkowało. Wciąż jednak był powszechnie wyśmiewany. Wszędzie, gdzie się pojawiał, słyszał rechot i produkowane na bieżąco dowcipy na swój temat. Kompletnie załamany łkał po nocach i rozmyślał jak pozbyć się kłopotu. Zabicie kozy nie wchodziło w grę, mógł jednak oddać ją komuś albo samemu przeprowadzić się na koniec świata. Mijały dni. Listonosz przyniósł mu pisemne wypowiedzenie z pracy oraz ostatnią wypłatę. J. cisnął pieniądze do szu lady i zmienił kozie wodę w misce. Beknęła z wdzięcznością. Otarła się głową o jego udo i przypatrywała mu się z czułością. Westchnął ciężko. Potem połechtał ją po szyi. Nigdy nikomu tak na nim nie zależało, nikt tak niewiele nie wymagał w zamian za wierność i towarzystwo. Jakoś będzie, malutka mruknął. Jakoś będzie.

Drelich

Czasem zachodziłem do sklepiku F. po bułki, mleko skondensowane do kawy, butelkę Magi, woreczek ziemniaków lub inny drobny produkt, którego akurat zabrakło w domu. Na poważne zakupy szło się na pobliski bazar albo jechało do hipermarketu, ale wszyscy mieszkańcy doceniali F., jeśli chodziło o szybkie uzupełnienie zapasów. Był rodzajem kulinarnego pogotowia osiedlowego i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Pewnie przebywał na rencie albo emeryturze, bo inaczej nie dałby rady wyjść na swoje z marży na pieczywo, nabiał, napoje czy cebulę. Pewnie robił to, bo przez lata polubił ślęczenie za ladą, liczenie bilonu i kontakt z klientami. Może kształcił dzieci lub wnuki, wspierał je przy kupowaniu mieszkania, sponsorował wakacje. Raczej nie robił tego dla siebie, bo skoro był w pracy codziennie od 6.00 do 16.00, to kiedy miał korzystać z wypracowanych dóbr? Nikt nigdy nie widział za ladą kogoś innego niż F. Wysepka małego handlu pośrodku osiedla składała się z kiosku Ruchu, warzywniaka oraz jego sklepiku. Z tamtych dwóch pozostały jedynie opuszczone ruderki, a F. trwał wbrew prawom koniunktury, rynku, logiki. Pytałem najstarszych mieszkańców, odpowiadali, że był z nimi od zawsze. Lata temu kupił lub wybudował swój niewielki pałacyk handlu i nikomu nie zamierzał go oddawać. Kiedy warzywniak i kiosk upadały, F. sprawił sobie na raty Renault Kangoo w kolorze wiśniowy metalik. Jeździł nim do pracy i z powrotem, a także na zakupy do Makro, Selgrosa albo na giełdę. Parkował naprzeciw szyby wystawowej swojego pawilonu, żeby mieć autko na oku, lecz to mu nie wystarczało. Kiedy nie miał klientów, niezależnie od pory roku, opierał się o futrynę i podziwiał swój zakup, skubiąc w zadowoleniu brodę. Kilkakrotnie w drodze do pracy przyłapałem go na tym uwielbieniu i muszę przyznać, że wyraz jego twarzy niejeden raz zmusił mnie do przycupnięcia na ławce. 21

Nie wiedział o mnie. Po prostu stał i przyglądał się jak urzeczony. W końcu zrozumiałem, że to musi być miłość. Ja też zapałałem uczuciem do jego uczucia i tak trwaliśmy codziennie każdy w swojej pozie. Lubiłem F. również za troskę o osiedlowe koty. Sam miałem trzy takie rozrabiaki i cały dom w strzępach, więc doskonale rozumiałem jego poświęcenie. Zaczęło się od tego, że jakiś nieuważny kierowca rozjechał kotkę na parkingu, osierocając malutkiego, pręgowanego kocurka, który tak strasznie miauczał, że całe osiedle słyszało. F. próbował go złapać, ale maluch chował się za nadkolem jednego z zaparkowanych samochodów i za nic nie dawał się dotknąć. Kiedy nadszedł właściciel pojazdu i zapuścił silnik, kocurek zwiał na trawnik obok sklepu i nie bardzo wiedział, co dalej ze sobą począć. F. dał mu na miseczce mleka i to był początek ich wielkiej przyjaźni. Nocami kot sypiał w środku, wchodząc przez dziurę w drzwiach sklepu, a w dzień stanowił żywą maskotkę irmy, przyciągającą coraz większą rzeszę zakochanych w zwierzakach klientów. Felek bo tak w końcu nazwał przyjaciela F. wczesną wiosną założył rodzinę i cała szóstka przyjęła lokum w sklepie za swój naturalny dom. Ilekroć ktoś zachodził do sklepiku, był witany i żegnany przez zgraję kotów, które oswoiły się do tego stopnia, że potra iły wskakiwać gospodyniom do siatek i ze zdziwieniem wychylały główki, kiedy siatka lądowała na posadzce czyjejś kuchni. Całe osiedle zaczęło nagle dbać o kociaki wałęsające się po piwnicach bloków, aż wreszcie zarząd spółdzielni wystosował o icjalne pismo, żeby nie zostawiać resztek jedzenia, bo pożytek z tego mają tylko szczury. Ale żadnych szczurów nie było i każdy mieszkaniec o tym wiedział. Jedna pani omal nie pobiła policjanta, kiedy ten próbował zakazać jej ułożenia pozostałości kolacji przed oknami piwnicy. Dzikie koty żyły dziko, ale o te ze sklepu dbaliśmy najbardziej. Ja też je z ochotą dokarmiałem, za co F. sprzedawał mi Whiskas i Royal Caanin bez prowizji. I tak mijały nam dni w niesamowitej harmonii. Każdy wiedział co ma robić i nawet bezdomny pies miał na naszym osiedlu darmową stołówkę. Niestety, w owym czasie dorastająca młodzież całkiem zdominowała pobliski park. Chłopcy pili, potem się bili, a następnie bili innych. Wchodzenie do parku po 18.00 było delikatnie mówiąc niewskazane. 22

Narastająca agresja odbiła się również na sklepiku F. Którejś nocy ktoś wyłamał zamki i zdemolował mu lokal. Prawie nic nie zginęło, lecz już sam remont kosztował parę tysięcy złotych. Sprawców nie wykryto, więc robili się coraz bardziej bezczelni. Raz po raz leciały szyby i ginęły rzeczy z zaparkowanych przed blokami aut, raz po raz rozlegały się opętańcze wrzaski alarmów, raz po raz właściciel pojazdu wybiegał z bloku z czerwoną twarzą i przekrwionymi oczami, próbując ratować panel radia, zapomniane manatki czy płyty CD. W sumie cieszyłem się, ze nie posiadam samochodu. Miałem o jedną nerwicę mniej. Pewnego ranka jak zwykle wstąpiłem do F., bo zabrakło nam pieczywa w domu. Mam nowy chlebek zagadnął sprytnie. Miodowy. Da się pan skusić? Spytam żony odparłem ostrożnie. Niech zajrzy. Już ja ją przekonam. Podrapałem Felka przy ogonie. Wyprężył się i miauknął krótkie pozdrowienie. Kupiłem gazetę i usiadłem na chwilę na ławce, by obejrzeć harcujące wokół sklepu kociaki oraz niemy zachwyt F. nad swoim samochodem. Maluchy tarzały się po trawie, jak gdyby nigdy nie widziały zieleni, a F. wrócił do sklepu obsłużyć klientów, którzy właśnie nadeszli. Wtedy dwie zakapturzone postacie z wielkim obrzękiem spodni poniżej tyłka napadły największą świętość F. jego Renaulta. Jeden z nich uderzył łokciem w boczną szybę, drugi wsadził do środka rękę i złapał panel radia. Alarm już nikogo na osiedlu nie dziwił. F. natychmiast wyskoczył ze sklepu i porzucając klientów, rzucił się w pogoń za napastnikami. Jak on krzyczał! Pewnie gdyby chcieli go zabić, nie dałby rady wydobyć z siebie tak dramatycznych dźwięków. Nie wiedziałem, co robić, więc dalej siedziałem na ławce. Chłopcy znikli za rogiem najbliższego bloku, a za nimi F. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Później zobaczyłem biegnącego z powrotem F., rozwijającego prędkość nieprzystającą do jego wieku, a za nim tych dwóch zakapturzonych z nożami w ręce. Darli się przy tym, że go zarżną, jak świnię. Byli chyba po imprezie, działanie alkoholu lub narkotyków jeszcze nie ustało. F. wpadł do sklepu i zaryglował drzwi. Zaczęli szarpać klamkę, 23

ale na szczęście nie przyszło im do głowy, żeby wybić szybę. Bałem się zareagować, bo te ich noże były naprawdę duże. Na wysokości zadania stanął za to gospodarz najbliższego bloku. Panie dzielnicowy! Chodź pan tu szybko! krzyknął do kogoś w głębi klatki schodowej. Napastnicy nie zastanawiali się długo. Kiedy niższy rzucił się do ucieczki, ten drugi natychmiast pobiegł za nim. Gdzie ten dzielnicowy? spytałem gospodarza. A ja wiem, panie? odparł ze smutnym uśmiechem i pokręcił głową. Oni nie byli od nas, ale to nasze dzieciaki sprowadzają tu złe towarzystwo. Obaj staraliśmy się pocieszyć F. Wcale nie słuchał. Płakał tak rzewnymi łzami, że omal zmysłów nie postradał. Przegonił nas i przez dwa dni nie pokazywał się w pracy. Kiedy pojawił się w końcu, witał wszystkich z zaciętym wyrazem twarzy i obłędem w oczach. Ubezpieczenie pokryło koszty, lecz jemu to nie wystarczało. Jak się okazało, cały czas tlił mu się w głowie plan zemsty. Na początek wstawił solidne kraty w oknie wystawowym i drzwiach, a potem zamurował tylne wyjście, zostawiając jedynie niewielki otwór dla kotów. Renaulta już nikt nie widział na osiedlu. F. odstawiał go na strzeżony parking, kilka ulic dalej. Po paru dniach pojawił się w sklepie w więziennym drelichu, z zabawną, okrągłą czapeczką na głowie i tak obsługiwał zaskoczonych klientów. Część mieszkańców osiedla rechotała, reszta martwiła się o jego zdrowie psychiczne. Ale F. doskonale wiedział co robi. Wkrótce napisała o nim jedna z lokalnych gazet, zaczęli się pojawiać radiowcy i ekipy z kamerami, a jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych urządziła wizję lokalną na żywo. Z dnia na dzień z bazarowego prawdziwka F. stał się osobowością medialną. W gazetach roiło się od jego fotogra ii w więziennym ubraniu, żadne wiadomości telewizyjne nie mogły obyć się bez nowinek z oblężonego sklepu. W wywiadach mówił, że skoro przestępcy chodzą swobodnie po ulicach i nikt nie potra i ich złapać, to on się czuje uwięziony i będzie żył za kratami. W ciągu miesiąca, kiedy było o nim naprawdę głośno, Liga Polskich Rodzin i PIS zaproponowały mu miejsce na swoich listach wyborczych, a Samoobrona zaprosiła na wykłady w Klewkach. 24

W Twoim Imperium opowiadał o swoich preferencjach kulinarnych, w Przyjaciółce o kosmetykach żony, w Gazecie Polskiej o roszczeniach wypędzonych, w Zwierzaku o zbrylaniu się żwirku. Zawsze w drelichu, zawsze krzywo uśmiechnięty, zawsze mądrzejszy niż otoczenie. Obroty w jego sklepiku rosły w tempie geometrycznym. Musiał zakupić kasę iskalną i płacić słone podatki, a i tak 1/3 dochodu przekazywał publicznie na ręce rzecznika Policji. Na paliwo, na pałki i kajdanki. W odpowiedzi radiowozy i patrole z psami wizytowały osiedle oraz park kilkanaście razy na dobę. Kiedy Rada Dzielnicy zaczęła debatować czy postawić mu pomnik, wyprowadziłem się w diabły. Mieliśmy już z żoną dość tego cyrku. Ciężarówka z naszym dobytkiem czekała kilka godzin na wyjazd z osiedla, bo akurat zawitał do F. Rudolf Giuliani...

W pe³ni

Była pełnia. Blask księżyca niemal raził E. w oczy. Przewracała się na łóżku, nie mogąc zasnąć. Dulux co chwilę podnosił łeb i przypatrywał się jej czujnie. Pomyślała, że może to przez niego. Zajmował sporą powierzchnię łóżka, zabierał jej kołdrę, wydzielał niesamowite ilości ciepła. Otworzyła okno i głęboko oddychała. Puls jednak nadal miała przyspieszony, a ścisk w dołku nie ustawał. Nie pomogły dwa ziołowe Nervomixy zażyte przed snem ani medytacje. Doszła do wniosku, że to skutek nerwicy z powodu męża i nic nie można na to poradzić. Nie chciała używać barbituranów, bo w jej sytuacji o uzależnienie było naprawdę łatwo. Mąż spał w drugim pokoju, nie mając żadnych stresów, lęków ani wątpliwości. Po prostu wszystko olewał i było mu z tym dobrze. Chrapanie zza ściany dodatkowo ją przygnębiło. Był nędzną karykaturą mężczyzny, trzpiotem i pijakiem. Działał z regularnością robota. Wstawał po 5, jechał do pracy, kończył o 15, lecz tak po prostu do domu nie wracał. Szedł na fuchę, tam jadł i pił wódkę, wcale nie licząc się z jej uczuciami. Wracał przed 22.00 i od razu właził do nie zaścielonego rankiem łóżka. Z jednej strony E. było to na rękę, bo obiadu ani kolacji szykować nie musiała, z drugiej jednak prowadzenie domu dla samej siebie nie miało większego sensu. Wyszedł z niego prawdziwy diabeł już 5 lat po ślubie, ale jak każda młoda kobieta, żyła nadzieją, że się zmieni i tak minęło następne 15. Kiedy wreszcie stwierdziła, że ma go dość, na rozwód było już za późno, a jakiekolwiek romanse przestały mieć znaczenie. Nie czuła się już atrakcyjna i wszelkie formy adoracji ze strony mężczyzn traktowała jako głupotę, zboczenie albo brak logiki. Pogodziła się z losem i gotowała, prała, sprzątała, jak Bóg przed nastaniem feminizmu przykazał. Co dnia obserwowała, jak on wykonuje swoje stąd dotąd, zapada się w fotel i gapi na jakiś durny mecz czy ilm kryminalny. 29

Mijali się we mgle. Ona mieszkała w salonie, on w małym pokoiku z drugiej strony. Miał nawet własny telewizor i lodówkę. Poza tym żył po spartańsku, bo to nie wymagało częstego sprzątania. Do starcia dochodziło jedynie wtedy, gdy spod szpary w drzwiach przenikały na jej włości kłęby kurzu albo brudne okna narażały ją na wstyd przed sąsiadami. Czasem chodziło o psa. Sam przyniósł Duluxa, a potem przestał się nim interesować. Poza tym cisza, jak w rodzinnym grobowcu, rozdzierana z rzadka głosem komentatora sportowego lub rozmowami w serialowej kuchni. E. obróciła się na wznak i tępo patrzyła w su it. Zrozumiała, że to poczucie zmarnowanego życia odbiera jej chęć do spania. Lekko kopnęła Duluxa, przewracając się na bok. Mruknął niezadowolony. Posłała mu czułego cmoka. Podczołgał się i liznął ją delikatnie w nos. Nie wolno, Dulux. Wiesz, że pani tego nie lubi. Pies podważył łbem jej rękę. Zaczęła głaskać go i tarmosić za uchem. Blask księżyca raptem przybladł, ale nie zwróciła na to uwagi. Dobrze, że jesteś, piesku. Gdybyś bardziej lubił Pana, byłoby mi gorzej na świecie. Zamknęła oczy, nie przestając go głaskać. Po dłuższej chwili stwierdziła, że blask przenika przez zasłonę powiek i razi ją jeszcze bardziej. Co jest z tym księżycem? mruknęła, siadając na łóżku. Ale księżyc był daleko i wcale już tak nie jaśniał. Źródło oślepiającego blasku pochodziło z pokoju jej męża. Wiązki światła przebijały się przez szpary w drzwiach, przez co wyglądały one, jak skąpane w słońcu. Przerażona E. wtuliła się w kąt między oknem a ścianą i podkurczyła kolana. Dulux w jednej chwili zwiał pod łóżko i tam cicho skomlał. Z pokoju męża dochodziły dziwne dźwięki, szmery, stuki, może szepty. Nie wiedziała ile to trwało, ale miała wrażenie, że długie godziny. Kiedy zerknęła na zegar, okazało się, że raptem półtorej minuty. Blask znikł tak niespodziewanie, jak się pojawił. E. podeszła na palcach do drzwi i pilnie nasłuchiwała. Omal jej serce nie stanęło, gdy znów usłyszała głośne chrapanie. Nie zdecydowała się sprawdzić czy z mężem wszystko 30

w porządku. Wstąpiła do toalety i pospiesznie uciekła do łóżka. Wołała Duluxa, on jednak ani myślał wychodzić z kryjówki. Zakryła się kołdrą i w końcu usnęła. Obudził ją delikatny pocałunek. Uśmiechnęła się lekko i otworzyła oczy. Mąż siedział na łóżku, głaskając czule jej włosy. Poderwała się gwałtownie, zażenowana tą sytuacją. Co jest? Gorzej ci? zapytała niepewnie. Mąż nadal uśmiechał się łagodnie, bynajmniej nie zbity z tropu jej reakcją. Śniadanie gotowe powiedział tylko i wyszedł. E. zajrzała pod łóżko. Dulux patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Cmoknęła, wyciągając ku niemu rękę. Liznął ją, lecz wychodzić najwyraźniej nie zamierzał. Usiadła na łóżku, nie wiedząc co robić. Była przerażona. Elu, nie daj się prosić usłyszała i złapała się za głowę. Ten facet albo nie był jej mężem, albo w nocy do reszty postradała zmysły. Postanowiła zaryzykować. Najpierw poszła do łazienki, potem zajrzała do kuchni. Mąż siedział przy suto zastawionym stole, ogolony i w świeżo wyprasowanej koszuli. Omiotła wzrokiem idealnie pokrojone bułki, salaterki pełne past serowych, sałatek, płatków owsianych i spojrzała na niego błagalnie. Poza tym, że wyjątkowo o siebie zadbał, nie dostrzegała żadnych zmian w jego wyglądzie. Tylko to, jak się zachowywał, nakazywało jej ograniczyć zaufanie. Nie mieściło jej się w głowie, że w ciągu jednej nocy tak zdeprawowany człowiek, może doznać olśnienia i próbować wszystko naprawić. Skosztowała pasty. Była wyśmienita, jak zresztą wszystko, co przygotował. E. nie podejrzewała się o taki apetyt. Z reguły jadła rano jabłko, jogurt albo kawałek ciasta, a tymczasem zmogła cztery bułki i wciąż chciała jeszcze. Kiedy wyszedł do pracy, odwiedziła jego pokój. Tam też nic nie uległo zmianie, oprócz tego, że panował idealny porządek. Pokręciła obolałą głową i zamknęła za sobą drzwi. Po chwili Dulux przyniósł w pysku smycz. Wyszedł spod łóżka dopiero, gdy zostali w domu sami. 31

Przez pierwsze kilka tygodni obserwowała zachowanie męża, nie bardzo wiedząc do kogo zwrócić się o pomoc, jednak wnioski z tych obserwacji okazały się na tyle krzepiące, że żadnej pomocy nie potrzebowała. Szeroko otwierała za zdumienia oczy, widząc, jak on wstaje rano, przynosi jej śniadanie do łóżka, a po pracy punktualnie zjawia się na obiad, jak naprawia najmniejszą usterkę, jak z pietyzmem podchodzi do każdej czynności, którą wykonuje. Często poruszał razem z nią ważne, życiowe tematy, popijał herbatkę z hibiskusa lub aronii, oglądał telenowele, chodził na długie spacery po parku, wieszał pranie. Niepostrzeżenie stawał się mężem idealnym. Ale najbardziej zaskakiwał ją w sytuacjach intymnych. Gładko ogolony i pachnący drogimi perfumami, najpierw czarował uśmiechem. Uśmiechał się jakoś tak miękko, delikatnie, czule. Później włączał relaksacyjną muzykę, zapalał kadzidełko z drzewa sandałowego albo kominek pot puri i robił jej masaż przy użyciu wyszukanych olejków do ciała. Rozpływała się w jego rękach, a to wcale nie był koniec rozkoszy. Kiedy ssał jej palce u stóp, przed czym się wcześniej wzbraniał, orgazm nierzadko wielokrotny był kwestią sekund. Eksplodowała i zasypiała w jego ramionach, budziła się i nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę. Był tylko jeden mankament, ale drobny. Nowy mąż miał dziwaczne upodobanie do zjadania domowych roślin doniczkowych. Potra ił w kilka dni wykończyć wszystkie kwiaty, które z wielką pieczołowitością hodowała. Z początku drażniło ją to bardziej, niż wcześniejsze napady pijackiej czkawki, odór trawionego piwska i nie kończący się głos komentatora sportowego w telewizji, jednak szybko znalazła na to sposób. Raz na dwa tygodnie jeździli po nowe kwiaty i uzupełniali zjedzone zapasy. Wystrój domu tylko przez to zyskał, bo ciągle pojawiały się nowe elementy. W ciągu roku mąż odbudował wszystko, co przez 20 lat tak skutecznie niszczył. Mało, rozkochał ją w sobie bezgranicznie. Była szczęśliwa. Spała świetnie. Któregoś ranka przy wyśmienitej jajecznicy z papryką i pomidorami, pomyślała, że brakuje im już tylko dzieci, ale zaraz wmówiła sobie, że przecież nie trzeba w życiu mieć wszystkiego.