ISSN: 2080-1785 OPOLSKI KWARTAŁ SZTUKI NR 12 (MARZEC 2012) 0,00 PLN

Podobne dokumenty
Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

W MOJEJ RODZINIE WYWIAD Z OPĄ!!!

WERSJA: C NKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2.

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014

Warsztaty Programu Edukacji Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. dla szkół podstawowych na rok szkolny 2013/2014

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

Bóg a prawda... ustanawiana czy odkrywana?

Podsumowanie ankiet rekolekcyjnych. (w sumie ankietę wypełniło 110 oso b)

WERSJA: A ANKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2.

WERSJA: B ANKIETER: JEŚLI RESPONDENT JEST MĘŻCZYZNĄ, ZADAĆ GF1. JEŚLI RESPONDENT JEST KOBIETĄ, ZADAĆ GF2.

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

ROZUMIENIE ZE SŁUCHU

POLITYKA SŁUCHANIE I PISANIE (A2) Oto opinie kilku osób na temat polityki i obecnej sytuacji politycznej:

Test mocny stron. 1. Lubię myśleć o tym, jak można coś zmienić, ulepszyć. Ani pasuje, ani nie pasuje

Władysław Pluta odpowiada na pytania Agnieszki Ziemiszewskiej. największe emocje wywołują we mnie dzieła racjonalne

MUZEUM DLA PRZEDSZKOLAKA

AUDIO B1 KONFLIKT POKOLEŃ (wersja dla studenta)

Ocena Celujący Bardzo dobry Dobry Dostateczny Dopuszczający Dział Aktywność twórcza - systematycznie rozwija własną

MISTRZÓW. Niezwykłe spotkanie

Wstęp. Historia Fizyki. dr Ewa Pawelec

mnw.org.pl/orientujsie

J. J. : Spotykam rodziców czternasto- i siedemnastolatków,

PIWNICA ODOLAŃSKA 10 CHEŁCHOWSKI*WÓJCIK CHOJECKI*TURCZYŃSKI GREGOREK*SZPINDLER

AUTYZM DIAGNOZUJE SIĘ JUŻ U 1 NA 100 DZIECI.

Ankieta. Instrukcja i Pytania Ankiety dla młodzieży.

WYMAGANIA EDUKACYJNE NIEZBĘDNE DO UZYSKANIA POSZCZEGÓLNYCH ŚRÓDROCZNYCH I ROCZNYCH OCEN Z PLASTYKI W KLASIE IV

Przewodnik po Muzeum nad Wisłą Muzeum Sztuki Nowoczesnej

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1)

Warsztaty Programu Edukacji Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. dla grup gimnazjalnych na rok szkolny 2013/2014

Dyrektor szkoły, a naciski zewnętrzne

Najpiękniejszy dar. Miłość jest najpiękniejszym darem, jaki Bóg wlał w nasze serca

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

PIOTR KUCIA FOTOGRAF MODY / ASP

PRACOWNIA FOTOGRAFII. Nie można stworzyć dzieła sztuki, jeśli nie jest ono zorganizowane jednoczącą je myślą. E.G. Craig

Metoda Opcji Metoda Son-Rise

Rok Nowa grupa śledcza wznawia przesłuchania profesorów Unii.

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

ŚWIATOPOGLĄD NEW AGE

Ośrodek Nowy Świat. w Legnicy

/5 Showroom 87

Kwestionariusz AQ. wersja dla młodzieży lat. Płeć dziecka:... Miesiąc i rok urodzenia dziecka:... Miejsce zamieszkania (miasto, wieś):...

Skala Postaw Twórczych i Odtwórczych dla gimnazjum

Kwestionariusz stylu komunikacji

Autyzm i Zespół Aspergera (ZA) - na podstawie doświadczeń brytyjskich. York, lipiec mgr Joanna Szamota

NAUKA JAK UCZYĆ SIĘ SKUTECZNIE (A2 / B1)

Nowy mural w Śródmieściu!

Pierwszy tydzień ferii za nami! Zapraszamy do krótkiego sprawozdania z pierwszego tygodnia ferii w fotograficznym skrócie.

Carlo Maria MARTINI SŁOWA. dla życia. Przekład Zbigniew Kasprzyk

Prof. dr hab. Krystyna Jabłońska

ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA

10 września - 10 listopada 2010 wernisaż: 9 września godz

Sondaż z mieszkańcami Łodzi


Część 11. Rozwiązywanie problemów.

Zatem może wyjaśnijmy sobie na czym polega różnica między człowiekiem świadomym, a Świadomym.

O międzyszkolnym projekcie artystycznym współfinansowanym ze środków Ministerstwa Edukacji Narodowej w ramach zadania ŻyjMy z Pasją.

KOLOROWA IMPREZA BALONOWA

Bo razem naprawdę możemy więcej! wywiad z Magdaleną Różczką, ambasadorką akc. ENDO Razem Możemy Więcej

Liczą się proste rozwiązania wizyta w warsztacie

Hektor i tajemnice zycia

OBŁAWA. krzysztof trzaska Centrum Promocji Kultur y w Dzielnicy Praga Południe m. st. Warszaw y

Pomagam mojemu dziecku wybrać szkołę i zawód

BIBLIOPREWENCJA W DZIAŁANIACH Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Łodzi. COMENIUS REGIO Regional Pedagogical Library in Lodz

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

ZAŁOŻENIA TEORETYCZNE Na skrzydłach przyjaźni czyli o relacjach.

Spotkanie z Jaśkiem Melą

"Obrazy wyobraźni... Władysław Wałęga

W ramach projektu Kulinarna Francja - początkiem drogi zawodowej

Kwestionariusz PCI. Uczniowie nie potrafią na ogół rozwiązywać swoich problemów za pomocą logicznego myślenia.

Zaznacz, zapisz punkt, który opisuje do Ciebie.

Człowiek biznesu, nie sługa. (fragmenty rozmów na FB) Cz. I. że wszyscy, którzy pracowali dla kasy prędzej czy później odpadli.

GRUDZIEŃ Przy okazji rysunku pacjenta Piotra z oddz. X, Zdrowych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. życzy. Andrzej Obuchowicz

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

POLITECHNIKA GDAŃSKA, WYDZIAŁ FTIMS. Wielkie umysły. Fizycy. Jan Kowalski, FT gr

Podstawy balonowych kreacji

Zaimki wskazujące - ćwiczenia

Co się kryje w muzeum? Co sie kryje w muzeum?

Wykres 27. Często rozmawiasz z rodzicami na temat agresji, autoagresji lub innych problemów?

Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem

Ostrawa to trzecie co do wielkości miasto w Czechach, znajduje się w północno-wschodniej części kraju i stanowi serce regionu morawskośląskiego.

Ł AZIENKI K RÓLEWSKIE

Kolorowy świat Łukasza

Najważniejsze lata czyli jak rozumieć rysunki małych dzieci

Spis treści. Co to znaczy dla ciebie jako uczestnika kursu?...40

Wernisaż. Wystawa prac studentów Kierunku Plastycznego Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Sanoku

BANK DOBRYCH PRAKTYK

Liczą się proste rozwiązania wizyta w warsztacie

Rozmowa z Maciejem Kuleszą, menedżerem w firmie Brento organizującej Men Expert Survival Race 1

TEST TKK TWÓJ KAPITAŁ KARIERY

Program Coachingu dla młodych osób

nego wysiłku w rozwiązywaniu dalszych niewiadomych. To, co dzisiaj jest jeszcze okryte tajemnicą, jutro może nią już nie być. Poszukiwanie nowych

1 Uzależnienia jak ochronić siebie i bliskich Krzysztof Pilch

Mark Leather & Fiona Nicholls

Weronika Łabaj. Geometria Bolyaia-Łobaczewskiego

Internetowy Projekt Zbieramy Wspomnienia

MAŁGORZATA PAMUŁA-BEHRENS, MARTA SZYMAŃSKA. A. Awantura

WPŁYW CZYTANIA NA ROZWÓJ DZIECI I MŁODZIEŻY

Diva For Rent. Recenzje. Twórcy i wykonawcy. Alicja Węgorzewska. mezzosopran

Transkrypt:

NR 12 (MARZEC 2012) 0,00 PLN ISSN: 2080-1785 OPOLSKI KWARTAŁ SZTUKI

12 16 38 24 Spis treści Joy Killers... 3 Na wyciągnięcie ręki... 9 O wizualnych transfuzjach pompujących ciepło [rozmowa z Izabelą Żółcińską]... 12 Bad me. Sztuka Olafa Brzeskiego... 16 Neutrdromy i neutronikony. Przypomnienie twórczości Jerzego Rosołowicza... 21 Takie czasy. Archiwum Zachęty w rękach Goshki Macugi... 24 Wrocławska poezja konkretna i sztuka pojęciowa... 27 Nowe tendencje w malarstwie polskim w Galerii Miejskiej bwa w Bydgoszczy... 30 Lament nad witrażem i ułomnością zmysłów... 32 Balon zwany Abbey... 34 Muzealne wykorzystanie przestrzeni zastanych... 35 Nowe media, nie dla kolekcjonerów...... 38 21 32 9 na okładce: Goshka MACUGA, Bez tytułu, 2011, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, widok ekspozycji, fot. Marek Krzyżanek

Paweł JARODZKI Joy Killers Tekst poniższy stanowi pierwszy z czterech odcinków, które mają opowiadać o sztuce lat 80. Gdy myślę o tamtych czasach, to widzę je jako bezustanną walkę z ludźmi, których po angielsku określa się jako Joy Killers. Nie znam równie adekwatnego określenia po polsku; są to ludzie owładnięci ideą uniemożliwiania innym radosnej zabawy. Nie byli oni żadnym wymysłem komunistów. Ci ludzie istnieli zawsze i, niestety, będą istnieć pewnie do końca świata, nie należą do żadnej opcji politycznej, prawicy czy też lewicy, chociaż zawsze ubierają się w płaszcz jakiejś ideologii i dużo mówią o zasadach. Oni są poważni, smutni i chcą, żeby świat cały tak wyglądał. Najdziwniejsze jest to, że łączy ich jeszcze jedna cecha maniakalne umiłowanie władzy. Wtedy pewnie mieli tej władzy trochę więcej niż dzisiaj. Ale zanim napiszę cokolwiek o latach 80., należałoby krótko napisać, co było przed nimi. Oczywiście przed nimi były lata 70. i bez ich krótkiego opisania nie da się zrozumieć tego, co nastąpiło potem. Wszystko to, co poniżej, będzie oczywiście bardzo subiektywne i widziane z bardzo konkretnej pespektywy. Z punktu widzenia młodego człowieka, który w latach 80. kończył studia malarskie we Wrocławiu i starał się z całych sił uczestniczyć we wszystkim, co wydawało się wtedy ważne. Jednak, żeby aż tak nie nudzić, ograniczę się tylko do krótkiego opisu sytuacji w drugiej połowie lat 70. LATA 70. Druga połowa lat 70. ubiegłego stulecia to okres spokoju i stabilizacji. Świat jak wielki kolos stał na dwóch, olbrzymich nogach. Były to Stany Zjednoczone i Związek Radziecki, rządzone przez zramolałych starców. Pozornie się nienawidzili i nawet prowadzili różne małe wojny, głównie cudzymi rękami i to w odległych od swoich siedzib krajach. Niby się nie darzyli miłością i udawali, że zwalczają się z całych sił. Ale dzięki temu istniała chwiejna równowaga, która, zdawało się, trwać miała wiecznie. I wszystkim rządzącym ten stan rzeczy tak naprawdę odpowiadał. To, co ich łączyło, to lęk przed jakąkolwiek zmianą. Lata rewolty przełomu lat 60. i 70. udało się im jakoś przetrwać, a całą sprawę nawet opanować i uładzić. Wszędzie zarówno po tej, jak i po tamtej stronie rządzili smutni, starzy faceci. Ubrani byli wszyscy w źle skrojone garnitury, choć czasem nawet dość nowocześnie, ale były to pozory nowoczesności. Rządzili na wszystkich szczeblach; również kultura i sztuka nie były spod tych rządów wykluczone. Mieli usta pełne frazesów o otwarciu się na młodzież i promocji młodych talentów, ale była to oczywista bzdura. Głównie chodziło im o to, żeby nikt się dobrze nie bawił i każdy, już od przedszkola, zdawał sobie sprawę z faktu, że życie jest trudne, smutne i pełne kompromisów. Tak naprawdę niczym się nie różnili w swoich poglądach od współczesnych, różnej maści, dyktatorów. Co jest bardzo charakterystyczne dla wszystkich tego rodzaju rządów, to traktowanie całych społeczeństw jak niedorozwiniętych debili, którymi trzeba się opiekować. Stąd na przykład brała i bierze się cenzura. Przecież taki niedorozwinięty debil mógłby przeczytać coś, co by mu zaszkodziło. Proszę zauważyć, że każda dyktatura, niezależnie czy dawna czy obecna, z tej troski o powierzony im (nie wiadomo przez kogo) naród stara się maniakalnie chronić go przed pornografią i wszelkimi innymi przejawami niemoralności i wyuzdania. Im bardziej jest ktoś pruderyjny, tym bardziej chce kontrolować ludzi. W psychiatrii istnieje termin urojenia posłannicze i może właśnie on dobrze opisuje takie postawy. Chociaż opolski kwartał sztuki 3

WYSTAWA GRUPY LUXUS W GALERII NA OSTROWIE W PODZIEMIACH KOŚCIOŁA ŚW MARCINA WE WROCŁAWIU

byli też inni, którzy pozornie zachowywali się tak samo, ale działali ze zwykłego wyrachowania i karierowiczostwa. Czym więc się kierowali, jest być może nieważne, ale oficjalnie ich obsesją był porządek i stabilizacja. Wszystko było do czegoś przypisane i nic nie mogło się odbywać spontanicznie. Na wszystko trzeba było mieć zezwolenia, papiery i legitymacje. Ich celem i metodą utrzymania władzy było dzielenie społeczeństwa na niekontaktujące się grupy. Może to dziwić obecnie, ale w naszym kraju były specjalne lokale rozrywkowe, typu kawiarnie czy kluby, tylko dla milicjantów, ale też tylko dla studentów, tylko dla dziennikarzy czy też tylko dla plastyków. I bez specjalnych legitymacji branżowych nie dało się do nich wejść. Grupy społeczne nie powinny były się mieszać! Były też specjalne sklepy dla różnych grup zawodowych i w nich również obowiązywały legitymacje. No bo po co milicjantowi farby i płótno a malarzowi czapka górnicza? Oczywiście, tak było tylko w teorii, bo wiadomo, że są grupy uprzywilejowane bardziej i są mniej. Dlatego w sklepach dla milicjantów były różne zagraniczne frykasy, a w sklepach dla plastyków tylko zagraniczne farbki i takie tam inne zawodowe gadżety. Ten podział powodował, że do nabycia farb trzeba było mieć legitymację, którą można było uzyskać dopiero po ukończeniu odpowiednich studiów. Z kolei studenci swój sklep z farbami, oczywiście gorszej jakości, mieli na uczelni. Tam obowiązywała przy zakupie legitymacja studenta szkoły plastycznej. Ta legitymacja, już dyplomowanego plastyka, uprawniała również do wykonywania zawodu. Nikt bez niej nie mógł zaprojektować szyldu ani wywieszki, wystawić czy też sprzedać obrazu i w ogóle nic nie mógł. A z legitymacją mógł wiele. Obowiązywały też sztywne ceny na tego rodzaju usługi. Były one wysokie i specjalne komisje pilnowały zarówno honorariów, jak i poziomu realizowanych zleceń. Tak więc zleceniodawca nie miał nic do gadania, jeżeli chodzi o cenę i formę realizowanego zlecenia. Od tego były komisje. A w komisjach zasiadali uprzywilejowani koledzy i to oni decydowali o tym, kto dostanie intratną fuchę, czyj projekt przejdzie, a kto będzie, jak uczniak, musiał poprawiać plansze. Korporacjonizm pełną gębą! Były dwie instytucje, które miały to w swojej gestii, Sztuka Polska i Pracownie Sztuk Plastycznych. Firmy te zajmowały się również prowadzeniem galerii sprzedających różne dzieła dyplomowanych plastyków. Był też wówczas obowiązek pracy, co może dzisiaj brzmi absurdalnie, ale w ów czas wszyscy musieli gdzieś pracować. A artyści z legitymacją byli z tego obowiązku zwolnieni. Naprawdę milicja wyłapywała ludzi, którzy przed południem siedzieli w kawiarniach i sprawdzała, dlaczego nie są w pracy. A artyści mogli sobie przesiadywać w kawiarniach i w ogóle mogli znacznie więcej niż reszta społeczeństwa. Ubierali się inaczej, zachowywali inaczej i byli, i czuli się elitą. Nawet zarabiali całkiem nieźle. Mieli, jak już zaznaczyłem, monopol na wszelkiego rodzaju usługi plastyczne. Na marginesie, warto też poruszyć kwestię ubrania. Obowiązywał ogólnie szaro-bury dress code. Wszyscy inaczej ubrani byli wyłapywani jako element podejrzany. A wystarczyło mieć legitymację artysty plastyka i już milicja się odczepiała. Ceną za ten komfort była całkowita izolacja od reszty społeczeństwa. Na wernisaże i wystawy przychodzili tylko inni artyści i paru krytyków i ogólnie było dość nudno. Przychodzili też dziennikarze z branżowych czasopism i pisali pochlebne recenzje, które autorzy mozolnie wycinali i wklejali do pięknych albumów. Może to nawet przypomina trochę sytuację dzisiejszą. Bo później, czyli w latach 80., było zupełnie inaczej. Wrażenie, że życie jest gdzie indziej, było tak silne, że niektórym robiło się niedobrze. Ci jednak głównie pili na umór albo udawali się na emigrację wewnętrzną. Byli oczywiście też kontestatorzy, różni hippisi i dziwacy, ale ci byli zwalczani przez milicję i ostentacyjnie ignorowani przez środowiska artystyczne. Oczywiście, podziały te nie zawsze były tak sztywne. Bardziej otwarci umysłowo i odważniejsi starali się mniej lub bardziej penetrować inne środowiska i przekraczać narzucone przez system granice. Jednak zarówno w sztuce, jak i w całym społeczeństwie, konformizm był dominującym wyznaniem. Generalnie można wyróżnić trzy postawy obowiązujące wtedy w środowisku artystycznym. Jedni, których można spokojnie pominąć, bo ich postawa nie miała wiele wspólnego ze sztuką, to osoby robiące fuchy i wspierające dla pieniędzy każdym swoim działaniem władzę. Malowali różne nudne rzeczy na sprzedaż lub na zamówienie władzy. To ich prace zapełniały wystawy ku czci Ludowej Ojczyzny czy też Ludowego Wojska Polskiego. Były potem nabywane do zbiorów i czasami można je jeszcze znaleźć zakurzone w ciemnych kątach jakichś magazynów. Ale też, niestety, to głównie oni zasiadali w różnych komisjach i ciałach decydujących o tym, co mogło, a co nie dziać się w sztuce. Drudzy, korzystając ze wszystkich przywilejów i nie wychylając się poza narzucone normy zachowań, tworzyli jednak sztukę. Sztuka ta, nierzadko bardzo interesująca, z założenia jednak dotyczyła kwestii całkowicie aspołecznych. Starała się nadążyć za tym, co działo się w głównych centrach światowej awangardy, a może i czasami ją prześcigała. Byle nie nawiązywać do sztuki politycznej i zaangażowanej w cokolwiek. Prześcigała czasami, bo paradoksalnie coś, co rośnie w izolacji, może czasem stać się czymś zupełnie odmiennym od głównego nurtu i być bardzo dla niego ożywczym. Nie można tego, oczywiście, traktować jako reguły, bo to nieprawda, ale czasem tak się zdarza. Przykładem, może z trochę innej dziedziny, ale też nie do końca, niech będzie wrocławski Teatr Laboratorium. Było to elitarne, zamknięte, ale docenione na świecie i chyba naprawdę ożywcze dla sztuk performatywnych tego okresu, zjawisko. Mam tu też na myśli cały nurt konceptualizmu, kontekstualizmu i wszystkich temu podobnych izmów. Ich twórcy czuli się, i pewnie byli w pewnym stopniu, awangardą. Artyści ci czasami, co nie było łatwe, podróżowali za granicę i dla ówczesnych władz byli pewnego rodzaju dowodem, że Polska jest normalnym krajem. To nawet wyróżniało nasz kraj od innych z tak zwanego Bloku Państw Socjalistycznych. W takim NRD czy Czechosłowacji za zbytnią awangardowość można było, w skrajnych przypadkach, nawet trafić do więzienia. A już na pewno stracić możliwość tworzenia czegokolwiek. Ciekawe, i mówi to być może coś o dzisiejszych czasach, ale właśnie ten nurt dzisiaj jest najlepiej wspominany i wielu młodych teoretyków sztuki chętnie do niego wraca. Można do tej grupy zaliczyć, chociaż zupełnie odmiennych formalnie, zarówno Kantora, jak i artystów związanych z galerią Foksal, purystycznych konceptualistów i wielu, wielu innych. Trzecia grupa to artyści, którzy zorientowali się nie tylko, że coś jest nie tak, ale też, że powinni w tej kwestii coś zrobić. Robili rzeczy różne, często ryzykowne, i wiele z ich działań skończyło się całkowitą porażką, zarówno artystyczną, jak i osobistą. Ten trzeci, bardzo pojemny wór, zawiera artystów poruszających się po różnych obrzeżach. I Andrzeja Urbanowicza z całym jego środowiskiem, i krakowską Grupę Wprost, ale też Jerzego Beresia. Tych ostatnich, ich pracownie, można zobaczyć w pierwszej, ale nakręconej dopiero w roku chyba osiemdziesiątym pierwszym, części filmu Jerzego Skolimowskiego Ręce do góry. Władza bardzo chętnie używała określenia moralność socjalistyczna. I z tej trzeciej grupy artyści, choć tak różni, często byli oskarżani o działania niezgodne z ową moralnością. Ten podział jest, oczywiście, bardzo umowny opolski kwartał sztuki 5

i pewnie raczej opisuje, jak ci artyści byli przez nas, czyli młodsze pokolenie, postrzegani, niż jak było naprawdę. Tak naprawdę te grupy się przenikały, a podziały, animozje (ale i sympatie) mogły przebiegać zupełnie inaczej. Ogólnie jednak akceptowanym przez wszystkie środowiska stylem była szeroko rozumiana abstrakcja. Tak jak rzeczywistość była kompletnie abstrakcyjna. Abstrakcja stała się niejako nowym akademizmem. Na początku studiów uczono nas realistycznego oddawania martwych natur i ciał modeli, ale też przekonywano, że w późniejszym okresie powinniśmy dojść do abstrakcji, jako najwyższej formy sztuki. UCZELNIA Ja sam zacząłem studia w roku 1978 i myślałem, że będę jednym z tych uprzywilejowanych bęcwałów. Swoją przyszłość widziałem w obracaniu się w tym elitarnym towarzystwie, długich nocnych rozważaniach o sztuce i dobrze płatnych fuchach. No, i bardzo ważny był ten społeczny immunitet, który pozwalał nie pracować, ubierać się kolorowo i nosić długie włosy. Oczywiście, że wierzyłem w Sztukę, ale wydawało mi się, że ona na tym właśnie polega. Obecnie wydaje mi się coś zupełnie innego. Ale do tego doszedłem dopiero w latach 80. Z perspektywy młodego studenta życie artystyczne wyglądało barwnie i wspaniałe a i co ważne bezpiecznie. Jednak wiatr historii i moja własna oraz kolegów nieodpowiedzialność, zburzyły ten cały świat ułudy i spokoju. Z definicji nie wierzyliśmy władzy ani innym starszym i czuliśmy przez skórę, że coś się zmienia, i że nie da się już dalej słuchać pompatycznych płyt zespołów typu Genesis, ponieważ kolega przywiózł z Zachodu płytę zespołu punkowego i okazało się, że mydlana bańka pękła. Nie dało się dłużej żyć i tworzyć pod kloszem, penetrując głębokie problemy własnego wnętrza. Obrazy nie mogły już dłużej być jakąś estetyczną abstrakcją i nosić wiele mówiące tytuły, np. Przestrzeń XIX. Nie chcieliśmy też już dłużej zachowywać się kulturalnie i wykazywać zrozumienia dla pewnych, oczywistych dla starszych, uwarunkowań. Rosła w nas zupełnie nieokreślona furia i frustracja. Błądziliśmy na oślep. Mówiliśmy i robiliśmy kompletne bzdury, ale tylko dlatego, że zrozumieliśmy, jaką straszną bzdurą do kwadratu jest papka serwowana nam przez starszych. Na uczelni profesorowie mieli z nami prawdziwy kłopot. Niby rozumieli nasz bunt, ale przecież aż tak nie można się zachowywać. Oni dalej wierzyli w Prawo i Porządek, ascetyczną estetykę i ładne wyrażanie się bez wulgaryzmów. Trzeba tu może też opisać, jak wyglądały uczelnie artystyczne w tamtym okresie. Było czysto i cicho. Po cichych i czystych korytarzach, przyozdobionych szarą lamperią, przesuwali się smętni osobnicy, a na ścianach wisiały tylko oficjalne ogłoszenia rektora i koncesjonowanego samorządu studenckiego. W uczelnianej auli na czołowym miejscu, obok mównicy, stała na postumencie karykaturalna, przypominająca duży kartofel, złocona głowa Lenina z gipsu. Żadnych wystaw na korytarzach, żadnej muzyki, biegania, wrzasków czy czegokolwiek co by odróżniało to wnętrze od wnętrz przychodni lekarskiej, urzędu wojewódzkiego czy nawet komendy milicji. Głównie rządziła administracja, przed którą drżeli wszyscy. My zaczęliśmy na korytarzach wieszać obrazy! Oczywiście, smutne panie z rzeczonej administracji natychmiast je zdejmowały i wynosiły na uczelniany śmietnik. To powodowało pewne oburzenie ciała pedagogicznego, ale nikt oficjalnie nas nie popierał. Wszyscy uważali, że walka z rządami urzędniczek jest z góry skazana na niepowodzenie. Ale nawet milczące poparcie było dla nas bardzo ważne. Prowadziliśmy z tymi smętnymi urzędniczkami wojnę podjazdową i zabawę w berka. Wieszaliśmy na ścianach coraz dziwniejsze rzeczy, puszczaliśmy głośno muzykę w najnieodpowiedniejszych momentach i ogólnie byliśmy kłopotliwi. Trudno mi nawet przypomnieć sobie wszystkie wybryki. Gdy w auli uczelnianej odbywały się zajęcia ze studium wojskowego, a był temu poświęcony jeden dzień w tygodniu, z magnetofonu ukrytego w szafie sąsiedniego pomieszczenia emitowaliśmy bardzo dziwne i wysoce irytujące dźwięki. Z pobliskiego hotelu, który był przeznaczony głównie dla turystów zagranicznych, przynosiliśmy kolorowe śmieci i umieszczaliśmy w koszach na korytarzach uczelni. To teraz nie brzmi specjalnie rewolucyjnie, ale trzeba pamiętać, że działo się to w czasach, gdy ludzie kolekcjonowali zagraniczne opakowania i przyozdabiali nimi wnętrza mieszkalne. Tak wielki był kontrast między siermiężną estetyką PRL-u a oszałamiającym blichtrem Zachodu. Tę różnicę w wyglądzie, nie mówiąc już o jakości, produktów spożywczych Wschodu i Zachodu doskonale pokazuje praca Josepha Beuysa Economic Values z 1980 roku. Głównym jej elementem są różne przedmioty nabyte w sklepach z żywnością we wschodnich Niemczech (NRD) i w Polsce. Tak czy inaczej, byliśmy niegrzeczni. Nawet ubieraliśmy się inaczej. Nasi starsi koledzy oczywiście ubierali się kolorowo i gustownie. Naszą ambicją było ubrać się tak, żeby wyglądać jak ktoś wypuszczony ze szpitala psychiatrycznego raczej niż z uczelni artystycznej. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nie zdawaliśmy sobie sprawy z faktu, że takie rzeczy dzieją się na całym świecie. Ludzie zaczynali grać zupełnie inną muzykę, malować zupełnie inne obrazy i ubierać się zupełnie inaczej. Wszystko to epatowało niegrzecznością, prostotą graniczącą z prymitywizmem, a głównie chęcią dobrej zabawy. Świat się zmieniał i my byliśmy częścią tej zmiany, nie zdając sobie zupełnie z tego sprawy. Ten podział, narzucony przez władzę i porządek, służył temu, żeby ludzie się ze sobą nie komunikowali. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co się dzieje w Łodzi czy też w Warszawie albo w Gdańsku. Może nawet, paradoksalnie, więcej wiedzieliśmy o tym, co się dzieje w Nowym Jorku, bo sporadycznie docierały stamtąd jakieś czasopisma, niż w Polsce. Krajowe pisma o sztuce były czarno-białe i były też częścią ówczesnego establishmentu. Pokazywały to, na co pozwalała cenzura, i to, co pasowało smutnym, szarym urzędnikom sztuki. A to, co najczęściej docierało do nas z zagranicy, to były płyty z muzyką. Nie czasopisma o sztuce czy modzie i polityce, ale właśnie płyty. A płyty były wtedy bardzo duże i ich ważną częścią obok muzyki była grafika. To właśnie z okładek płyt czerpaliśmy najwięcej inspiracji. Na początku fascynowały nas te z wyrafinowaną grafiką. Ale pamiętam wrażenie, gdy ktoś przyniósł jedną z płyt Sex Pistols. Okładka wyglądała, jakby zrobił ją ktoś bez żadnego przygotowania i to bardzo szybko, w warunkach domowych. Nauczyciele nas uczyli o pewnych regułach projektowania, o zasadach niepodważalnych, a tu mieliśmy coś zrobione wbrew temu wszystkiemu, a działało o niebo lepiej od knotów naszych pedagogów. Tak było pod koniec lat 70. i nic nie wskazywało na to, że sytuacja publiczna i oficjalna się jakoś zmieni. Rosła frustracja i już jako studenci drugiego roku mieliśmy dość tego wszystkiego. Rosło podziemie. Tak jak w innych środowiskach ludzie się zaczynali spotykać i tworzyć alternatywne formy wymiany czegokolwiek. Jedni wymieniali towary, inni walutę, jeszcze inni myśli, a jeszcze inni obrazy czy muzykę. Jednak wydawało się, że tak będzie zawsze a życie zawsze będzie podwójne. Oficjalnie nudno, szaro i zapach nieprzetrawionego do końca alkoholu, a prywatnie wesoło, kolorowo i zupełnie inne zapachy. ROK 1980 Gdy w osiemdziesiątym roku wyjechałem na 6 opolski kwartał sztuki

wakacje, poważnie zastanawiałem się nad tym, żeby rzucić to wszystko i zostać na Zachodzie. Kolega studiował u Beuysa, Niemcy dawali azyl i pieniądze, a w Polsce się na nic nie zanosiło. Popracowałem chwilę w niemieckiej rozlewni napojów gazowanych i pojechałem autostopem z kolegą do Grecji. Gdy wróciliśmy do Düsseldorfu, a był to koniec sierpnia, okazało się, że wielu poznanych wcześniej niemieckich aktywistów już tam nie ma. Ku zdziwieniu swoich rodziców pojechali do jakiejś Polski. Tam się coś działo. I to działo się na skalę nie polską, ale na europejską, a nawet światową. Przy ówczesnej stagnacji to było coś. Dlatego wizja ciekawego życia w Niemczech prysła i ruszyłem z powrotem do kraju. Po powrocie trzeba było założyć na uczelni NZS, tj. Niezależne Zrzeszenie Studentów, zmienić rektora i zrobić totalną rewolucję. To trochę odsunęło nas wszystkich od myślenia o sztuce. A nawet myśleliśmy, że to właśnie jest sztuka. Ta cała rewolucja, która działa się wokół i którą, tak jak potrafiliśmy, staraliśmy się tworzyć. Wrażenie było takie, że gdyby ktoś przedstawił możliwość bezwysiłkowego unoszenia się w powietrzu, też byśmy to potraktowali poważnie. To była prawdziwa euforia. Pamiętam spotkanie na uczelni z Jerzym Ludwińskim. Pokłóciłem się z nim, uważając, że brama gdańskiej stoczni przyozdobiona kwiatami i portretami papieża jest dziełem sztuki, a on twierdził, że jednak może nie. On był naprawdę kimś, a ja byłem zbuntowanym gówniarzem, który chciał wszystko przewrócić do góry nogami. Ale wtedy, w swojej naiwności, uważałem, że to on niczego nie rozumie i jest przedstawicielem gwałtownie odchodzących, szanowanych, ale jednak dinozaurów. Tak czy inaczej zaczęły się pojawiać wyraźne rysy na dotąd stabilnej konstrukcji Polskiej Sztuki. To był rok osiemdziesiąty i nawet część osiemdziesiątego pierwszego. W galeriach nadal było nudno, a może i nawet nudniej niż dotychczas, ale za to w życiu działo się coraz więcej. Być może jednak sztuka wymaga dystansu i pewnej refleksji, bo dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego okazało się, że jest ona nośnym medium i można dzięki niej wiele powiedzieć. STRAJK Zanim jednak to nastąpiło, wydarzyło się coś, co według mnie miało ogromny wpływ na młodych artystów i ich myślenie o sztuce. Z jakiegoś powodu, który można by nawet odtworzyć, ale jest to chyba nieistotne, wszystkie polskie uczelnie pod koniec osiemdziesiątego pierwszego roku, zastrajkowały. Na innych uczelniach strajk okupacyjny oznaczał brak zajęć, spanie w śpiworach i śpiewanie piosenek Kaczmarskiego. Na uczelniach plastycznych oznaczało to, że pracownie są otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę i można robić, co się chce, przez cały czas. To było fenomenalne, bo wszyscy non stop pracowali. Powstawały setki obrazów, rzeźb i instalacji, a w innych salach odbywały się ciągłe koncerty i okazało się, że uczelnia może świetnie funkcjonować bez pedagogów. Sami organizowaliśmy wykłady, zapraszaliśmy różnych, często bardzo dziwnych, ludzi. Byli to artyści, teoretycy, mistycy, głosiciele najróżniejszych idei politycznych, społecznych i religijnych. Gdy uczelnia zaczęła już dość dobrze funkcjonować, pojawili się w niej pedagodzy. Ci sami, którzy na początku strajku uznali, że w związku z zaistniałą sytuacją mają dodatkowe wakacje. Nagle zorientowali się, że uczelnia bez nich daje sobie zupełnie dobrze radę a może nawet lepiej funkcjonuje niż pod ich rządami. Już byli nie tymi groźnymi profesorami, którzy mogą nie dać zaliczenia, ale przymilnymi i pomocnymi starszymi kolegami. Im też ten wiatr wolności dodał skrzydeł. Istotną kwestią była też całkowita wolność poligraficzna. Gdy przedtem nie można było bez zgody cenzury wydrukować nawet wizytówki czy też zrobić pieczątki, to nagle w nasze ręce trafiły, dość prymitywne, ale jednak urządzenia poligraficzne. Przedtem stały one w zapieczętowanych pomieszczeniach i klucze dzierżył rektor. Gdy przejęliśmy władzę na uczelni, przejęliśmy też wszystkie klucze. Nagle w czasie strajku powstało wiele pism. Każdy coś chciał wydawać. Efektem strajku były dwie rzeczy. Ludzie nauczyli się pracować w grupach i odczuli silną potrzebę wydawania własnych czasopism. Stąd takie grupy jak Łódź Kaliska, Gruppa, Neue Bieriemiennost, Luxus i wiele innych. I każda z nich wydawała swoje pismo. Było to naprawdę fenomenem. Nigdy wcześniej nie było tylu grup artystycznych i tylu czasopism. No może jeszcze jedna kwestia muzyka. Na uczelniach powstawało wiele zespołów, każdy na czymś grał i ta nowa muzyka stała się ważnym medium, nośnikiem nowych idei. Kilka zespołów powstałych na wrocławskiej uczelni funkcjonowało trochę dłużej, niż trwał strajk, i zdobyło pewną popularność. Jest to o tyle ciekawe, że wiele zespołów światowych powstało właśnie na uczelniach plastycznych. STAN WOJENNY Podczas stanu wojennego władze od razu zamknęły wszystkie czasopisma, także o sztuce, uczelnie, galerie i inne instytucje kultury. Nie mówiąc o niektórych ludziach. Potem powoli je zaczęto otwierać, żeby pokazać, że stan wojenny się udał i wszystko idzie ku normalności. Ale wtedy to się ludzie zbuntowali. Artyści ogłosili bojkot. Aktorzy odmawiali występów w telewizji a artyści sfery wizualnej pokazywania swoich wyrobów w państwowych galeriach. Problem jednak polegał na tym, że innych niż państwowe galerii nie było. Zaczęły się pojawiać jakieś inicjatywy półprywatne, nieoficjalne oraz oczywiście przykościelne. Dla wielu budynki kościołów stały się alternatywnym światem. Dyrektorzy oficjalnych instytucji artystycznych stosowali prawdziwą łapankę artystów, żeby się wykazać przed władzami zwierzchnimi jakąś aktywnością i przez to zaświadczyć, że artyści w pełni akceptują realia stanu wojennego. Świetnie tę sytuację opisuje wspomniany już Jerzy Ludwiński. Kiedyś wracał z wernisażu w niecałkiem oficjalnej galerii, który to odbył się bez udziału autora i jego prac. Zamiast autora wystąpił ktoś inny, kto odczytał list artysty, w którym ten wyjaśniał i uzasadniał swój gest. Był to wernisaż i wystawa bez autora. Otóż Ludwiński wracał z tego wydarzenia wieczorem obok wrocławskiego BWA, gdzie również odbywał się wernisaż, tyle że innego artysty. Ówże artysta oczywiście był obecny, wisiały na ścianach prace, przemawiał dyrektor, tylko publiczności nie było. Cała galeria była pusta, w odróżnieniu od poprzedniej, która była nabita ludźmi. Był to wernisaż bez publiczności. A wszystko było świetnie widać z ulicy przez olbrzymie szyby galerii. Taki paradoks i różnica między oficjalnym życiem artystycznym a tym drugoobiegowym. KUSZENIE MŁODYCH ARTYSTÓW Sytuacja nasza, czyli jeszcze bardzo młodych artystów, po wprowadzeniu stanu wojennego stała się bardzo dziwna. Jak już wyżej pisałem, robiliśmy wiele rzeczy, ale nigdy nie liczyliśmy na jakiekolwiek zainteresowanie tym artystycznego establishmentu. Poniższe sytuacje miały miejsce we Wrocławiu i dotyczyły naszej grupy, ale jak wiem podobnie było w całej Polsce. Dziwność tej sytuacji polegała na tym, że zupełnie znienacka zaczęliśmy być kuszeni, i to z wielu stron. Oficjalne, państwowe galerie i czasopisma nagle okazały się bardzo otwarte na młodzież i oferowały nam góry złota. Tymi górami miały być wystawy w najlepszych krajowych galeriach, z bogato ilustrowanymi katalogami, oraz publikacje w pismach typu Projekt czy Sztuka. Jednak te propozycje na nasze młode głowy spłynęły trochę za późno. Gdyby to było na po- joy killers 7

czątku stanu wojennego, to może w swojej naiwności jeszcze dalibyśmy się skusić. Ale oni mogli ze swoimi propozycjami wystartować dopiero wówczas, gdy odblokowano wydawanie czasopism i działalność galerii. A zanim to nastąpiło, władze rozwiązały wszystko. Rozwiązano tak, że nikt nie wiedział, co będzie dalej, czy dostanie jeszcze pracę, czy będzie miał z czego żyć i w ogóle co dalej. Trzeba jeszcze zaznaczyć, że o ile światem sztuki w latach 70. rządziły, jak wydawało nam się, miernoty, ale zdarzali się też ludzie na poziomie, o tyle po reaktywowaniu wszystkich instytucji do władzy dorwały się miernoty do entej potęgi. Dorwały się, bo wcześniej nie mogły, a wówczas wszyscy ludzie, którzy mieli resztki zdrowego rozsądku i przyzwoitości, przyłączyli się do bojkotu. Jednak na samym początku, gdy tylko dało się podróżować, naszą pracownię na uczelni nawiedziła wycieczka. Nawiedziła zupełnie niezapowiedziana, ponieważ środki komunikacji wtedy były bardzo ubogie i nawet niewielu ludzi miało telefony w domach. Wycieczka była bardzo nobliwa, bo na jej czele stał Aleksander Wojciechowski. Był on wtedy szefem polskiej sekcji AICA i kierował Pracownią Plastyki Współczesnej Instytutu Sztuki PAN. Tak więc, w środku kolejnej fajnej imprezy, która odbywała się w pracowni, w drzwiach, początkowo niezauważeni, stanęli goście ze stolicy. Byli bardzo zainteresowani tym, co robimy, mili, serdeczni itp. Bardzo nas to zdziwiło, bo jeszcze nie tak dawno nosy nosili bardzo wysoko a do młodzieży, szczególnie z prowincji, stosunek mieli raczej pobłażliwy. Jednak zwolnieni z pracy, zorientowali się, że tracą kontrolę nad światem sztuki, i jednocześnie, jako ludzie inteligentni, orientowali się, że w sztuce coś się dzieje, o czym raczej nie mają pojęcia. Całą tę wycieczkę opisał Wojciechowski w książce wydanej już w roku chyba dziewięćdziesiątym, Czas smutku, czas nadziei. Książka ta jest bardzo rzetelna, ale obawiam się, że niezbyt dobrze opisuje to, co zobaczyli podczas tej podróży. Oni mieli chyba trochę inną perspektywę widzenia. Wizyta ta bardzo poprawiła nam humory i dlatego, docenieni przez wielkich sztuki polskiej, mogliśmy śmiało i z godnością odrzucać propozycje kolaborujących z komunistami nieudaczników. Daliśmy się jednak wpuścić w parę innych rzeczy, ale też, na całe szczęście, udało nam się w porę z nich wymiksować. SZTUKA W KOŚCIOŁACH Naturalnym miejscem ucieczki z oficjalnego świata sztuki wydawały się kościoły, które skrzętnie wykorzystały sytuację i przyjmowały na początku wszystkich pod swoje skrzydła. Aktorzy bojkotujący telewizję występowali ze spektaklami w salach przykościelnych, wykładowcy wygłaszali przeróżne wykłady a plastycy organizowali wystawy. Wydawało się, że całe społeczeństwo, a przynajmniej jego mądrzejsza i bardziej przyzwoita część, tam się przeniosła. Dość szybko jednak zorientowaliśmy się, że coś jest z tym nie tak. Może nie dość szybko, ale pamiętam rok 1985. W tym właśnie roku miały miejsce we Wrocławiu, w tym samym czasie, dwie wystawy. Jedna odbywała się w galerii BWA zwanej Awangarda i miała zastąpić coroczną wystawę związkową, ponieważ sam związek był zawieszony a większość artystów z nim związanych bojkotowała. Wystawa nosiła zgrabny tytuł Aktualności plastyki dolnośląskiej. Poszliśmy na nią z kolegami, nie ukrywam, w celu natrząsania się, a było z czego. Wzięli w niej udział wszyscy, którzy popierali władzę, niezależnie od swojego poziomu artystycznego czy rodzaju twórczości. Były tam więc i dość okropne obrazy olejne, i broszki z modeliny a sam dyrektor tej instytucji pokazał projektowane przez siebie zaproszenia na konferencje partyjne. Czyli od Sasa do Lasa, wspaniała mieszanina, która powodowała, że kulaliśmy się ze śmiechu. Druga wystawa miała miejsce w kościele św. Krzyża i była rodzajem hołdu oddawanego przez środowisko Polskiemu Papieżowi. Tam byli wszyscy, którzy bojkotowali. Prace były równie różne jak na poprzedniej wystawie, chociaż była spora część na zupełnie niezłym poziomie. I to właśnie było smutne. Bo ta, w naszym rozumieniu, słuszna i dobra wystawa była takim samym spędem, który był wyrazem nie postawy artystycznej, ale politycznej. Tam też były broszki z modeliny. Zrobiło nam się smutno, ale też utwierdziło nas w przekonaniu, że istnieje trzecia droga. O niej może później. Należy jednak uczciwie przyznać, że sztuka, która się przytuliła do kościoła, była różna. Czyli, że była też i dobra. We Wrocławiu, w podziemiach niewielkiego kościółka św. Marcina, powstała Galeria na Ostrowie. Prowadził ją, nieżyjący już, Jerzy Ryba. Działała ona w latach 1985 1990, zorganizowano tam w sumie około pięćdziesięciu wystaw. Ryba pokazywał tam bardzo różnych artystów i nie wahał się też pokazywać rzeczy, które nie podobały się władzom kościelnym. Swoje prezentacje miała tam grupa Luxus, Pomarańczowa Alternatywa i warszawska Gruppa. Ci ostatni jednak zostali zmuszeni do pokazania swoich prac twarzą do ściany, bo ich treść znacząco odbiegała od tego, co mógł zaakceptować nawet najbardziej liberalny biskup. Jeżeli warszawscy artyści w swoich intencjach i założeniach byli obrazoburczy, to jednak najzabawniejsza była historia z pracami artysty jak najbardziej bogobojnego. W kościele św. Krzyża odbywały się regularnie wystawy i również biennale twórczości młodych Droga i Prawda. Na jednej z tych wystaw krakowski malarz Tadeusz Boruta pokazał cykl, w miarę realistycznych, prac dużego formatu, przedstawiających nagiego mężczyznę stojącego samotnie na z lekka ośnieżonym polu. Pewnie dla przyzwoitości, mężczyzna ten przedstawiony był od tyłu. To jednak nie uchroniło malarza od zarzutu propagowania homoseksualizmu. Zarzut ten sformułował opiekujący się tą świątynią biskup i skończyły się na tym wystawy w kościele św. Krzyża. W kościołach poza Wrocławiem działy się też różne ciekawe rzeczy. O nieciekawych nie będę wspominał, ale warto przypomnieć postać profesora Janusza Boguckiego, który notabene żadnym profesorem nie był. Ale cieszył się takim szacunkiem, że tytuł ten został mu nadany niejako społecznie. Potrafił on stworzyć wystawy, na których poszczególne dzieła sztuki i artyści stanowili tylko elementy większej układanki. Najdziwniejsze jest to, że artyści, z natury indywidualiści, nie tylko się przeciw temu nie buntowali, ale nawet byli zaszczyceni zaproszeniem do wystawy. Pierwsza z jego słynnych wystaw Znak Krzyża, z 1983 roku zrealizowana została w warszawskim kościele przy ulicy Żytniej. Jego metoda pracy i konstruowania wystaw, tej i późniejszych, była porównywana (i to nie bez powodu) do tego, co robił Harald Szeemann, szwajcarski kurator, postać znacząca na międzynarodowej scenie artystycznej. Bogucki i później zrealizował wiele przedsięwzięć w budynkach kościołów. Współpracował wtedy z takimi artystami, jak: Jerzy Kalina, Grzegorz Klaman czy też Grzegorz Kowalski i wieloma innymi. O wystawach Boguckiego napiszę jeszcze później, bo to postać ciekawa, która wywarła chyba dość duży wpływ na lata 80. i późniejsze. W następnym odcinku: Scena punkowa, różne grupy artystyczne, wesołe anegdoty i rozliczne przygody. Parafrazując powiedzenie nieznanego klasyka o latach 60., można powiedzieć, że ten, kto pamięta lata 80., ten tak naprawdę ich nie przeżył. Paweł JARODZKI 8 joy killers