25 / 11 / 2017 J. R. Tolkien, Hobbit czyli tam i z powrotem (fragmenty) Nazajutrz Bilbo zbudził się, gdy wschodzące słońce zaświeciło mu w oczy. Zerwał się, żeby spojrzeć na zegar i nastawić wodę w imbryku... i wtedy dopiero stwierdził, że nie jest u siebie w domu. Siadł więc i marzył na próżno o miednicy i szczotce. Nie było tych przedmiotów, podobnie jak nie było herbaty, grzanek ani boczku na śniadanie, lecz tylko zimne mięso baranie i królicze. A potem musiał przygotować się do dalszej podróży. Tym razem pozwolono hobbitowi wleźć na grzbiet orła i przylgnąć tam między skrzydłami. Powietrze gwizdało mu w uszach, oczy zamknął. Kiedy piętnaście wielkich ptaków wzlatywało z półki skalnej, krasnoludy wznosiły pożegnalne okrzyki i przyrzekały odwdzięczyć się Wodzowi Orłów przy pierwszej sposobności. Słońce stało jeszcze nisko nad wschodnim krańcem świata. Poranek był chłodny, mgła zalegała doliny i wszystkie zagłębienia terenu, rozszczepiała się tu i ówdzie na szczytach i górskich iglicach. Bilbo uchylił jedną powiekę, zerknął i ujrzał, że ptaki lecą już wysoko, ziemia została daleko w dole, a góry uciekają szybko wstecz. Zamknął znów oczy i mocniej zacisnął powieki. Nie szczyp mnie rzekł orzeł. Nie masz powodu tchórzyć jak królik, chociaż jesteś trochę do niego podobny. Mamy piękny ranek, wiatr ledwie dmucha. Cóż może być piękniejszego od takiego lotu? Bilbo miał ochotę odpowiedzieć: gorąca kąpiel, a potem dobre śniadanie w ogródku przed domem rozmyślił się jednak i nic nie rzekł na to, nieco tylko rozluźnił chwyt palców na karku ptaka. Po pewnym czasie orły, mimo że z tak wysoka, dostrzegły widać wyznaczony cel, zaczęły się bowiem zniżać, zataczając po spirali ogromne kręgi. Trwało to dość długo, aż w końcu hobbit znów otworzył oczy. Ziemia była o wiele bliżej, mógł już rozróżnić w dole drzewa, jakby dęby i wiązy, szerokie łąki i płynącą przez nie rzekę. A pośrodku jej 1
nurtu wznosiła się wielka skała, którą woda opływała z dwóch stron, kamienny szczyt, niby wysunięta przednia straż odległych gór albo potężny głaz ciśnięty o kilka mil naprzód przez jakiegoś siłacza, olbrzyma nad olbrzymami. Orły jeden po drugim szybko siadały na skale, pozostawiając tu swoich pasażerów. Bądźcie zdrowi! krzyknęły. Gdziekolwiek zawędrujecie, bądźcie zdrowi i niech was gniazda wasze przyjmą szczęśliwych u kresu podróży! Tak żegnają orły swoich przyjaciół, jeśli chcą być bardzo grzeczne. Niech wiatr niesie wasze skrzydła tam, gdzie słońce żegluje i gdzie przechadza się księżyc! odwzajemnił się Gandalf, który znał właściwą odpowiedź. W ten sposób się rozstali. Skała była na szczycie spłaszczona, a wydeptana ścieżka prowadziła z niej po wielu stopniach w dół ku rzece i dalej przez groblę z płaskich kamieni na łąkę. W ostatnim stopniu skalnych schodów, u przyczółka kamiennej grobli zobaczyli małą grotę suchą, wygodną, wysypaną żwirem i w niej całą kompania zatrzymała się na naradę. Od początku zamierzałem przeprowadzić was bezpiecznie (o ile to możliwe) przez góry rzekł czarodziej i dokonałem tego dzięki dobrej organizacji wyprawy, a także dzięki szczęśliwym przypadkom. A nawet znaleźliśmy się o wiele dalej na wschód, niż planowałem sobie dojść razem z wami. Bądź co bądź to nie moja, lecz wasza wyprawa. Może przyczynię się do niej jeszcze tak czy owak, nim ją ukończycie, tymczasem jednak mam inne ważne i pilne sprawy do załatwienia. Krasnoludy lamentowały i miały miny szczerze strapione, a Bilbo wręcz płakał. Nabrali już wszyscy przekonania, że Gandalf przez całą drogę dotrzyma im kompanii i zawsze będzie z nimi, by ratować w biedzie. Nie zniknę natychmiast powiedział czarodziej mogę wam ofiarować jeszcze dzień lub nawet dwa. Zapewne zdołam was wesprzeć w obecnych tarapatach, ale i sam potrzebuję trochę pomocy. Nie mamy prowiantu, bagaży ani wierzchowców, a wy w dodatku nie wiecie, gdzie 2
jesteście. To mogę wam zaraz powiedzieć. Znajdujecie się o kilka mil na północ od ścieżki, na którą wyszlibyśmy, gdybyśmy nie zostali zmuszeni do tak nagłego zboczenia z drogi na przełęcz. W tych okolicach mało jest mieszkańców, chyba że przybyło ich od mego ostatniego pobytu, to znaczy od kilku lat. Lecz ktoś, kogo znam, mieszka niedaleko stąd. To ten ktoś właśnie wykuł stopnie w skale na rzece zwanej Samotną Skałą, o ile mi wiadomo. Mój znajomy nieczęsto tu przychodzi, a już nigdy za dnia, toteż nie ma co na niego czekać. Co więcej, byłoby to bardzo niebezpieczne. Musimy iść do niego, a jeżeli przyjmie nas dobrze, sądzę, że będę mógł was wtedy opuścić, życząc wam wzorem orłów, byście byli zdrowi, gdziekolwiek zawędrujecie. Błagali go, żeby ich nie zostawiał samych. Obiecywali mu smocze złoto, srebro i klejnoty, ale Gandalf nie chciał zmienić postanowienia. Zobaczymy, zobaczymy rzekł zresztą zdaje mi się, że i tak zasłużyłem sobie na część tego smoczego złota... o ile je zdobędziecie. Wreszcie zaprzestali próśb. Pozrzucali ubrania i wykąpali się w rzece, płytkiej i przejrzystej na kamieniach przy grobli. Gdy wyschli na słońcu, które już dobrze przygrzewało, poczuli się odświeżenie, mimo że w dalszym ciągu smutni i trochę głodni. Wkrótce przebyli groblę (hobbita przenieśli) i rozpoczęli marsz w wysokiej zielonej trawie, wzdłuż linii wytyczonej rzędem rozłożystych dębów i smukłych wiązów. Dlaczego ta skała nazywa się Samotna? spytał Bilbo idąc u boku czarodzieja. To on ją tak nazwał, bo tak mu się podobało. Nazywa wszystko, jak chce, a to jest w dodatku jedna jedyna skała w pobliżu jego domu i on o tym dobrze wie. Kto nazwał skałę? Kto dobrze wie? Ów ktoś, o kim już wam mówiłem, bardzo ważna osobistość. Musicie być nadzwyczaj uprzejmi, kiedy będę was przedstawiał temu ktosiowi. Przedstawię was kolejno, po dwóch naraz, a wy powinniście uważać, by go nie zrazić. Wtedy bowiem mogłoby się to źle dla was skończyć. Bywa straszny, kiedy się gniewa, chociaż jest dość łagodny, jeśli go udobruchać. Ale ostrzegam was, że łatwo wpada w gniew. 3
Krasnoludy zgromadziły się wokół czarodzieja, słysząc, że mówi hobbitowi ciekawe rzeczy. Czy mówisz o tej osobie, do której nas prowadzisz? pytały. Czy nie mógłbyś znaleźć kogoś innego, mniej trudnego w pożyciu? Czy nie zechciałbyś wytłumaczyć nam tego wszystkiego jaśniej? i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście tak. Oczywiście nie. A wytłumaczyłem wszystko dość już jasno odparł czarodziej ze złością. Jeśli chcecie wiedzieć więcej, nazywa się Beorn. Jest bardzo silny i umie zmieniać skórę. Jak to? Więc jest kuśnierzem, taki, co króliki nazywa fokami, jeśli nie może ich skórek wyprawić? spytał Bilbo. Święta cierpliwości! Nie, nie, nie! rzekł Gandalf. Bardzo bym pana prosił, panie Baggins, żeby pan, jeśli łaska, nie mówił takich głupstw. Na wszystko też zaklinam, nie wymawiajcie nawet słowa kuśnierz, dopóki będziecie w promieniu stu mil od domu Beorna, ani też takich wyrazów, jak: kożuch, futro, mufka i tym podobne. On umie zmieniać skórę, to znaczy, że czasem jest ogromnym czarnym niedźwiedziem, a czasem wielkim, silnym czarnowłosym człowiekiem o potężnych barach i bujnej brodzie. Więcej nie mogę wam powiedzieć, ale to już powinno wystarczyć. Niektórzy twierdzą, że Beorn jest niedźwiedziem, potomkiem dawnych wielkich niedźwiedzi, które żyły w górach, nim zjawili się tam olbrzymi. Inni mówią, że jest człowiekiem, potomkiem pierwszych ludzi, którzy tu mieszkali, zanim smoki przybyły w te strony, a gobliny osiadły w tych górach, zbiegłszy z północy. Co jest prawdą, nie wiem, lecz wierzę raczej w tę drugą historię. Beorn nie należy do osób, którym by można zadawać pytania. W każdym razie nie ulega żadnym czarom oprócz swoich własnych. Mieszka w lesie dębowym i ma duży drewniany dom; jako człowiek hoduje bydło i konie, prawie równie jak on sam niezwykłe. Zwierzęta pracują dla niego i rozmawiają z nim. Nie jada mięsa zwierząt domowych ani dzikich, nie poluje też nigdy. Ma wielką pasiekę, a w ulach ogromne, bardzo cięte pszczoły, żywi się też przeważnie śmietaną i miodem. Jako niedźwiedź wędruje daleko. Widziałem go kiedyś siedzącego samotnie na szczycie Samotnej Skały, zapatrzonego w księżyc, który zachodził za Góry 4
Mgliste, i dosłyszałem, jak mruczał w języku niedźwiedzi: Przyjdzie kiedyś dzień, że oni wyginą, a ja powrócę! Dlatego właśnie przypuszczam, że musiał ongi przybyć tutaj z gór. Bilbo i krasnoludy za wiele teraz miały do myślenia, by dłużej wypytywać czarodzieja. Czekała ich jeszcze daleka droga. Maszerowali to pod górę, to w dół dolinami. Zrobiło się bardzo gorąco. Od czasu do czasu wypoczywali w cieniu drzew, a Bilbo tak zgłodniał, że jadłby bodaj żołędzie, które jednak niestety jeszcze nie dojrzały i nie pospadały na ziemię. Było już dobrze po południu, gdy spostrzegli wśród traw całe łany kwiatów, a że te same odmiany rosły razem, wyglądało to na dzieło ludzkiej ręki. Najwięcej spotykali koniczyny białej i czerwonej, a także rozkołysane kępy szelężnika grzebieniastego i polne goździki pachnące miodem. W powietrzu roiło się, brzęczało i bzyczało. Pszczoły wszędzie uwijały się pracowicie. Ale jakie pszczoły! Bilbo w życiu podobnych nie widział. Jakby mnie która ucięła myślał spuchłbym chyba tak, że byłbym dwa razy taki, jak jestem! Pszczoły te bowiem były większe od szerszeni, trutnie zaś znacznie grubsze niż twój wielki palec, a żółte pasy na ich czarnych tułowiach błyszczały jak płomienne złoto. Zbliżamy się rzekł Gandalf. Jesteśmy już na granicy pszczelich pastwisk Beorna. Po chwili doszli do pierścienia wielkich, prastarych dębów, za którymi drogę zagradzał żywopłot z tarniny tak gęsty i wysoki, że ani dojrzeć coś przez niego, ani przeleźć nie było sposobu. Lepiej poczekajcie tutaj rzekł czarodziej do krasnoludów a gdy zawołam, lub zagwiżdżę, idźcie za mną. Uważajcie, którędy idę, a poznacie drogę ale idźcie co najwyżej parami i co najmniej pięć minut niech upłynie między jedną parą a następną. Bombur jest taki gruby, że starczy za dwóch, toteż pójdzie sam i na ostatku. Panie Baggins, proszę ze mną. Gdzieś tu w pobliżu musi być brama. To rzekłszy Gandalf ruszył wzdłuż żywopłotu, a przerażony Bilbo trop w trop za nim. 5
Wkrótce doszli do wysokiej i szerokiej drewnianej bramy, za którą zobaczyli ogród i całą grupę niskich drewnianych budynków. Czarodziej i hobbit pchnęli ciężkie, skrzypiące wrota i poszli szeroką ścieżką w stronę domu. Kilka koni, lśniących, doskonale utrzymanych, podbiegło przez trawnik, przyjrzało im się uważnie inteligentnymi oczyma i galopem pomknęło ku zabudowaniom. Poszły mu oznajmić o pojawieniu się obcych w zagrodzie rzekł Gandalf. Po chwili znaleźli się na dziedzińcu z trzech stron objętym trzema skrzydłami domu. Pośrodku leżał wielki pień dębowy, a przy nim mnóstwo obciosanych gałęzi. Tuż obok stał olbrzymi mężczyzna; miał bujną, czarną czuprynę i gęstą, długą, czarną brodę, ramiona i łydki nagie, z węzłami potężnych mięśni wyraźnie zarysowanymi pod skórą. Ubrany był w wełnianą bluzę sięgającą do kolan i wspierał się na ogromnym toporze. Konie nozdrzami niemal dotykały jego ramienia. Uff! Więc to ci dwaj? powiedział mężczyzna do koni. Nie wyglądają groźnie. Możecie odejść. Zaśmiał się głośnym, grzmiącym śmiechem, odłożył topór i wyszedł na spotkanie gości. Coście za jedni i czego tu chcecie? spytał ostro, zatrzymując się przed nimi i górując ogromną postacią nad Gandalfem. Co do hobbita, to mógłby bez trudu, nie schylając głowy, przemknąć między nogami Beorna i nawet nie musnąłby go rąbek jego brunatnej bluzy. Jestem Gandalf rzekł czarodziej. Nigdy tego imienia nie słyszałem mruknął mężczyzna. A kim jest ten malec? spytał pochylając się nad hobbitem i marszcząc krzaczaste, czarne brwi. To jest pan Baggins, hobbit z bardzo szanownej rodziny i cieszący się jak najlepszą reputacją odparł Gandalf. Bilbo ukłonił się. Nie mógł zdjąć kapelusza, bo go nie miał, boleśnie też odczuwał brak guzików. Ja jestem czarodziejem ciągnął Gandalf i słyszałem o tobie, chociaż moja sława do ciebie nie doszła; ale może wiesz coś o moim bliskim krewniaku, Radagaście, który mieszka niedaleko południowego brzegu Mrocznej Puszczy. Owszem, tego znam. Niezły chłop jak na czarodzieja. Spotykałem 6
go rzekł Beorn. No, dobrze, wiem już teraz, kim jesteście, czy przynajmniej za kogo się podajecie. A czego tu chcecie? Prawdę mówiąc, straciliśmy bagaże i omal nie zbłądziliśmy, potrzeba nam pomocy albo chociaż dobrej rady. Muszę ci wyznać, że mieliśmy w górach dość ciężką przeprawę z goblinami. Z goblinami? powiedział już mniej szorstko Beorn. Ho, ho, toście z nimi mieli kłopoty? A po co się do nich zbliżaliście? Stało się to wbrew naszej woli. Gobliny zaskoczyły nas nocą pod przełęczą przez którą chcieliśmy się przedostać za góry. Idziemy z Krajów Zachodnich i tędy nam droga wypadła... ale to długa historia. W takim razie wejdźcie lepiej do domu i spróbujcie mi z tej historii coś niecoś opowiedzieć, byle to nie trwało do wieczora! odparł mężczyzna i powiódł ich do ciemnych drzwi, które z dziedzińca prowadziły do wnętrza domu. Siedli na drewnianych ławach; Gandalf rozpoczął opowieść, a Bilbo, który stopami nie dostawał ziemi, bimbał nogami w powietrzu i patrzał w ogród, usiłując przypomnieć sobie nazwy wszystkich kwiatów, lecz wiele z nich widział po raz pierwszy w życiu. Szedłem więc przez góry z przyjacielem czy z dwoma... mówił czarodziej. Z dwoma? Widzę tylko jednego, i to niedużego w dodatku przerwał mu Beorn. Prawdę rzekłszy, nie chciałem ci się naprzykrzać w większej gromadzie, póki się nie dowiem, czy nie jesteś bardzo zajęty. Ale jeśli pozwalasz, zawołam. Dalejże, wołaj. Gandalf zagwizdał przeciągle i donośnie; natychmiast zza domu wychynęli na ścieżkę Thorin i Dori; przystanęli i ukłonili się w pas. Nie z dwoma, lecz z trzema, jak widzę, szedłeś rzekł Beorn. Ale to nie hobbici, tylko krasnoludy. Thorin Dębowa Tarcza, do usług! Dori, do usług! Zawołali obaj jednocześnie i pokłonili się raz jeszcze. Dziękuję, obejdę się bez waszych usług odparł Beorn ale 7
coś mi się zdaje, że wam moje będą potrzebne. Nie przepadam za krasnoludami, jeśli wszakże naprawdę jesteś Thorin syn Thraina, który był synem Throra, o ile mi wiadomo jeśli twój towarzysz również godny jest szacunku, jeśli jesteście wrogami goblinów i nie zamierzacie nic złego w granicach moich ziem... ale, skoro się zgadało, po coście właściwie przyszli w te strony?... Krasnoludy wybrały się w odwiedziny do ojczyzny swoich przodków, na wschód za Mroczną Puszczę prędko odpowiedział Gandalf i tylko przypadkiem znaleźliśmy się w obrębie twoich ziem. Przeprawialiśmy się przez góry Wysoką Przełęczą, tą ścieżką wyszlibyśmy na drogę daleko na południe od twego kraju, lecz napadły nas złe gobliny, jak już ci zacząłem opowiadać... Opowiadajże dalej! rzekł Beorn. Wybuchła okropna burza, olbrzymy ciskały głazami, więc pod przełęczą poszukaliśmy schronienia w grocie; wszyscy: ja, hobbit i kilku naszych towarzyszy... Kilku? O dwóch mówisz: kilku? No nie, bo w gruncie rzeczy było ich więcej niż dwóch. Gdzież się tamci podziali? Zabici, pożarci czy też zawrócili do domu? Ależ nie! Jakoś nie wszyscy przyszli na mój gwizdek. Pewnie przez nieśmiałość. Widzisz, boimy się, czy nas nie za wielu, żeby prosić cię o gościnę. Dalejże, gwiżdż znowu! Widzę, że się od gości nie wymówię, a wobec tego jeden albo dwóch więcej czy mniej nie zrobi już i tak różnicy burknął Beorn. Beorn nigdy nie zapraszał gości do swego domu, jeśli mógł tego uniknąć. Przyjaciół miał niewielu, a i to zamieszkałych w dalekich stronach. Jeśli nawet ich gościł u siebie, to nigdy więcej niż dwóch naraz. A już po chwili piętnastu obcych podróżnych zasiadło na jego ganku! 1. Napisz plan całego opowiadania. 2. Co wiemy o Beornie? Napisz w punktach, co udało Ci się ustalić? 3. Jaki podstęp zastosował Gandalf, by przekonać Beorna do ugoszczenia wszystkich uczestników wyprawy? 8