To nie był gwałt 32-latek podejrzany o korzystanie z nierządu został objęty dozorem policyjnym. Grozi mu kara do pięciu lat pozbawienia wolności. Policjanci z Płocka przed kilkoma dniami otrzymali zgłoszenie o gwałcie, do jakiego rzekomo miało dojść w jednym z mieszkań. Na miejscu zdarzenia zastali trzech mężczyzn i kobietę. Druga z kobiet, rzekoma ofiara gwałtu, zabrana została do szpitala. Policjanci ustalili, że trzej mieszkańcy Sierpca w wieku 25, 26 i 31 lat spotkali się z dwiema kobietami wynajmującą to mieszkanie 19-latką i 21-latką z powiatu Bielsko Biała (ona właśnie przewieziona była do szpitala). Wszyscy uczestnicy zabawy byli pod wpływem alkoholu. Cztery obecne w mieszkaniu osoby zostały przewiezione do policyjnego aresztu. Funkcjonariusze wydziału dw. z przestępczością przeciwko życiu i zdrowiu ustalili, że nie doszło do żadnego gwałtu. Obie kobiety świadczyły usługi towarzyskie. Rychło okazało się, że korzyści materialne wynikające z tego faktu czerpał 32-latek z Sochaczewa. Po przesłuchaniu przedstawiono mu zarzut czerpania korzyści z nierządu. Mężczyzna nie przyznał się do winy. Prokurator zdecydował o zastosowaniu w stosunku do niego dozoru policyjnego. Zakazał również zbliżania się do obu kobiet. Mężczyźnie za czerpanie korzyści z nierządu grozi od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności.
Janusz i jego prawa ręka Janusz Dziesiąty etap wyprawy z Watykanu do Wadowic zaczął się dla Janusza Radgowskiego dość pechowo pozostawieniem plecaka na stacji paliw. Na szczęście udało się go odnaleźć. Później było już wszystko zgodnie z planem. Dziewiątego dnia swej ekspedycji Janusz miał do pokonania 49 kilometrów z Fermo do Angeli di Varano. Zanim jednak ruszył w drogę, by przemierzając kolejne kilometry, podziwiać piękne widoki, towarzyszący mu Mercedes Vaneo przeszedł solidną kąpiel. Droga do Angeli di Varano pełna była podjazdów i zjazdów. Trzeba było mieć oczy szeroko otwarte, aby nie nabawić się kontuzji. Na długich i stromych podjazdach nasz maratończyk zawsze mógł liczyć na pomoc kierowcy Mercedesa Janusza, który kilka razy pomagał mu w złapaniu oddechu. Trudność potęgowała wysoka temperatura powietrza, sięgająca 24 stopni w cieniu. Co jakiś czas Janusz uzupełniał izotoniki. Bardzo dziękuję Jatomi Fitness z Płocka za zaopatrzenie w to niezwykle cenne źródło energii mówi Janusz Radgowski. Janusz uznał, że Angeli di Varano to raczej camping niż miasto, ale przyznał jednocześnie, że widoki były tak cudowne, że miał ochotę przejechać cały świat. Kolejny nocleg ponownie w Loreto u polskich Nazaretanek. A 11 kwietnia Janusz wyruszył na 42-kilometrową trasę z Angeli di Varano do Mondolfo Pesaro e Urbino. Chociaż dzień wcześniej długo nie mógł zasnąć, był świeży, rześki i zrelaksowany. Oczekiwał, że po drodze natknie się na kilka górek, ale miał pewność, że poradzi sobie z nimi. Nie przewidział tylko
jednego. Po ośmiu kilometrach,zorientowałem się, że mój plecak z lekami i innymi ważnymi rzeczami został na stacji paliw, gdzie byłem w toalecie relacjonuje maratończyk. Na szczęście jest Janusz, kierowca. Pojechał w te pędy i odnalazł zgubę. Jak widać to nie tylko kierowca, ale człowiek, który jest zawsze tam, gdzie trzeba. Na szczęście Janusz Radgowski szybko doszedł do siebie po tej przygodzie i można było ruszyć w dalszą drogę. W wielu z mijanych miasteczek ludzie przyjaźnie machali zarówno do naszego maratończyka, jak i jego ekipy. Kolejną spotkaną po drodze Polką była pani Sylwia, która we Włoszech jest ze swym mężem Marokańczykiem Karimem oraz ich kilkumiesięcznym synkiem. Dwunastego kwietnia Janusz Radgowski ruszył na 50-kilometrowy etap z Mondolfo Pesaro e Urbino do Riccione Rimini. Po raz kolejny nasza ekipa spotkała się z mieszkającą i pracującą we Włoszech Polką tym razem z panią Kasią. Miłe dla Janusza było również spotkanie z miejscowym kolarzem, które przypomniało mu, że sam również przed laty uprawiał ten sport. Na trasie etapu do Rimini Janusz podziwiał pełne uroku mosty i estakady, podkreślając jednocześnie dbałość o bezpieczeństwo, widoczną praktycznie na każdym kroku. SMS ograł faworyta, Jutrzenka poległa w Wielkopolsce Piłkarki ręczne płockiego SMS-u po raz kolejny udowodniły, że we własnej hali potrafią być groźne dla każdego rywala. Tym
razem przekonała się o tym ekipa kobierzyckiego KPR-u. Niestety, Jutrzence nie udał się wyjazd do Obornik Wielkopolskich. Miejscowa Sparta okazała się lepsza od płocczanek. Początek pojedynku SMS-u z KPR-em upłynął pod znakiem zaciętej gry bramka za bramkę. W pierwszych sześciu minutach aż czterokrotnie na świetlnej tablicy pojawiał się wynik remisowy. W końcu jednak płocczanki wzięły sprawy w swoje ręce, uzyskując sześciobramkową przewagę. KPR nie zamierzał tanio sprzedawać skóry i zdołał zniwelować prawie wszystkie straty. Koniec pierwszej części należał jednak do miejscowych, które po 30 minutach gry prowadziły trzema oczkami. Po przerwie SMS spokojnie kontrolował przebieg gry, nie pozwalając swoim przeciwniczkom na złapanie kontaktu. Największy wkład w utrzymanie korzystnego rezultatu miała świetnie dysponowana rzutowo Aleksandra Rosiak. Poza nią po przerwie na listę strzelców wpisało się jeszcze pięć zawodniczek. Każda z nich po jednym razie. SMS ograł ekipę z Kobierzyc trzema bramkami. Co ciekawe, zawodniczki KPR-u po zmianie stron nie wykorzystały trzech rzutów karnych. Stwierdzenie, że to właśnie decydowało o końcowym rezultacie byłoby jednak zbytnim uproszczeniem. Podobnym uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że Jutrzenka przegrała wyjazdowe spotkanie ze Spartą Oborniki z powodu braku Aleksandry Rędzińskiej. Płocka rozgrywająca, która grywa też na lewym skrzydle, wybrała się z resztą ekipy do Wielkopolski, jednak okazało się, że nie może wystąpić z powodu braku aktualnych badań lekarskich. Dla Wielkopolanek pojedynek z ekipą prowadzoną przez trenerów Jarosława Stawickiego i Marka Przybyszewskiego był walką o życie. Ewentualna porażka praktycznie przekreślała ich nadzieje na utrzymanie się w gronie pierwszoligowców. Wygrana dawała jeszcze cień szansy na pozostanie na zapleczu PGNiG
Superligi. Nic dziwnego, że Sparta zaczęła od bardzo mocnego uderzenia, błyskawicznie uzyskując pięciobramkową przewagę. Jutrzenka również miała o co walczyć, więc szybko zabrała się do odrabiania strat. Niewiele do powiedzenia miała tym razem Karolina Mokrzka, która od pierwszych minut była pilnowana indywidualnie, jednak doskonale spisywała się Marta Krysiak. To głównie dzięki niej płocczanki walczyły do końca o korzystny dla siebie rezultat. Na początku drugiej połowy przegrywały tylko jedną bramką, a pod koniec tej części gry dwiema. Niestety, podopieczne trenerów Jarosława Stawickiego i Marka Przybyszewskiego w decydujących momentach nie były w stanie opanować nerwów na tyle, aby doprowadzić do remisu i odwrócić losy meczu. SMS Płock KPR Kobierzyce 24:21 (14:11) SMS: Sarnecka, Seweryn Piwowarczyk, Urbaniak 5, Senderkiewicz 1, Kwiecińska 2, Świerżewska 5, Rosiak 9, Nosek, Szczechowicz 1, Trzaska, Urbańska 1, Suchy KPR: Olejnik Wójt, Przydacz, Barczak 1, Skalska 3, Wojda 1, Tórz 2, Szumna 2, Kaźmierska 6, Szymańska 1, Kuchczyńska 1, Linkowska 4, Pękalska