Wywiad Szymona Hołowni z prof. Tomaszem Trojanowskim, który ukazał się w "Plusie Minusie" (22 października), uważam nieskromnie za swój sukces. Powstał jako reakcja na artykuły opublikowane w kwartalniku "Fronda" na temat śmierci mózgowej, do której to publikacji przyczyniłem się osobiście. Może jest to początek debaty na ten temat w Polsce. W naszym kraju rozwija się transplantologia, w latach dziewięćdziesiątych wprowadzono definicję śmierci opartą na kryteriach mózgowych, która radykalnie się różni od tradycyjnego rozumienia śmierci. Mimo rewolucyjnego charakteru zmian, jakie wniosło ze sobą wprowadzenie teorii śmierci mózgowej do polskiego prawa i medycyny, nie było na ten temat żadnej publicznej debaty. Pod tym względem Polska nie różni się zresztą od innych krajów. Tam, gdzie wprowadzano nowe kryteria (w Stanach Zjednoczonych uzyskały prawną sankcję najwcześniej, bo już w 1970 r.), nie zanotowano większego sprzeciwu ze strony lekarzy, prawników, polityków czy też szerszych kręgów społecznych. Było tak aż do połowy lat dziewięćdziesiątych. Od tego czasu jednak w krajach anglosaskich, Japonii i niektórych europejskich sytuacja zmieniła się zasadniczo. Nasila się krytyka śmierci mózgowej i coraz większa grupa autorytetów neguje naukowe i etyczne podstawy takiego sposobu definiowania śmierci. Raport Komisji Prezydenckiej z 1981 r., który ostatecznie usankcjonował w USA to nowe rozumienie śmierci człowieka jako nieodwracalnego ustania funkcji całego mózgu, nie jest już traktowany jak "Biblia" ani w Stanach Zjednoczonych, ani w innych krajach. I nie powinno nikogo dziwić, że problem prawidłowości kryteriów śmierci człowieka wymaga publicznej debaty. Profesor Tomasz Trojanowski mówi: gdy umiera mózg, człowiek przestaje być człowiekiem. Warto zadać sobie pytanie, jakiej natury jest to twierdzenie. Czy jest natury medycznej, czyli jest prawdą opartą na doświadczeniu empirycznym, czy też jest twierdzeniem innego rodzaju. Jeśli prawdą jest, że człowiek umiera wtedy, gdy umiera jego mózg, znaczy to, iż to, co czyni człowieka tym, kim jest, mieści się wyłącznie w mózgu. Innymi słowy, tylko tkanka mózgowa jest tkanką, do której odnosi się to, co nazywamy człowieczeństwem, jak mówią niektórzy autorzy, tkanką wcielającą umysł, inne zaś tkanki i części ciała takiego atrybutu nie mają. Człowiek jest tu rozumiany nie jako całość, w której równie ważne są umysł i ciało, lecz jako sfera myśli związanej z mózgiem lub jakąś jego częścią. Czy taka wizja człowieka jest twierdzeniem z zakresu nauki empirycznej, jaką jest medycyna? 1 / 6
Moja odpowiedź brzmi "nie". Jest to pogląd filozoficzny, swoista wizja człowieka, która wywodzi się niewątpliwie z filozofii Kartezjusza, nie zaś z medycyny jako takiej. Profesor Trojanowski jest zresztą świadomy tego, że jego poglądy są "kartezjańskie". Spróbujmy więc oddzielić od siebie to, co "medyczne", od tego, co "filozoficzne". Stojąc na gruncie empirii, a więc i medycyny, możemy powiedzieć, że niekiedy dochodzi do wytworzenia się u niektórych chorych takich objawów, jak utrata świadomości, brak reakcji na bodźce w zakresie nerwów czaszkowych, brak odruchów z poziomu rdzenia przedłużopnego. Chory w takim stanie może sam oddychać lub czyni to z pomocą respiratora. Możemy zbadać, czy nie zażył jakichś leków, które mogły wywołać ten stan, możemy zbadać, czy jego ciało nie zostało wychłodzone, co również może być przyczyną utraty świadomości. W trakcie tych czynności stale pozostajemy na gruncie medycyny. Jeśli jednak zadajemy sobie pytanie, czy chory, który nie odzyskał przytomności i oddycha za pomocą respiratora, jest nadal istotą ludzką, to opuszczamy już teren empirii i wkraczamy na teren spekulacji, która jest spekulacją filozoficzną. Badania mówią nam o jakimś stopniu uszkodzenia mózgu, natomiast wnioski na temat zachowania czy utraty człowieczeństwa przez chorego są poza sferą doświadczenia (tak samo jak rozważania na temat statusu embrionów, u których mózg się jeszcze nie rozwinął). Pozostaje więc pytanie, czy uznanie przez polskie prawo i świat medyczny takich objawów jak śpiączka, brak odruchów z pnia mózgu i bezdech za symptomy śmierci mózgowej - a co za tym idzie, za kryteria śmierci człowieka - nie jest nieuprawnione przejście z medycyny na teren, który już medycyną nie jest. Według mnie właśnie taki fakt ma miejsce. Trzeba więc powiedzieć wyraźnie: medycyna jako nauka empiryczna nie zajmuje się naturą człowieka od strony duchowej, nie bada, jaka jest relacja między umysłem a materią, ponieważ należy to już do sfery filozofii. Każdy człowiek może wybrać jakąś opcję filozoficzną, może to zrobić również lekarz, jednak sama medycyna jest w tym względzie neutralna. Nie jest prawdą, że jakiekolwiek doświadczenie medyczne może nam dowieść, iż umysł ludzki ginie razem z ciałem, czy też że jego istnienie ogranicza się tylko do mózgu człowieka. Nic również od strony nauk empirycznych nie uprawnia nas do utożsamiania świadomości z umysłem jako takim. Stwierdzenia profesora Trojanowskiego - dusza mieści się w mózgu, gdy umiera mózg, umiera człowiek - są już stwierdzeniami z dziedziny spekulacji filozoficznej. Są prawdziwe, jeśli przyjmiemy założenie, iż dusza będąca źródłem wyższych aktów świadomości nie może istnieć bez czynnika materialnego, który wiążemy ze sferą myśli, czyli mózgiem lub jego częścią. Te 2 / 6
dodatkowe założenia pochodzą już jednak z dziedziny filozofii, a nie medycyny. Istnieje w filozofii inny model interpretacyjny, który może nam pomóc w ocenie statusu człowieka w stanie utraty świadomości, w tym również w stanie śmierci mózgowej. Jest nim model arystotelesowsko-tomistyczny, który akceptuje Kościół katolicki, a profesor Trojanowski odrzuca. Według Arystotelesa i św. Tomasza dusza (inaczej umysł) jest formą substancjalną w stosunku do materii i razem tworzą konkretny byt, "tego oto" człowieka. Dusza jako forma jest niematerialna i w związku z tym nie można jej zlokalizować. Według św. Tomasza dusza łączy się najpierw (w sensie logicznym) z ciałem jako całością, jako jego forma substancjalna, a dopiero wtórnie z poszczególnymi narządami, w tym z mózgiem. Uszkodzenie, a nawet śmierć całego mózgu nie musi w tej interpretacji oznaczać śmierci człowieka, jeśli jego ciało jest żywe, czyli jest zintegrowanym organizmem (podobnie jak żywe jest ciało embrionu lub dziecka bezmózgowego). Dopóki ciało jest termodynamiczną całością, w której możliwe jest (co obserwujemy u chorych z objawami śmierci mózgowej) zachowanie homeostazy, zabliźnianie ran, obrona przed infekcjami, podtrzymanie ciąży (opisano kilka takich przypadków), a nawet wzrost i procesy dojrzewania, zanotowane w przypadku dwojga dzieci w stanie śmierci mózgowej - dopóty nie można mówić o śmierci organizmu jako całości. Czy nie musimy więc uznać, że człowiek w stanie śmierci mózgowej ma żywe ciało? Czy lekarze, którzy używają terminu "zwłoki" w stosunku do ciała osoby w stanie śmierci mózgowej, nie zakładają milcząco, że są to zupełnie inne zwłoki niż te, które już leżą w kostnicy? Profesor Trojanowski, mówiąc, że ciało umiera później, zdaje się tak rozumować. Co prawda uważa, iż człowiek jako osoba umiera wcześniej (wtedy, gdy umiera jego mózg), ale nie zaprzecza temu, że ciało kogoś, kto jest w stanie śmierci mózgowej, żyje. Stąd też tytuł artykułu "Człowiek umiera dwa razy" - co należy rozumieć, że najpierw umiera mózg i świadomość, a potem ciało. Co więcej, pytany przez dziennikarza, czy można odbudować łączność między rdzeniem kręgowym a wyższymi partiami układu nerwowego, utraconą przez uszkodzenie pnia mózgu, twierdzi, że nie można tego wykluczyć w przyszłości. Idzie nawet dalej i mówi, że jakiś stymulator elektroniczny mógłby wtedy włączać i wyłączać świadomość oraz że inny stymulator będzie drażnił nerw przeponowy i człowiek będzie oddychał. Profesor Trojanowski wypowiada dalej zdanie o fundamentalnym znaczeniu: Człowiek, który dziś jest uznawany za zmarłego, będzie żył dalej. Wzrok zastąpi mu kamera, słuch implant, nie będzie czuł smaku, ale będzie żył. 3 / 6
Co oznacza to stwierdzenie w ustach doświadczonego neurochirurga, jakim jest profesor Trojanowski? Nic innego jak to, że on sam uznaje, iż po śmierci mózgowej istnieje nadal w człowieku ten czynnik, który jest warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, do wytworzenia się świadomości. Czynnikiem tym jest oczywiście dusza. Tym samym jednak przyznaje, iż wie o tym, że człowiek w stanie śmierci mózgowej nadal ma duszę, czynnik, dzięki któremu w sprzyjających warunkach może wytworzyć świadomość. To chyba najważniejszy moment w całym wywodzie. Okazuje się bowiem, że w gruncie rzeczy profesor Trojanowski mówił o śmierci w sensie psychologicznym, rozumianej jako utrata świadomości, nie zaś biologicznym, jako śmierci konkretnego, żywego organizmu. Innymi słowy, mówił o stanie, który w sensie metafizyki klasycznej i klasycznej definicji śmierci przyjętej w medycynie śmiercią nie jest. Takie rozumienie śmierci mózgowej przebija też z jego słów, gdy przyznaje, że dla lekarzy i pielęgniarek pobieranie bijącego serca do przeszczepu nie jest czymś przyjemnym. Dlaczego? Ponieważ muszą walczyć z myślą, że skoro ciało dawcy żyje, to może żyć i człowiek. Wiedzą, jak silnie reaguje to ciało na taki bodziec, jakim jest nacięcie powłok ciała, wiedzą, że stosuje się tu znieczulenie ogólne i podaje środki zwiotczające mięśnie, aby nie było ruchów rąk i nóg, a nawet, jak pisze dr Alan Shewmon i inni autorzy, próby siadania. Czy takie reakcje mogą przejawiać zwłoki, pozostawiam każdemu do głębokiego namysłu. Zdaniem profesora Josefa Seiferta (podobnie jak Shewmon jest członkiem Papieskiej Akademii Pro Vita oraz długoletnim krytykiem koncepcji śmierci mózgowej) 27 proc. ankietowanych członków zespołów transplantacyjnych uważa, że w momencie pobrania serca do przeszczepu pozbawiają dawcę życia. Za tym, że osób w stanie śmierci mózgowej nie można nazwać zmarłymi, przemawia jeszcze inny argument. Otóż udało się "włączyć" świadomość przynajmniej jednego chorego w stanie śmierci mózgowej, u których stwierdzono uszkodzenie pnia mózgu, przez drażnienie jego wyższych partii specjalnymi elektrodami. Jest to znany eksperyment profesora Hasslera. Człowiek, według kryteriów śmierci mózgowej martwy, odzyskał świadomość, rozpoznał swoich bliskich, zapłakał. Po prostu żył. Osobnym problemem jest możliwość błędnej diagnozy, uznania kogoś, kogo należałoby leczyć, jako znajdującego się w stanie śmierci mózgowej, czyli martwego. Nie jest to tylko teoria, o czym mieli okazję się przekonać widzowie, którzy oglądali program Jana Pospieszalskiego 4 / 6
"Warto rozmawiać" z 17 października tego roku. Przedstawiono tam historię młodej dziewczyny, u której błędnie rozpoznano śmierć mózgu. Została uratowana, dzięki odwadze i uporowi jej ojca wróciła do pełni życia. Podobne przypadki zdarzają się też w innych krajach i - co gorsza - czasem są wynikiem świadomego dążenia lekarzy do zdobycia dawcy organów do przeszczepu, nawet jeśli chory nie spełnia kryteriów śmierci mózgowej. W moim najgłębszym przekonaniu pacjenci w stanie śmierci mózgowej są osobami żyjącymi. Pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy świadomość tego faktu stanie się powszechna. Wierzę również, że w przyszłości będziemy umieli leczyć takich chorych i być może wielu z nich powróci do normalnego życia. Do zmarłych zaliczano w swoim czasie chorych w przewlekłym stanie wegetatywnym (stan pozbawienia świadomości w wyniku uszkodzenia mózgu przy zachowaniu samodzielnego oddychania). Było tak aż do momentu, w którym kilku z nich wybudziło się po latach bycia rzekomą rośliną, dyskredytując opinie wielu medycznych sław, przekonanych o definitywnej śmierci tych osób. Tak więc w stosunku do chorych w stanie śmierci mózgowej należy zachować daleko idącą ostrożność. Byłoby dobrze, aby zwolennicy takiej definicji śmierci przynajmniej przyjęli do wiadomości, że i tu pomyłka jest możliwa. O. Jacek Maria Norkowski OP O. Jacek Norkowski OP (data urodzenia 1957) jest absolwentem Akademii Medycznej w Poznaniu, którą ukończył w roku 1982. Po ukończeniu studiów medycznych wstąpił do zakonu dominikańskiego. Studia filozoficzne i teologiczne odbywał w Krakowie gdzie w1989 roku otrzymał święcenia kapłańskie. W 1990 roku, na Papieskiej Akademii Teologicznej, uzyskał tytuł magistra w dziedzinie filozofii za pracę na temat teorii powstawania i rozwoju świadomości u człowieka napisaną pod kierunkiem dr. Alfreda Gawrońskiego. W latach 1991-92 odbył staż w centrum bioetycznym Pope John XXIII Medical-Moral Research and Education Center w Bostonie. Tu zainteresował się problemem kryteriów śmierci człowieka, koniecznych dla podejmowania decyzji dotyczących chorych w stanach terminalnych oraz dawców organów do przeszczepów. To zainteresowanie zaowocowało dalszymi studiami podjętymi w Rzymie i zakończonymi obroną licencjatu na uniwersytecie Angelicum poświęconemu tematowi tzw. mózgowych kryteriów śmierci człowieka w roku 2003. 5 / 6
Źródło: Prawica.net 6 / 6