Nr Relacji: 017 / 2009 Turystyczne Wojaże Autor: Leszek (MT 151) Tytuł: Goldaskiem na Światowe Igrzyska Lotnicze w Turynie Uff! Po sześciu dniach, i przejechanych 3600 km wróciliśmy w poniedziałkowe popołudnie do bazy w Podolanach. Pogoda dopisała aż za dobrze. Temperatura we Włoszech sięgała 32 stopni w cieniu, przez co jazda motocyklem po autostradzie była sporym wyzwaniem. Zaczęło się niewinnie, od zakupu GL-a 1500, którym od kwietnia do czerwca 2009 roku przejechaliśmy około 3 tys. kilometrów. Po naszym poprzednim motocyklu Yamaha Drag Star komfort jazdy był nieporównywalny. I tak do głowy wpadł nam pomysł, żeby odwiedzić w Turynie syna reprezentującego Polskę w III World Air Games. Tak długa podróż motocyklem była dla nas mocno zaawansowanych pięćdziesięciolatków, i w branży nowicjuszy - dużym wyzwaniem. Pierwszy najdłuższy etap długości ok. 750 km zakończyliśmy pod Klagenfurtem. Z wielką obawą budziłem się następnego dnia, niepewny, czy mój tyłek nie odmówi posłuszeństwa. Prawdopodobnie jednak świadomość, że niebawem zasiądziemy do ulubionej pizzy w restauracji L Antica Abbazia w Semonzo spowodowała, że tyłek nie zaprotestował! Krysia zresztą też A tego się najbardziej obawiałem, że w pewnym momencie powie - jedź dalej sam! Była jednak dzielna i za to ją podziwiam. Już po przejechaniu Alp wskoczyliśmy w bawełniane ciuszki i tak na letniaka kontynuowaliśmy podróż. W piątek wcześnie rano ruszyliśmy do ostatniego etapu - czyli do Turynu. Był to jednocześnie najbardziej nerwowy i wyczerpujący odcinek. Autostrada Padwa - Mediolan przypomina pole bitwy. Jadące w dwóch kolumnach Tir-y, mknące z ogromną prędkością dostawczaki i samochody osobowe, wiatr boczny i potworny upał powodowały, że gnaliśmy z prędkością 140 km na godzinę, z nadzieją, że nikt nas nie rozjedzie. Gdy za Mediolanem ilość pojazdów na autostradzie się zmniejszyła, pomyślałem, że może jednak szczęśliwie dojedziemy do celu. 1 / 5
Bez trudu trafiliśmy na turyńskie lotnisko sportowe, mimo, że w zasadzie nie było żadnego okolicznościowego oznakowania. Pomógł nam w tym Wojtek Domański - team leader polskiego zespołu PPG - podając koordynaty GPS. Lotnisko w Turynie. Miejsce rozgrywania konkurencji III WAG 2009 Na lotnisku konsternacja. Upał jak diabli a chmara ochroniarzy za wszelką cenę chce ustawić nas poza terenem chronionym w pełnym słońcu. W końcu po interwencji Adasia Paski /trenera PKN/ lądujemy za bramą lotniska pod drzewem. Ochroniarze i ludzie organizatora są wszędzie. Wygląda to tak jakby czekali na zmasowany atak terrorystów. Atak nie następuje, ale przez dwa kolejne dni obserwujemy bardzo małe zainteresowanie publiczności rozgrywanymi konkurencjami. Dwie ogromne trybuny świecą pustkami, prawdopodobnie odstraszając cenami. Dałbym głowę, że przeciętny nieprzygotowany lotniczo widz niewiele wiedział co się działo. Wynikało to z faktu, że organizatorzy nie zapowiadali występów zawodników. Wyglądało to tak, że nagle pojawiał się jakiś statek powietrzny, robił na przykład akrobację, a nikt z publiczności nie wiedział kto to. Od lewej: Krysia, Diego Cecchetto -słynny konstruktor włoskich silników, Adam Paska -trener polskiej KN, 2 / 5
Igrzyska miały mieć specjalną, medialną formułę, a były chyba organizacyjną klapą. Według moich obserwacji na pewno w piątek ilość osób zabezpieczenia logistycznego była większa niż ilość widzów. W rzeczywistej sytuacji zagrożenia - po wypadku naszego zawodnika - czas oczekiwania na karetkę przekroczył 7 minut. Aż strach pomyśleć co by było gdyby nastąpił pożar To był poważny minus. Samoloty Pilatus szwajcarskiego zespołu pokazowego. O wynikach nie będę pisał, bo wszystko zostało już podane na stronach lotniczej polski, pozostaje tylko niedosyt, gdyż przez bałagan organizacyjny Grzesiek stracił szansę na równorzędną walkę, a Tomek dał ciała myląc stały wariant gry - kierunek nalotu koniczynki. Zawodnikowi tego formatu nie powinno się to zdarzyć! Piotrek padł natomiast ofiarą medialności imprezy - wszak nieważne że latano w rotorze, ważne by było to widoczne. A efekty znamy. Sebastian Kawa ląduje po ostatniej decydującej konkurencji. Szybowiec Diana 3 / 5
Sebastian Kawa -zdobywca złotego medalu W sobotę wieczorem wróciliśmy do Semonzo, by delektować sie chłodnym winem, ciszą i spokojem. Ale i to jakaś ekipa ze śląska nam zepsuła paląc grila 3 metry od okna naszej przyczepy. No ale cóż, niektórym od upału wyłącza się myślenie. Campig Santa Felicita w Semonzo, gdzie na stałe stoi nasza przyczepa kamingowa. W niedzielę w południe dostaliśmy informację, że zbliża się załamanie pogody, więc wyruszyliśmy w drogę powrotną. Wieczorem dojechaliśmy do jakiejś małej miejscowości 20 km przed granicą. Austriacy przyjęli nas gościnnie, a łyk chłodnego piwa przywrócił nadwątlone siły. Rano zbudził nas deszcz, tak więc mieliśmy okazję przetestować Gold Winga na mokrej szosie, a siebie w przeciwdeszczowych ciuchach. Test wypadł pozytywnie. 4 / 5
Włochy - Cima Grappa, Mauzoleum Grande Guerra. / wysokość 1600 m. / Po około 100 km przestało padać, i już w dobrych warunkach dojechaliśmy do Polski. Jeszcze tylko wspaniała jajecznica na maślakach oraz pyszna kawa u gościnnego goldwingera, Jacka Chrustka w Skawie i przed czwartą osiągnęliśmy metę w Podolanach. Średni przebieg dzienny wynosił 600 km. Nie było łatwo, ale jesteśmy szczęśliwi, że udało się nam szczęśliwie objechać trasę i - choć przez dwa dni - być na Światowych Igrzyskach Lotniczych Turyn 2009 Motocykl sprawował się znakomicie i nie mieliśmy z nim żadnych problemów technicznych. 5 / 5