awno temu w Polsce ludzie żyli inaczej niż dziś. Nie było komputerów, bo nie było prądu. A prądu nie było, bo nie było elektrowni. A elektrowni nie było, bo nikt ich jeszcze nie wymyślił. Tatusiowie wsiadali na konie, a nie do samochodów (bo samochodów też jeszcze nikt nie wymyślił), rodziny podróżowały wozami, a mamy pracowały przy świecach. Jedzenie gotowano na prawdziwym ogniu, a nie na kuchence gazowej. Słodycze też były inne, zamiast batoników i cukierków dzieci dostawały ciasteczka z miodem i suszone owoce. W Polsce było wtedy mało miast i dużo lasów, a w lasach tych żyły zwierzęta, których dziś już nie ma i wcale nie były to dinozaury, lecz wielkie tury i dzikie konie tarpany. I właśnie w tamtych dawnych czasach, na krótko przed rokiem 1200, w Kamieniu Śląskim urodził się chłopiec. Nazywał się Jacek Odrowąż. Jego tata Eustachy był rycerzem, a mama Beata damą. Wszyscy bardzo się cieszyli z narodzin Jacka, a Pan Bóg się uśmiechał, bo wiedział, że oto przyszedł na świat ktoś bardzo wyjątkowy. 4
CIEKAWOSTKA Na chrzcie Jacek otrzymał imię Jan, bo w rycerskiej rodzinie Odrowążów takie właśnie imię najczęściej nadawano chłopcom. A ponieważ od najdawniejszych czasów rodzice i znajomi lubią czule mówić do swoich dzieci i wszyscy mali Stanisławowie zostają Stasiami, Michałowie Misiami, a Aleksandrowie Olkami tak samo na małego Jana Odrowąża wołano Janko, Jacko, Jaśko czy nawet Jazecho. Żeby było jeszcze ciekawiej, to kiedy Jacek odszedł już do Boga, nazwano go Hiacyntem. Niektórzy ludzie opowiadają, że ochrzczono go jako Hiacynta, a rodzice nazywali go Hiacusiem i stąd właśnie wziął się Jacuś. Jak było naprawdę to wie tylko Jacek i jego rodzice. Jeśli będziecie baaaardzo ciekawi, to możecie go o to zapytać, kiedy spotkacie się z nim w niebie. Jacek rósł i rósł. Był dobrym i bardzo miłym chłopcem. Nie chodził do przedszkola, bo przedszkoli wtedy jeszcze nie było. Dziećmi zajmowali się rodzice, krewni i nianie. Pewnie zastanawiacie się, jak się bawił, skoro nie było wtedy ani klocków lego, ani samochodzików, ani komputerów. No cóż, na pewno bawił się w rycerzy, w polowanie, miał drewniany miecz, klocki i zwierzątka z drewna, a może też szmacianą piłkę. 5
ubił się modlić i bardzo chętnie się uczył. Kiedy podrósł, rodzice wysłali go do Krakowa. Zamieszkał tam u stryja, który nazywał się Iwo i był biskupem, czyli bardzo ważnym księdzem. Jacek lubił chodzić do kościoła i nigdy się tam nie nudził. Wiedział, że kościół to dom Boży, a on jest dzieckiem Bożym, więc zawsze może tam przychodzić, żeby rozmawiać z Jezusem, myśleć i odpoczywać. Modlił się często. Raz głośno, a raz po cichutku. Czasem śpiewał, a innym znów razem milczał. Tak dobrze było mu w kościele, że często zostawał tam na noc, zwinięty w kłębek na podłodze, z głową opartą o kamienny schodek. I wcale nie narzekał, że mu niewygodnie. Po prostu cieszył się, że może być tam, gdzie mieszka Pan Jezus. Jacek bardzo się przejmował losem innych ludzi. Wzruszał się do łez, kiedy ktoś był chory albo smutny i biedny. I zawsze pomagał, gdy tylko mógł, dzieląc się tym, co miał. Chętnie też opowiadał innym o Bogu, o tym, że trzeba sobie wzajemnie pomagać, i o tym, że warto być miłym. To dobry chłopak mówili o nim ludzie. Wreszcie spełniło się marzenie Jacka skończył szkołę i został księdzem. A Pan Bóg nadal się uśmiechał, bo wiedział, że za rok wydarzy się coś niezwykłego, co odmieni życie Jacka. Nadszedł ów rok, a był to rok 1216, i władca Polski Leszek Biały wysłał biskupa Iwona do Rzymu, żeby pokłonił się tam 6
nowemu papieżowi, czyli najważniejszemu księdzu, który rządzi całym Kościołem. Ku wielkiej radości Jacka stryj Iwo zabrał go ze sobą. Pojechał też z nimi Czesław, kuzyn Jacka. I wielu innych Polaków, młodszych i starszych, księży i rycerzy. Wsiedli na konie i jechali przez wiele, wiele tygodni, trochę śpiewając, trochę rozmawiając, czasem moknąc, a czasem marznąc. Ale dobry humor ich nie opuszczał, bo jechali do Rzymu, najwspanialszego mia- sta w Europie. Tam właśnie Jacek spotkał niezwykłego starego człowieka ojca Dominika Guzmana i tak zaczęła się jego wielka dominikańska przygoda. CIEKAWOSTKA Szkoły też były wtedy inne, a chodziły do nich głównie dzieci królów, książąt i rycerzy. Nie było ławek, zeszytów i podręczników, ale tak samo jak dziś, uczniowie poznawali świat, uczyli się liczyć, pisać i mówić w obcych językach. I wiecie co? Jacek wcale nie uczył się języka angielskiego, tylko łaciny, bo po angielsku mówili wtedy tylko mieszkańcy Anglii, a nie cały świat, tak jak dziś. Dawno temu to łacina była najważniejszym językiem, który trzeba było znać. Dlatego właśnie Jacek mówił ave, a nie hello, a zamiast thank you gratias tibi ago. Zupełnie inaczej to brzmi, prawda? Uczył się pilnie, bo wiedział już, kim chce być, gdy dorośnie. Nie rycerzem jak tata, ale księdzem tak jak brat taty, Iwo. 7