Danuta Piekarz Ewangelia dla początkujących, Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2010 fragmenty rozdziału Dotknąć frędzli Jego płaszcza Na początku naszych rozważań zwróciliśmy uwagę na to, jak Marek ukazuje nam portret Jezusa: nie przytacza mów, w których Mistrz mówił o swojej tożsamości; takie mowy znajdziemy w Ewangelii według św. Jana (Ja i Ojciec jedno jesteśmy... Kto widzi Mnie, widzi Ojca...). Marek ukazuje nam Jezusa działającego, Jezusa cudotwórcę, pozostawiając czytelnikowi do rozwiązania tę kwestię: zobacz, co Jezus robi, a zrozumiesz, kim On jest, skoro czyni tak niezwykłe rzeczy. Czytelnik jest zaproszony do pójścia tą samą drogą poznawania Jezusa, jaką szli pierwsi uczniowie. Dodam informację dla miłośników statystyki: w dziesięciu pierwszych rozdziałach tej Ewangelii jest 425 wersetów, z czego 200, a więc prawie połowa, to opisy cudów. Oczywiście, ewangeliści wybrali tylko niektóre cuda jako znaki nadejścia Królestwa. Wiemy doskonale, że nie opisali nam wszystkich zdarzeń z działalności Jezusa. Gdy Jezus będzie czynił wyrzuty miastom, które nie nawróciły się, choć dokonało się w nich najwięcej cudów, zacznie od słów: Biada tobie, Korozain! Tymczasem w czterech Ewangeliach nie znajdziemy żadnego opisu cudu w tym mieście (a przynajmniej nigdzie nie pojawia się jego nazwa). Wszystkie cuda są znakami nadejścia Królestwa Bożego, a zarazem są też specyficzną formą walki z szatanem. Złe duchy powiedzą Jezusowi: Przyszedłeś nas zgubić, bo każdy cud jest usuwaniem jakiegoś nieporządku wprowadzonego przez grzech. Cud jest wejściem Boga tam, gdzie dotąd pozostawał jakiś ślad szatana. Ogólnie możemy wyróżnić trzy grupy cudów: cuda dotyczące sił przyrody (np. uciszenie burzy); uzdrowienia czy wskrzeszenia; bezpośrednia walka z szatanem przez uwalnianie opętanych. ( ) Spójrzmy na pierwszy cud opisany przez św. Marka: uzdrowienie trędowatego (1,40nn.). W tamtych czasach słowo trąd miało szersze znaczenie od tego, jakie funkcjonuje dzisiaj. Trądem nazywano także wiele innych chorób skóry. Istniały ściśle określone zasady, na podstawie których kapłan orzekał, że dany człowiek należał do kategorii trędowatych. To oznaczało wykluczenie go ze społeczeństwa: miał żyć w odosobnieniu, a gdy nadchodził, miał ostrzegać, wołając: Nieczysty!. Problem polegał bowiem nie tylko na tym, że mógł on zarazić innych, ale też, w myśl Prawa Mojżeszowego, był on nieczysty rytualnie. Oczywiście, musimy odróżniać nieczystość rytualną od moralnej, związanej z grzechem. Człowiek nieczysty pod względem rytualnym, dopóki nie spełnił warunków oczyszczenia, nie mógł np. wejść do świątyni i złożyć ofiary. Jeśli natomiast trędowaty wyzdrowiał, szedł do kapłana, kapłan orzekał, że faktycznie znikły ślady choroby, a wyleczony człowiek po złożeniu ofiary i spełnieniu kilku innych wymogów wracał do społeczeństwa. Jezus spotyka trędowatego, który upadłszy na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Ten chory człowiek zapewne zachowuje przepisową odległość od Jezusa, gdy prosi: Jeśli chcesz.... Pozostawia decyzję Jezusowi! Ale Jezus czyni coś, wobec czego Jego otoczenie zapewne zamarło z przerażenia: zdjęty litością wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony!. A przecież wystarczyłoby słowo! Znamy tyle cudów, gdzie Jezus uzdrawia ludzi na odległość; wystarczy Jego słowo... A tymczasem tu dotyka człowieka, którego nie było wolno dotykać. Co chce przez to powiedzieć? Dla Mnie nie jesteś nieczysty, przegrany, dla Mnie jesteś kimś bliskim, z kim chcę wejść w relację, chcę ciebie dotknąć. Zauważymy to przy różnych spotkaniach Jezusa z ludźmi uważanymi za nieczystych. Święty Łukasz opisze nam np. wskrzeszenie młodzieńca z Nain: gdy wynoszono jego ciało (zwłoki również uważano za nieczyste!), Jezus podszedł i dotknął mar, by znów powiedzieć: Jestem blisko ciebie, nie brzydzę się tobą, nie boję się. To jest bardzo ważne dla naszych relacji z Jezusem. Często zachowujemy się jak ten trędowaty: myślimy, że musimy zachować przepisową odległość od Pana, bo gdyby nas
dotknął, przejąłby naszą nieczystość. On tak nie myśli, On pragnie nas dotknąć i powiedzieć: Chcę, żebyś był zdrowy!. Jezus pokazuje, że przez dotknięcie nieszczęśliwego człowieka nie można zaciągnąć prawdziwej nieczystości. Prawdziwa nieczystość to grzech to, co wychodzi z serca człowieka. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc: Bacz, abyś nikomu nic nie mówił, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz na świadectwo dla nich. Jezus prosi: Nie rób Mi propagandy, tylko idź i zrób to, co konieczne, byś mógł powrócić do społeczeństwa. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. Jaka niedźwiedzia przysługa dla Jezusa! Ciekawe, że zawsze odruchowo bronimy tego trędowatego: nie wytrzymał, musiał opowiedzieć wszystkim sąsiadom... jakie to ludzkie!. Tymczasem Jezus dał mu tak wiele, a prosił w zamian o tak mało! Prosił o milczenie: nie rozpowiadaj na prawo i na lewo o tym, co się stało! A on nawet tego nie posłuchał. Jak często jesteśmy podobni do tego trędowatego: tak wiele otrzymujemy, a gdy Jezus prosi o coś bardzo małego, nie chcemy Mu tego dać, bo przecież my wiemy lepiej...(.) Przejdźmy teraz do pewnej można by rzec sekcji cudów, zaczynającej się od wersetu 4,35. Biblia Tysiąclecia nazywa tę sekcję bliższe przygotowanie uczniów, natomiast egzegeci lubią mówić o galilejskiej trylogii cudów. Znajdziemy tu cud dotyczący sił przyrody uciszenie burzy, uzdrowienie opętanego, a następnie wskrzeszenie córki Jaira (w ramach tego opowiadania przeczytamy też o uzdrowieniu kobiety cierpiącej na krwotok). Jezus panuje nad siłami przyrody, ma władzę nad złymi duchami, przywraca zdrowie i życie. Oto pierwsze wydarzenie: burza na jeziorze. Co prawda, ewangeliści mówią tu o morzu, ale czynią to dlatego, że w ich ojczystym języku nie było osobnych słów na określenie jeziora i morza. Pan Jezus nigdy nie podróżował po morzu ani nie chodził po nim (a przynajmniej nie wiemy o tym), często natomiast widzimy Go nad jeziorem Genezaret. Dla człowieka Biblii morze i każde wielkie zbiorowisko wód było czymś groźnym. W odróżnieniu od sąsiednich Fenicjan, Żydzi nie byli dobrymi żeglarzami; morze kojarzyło im się raczej z czymś niepewnym, falującym, zmiennym, co więcej, uważano je za siedzibę morskich potworów. Dlatego fakt, że Jezus ucisza burzę, że chodzi po wodzie, że panuje nad tymi żywiołami, jest szczególnie wymowny. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do nich: Przeprawmy się na drugą stronę. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała wodą. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Jak Jezus musiał być zmęczony, skoro potrafił spać w łodzi w czasie burzy... Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?. Powiedzmy szczerze: po co Go budzą? Wcale nie spodziewają się cudu, będą zszokowani widząc, że On potrafi uciszyć burzę. Budzą Go, bo brakuje rąk do pracy: powinien wstać i wylewać wodę! My tu zamęczamy się walką z żywiołem, a On śpi sobie spokojnie! Jakże często nasze oczekiwania wobec Jezusa są podobne: pomóż mi wylewać wodę! On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: Milcz, ucisz się!. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?. Oni zlękli się bardzo i mówili między sobą: Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?. Ojcowie Kościoła widzieli w tej scenie także zapowiedź męki i zmartwychwstania Jezusa: Jezus śpi, szaleje burza, ale potem On wstaje i ucisza siły zła. Pięknie interpretowała tę scenę
św. Teresa od Dzieciątka Jezus: gdy przeżywała trudności na modlitwie, mówiła: Jezus ciągle śpi w mojej łódce, ale wiem, że jest zmęczony i nie będę Go budzić, niech odpocznie!. Następne wydarzenie opisane przez św. Marka niepokoi wielu czytelników. Jezus przedostaje się na drugą stronę jeziora, na tereny zamieszkałe przez pogan. Wychodzi Mu naprzeciw człowiek opętany: mieszkał on stale w grobowcach i nikt już nawet łańcuchem nie mógł go związać. Często bowiem nakładano mu pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą w grobowcach i po górach krzyczał i tłukł się kamieniami. Nietrudno zgadnąć, dlaczego mieszka w grobowcach: jest opętany, a grobowce to miejsca nieczyste. Skoro z daleka ujrzał Jezusa przybiegł, oddał Mu pokłon i zawołał wniebogłosy: Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie!. Powiedział mu bowiem: Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka. Zatem to Jezus pierwszy podejmuje inicjatywę, a zły duch mieszkający w tym człowieku dostrzega zagrożenie: Nie dręcz mnie, zostaw mnie w spokoju!. I zapytał go: Jak ci na imię?. Odpowiedział Mu: Na imię mi «Legion», bo nas jest wielu. Znamienne jest to, że złe duchy mówią Jezusowi swoje imię: widzą, że mają przed sobą kogoś silniejszego. W świecie semickim znać czyjeś imię to mieć możliwość poznania tożsamości tej osoby, jej istoty. I zaczął prosić Go usilnie, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Jesteśmy na ziemiach pogańskich; w Izraelu nie hodowano świń, bo wieprzowina była nieczysta. Prosiły Go więc [złe duchy]: Poślij nas w świnie, żebyśmy mogli w nie wejść. I pozwolił im. To nas bardzo niepokoi: dlaczego Jezus na to pozwolił? Tymczasem ta scena ukazuje nam to, co nieraz przeżywamy w życiu: sytuacje, które zdają się pozornie zwycięstwem zła. Często mówimy Bogu: Czemu pozwalasz na to?. Jednak następna scena zaraz nam ukaże, że zwycięstwo zła jest ostatecznie jego porażką. Złe duchy myślały zapewne, że będą mogły długo mieszkać w świniach, zwierzętach nieczystych, a więc stanowiących dla nich odpowiednie mieszkanie... Stało się inaczej: A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze. Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli o tym w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie legion, jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. Powiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic. Zauważmy reakcję tych ludzi, którzy mieli do wyboru: albo mieć u siebie Jezusa, źródło łaski, nawet jeśli miałoby to powodować pewne zakłócenia w ich życiu, albo powiedzieć Jezusowi: my wolimy święty spokój. Tak naprawdę, wszyscy stoimy wobec tej samej alternatywy: albo wolimy Jezusa, albo święty spokój. Wejście Boga w ludzkie życie wcale nie musi oznaczać sielanki. Ileż zamieszania spowodowało wejście Jezusa w życie Maryi i Józefa! (.) Zatem ten trudny cud, jedyny cud w działalności Jezusa, który przyniósł szkody materialne, jest też świetnym materiałem do rachunku sumienia, by odkryć, co jest ważniejsze w naszym życiu: jeden człowiek czy trzoda świń? Jaką decyzję podejmiemy, gdy Jezus uczciwie ostrzega, że Jego obecność może spowodować wstrząsy w naszym życiu? Gdy Jezus powrócił na ziemię Izraela, spotkał prawdziwego bohatera wiary przełożonego synagogi imieniem Jair, który prosił Go: Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła.
Prześledźmy dalszy ciąg tego opowiadania, przechodząc do wersetu 35: Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?. Wyobraźmy sobie zamęt w głowie Jaira: po co trudzić Jezusa, skoro dziecko nie żyje! Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: Nie bój się, wierz tylko!. My również przeżywamy nieraz podobne sytuacje, choć może nie tak dramatyczne, gdy wszystko zdaje się nam mówić: Czemu jeszcze trzymasz się Jezusa, skoro wszystko umarło?! Już nic nie da się zrobić!. Tymczasem trzeba usłyszeć: Wierz tylko!. Jezus bierze ze sobą Piotra, Jakuba i Jana, wchodzi do pokoju dziewczynki i chwyta ją za rękę (dotyka zwłok uważanych za nieczyste!), mówiąc: Talitha kum, to znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań! I dziewczynka wstaje. Nawet śmierć nie stanowi przeszkody dla Jezusa. Natomiast jest coś, co stanowi większą przeszkodę, zło gorsze od śmierci... Gdy Jezus przyszedł do domu Jaira, ujrzał zawodzące płaczki. Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi. I wyśmiewali Go. Jak często naszym dramatycznym przeżyciom wtórują te płaczki, tak iż nie dociera do nas głos Jezusa, który mówi, że ciągle jest szansa, dla Jezusa bowiem śmierć ciała nie jest największym dramatem. Wobec śmierci On może powiedzieć: Wstań!. Podobnie Jezus powie o Łazarzu: Łazarz zasnął i idę go obudzić. Ale o jednym człowieku Jezus powie, że umarł: syn marnotrawny był umarły, a ożył. Największym dramatem jest odejście z domu Ojca, zerwanie więzi z Bogiem, bo wtedy nie wystarczy chwycić za rękę i powiedzieć: Wracaj!. Taki człowiek musi chcieć wrócić, tu wchodzi w grę ludzka wolność. Można jednym słowem uzdrowić z choroby, ale aby móc wrócić do domu, człowiek musi tego chcieć. Wróćmy teraz do wydarzenia, które miało miejsce w drodze do domu Jaira. A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Niektórzy komentatorzy podkreślają, że na Bliskim Wschodzie punktem honoru dla rodziny było znalezienie wielu lekarzy dla chorego. Ta kobieta jest w tłumie, ale ma świadomość, że z racji swojej choroby jest rytualnie nieczysta. Jeśli kogoś dotknie, ten ktoś również będzie nieczysty. Dlatego boi się dotknąć Jezusa, bo skoro On jest takim niezwykłym cudotwórcą, na pewno będzie wiedział o jej sytuacji. Trudno jej też mówić w tłumie o chorobie, której się wstydzi. Weszła z tyłu między tłum i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: Żebym się choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła, że jest uleczona. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła z Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: Kto się dotknął mojego płaszcza?. Uczniowie odpowiadają niezbyt grzecznie: Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Uczniowie myślą w kategoriach tłumu, a Jezus szuka tej jednej osoby. Jezus nie patrzy tylko na tłum, ale szuka człowieka, tej kobiety, która miała trochę sprytu, trochę pokory, ale przede wszystkim bezgraniczną ufność. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, padła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź wolna od swej dolegliwości!. Zwróćmy uwagę na ten tryb rozkazujący bądź wolna! Przecież ona już jest wolna! Jeden z komentatorów zauważył, że ta kobieta jakby ukradła cud; sama wzięła sobie łaskę, o nic nie prosząc. A teraz Jezus oddaje jej ten cud, który ona Mu wykradła. Daję ci to, co już się stało, ale chcę ci powiedzieć, że to stało się dzięki twojej wierze. Pewien autor pięknie powiedział: Szaty Jezusa były pełne niestrzeżonych cudów. I ta sytuacja może powtórzyć się w naszym życiu: nie musimy umawiać się z Jezusem na wielkie spotkania; On ciągle przechodzi, a my zawsze możemy Go dotknąć.
Spójrzmy na jeszcze jedną bardzo sprytną kobietę: Syrofenicjankę (7,24-30). Jezus przeszedł w okolice Tyru i Sydonu, na ziemie dzisiejszego Libanu, na północ od Ziemi Świętej. Miał zapewne nadzieję, że tam, na terenie zamieszkałym przez pogan, znajdzie trochę wytchnienia, ciszy, spokoju. Wstąpił do pewnego domu i chciał, żeby nikt o tym nie wiedział, lecz nie mógł pozostać w ukryciu. Wnet bowiem usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana przez ducha nieczystego. Przyszła, upadła Mu do nóg, a była to poganka, Syrofenicjanka rodem, i prosiła Go, żeby złego ducha wyrzucił z jej córki. Odrzekł jej: Pozwól wpierw nasycić się dzieciom; bo niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom. Jezus używa przysłowiowego wyrażenia, które wymaga wyjaśnienia. Dzieci to Izrael, szczenięta to poganie. Żaden normalny człowiek nie zabierze jedzenia swoim dzieciom, by rzucić je psom. Jezus mówi więc przez to: Jestem posłany do Izraela, tam mam działać!. A przecież uzdrowił już innego poganina opętanego z Gerazy, choć tamten o nic nie prosił! Jezus jest świetnym pedagogiem i wie, ile może od kogoś wymagać, dlatego podnosi poprzeczkę tej kobiecie: potrafiłaś przyjść tutaj, więc teraz pokaż, czy zachowasz ufność, nawet jeśli moja odpowiedź zdaje się nie dawać nadziei. Ona Mu odparła: Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jadają z okruszyn dzieci. Kobieta mówi przez to: Tak, to prawda, że jesteś posłany do Izraela, ale to nie znaczy, że ja nie mogę skorzystać przy tej okazji. On jej rzekł: Przez wzgląd na te słowa idź, zły duch opuścił twoją córkę. Gdy wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku, a zły duch wyszedł. Do jakiej wiary była zdolna ta kobieta! Jezus pozornie ją odpycha, a ona znajduje argumenty, by Go przekonać. Zauważmy też pewien istotny szczegół: słysząc słowa Jezusa, Syrofenicjanka nie mogła sprawdzić, czy dokonał się cud; przekonała się o tym dopiero po powrocie do domu. Musiała więc uwierzyć na słowo. Podobnie gdy Jezus uzdrowi sługę setnika (to wydarzenie będzie opisane przez św. Mateusza i Łukasza), również powie mu: Idź, on jest zdrowy. Trzeba uwierzyć, że cud się dokonał, choć go nie widzimy. ( )