Downloaded from: justpaste.it/12r9l Murad był zadowolony. Ubiegł matkę, której macki sięgały w najciemniejszy zakamarek stolicy. Rano polecił Silahtarowi rozpoczęcie przygotowań do wyjazdu do Rumelii i znając swego szambelana, miał prawie pewność, że wszystko jest już zapięte na ostatni guzik. Bajazyd bez mrugnięciem oka zgodził się towarzyszyć władcy i Muradowi bardzo się to spodobało. Bał się, że brat będzie próbował się wymigać, ale ku jego uciesze, książę sprawiał wrażenie jakby jego obecność w Rumelii była oczywistością. Kasim również chciał jechać ale Murad się nie zgodził. Mimo, że był wściekły na matkę wciąż bardzo ją kochał i darzył ją szacunkiem, dlatego nie chciał by jej ukochany książę wyjeżdżał. Zdawał sobie sprawę jak nie odpowiedzialny bywa jego młodszy brat, poza tym po prostu nie widział potrzeby by towarzyszył jemu i Bajazydowi. We dwóch stanowili dobry, zgrany zespół. Jego myśli wciąż zaprzątała myśl o Fatmie. Czy jego siostra wie? Czy wie z jakim potworem i niegodziwcem dzieli łoże? Fatma była jego ukochaną siostrą. Owszem to Atike doceniał za jej odwagę i bojowość ale Fatma była kimś więcej niż sułtanką, którą cechuje odwaga i hart ducha. Była promieniem, który rozświetlał noce, była opoką dla cierpiących i pomocą dla tych, którzy pomocy potrzebowali. Była zarazem okrutna i bezwzględna. Ten, kogo pokochała stąpał po ziemiach raju, zaś ci, którzy jej się sprzeciwili, długo nie pożyli. Fatma, była wzorem dla młodszego brata-władcy. Kochał ją nad życie i gdy jako dziecko czegoś się bał, to właśnie do starszej o trzy lata siostry biegł po schronienie. Idąc korytarzem nastawiał się już na spotkanie u swych drzwi. Nie wiedział kto czeka u progu jego komnaty, ale był pewny że ktoś już na niego czeka. Z delikatnym uśmiechem pomyślał że to już tradycja. Nie pomylił się, przed komnatą stała Ayse Haseki. Miała pochyloną głowę, włosy spięte w dziwny kok, okryty woalką w kolorze niedojrzałej maliny. Podobnego koloru miała na sobie suknię, ozdabianą białą koronką. Murad musiał przyznać że wyglądała pięknie. Taką właśnie ją pokochał, delikatną, naturalną, pokorną. I taka co jakiś czas nieustannie przypominała o sobie, nie dając spokoju jego pogruchotanemu sercu. -Panie.- ukłoniła się a Murad dostrzegł że na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. -O co chodzi, Ayse?- zapytał. -Wybacz panie mą śmiałość, ale Ayse wzięła głęboki wdech- tak bardzo mi ciebie brakuje Nie potrafię jeść, pić, oddychać. Jestem złakniona twego dotyku, twych słów, spojrzeń.- skończyła wpatrując się we władcę. Ten jednak nie odpowiedział tylko wszedł do swej komnaty. Haseki niepewnie zrobiła krok w przód i w końcu powoli przekroczyła próg komnaty. Murad zachęcił ją by usiadła koło niego na łóżku, co zrobiła z ochotą i szczerym uśmiechem na twarzy. -Mój władco - zaczęła ale Murad uciszył ją delikatnym pocałunkiem. Sułtan od razu zauważył brak tego ukłucia w sercu, który towarzyszył ich pieszczotom. Nie było bolesnego pragnienia bliskości, nie pragnął desperacko posiąść swoją kobietę. Miłości już nie było. Była mu bliska, niczym przyjaciółka, ale nie pałał do niej taką miłością, jak niegdyś. Zbyt wiele ich podzieliło. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że Ayse była piękną kobietą, która niemiłosiernie go pociągała. Przesunął palcem wzdłuż jej obojczyka, dojechał aż do dekoltu po czym dotknął jej małych piersi. Od razu pomyślał o dużych, ponętnych piersiach Maye, które nie mieściły mu się w dłoni, i mocniej ścisnął Ayse. Bez słowa odwrócił ją do siebie tyłem i całując jej szyję, kark i ramiona podniósł dół jej sukni. Myśl o bitwach zawsze go podniecała, dlatego myśl o wyprawie do Rumelii sprawiła że po krótkich pieszczotach, delikatnie wsunął się w matkę swoich dzieci, i pozwolił by to ona wyznaczyła rytm ich pożądania. Gdy po chwili oświadczył że ma dość, Ayse nawet nie próbowała protestować, ciesząc się, że mogła oddać się swemu władcy. Murad niechętnie, ale musiał przyznać, że brakowało mu jego pierwszej kobiety. Poznali się gdy on miał 14 lat a ona 13. Oboje byli wtedy młodzi i niedoświadczeni, ale to właśnie Ayse pozwalała sobą kierować, często opuszczając jego komnatę kulejąc i ze łzami w oczach. Dopiero po ciężkim porodzie Hanzade ośmieliła się poprosić by był delikatniejszy i Murad przystał na to z szacunku do matki swych dzieci. -Zajmij się dziećmi, Ayse.- nakazał zapinając guziki kaftanu. -Mój panie, pozwól mi jeszcze chwilę zostać -Mam dużo pracy, moja piękna.- świadczył łagodniej dotykając jej policzka. Może jej nie kochał, ale haseki zawsze będzie miała szczególne miejsce w jego sercu.. Ayse nie chcąc psuć dobrej atmosfery, ukłoniła się i wyszła z komnaty pozostawiając go samego.
Okłamał ją, wcale nie miał dużo pracy, wszystko zlecił Silahtarowi i Kemankesowi, ale było jeszcze parę spraw, które chciał załatwić przed wyprawą do Rumelii. Przejrzał się w lustrze i upewniwszy się że wszystko wygląda dobrze, wyszedł ze swej komnaty i skierował się prosto do gabinetu swego szambelana. Zdziwiło go że przed drzwiami nie ma strażników, więc szybko wszedł do komnaty. Na jej końcu siedział za biurkiem Silahtar, piszący coś na pergaminie. -Nakazałem by nikt mi nie przeszkadzał. rzekł nie podnosząc głowy z nad biurka. Murada to rozbawiło i z uśmiechem zapytał: -Mam się zaanonsować, panie? Silahtar podniósł się z krzesła momentalnie, łamiąc przy tym pióro i wylewając na blat biurka pokaźną ilość atramentu. Blady jak ściana, wyglądał jakby dostał ostrej gorączki. Zdenerwowany ukłonił się swemu władcy. -Panie, ja ja tylko - wyjąkał chcąc się tłumaczyć jednak śmiech sułtana mu przerwał. -Cieszę się że tak skrzętnie wykonujesz me polecenia. rzekł z uśmiechem a Silahtar odważył się w końcu podnieść wzrok.- Przyszedłem zapytać o przygotowania. -Wszystko jest już gotowe, panie. Możemy wyruszać choćby i w tej chwili.- oświadczył szambelan. -Wyruszymy wieczorem, tak jak planowaliśmy.- odpowiedział po czym skierował się w stronę drzwi. Przypomniał sobie jednak o jeszcze jednej kwestii.- Co z twoją siostrą, Silahtarze? Szambelan wyraźnie rozchmurzył się na myśl o swej siostrze. Muradowi zrobiło się cieplej na sercu, Silahtar tyle dla niego zrobił i tyle razy ryzykował własne życie, że władca uważał że należy mu się za to godziwa rekompensata. -Goniec przysłał wieści, że zjawi się w stolicy za trzy dni. poinformował nie mogąc ukryć uśmiechu. Murad odwzajemnił uśmiech przyjaciela, po czym bez słowa opuścił jego komnatę. Zmierzając do komnaty Kayi miał wyrzuty sumienia. Od dwóch dni nie widział córeczki, bowiem jego myśli ciągle zaprzątały inne sprawy. Maleńka córeczka nie była jeszcze w stanie głośno wołać o uwagę ojca, i ten przyznał sam przed sobą, że wolał sen niż uśmiech córki. Gdy otworzyły się przed nim drzwi, poczuł jak jego serce wypełnia błoga radość. Stał wpatrzony w tak idylliczny obrazek, że aż czuł jak serce łopoce mu w piersi. Na łożu leżała miesięczna Kaya, obok niej z prawej strony, leżała podparta na łokciach roześmiana Hanzade a z lewej strony Ahmed, troskliwy starszy brat, okrywał małą siostrzyczkę kocem, który ta co chwila zrzucała. Obok, niedaleko łóżka, stała Maye, w miętowo-srebrnej sukni, która pięknie kontrastowała z jej czarnymi oczami i włosami, które spięte były z lewej strony, tak by wszystkie, kaskadą opadły z prawej strony, przysłaniając pierś jego faworyty. To ona pierwsza go dostrzegła. -Panie.- ukłoniła się z uśmiechem na twarzy. Sułtanka Hanzade prosiła, żeby przyprowadzić ją do sułtanki Kayi. zaczęła a Hanzade weszła jej w słowo: -I zabrałyśmy jeszcze Ahmeda! poinformowała, myśląc najwidoczniej, że ich ojciec nie dostrzegł syna. Ten zaś miał skwaszoną minę. -Kaya jest nieznośna! Chce zachorować! Ciągle się rozkopuje!- Ahmed, jego mały, dzielny mężczyzna, stał na łóżku z kocykiem w ręku i łzami w oczach, bo jego mała siostra nie przyjmowała jego troski. Murad wyciągnął ręce do syna, i ten padł mu szczęśliwy w ramiona. Za chwilę dołączyła do nich Hanzade i sułtan upajał się zapachem swoich dzieci, swoich skarbów. -Jak się masz, Maye? zapytał, gdy dzieci pozwoliły mu w końcu podejść do najmłodszej pociechy. Dziewczyna obdarzyła go najpiękniejszym z uśmiechów i był pewien że gdyby stał, nogi by się pod nim ugięły. Maye jak zwykle wyglądała pięknie, pomyślał, ale natychmiast skupił się na swoich dzieciach. -Tatusiu, to prawda, że jedziesz na wojnę? zapytał Ahmed i Murad mógł przysiąc że usłyszał jak Maye głośno wciąga powietrze. Czyżby bała się o niego? -Nie na wojnę, tylko jadę ukarać jednego z moich paszów.- poprawił go spokojnie, powstrzymując się żeby nie zerknąć na swoją faworytę.
-A mogę jechać z tobą? -Nie ma mowy, jesteś jeszcze za mały, mój lwie. Zostaniesz w pałacu i zaopiekujesz się mamą i siostrami, dobrze? Ahmed niechętnie, ale pokiwał głową. Murad widział jak zawiedziony jest jego syn, ale nie zamierzał ustąpić. Jego dzieciństwo minęło szybko i nawet nie zdążył się nim nacieszyć. Mając lat 10 musiał być już dorosłym i obiecał sobie, że jego dzieci zachowają beztroskie życie tak długo, jak długo będzie to możliwe. -Mam dla ciebie, mój synu, jeszcze jeden rozkaz.- poinformował i zobaczył jak zadziałało na chłopca słowo rozkaz. Rozkaz daje się żołnierzom, dorosłym, dzielny, zaufanym mężczyznom. -Znasz moje faworyty, prawda?- zapytał ojciec. Chłopiec ochoczo pokiwał głową. -Maye Hatun i Afitap Hatun. -Dokładnie. Chcę abyś je strzegł i chronił, dobrze? Ahmed spojrzał na Maye i obdarzył ją delikatnym uśmiechem. Murad domyślił się, że syn nie jest zachwycony prośbą ojca. Odniósł wrażenie że chłopiec jest o nie zazdrosne i chciałby żeby w jego życiu była tylko Ayse. Murad go rozumiał, chłopiec wchodził w taki wiek gdy dziecko już dużo rozumie a ta sytuacja nie jest dla dziecka najprostsza. Jesteś moim jedynym synem, to ty obejmiesz po mnie tron. Kiedyś sam będziesz miał swój harem i zrozumiesz, że serce sułtana nie jest takie jak innych mężczyzn. Kiedyś, będziesz synu na moim miejscu, myślał Murad. -Oczywiście, ojcze. Będę bronić twoich faworyt za cenę własnego życia!- powiedział w końcu Ahmed. Boże, uchowaj, pomyślał jego ojciec, ale tylko uśmiechnął się do chłopca. -Tatusiu, długo cię nie będzie?- zapytała Hanzade, która siedziała po turecku koło Kayi. -Mam nadzieję, że szybko do was wrócę, moje słońce, ale nie wiem ile potrwa wyprawa. przyznał. Kaya w końcu zaczęła dopraszać się o uwagę i sułtan wziął miesięczną córkę na ręce. Kaya była tak bardzo do niego podobna, odziedziczyła po nim oczy, które zaś sam odziedziczył po swym ojcu, miała też jego kolor włosów, kształt twarzy a nawet kształt i wielkość uszu. Długo tulił do piersi swoją córeczkę, na przemian przytulając też dzieci Ayse. Kochał je wszystkie i zawsze z trudem się z nimi rozstawał. Za każdym razem gdy myślał o swoich pociechach miał wyrzuty sumienia. Wiedział, że za mało czasu poświęca dzieciom, wiele lat temu obiecał sobie, że w przeciwieństwie do ojca, on będzie dbał o swoje potomstwo, bo sam ojcowskiej miłości nie zaznał. A teraz, mając troje dzieci, sam uważał się za złego ojca. Po godzinie zabaw z potomstwem pozwolił odejść Maye i spędził z nimi jeszcze jedne 60 min. W końcu jednak musiał się z nimi pożegnać i opuścił komnatę, w której nagle zapanował smutek. Dzieci nie zatrzymywały ojca, wiedziały jak wiele ma na głowie, i nigdy nie myślały o nim źle. Żyły w świadomości, że muszą dzielić się tatą z całym Imperium. Idąc korytarzem, z daleka zobaczył skuloną postać w holu prowadzącym do jego komnaty. Maye siedziała na podłodze z podkulonymi nogami i spuszczoną głową. To pożegnania z nią najbardziej się obawiał. Na dźwięk jego kroków poderwała się na równe nogi, ukłoniła mu się i dostrzegł na jej twarzy smutek. Uwielbiał jej uśmiech i pragnął by zawsze gościł na jej pięknej twarzy, ale cieszył go jej chwilowy brak nastroju. Zmartwiła się gdy usłyszała o jego wyprawie a teraz zatroskana czekała pod jego komnatą. Martwiła się o niego. -Panie -Nie martw się. Wrócę szybciej niż myślisz. szepnął składając na jej ustach delikatny pocałunek. Złapał ją za przegub i pociągnął za sobą by weszła z nim do komnaty. Sułtan wyszedł na balkon, ciesząc się ciepłą, ale rześką aurą nadchodzącego wieczoru. Maye nie miała nastroju by cieszyć się z wyczekiwanego ochłodzenia. Upał dał jej się we znaki, ale to myśl o wyprawie sułtana zapierała jej dech w piersiach. -Panie Czytałam w księdze o wielkich wyprawach o sułtanie Sulejmanie.- zaczęła i Murad odwrócił się w jej stronę.- Ponoć na jedną ze swoich wypraw zabrał ze sobą sułtankę Mihrimah
-Nawet o tym nie myśl.-przerwał jej, obejmując dłońmi jej pyzatą a zarazem drobną twarz.- Nie będziesz ryzykować, twoje miejsce jest w pałacu. -Umiem jeździć konno, nie będę zawadzać.- Maye nie porzucała nadziei. Murad uciszył ją namiętnym, porywczym pocałunkiem. Nie był delikatny jak zazwyczaj a podniecony, napastliwy, chciał ją mieć tu i teraz. Objął ją w pasie i popchnął by znów znaleźli się w komnacie. Maye zaplątała się w dół swej sukni i upadła na podłogę pociągając za sobą władcę, który upadł na nią przyciskając ją ciężarem swego ciała. Poczuła ból z tyłu głowy i żeber, ale sułtan nie zamierzał zwalniać tempa. Jednym szybkim ruchem rozpiął jej guziki gorsetu i zaczął pieścić jej piersi. Uśmiechnął się na myśl jak bardzo pożąda dwóch tak różnych od siebie kobiet. Ssąc delikatnie jej sutek podniósł wolną ręką jej biodra i przy jej małej pomocy zsunął z niej suknię. Maye cicho jęknęła czując, że zęby sułtana coraz mocniej zaciskają się na jej piersiach, ale czuł,a że nie powinna protestować. Oboje czeka ich ciężki okres i oboje potrzebują w tej chwili tylko siebie nawzajem. Gdy Murad podniósł głowę by złożyć na jej ustach kolejny, natarczywy pocałunek, rozpięła jego kaftan i pomogła mu zdjąć jedwabną koszulę. Jej oczon ukazała się mozaika mięśni, bowiem sułtan był zbudowany wprost idealnie. Szerokie ramiona, umięśniona klatka piersiowa i brzuch, wąskie biodra i umięśnione uda sprawiały, że wyglądał niczym bohater z greckich eposów. Nieśmiało wyciągnęła rękę i dotknęła jego nabrzmiałej męskości, co spotkało się z przeciągłym jęknięciem Murada. Maye nigdy tak otwarcie go nie dotykała i musiał przyznać, że pragnie jej dotyku jak powietrza. Spokojniejszy już pozwolił by jego ręka kierowała niedoświadczoną jeszcze dziewczyną, sam składając pocałunki na jej ustach, szyi, dekolcie Oboje nie byli już w stanie powstrzymywać jęków, które towarzyszyły ich ekstazie. Murad, czując iż szczyt jego rozkoszy jest coraz bliżej, wtargnął w nią, pokazując, że jest jej panem. Dziewczyna cicho jęknęła, jednak jeszcze bardziej przywarła ciałem do Murada. -Ciii.- szepnął muskając wargami jej usta. Jego ruchy by mocne, głęboki i za każdym razem Maye miała wrażeni,e że więcej rozkoszy już nie zniesie.- Jesteś tylko moja- szepnął.- Jestem twoim panem a ty moją ukochaną. Tak jak się spodziewał, pożegnanie z Maye było długie i w końcu to on musiał je uciąć. Dziewczyna bardzo przeżywała ich rozstanie, widział strach i ból w jej oczach, ale musiała zrozumieć, że jest sułtanem, władcą trzech kontynentów i niezliczonej ilości poddanych. A w tej właśnie chwili być może jakaś poddana cierpi męki w lochach pałacu w Rumelli. Tak jak prosił, nikt po niego nie przyszedł. Sam założył wygodny strój podróżny, upewnił się, że wszystkie sztylety i miecz dobrze dopasowały się do jego paska, po czym ruszył do haremu. Widok sułtana, odzianego niczym wojownik z baśni, wywołał wiele westchnień i jęków wśród nałożnic. Wśród nich była też Afitap, odziana w jasnobrązową suknię, która praktycznie zlewała się z jej ciemną karnacją. -Panie.- ukłoniła się nisko z rozbrajającym uśmiechem. Ze wszystkich swoich faworyt tylko z nią się nie pożegnał. -Witaj, Afitap.- uśmiechnął się do swej nałożnicy. Mam nadzieję, że nic cię nie trapi? -Podobno wyjeżdżasz panie.- rzekła ze skwaszoną miną. -Nie martw się, wrócę nim zdążysz zatęsknić.- odpowiedział całując ją w czoło po czym wyminął ją i ruszył dalej. -Już tęsknie - szepnęła jednak władca już jej nie usłyszał. Sułtanka Kosem już czekała na swego syna. Nie wybaczyła mu ostatniej zniewagi, ale wiedziała, że obrażając się, ignorując a nawet będąc osła wobec syna tylko pogorszy sytuację, dlatego gdy służący przeszedł powiadomić, że sułtan chce się z nią spotkać, zgodziła się z uśmiechem na ustach. Czekała na niego modląc się o pomyślną wyprawę i by wrócił do rodziny cały i zdrów. Rozmyślała też co przyniosą kolejne dni. Drzwi komnaty otworzyły się i stanął przed nią jej przystojny syn, w brązowym, skórzanym stroju podróżnym. Ucałował jej dłoń i przyklęknął na jedno kolano patrząc na matkę przenikliwym wzrokiem. -Niech Allah odbarzy cię tylko wygranymi bitwami.- rzekła uśmiechając się do swej latorośli. -Módl się za mnie, matko.- poprosił. Chociaż oboje bardzo się kochali czuć było między nimi dystans po tym jak wymierzył matce siarczysty policzek. -Zawsze to robię, mój lwie. rzekła. Przywieź do mnie moją Fatmę. Murad kiwnął głową, jeszcze raz ucałował dłoń matki i wyszedł z komnaty, gotów by stawić czoła niegodziwemu szwagrowi.
Przed pałacem czekał na niego Silahtar, Kemankes, Huseyin Aga, Hezanfer Celebi oraz Bajazyd, który wydawał się wyjątkowo podniecony. Wszyscy ukłonili się swemu władcy, który podszedł do swego konia. Z wierzchowca miał idealny widok na wojsko janczarów, którzy mieli mi towarzyszyć. Nie jechał na wyprawę wojenną, ale chciał być przygotowany na wszelkie okoliczności. Droga była długa i uporczywa. Murad szybko poczuł, że zamiast dogadzać sobie z faworytami, powinien wyspać się i wypocząć przed podróżą. W końcu jednak nie wytrzymał i zarządził dwugodzinny postój, w czasie którego nikt nie rozbił namiotu, ale wojsko pilnowało by sułtan i jego bliscy mieli chwilę na odpoczynek. Do Rumelii dojechali późnym rankiem, pędząc jakby ich sam diabeł gonił a w Rumelii mieli spotkać samego wybawiciela Allaha. Murad już całe wieki nie był w tym mieście. Jadąc jego ulicami, mijając targ, przypominał sobie jak wiele lat temu, jako mały chłopiec namówił ojca by zabrał go do Rumelii. Razem z nimi pojechał też Bajazyd. Razem poszli na targ w przebraniu kupca i jego synów, gdzie nikt ich nie rozpoznał, nikt nie drygał na ich widok. Sułtan Ahmed i mali książęta bawili się wyśmienicie, chłopcy biegali między straganami a ojciec udawał, że ich gani. -Napsuliśmy krwi miejscowym kupcom. usłyszał głos Bajazyda, który domyślił się o czym myśli brat. Murad uśmiechnął się do niego na wspomnienie tych beztroskich chwil, gdy on, przyszły sułtan Imperium Osmańskiego i książę z Dynastii Osmańskiej, byli zwykłymi, radosnymi chłopcami, którzy psocili i bawili się do woli. -To były dobre dni. przyznał. -Panie Myślisz czasem o naszym ojcu? zapytał niespodziewanie książę. Murada zaskoczyło to pytanie. Nie rozmawiali o ojcu od dnia jego śmierci. Każdy z nich pamiętał o sułtanie Ahmedzie i pielęgnował w sercu pamięć o nim, ale nigdy nie czuli potrzeby by o tym mówić. -Nawiedza mnie noca, gdy nie mogę zasnąć.- przyznał młody władca- Gdy mam problem, gdy moje serce już nie wytrzymuje, mam wrażenie, że słyszę jego kojący głos, jak mówi bym się nie zamartwiał, że podołam, skoro i on podołał. -Allah za szybko nam go zabrał. przyznał brat władcy. -Masz rację, ale musimy być pokorni, bracie. Nasz los jest w rękach najwyższego. Murad dostrzegł, że przed bramą do pałacu stoi paru mężczyzn, gdy podjechał bliżej zauważył wśród nich Selima Pasze, a sądząc po strojach pozostałych, musieli być to urzędnicy, których sam mianował. -Panie.- powitał go Selim, kłaniając się tak jak reszta zebranych.-nie wiedziałem że przybędziesz, kazałem przygotować ucztę, jednak doniesiono mi o twej wizycie dopiero gdy zjawiłeś się w mieście. -Nie przyjechałem tu ucztować. rzekł ostro Murad i widział jak po zebranych przeszedł dreszcz strachu. Właśnie takiej chciał reakcji. Ludzie uważali, że był małym chłopcem, który chowa się za spódnicą matki, ale on postanowił, że za wszelką cenę pokaże na co go stać. -Czy coś się stało, mój panie? zapytał drżącym głosem Pasza. Murad czuł jak wzbiera w nim złość, jak jego dłonie zaciskając się w pięści, pragnąc ugodzić mężczyznę, który przed nim stał. -Powiedz mi paszo, komu służysz?- zapytał zachrypniętym głosem. -Tobie panie, twej dynastii i całemu Imperium. Selim Pasza nie potrafił opanować drżenia. Czterdziestolatek stał skulony, jakby skurczył się w sobie. Murad nie wytrzymał i z całej siły spoliczkował szwagra, który z hukiem upadł na kamienną posadzkę. Zobaczył strużkę krwi na ziemi, jednak zbytnio go to nie obeszło. Ważne, że pasza żył, bo miał co do niego inne plany. -Jakim prawem śmiesz znieważać mego brata? To książę z mojej dynastii!- ryknął, przypominając o szacunku, jaki należy się jego bratu. Wszyscy natychmiast skłonili się Bajazydowi. Murad dał znak swojemu wojsku, i pierwsi, którzy stali najbliżej władcy ruszyli w stronę zebranych urzędników, aresztując ich. Podniósł się krzyk i próby udobruchania sułtana jednak ten był głuchy na wszystko. Schylił się i podniósł z ziemi leżącego Selima Paszę, który był jeszcze bardziej przerażony. -Panie, czym cię zawiodłem?!- zapytał przez łzy.
-Moi ludzie przeszukają teraz każdy centymetr twego pałacu, zajrzą do każdej komnaty i izby. I jeśli znajdą coś co mi się nie spodoba Nawet Allah cię przede mną nie obroni.- syknął sułtan, patrząc prosto w oczy swemu szwagrowi. Zgromadzony lud rozstąpił się i Murad ruszył przed siebie, ku wejściu do pałacu. Budowla została wzniesiona z szarych cegieł i kształtem przypominała prostokąt. Bardzo różnił się od innych, osmańskich pałaców, był prosty architektonicznie i wyróżniał go tylko ogród, osadzony na zboczu góry. Gdy wszedł na dziedziniec w towarzystwie Kemankesa, Bajazyda, Huseyina i Hazenfra, zobaczył jak wrota pałacu otwierają się i przeciska się przez nie wysoka, szczupła blondynka, tak bardzo podobna do ich siostry, Atike. Sułtanka Fatma zatrzymała się na widok brata-władcy. Oniemiała wpatrywała się w jego postawę, mówiącą, że nie przyjechał z odwiedzinami do siostry, a z zamiarem przelania krwi. -Fatma.- Murad nie oczekiwał, że siostra będzie pamiętać o etykiecie, że mu się ukłoni i pożyczy mu dobrego dnia. Patrząc na jej piękną twarz, bladą skórę i ciemne oczy tak podobne do jego własnych, wiedział, że siostra jest przerażona. -Panie Powiedziano mi, że zaatakowano mojego męża przed bramą - szepnęła przez łzy i dopiero po chwili do niej dotarło : -To ty Murad pogłaskał policzek siostry po czym przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Kiedyś to ona była jego opoką, dziś to on chciał dać jej wsparcie. -Jesteś tu przez te plotki.- szepnęła, już spokojniejsza. Murad kiwnął głową. -Nie tutaj. Teraz to Fatma poruszyła głową. Murad wypuścił ją z objęć i wtedy zobaczyła, że Silahtar, szambelan władcy, prowadzi jej męża zakutego w kajdany. Fatma spojrzała przelotnie na męża i gdy chciała zwrócić się do sułtana zauważyła, że stoi za nim jeszcze jeden jej brat. -Bajazyd! rzekła uradowana, padając w ramiona księcia. Murad był zaskoczony jej reakcją. Widok upokorzonego męża nie zrobił na niej żadnego wrażenia, zaś z uśmiechem powitała Bajazyda. Sułtanka poprowadziła braci do jednej z komnat, zostawiając w tyle pomocników władcy, którym nakazał aby czuwali nad poszukiwaniami. Komnata była duża i przestronna. Na ścianach widać było malowidła przeróżnych kwiatów a cała kolorystyka była utrzymana w kolorze różu i beżu. To bez wątpienia była komnata sułtanki Fatmy. Kobieta chciała wezwać służbę, ale Murad ją powstrzymał. Nie był w stanie nic przełknąć dopóki nie zakończą się poszukiwania. Rodzeństwo stało nerwowo poruszając dłońmi i widząc to sułtan dał im znak by usiedli. Fatma zrobiła to natychmiast, Bajazyd zaś usiadł dopiero po chwili, niepewny czy powinien siedzieć gdy sułtan stoi. Murad podszedł do okna i zobaczył onieśmielający widok. Może sam pałac nie był najpiękniejszy, ale widoki jakie się przed nim rozpościerały -Od dawna wiesz? Dlaczego mnie nie poinformowałaś?- zapytał w końcu. -Nie wiem. Słyszałam tylko plotki a gdy chciałam rozwiązać tą sprawę, mówiono mi, że żadnej sprawy nie ma. Że to okrutne plotki, rozsiewane przez zdrajców. rzekła Fatma, poprawiając niesforny kosmyk blond włosów, które ciągle opadały jej na czoło. -Ile to trwa?- zapytał Bajazyd. Fatma wybuchnęła płaczem. I to płaczem, który natychmiast zmroził serca jej ukochanych braci. Bajazyd natychmiast objął ją silnym ramieniem a Murad przyklęknął naprzeciw siostry. -Czy on cię skrzywdził?- zapytał władca. Sułtanka powoli zaczynała nad sobą panować, ale z jej oczu wciąż płynęły łzy. -Nie, ale to właśnie dlatego -O czym ty mówisz? Fatma wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy, jakby skrywała najwstydliwszą tajemnicę.
-Czasem Czasem gdy Pasza brał mnie czasem delikatnie mnie bił. Prosiłam by tego nie robił, kłóciliśmy się o to Aż nagle, którego dnia przestał mieć do mnie pretensje i znów było tak jak dawniej Kochał mnie, dbał o mnie -Wtedy pojawiły się plotki?- zapytał Murad a siostra kiwnęła głową. Bracia wymienili zaniepokojone spojrzenia. -Tak, sześć miesięcy temu Przysięgam, że próbowałam go powstrzymać! Odsyłałam z pałacu wszystkie kobiety! Zostali już tylko eunuchowie - Fatma skryła twarz w dłoniach. -Wiesz ile dziewcząt zaginęło?- zapytał Bajazyd. -Z tych plotek wynika z tych plotek wynika, że pięć. Godziny wlekły się niemiłosiernie. Murad nalegał by Fatma położyła się i odpoczęła, ale ona upierała się, że będzie czekać razem z braćmi. Za nic nie chciała zostać sama poza tym uważała się za winną tych tragedii. Bajazyd próbował ją pocieszać, tłumaczył, że jeszcze nie znaleziono dowodów winy Selima Paszy, ale Fatma wiedziała swoje. W końcu, po wielu godzinach, gdy na dworze zapanował już zmrok, do komnaty wszedł Silahtar i Kemankes, brudni, w zakurzonych ubraniach. Trójka potomków Osmanów poderwała się na równe nogi czekając na zdanie relacji, choć to było zbędne. Miny przybyłych mówiły same za siebie. -Znaleźliście?- Murad zapytał dla potwierdzenia. Silahtar i Kemankes kiwnęli głowami. Władca natychmiast ruszył do drzwi, za nim Fatma i Bajazyd. -Ty zostajesz tutaj.- nakazał siostrze. -Powinnam to zobaczyć! -Zostań tutaj.- powtórzył i Fatma zrozumiała, że nie ma sensu dyskutować z nieobliczalnym bratem. Wróciła na kanapę i chowając twarz w poduszce zaczęła głośno płakać. Murad nakazał Silahtarowi przyprowadzić do znalezionej komnaty Selima Paszę, zaś sam szedł prowadzony razem z Bajazydem przez Kemankesa. Wydawało mu się, że wieki minęły odkąd opuścili wygodną komnatę Fatmy. Szereg schodów, tajemnych przejść, wyburzonych drzwi i kolejnych korytarzy uświadomił mu, że olbrzymia góra, na której stoi pałac, skrywa w sobie labirynty lochów. Podziękował w duchu, że wziął ze sobą tak wiele wojska, w mniej mogliby tygodniami przeczesywać tą twierdzę. W końcu Kemankes zwolnił i pokazał na duży, mosiężny regał odsunięty od ściany, odsłaniający kolejne przejście. Obok mebla stali dwaj janczarzy. Przeszli przez kolejne tajemnie przejście i uderzył ich w nozdrza straszny odór. Jakby ktoś zmieszał ze sobą fekalia, ludzki pot i zwierzęce podroby. Chociaż ani Kemankes ani Murad nie mieli delikatnych żołądków, z trudem powstrzymali odruch wymiotny. Tylko Bajazyd zasłonił twarz chustką i wyglądał teraz jak kat, który idzie na rzeź. W wąskim korytarzu Murad dostrzegł tylko jedne drzwi, uchylone jednak nie widział co jest w środku. Przed komnatą czekali na niego Huseyin i Hezanfer. -Panie - Huseyin ukłonił się.- Pozwól, że my się tym zajmiemy. -Dlaczego? zapytał Murad. Jego słudzy a przede wszystkim bliscy przyjaciół, wymienili przestraszone spojrzenia i sułtan bez słowa pociągnął za drzwi. Uderzył go smród jakiego nigdy wcześniej nie czuł. Poczuł jak oddech więźnie mu w gardle i z trudem utrzymał równowagę. Jego oczom ukazała się komnata, tak obskurna, że w jego pałacu nawet myszy mieszkają w lepszych warunkach. Naprzeciw wejścia znajdował się olbrzymi krzyż z kajdanami na krańcach belek. Obok znajdował się stół, wykrzywiony w kształt litery C i na jego końcach również znajdywały się rozpięte kajdany. Murad dostrzegł na nich świeżą krew, ale nie miał odwagi zapytać.
Z sufitu zwisały kajdany, a pod nimi leżał ułożony niewielki stos. Kawałek dalej dostrzegł zwykłą deskę przytwierdzoną do ściany. Byłaby zwykła gdyby nie pasy, które zapewne miały utrzymać ofiarę. Sułtan czuł jak żołądek coraz bardziej podchodzi mu do gardła, ale czuł, że jest to winien swoim poddanym. Podszedł kawałek dalej i zobaczył duży, mosiężny regał, podobny do tego, który skrywał tajemne przejście. Drżącymi dłońmi otworzył drzwiczki i jego oczom ukazała się imponująca kolekcja noży, począwszy od zwykłych kuchennych, po krótkie sztylety, długie miecze i zakrzywione noże służące do skórowania zwierząt. W tym momencie Murad zrozumiał źródło okropnego zapachu. Za regałem leżało ciało, przykryte czystą, brązową tkaniną. Na drżących nogach podszedł bliżej i podniósł kawałek materiału. Twarz, która mu się ukazała była młoda, nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat. Sułtan poczuł uścisk w gardle, ale podniósł materiał dalej. Zobaczył pierś, przekrojoną jakby była bochenkiem chleba i brzuch, na którym nie było już skóry. -Wybacz, mój panie.- usłyszał za sobą głos i odwrócił się w jego stronę. To Huseyin stał ze spuszczoną głową w tej odrażającej komnacie. -Jak można - Murad nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. -To ja. przyznał Aga, ale sułtan nie zrozumiał.- Ja odkryłem tą komnatę Ja wszedłem tu pierwszy i zobaczyłem ją przykutą do tego stołu.- wskazał na stół w kształcie litery C.- Ona żyła panie.- rzekł nie kryjąc już łez. Byli wojskiem dorosłych, dzielnych mężczyzn, którzy nie jedno życie odebrali, ale w tej komnacie wszyscy czuli się bezbronni wobec okrucieństwa tego świata. Tego człowieka. -Dałeś jej ukojenie, przyjacielu.- powiedział Murad powstrzymując łzy. Zabierzcie ją stąd. Niech moja siostra zadba o godny pochówek i zadba o jej rodzinę. Huseyin pokiwał głową, otarł łzy i podszedł do zwłok leżących na podłodze. Wziął je w ramiona z największą czcią i wyniósł z tego piekła. Murad znów został sam. Otarł łzę, która mimo jego starań spłynęła na policzek i zawołał : -Silahtar! Szambelan po chwili zjawił się, tak samo wstrząśnięty jak wszyscy. -Przyprowadź go tu. nakazał władca. Nim zdążył skończyć janczarzy na znak Silahtara wciągnęli Selima Paszę do komnaty. Murad nie mógł oderwać od niego wzroku. Niski, o znacznej nadwadze, tak bardzo nie zasługiwał by dotykać jego pięknej siostry Ten starzec w wieku czterdziestolatka, przychodził tu i z niewyobrażalnym okrucieństwem torturował młode kobiety. Murad czuł jak jego najgłębiej skrywane oblicze wychodzi na jaw. Czuł, że jest jedynym, który może ukarać to stworzenie. Bo człowiekiem Selim Pasza nie był. -Rozbierzcie go.- nakazał a janczarzy natychmiast zaczęli zdzierać ubranie z więźnia. Gdy był już nagi, sułtan nakazał przywiązać go do olbrzymiego krzyża a sam wziął parę noży z gabloty Paszy. Poprosił jednego z janczarów, by użyczył mu swych rękawic, co żołnierz zrobił z największą chęcią. Podszedł do niego i patrząc mu w oczy wziął w dłoń wątłą męskość Paszy. Patrzył mu w oczy, gdy ostrze noża sunęło się po tronie najwrażliwszego miejsca mężczyzny. Nie wbił ostrza, pozwolił by krwawił i czuł ból najdłużej jak to możliwe. Następnie wziął inny, prosty sztylet i przeciął skórę Paszy od szyi, przez piersi i brzuch aż do samych lędźwi. Chcąc zadać jak największy ból, zebrał z podłogi wszystko co się na niej znajdowało, nazywając to po prostu kurzem i bezlitośnie wsmarował brud w ranę niegodziwca. Krew płynęła strużkami i krzyk mężczyzny niósł się po całym pałacu, ale Murad wiedział, że śmierć jeszcze nie przyszła po Paszę. Sułtan odwrócił się i zobaczył dwóch innych janczarów, którzy zjawili się w lochu. Obaj wyglądali na pałających żądzą zemsty, a w oczach jednego z nich Murad dostrzegł szaleństwo. -Skórowałeś kiedyś lisa lub inne zwierzę? zapytał władca a janczar tylko kiwnął głową. Murad wręczył mu naręcze mieczy i zostawił ich samych.
mam dziwne wrażenie że powinnam Was przeprosić. Za długość rozdziału. Za to co w nim jest. Zwłaszcza za to. W założeniu ten fragment taki miał być : długi, z "momentami" i okrucieństwem. Chciałam żeby był szok i chwila zadumy po przeczytaniu ostatniego słowa. Nie wiem czy mi wyszło ale gdy przeczytałam to sama pomyślałam "poniosło mnie, i to zdrowo". Jeśli przesadziłam, przepraszam. Będę delikatne rozdziały, spokojnie. momenty z Ayse i Maye... zależało mi na mocniejszych zbliżeniach ale chciałam zaznaczyć że jedną z nich Murad kocha, drugą szanuje ale nie żywi do niej głębszego uczucia. Chciałam pokazać różnicę między uprawianiem sexu a miłości. Cykam, się serio :D Ogryzuje paznokcie, telepie nogami, i próbuję uspokoić skołatany rozum. Czekam na Wasze opinie, choć mam wrażenie że pochlebne nie będą. Czekam na opinie jak zwykle na asku :) Wasza Vikingowa Sultanka :)