AUTOBIOGRAFIA JOGINA



Podobne dokumenty
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego

Chrzest. 1. Dziękuję za uczestnictwo w Sakramencie Chrztu Świętego

Najczęściej o modlitwie Jezusa pisze ewangelista Łukasz. Najwięcej tekstów Chrystusowej modlitwy podaje Jan.

Szczęść Boże, wujku! odpowiedział weselszy już Marcin, a wujek serdecznie uściskał chłopca.

JAK ROZMAWIAĆ Z BOGIEM?

ALLELUJA. Ref. Alleluja, alleluja, alleluja, alleluja. Alleluja, alleluja, alleluja, alleluja.

Podziękowania dla Rodziców

Nazywam się Maria i chciałabym ci opowiedzieć, jak moja historia i Święta Wielkanocne ze sobą się łączą

Nie ma innego Tylko Jezus Mariusz Śmiałek

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Nowenna do Najświętszego Serca Jezusowego. Wpisany przez Administrator piątek, 11 kwietnia :32 - DZIEŃ 1

Newsletter. DeNews. Nr. 3 Dziewczyna z Nazaretu. SPOTKANIE DeNews. Temat: Matka Jedyna Taka. Wyjątkowo godz 22:00

Nowenna do św. Charbela

Paulina Grzelak MAGICZNY ŚWIAT BAJEK

STARY TESTAMENT. JÓZEF I JEGO BRACIA 11. JÓZEF I JEGO BRACIA

Rysunek: Dominika Ciborowska kl. III b L I G I A. KLASY III D i III B. KATECHETKA: mgr teologii Beata Polkowska

I Komunia Święta. Parafia pw. Bł. Jana Pawła II w Gdańsku

STARY TESTAMENT. JÓZEF I JEGO BRACIA 11. JÓZEF I JEGO BRACIA

I Komunia Święta. Parafia pw. Św. Jana Pawła II Gdańsk Łostowice

Zatem może wyjaśnijmy sobie na czym polega różnica między człowiekiem świadomym, a Świadomym.

Biblia dla Dzieci przedstawia. Bóg sprawdza miłość Abrahama

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

Czy znacie kogoś kto potrafi opowiadać piękne historie? Ja znam jedną osobę, która opowiada nam bardzo piękne, czasem radosne, a czasem smutne

Duchowe owoce Medytacji Chrześcijańskiej

Chwila medytacji na szlaku do Santiago.

Dorota Sosulska pedagog szkolny

a przez to sprawimy dużo radości naszym rodzicom. Oprócz dobrych ocen, chcemy dbać o zdrowie: uprawiać ulubione dziedziny sportu,

Tekst zaproszenia. Rodzice. Tekst 2 Emilia Kowal. wraz z Rodzicami z radością pragnie zaprosić

dla najmłodszych. 8. polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

dla najmłodszych. 8. polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

LEKCJA 111 Powtórzenie poranne i wieczorne:

INFORMACJE PODSTAWOWE

JASEŁKA ( żywy obraz : żłóbek z Dzieciątkiem, Matka Boża, Józef, Aniołowie, Pasterze ) PASTERZ I Cicha, dziwna jakaś noc, niepotrzebny mi dziś koc,

Czego szukacie? J 1,38

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014

Weź w opiekę młodzież i niewinne dziatki, By się nie wyrzekły swej Niebieskiej Matki.

raniero cantalamessa w co wierzysz? rozwazania na kazdy dzien przelozyl Zbigniew Kasprzyk wydawnictwo wam

Raport o kursie. Strona

Ziemia. Modlitwa Żeglarza

Bóg Ojciec kocha każdego człowieka

Copyright 2015 Monika Górska

Miłosierdzie Miłosierdzie

MODLITWA MODLITWA. Dla ułatwienia poszczególne zadania oznaczone są symbolami. Legenda pozwoli Ci łatwo zorientować się w znaczeniu tych symboli:

ŚPIEWNIK SCHOLA DZIECIĘCA NIEBIAŃSKIE DZIECI. przy PARAFII POD WEZWANIEM PRZEMIENIENIA PAŃSKIEGO I NMP KRÓLOWEJ POLSKI W SOMONINIE WŁASNOŚĆ:

Izabella Mastalerz siostra, III kl. S.P. Nr. 156 BAJKA O WARTOŚCIACH. Dawno, dawno temu, w dalekim kraju istniały następujące osady,

Każdy patron. to wzór do naśladowania. Takim wzorem była dla mnie. Pani Ania. Mądra, dobra. i zawsze wyrozumiała. W ciszy serca

3 dzień: Poznaj siebie, czyli współmałżonek lustrem

PROGRAM WARSZTATÓW ROZWOJOWYCH DLA KOBIET PROGRAM WARSZTATÓW ROZWOJOWYCH DLA KOBIET

Uroczystość przebiegła godnie, spokojnie, refleksyjnie właśnie. W tym roku szczęśliwie się zbiegła z wielkim świętem Zesłania Ducha Świętego.

ADORACJA EUCHARYSTYCZNA

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

CYTAT NR 1 Już ten dzień się zbliża, Gdy przyjmę Cię w sercu moim, A Ty spójrz na mnie z Nieba W Miłosierdziu Swoim.

Spis treści. Od Petki Serca

ODKRYWCZE STUDIUM BIBLIJNE

Co to jest? SESJA 1 dla RODZICÓW

SP Klasa V, Temat 17

WYWIAD Z ŚW. STANISŁAWEM KOSTKĄ

20 Kiedy bowiem byliście. niewolnikami grzechu, byliście wolni od służby sprawiedliwości.

drogi przyjaciół pana Jezusa

Biblia dla Dzieci. przedstawia. Kobieta Przy Studni

Biblia dla Dzieci przedstawia. Kobieta Przy Studni

9 STYCZNIA Większej miłości nikt nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich. J,15,13 10 STYCZNIA Już Was nie nazywam

Spis treści. Co to znaczy dla ciebie jako uczestnika kursu?...40

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

Pielgrzymka, Kochana Mamo!

S P O T K A N I E ZE S Ł O W E M

CREDO. Materiały dla animatorów muzycznych na rekolekcje. Warszawa, 2010

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1

M Ą D R O Ś Ć N O C Y

Akt ofiarowania się miłosierdziu Bożemu

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

Jezus prowadzi. Wydawnictwo WAM - Księża jezuici

Jesper Juul. Zamiast wychowania O sile relacji z dzieckiem

Nabożeństwo powołaniowo-misyjne

Odzyskajcie kontrolę nad swoim losem

Ewangelia wg św. Jana Rozdział VIII

JAK ROZMAWIAĆ Z BOGIEM?

KARMIENIE SWOICH DEMONÓW W 5 KROKACH Wersja skrócona do pracy w parach

Najpiękniejszy dar. Miłość jest najpiękniejszym darem, jaki Bóg wlał w nasze serca

to myśli o tym co teraz robisz i co ja z Tobą

WSTĘP. Ja i Ojciec jedno jesteśmy (J 10, 30).

JEAN GUITTON ( ) Daj mi, Boże, pokój, pogodę ducha i radość

Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie

Pewien młody człowiek popadł w wielki kłopot. Pożyczył 10 tyś. dolarów i przegrał je na wyścigach konnych.

Historia patriarchy Izaaka, syna Abrahama Izaak i Rebeka Przymierze Boga z Izaakiem KS. ARTUR ALEKSIEJUK

Istotą naszego powołania jest tak całkowite oddanie się Bogu, byśmy byli jego ślepym narzędziem do wszystkiego, do czego tylko Bóg nas zechce użyć.

nego wysiłku w rozwiązywaniu dalszych niewiadomych. To, co dzisiaj jest jeszcze okryte tajemnicą, jutro może nią już nie być. Poszukiwanie nowych

dla najmłodszych polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

Modlitwa ciągła nieustająca dopomaga do działania we wszystkim w imieniu Pana Jezusa, a wtenczas wszystkie zwroty na siebie ustają.

Hektor i tajemnice zycia

ADORACJA DLA DZIECI Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie

AUDIO / VIDEO (A 2 / B1 ) (wersja dla studenta) ROZMOWY PANI DOMU ROBERT KUDELSKI ( Pani domu, nr )

ROZDZIAŁ 7. Nie tylko miłość, czyli związek nasz powszedni

Ankieta, w której brało udział wiele osób po przeczytaniu

dla najmłodszych polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

dla najmłodszych polska wersja: naukapoprzezzabawe.wordpress.com

Kocham Cię 70 sekund na minutę, 100 minut na godzinę, 40 godzin na dobę, 500 dni w roku...

Pieśni i piosenki religijne dla przedszkolaków

Maryjo, Królowo Polski, /x2 Jestem przy Tobie, pamiętam, /x2 Czuwam.

Transkrypt:

PARAMAHANSA YOGANANDA AUTOBIOGRAFIA JOGINA LUDZIOM DOBREJ WOLI UMIEJĄCYM MYŚLEĆ SAMODZIELNIE AUTOBIOGRAFIA JOGINA Autor poświęca tę ksiąŝkę pamięci LUTHERA BURBANKA amerykańskiego świętego SPIS TREŚCI Przedmowa W.Y. Evans-Wentza... 3 Paramahansa Yogananda - jogin za Ŝycia i po śmierci (Zamiast wstępu do szóstego wydania oryginału)... 4 Rozdziały: 1. Moi rodzice i pierwsze lata Ŝycia...5 2. Śmierć mojej matki i mistyczny amulet...10 3. Święty o dwóch ciałach...15 4. Nieudana ucieczka w Himalaje...18 5. "Święty zapachów" przedstawia mi swe dziwy...24 6. Tygrysi Swami...28 7. Święty unoszący się w powietrzu...32 8. Największy uczony Indii J.C. Bose...35 9. Szczęśliwy święty i jego kosmiczna miłość...39 10. Spotykam swego Mistrza Sri Jukteswara...43 11. PodróŜ dwóch chłopców bez pieniędzy do Brindabanu...48 12. Lata w pustelni mego Mistrza...52 13. Święty, który Ŝyje bez snu...65 14. Doznanie kosmicznej świadomości...69 1

15. KradzieŜ kalafiora....73 16. Przechytrzanie gwiazd....78 17. Sasi i jego trzy szafiry....83 18. Mahometański cudotwórca....87 19. Mój mistrz, będąc w Kalkucie, ukazuje się w Serampore...90 20. Nie jedziemy do Kaszmiru....92 21. Jedziemy do Kaszmiru....95 22. Serce kamiennego posągu....100 23. Uzyskuję uniwersytecki stopień....103 24. Zostaję mnichem Zakonu Swamich....107 25. Brat Ananta i siostra Nalini....111 26. Nauka Krija-Jogi....114 27. ZałoŜenie szkoły jogi w Ranczi....118 28. Kaszi na nowo urodzony i odnaleziony....122 29. Rabindranath Tagore i ja porównujemy swe szkoły...124 30. Prawo cudów....127 31. Spotkanie ze świętą matką....132 32. Przebudzenie Ramy ze stanu śmierci....137 33. BabadŜi, wielki Chrystusowy jogin współczesnych Indii...141 34. Materializacja pałacu w Himalajach...145 35. Chrystusowe Ŝycie Lahiri Mahasayi...151 36. Zainteresowanie BabadŜi Zachodem...157 37. Jadę do Ameryki...162 38. Luther Burbank - święty wśród róŝ...166 39. Katolicka stygmatyczka Teresa Neumann...169 40. Wracam do Indii...173 41. Idylla w Południowych Indiach...177 42. Ostatnie dni z guru...182 43. Zmartwychwstanie Sri Jukteswara...188 44. Z Mahatmą Gandhim w Wardha...198 45. Bengalska "Radością Przepojona Matka"...206 46. Jogini, która nigdy nie je...209 47. Powracam na Zachód...214 48. W Encinitas w Kalifornii...216 49. Lata 1940-1951...218 Przypisy...224 2

PRZEDMOW A którą napisał W.Y. Evans-Wentz, M.A., D.Lii., D.Sc. Jesusa College Oxford - autor dzieł: The Tibetan Book of the Dead (Tybetańska Księga Umarłych), Tibet a Great Yogi Milarepa (Wielki jogin Tybetu Milarepa), Tibetan Yoga and Secret Doctrines (Tybetańska joga i doktryny tajemne) itd. Szczególną wartość autobiografii Yoganandy stanowi to, Ŝe naleŝy ona do nielicznych ksiąŝek angielskich o mędrcach Indii napisanych nie przez dziennikarza lub cudzoziemca, lecz przez ich rodaka, który przeszedł przez te same ćwiczenia - krótko mówiąc, Ŝe jest to ksiąŝka o joginach napisana przez jogina, jako relacja naocznego świadka o niezwykłym Ŝyciu i władzach współczesnych hinduskich świętych, ksiąŝka ta ma znaczenie zarówno aktualne jak i niezaleŝne od czasu. Znakomitemu autorowi, którego miałem przyjemność spotykać zarówno w Indiach jak i w Ameryce, kaŝdy czytelnik wyrazi swe uznanie i wdzięczność. Wśród ogłoszonych na Zachodzie dzieł niezwykły dokument jego Ŝycia naleŝy niewątpliwie do ksiąŝek najpełniej odsłaniających głębię hinduskiego umysłu i serca. Miałem zaszczyt spotkać się z jednym z mędrców, o których Ŝyciu opowiada ta ksiąŝka - z Sri Jukteswarem Giri. Podobizna tego czcigodnego świętego znajduje się na karcie tytułowej mej ksiąŝki: Tibetan Yoga and Secret Doctrines. Z Sri Jukteswarem zetknąłem się po raz pierwszy w Puri, w Oryssie, nad Zatoką Bengalską. Był wówczas kierownikiem spokojnej aszramy, połoŝonej blisko morza: zajmował się głównie ćwiczeniem duchowym młodych uczniów. W rozmowie objawiał Ŝywe zainteresowanie dobrobytem mieszkańców Stanów Zjednoczonych, jak równieŝ obywateli Anglii, wypytywał mnie o róŝne odległe sprawy, w szczególności dotyczące Kalifornii i jego głównego ucznia Paramahansy Yoganandy, którego w r. 1920 skierował jako swego wysłannika na Zachód. Sri Jukteswar miał szlachetną twarz i głos, miłą powierzchowność i godnym był uwielbienia, którym go zwolennicy otaczali, kaŝdy, kto go poznał, niezaleŝnie od tego czy naleŝał do jego środowiska, Ŝywił dla niego najwyŝszy szacunek. śywo przypominam sobie jego wysoką, prostą, ascetyczną postać, ubraną w barwioną szafranem szatę, gdy stał u wejścia do pustelni, aby mnie powitać. Włosy jego były długie i nieco kręcone, a twarz okolona brodą. Ciało jego było muskularne i mocne, lecz zarazem szczupłe i zgrabne, a jego chód był energiczny. Za miejsce swego ziemskiego pobytu obrał święte miasto Puri, dokąd tłumy poboŝnych Hindusów przybywają w pielgrzymce do sławnej świątyni DŜagannatha, "Pana Świata". W Puri takŝe w 1956 r. Sri Jakteswar zamknął po raz ostatni swe oczy i odszedł, wiedząc, Ŝe inkarnacja jego dobiega triumfalnie końca. Cieszę się, Ŝe mogę zaświadczyć o niezwykłym charakterze i świętości Sri Jukteswara. Trzymając się z dala od tłumu, oddał się bez zastrzeŝeń i w spokoju temu ideałowi Ŝycia, który obecnie uczeń jego Paramahansa Yogananda opisał na wieki. W.Y.Evans-Wentz 3

* PARAMAHANSA YOGANANDA, JOGIN ZA śycia I PO ŚMIERCI (Zamiast wstępu do szóstego wydania oryginału) Paramahansa Yogananda wszedł w stan mahasamadhi (ostateczne świadome opuszczenie ciała) w dniu 7 marca 1952 r. w Los Angeles w Kalifornii, po wygłoszeniu przemówienia na bankiecie ku czci ambasadora Indii H.B. Binay R. Sena. Odejście ukochanego jogina zostało opisane w "Self-Realization Magazine" z maja 1952 r. oraz w tygodniku "Times" z 4 sierpnia 1952 r. Wielki to nauczyciel świata wartości jogi jako naukowej metody urzeczywistnienia Boga w sobie nie tylko za Ŝycia, ale takŝe po śmierci. W ciągu tygodni po jego odejściu niezmieniona jego twarz jaśniała boskim blaskiem, nie wykazując Ŝadnych oznak rozkładu. Mr. Harry T. Rowe, dyrektor kaplicy przedpogrzebowej w Los Angeles (Forest Lawn Memoriał Park), gdzie czasowo złoŝono ciało wielkiego mistrza, nadesłał stowarzyszeniu Self Realization Fellowship list notarialnie potwierdzony, w którym m.in. stwierdził: "Brak jakichkolwiek widzialnych oznak rozkładu w martwym ciele Paramahansy Yoganandy stanowi najbardziej niezwykły przypadek w naszej praktyce... Nawet w dwanaście dni po jego śmierci nie dostrzeŝono Ŝadnych przejawów fizycznego rozpadu w jego ciele... Skóra nie wykazywała Ŝadnych zmian, a na tkankach nie było widzialnych oznak wyschnięcia. Ten stan doskonałego przechowywania się ciała, o ile nam wiadomo z kroniki kostnicy, jest zupełnie niezwykły. W chwili przyjęcia ciała personel kostnicy spodziewał się dostrzec przez szklane wieko pokrywy zwykłe oznaki postępującego rozkładu ciała. Zdziwienie nasze było coraz większe, gdy mijał dzień za dniem nie przynosząc Ŝadnych dających się zauwaŝyć zmian w obserwowanym ciele. Ciało Yoganandy pozostawało najwyraźniej w stanie nie podlegającym zmianom... Ciało nie emanowało nigdy zapachu właściwego rozkładowi... wygląd fizyczny Yoganandy w dniu 27 marca, to jest w chwili załoŝenia brązowej pokrywy, był taki sam jak w dniu 7 marca. W dniu 27 marca wyglądał równie świeŝo i tak samo nietknięty przez procesy rozkładu jak w nocy swego zgonu. W dniu 27 marca nie było Ŝadnych podstaw do twierdzenia, Ŝe ciało jego w jakiejkolwiek widzialnej formie uległo rozkładowi. Na tej podstawie stwierdzamy ponownie, Ŝe przypadek Paramahansy Yoganandy jest jedyny i wyjątkowy w naszej praktyce". 4

ROZDZIAŁ I Moi rodzice i pierwsze lata Ŝycia Od wieków charakterystyczną cechą kultury Indii było i jest poszukiwanie prawd ostatecznych oraz związany z tym poszukiwaniem stosunek ucznia do swego Guru 1. Moja własna ścieŝka doprowadziła mnie do mędrca o Chrystusowej postawie, którego piękne Ŝycie doskonalone było w ciągu wieków. Był on jednym z tych wielkich mistrzów, którzy są prawdziwym bogactwem Indii. Pojawiając się w kaŝdym stuleciu stworzyli oni prawdziwe przedmurze, osłaniające ich kraj przed losem Babilonii i Egiptu. Najdawniejsze moje wspomnienia łączą się z archaicznymi rysami mej poprzedniej inkarnacji. Pojawiały się wśród nich wyraźne obrazy z odległego Ŝycia jogina 2 wśród himalajskich śniegów. Te przebłyski przeszłości, dzięki jakiemuś bezwymiarowemu węzłowi, pozwalały mi zarazem mieć przebłyski przyszłości. Nie znikły z mej pamięci upokorzenia wynikające z bezsilności niemowlęcego wieku. Pełen rozŝalenia uświadomiłem sobie, Ŝe nie potrafię chodzić ani wypowiadać się swobodnie. Podnosiła się we mnie fala gorącej modlitwy, ilekroć zdawałem sobie sprawę z mej cielesnej bezradności. Silne moje Ŝycie emocjonalne przybierało w mych myślach formę słów róŝnych języków. W tym wewnętrznym pomieszaniu języków mój słuch przyswajał sobie stopniowo rozbrzmiewające dokoła dźwięki mego ojczystego języka bengalskiego. Czarujący jest krąg niemowlęcego umysłu! - ograniczający się zdaniem dorosłych do zabawek i palców u nóg. Psychologiczny ferment i to nie poddające się ciało doprowadzały mnie często do uporczywego krzyku. Przypominam sobie ogólne oszołomienie rodziny z powodu tej rozpaczy. Cisną się równieŝ inne, szczęśliwsze wspomnienia: pieszczoty matki, pierwsze próby wyseplenienia kilku słów i stawiania niepewnych kroków. Te pierwsze triumfy, choć zwykle szybko się o nich zapomina, są jednak naturalną podstawą zaufania człowieka we własne siły. Te moje tak daleko sięgające wspomnienia nie są czymś wyjątkowym. Wiadomo o wielu joginach, Ŝe zachowali nieprzerwaną świadomość siebie pomimo dramatycznego przejścia przez śmierć i narodziny. Gdyby człowiek był tylko ciałem, to utrata ciała byłaby kresem jego poczucia toŝsamości. Jeśli jednak prorocy mówią prawdę, to w ciągu tysięcy lat człowiek w istocie swej ma nieśmiertelną naturę. Trwały ośrodek ludzkiego poczucia odrębnego "ja" jest tylko przejściowo związany ze zmysłowym postrzeganiem. ChociaŜ wydaje się to dziwne, wyraźna pamięć okresu niemowlęcego nie jest tak rzadka. W ciągu podróŝy po wielu krajach słyszałem mnóstwo tego rodzaju wspomnień z ust prawdomównych męŝczyzn i kobiet. Urodziłem się w styczniu 1893 roku w Gorakhpur, w północno-wschodniej Indii, w pobliŝu Himalajów. Upłynęło mi tam osiem pierwszych lat Ŝycia. Było nas ośmioro dzieci: czterech chłopców i cztery dziewczęta. Ja, Mukunda Lal Ghosh 3, byłem drugim synem a czwartym dzieckiem. Ojciec i matka byli Bengalczykami z kasty kszatriów 4. Oboje obdarzeni byli świątobliwą naturą. Ich wzajemna miłość, spokojna i szlachetna, nie wyraŝała się nigdy w sposób płochy. Doskonała harmonia rodziców była ośrodkiem spokoju wśród ruchu i zgiełku ośmiu Ŝywotnych dzieciaków. Ojciec, Bhagabati Charan Ghosh, był pełen dobroci, powaŝny, a czasem surowy. Kochaliśmy go gorąco, lecz - my dzieci - zachowywaliśmy pełen szacunku dystans. Jako wybitny matematyk i logik kierował on się głównie swym intelektem. Matka była jednak królową naszych serc i nauczała nas tylko miłością. Po jej śmierci ojciec przejawiał więcej ze swej wewnętrznej tkliwości. ZauwaŜyłem wówczas, Ŝe często jego spojrzenie przeistaczało się w spojrzenie mej matki. W obecności matki wcześnie zakosztowaliśmy gorzko-słodkiej znajomości z pismami świętymi. Z opowieści Mahabharaty i Ramajany 5 czerpała ona obficie przykłady na poparcie wymagań dyscypliny. Nauczanie i karanie szły ręka w rękę. Matka codziennie dawała wyraz szacunku dla ojca, ubierając nas starannie po południu na jego przywitanie, gdy wracał z biura do domu. Zajmował on stanowisko wiceprezydenta Kolei Bengalsko- NadŜpurańskiej, która była jedną z największych kompanii w Indiach. Praca jego wymagała podróŝowania i dlatego w ciągu mego dzieciństwa rodzina nasza przebywała w kilku miastach. Matka miała hojną dłoń dla potrzebujących. Ojciec równieŝ był usposobiony do ludzi Ŝyczliwie, jednakŝe jego szacunek dla prawa i porządku rozciągał się takŝe na budŝet. Pewnego razu w ciągu dwu tygodni matka wydała na Ŝywienie ubogich więcej niŝ wynosił miesięczny dochód ojca. - O jedno tylko cię proszę, utrzymaj dobroczynność w rozsądnych granicach. - Nawet ta łagodna nagana z ust męŝa była dla matki bolesna. Wezwała doroŝkę, niczym nie dając poznać dzieciom o nieporozumieniu. - Do widzenia. OdjeŜdŜam do domu mej matki! - StaroŜytne ultimatum! 1 Objaśnienia wyrazów znajdują się na końcu ksiąŝki. 5

Zdumieni, podnieśliśmy lament. W tym momencie pojawił się nasz wujek, szeptem udzielił ojcu jakiejś mądrej rady, przechowywanej niewątpliwie od wieków. Ojciec wypowiedział kilka pojednawczych zdań, a matka ku naszemu szczęściu odesłała doroŝkę. Tak się skończyło jedyne nieporozumienie pomiędzy moimi rodzicami, jakie kiedykolwiek zauwaŝyłem. Przypominani sobie jednak pewną charakterystyczną rozmowę: - Proszę cię, daj mi dziesięć rupii dla nieszczęśliwej kobiety, która właśnie przyszła. - Uśmiechem matka popierała prośbę. - Dlaczego dziesięć rupii? Wystarczy jedna - na swoje usprawiedliwienie ojciec dodał: - Gdy mój ojciec i dziadek zmarli nagle, poznałem po raz pierwszy smak ubóstwa. Całym moim śniadaniem przed pójściem do szkoły, oddalonej o kilka mil, był mały banan. Później, na uniwersytecie, znalazłem się w takiej potrzebie, Ŝe zwróciłem się do bogatego sędziego z prośbą o pomoc w wysokości jednej rupii na miesiąc. Odmówił mi, twierdząc, Ŝe i jedna rupia to duŝo. - JakŜe gorzko wspominasz odmowę tej jednej rupii! - Serce matki prędko znajdowało argumenty. - Czy chcesz, aby takŝe ta kobieta wspominała z bólem twoją odmowę dziesięciu rupii, których pilnie potrzebuje? - Wygrałaś! - z nieśmiertelnym gestem pokonanych małŝonków ojciec otwarł portfel. - Masz tu dziesięć rupii. Daj jej to z moją dobrą wolą. Na kaŝdą nową propozycję ojciec mówił najpierw "Nie". Jego postawa w stosunku do obcej kobiety, która tak szybko zdobyła sobie Ŝyczliwość matki, była przejawem zwykłej ostroŝności. Niechęć do wyraŝania natychmiastowej zgody - niechęć typowa dla francuskiego umysłu na Zachodzie - jest w rzeczywistości honorowaniem zasady "naleŝytego namysłu". W sądach swych ojciec był bardzo rozumny i pełen równowagi. Jeśli potrafiłem którąkolwiek z mych licznych próśb poprzeć jednym lub dwoma słusznymi argumentami, to zawsze umoŝliwiał mi osiągnięcie przedmiotu mych pragnień - czy to wycieczki wakacyjnej, czy nowego roweru. Od dzieci swych w pierwszych ich latach ojciec wymagał ścisłej dyscypliny, lecz i w stosunku do siebie przestrzegał postawy prawdziwie spartańskiej. Nie bywał na przykład nigdy w teatrze; wytchnienia szukał w róŝnych duchowych ćwiczeniach i w czytaniu Bhagawad Gity 6. Unikał wszelkiego zbytku; w jednej parze starych butów potrafiłby chodzić tak długo, aŝ stałyby się całkiem do niczego. Synowie jego kupowali samochody, gdy weszły w powszechne uŝycie, lecz on sam jeŝdŝąc stale codziennie do biura zadowalał się tramwajem. Gromadzenie pieniędzy dla zdobycia władzy obce było jego naturze. Kiedyś po reorganizacji banku miasta Kalkuty zrezygnował z naleŝnych mu korzyści. Pragnął po prostu w wolnym czasie wypełniać obywatelski obowiązek. W kilka lat po przejściu ojca na emeryturę buchalter angielski przeprowadził rewizję ksiąg kompanii kolei Bengalsko-NadŜpurariskiej. Ze zdumieniem stwierdził, Ŝe ojciec nigdy nie zgłaszał się po naleŝne mu premie. - Wykonywał pracę za trzech ludzi - oświadczył buchalter kompanii. - NaleŜy mu się 125.000 rupii (około 41.250 dolarów) tytułem odszkodowania. - Urzędnicy wręczyli ojcu czek na tę kwotę, on jednak tak mało o tym myślał, Ŝe zapomniał o tym wspomnieć komukolwiek w rodzinie. Dopiero duŝo później zapytał go o to mój młodszy brat, który zauwaŝył duŝy depozyt w wykazie bankowym. - Po co przejmować się materialną korzyścią? - odpowiedział ojciec. - Kto dąŝy do osiągnięcia spokoju i równowagi umysłu, ten ani nie wpada w radość z powodu korzyści, ani w przygnębienie z powodu straty. Wie, Ŝe człowiek przybywa na świat bez grosza i odchodzi z niego bez jednej rupii. We wczesnym okresie swego małŝeńskiego poŝycia rodzice moi zostali uczniami wielkiego mistrza Lahiri Mahasayi z Benaresu. Związek ten naturalnie wzmocnił ascetyczne usposobienie ojca. Matka uczyniła kiedyś mej starszej siostrze szczególne wyznanie: - Twój ojciec i ja Ŝyjemy z sobą jak mąŝ i Ŝona tylko raz w roku w celu posiadania dzieci. Ojciec spotkał po raz pierwszy Lahiri Mahasayę przez Abinasza Babu 7, pracownika kolei Bengalsko- NadŜpurańskiej. W Gorakhpur Abinasz Babu zaznajamiał moje młode uszy z porywającymi opowieściami o wielu świętych Indii. Opowiadania swe niezmiennie kończył wyrazami najwyŝszego hołdu i czci dla swego guru. - Czy słyszałeś kiedyś o niezwykłych okolicznościach, w jakich twój ojciec został uczniem Lahiri Mahasayi? Siedzieliśmy ja i Abinasz w gnuśne letnie popołudnie przy naszym domu, kiedy zadał mi on to intrygujące pytanie. Potrząsnąłem przecząc0 głową z uśmiechem zaciekawienia. - Wiele lat temu, zanim jeszcze się urodziłeś, poprosiłem mego przełoŝonego, którym był twój ojciec, o tydzień urlopu, abym mógł odwiedzić mojego guru w Benaresie. Twój ojciec wyśmiał ten zamiar. - Chce pan zostać fanatykiem religijnym? - zapytał. - Radzę skupić się na swej pracy. - Kiedy zasmucony szedłem do domu ścieŝką leśną, spotkałem twego ojca w rikszy. Ojciec odesłał słuŝących z rikszą i poszedł 6

pieszo obok mnie. Starając się pocieszyć mnie, wskazywał mi korzyści dąŝenia do świeckiej kariery. Lecz ja słuchałem go obojętnie. Serce moje nieustannie powtarzało: "Lahiri Mahasaya, nie mogę Ŝyć, nie widząc ciebie!" ŚcieŜka nasza doprowadziła nas na skraj spokojnego pola, gdzie promienie niskiego, popołudniowego słońca rzucały jeszcze swój blask na falującą wysoką dziką trawę. Zamilkliśmy obaj w podziwie, gdy nagle o kilka metrów od nas ukazała się postać mego wielkiego guru 8! - Bhabagati, jesteś zbyt twardy dla swych podwładnych! - Głos jego zabrzmiał w naszych zdumionych uszach. I oto guru zniknął równie tajemniczo, jak się zjawił. Padłszy na kolana krzyknąłem: - Lahiri Mahasaya! Lahiri Mahasaya! - Twój ojciec stał bez ruchu, oniemiały przez dłuŝszą chwilę. - Abinasz, nie tylko daję ci urlop, ale takŝe daję go sobie, aby udać się jutro do Benaresu. Muszę poznać twego wielkiego Lahiri Mahasayę, który potrafi się dowolnie zmaterializować, aby wstawić się za tobą! Zabiorę moją Ŝonę i poproszę tego Mistrza, aby wtajemniczył nas w swą duchową ścieŝkę. Czy zaprowadzisz nas do niego? - Naturalnie! - Przepełniła mnie radość z powodu tej cudownej odpowiedzi na moją modlitwę i tak szybkiej a korzystnej zmiany zdarzeń. NajbliŜszego wieczoru twoi rodzice i ja wsiedliśmy do pociągu jadącego do Benares. Następnego dnia wynajęliśmy wóz konny, a potem musieliśmy iść wąskimi uliczkami, aby dostać się do ustronnego domu mojego guru. Wchodząc do małego salonu, skłoniliśmy się przed Mistrzem siedzącym w swej zwykłej lotosowej postawie. Mistrz zamrugał swymi przeszywającymi oczami i podniósł je na twego ojca. - Bhabagati, jesteś zbyt twardy dla swych podwładnych! - Słowa były dokładnie takie same, jakich uŝył przed dwoma dniami na trawą zarosłym polu. I dodał: - Rad jestem, Ŝe pozwoliłeś Abinaszowi odwiedzić mnie i Ŝe ty wraz z Ŝoną mu towarzyszycie. - Ku ich radości wtajemniczył on twych rodziców w ćwiczenia duchowe krija-jogi 9. Twój ojciec i ja, jako bracia uczniowie, staliśmy się od pamiętnego dnia wizji bliskimi przyjaciółmi. Lahiri Mahasaya wyraźnie się interesował tobą. Twoje Ŝycie na pewno będzie związane z jego: błogosławieństwo Mistrza nigdy nie zawodzi. Lahiri Mahasaya niedługo po moim urodzeniu opuścił ten świat, jego portret w ozdobnej ramie uświęcał zawsze nasz ołtarz rodzinny w rozmaitych miastach, do których ojciec słuŝbowo się przenosił. Niejednego poranka i wieczoru moŝna było zastać matkę i mnie w zaimprowizowanej kapliczce, pogrąŝonych w medytacji lub składających w ofierze kwiaty zamoczone w wonnej paście z drzewa sandałowego. Kadzidłem i mirrą oraz naszymi zjednoczonymi sercami oddawaliśmy cześć bóstwu, które znalazło pełny wyraz w postaci Lahiri Mahasayi. Portret jego miał ogromny wpływ na moje Ŝycie. W miarę jak rosłem, rosła takŝe ze mną moja myśl o Mistrzu. W medytacji często widywałem, jak jego podobizna wyłaniała się z ramki i przybrawszy Ŝywą postać siadała przede mną. Gdy próbowałem dotknąć stóp tego świetlistego ciała, stawała się z powrotem portretem. Gdy z wieku dziecięcego przeszedłem w wiek chłopięcy, stwierdziłem, Ŝe Lahiri Mahasaya z małego portreciku wciśniętego w ramkę przemienił się w mym umyśle w Ŝywą świelistą postać. Często modliłem się do niego w chwilach próby lub zakłopotania i znajdowałem w sobie jego uspokajającą wskazówkę. Z początku smuciłem się, Ŝe on juŝ fizycznie nie Ŝyje. Gdy jednak zacząłem odkrywać jego utajoną wszechobecność, przestałem nad tym boleć. Często pisał on do tych spośród swych uczniów, którzy bardzo pragnęli go zobaczyć: dlaczego chcesz widzieć moje ciało i kości, kiedy zawsze jestem w zasięgu twej kutasthy (duchowego wzroku). Gdy miałem około 8 lat, doznałem dzięki fotografii Lahiri Mahasayi cudownego uleczenia. PrzeŜycie to wzmogło moją miłość do niego. W czasie pobytu mojej rodziny w Tezapur, w Bengali, zachorowałem na azjatycką cholerę. O Ŝyciu moim juŝ zwątpiono, lekarze byli bezradni. Czuwająca zapamiętale przy moim łóŝku matka nakazała mi patrzeć na portret Lahiri Mahasayi, który wisiał na ścianie nad moją głową. - Pochyl się przed nim we czci, chociaŝ w myśli! - Matka wiedziała, Ŝe nie mam sił na to, abym mógł podnieść dłonie ze czcią. - Jeśli naprawdę okaŝesz mu swą miłość i cześć i jeśli w duszy swej przed nim uklękniesz, Ŝycie twe będzie uratowane! Spojrzałem na fotografię i ujrzałem oślepiające światło, które objęło moje ciało i cały pokój. Moje nudności i inne nie dające się opanować objawy choroby znikły, byłem zdrów. Od razu poczułem się dstatecznie silny, aby się pochylić i dotknąć stóp matki w dowód znania dla jej niezmierzonej wiary w swego guru. Matka pochylała głowę raz za razem przed małym portretem. - O wszechmocny Mistrzu, dzięki ci za twe światło, które uleczyło mi syna! 7

Zrozumiałem, Ŝe i ona dostrzegła świetlisty blask, dzięki któremu momentalnie wyzdrowiałem ze śmiertelnej zwykle choroby. Jednym z najcenniejszych przedmiotów, jakie posiadam, jest właśnie ta fotografia, podarowana ojcu przez samego Lahiri Mahasaję; przekazuje ona jego święte wibracje. Fotografia ta posiada niezwykły rodowód. Słyszałem jej historię od Kali Kumar Roya, który był bratem-uczniem mojego ojca. Według tej opowieści Mistrz nie chciał się fotografować. Pomimo protestu zrobiono raz jego zdjęcie wraz z grupą osób, w której znajdował się takŝe Kali Kumar Roy. JakŜe jednak był zdumiony fotograf, gdy na kliszy, na której był wyraźny obraz wszystkich uczniów, nie było postaci Lahiri Mahasayi, lecz tylko biała plama w odpowiednim miejscu. Nad faktem tym szeroko dyskutowano. Jeden z uczniów, Ganga Dhar Babu, który był doświadczonym fotografem, chełpił się, Ŝe jemu nie mógłby się wymknąć obraz Mistrza. NajbliŜszego ranka, gdy guru siedział na drewnianej ławie w lotosowej postawie, Ganga Dhar Babu przybył z aparatem. W celu zachowania wszelkich środków ostroŝności zrobił dwanaście zdjęć. Wnet przekonał się, Ŝe na kaŝdej kliszy było zdjęcie ławy i parawanu, który znajdował się poza nią, lecz znów brakowało postaci Mistrza. Upokorzony w swej dumie Ganga Dhar Babu ze łzami odszukał guru, lecz minęło wiele godzin zanim Lahiri Mahasaya przerwał swe milczenie znamiennymi słowami: - Jestem duchem. CzyŜ twoja kamera moŝe sfotografować wszechobecne niewidzialne? - Wiem, Ŝe tego nie potrafię! JednakŜe, święty Panie, tak bardzo pragnę mieć zdjęcie cielesnej świątyni, w której, jak się mym nieudolnym oczom wydaje, Duch ten w pełni przebywa. - W takim razie przyjdź jutro rano. Będę ci pozował. I znów fotograf nastawił swój aparat. Tym razem święta postać nie zakryta tajemniczą zasłoną była wyraźna i ostra na kliszy. Nigdy poza tym Mistrz nie pozował do fotografii, w kaŝdym razie - ja takiej nie widziałem. Reprodukcja tej fotografii leŝy właśnie przede mną. Z pięknych rysów Lahiri Mahasayi, o szczególnym charakterze, nie moŝna określić do jakiej rasy naleŝał. Jego wewnętrzna radość wynikająca ze zjednoczenia się z Bogiem jest tylko słabo zaznaczona w zagadkowym uśmiechu. Jego oczy, aby zaznaczyć formalne zwrócenie się ku zewnętrznemu światu, są na wpół zamknięte. Nie pomny marnych powabów ziemi, był w kaŝdej chwili w pełni świadomy duchowych problemów człowieka, który w swym poszukiwaniu przybywał do niego po pomoc. Niebawem po uleczeniu dzięki sile portretu Mistrza miałem duchowe widzenie, które wywarło na mnie silne wraŝenie. Pewnego ranka, siedząc na łóŝku, pogrąŝyłem się w głębokim marzeniu. "Co teŝ znajduje się poza ciemnością zamkniętych oczu?" Ta badawcza myśl zawładnęła potęŝnie moim umysłem. Nagle niezmierny błysk światła pojawił się przed mym wewnętrznym wzrokiem. Boskie postacie świętych, siedzące w górskich jaskiniach w medytacyjnej postawie, tworzyły jakby miniaturowe obrazy kinematograficznego filmu rzucone na duŝy ekran promieniowania wewnątrz mego czoła. - Kim jesteście? - zapytałem głośno. - Jesteśmy himalajskimi joginami. - Niepodobna opisać tej niebiańskiej odpowiedzi. Serce moje przenikał dreszcz zachwytu. - Ach, pragnę pójść w Himalaje i stać się do was podobnym! Widzenie znikło, lecz srebrzyste promienie rozprzestrzeniały się w coraz szerszych kręgach do nieskończoności. - CóŜ to za cudowna jasność? - Jestem Ihswarą10. Jestem Światłem. - Był to jakby głos szemrzących obłoków. - Chcę się z tobą zjednoczyć! Z tej zanikającej powoli boskiej ekstazy zachowałem trwałe dąŝenie do szukania Boga. "On jest wieczystą, nieustannie odnawiającą się Radością!" Pamięć tego pozostała mi na długo od dnia zachwycenia. Jeszcze jedno wczesne wspomnienie wyłania się z mej pamięci, do dziś dnia mam bliznę po tym, co się wówczas stało. Pewnego dnia wcześnie rano siedziałem z moją starszą siostrą Urną pod drzewem neem w ogrodzie w Gorakhpur. Siostra moja pomagała mi w nauce elementarza bengalskiego, w chwilach gdy odrywałem wzrok od papug jedzących tuŝ obok dojrzałe owoce margazy. Uma narzekała na czyrak na nodze i przyniosła naczynie z maścią. Odrobiną maści posmarowałem sobie przedramię. - Po co uŝywasz lekarstwa na zdrowe ramię? - Widzisz, siostro, czuję, Ŝe jutro będę miał czyrak. Próbuję maści na tym miejscu, na którym pojawi się czyrak. - Ty mały kłamco! 8

- Siostro, nie nazywaj mnie kłamcą, dopóki nie zobaczysz, co będzie jutro rano. - Oburzyłem się do głębi. Uma bez wraŝenia powtórzyła trzy razy swą obelgę. Twarda decyzja zabrzmiała w mym głosie, gdy powoli jej odpowiedziałem: - Mówię ci, Ŝe jutro przez potęgę mej woli będę miał duŝy czyrak na ramieniu w tym właśnie miejscu, a twój czyrak zrobi się dwa razy większy, niŝ jest teraz. Rano na wskazanym przez mnie miejscu znajdował się okazały czyrak, a czyrak Urny miał dwa razy większe rozmiary. Z krzykiem siostra pobiegła do matki. "Mukunda stał się czarnoksięŝnikiem!" Matka pouczyła mnie powaŝnie, abym nigdy nie uŝywał potęgi słów na czyjąś szkodę. Pamiętam zawsze o tej radzie i przestrzegam jej. Czyrak mój został zoperowany przez chirurga. Znaczna blizna do dziś pozostała po cięciu lekarza. Na mym prawym przedramieniu noszę stałą przestrogę przed potęgą słowa ludzkiego. Te proste i na pozór nieszkodliwe słowa, wypowiedziane do Urny z głębokim skupieniem, miały dość utajonej siły, aby wybuchły jak bomba i spowodowały wyraźne i przy tym szkodliwe skutki. Później zrozumiałem, Ŝe tej wybuchowej, wibracyjnej potęgi mowy moŝna mądrze uŝywać do uwalniania Ŝycia od trudności i dzięki temu działać bez łajania drugich i pozostawiania blizn 11. Rodzina nasza przeniosła się do Lahore w PendŜabie. Otrzymałem tam obraz BoŜej Matki w postaci Bogini Kali12, uświęcał on ciąg dalszy z przerwanej strofy: i małą kapliczkę na balkonie naszego domu. Zrodziło się we mnie niezachwiane przekonanie, Ŝe kaŝdą moją modlitwę w tym świętym miejscu uwieńczy spełnienie. Gdy pewnego dnia stałem tam z Urną, obserwowałem dwa latawce unoszące się nad dachem domu znajdującego się po przeciwnej stronie bardzo wąskiej uliczki. - CóŜeś się tak zadumał - Uma pchnęła mnie figlarnie. - Myślę właśnie o tym, jakie to cudowne, Ŝe Boska Matka daje mi wszystko, o co ją poproszę. - To moŝe by ci dała te dwa latawce! - Moja siostra zaśmiała się drwiąco. Dlaczego by nie? - Zacząłem się w milczeniu modlić. W Indiach uprawia się zabawę z latawcami mającymi sznurek pokryty klejem. KaŜdy z uczestników zabawy stara się odciąć trzymany przez przeciwnika sznurek. Uwolniony latawiec płynie Ponad dachami; jest duŝo uciechy, gdy się go schwyta. Gdy Uma znajdowała się ze mną na balkonie, wydawało się niemoŝliwe, aby którykolwiek uwolniony latawiec mógł dostać się w nasze ręce, ich sznurki zwisały naturalnie nad dachami. Uczestnicy zabawy po drugiej stronie uliczki rozpoczęli swą grę Jeden sznurek został przecięty; latawiec natychmiast popłynął w moją stronę. Na chwilę zatrzymał się wskutek osłabnięcia podmuchu wiatru, co wystarczyło, aby sznurek zaczepił się o kaktus na dachu przeciwległego domu i utworzyła się doskonała pętla pozwalająca go schwytać. Wręczyłem zdobycz Umie. - To tylko był niezwykły przypadek, a nie odpowiedź na twoją modlitwę. Jeśli drugi latawiec przyleci do ciebie, to wtedy uwierzę. - Czarne oczy siostry wyraŝały jednak więcej zdumienia aniŝeli jej słowa. Modliłem się nadal, coraz intensywniej. Gwałtowne szarpnięcie drugiego gracza sprawiło, Ŝe nagle stracił swój latawiec. Unosił się on teraz ku mnie. Tańcząc na wietrze. Mój sprzymierzeniec kaktus jeszcze raz zatrzymał sznurek latawca i pomógł do utworzenia się koniecznej pętelki, która pozwoliła mi schwytać latawiec. Po raz drugi złoŝyłem trofeum w ręce Umy. - Rzeczywiście, Boska Matka wysłuchuje cię! Jest to dla mnie zbyt tajemnicze! - Siostra umknęła jak spłoszona łania. 9

ROZDZIAŁ 2 Śmierć mojej matki i mistyczny amulet Największym pragnieniem mej matki było małŝeństwo mego starszego brata. - Ach, gdy ujrzę twarz Ŝony Anananty, będę się czuła jak w niebie! - Często słyszałem, jak matka wyraŝała w tych słowach swój silny hinduski sentyment dla ciągłości rodziny. Miałem jedenaście lat, gdy Ananta został zaręczony. Matka przebywała w Kalkucie i z radością pilnowała przygotowań do ślubu. Ojciec pozostał ze mną w naszym domu w Bareilly w północnej Indii, dokąd został przeniesiony po dwu latach pobytu w Lahore. JuŜ przedtem byłem świadkiem wspaniałych obrzędów ślubnych, gdy wychodziły za mąŝ dwie moje siostry, Roma i Urna, jednakŝe w stosunku do Ananty, najstarszego syna, plany były szczególnie wyszukane. Matka witała licznych krewnych, którzy co dzień przyjeŝdŝali do Kalkuty z odległych miejscowości. Umieszczała ich wygodnie w wielkim, nowo nabytym domu przy 50 Amherest street. Wszystko było przygotowane - przysmaki na ucztę weselną, jasny tron, na którym brat miał być przeniesiony do domu narzeczonej, rzędy kolorowych światełek, wielkie tekturowe słonie i wielbłądy, orkiestry - angielska, szkocka i hinduska, zawodowi aktorzy do rozweselania gości. Kapłani do wykonania staroŝytnych obrzędów. Ojciec i ja w uroczystym nastroju mieliśmy w odpowiednim momencie przyłączyć się do rodziny na sam obrzęd. Na krótko przed tym wielkim dniem miałem jednak złowróŝbne widzenie. Było to o północy w Bareilly. Spałem obok ojca na dziedzińcu naszego bungalowu, ale nagle zbudziłem się pod wpływem szczególnego trzepotania siatki przeciw moskitom, zawieszonej nad łóŝkiem. Odchyliła się wątła zasłona i ujrzałem ukochaną postać mej matki. Zbudź ojca! - szeptała matka. - Wsiadajcie do pierwszego moŝliwego pociągu o godzinie czwartej rano i śpieszcie do Kalkuty, Jeśli chcecie mnie jeszcze zobaczyć. - Widmowa postać rozwiała się. - Ojcze, ojcze! Matka umiera! - PrzeraŜenie w moim głosie natychmiast go poderwało. Wyszlochałem nieszczęsną wiadomość. GURRU GHOSH Matka Paramahansy Yoganandy. BHAGABATI CHARAN GHOSH Ojciec Paramahansy Yoganandy, uczeń Lahiri Mahasayi. 10

Yogananda (stoi) w okresie nauki w szkole średniej, ze swym bratem ANANTĄ. UMA. Starsza siostra Yoganandy jako młoda dziewczyna. Najstarsza siostra ROMA (z lewej strony) i młodsza siostra NALINI z Yogananda przed ich domem w Kalkucie. 11

- To tylko halucynacje! - W charakterystyczny sposób ojciec zaprzeczył nowej sytuacji. - Matka jest w doskonałym zdrowiu. Jeśli otrzymamy jakieś złe wiadomości, pojedziemy jutro. - Nigdy sobie nie wybaczysz, jeśli nie pojedziesz zaraz! - Boleść sprawiła, Ŝe dodałem z goryczą: - Ani ja ci nigdy nie przebaczę Smutny poranek przyniósł słowa telegramu - Matka niebezpiecznie chora; małŝeństwo odłoŝone; przyjeŝdŝajcie natychmiast. Wyjechałem z ojcem oszalały z bólu. Jeden z mych wujów spotka} nas w drodze na stacji węzłowej, na której mieliśmy się przesiadać z pociągu na pociąg. Pociąg dudniąc zbliŝał się, szybko rosnąc nam w oczach. Z wewnętrznego chaosu, w jakim się znajdowałem, zrodziło się nagle postanowienie rzucenia się na szyny pod pociąg. Czułem się juŝ osierocony i nie mogłem znieść mojej pustki w świecie. Kochałem matkę, jak się kocha najdroŝszego przyjaciela na ziemi. Jej czarne oczy, dające zawsze pociechę, stanowiły moją najpewniejszą ochronę w małych tragediach dziecięcego wieku. - Czy ona jeszcze Ŝyje? - zatrzymałem się, aby zadać wujowi to ostatnie pytanie. - Oczywiście Ŝe Ŝyje! - Dojrzał on od razu rozpacz na mej twarzy. A ja, choć z trudem, uwierzyłem mu. Gdy wreszcie dotarliśmy do naszego domu w Kalkucie, mogliśmy się juŝ zetknąć z oszałamiającą tajemnicą śmierci. Popadłem w stan niemal martwoty. Minęły lata zanim w mym sercu pogodziłem się z losem. Szturmowałem do samych bram nieba i krzyk mój wywołał wreszcie Boską Matkę. Słowa jej uleczyły w końcu moją jątrzącą się ranę: - śycie za Ŝyciem czuwałam nad tobą w tkliwości wielu matek! Spójrz i zobacz w moim spojrzeniu dwoje czarnych oczu, utraconych pięknych oczu, których szukasz! Zaraz po ceremoniach krematoryjnych wróciłem z ojcem do Bareilly. Codziennie wczesnym rankiem odbywałem ku pamięci mej matki patetyczną pielgrzymkę pod wielkie drzewo szeoli, które ocieniało gładki zielonoŝółty trawnik przed naszym bungalowem. W chwilach poetyckiego nastroju wyobraŝałem sobie, Ŝe białe kwiaty szeoli rozsiewają się w chętnej samoofierze po zielonym ołtarzu. Często przez łzy i rosę obserwowałem dziwne, z innego świata pochodzące światło, które wynurzało się z innego świtu. Chwytała mnie /a serce intensywna tęsknota za Bogiem. Odczuwałem potęŝne przyciąganie ku Himalajom. Odwiedził nas w Bareilly jeden z kuzynów, który dopiero co podróŝował przez pewien czas po świętych górach. Skwapliwie słuchałem jego opowiadań o wysokogórskich miejscach pobytu joginów i swamich. - Uciekajmy w Himalaje! - Wypowiedziałem głośno swą myśl pewnego dnia wobec Dwarki Prasada, małego syna miejscowego właściciela ziemskiego, lecz słowa te wpadły w nieŝyczliwe ucho. Wyjawił on mój plan starszemu bratu, który właśnie przybył odwiedzić ojca. Zamiast lekko zaŝartować z powodu tego niepraktycznego pomysłu małego chłopca, Ananta postanowił mnie wyśmiać. - A gdzie masz pomarańczową szatę? PrzecieŜ bez niej nie moŝesz być swamim! Słowa te wzbudziły we mnie niewytłumaczalny dreszcz. Wywołały w mej wyobraźni wyraźny obraz mej wędrówki po Indiach w postaci mnicha. Być moŝe wzbudziły wspomnienie z minionego Ŝycia; w kaŝdym razie zacząłem rozumieć, z jaką naturalną łatwością mógłbym nosić szatę tego staroŝytnego mniszego zakonu. Kiedyś rano w czasie rozmowy z Dwarką poczułem w sobie miłość do Boga rosnącą we mnie jak lawina. Towarzysz mój tylko częściowo zwracał uwagę na potok moich słów, a ja byłem całym sercem zasłuchany w siebie. Uciekłem w to popołudnie do doliny Naini u stóp Himalajów. Ananta zorganizował zdecydowaną pogoń za mną; zostałem zmuszony do smutnego powrotu do Bareilly. Jedyną dozwoloną mi pielgrzymką pozostała moja zwyczajowa przechadzka o świcie pod drzewo szeoli. Serce moje było pogrąŝone w płaczu za utraconą matką, ludzką i boską. Strata, jaką w Ŝyciu rodziny spowodowała śmierć matki, była niepowetowana. W ciągu pozostałych czterdziestu lat swego Ŝycia ojciec juŝ nigdy się ponownie nie oŝenił. Objąwszy trudną rolę ojca-matki w gromadce swych dzieci, stał się wyraźnie bardziej tkliwy i łatwiej dostępny. Ze spokojem i zrozumieniem rozwiązywał róŝne problemy rodzinne. Po powrocie z biura usuwał się jak pustelnik do swego pokoju, gdzie ćwiczył krija-jogę ze słodką pogodą ducha. W wiele lat po śmierci matki próbowałem zaangaŝować angielską Pielęgniarkę, która by zapewniła ojcu nieco więcej wygody w zakresie roŝnych drobiazgów Ŝycia. Ojciec jednak odmówił. 12

- Usługiwanie w stosunku do mnie skończyło się razem z Ŝyciem twej matki. - Oczy jego patrzyły w dal z niesłabnącym przywiązaniem - nie chcę usług od Ŝadnej innej kobiety. W czternaście miesięcy po odejściu matki dowiedziałem się, Ŝe pozostawiła dla mnie doniosłe zlecenie. Ananta był obecny przy łoŝu śmierci i zanotował jej słowa. Choć matka prosiła o przekazanie mi ich w rok po jej zgonie, brat zwlekał. Niebawem miał wyjechać z Bareilly do Kalkuty, aby oŝenić się z wybraną mu przez matkę dziewczyną 14. Pewnego wieczora poprosił mnie do siebie. - Mukunda, zwlekałem dotąd z udzieleniem ci dziwnej wiadomości. - W głosie Ananty brzmiała nuta rezygnacji. - Bałem się, Ŝe rozpali ona twe pragnienie opuszczenia domu. Ty jednak tak czy owak płoniesz boskim zapałem. Gdy ostatnio złapałem cię w drodze do Himalajów, powziąłem stanowcze postanowienie. Nie mogę nadal odkładać spełnienia mego uroczystego przyrzeczenia. - Brat wręczył mi małe pudełeczko i przekazał słowa matki: - Niech te słowa będą mym ostatnim błogosławieństwem, kochany mój synu Mukunde! - powiedziała matka. - Nadeszła godzina, w której muszę opowiedzieć o kilku niezwykłych zdarzeniach, jakie zaszły po twoim urodzeniu. Po raz pierwszy dowiedziałam się o przeznaczonej ci ścieŝce, gdy byłeś niemowlęciem w moich ramionach. Zaniosłam cię wtedy do domu mego guru w Benaresie. Niemal całkowicie zasłonięta przez ciŝbę uczniów, zaledwie mogłam dojrzeć Lahiri Mahasayę siedzącego w głębokiej medytacji. Kiedy cię lekko poklepywałam, modliłam się równocześnie, aby wielki guru zwrócił na ciebie uwagę i pobłogosławił. Gdy moja milcząca poboŝna prośba stawała się coraz bardziej intensywna, otwarł on oczy i skinął na mnie, abym się zbliŝyła. Inni usunęli się z drogi; pochyliłam się do świętych stóp. Mój mistrz posadził cię na swych kolanach i połoŝył swą dłoń na twym czole, dokonując twego duchowego chrztu. - Matuchno, twój syn będzie joginem. Jak jakaś duchowa maszyna poprowadzi on wiele dusz do królestwa boŝego. Serce moje podskoczyło z radości, gdy ujrzałam, Ŝe tajemnicza moja modlitwa została wysłuchana przez wszystkowiedzącego guru. JuŜ na krótko przed twym urodzeniem powiedział mi on, Ŝe pójdziesz jego ścieŝką. Później, mój synu, znane mi było, jak i twej siostrze Romie, twoje widzenie wielkiego światła, gdy z sąsiedniego pokoju obserwowałyśmy cię, jak siedziałeś bez ruchu na łóŝku, twarzyczka twoja była rozświetlona, a twój głos, gdy mówiłeś o pójściu w Himalaje w poszukiwaniu Boga, rozbrzmiewał Ŝelazną stanowczością. W ten sposób, drogi synu, stało się wiadome, Ŝe twoja droga daleka jest od ambicji tego świata. Dalsze potwierdzenie tego miałam w najdziwniejszym zdarzeniu tego Ŝycia - zdarzeniu, które teraz zmusza mnie do tego zlecenia na łoŝu śmierci. Była to rozmowa z pewnym mędrcem w PendŜabie. Gdy rodzina nasza mieszkała w Lahore, pewnego poranka słuŝący wpadł nagle do mego pokoju. - Pani, przyszedł jakiś dziwny sadhu 15. Chce koniecznie się widzieć z matką Mukundy. Te proste słowa poruszyły mnie dogłębnie; wyszłam natychmiast powitać gościa. Pochylając się do jego stóp, czułam, Ŝe przede mną stoi prawdziwy mąŝ boŝy. - Matko - powiedział - Wielcy Mistrzowie Ŝyczą sobie, abyś dowiedziała się, Ŝe twój pobyt na ziemi nie będzie długi. NajbliŜsza twoja choroba będzie ostatnią. (Gdy dzięki tym słowom odkryłem, Ŝe matka miała tajemną wiedzę o krótkości swego Ŝycia, zrozumiałem po raz pierwszy, dlaczego tak bardzo spieszyła się z małŝeństwem Ananty. ChociaŜ zmarła przed jego ślubem, to naturalnie jej macierzyńskie Ŝyczenie towarzyszyło obrzędowi). Zapadło milczenie, w ciągu którego nie czułam zaniepokojenia, lecz tylko wibrowanie wielkiego spokoju. W końcu przemówił on do mnie ponownie: - Masz być straŝnikiem pewnego srebrnego amuletu - kontynuował niezwykły sadhu. - Nie dam ci go dzisiaj, aby ci dać dowód prawdziwości mych słów, talizman zmaterializuje się w twoich dłoniach podczas twej jutrzejszej medytacji. Na łoŝu śmierci musisz pouczyć swego najstarszego syna Anantę, aby przechował amulet przez jeden rok, a potem wręczył go twemu drugiemu synowi. Mukunda zrozumie znaczenie talizmanu od wielkich istot. Powinien go otrzymać w czasie, kiedy będzie gotów, by wyrzec się wszelkich światowych dąŝeń i rozpocząć gorące poszukiwania Boga. Po pewnej ilości lat, gdy spełni swe zadanie, amulet zniknie. Choćby był schowany w najbardziej ukrytym miejscu, powróci tam, skąd pochodzi. Ofiarowałam mu jałmuŝnę 16 i skłoniłam się przed nim z wielką czcią. Nie przyjąwszy ofiary oddalił się błogosławiąc mnie. Następnego wieczoru, gdy siedziałam ze złoŝonymi rękami podczas medytacji, srebrny amulet zmaterializował się w moich dłoniach, tak jak to sadhu przyrzekł. Poczułam jego lekkie chłodne dotknięcie. - Strzegłam go zazdrośnie przez przeszło dwa lata, a teraz pozostawiam go pod opieką Ananty. 13

Nie martw się z powodu mnie, mój wielki guru poprowadzi mnie w ramiona Nieskończonego. śegnaj, moje dziecię. Matka Świata będzie się tobą opiekować... Blask oświecenia zstąpił na mnie, gdym posiadł ten amulet - obudziło się we mnie wiele uśpionych wspomnień. Talizman, okrągły i osobliwy swą staroŝytnością, pokryty był sanskryckimi literami. Zrozumiałem, Ŝe pochodzi od nauczycieli z poprzednich Ŝywotów, którzy niewidzialnie kierują moimi krokami. Naturalnie, miał on jeszcze dalsze znaczenie, lecz nie odsłania się w pełni duszy amuletu17. Jak w końcu talizman znikł w bardzo nieszczęśliwych okolicznościach mego Ŝycia i jak strata jego stała się zwiastunem znalezienia guru, nie będę opisywać w tym rozdziale. JednakŜe mary chłopiec, któremu udaremniono próby dotarcia do Himalajów, codziennie podróŝował daleko na skrzydłach swego amuletu. 14

ROZDZIAŁ 3 Święty o dwóch ciałach - Ojcze, czy pozwolisz mi wyjechać na wycieczkę do Benaresu, jeśli ci przyrzeknę, Ŝe sam dobrowolnie powrócę do domu? Ojciec rzadko hamował moje Ŝywe zamiłowanie do podróŝy. Pozwalał mi, nawet wówczas gdy byłem małym chłopcem, zwiedzać wiele miast i miejsc pielgrzymkowych. Zwykle towarzyszył mi jeden lub kilku moich przyjaciół, mogliśmy teŝ podróŝować wygodnie pierwszą klasą. Stanowisko ojca w Kompanii kolejowej było bardzo dogodne dla prowadzącej koczowniczy tryb Ŝycia naszej rodziny. Ojciec przyrzekł mi, Ŝe moją prośbę weźmie pod uwagę. Następnego dnia wezwał mnie do siebie i wręczył mi bilet na przejazd z Bareilly do Benaresu i z powrotem, pewną ilość rupii i dwa listy. - Mam pewną sprawę do mego przyjaciela - Kedar Nath Babu w Benaresie. Niestety zgubiłem jego adres. Jestem jednak przekonany, Ŝe potrafisz mu doręczyć ten list z pomocą naszego wspólnego przyjaciela Swamiego Pranabanandy. Swami, który jest moim bratem--uczniem, osiągnął wysoki poziom duchowy. Towarzystwo jego przyniesie ci poŝytek; ten drugi list jest listem polecającym cię jemu. Oczy ojca zadrgały, gdy dodał: "pamiętaj, abyś więcej nie uciekał z domu". Wyruszyłem w drogę z entuzjazmem moich dwunastu lat (chociaŝ czas nigdy nie zmniejszył mej rozkoszy oglądania nowych krajobrazów i obcych twarzy). Przybywszy do Benaresu udałem się natychmiast do domu Swamiego. Drzwi frontowe były otwarte; wszedłszy, dotarłem do długiego pokoju, jakby hallu, na drugim piętrze. Siedział w nim na lekkim podwyŝszeniu, w lotosowej postawie, dość krzepki męŝczyzna, mający tylko opaskę na biodrach. Jego głowa i twarz bez zmarszczek były wygolone całkowicie; piękny uśmiech igrał na jego ustach. Aby rozproszyć niepokojące mnie myśli, pozdrowił mnie jak starego przyjaciela: - Baba anand (bądź szczęśliwy, mój drogi). - Powitanie to wypowiedział serdecznie dźwięcznym głosem. Ukląkłem i dotknąłem Jego stóp. - Czy jesteś Swami Pranabananda? Przytaknął. - Jesteś synem Bhagabattiego? - Powiedział to zanim zdołałem wyjąć list ojca z kieszeni. Zaskoczony tym wręczyłem mu jednak list polecający, choć wydawał się zbyteczny. - Naturalnie, ułatwię ci porozumienie się z Kadarem Nath Babu. Święty jeszcze raz zadziwił mnie swoim jasnowidzeniem. Spojrzał na list i powiedział kilka serdecznych zdań o moim ojcu. - Widzisz, ja mam dwie emerytury. Jedną dzięki poparciu twego ojca, u którego kiedyś pracowałem jako urzędnik kolejowy. Drugą dzięki poparciu Ojca Niebieskiego, dla którego zakończyłem sumiennie wszystkie swe ziemskie obowiązki Ŝyciowe. Zdanie to było dla mnie bardzo niejasne. - Jaką emeryturę, panie, otrzymujesz od Ojca Niebieskiego? Czy rzuca ci pieniądze? Swami roześmiał się. - Mam na myśli niezgłębiony pokój - nagrodę za wiele lat głębokiej medytacji. Nigdy teraz nie pragnę pieniędzy. Nieliczne moje materialne potrzeby są całkowicie zaspokojone. Później sam zrozumiesz znaczenie drugiej emerytury. Przerywając nagle naszą rozmowę święty stał się powaŝny i nieruchomy. Otoczyła go atmosfera Sfinksa. Z początku oczy jego zabłysły, jakby obserwował coś z zainteresowaniem, potem zamgliły się. Poczułem się zmęczony jego małomównością; nie powiedział mi jeszcze, jak mam odnaleźć przyjaciela ojca. Trochę niespokojnie rozejrzałem się po pustym pokoju, w którym oprócz nas nie było nic. ZnuŜony mój wzrok zatrzymał się na jego drewnianych sandałach, leŝących pod jego siedzeniem. - Mały panie18, nie niepokój się, człowiek, którego chcesz zobaczyć, przyjdzie do ciebie w ciągu pół godziny! - Jogin czytał w mym umyśle - rzecz w tym momencie nie taka trudna! I znów zapadł w nieprzeniknione milczenie. Niebawem zegarek wskazał mi, Ŝe trzydzieści minut minęło. Swami przebudził się. - Sądzę, Ŝe Kadar Nath Babu zbliŝa się do drzwi. Usłyszałem, Ŝe ktoś idzie po schodach do góry. Opanowało mnie nagle zdumienie i chaos myśli: JakŜe się to mogło stać, Ŝe przyjaciel ojca został wezwany w to miejsce bez pomocy posłańca? PrzecieŜ od chwili mego przybycia swami nie rozmawiał z nikim oprócz mnie! Natychmiast wybiegłem z pokoju i zbiegłem po schodach. W poło wie schodów spotkałem smukłego, mającego ładną cerę człowieka średniego wzrostu. Zdawało się, Ŝe bardzo się spieszy. - Czy pan jest Kedar Nath Babu? - zapytałem z podnieceniem w głosie. - Tak. Czy jesteś synem Bhagabatiego, który tu czeka na mnie? Uśmiechał się do mnie przyjaźnie. 15

- Panie, jak to się stało, Ŝe pan tu przyszedł? - Odczuwałem jeszcze mocną, choć juŝ opadającą falę zdumienia z powodu jego zagadkowego przybycia. - Wszystko jest dzisiaj tajemnicze! Przed niecałą godziną skończyłem swą kąpiel w Gangesie, gdy zbliŝył się do mnie Swami Pranabananda. Nie mam pojęcia, skąd on wiedział, Ŝe tam jestem. - Syn Bhagabatiego czeka na ciebie u mnie w pokoju - powiedział. - Czy moŝesz pójść ze mną? - Chętnie się zgodziłem. Gdy szliśmy obok siebie, Swami pomimo swych drewnianych sandałów dziwnie mnie wyprzedzał, chociaŝ ja noszę wygodne buciki. - Ile czasu potrzeba na dojście stąd do mego domu? - Pranabananda nagle się zatrzymał, aby mi zadać to pytanie. - Około pół godziny. - Mam jeszcze coś do załatwienia. - Spojrzał na mnie zagadkowo. - Muszę cię wyprzedzić. Zastaniesz mnie w domu, gdzie razem z synem Bhagabatiego będziemy cię oczekiwać! Zanim mogłem coś odpowiedzieć, szybko oddalił się i zniknął w tłumie. Szedłem tu tak szybko, jak tylko mogłem. Wyjaśnienie to tylko spotęgowało moje zdumienie. Zapytałem, jak długo zna Swamiego. - Spotkaliśmy się kilka razy w ostatnim roku, ale to było juŝ dość dawno. Bardzo się ucieszyłem, spotykając go dziś ponownie po kąpieli. - Nie mogę uwierzyć własnym uszom! Czy postradałem zmysły? Czy go pan spotkał w wizji, czy teŝ faktycznie go widział, dotykając jego ręki, słysząc odgłos jego kroków? - Nie rozumiem, o co ci chodzi! - Kedar oburzył się gniewnie. - Ja nie kłamię. CzyŜ nie rozumiesz, Ŝe tylko od Swamiego mogłem się dowiedzieć, Ŝe czekasz na mnie w tym miejscu? - PrzecieŜ ten człowiek, Swami Pranabananda, przez cały czas był przed mymi oczyma, od momentu gdy przyszedłem do niego przed godziną. - Wyjawiłem bez namysłu całą sprawę. Otwarł szeroko oczy. - Czy Ŝyjemy w tych materialistycznych czasach, czy teŝ śnimy? Nigdy się nie spodziewałem, Ŝe będę w mym Ŝyciu świadkiem takiego cudu! Myślałem, Ŝe nasz Swami jest zupełnie zwyczajnym człowiekiem, a teraz widzę, Ŝe potrafi zmaterializować się w drugie ciało i działać w nim. - Weszliśmy obaj do pokoju świętego. - Patrz, oto te same sandały, które miał na stopach nad rzeką - szeptem powiedział mi Kedar Nath Babu. - Ubrany był tylko w opaskę, tę samą, którą teraz na nim widzę. Kiedy gość pochylił się przed nim w ukłonie, święty zwrócił się do mnie z Ŝartobliwym uśmiechem: - Czemu jesteś taki zdumiony? Subtelna jedność zjawiskowego świata nie jest tajemnicą dla prawdziwego jogina. Ja bezpośrednio widzę swych uczniów w odległej Kalkucie i rozmawiam z nimi. Potrafią oni tak samo pokonywać kaŝdą przeszkodę grubej materii. Zapewne w celu spotęgowania duchowego zapału, jaki płonął w mojej młodej piersi, Swami raczył opowiedzieć mi o swej zdolności słyszenia i widzenia na odległość, niczym w astralnym radiu i telewizji 19. JednakŜe zamiast entuzjazmu odczułem tylko mroŝący lęk. PoniewaŜ przeznaczone mi było podjąć poszukiwanie Boga pod opieką innego guru - Sri Jukteswara, którego jeszcze nie spotkałem - nie odczuwałem pragnienia, aby uznać Pranabanandę za swego nauczyciela. Spoglądałem na niego niepewnie, nie wiedząc, czy mam przed sobą jego samego, czy teŝ jego sobowtóra. Mistrz starał się rozwiać mój niepokój, darząc mnie spojrzeniem budzącym poryw duszy oraz opowiadając mi o swoim guru. - Lahiri Mahasaya był największym joginem, jakiego kiedykolwiek znałem, był samym bóstwem w postaci cielesnej. Jeśli uczeń, snułem własne refleksje, potrafi według swej woli materializować drugie ciało, to jaki cud byłby niemoŝliwy dla jego Mistrza? - Opowiem wam, jak bezcenną jest pomoc guru. KaŜdej nocy przeprowadzałem razem z drugim uczniem ośmiogodzinną medytację, w ciągu dnia musieliśmy pracować jako urzędnicy kolejowi. Stwierdziwszy, Ŝe trudno mi jest wykonywać obowiązki urzędnicze, zapragnąłem oddać wszystek mój czas Bogu. W ciągu ośmiu lat wytrwale medytowałem codziennie przez połowę nocy. Miałem niezwykłe wyniki, potęŝne duchowe postrzeganie oświeciło mój umysł. Zawsze jednak pozostawała delikatna zasłona pomiędzy mną a Nieskończonym. Nawet przy nadludzkim wysiłku stwierdzałem, Ŝe odmówione mi zostało ostateczne, juŝ nierozerwalne zjednoczenie. Pewnego wieczoru złoŝyłem wizytę Lahiri Mahasayi i prosiłem go o jego boskie wstawiennictwo za mną. Naprzykrzałem mu się całą noc. 16

- Boski guru, moja udręka jest tak wielka, Ŝe nie mogę dłuŝej Ŝyć, nie mogę spotkać mego Wielkiego Ukochanego twarzą w twarz! - CóŜ mogę zrobić? Musisz medytować głębiej! - Odwołuję się do ciebie, boski mój Mistrzu! Widzę cię zmaterializowanego przede mną w fizycznym ciele; pobłogosław mnie, abym mógł cię oglądać w twej nieskończonej postaci. Lahiri Mahasaya wyciągnął dłoń i błogosławił mi - MoŜesz teraz iść i medytować. Wstawiłem się za tobą u Brahamy! 20 Niezmiernie podniesiony na duchu powróciłem do domu. TejŜe nocy podczas medytacji osiągnąłem tak gorąco upragniony cel mego Ŝycia. Teraz nieustannie zaŝywam szczęścia duchowej emerytury. Od tego dnia Ŝadna zasłona złudy nie przesłoniła przed mym wzrokiem darzącego mnie pełnią szczęścia Stwórcy. Twarz Pranabanandy jaśniała boskim światłem. - Pokój innego świata przepełnił moje serce; wszelki lęk rozwiał się. - Święty czynił dalsze zwierzenia. - W kilka miesięcy później przybyłem ponownie do Lahiri Mahasayi i podziękowałem mu za obdarzenie mnie takim nieskończenie wielkim darem, potem poruszyłem inną sprawę. - Boski guru, nie mogę dłuŝej pracować w biurze. Proszę cię, uwolnij mnie. Jestem nieustannie oszołomiony Brahmą. - Staraj się w swej Kompanii o przejście na emeryturę! Opisz to, co czujesz. Następnego dnia złoŝyłem podanie. Lekarz badał później przyczynę mej prośby. - Podczas pracy odczuwam wraŝenie, jakby coś wznosiło się w mym kręgosłupie 21 i obezwładnia to mnie całkowicie. Przenika całe moje ciało i czyni mnie niezdolnym do wykonywania mych obowiązków. Bez dalszego badania lekarz poparł w całej pełni moje podanie o emeryturę, którą teŝ niebawem otrzymałem. Wiem, Ŝe poprzez lekarza i urzędników kolejowych, z twym ojcem włącznie, działała boska wola Lahiri Mahasayi. Posłuchali oni automatycznie duchowej wskazówki wielkiego guru i zwolnili mnie, abym mógł Ŝyć w zjednoczeniu z Ukochanym 22. Po tym niezwykłym wyznaniu Swami Pranabananda pogrąŝył się w długim milczeniu. Gdy Ŝegnaliśmy go, dotykając jego stóp ze czcią, udzielił mi swego błogosławieństwa: - śycie twoje będzie ścieŝką wyrzeczeń i Jogi. Zobaczę cię ponownie razem z twym ojcem, ale później. - Z biegiem lat spełniły obie te przepowiednie. Kedar Nath Babu kroczył obok mnie w zapadającej ciemności, wręczyłem mu list ojca, który on przeczytał przy świetle ulicznej lampy. - Ojciec twój proponuje mi, abym objął stanowisko w Kalkucie w biurze jego Kompanii kolejowej. JakŜe przyjemnie jest widzieć przed sobą perspektywę przynajmniej jednej z dwóch emerytur, z których Pranabananda korzysta! Nie jest to jednak moŝliwe! Nie mogę opuścić Benaresu. Niestety nie mogę mieć dwóch ciał! 17

ROZDZIAŁ 4 Nieudana ucieczka w Himalaje - Wyjdź z klasy pod jakimkolwiek pozorem i zamów doroŝkę. Zatrzymaj się tak, aby cię nikt z naszego domu nie mógł ujrzeć. Tak po raz ostatni pouczałem Amara Mittera, przyjaciela ze szkoły średniej, który postanowił towarzyszyć mi w wyprawie w Himalaje. Wybraliśmy następny dzień na ucieczkę. OstroŜność była konieczna, bo Ananta miał czujne oczy. Postanowił on unicestwić moje plany ucieczki, o które stale mnie podejrzewał. Amulet działał tajemnie jak jakieś droŝdŝe duchowe. Spodziewałem się, Ŝe wśród śniegów Himalajów znajdę mego Mistrza, którego twarz tak często się pojawiała w mych wizjach. Rodzina moja mieszkała teraz w Kalkucie, dokąd z kolei ojciec mój został przeniesiony. Zgodnie z patriarchalnym obyczajem Indii, Ananta razem z Ŝoną zamieszkał w naszym domu, przy obecnej Gurpar Road 4., w domu tym, w małej attyce odbywałem swe codzienne medytacje i przygotowywałem mój umysł do szukania Boga. Pamiętnego ranka spadł niepomyślny dla ucieczki deszcz. Usłyszałem na ulicy koła doroŝki Amara. W pośpiechu spakowałem koc, parę sandałów, fotografię Lahiri Mahasayi, egzemplarz Bhagawad Gity, róŝaniec i dwie opaski na biodra. Pakunek ten zrzuciłem z okna mego pokoju na drugim piętrze. Zbiegłem na dół po schodach i przeszedłem koło wuja, który kupował ryby w bramie. - CóŜ to za podniecenie? - spojrzenie jego zatrzymało się podejrzliwie na mnie. Spojrzałem niechętnie na niego i wyszedłem na ulicę. Odszukałem wyrzucony przez okno pakunek i przyłączyłem się do Amara z konspiracyjną ostroŝnością. Pojechaliśmy do dzielnicy handlowej Czandni Czauk. W ciągu miesięcy składaliśmy nasze drobne oszczędności, aby nabyć angielskie ubrania. Wiedząc, Ŝe mój sprytny brat z łatwością mógłby odegrać rolę detektywa, pragnęliśmy ujść przed nim w europejskim przebraniu. Po drodze do stacji kolejowej zatrzymaliśmy się jeszcze, aby zabrać kuzyna DŜotina Ghosha, którego nazywałem DŜatindą. Był on neofitą pragnącym znaleźć guru w Himalajach. WłoŜył na siebie nowe ubranie, które mieliśmy dla niego przygotowane. JakŜe dobrze jesteśmy zamaskowani, cieszyliśmy się! Głęboki entuzjazm przepełnił nasze serca. - Potrzeba nam jeszcze butów z Ŝaglowego płótna. - Poprowadziłem mych towarzyszy do sklepu z obuwiem o gumowych podeszwach. - W tej świętej podróŝy nie moŝemy mieć nic ze skóry, która pochodzi zawsze z zabijanych zwierząt. - Zatrzymałem się na ulicy, aby usunąć skórzaną okładkę z posiadanego egzemplarza Bhagawad Gity, jak równieŝ skrawki skóry z angielskiego solą topi (hełm). Na stacji nabyliśmy bilety do Burdwanu, gdzie mieliśmy się przesiąść na pociąg do Hardwaru, który znajduje się w himalajskim podgórzu. Gdy tylko pociąg z nami zaczai się oddalać od Kalkuty, dałem upust nowym, podniosłym marzeniom. - Wyobraźcie sobie! - wykrzyknąłem - zostaniemy wtajemniczeni przez mistrzów i doświadczymy stanu kosmicznej świadomości. Ciała nasze zostaną tak naładowane magnetyzmem, Ŝe dzikie zwierzęta himalajskie będą do nas przychodzić jak oswojone. Tygrysy będą się zachowywać jak łagodne kotki domowe, czekając na naszą pieszczotę! Uwaga ta, malująca perspektywy, które uwaŝałem za zachwycające, zarówno metaforycznie jak i dosłownie - wywołała entuzjastyczny uśmiech Amara. DŜatinda jednak odwrócił wzrok i patrzył przez okno na znikający krajobraz. - Podzielmy pieniądze na trzy części. - DŜatinda przerwał długie milczenie tą propozycją. - KaŜdy z nas powinien w Burdwanie osobno kupić bilet dla siebie. Wtedy nikt na stacji nie będzie podejrzewał, Ŝe razem uciekamy. Niczego nie przeczuwając zgodziłem się. O zmierzchu nasz pociąg zatrzymał się w Burdwanie. DŜatinda poszedł do kasy biletowej, Amar siedział ze mną na peronie. Czekaliśmy piętnaście minut, a potem zaczęliśmy czynić daremne poszukiwania. Szukając, na wszystkie strony wykrzykiwaliśmy imię DŜatindy przejęci strachem. Ale on zniknął w nieznanym, ciemnym otoczeniu małej stacji. Byłem tym całkowicie wyczerpany i aŝ zdrętwiały pod wpływem tego wstrząsu, Ŝe teŝ Bóg moŝe spokojnie patrzeć na tak przygnębiające zajście. Romantyzm mej pierwszej - starannie przygotowanej ucieczki ku Niemu został okrutnie rozwiany. - Amar, musimy wracać do domu. - Płakałem jak małe dziecko. - Nikczemne porzucenie nas przez DŜatindę to zły omen! Ta podróŝ skazana jest na niepowodzenie. - To taka jest twoja miłość do Pana? Nie potrafisz wytrzymać drobnej próby zdradliwego towarzysza? 18

Dzięki sugestii Amara, Ŝe Bóg nas poddaje próbie, serce moje wzmocniło się. Pokrzepiliśmy się sławnymi burdwańskimi słodyczami siatabhongem (poŝywienie dla bogini) i miticzarem (słodkim batonem). Po kilku godzinach wsiedliśmy na pociąg do Hardwaru przez Bareilly. Czekając w Meghul Serai na pociąg, do którego mieliśmy się z kolei przesiąść, rozstrząsaliśmy zasadniczą sprawę: - Niedługo, Amar, moŝemy się spotkać z urzędnikami kolejowymi, którzy będą wypytywać. Nie mogę nie doceniać pomysłowości mego brata! Wszystko jedno, co będzie, nie chcę mówić nieprawdy. - Mukunda, proszę cię w takim razie tylko o jedno: bądź cicho. Nie śmiej się ani nie zŝymaj, gdy ja będę mówił. W tej chwili zagadnął nas europejski urzędnik stacyjny. Powiewał telegramem, którego znaczenie natychmiast zrozumiałem. - Czy uciekacie z domu z powodu kłótni? - Nie - ucieszyłem się, Ŝe jego słowa pozwalają mi śmiało mu odpowiedzieć. Nie gniew, lecz bardziej melancholia - jak to dobrze wiedziałem - była powodem mego niezwykłego zachowania się. Urzędnik zwrócił się do Amara. Pojedynek chytrości, który teraz się zaczął, nie pozwolił mi zachować potrzebnej stoickiej powagi. - Gdzie jest trzeci chłopiec? - Urzędnik odezwał się surowo - mówić prawdę! - Panie, widzę, Ŝe nosi pan okulary. Czy pan nie widzi, Ŝe jest nas tylko dwu? - Amar uśmiechnął się bezwstydnie. - Nie jestem magikiem i nie potrafię wyczarować trzeciego chłopca. Urzędnik wyraźnie zbity z tropu tą impertynencją, szukał nowego punktu do ataku. - Jak się nazywacie? - Ja się nazywam Thomas. Jestem synem matki Angielki i ojca Hindusa, nawróconego na chrześcijaństwo. - Jak się nazywa twój przyjaciel? - Nazywam go Thompsonem. Moja wewnętrzna radość doszła do szczytu; bezceremonialnie wsiadłem do pociągu, którego odjazd zapowiedział gwizdek. Amar poszedł z urzędnikiem, który okazał się być łatwowierny i uwaŝał, Ŝe naleŝy nas wpuścić do przedziału dla Europejczyków, wyraźnie odczuwał przykrość na myśl, Ŝe dwóch półangielskich chłopców miałoby podróŝować w przedziale przeznaczonym dla obcokrajowców. Po jego grzecznym oddaleniu się połoŝyłem się na ławce i wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. Amar przeŝywał radosną satysfakcję, Ŝe wyprowadził w pole starego europejskiego urzędnika. Na peronie zdołałem przeczytać telegram. Telegram pochodził od Ananty i brzmiał: "Trzech chłopców bengalskich w europejskich ubraniach uciekło z domu w kierunku Hardwaru przez Moghul Serai. Proszę ich zatrzymać do mego przyjazdu. Hojna nagroda za pomoc". - Amar, mówiłem ci, abyś w domu nie zostawiał rozkładu kolejowego. - Spojrzenie moje wyraŝało naganę. - Brat musiał go znaleźć. Mój przyjaciel przyznał się ze wstydem do tego błędu. Zatrzymaliśmy się na krótko w Bareilly, gdzie Dwarka Prasad czekał na nas z telegramem od Ananty. Dwarka dzielnie usiłował nas zatrzymać: przekonywałem go, Ŝe nasza ucieczka nie została podjęta lekkomyślnie. Podobnie jak przy poprzedniej sposobności, Dwarka odmówił memu zaproszeniu, aby wybrać się razem z nami w Himalaje. Gdy tej nocy pociąg stał na jakiejś stacji, a ja na wpół spałem, Amara zbudził jakiś inny urzędnik kolejowy, który go znów wypytywał. Ale i on stał się ofiarą opowiadań o "Thomasie" i "Thomp-sonie". O świcie pociąg dowiózł nas triumfalnie do Hardwar. Przemknęliśmy się przez stację i wyszliśmy z poczuciem wolności na tłumną ulicę. Pierwszym naszym czynem była zmiana ubrania, gdyŝ Ananta jakoś się dowiedział o naszym europejskim przebraniu. Obawa przed schwytaniem nas prześladowała mnie jednak nadal. Uznaliśmy, Ŝe naleŝy natychmiast wyjechać z Hardwaru, kupiliśmy więc bilety na podróŝ do Riszikesz, do ziemi uświęconej w ciągu wieków obecnością wielu mistrzów. Ja juŝ wsiadłem do wagonu, lecz Amar jeszcze się wałęsał koło pociągu. Nagle zatrzymało go głośne wołanie policjanta. Nasz niepoŝądany opiekun odstawił nas do budynku stacyjnego i odebrał nam pieniądze. Tłumaczył nam uprzejmie, Ŝe ma obowiązek zatrzymać nas dopóki nie przyjedzie mój starszy brat. - Widzę, Ŝe jesteście zwariowani na punkcie świętych. Nie spotkam chyba nigdy większego męŝa BoŜego, aniŝeli ten, którego widziałem wczoraj. Spotkałem go, ja i mój brat oficer, pięć dni temu. Patrolowaliśmy nad Gangesem, pilnie wypatrując pewnego mordercy. Instrukcja, którą otrzymaliśmy, nakazywała ująć go Ŝywego lub zabitego. Wiadomo było, Ŝe przebiera się on za sadhu, aby obrabowywać pielgrzymów. W niewielkiej od nas odległości wypatrzyliśmy postać bardzo podobną do opisanego zbrodniarza. Na nasz rozkaz, aby stanął, nie zwracał w ogóle uwagi; pobiegliśmy więc, aby go obezwładnić. ZbliŜając się do niego z tyłu, machnąłem toporem z wielką siłą, prawe ramię tego człowieka zostało prawie 19

całkowicie odcięte. Nie krzyknąwszy, nawet nie spojrzawszy na upiorną ranę, nieznajomy szedł dalej powolnym krokiem. Gdy wyskoczyliśmy przed niego, powiedział spokojnie: - Nie jestem mordercą, którego szukacie. Byłem głęboko zmartwiony, Ŝe zraniłem człowieka, który zrobił na mnie wraŝenie boskiego mędrca. Rzuciłem mu się do nóg i prosiłem go o przebaczenie, ofiarowując równocześnie płótno turbanu na zatamowanie cięŝkiego upływu krwi. - Synu, to była całkiem zrozumiała pomyłka z twojej strony! - Święty spojrzał na mnie łagodnie. - Idź dalej i nie rób sobie wyrzutów. Ukochana Matka weźmie mnie w opiekę! - PrzyłoŜył zwisające ramię do korpusu ciała i o dziwo! przylgnęło, a krew w zagadkowy sposób przestała płynąć. - Przyjdź do mnie za trzy dni pod tamto drzewo, a zobaczysz, Ŝe jestem juŝ całkiem zdrowy. Wtedy nie będziesz juŝ odczuwał z tego powodu zgryzoty. Wczoraj ja i mój oficer poszliśmy zaciekawieni na wskazane miejsce. Sadhu był juŝ tam obecny i pozwolił nam obejrzeć swoje ramię. Nie było blizny, ani śladu rany! - Idę przez Riszikesz do himalajskich samotni - powiedział. Pobłogosławił nas, a potem szybko się oddalił. Czuję, Ŝe dzięki jego świętości Ŝycie moje stanie się podnioślejsze. Oficer zakończył swe opowiadanie poboŝnym okrzykiem; było widoczne, Ŝe opowiedziane przeŝycie poruszyło go bardzo głęboko. Gestem pełnym przejęcia wręczył mi wycinek z gazety z opisem tego cudu. Jak to zwykle bywa w gazetach o sensacyjnym pokroju (nie brak ich, niestety, nawet w Indiach) reporter lekko przesadził; według niego sadhu miał niemal odciętą głowę! Obaj z Amarem Ŝałowaliśmy, Ŝeśmy się nie spotkali z wielkim joginem, który wzorem Chrystusa potrafił przebaczyć swemu prześladowcy. Indie, chociaŝ w ostatnich stuleciach materialnie ubogie, posiadają jednak niewyczerpany skarb boskiego bogactwa; nawet świecki człowiek, jak ten oto policjant, moŝe spotkać w sposób przypadkowy na ścieŝce przydroŝnej prawdziwy duchowy "drapacz chmur". Podziękowaliśmy oficerowi za niezwykłe opowiadanie, które uwolniło nas od nudy czekania. Prawdopodobnie był przekonany, Ŝe miał więcej od nas szczęścia: spotkał świętego bez wysiłku, a nasze męczące poszukiwanie skończyło się nie u stóp mistrza, lecz na pospolitym posterunku policji! Tak blisko byliśmy Himalajów, a zarazem tak daleko! Tym bardziej byłem zdecydowany, jak powiedziałem to Amarowi, szukać wolności. - Ucieknijmy, gdy tylko się nadarzy sposobność! MoŜemy przecieŝ iść pieszo do świętego Riszikasz. - Uśmiechnąłem się do niego zachęcająco. Mój towarzysz jednak stał się pesymistą od czasu, gdy pozbawiono nas mocnego oparcia w pieniądzach. - Gdybyśmy wyruszyli pieszo w taki niebezpieczny lesisty kraj, to zakończylibyśmy swą podróŝ nie w mieście świętych, lecz w tygrysich Ŝołądkach! Ananta i brat Amara przybyli po trzech dniach. Amar powitał brata z uczuciem ulgi. Ja jednak byłem nieprzejednany. Ananta usłyszał ode mnie tylko powaŝne wymówki. - Rozumiem, jak się czujesz - brat przemawiał łagodnie. - śądam od ciebie tylko jednego: chcę, abyś mi towarzyszył do Benaresu do pewnego świętego, a następnie abyś pojechał na kilka dni do Kalkuty odwiedzić zmartwionego ojca. Potem będziesz mógł na nowo szukać tutaj mistrza. W tym momencie włączył się Amar do rozmowy, aby wyrzec się zamiaru powrócenia ze mną do Hardwaru. Cieszył się odzyskanym ciepłem rodzinnym. Ja jednak wiedziałem, Ŝe nigdy nie zaniecham szukania swego guru. Wsiedliśmy wszyscy do pociągu do Benares. Otrzymałem tam nadzwyczajną i przy tym natychmiastową odpowiedź na moją modlitwę. Ananta obmyślił chytry plan. Przed spotkaniem się ze mną w Hardwarze zatrzymał się w Benaresie i tam zamówił u pewnego uczonego w piśmie rozmowę ze mną. Zarówno filozof (pandita), jak i jego syn przyrzekli mu, Ŝe spróbują odwieść mnie od myśli o ścieŝce sannjasina (mnicha ascety). Ananta zaprowadził mnie do ich domu. Syn, młody człowiek o kipiącym temperamencie, powitał mnie na dziedzińcu. Wciągnął mnie w dłuŝszą filozoficzną dyskusję. Powiedział mi, Ŝe drogą jasnowidzenia poznał moją przyszłość i dlatego stara się odwieść mnie od zamiaru zostania mnichem. - Jeśli będziesz porzucał swe zwykłe obowiązki, to będzie cię stale spotykać niepowodzenie i nie potrafisz znaleźć Boga! Nie moŝesz wyczerpać swej dawnej karmy 23 bez udziału w Ŝyciu tego świata. W odpowiedzi na to zjawiły się na mych wargach nieśmiertelne słowa Kriszny: "Nawet człowiek o najgorszej karmie, jeśli nieustannie o mnie rozmyśla, szybko uwalnia się od skutków swych złych przeszłych czynów. Stawszy się cnotliwym, rychło osiągnie wieczysty pokój. ArdŜuno, uwaŝaj to za pewne: nigdy nie moŝe zginąć ten, co we mnie połoŝy swe zaufanie" 24. 20