Explore Apolobamba 2009

Wielkość: px
Rozpocząć pokaz od strony:

Download "Explore Apolobamba 2009"

Transkrypt

1 Explore Apolobamba 2009 Motywacje Jako dziecko z zapartym tchem czytywałem książki Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego. Opowieści o dalekich krajach, egzotycznych zwierzętach, nieznanych ludach, nietypowych zwyczajach fascynowały mnie i prowokowały dziecięcą wyobraźnię do marzeń o podróżach. Kiedy w końcu podróżować zacząłem, to żałowałem, że nie urodziłem się 100 lat wcześniej, gdy nie wszystko było poznane i odkryte. Pewnego pięknego dnia przyjaciel otworzył mi oczy: - Jedziesz ze mną do Pakistanu, w Karakorum? Jest tam taka jedna górka, jeszcze nigdy nie była robiona, w dolinie też jeszcze nikogo nie było, będzie niezły fun... Pojechałem. Wyprawa była z przygodami, na górkę się wejść nie udało, ale te przeżycia... Przecież jeszcze do niedawna wydawały mi się już współcześnie nieosiągalne, a teraz sam miałem co wspominać... To samo musieli czuć Halik, Fiedler, Cejrowski! Już tylko w ten sposób chcę podróżować! Przygotowania Klimat wyjazdu, a co za tym idzie satysfakcję i radość budują ludzie. Tu z ustaleniem zespołu nie było problemu. W ekipie pakistańskiej czuliśmy się fantastycznie, więc nie było sensu jej zmieniać. W związku z tym zaprosiłem Wojtka i Kubę. Ten ostatni, jako świeżo upieczony mąż zapowiedział, że bez żony nigdzie się nie rusza i tym sposobem Daria dopełniła nasz zespół. Druga ważna rzecz, którą należało ustalić, to dokąd... Poprzednio była Azja, teraz musiała być Ameryka Łacińska - to są takie moje podróżnicze namiętności, za którymi tęsknię podczas zbyt długiej rozłąki. Zacząłem czytać, zwracać uwagę na nazwy, z którymi spotykałem się po raz pierwszy i w efekcie wykopałem z czeluści internetu tajemniczo, a zarazem wesoło brzmiącą Apolobambę. To było jak miłość od pierwszego wejrzenia, wiedziałem, że właśnie tam jedziemy. Później było kilka miesięcy szukania materiałów o tym rejonie. Dzięki radom Darka Muszyńskiego i materiałom otrzymanym od Jamesa Dempstera, który był uczestnikiem wyprawy w Apolobambę w 2008r udało się ustalić dokąd dokładnie jedziemy. - Dolina Huancasayani! Były tam dotychczas tylko dwie wyprawy, nikt tam nie jeździ, jest sporo niezdobytych wierzchołków, a przy okazji jest woda, pasą się alpaki i jest zielono i przyjemnie! Szczyty po ok. 5000m. - coś dla nas! - wyrzuciłem z siebie jednym tchem, gdy spotkałem Wojtka. Stanęło na Huancasayani! Teraz uwierzyłem, że naprawdę tam jadę! Pozostawało tylko złożyć wypowiedzenie z pracy, zastanowić się co będę robił, gdy reszta ekipy wróci już do Polski i kupić bilet.

2 Pierwsze wrażenie - Sao Paulo Wylądowałem na lotnisku w Sao Paulo, gdzie miałem spotkać Wojtka. Przywitał mnie charakterystyczny, intensywny, ale bardzo przyjemny południowoamerykański zapach. Już podczas przesiadki w Meksyku czułem woń wolności, ale dopiero teraz tak naprawdę dotarło do mnie, że to wszystko się zaczęło. Sao Paulo mnie rozczarowało mimo, że nie miałem wygórowanych oczekiwań. Miasto jest szare, po ulicach walają się śmieci, często jego woń góruje nad zapachem południowoamerykanskiej wolności. Tylko Ci Ludzie... Brazylijczycy okazali się bardziej otwarci, życzliwi i pomocni niż się spodziewałem. Co chwila ktoś podchodził do dwóch zagubionych, obładowanych tobołami turystów i pytał z uśmiechem czy jakoś może pomóc. Przyzwyczajony do słowa bakshish nerwowo sprawdzałem zasobność portwela, ale oni nie oczekiwali napiwków. To była prawdziwa, ludzka, prawie wszędzie zapomniana bezinteresowność. Jak już wspomniałem, wzrokowych doznań nie mieliśmy zbyt pozytywnych, zapachowych też nie, rozbrzmiewająca wokół samba rekompensowała trochę to wszystko wrażeniami słuchowymi, ale głos decydujący miał tym razem należeć do smaku... Rejon dworca okazał się za drogi, żeby tam jeść. Na naszą kieszeń było coś tylko w tych biedniejszych dzielnicach Sao Paulo. Poszliśmy do małej knajpki pełnej lokalsów i zamówiliśmy milanesę. Może to przez fakt, że byliśmy potwornie głodni, a może wybór miejsca, gdzie jest najwięcej miejscowych znów okazał się słuszny, ale to co dostaliśmy przechodziło nasze wyobrażenia. Chrupiąca panierka przyjemnie szeleściła i pękała pod naciskiem noża. Włókienka mięska były mięciutkie i pachnące, a smak... Nawet nie podejmę się opisać. Ten wybór uczciliśmy jeszcze dwiema szklaneczkami caipirinha. Od wyprawy na Kubę, nie miałem wątpliwości, że moim ulubionym drinkiem jest mojito, a od tego popołudnia mam dwa ulubione drinki. Iguazu Skoro już trafiliśmy do Brazylii i przemieszczaliśmy się na zachód do Boliwii, to nie mogło w naszym planie zabraknąć wodospadów Iguazu. Eleonora Roosevelt widząc te kaskady miała wykrzyknąć -Poor Niagara! To jest chyba kwintesencja Iguazu. Wodospady są położone na granicy Brazylii i Argentyny kilka kilometrów nad ujściem rzeki Iguazu do Parany. Swoją wielkością są porównywalne z Niagarą i wodospadem Wiktorii na granicy Zambii i Zimbabwe, ale jeśli chodzi o urok już

3 tylko z tym ostatnim. Tysiące metrów sześciennych wody przepływające w każdej sekundzie przez kaskady tworzy mgiełkę, z której jaskrawe płomienie słońca tkają zapierające dech w piersiach tęcze. Tego cudu natury nie udało się oszpecić nawet przez wybudowanie nad wodą deptaka, którym tysiące turystów mogą podejść nad samo Garganta del Diablo - najwyżej położoną i najbardziej widowiskową część wodospadów. My zdecydowaliśmy się podziwiać Iguazu od z strony argentyńskiej, ponieważ tamtejsze ceny uchodzą za niższe, widoki za jeszcze bardziej spektakularne, steki za jeszcze smaczniejsze. Park Narodowy Iguazu poza widokami gwarantuje kontakt z lemurami. Jest ich pełno i są one bardzo zuchwałe. W ogóle nie boją się ludzi, a niektórym bardziej roztargnionym turystom potrafią nawet ukraść śniadanie... Ciekawym doświadczeniem był dla nas również koncert harfowy, na który trafiliśmy wychodząc z Parku Narodowego. Muzyka, po której spodziewałbym się, że będzie monotonna i mdła okazała się całkiem żywa, melodyjna i przyjemna dla ucha. Dzień w Puerto Iguazu został uwieńczony stekiem w typowej argentyńskiej restauracji. Jeśli pisałem wcześniej coś o brazylijskiej milanesie, to słynna specjalność Argentyńczyków pomogła mi skutecznie o niej zapomnieć. Na wierzchu brunatno-brązowy, w środku lekko różowawy, gruby na 2 cm, soczysty stek, popijany rubinowym, lekko cierpkim winem z Mendozy, to jeden z dwóch najsmaczniejszych posiłków, jakie jadłem podczas mojej 3-miesięcznej podróży do Ameryki Południowej i jednocześnie jedno z najsmaczniejszych dań, które jadłem kiedykolwiek. Mhm, mniam! Paragwaj Paragwaj jest krajem, o którym najmniej wiedziałem przed wyjazdem. Informacje na jego temat są mocno ograniczone, nawet Lonely Planet nie wydała o nim sensownego przewodnika. Skąpe informacje, które znalazłem w sieci pozwalały przypuszczać, że trafimy do cywilizacji przypominającej polskie realia lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Za to spodziewaliśmy się tego, że ludzie będą przyjaźni, bo moje podróżnicze doświadczenia pokazują, że im większa bieda i trudniejsze warunki życia, tym więcej ludzkiej życzliwości unosi się w powietrzu. Autobus zatrzymał się na granicy argentyńsko- paragwajskiej. Tylko dwóch gringos musiało się odprawić, mieszkańcy Posadas i Encarnacion są zwolnieni z procedur imigracyjnych. Duża część z nich codziennie przekracza granicę jadąc do pracy. Kierowca o dziwo poczekał na nas nie zważając na swój rozkład jazdy. Ku uciesze współpasażerów kontynuowaliśmy podróż do Encarnacion. Byliśmy lokalną atrakcją, ewidentnie nie za często widuje się w tym rejonie gringos. Miasto nie powaliło nas urokiem. Parterowe domki, niejednokrotnie w nie najlepszym stanie, szerokie, dziurawe ulice i wszystko skąpane w ulewnym tropikalnym deszczu sprawiało wrażenie ubóstwa i brudu. Znaleźliśmy tani hotelik, w którym zaszaleliśmy biorąc pokój z łazienką. Zostawiliśmy plecaki i poszliśmy coś zjeść. Tu pierwsze zaskoczenie... Kilka przecznic od centrum znaleźliśmy wielki hipermarket -

4 uosobienie kapitalizmu i nowoczesności. W ofercie wszystko czego człowiek może potrzebować - pełen asortyment jedzenia, alkohole od bardzo tanich miejscowych wyrobów, po najdroższe europejskie marki, poza tym baterie, ręczniki, notesy, plastikowe baseny dla dzieci, skutery i inne przedmioty pierwszej potrzeby. Co ucieszyło mnie jednak najbardziej, to zakup Coca Coli w litrowej, szklanej butelce, której smak pamiętam z dzieciństwa i której już prawie nigdzie nie można kupić. Obok supermarketu bardzo tania restauracja serwowała przepyszne posiłki. Wszystkie oczywiście na bazie wołowiny, intensywnie przyprawione,pachnące, świeżutkie... Kilkadziesiąt osób siedziało przy stolikach i kibicowało miejscowej drużynie piłki nożnej, która rozgrywała arcyważne spotkanie w eliminacjach do mundialu w RPA. Mężczyźni pokrzykiwali, kobiety się śmiały, dzieci bawiły się w mini wesołym miasteczku z klatką pełną kulek i zjeżdżalnią. Atmosfera niezapomniana! Poranek przywitał nas piękną słoneczną pogodą. Miasto nie wyglądało już tak szpetnie. Żywe, kolorowe, pełne uśmiechniętych mieszkańców, miało swój klimat. Zjedliśmy chipę, popiliśmy terere i wyruszyliśmy do jednego z najrzadziej odwiedzanych zabytków z listy światowego dziedzictwa UNESCO - XVI-wiecznych ruin misji katolickiej w Trinidadzie. Miejsce okazało się być raczej nietypowe jak na Paragwaj. Misja była bardzo uporządkowana, ogrodzona, z króciutko przystrzyżonym trawnikiem. Przy wejściu dwie młode kobiety sprzedawały bilety wstępu, chociaż w zasadzie nikogo poza nami tam nie było. W samych ruinach było widać przepych sprzed wieków. Zbudowane z czerwonej cegły kaplica i plebania pełne były rzeźb i ornamentów. Szczególne wrażenie zrobiła na nas wielka, bogato zdobiona marmurowa chrzcielnica, którą obfotografowaliśmy ze wszystkich stron. Z Trinidadu pojechaliśmy do miasteczka Jesus. Tutejsze ruiny, mimo tego, że wspaniałe, już na nas swoim mistycyzmem nie zadziałały. Chyba trochę się przesyciliśmy... Za to samo miasteczko nas urzekło. Małe kolorowe domki kryte falistą blachą, szerokie ulice i wściekle czerwona ziemia nadawały temu miejscu żywy, radosny charakter. W małej knajpce spotkaliśmy starszą Peruwiankę, która opiekowała się wolontariuszami z Europy, którzy przyjechali na ten koniec świata, żeby pomóc w budowie domów dla miejscowej biedoty. Namawiała nas bardzo gorąco, żebyśmy się do nich przyłączyli, ale Apolobamba czekała... Z żalem odmówiliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Jednym z największych wyzwań, jakie miały nas czekać podczas podróży po Ameryce Południowej było przebycie słynnego szlaku Trans Chaco łączącego paragwajskie Asuncion z boliwijskim Santa Cruz. Droga słynie z tego, że w czasie pory deszczowej w ogóle jest nieprzejezdna, a podczas okresów suchych łatwo się tam zakopać. Podróż zgodnie z rozkładem linii autobusowych obsługujących tę trasę trwa od 30 godzin w górę. W naszym przypadku było inaczej... Wsiedliśmy do autobusu. Od razu na wstępie spory zastrzyk adrenaliny, bo przy wejściu był napis następującej treści:

5 Uprasza się podróżnych o nie przewożenie drogocennych przedmiotów oraz dużych sum pieniędzy ze względu na powtarzające się napady rabunkowe na trasach krajowych i zagranicznych. Po wyjeździe do Pakistanu mieliśmy dość napadów rabunkowych, ale nie specjalnie był wybór. Podjęliśmy ryzyko. Przypięliśmy aparaty fotograficzne paskami do nóg i schowaliśmy pod siedzeniem. Pieniądze porozkładaliśmy w różne miejsca, żeby w razie czego coś zachować. Wojtek spał w najlepsze, ja nerwowo kręciłem się w fotelu. Nagle autobus zatrzymał się... Fałszywy alarm, to tylko odprawa po stronie paragwajskiej. Na granicy obyło się bez problemów i prób wymuszenia łapówki tak typowych dla tej części świata. Przed posterunkiem pies bawił się z dziką świnią, na niebie migotały miliardy gwiazd, ludzie czekający na odprawę rozmawiali i śmiali się. Zupełnie nie czuło się atmosfery grozy, którą tak skrupulatnie z Wojtkiem pielęgnowaliśmy w naszych głowach. Kolejne budzenie miało miejsce kilka godzin później, już nad ranem, przy odprawie boliwijskiej. Też obyło się bez problemów, może trochę pieniędzy straciliśmy na niekorzystnej wymianie, ale przecież byliśmy przygotowani na utratę większości pieniędzy w jakimś napadzie, więc ta wymiana była wręcz miłym zaskoczeniem. Zatrzymaliśmy się na obiad w Villamontes i dopiero tu spotkały nas pierwsze i do tego drobne problemy. Autobus zaczął strasznie dymić i kierowcy zaczęli się uwijać, żeby go naprawić. Wszyscy pasażerowie ze stoickim spokojem pogryzali udka z kurczaka, nikt się nie spieszył, nie denerwował, generalnie No hay problema. Do Santa Cruz dotarliśmy po 26 godzinach podróży, bez kolejnych niespodziewanych zdarzeń... Rozczarowanie... Liczyłem na to, że chociaż raz będziemy w ulewnym deszczu pchać nasz autobus, ale nic takiego się nie stało. La Paz Po drugim najgorszym noclegu w życiu (najgorszy był w hotelu Bambino w pakistańskim Ravalpindi) opuściliśmy Santa Cruz i udaliśmy się do La Paz. W stolicy zamieszkaliśmy w hostelu El Carretero poleconym w mailu przez Kubę i Darię. Z wiadomości wynikało, że nasi towarzysze szczęśliwie dotarli do La Paz i czekają na nas łapiąc aklimatyzację, przed mającą nas czekać, górską przygodą. Wojtek się rozchorował, zaczął brać antybiotyki. Wysokość 3600m n.p.m., na jakiej leży La Paz, też nie poprawiała mu samopoczucia, więc na zakupy musiałem się wybrać sam. Przy tej okazji nie mogłem sobie odmówić spaceru... Płcią dominującą na stromych uliczkach stolicy były kobiety. Poubierane w szerokie spódnice z falbankami, białe, koronkowe bluzki i kapelusze przypominające nieco angielskie cylindry z przełomu XIX i XX w., z czerwonymi od mrozu twarzami, sprzedawały mydło i powidło na wszystkich ulicach i placach w centrum miasta. Mężczyźni niezbyt postawni, też w białych koszulach i czarnych spodniach stanowili zdecydowaną mniejszość. Po kilkudziesięciu minutach łapania tchu i powłóczenia nogami dotarłem na Mercado de los Brujos czyli osławionego targu wiedźm. - Que tal gringo? Soroche? - zapytała jedna z kobiet. - Tengo hojas de coca. Compralas gringo! Kupiłem.

6 Liście koki są w Europie mylone często z kokainą. Liście wprawdzie zawierają śladowe ilości kokainy, ale jest to używka w 100% naturalna. Indianie od wieków żują je wierząc, że pomagają one w aklimatyzacji w górach, redukują uczucie głodu i dodają siły. W smaku są gorzkie, ale można się do nich przyzwyczaić. Kokaina natomiast to produkt syntetyczny, pozyskiwany w skomplikowanych reakcjach chemicznych z stek ton liści. Poza koką na Mercado de los Brujos można kupić najróżniejsze lekarstwa, zioła, ale także zamówić rzucenie uroku lub jego odczynienie. Wcześniej pstrykałem zdjęcia bez opamiętania, tu już tak odważny nie byłem. O każde zdjęcie grzecznie pytałem i w większości przypadków spotykałem się z odmową. Podczas spaceru po targu kilka razy namawiano mnie na San Pedro - czyli boliwijskiego kaktusa, z którego przygotowuje się zupę, po której spożyciu często występują halucynacje. Na to się skusić nie dałem... Gdy dotarłem do samego serca targu, moim oczom ukazał się upiorny widok. Przed niektórymi z budek wystawione były kosze pełne martwych, ususzonych stworzeń. Wyleniała sierść, lekko wystające z pyszczka ząbki i skóra opinająca się dokładnie na szkielecie ukazująca każdy anatomiczny szczegół zwierzaka powodowały obrzydzenie. Okazuje się, że w Boliwii przy budowie domu, na znak szczęścia i dobrobytu zakopuje się w fundamentach ususzony płód lamy. Ten widok, ból głowy, niska wydolność organizmu i kaszel który się niedawno pojawił spowodowały, że wróciłem do hotelu. Na miejscu czekała mnie miła niespodzianka. Kuba i Daria z uśmiechami na twarzach przywitali mnie w drzwiach naszego pokoju. Okazało się że mamy w zespole tylko jedną, naprawdę zdrową osobę - Kubę. Ja już zaczynałem kasłać, Daria leczyła się od kilku dni z przeziębienia, a Wojtek bardzo osłabiony leżał w łóżku i nie wykazał entuzjazmu nawet, gdy zaproponowaliśmy mu kieliszek boliwijskiego wina. Należało podjąć decyzję czy jedziemy w góry od razu, czy odłożymy to jeszcze o kilka dni. Po krótkiej naradzie doszliśmy do wniosku, że apteczki mamy świetnie przygotowane i nie ma sensu tracić więcej czasu w La Paz. Z takim postanowieniem można było już z lekkim sercem otworzyć kolejną butelkę wina i zacząć się przy niej wymieniać dotychczasowymi, południowoamerykańskimi przeżyciami, jak również planować kolejny dzień. Z samego rana całą czwórką ruszyliśmy do jednego z dwóch supermarketów. W Boliwii, odwrotnie niż w krajach europejskich, supermarkety są sklepami dla bogatych. Ceny są nieco wyższe niż na ulicznych straganach, ale nas to szczególnie nie zniechęciło. W Boliwii jest dużo taniej niż w Polsce, a my mieliśmy do kupienia kilkadziesiąt kilogramów jedzenia na trzy tygodnie akcji górskiej. Wygodniej to było zrobić w miejscu, gdzie od razu mogliśmy kupić wszystkie potrzebne produkty, gdzie nie musieliśmy przepychać się w tłumie przechodniów, ani opędzać się od nachalnych sprzedawców. Pewne różnice zdań co do ilości jedzenia, jak również indywidualnych preferencji kulinarnych spowodowały, że spędziliśmy w sklepie bez mała 4 godziny. Wojtek wrócił do łóżka, a pozostała trójka pojechała jeszcze na targ, żeby dokupić brakujące drobiazgi. Szukaliśmy między innymi młotków, które mogły nam się w górach przydać do wbijania haków. Poza tym musieliśmy kupić coś, w co dałoby się spakować jedzenie i umieścić na grzbiecie konia lub muła. Zdecydowaliśmy się na charakterystyczne kraciaste, plastikowe torby w Polsce kojarzone z handlarzami zza

7 wschodniej granicy. Nie mówiliśmy na nie inaczej, jak ruska siata. Spacer po bazarze zabrał nam kolejne 4 godziny. Nakupiliśmy jeszcze bakalii, które były tu wyjątkowo tanie i wyjątkowo smaczne. Byliśmy tak obładowani, że żeby to wszystko przetransportować do hotelu, musieliśmy wziąć taksówkę. Po powrocie zabraliśmy z Kubą wszystkie butelki po wodzie mineralnej jakie mieliśmy i poszliśmy na stację benzynową po paliwo do kuchenki. Ludzie, którzy podjeżdżali zatankować samochody, jak też obsługa stacji patrzyli z zaciekawieniem i pobłażliwymi uśmiechami na dwóch gringos z butelkami, kupujących benzynę. Tak czy owak benzynę udało się kupić i przy wtórze muzyki dochodzącej z jednego z placów La Paz, wrócić do hotelu. Teraz pozostawało tylko jakoś to wszystko spakować, zostawić w hotelu depozyt rzeczy, które w górach nie będą potrzebne i zrelaksować się przed całodniową podróżą do Pelechuco, do którego mieliśmy wyruszyć już z samego rana następnego dnia. Pelechuco Poranek przywitał nas orzeźwiającym chłodem. Podekscytowani zebraliśmy sprzęt i taksówką pojechaliśmy do El Alto - dzielnicy La Paz położonej na wzgórzu, z której odjeżdżają autobusy na północ. Na dworzec dojechaliśmy jakieś pół godziny przed planowanym odjazdem autobusu, ale jak należało się spodziewać, na faktyczny odjazd musieliśmy poczekać jeszcze ponad 3 godziny. Żeby się rozgrzać zacząłem popijać rum, który w celach leczniczych kupiłem dzień wcześniej. Gdy podjechał autobus tłumek ludzi, którzy czekali z nami na przystanku rzucił się w jego kierunku z tobołami. Wszyscy próbowali wepchnąć swoje rzeczy do niezbyt pojemnego luku bagażowego przepychając się przy tym i wrzeszcząc. Ulegliśmy temu nastrojowi i też w pośpiechu zaczęliśmy ładować nasze plecaki. Przez całą tą nerwową atmosferę niedokładnie zamknąłem butelkę z rumem i gdy już udało nam się zająć miejsca w autobusie, zorientowałem się, że mój puchowy śpiwór pokryty jest cieniutką warstewką, wonnej, lepkiej cieczy. Byłem w tak rewelacyjnym nastroju, że nawet to nie było w stanie popsuć mi humoru. Podróż miała nam zająć około 12 godzin. Po pierwszych trzech kierowca zatrzymał się w małej mieścinie, położonej nad słynnym jeziorem Titicaca. Natychmiast przy drzwiach autobusu pojawiło się kilka handlarek oferujących platanos, queso i empanadas. Wysiedliśmy na chwilę, żeby rozprostować kości i załatwić potrzeby fizjologiczne, a jak wróciliśmy okazało się, że naszego autokaru już nie ma. Trochę zestresowani zaczęliśmy się rozglądać i zauważyliśmy, że kilkaset metrów wyżej stoi kilka autokarów. Między innymi stał i nasz - z pięknym, białym jednorożcem i tęczą namalowanymi na tylnej części karoserii. Podczas kolejnych postojów staraliśmy się już mieć na oku kierowcę lub autokar. Niespełna godzinę później za oknem pojawiły się pierwsze ośnieżone, monumentalne szczyty. Wszyscy chcieliśmy wierzyć, że to już nasza Apolobamba, ale na nią musieliśmy jeszcze chwilę poczekać. Na razie mogliśmy się pozachwycać nieco wyższą i dużo bardziej popularną wśród turystów Cordillera Real.

8 Podróż płynęła monotonnie. Siedzieliśmy zawinięci w śpiwory. Daria i Kuba rozwiązywali krzyżówkę, Wojtek tradycyjnie spał, a ja ucinałem sobie pogawędkę ze starszym caballero pochodzącym z Apolobamby, gdy nagle... Zobaczyłem Ją... Z oddali wyłoniły się pierwsze, lśniące, ośnieżone szczyty. W tym momencie sielski spokój i nudę zastąpiło podniecenie. Podziwiałem głębokie doliny, które szeroko rozciągały się w dole wabiąc strumieniami, kaskadami, zielonymi łąkami. Autobus meandrował nad przepaściami. Spod kół umykały szynszyle i przystawały na poboczu przyglądając się ciekawie wielkiemu, dudniącemu potworowi, który zmusił je do ucieczki. Gdy wspinaliśmy się na kolejne przełęcze, niecierpliwie wyglądałem czy może już za tą zobaczę Pelechuco, gdzie miała się zacząć ta właściwa przygoda. W końcu dojechaliśmy. Kierowca zatrzymał się na niewielkim placu, który jak się później okazało był samym centrum miasteczka. Odebraliśmy nasze bagaże i bez problemu znaleźliśmy polecany przez Jamesa Dempstera hotel Llajtaymanta. Ronaldo - właściciel hotelu i zarazem, jak się miało okazać, znana i poważana postać w Pelechuco, przywitał nas bardzo serdecznie, zakwaterował w jednym z pokojów na piętrze hotelu i zaoferował swoją pomoc, w załatwieniu wszystkiego, czego tylko będziemy potrzebowali. Postanowiliśmy skorzystać z tej oferty. Poprosiliśmy Ronaldo, żeby zrobił dla nas rekonesans czy udałoby się na następny dzień zorganizować cztery muły i ariero, który poszedłby z nami w dolinę Huancasayani. Sami poszliśmy się trochę opłukać po podróży i zamówiliśmy kolację. Gdy kończyliśmy drugie danie, wrócił Ronaldo w towarzystwie señora Rimi - właściciela i poganiacza niewielkiego stadka mułów. Zaczęły się targi. Porozumiewanie się z Rimi nie było proste, bo w okolicach Pelechuco mówi się przede wszystkim w języku ajmara. Mężczyzna mówił wprawdzie również po hiszpańsku, ale silny indiański akcent powodował, że każde zdanie trzeba było po kilka razy powtarzać, zanim zorientowaliśmy się o co chodzi. W negocjacjach byliśmy w całkiem niezłej sytuacji, bo wiedzieliśmy ile rok wcześniej za podobną usługę zapłacili Nowozelandczycy. Niestety nasza propozycja, opiewająca na podobną kwotę, spotkała się z dużą dezaprobatą. Ronaldo nie brał udziału w dyskusji, stał z boku i przysłuchiwał się. Rimi gestykulował, tłumaczył nam, że jutro z samego rana będzie musiał biec na łąkę, oddaloną od miasteczka o kilka godzin, żeby przyprowadzić muły. Poza tym wspominał coś, że przez rok podrożało. W końcu uzgodniliśmy cenę BOB za każdego muła, 75 BOB za ariero i 75 BOB za pomocnika dziennie. Byliśmy przekonani, że cztery muły do Huancasayani i dwa z powrotem, będą dla nas wystarczające. Po targach miał jednak miejsce rytuał ważenia. Rimmi unosił lekko każdą z naszych treb i każdy z plecaków, cmokał, mlaskał i mruczał: - Pesado. Stanęło na tym, że weźmiemy dwóch ludzi, pięć mułów do Huancasayani, a po trzech tygodniach przyjdzie już sam Rimi z trzema mułami, żeby nas odebrać. Mieliśmy dotrzeć do obozu w Huancasayani w trzy dni, a wracać dwa dni. Wytargowaliśmy jeszcze, żeby Rimi nam opuścił cenę do równego rachunku 2000 BOB, on z nami, żebyśmy mu dorzucili jeszcze 100 BOB na jedzenie i targi się zakończyły. Ronaldo spisał dla nas umowę, Rimi i ja się podpisaliśmy i każdy z nas zabrał po jednej kopii. Zapłaciliśmy Rimiemu z góry 1500 BOB za pierwszą część drogi. Skoro już wiedzieliśmy, kiedy będziemy z powrotem w Pelechuco, to daliśmy żonie Ronaldo

9 pieniądze i poprosiliśmy ją, żeby kupiła dla nas bilety na autobus do La Paz. Nie chcieliśmy się denerwować, że zabraknie dla nas biletów. Teraz ze spokojnym sumieniem mogliśmy się położyć spać. Treking do bazy Zgodnie z południowoamerykańskimi zwyczajami Rimi przyszedł po nas ponad dwie godziny po czasie. Później był cały rytuał zaprzęgania zwierząt. On i jego pomocnik układali torby i plecaki na grzbietach mułów, za każdym razem kilka razy poprawiając, zamieniając je, obracając i dopasowując do zwierzęcia. Później przy użyciu prymitywnych rzemiennych uprzęży przymocowywali je, żeby nie spadły w trakcie pokonywania stromych zboczy. Wokół biegała gromadka dzieci. Ewidentnie nie były one przyzwyczajone do widoku turystów i trochę się przed nami popisywały. Rozdaliśmy im trochę cukierków, żeby ten kontakt z obcymi pozostawił u nich miłe wspomnienia. Najstarszy syn Rimiego, chłopiec w wieku mniej więcej dziesięciu lat, kręcił się między mułami, przynosił i podawał rzemienie i bardzo chciał nam towarzyszyć w drodze w dolinę. Ojciec był jednak nieugięty i jeszcze tym razem nie pozwolił mu iść, ale obiecał, że przy następnej okazji już go zabierze. W końcu, koło 14:00 udało nam się wystartować. Wszyscy czuliśmy się nieźle, nawet przeziębiony Wojtek nie narzekał. Droga wiła się po dnie doliny, wzdłuż szerokiego, błękitnego strumienia. Muły miarowo parły naprzód popędzane przez señora Rimi. Nam złapanie rytmu zajęło nieco więcej czasu i kosztowało więcej energii. Na początku nawet trochę rozmawialiśmy, ale po kilku minutach każdy już zatopiony we własnych myślach walczył z trudami drogi. Podziwialiśmy rozpościerające się w dolinie, żółto-zielone łąki i strzeliste, skalne, budzące respekt szczyty. Po godzinie Rimi zarządził postój. Doszliśmy do ładnej łąki, na której nasze muły mogły się trochę posilić. Sami zjedliśmy po jabłku i ruszyliśmy dalej. Tego dnia wędrowaliśmy jeszcze przez kilka godzin, zatrzymując się tylko co jakiś czas na zrobienie zdjęcia. Mijaliśmy po drodze małe kamienne budki zamieszkałe przez pasterzy opiekujących się stadami alpak. W tej dolinie strumień udało się przekroczyć jeszcze po moście. Wiedzieliśmy, że następnym razem może już tak łatwo nie być. Na nocleg zatrzymaliśmy się na płaskiej łące, nad wijącym się strumieniem. Po starych odchodach mułów i alpak, oraz wydeptanej miejscami trawie, można się było zorientować, że to miejsce jest często wykorzystywane przez pasterzy jako przydrożny hotel. Wydawałoby się, że szliśmy tego dnia raptem kilka godzin, nie musieliśmy nieść ciężkich plecaków, droga nie była stroma, a jak doszliśmy na miejsce, to wszyscy byliśmy naprawdę wykończeni. Nie wiem który to już raz odczułem na sobie wpływ wysokości, ale znów nie mogłem się temu zjawisku nadziwić. Zrobiliśmy obiad, rozstawiliśmy namioty i zaczęliśmy szykować się do snu. Arieros tymczasem rozjuczyli muły i odprowadzili je kilkaset metrów dalej, żeby się w spokoju pasły. Z naszych plecaków i toreb ułożyli sobie małą budkę, przykryli ją plecionymi torbami i ułożyli się w niej do snu. Ja, zanim zasnąłem, wybrałem się jeszcze na kilkuminutowy spacer, żeby napatrzeć się na niebo. Za każdym razem, gdy jestem na półkuli południowej, nie mogę się

10 nadziwić ilości migoczących na niebie gwiazd i finezyjnym kształtom w jakie się układają. Poranek przywitał mnie silnym bólem z tyłu głowy i ostrym kaszlem. - Oho, jeszcze nie jestem zaaklimatyzowany. - pomyślałem. Byłem przekonany, że po trzech dniach w La Paz będę się czuł dobrze, ale jak widać organizm postanowił zignorować teorię i nie dawał mi spokoju. Na szczęście z takimi ludźmi u boku można sobie pozwolić na słabszy dzień. Wojtek przygotował śniadanie. Kuba i Daria pomogli mi zwinąć namiot - atmosfera była rewelacyjna. O ile ból głowy był czymś w miarę normalnym, jak na te warunki, to kaszel, przeciągający się już od La Paz nie. Po szybkim śniadanku łyknąłem Azytromycynę i ruszyliśmy w górę. Początek był dla mnie horrorem. Wlokłem się noga za nogą, nie mogłem złapać rytmu, ból głowy tak mi dokuczał, że nie byłem się w stanie skoncentrować nawet na urokach doliny, która powoli zostawała w dole. Wojtek proponował mi leki przeciwbólowe, ale w trakcie aklimatyzacji staram się ich unikać, żeby być świadomym, co się w moim organizmie dzieje. Podczas takich trekingów, w których jeszcze się łapie aklimatyzację, zazwyczaj staramy się nie dostosowywać tempa chodzenia do innych członków zespołu. Zarówno gonienie kogoś, jak i czekanie na kogoś wybija z rytmu i jest po prostu męczące. W związku z tym grupa nam się podzieliła. Kuba i Daria wysforowali się do przodu, a Wojtek i ja wlekliśmy się z tyłu często zatrzymując się i łapiąc oddech. Przewodnicy z mułami zostali dłużej w obozowisku, żeby pozbierać wszystkie bagaże i objuczyć zwierzęta. Zamierzaliśmy poczekać na nich na przełęczy Sancheza (pierwszej z trzech przełęczy, które mieliśmy do pokonania podczas trekingu). Okazało się jednak, że po godzinie cała karawana nas wyprzedziła. Nie da się ukryć, że żeby nie wiem jak była dobra atmosfera, to człowiekowi robi się w pewnym momencie głupio, że wszyscy muszą na niego czekać. Nikt nie ma pretensji, wszyscy starają się pomóc, troszczą się, żartują, próbują w jakiś sposób odciągnąć uwagę od zmęczenia, ale mimo wszystko, tak do końca nie da się wygrać z własną dumą. Nie inaczej było i tym razem... Po jakimś czasie ambicja pomogła mi zapomnieć o złym samopoczuciu. Wrzuciłem wyższy bieg i zacząłem gonić resztę zespołu. Wojtek oczywiście też nie chciał być tym ostatnim i przyspieszył kroku. Ja to nazywam prawem peletonu... Jak się widzi, że ten obok jest pół kroku z przodu, to się do niego wyrównuje... W górach oczywiście to nie do końca tak działa i zazwyczaj nawet jeśli rywalizacja się pojawia, to ma ona zdrowy wymiar (od tego zależy bezpieczeństwo), ale idąc drogą, na lekko, trudno jest się pogodzić z myślą, że nie dość, że kobieta jest silniejsza, to jeszcze muły idą szybciej. Droga dłużyła nam się strasznie. Jedyne myśli, jakie biegały nam po głowach, to może to już za tym zakrętem.... Niestety tych ostatnich zakrętów było kilkanaście, zanim dotarliśmy na przełęcz. Rimi zarządził tam przerwę, żeby zwierzęta mogły trochę odpocząć i coś przegryźć. My również z tego skorzystaliśmy, tyle, że w moim przypadku zmęczenie przegrało nie tylko z ambicją, ale i ciekawością. Zamiast usiąść, wypić herbatę, którą poczęstowała nas Daria, zrelaksować się chwilę, to podszedłem kilkadziesiąt metrów w górę, żeby zobaczyć, co jest z drugiej strony grani. Lekki wiatr przyjemnie opływał twarz i chłodził po ostatnich ciężkich metrach podejścia, a widok po prostu zapierał dech. Znów

11 pokazały się ośnieżone wierzchołki, tyle, że tym razem znacznie bliżej... Popękane jęzory lodowców spływające ze szczytów przechodziły gwałtowanie w piarżyste pola, które już kilka metrów niżej stawały się pociętymi przez liczne strumienie łąkami. Ścieżka, która miała nas doprowadzić do kolejnej z przełęczy - Yanacocha - wiła się między niewielkimi wzniesieniami, wśród łąk. Ucieszyłem się, że nie będziemy musieli pokonywać dużej różnicy wzniesień. Mapa, którą dysponowaliśmy była zwykłą graniówką. Nie było na niej zaznaczonych poziomic, z których wynikałoby, że fragment drogi pomiędzy pierwszą a drugą przełęczą będzie lekki. Zakładałem najgorsze, a tu taka miła niespodzianka. Gdy tylko ruszyliśmy z przełęczy moje dolegliwości od razu ustąpiły. Miałem znacznie więcej entuzjazmu i pozytywnej energii. Co więcej, potrafiłem nawet dotrzymać kroku mułom. Tyle, że nie za długo z tego korzystałem, bo postanowiłem nadmiar siły wykorzystać na robienie zdjęć. Na wschodzie mieliśmy okazję podziwiać piękne pionowe, lekko popękane, wysokie na dobre 400m ściany. Mój wzrok przyciągał nie tylko ich urok, ale i potencjał wspinaczkowy. Przystanąłem i dobre kilkanaście minut wpatrywałem się w system rys przecinający jedną ze ścian, szukając optymalnej drogi do wspinania się. - Spokojnie, jeszcze nie tutaj, niedługo będziesz miał okazję... mrukną Wojtek przechodząc koło mnie. Miał rację, nie dość, że to nie te góry, na które mieliśmy się wspinać, to jeszcze o kilka stopni trudności przewyższające nasze możliwości. Wyjąłem więc aparat, zrobiłem zdjęcie, przekonałem się, że nie oszukam słońca świecącego mi prosto w obiektyw, zawiedziony schowałem aparat i ruszyłem dalej. Zanim z Wojtkiem dotarliśmy do przełęczy Yanacocha, reszta karawany była już w połowie drogi w dół. Trzeba było w końcu przestać marudzić i zacząć się spieszyć, żeby nie kończyć trekingu po zmroku. Przyspieszyliśmy kroku i zaczęliśmy schodzić, tym razem w bardzo głęboką dolinę. Po drodze spotkaliśmy stado alpak i oczywiście straciliśmy kolejne kilka minut na zdjęcia. Nie mogliśmy sobie odmówić chwili przerwy, bo zwierzęta po prostu nas urzekły. Niektóre czarne, inne łaciate, jeszcze inne całkiem białe stały na stromych stokach po obu stronach drogi i ciekawie nam się przyglądały. Gdy próbowaliśmy podejść do nich trochę bliżej, żeby złowić lepsze ujęcie, uciekały kilka kroków i znów zaczynały nas mierzyć sympatycznym spojrzeniem. Po kolejnych 40 minutach męczącego marszu w dół dotarliśmy na dno doliny, gdzie Rimi zarządził kolejny postój. Po kilkuminutowej przerwie przeskoczyliśmy przez strumień i ruszyliśmy na przełaj przez podmokłą łąkę. Minęliśmy niewielki grzbiet przecinający dolinę i dotarliśmy nad niewielkie, malownicze jeziorko. Nad jego brzegiem wiła się niewyraźna ścieżka. Poczuliśmy się trochę pewniej, bo przez chwilę mieliśmy wątpliwości, czy Rimi na pewno dobrze nas prowadzi. Ścieżka pojawiała się, niknęła, żeby znów ukazać się kilka metrów dalej. Ucieszyłem się, że to już taki rejon, gdzie naprawdę niewiele ludzi dociera. Jak się okazało trochę przedwcześnie. Ścieżka okazała się tylko małym skrótem, który doprowadził nas do niewielkiej drogi, wspinającej się na zbocza grani ograniczającej dolinę od północy. Szliśmy sobie spokojnie do góry, nie odzywając się do siebie, żeby nie tracić bardzo cennych sił. Nagle pomiędzy skałami coś mi mignęło. Chwilę później jeszcze raz. Za trzecim razem zauważyłem już co to było - szynszyle czmychały z drogi na łąkę, albo

12 między skały i wystawiały tylko ciekawe pyszczki, żeby sprawdzić kto się zbliża. Wszyscy natychmiast wyciągnęliśmy aparaty z pokrowców i zaczęliśmy polowanie. Nikomu się wprawdzie nie udało zrobić porządnego zdjęcia szynszylom, gdyż zwierzęta te są zbyt ruchliwe i płochliwe, a nam brakowało refleksu w związku z wciąż rosnącą wysokością i zmęczeniem, ale za to tak zajęliśmy się zwierzakami, że nawet się nie obejrzeliśmy, a już byliśmy na przełęczy Pura Pura. Stamtąd do naszego drugiego obozu droga biegła już tylko w dół. Rimi z mułami wysforował się do przodu, nasza czwórka, zmęczona wlokła się noga za nogą. Po jakimś czasie skończyły się serpentyny i droga skierowała się już prosto na północ. Z prawej strony, kilkadziesiąt metrów niżej widać było długie, wąskie, turkusowe jezioro. W normalnych warunkach zatrzymałbym się, wyjął aparat i zrobił kilkanaście zdjęć, ale tym razem zmęczenie było silniejsze. Po jakimś czasie rozdzieliliśmy się. Tym razem Daria bardzo osłabła i Kuba został jej towarzyszyć, a Wojtek i ja poszliśmy przodem. Zaczęliśmy mieć w pewnym momencie wątpliwości czy na pewno nie należało zejść nad jezioro, gdy była taka możliwość. Denerwowaliśmy się trochę czy znajdziemy naszych arieros i muły, ale świeże odchody tych ostatnich mijane co jakiś czas na drodze, utwierdzały nas w przekonaniu, że idziemy właściwie. Zaczęło się robić ciemno, widoczność spadła do kilku metrów. W końcu doszliśmy do strumienia. To dało nam nadzieję, że już niebawem powinniśmy natrafić na obozowisko Rimiego, bo na popas zawsze wybierał takie miejsca, gdzie muły miały co jeść i pić. Mieliśmy rację. Kilkadziesiąt metrów dalej znaleźliśmy piękną łąkę, z wijącym się przez sam jej środek, szerokim potokiem i nasze muły pasące się nieopodal. Kuba i Daria dołączyli do nas kilka minut później. Szybko rozbiliśmy namioty, przygotowaliśmy liofilizaty, zjedliśmy i położyliśmy się spać. Trzeci dzień trekingu rozpoczął się od zachwytu. Wychyliłem głowę z namiotu i dopiero teraz zobaczyłem gdzie tak naprawdę biwakujemy. Nasze namioty były rozstawione nad samym potokiem, który w tym miejscu niemalże zataczał koło. Soczysta, zielona trawa i drobne, żółte kwiatki tworzyły dywan, który urywał się dopiero w wodach strumienia. Gdy wdrapałem się na małe wzniesienie nieopodal obozu, zobaczyłem spore jezioro z biało-zielonkawą wodą, w której tafli odbijały się ośnieżone szczyty. Lodowce schodziły do samej wody, a na wolnych od nich zboczach pasły się wielkie stada alpak. Mógłbym tak stać i wpatrywać się w ten pejzaż, ale przecież już niedługo mieliśmy dotrzeć do naszej doliny, a zgodnie z planem, ona miała być jeszcze piękniejsza... Znów zaczęliśmy szybkim śniadaniem i ruszyliśmy w drogę. Znów alpaki sabotowały nasz marsz prowokując swoim urokiem do fotografowania i znów po krótkiej chwili wyprzedziła nas karawana mułów. Droga wiodła wzdłuż strumienia. Co jakiś czas spomiędzy pagórków można było dojrzeć biało-zielonkawą taflę jeziora Sorel. To właśnie je tak podziwiałem od samego rana. Po kilkudziesięciu minutach droga wyprowadziła nas na zbocze schodzące do doliny, w której leży Puina. Jak na nie weszliśmy, zapomnieliśmy o jeziorze. Potok, który nam towarzyszył, zasilony wodami spływającymi z jeziora tworzył tutaj całkiem sporą rzeczkę, która po horyzont meandrowała przez dolinę. Z góry wyglądało to jak mapa. Maleńkie sylwetki domków, wydzielone, niewielkie pastwiska pełne zwierząt, żółtozielona łąka i ta błękitna rzeczka płynąca zakolami w kierunku Puiny i dalej do

13 Parku Narodowego Madidi. Nikt z nas nie żałował miejsca na karcie. Staliśmy tak kilka minut podziwiając ten widok i robiąc zdjęcia. Później schodząc drogą w dolinę mijaliśmy co jakiś czas niewielkie domki zbudowane z kamieni i słomy. Tu już nie były one zarezerwowane dla samych pasterzy opiekujących się stadami alpak, ale zamieszkiwały je całe rodziny. Przy niektórych gospodarstwach kręciły się kury, co jakiś czas merdając ogonem i radośnie poszczekując podbiegał do nas pies, a dzieci chowały się za kamieniami i z ciekawością wyglądały na nas. Wreszcie dotarliśmy na dół. Teraz trzeba było przeprawić się przez rwącą rzekę. Myśleliśmy, że tym razem bez wyciągania liny i zdejmowania ubrań się nie obejdzie, ale jednak... Rimi pokazał nam most, zbudowany z dwóch długich, płaskich kamieni. Znów udało nam się suchą stopą przekroczyć potok. Okazało się, że nasza dolina jest zawieszona (jej dno, jest znacznie wyżej niż dno walnej doliny schodzącej do Puiny. Teraz zaczęliśmy się wspinać na zachodni grzbiet. Szliśmy wzdłuż strumienia, koło pięknego wodospadu, aż w końcu weszliśmy w dolinę Huancasayani. Rzeczywiście była najpiękniejsza. Od razu na początku przywitał nas kolejny widowiskowy kilkunastometrowy wodospad. Nad strumieniem, na soczystej trawie pasły się alpaki. Gdy wyszliśmy na drugie piętro doliny naszym oczom ukazały się imponujące, masywne szczyty. Niektóre z nich zaczęliśmy rozpoznawać. Widniały na zdjęciach, które dostaliśmy od Jamesa. - Jesteśmy we właściwiej dolinie, widzicie te Kocie Uszy? To ten szczyt jest w materiałach od Nowozelandczyków, nie mam wątpliwości. Kuba i Wojtek potwierdzili. Na północy widać było potężną grań zbiegającą, ze szczytu Hanako. Rozważaliśmy dwa punkty w tej grani, jako potencjalne cele, ale jak zobaczyliśmy jak to wygląda na żywo, musieliśmy zrezygnować. Pionowa, gładka ściana, przykryta pierzyną białego śniegu, wylewającą się dziesiątkami nawisów nad potencjalną drogę wejścia... - Pod takim czymś nie będę się wspinał. - stwierdził Kuba. Co do tego byliśmy zgodni. Te szczyty trzeba zostawić dla kogoś innego. Po krótkim odpoczynku i euforycznym porównywaniu mapy i zdjęć od Jamesa, do tego co zastaliśmy w dolinie, ruszyliśmy dalej w górę. Teraz już zaczęliśmy się rozglądać, za jakimś dobrym miejscem na biwak. Po kilku godzinach dotarliśmy w końcu tam, gdzie na początku zakładaliśmy, czyli w miejsce, gdzie Niemcy i Nowozelandczycy zakładali swoje obozy bazowe. Rzeczywiście miejsce okazało się rewelacyjne. Niewielkie czyściutkie jeziorko, potok, mięciutka trawa i wszystko otoczone przez strzeliste, groźne szczyty... Nie mieliśmy wątpliwości. - Zostajemy tu przez następne 2 tygodnie! Wyjścia aklimatyzacyjne Rano potwierdziliśmy z Rimim, kiedy dokładnie ma się po nas zjawić, on z kolei zapewnił nas że na pewno będzie na czas, a na dowód zostawił z nami... muły. Nie było sensu zabierać ich z powrotem do Pelechuco. Tam zostało ich Rimiemu jeszcze kilka, a poza tym prawdopodobieństwo przybycia kolejnych turystów i to jeszcze takich, którzy chcieliby organizować karawanę było tak niewielkie, że nie było sensu męczyć zwierząt. Muły w Boliwii to naprawdę szczęśliwe zwierzęta. Przez większość

14 czasu pasą się spokojnie na górskich łąkach nie niepokojone przez nikogo. Tylko z rzadka ktoś je wykorzystuje do przetransportowania jakiegoś ładunku, za to przez okrągły rok mają opiekę. Arieros pożegnali się w końcu z nami i szybkim krokiem ruszyli z powrotem do Pelechuco. My też nie mieliśmy zamiaru próżnować. Zaczęliśmy się zbierać do naszej pierwszej wycieczki aklimatyzacyjnej. Nie poszło to jednak zbyt szybko i sprawnie. Nie mogliśmy się napatrzeć na otaczające nas góry. Rozpoznawaliśmy Ripa Patę, Paquasca Mukuku, Rumi Mukuku, Couquenzi, Kura Huari i inne szczyty, których fotografie podarowali nam Nowozelandczycy. Z jeszcze większą ciekawością spoglądaliśmy jednak na takie, o których żadnej wzmianki nie było. Daria nie za dobrze się czuła, więc postanowiła zostać, a nasza trójka, uzbrojona w szpej ruszyła wreszcie na północ. Wybraliśmy ten kierunek, bo naszą dolinkę właśnie od północy zamykała widowiskowa, postrzępiona grań schodząca na wschód z jednego z największych masywów w dolinie Huancasayani - Couquenzi. Zachodni wierzchołek tej góry jeszcze przed wyjazdem rozważaliśmy jako jeden z potencjalnych celów wyjazdu i teraz chcieliśmy przeprowadzić wstępny rekonesans. Początkowo droga wiodła po bardzo podmokłej łące. Musieliśmy skakać po kępach traw, żeby nie iść po łydki w wodzie. W końcu zdecydowaliśmy iść prawym stokiem doliny, żeby się od razu nie zmęczyć ciągłym łapaniem równowagi i ekwilibrystycznymi sztuczkami, mającymi nam zapewnić komfort suchych butów. Po małej godzince dotarliśmy na drugie piętro naszej dolinki. W ogóle trzeba tu powiedzieć, że doliny w Apolobambie są zbudowane piętrowo. Nie schodzą stopniowo w dół tylko tworzą płaskie tarasy. Kawałek płaskiego pola i stromy stok, płaskie poletko, stok itd. Jak wspomniałem dotarliśmy na drugie piętro dolinki i znaleźliśmy tam malownicze, szmaragdowe jeziorko. Zrobiliśmy sobie chwilę przerwy usiłując ustalić mniej więcej wysokość otaczających nas szczytów. Zrobiliśmy trochę zdjęć i ruszyliśmy w kierunku grani. Zostawiliśmy za sobą zielony dywan i zaczęliśmy wspinać się po piargu obsuwając się co chwila. Na szczęście różnica wysokości okazała się mniejsza niż się na początku wydawało. Po niecałej godzinie dotarliśmy na przełęcz. Humory mieliśmy rewelacyjne. Samo zadawanie pytań czy ktoś przed nami wszedł tutaj było jak balsam na poobcierane nogi, zadyszkę, ból głowy i inne dolegliwości związane z trekingiem i pokonaniem znacznej różnicy wysokości. Na przełęcz dotarliśmy stosunkowo wcześnie, więc postanowiliśmy jeszcze nie wracać tylko kontynuować marsz. Poszliśmy teraz na wschód wzdłuż grani, żeby dotrzeć do kolejnego grzbietu i wspiąć się na niego. Stamtąd spodziewaliśmy się zobaczyć szczyt, który nazywaliśmy Kocimi Uszami oraz Hucuncuncę, którą też rozważaliśmy jako potencjalny cel ataku. Droga zrobiła się może mniej męcząca, ale za to chyba bardziej nieprzyjemna. Szliśmy na przemian po piargu i dużych płytach skalnych, które od czasu do czasu pod naszym ciężarem zaczynały zjeżdżać w dół, na peruwiańską stronę. Jakoś szczęśliwie udało nam się wejść na przełęcz i zobaczyliśmy kolejną piękną, zawieszoną dolinkę. Podziwialiśmy przede wszystkim szczyt, którego zdjęcie wcześniej przysłał nam James i podpisał nazwą Hucuncunca. Już teraz wiemy, że się pomylił. Zgodnie z mapą Paula Hudsona Hucuncunca to zwornik, a ten piękny szczyt, który sfotografował James był w samym środku całkiem długiej grani. Mniejsza z

15 resztą o nazwę. Ten szczyt, nie dość, że był najwyższy w grani, to jeszcze dumnie obnażył przed nami piękne, długie na kilkaset metrów, dosyć strome żebro. Od tego momentu miałem obsesję na jego punkcie. Bardzo chciałem spróbować go zdobyć... Nadal chcę... Na przełączy czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Był tam ustawiony kopczyk z kamieni. Ewidentnie ktoś tam przed nami był. Czy dawno? Czy to jakaś ekspedycja wspinaczkowa? Czy wszedł na okoliczne wierzchołki? Tego się niestety chyba nie dowiemy. Z przełęczy ruszyliśmy w górę. Chcieliśmy do obozu wrócić grzbietem. Nie uszliśmy nawet stu metrów gdy zatrzymała nas całkiem spora szczelina skalna. Podłoże było bardzo kruche, nie specjalnie dało się założyć bezpieczne stanowisko, poza tym był to nasz pierwszy dzień wspinaczkowy, który z założenia miał nam dać aklimatyzację, więc zdecydowaliśmy, że zawracamy. Chwilę później zobaczyliśmy jeszcze ciekawą skałę. Miała ona kształt głowy kota. Wprawdzie moja przyjaciółka, po obejrzeniu zdjęć nie ma wątpliwości, że to nie kot, tylko żbik, ale jak by nie było skała w kształcie kotowatego zwierzęcia. Przyroda chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać... Droga do obozu przebiegła spokojnie. Wróciliśmy w zasadzie tym samym szlakiem, co podchodziliśmy. Na miejsce dotarliśmy pod wieczór głodni jak wilki. Spacer wyciągnął z nas całą energię, więc po szybkim obiedzie i zdaniu Darii relacji położyliśmy się spać. Następnego dnia zwlekliśmy się nieco później, ale mimo wszystko postanowiliśmy przeprowadzić kolejne wyjście aklimatyzacyjne. Tym razem wybór padł na przełęcz Lusuni. Wybraliśmy właśnie to miejsce ponieważ droga tam powinna być łatwa, bo często korzystają z niej pasterze i przemytnicy. Poza tym z przełęczy powinniśmy zobaczyć Chaupi Orco Norte czyli sześciotysięcznik, który rozważaliśmy jako jeden z potencjalnych celów wspinaczkowych. Zjedliśmy śniadanie i powoli zaczęliśmy się szykować do drogi. Kuba w pewnym momencie zauważył, że nasze muły zniknęły. Zaczęliśmy się rozglądać i w końcu zobaczyliśmy bardzo wysoko, na małej polance kilka poruszających się ospale kształtów. Nasze muły ewidentnie postanowiły zmienić stołówkę, ale dlaczego wybrały małą, nieszczególnie obfitą w trawę polankę, zamiast wielkiej łąki rozciągającej się na kilkunastu hektarach koło naszego obozu, tego nie rozumieliśmy. Jak już opadły emocje związane ze zniknięciem mułów, wróciliśmy do pakowania. Daria i tym razem nie zdecydowała się z nami iść. Podzieliliśmy się więc sprzętem, włożyliśmy do plecaków najpotrzebniejsze rzeczy, założyliśmy buty i ruszyliśmy na zachód. Przeskoczyliśmy przez strumień i zapadając się w podmokłej łące szliśmy w kierunku najwyższych szczytów widocznych w dolinie. Po kilkunastu minutach udało nam się pokonać grzęzawisko i wyszliśmy na łagodny stok, również porośnięty trawą oraz drobnymi białymi i niebieskimi kwiatami. Tutaj już szło się bardzo wygodnie. Dosyć często mijaliśmy odchody alpak i mułów, co wskazywało na fakt, że te zwierzęta są tędy przepędzane. Za jednym z kamieni znaleźliśmy stertę ułożoną z mulich odchodów. Prawdopodobnie pasterze używają ich jako paliwa, żeby się rozgrzać w zimne wieczory podczas przepędzania zwierząt.

16 Po jakimś czasie trafiliśmy na sporą ścieżkę. To był ostateczny dowód na to, że dolina Hancasayani często jest wykorzystywana jako szlak łączący Boliwię i Peru. Ta ścieżka miała nas już doprowadzić do samej przełęczy. Gdy wyszliśmy w teren nieco bardziej surowy, bez kwiatów i trawy, za to z tysiącami kamieni, pojawiły się szynszyle. Uciekały przed nami, przyglądały się. Były ich setki, a wszystkie w złotych, puszystych futerkach, z sympatycznymi pyszczkami. Znów próbowaliśmy je sfotografować i znów nieskutecznie... W takiej atmosferze upłynęła nam droga na przełęcz. Ani się obejrzeliśmy, a już minęliśmy jeziorko, które zgodnie z mapą powinno się znajdować tuż pod przełęczą i pół godziny później dotarliśmy na miejsce. Lusuni, to był doskonały wybór na wypad aklimatyzacyjny. Rzeczywiście zobaczyliśmy Chaupi Orco Norte. Górowało nad okolicą ze stromymi, ośnieżonymi stokami. Właśnie ta śnieżna czapa, na którą aż ciężko było patrzeć, bo raziła w oczy odbitymi promieniami słońca, odstraszyła nas trochę. Kuba bardzo chciał spróbować wspiąć się na tę górę, ale Wojtek i ja doszliśmy do wniosku, że to naprawdę duże wyzwanie, a poza tym za daleko, żeby atakować z naszego obozu. Zakładania bazy wysuniętej chcieliśmy uniknąć, bo przy tylu potencjalnych celach, jakie w tej dolinie na nas czekały szkoda było tracić dwa dni, na pracę tragarzy. Postanowiliśmy więc, że Chaupi Orco Norte, raczej nie tym razem. Przeniesienie wzroku z kierunku południowego na zachodni powodowało kolejny zachwyt. W bocznej grani, po peruwiańskiej stronie królował Nevado Losoccocha. Niezbyt eksponowana grań ciągnąca się od Kura Huari ozdobiona była kilkoma niewielkimi, błyszczącymi się w słońcu lodowcami. Sam szczyt też ginął pod śniegiem. Z przełęczy widać było wyraźnie nawisy na grani. Nagromadzony śniegi i lód wystawał ponad metr nad przepaść. Aż ciarki przechodziły po plecach na myśl co by było, gdyby nieuważny górołaz, nieświadomy niebezpieczeństwa stanął na tej śnieżnej pułapce. Byliśmy tak zaaferowani widokami i rozważaniem potencjalnych celów wspinaczkowych, że nawet się nie zorientowaliśmy, kiedy pozakładaliśmy na siebie puchowe kurtki. Na przełęczy strasznie wiało, chłód był przejmujący, jakoś odruchowo założyliśmy ciepłe ubrania i równie automatycznie schowaliśmy się za niewielkim kopcem kamieni ułożonym na siodle. Przypominał on nieco owo, które można spotkać praktycznie na każdej przełęczy, szczycie czy większym skrzyżowaniu dróg w Mongolii, północnych Chinach i wschodniej Syberii. Teraz siedzieliśmy skuleni i rozgrzewaliśmy się łykiem herbaty z termosu. O dziwo jeszcze była gorąca.to była jedna z najsmaczniejszych herbat jakie piłem... Droga w dół zajęła nam jakieś trzy godziny, czuliśmy się jednak, jakby to wszystko trwało dosłownie chwilę. Jak tylko opuściliśmy przełęcz, wiatr zelżał i teraz delikatnie pieścił policzki. Przed nami rozpościerał się cudowny pejzaż z doliną Huancasayani. Żółto-zielona rzeka traw płynąca przez stalowo szarą nieckę skał, poprzecinana błękitnymi wstążkami strumieni... Można się wpatrywać godzinami. Aż by się chciało być taką alpaką, której całe życie polega na podziwianiu podobnych dolin. Szkoda, że jest ryzyko zostania zjedzonym... Jak wyczerpujący był nasz spacer okazało się dopiero w obozie. Zdołaliśmy jeszcze po powrocie coś zjeść, ale już na umycie się w strumieniu sił zabrakło. Zwłaszcza siły charakteru, żeby się w tej lodowatej wodzie zanurzyć. Ten przykry obowiązek postanowiliśmy odłożyć do rana.

17 Trata Tata Jednym z założeń naszej akcji górskiej było wspinanie co drugi dzień. Oczywiście należało brać pod uwagę warunki pogodowe, ale generalna zasada była taka, że jest dzień wspinania i dzień odpoczynku. Zgodnie z tym założeniem po wyjściach aklimatyzacyjnych czekało nas piękne kilkadziesiąt godzin nic nie robienia. Leżeliśmy na trawce i dla zabicia nudy analizowaliśmy jeszcze raz, dokładnie materiały, które udało nam się zdobyć od wyprawy nowozelandzkiej. Trzeba też było podjąć decyzję co najpierw. Wybór padł na piękny, skalny grzebień po drugiej stronie doliny Huancasayani. Strzeliste stalowo-szare skały, gdzieniegdzie przyozdobione śnieżnymi wzorami, cztery eksponowane wierzchołki, długa, postrzępiona grań... Naprawdę kuszące! Marzyliśmy sobie, że może jak uda nam się zdobyć szczyt, to będziemy mieli prawo, do nazwania go. Jest taki zwyczaj, że jeśli wierzchołek, który zostaje zdobyty po raz pierwszy, nie ma jeszcze żadnej nazwy lokalnej, ani nie był pod jakąś nazwą wspominany w czasopismach geograficznych czy alpinistycznych, to pierwsi zdobywcy mają prawo nadać mu nazwę. Odbywa się to w taki sposób, że po przeprowadzonej akcji górskiej pisze się artykuł do któregoś z ogólnoświatowych czasopism alpinistycznych. Należy w nim przedstawić dowody na zdobycie szczytu i zaproponować własną nazwę. Jeśli się okaże, że szczyt rzeczywiście nie był wcześniej zdobyty, ani wymieniany w czasopismach, to ta nazwa jest publikowana w artykule. Zazwyczaj przyjmuje się ona w środowisku wspinaczkowym i szczyt jest od tej pory tą nazwą określany. Przywilej ten bywa niekiedy nadużywany. Naszym zdaniem było tak również w dolinie Huancasayani, gdzie pośród szczytów, których nazwy są w języku ajmara (Hucuncunca, Ripa Pata, Chaupi Orco, Kura Huari), albo przynajmniej brzmią podobnie do tego języka (np. Pakasqua Mukuku, Rumi Mukuku) znalazł się także szczyt Hermanspitze. Ta co najmniej dziwnie brzmiąca nazwa, to pozostałość po niemieckiej wyprawie z 1998r., której członkowie opisali wejście na ten szczyt w swoim raporcie i właśnie tak go nazwali. My postanowiliśmy, że jeśli uda nam się zdobyć grzebień, to żeby pozostać w fonetycznej konwencji, nazwiemy go Trata Tata... Dosyć wcześnie położyliśmy się spać, żeby rano lepiej się czuć, ale z podekscytowania nie mogliśmy zasnąć. Długo przewracaliśmy się z boku na bok, wychodziliśmy załatwić potrzeby fizjologiczne i liczyliśmy barany zanim w końcu udało się odpłynąć. Nadszedł w końcu tak wyczekiwany przez wszystkich ranek. To właśnie tego dnia mieliśmy zmierzyć się z naszym pierwszym celem. Wstaliśmy sporo przed świtem, ugotowaliśmy wodę na kaszkę, wypiliśmy herbatę, zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy. Tym razem całą czwórką. Dla mnie to wyjście zaczęło się trochę niepokojąco. Wrócił mi kaszel i bardzo utrudniał marsz, ale póki co maszerowaliśmy wszyscy. Zeszliśmy na dno doliny Huancasayani i zaczęliśmy szukać dogodnego miejsca do przekroczenia strumienia. Na szczęście znaleźliśmy spore przewężenie i udało się to zrobić suchą stopą. Później zaczęliśmy podchodzić do niedużej zawieszonej dolinki, bardzo podobnej do tej, w której rozbiliśmy nasz obóz. Gdy już wyszliśmy na wypłaszczenie i zobaczyliśmy łąkę przed nami myśleliśmy, że teraz czeka nas łatwy kawałek do miejsca, z którego chcieliśmy

18 zaatakować najniższą przełęcz wybranego przez nas grzebienia. Nic bardziej mylnego. Zamiast lodu i przymrożonej trawy weszliśmy w sam środek torfowiska. Szczerze mówiąc do tego momentu czytałem tylko coś na temat torfowisk, ale nigdy, żadnego nie widziałem. Teraz miałem okazję poznać je z najgorszej strony. Szedłem pierwszy. Wytężałem wzrok w szarówce poranka, żeby dojrzeć dogodne miejsce do przeprawienia się przez torf. Niestety brak doświadczenia w poruszaniu się w podobnym terenie bardzo się mścił. Torfowisko wyglądało dla mnie tak, jak łąka. Szeroko rozciągające się kępy traw i miękka ziemia, wszystko poszarzałe w przedświcie. Zmysły zawodziły. Trzeba było stawiać kroki i mieć nadzieję, że się człowiek nie zapadnie. Mnie szczęścia brakowało, a może zbywało na wadze... Tak czy inaczej w pewnym momencie znalazłem się po uda w grząskim, a zarazem (o dziwo) suchym gruncie. Wyrzuciłem tułów do przodu, rozłożyłem szeroko ręce, żeby się nie zapaść bardziej i już naprawdę nie lada wystraszony zacząłem wyciągać uwięzione nogi. Wojtek szedł w moim kierunku podpierając się kijkami gdy nagle jeden z nich utknął w podłożu. Wojtek zaczął go szarpać, ale doprowadziło to tylko do tego, że dolna część teleskopowego kijka została gdzieś w torfie. Chłopcy zapytali czy sobie dam jakoś radę sam i gdy potwierdziłem zaczęli rozkopywać czekanem miejsce, gdzie zguba Wojtka była widziana po raz ostatni. W tym czasie Daria dołączyła do reszty ekipy i stała teraz zmarznięta, zmęczona i lekko wystraszona. Po kilku minutach miotania się i czołgania udało mi się uwolnić nogi. Teraz poruszałem się na kolanach, a i tak się zapadałem. Chłopakom w końcu udało się odnaleźć fragment kijka i cała trójka ruszyła dalej omijając miejsce, w którym ja tak się nawalczyłem. Trochę na klęczkach, trochę się czołgając, jakoś szczęśliwie dotarłem do zbocza, po którym mieliśmy wchodzić na przełęcz. Usiadłem i czekałem popijając herbatę z termosu, aż reszta drużyny ominie torfowisko i dołączy do mnie. Dopóki się przemieszczałem to przez ruch i emocje nie czułem chłodu. Teraz trząsłem się z zimna mimo puchowej kurtki, którą miałem na sobie. Świt był już blisko, a bezchmurne niebo ozdobione jeszcze niedobitkami gwiazd dawało nadzieję na temperaturową poprawę, ale póki co było potwornie zimno. Czas strasznie się dłużył. Niby czekałem tylko kilka minut, ale ściskając kubek z herbatą przez grube rękawy kurtki i wpatrując się w ziemię miałem wrażenie że minęło kilka godzin zanim Wojtek oznajmił mi: - Chwilę odpoczniemy i ruszamy. To zabrzmiało jak wyrok. Jeszcze jedno trochę to stanowczo za dużo. Założyłem plecak i powoli ruszyłem do góry. Kaszel znów zaczął dokuczać, ale jeszcze na razie czułem się silny. Nie szedłem szybko, nie chciałem za bardzo oddalać się od reszty, żeby znów nie musieć długo czekać, a poza tym chciałem podnieść swoją temperaturę do takiego stopnia, żeby się bardzo nie spocić. Pół godziny później wyprzedził mnie Wojtek i już teraz szliśmy we dwóch do samej przełęczy. Droga była dosyć stroma, ale dało się normalnie iść. Nie było piargu, nic się spod stóp nie obsuwało, nie było na co narzekać. Kuba z Darią szli trochę wolniej, ale też w miarę równo i rytmicznie. Wszystko wyglądało dość optymistycznie. Było wcześnie. Właśnie witał nas świt, a my już byliśmy w grani... Przełęcz była szeroka i widać że z jakichś powodów czasem odwiedzana, znaleźliśmy tam bowiem pozostałości murku zbudowanego z kamieni prawdopodobnie przez pasterzy.

19 Widok był fantastyczny! Na wschodzie zza odległych grzbietów wynurzało się pomarańczowe słońce. Brunatno-szare ściany zwieńczone śnieżną czapą mieniły się w świetle poranka. Nawisy na najbardziej stromej grani schodzącej na wschód wyglądały jeszcze groźniej, ale i bardziej dostojnie. Właściwie, jak stąd byśmy zawrócili, to i tak chyba każdy byłby zadowolony. Jednak były siły, była pogoda, był czas, był sprzęt, był zgrany zespół, były zapasy wody, były batoniki i nie było ani jednego powodu, żeby tą przygodę już przerywać. Po krótkiej sesji zdjęciowej ruszyliśmy w górę. Ból głowy nie dokuczał, wydolność była dobra, procentowały wyjścia aklimatyzacyjne. Zaczęła się rysować różnica sił pomiędzy Darią a resztą zespołu. Jedyna kobieta i jedyna osoba, która zrezygnowała z wyjść aklimatyzacyjnych zaczęła wyraźnie słabnąć. Mąż wprawdzie pomagał jak mógł, ale dla Darii nasz spacer przestał być już przyjemnością. Gdy minęliśmy pierwszy przedwierzchołek i zeszliśmy na przełączkę Daria zdecydowała się zawrócić. Kuba upierał się, że zejdzie z nią, ale kobieta jest z natury bardziej uparta. Daria zeszła z przełęczy w kierunku nieszczęsnego torfowiska, a nasza trójka ruszyła dalej wzdłuż grani. Na razie nie było żadnych trudności wspinaczkowych, szliśmy po prostu do góry, bez zakładania butów wspinaczkowych. Jedyne co nas niepokoiło, to fakt, że skała była strasznie krucha. Co chwila spod stóp odrywały się jakieś odłamki i odbijając się spadały w przepaść. Po godzinie dotarliśmy do pierwszych trudności technicznych, a może bardziej psychologicznych. Potężny blok skalny, którym szliśmy był pęknięty. Trzeba było przeskoczyć kilkudziesięciocentymetrową szczelinę skalną. Po kilku minutach zastanawiania odważyliśmy się i po kolei pokonaliśmy uskok na dobry początek. Kolejne przeszkody miały okazać się trudniejsze. Weszliśmy na pierwszy, najniższy wierzchołek w grani i tu... Niespodzianka! Znaleźliśmy małą chorągiewkę, która ewidentnie wskazywała, że nie jesteśmy na tym wierzchołku pierwsi. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy dalej. Doszliśmy do szerokiej szczeliny, o której przeskakiwaniu nie mogło być nawet mowy. Na szczęście nie była ona bardzo głęboka, więc postanowiliśmy zjechać na jej dno i wspiąć się na przeciwległą ścianę. Zostawiliśmy dwie stare taśmy Wojtka, założyliśmy zjazd i zaczęliśmy się opuszczać. Zjazd nie był trudny, ale wspinać się na tą skałę z powrotem raczej byśmy nie chcieli. Gdy już wszyscy byliśmy na dole Wojtek zapytał: - No to co? Prowadzisz? - Prowadzę. - odparłem dość niefortunnie. Wyciąg wydawał się dosyć łatwy. Widać było system półek, na których potencjalnie dało się odpocząć, było kilka wystających skał, na których powinno dać się założyć przeloty. - Coś akurat na początek. - pomyślałem. Założyłem uprząż, zawiązałem linę, założyłem plecak, buty wspinaczkowe i ruszyłem. Już na początku coś mi nie pasowało. Wejście w drogę nietrywialne. Trzeba było odważnie, pewnie zacząć. Jak mawia moja instruktorka od wspinaczki Jaki początek, taka cała droga. Zacząłem więc. Podszedłem kilka metrów do góry i chciałem założyć przelot, na sporej wystającej skale. Niestety, gdy tylko się jej złapałem, to została mi w ręku. Zacząłem trochę nerwowo szukać jakiegoś alternatywnego miejsca do założenia punktu asekuracyjnego. Nogi zaczynały się powoli trząść z nerwów. Bałem się, żeby kruchy stopień nie wyjechał mi spod nogi. Stałem pewnie, ale w tej skale wszystko

20 było możliwe. Znalazłem jakąś nie za dużą ryskę gdzieś na wysokości biodra, założyłem tam kostkę. Wiedziałem, że jeśli odpadnę od skały, to wyrwę ten punkt, ale jakoś tak psychicznie było łatwiej. Przynajmniej dawałem sobie szansę w razie odpadnięcia. Złapałem rękoma półkę skalną która była nade mną. Chwyt był słaby, skała lekko śliska. Po omacku szukałem rękoma czegoś lepszego. Niestety półka była jakieś pół metra powyżej mojej głowy, więc nie widziałem jej rzeźby. Po kilku minutach zdecydowałem się wyjść wyżej. Z całych sił ścisnąłem rękoma skałę i powoli zacząłem dostawiać nogi na upatrzone wcześniej stopnie. Robiłem to bardzo ostrożnie, żeby coś się znowu nie ukruszyło. Wyszedłem na półkę. Znów szukałem miejsca, gdzie można by założyć punkt. Znalazłem ryskę. Znajdowała się ze dwa metry w bok od linii drogi, którą chciałem iść, ale przynajmniej wyglądała solidnie. Kostka ładnie usiadła w rysie. Ten punkt już by raczej wytrzymał mój ewentualny upadek. Poczułem się trochę lepiej. Znów stałem kilka minut zatopiony w myślach. Znów nie miałem odwagi ruszyć z tej swojej bezpiecznej przystani. Wojtek i Kuba cierpliwie stali na dole, asekurowali i nie poganiali. Byłem im bardzo wdzięczny. W kryzysowych momentach podpowiadali mi gdzie szukać chwytów, stopni i miejsc na punkt. Trzeba było iść dalej. Wyszedłem na kolejną półkę. Ta była na wysokości piersi więc było łatwiej. Znów uznałem, że dobrze byłoby założyć przelot. Znów nie było gdzie. Znalazłem wystający kawałek skały. Widziałem, że jest słaby, ale lepszy rydz niż nic. Założyłem pętlę, wpiąłem ekspres, wpiąłem linę i znów zacząłem się modlić żeby nie odpaść. Teraz krócej się koncentrowałem. Wejście w następny fragment drogi było wymagające, ale dalej droga wyglądała łatwiej. Tym razem nie było to złudzenie, po bardzo czujnym początku wykonałem kilka pewnych ruchów i byłem na ostatniej półce. Tu już nie było w ogóle gdzie założyć punktu, więc z tego zrezygnowałem. Na dużą półkę skalną, na której chciałem założyć stanowisko, też nie było łatwo wyjść. Półka była powyżej głowy, stopnie bardzo małe, a chwytu żadnego. Jak zarzuciłem ręce na półkę i próbowałem podchodzić, to strasznie się ślizgałem, a poza tym, bardzo nieprecyzyjnie stawiałem nogi. - Nie tak Marcin! - pomyślałem. - Co by Ela powiedziała, jakby zobaczyła coś takiego? W końcu zdecydowałem się przytrzymać dużego głazu, leżącego na skraju półki. Bałem się, żeby go sobie na głowę nie ściągnąć, ale tylko lekko się go przytrzymywałem i podchodziłem na nogach. - Ela byłaby dumna! Wyszedłem w końcu na półkę. Na jednej z bocznych ścian założyłem punkt z tricam a. Ten był już bardzo pewny. Wytrzymałby na 100%. Wszedłem wgłąb, usiadłem wygodnie, założyłem stanowisko, założyłem autoasekurację i poczułem, że schodzi ze mnie olbrzymi stres. - Mam auto! - krzyknąłem. - Idę! - usłyszałem kilka sekund później. Zacząłem wybierać linę, ale jakoś wolno to szło. W sumie to byłem nawet zadowolony, bo to znaczyło, że nie ja spanikowałem, tylko że droga była wymagająca. Wojtek wyłonił się zza uskoku po kilkunastu minutach. Wszedł na moją półkę, usiadł, założył auto i łapiąc oddech wydusił z siebie. - Gratulacje. Ładna droga. Z dołu wyglądało łatwiej. - Z tych punktów to może ze dwa by wytrzymały. - dodał chwile później.

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r.

Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej r r. Dzień I r. Z wizytą u Lary koleżanki z wymiany międzyszkolnej 29.01.2017r. - 04.02.2017r. Dzień I - 29.01.2017r. O północy przyjechałam do Berlina. Stamtąd FlixBusem pojechałam do Hannoveru. Tam już czekała na mnie

Bardziej szczegółowo

Wycieczka do Karpacza

Wycieczka do Karpacza Dnia 9 maja uczniowie klas IV VI wyjechali na trzydniową wycieczkę do Karpacza. Opiekowały się nimi p. Lidka Wojciechowska, p. Ksenia Jańska, p. Dominika Małolepsza oraz p. Lidka Mucha, mama Julki i Fabiana.

Bardziej szczegółowo

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1)

FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1) FILM - W INFORMACJI TURYSTYCZNEJ (A2 / B1) Turysta: Dzień dobry! Kobieta: Dzień dobry panu. Słucham? Turysta: Jestem pierwszy raz w Krakowie i nie mam noclegu. Czy mogłaby mi Pani polecić jakiś hotel?

Bardziej szczegółowo

ZIMA BEZDROŻA LAPONII

ZIMA BEZDROŻA LAPONII ZIMA 2017-2018 BEZDROŻA LAPONII NIEPOWTARZALNA KRAINA Niewiele jest w Europie miejsc tak dziewiczych jak te, gdzie sroga natura pozwoliła mieszkańcom zachować ich tradycyjny sposób życia. Mało kto wie,

Bardziej szczegółowo

Sokolica najbardziej znany szczyt i drzewo w Polsce

Sokolica najbardziej znany szczyt i drzewo w Polsce Sokolica najbardziej znany szczyt i drzewo w Polsce Chyba nie ma nikogo, kto by nie słyszał o Sokolicy czy nie widział zdjęcia rosnącej tam Sosny Reliktowej. W tym wpisie zabiorę Was na kolejny Pieniński

Bardziej szczegółowo

Friedrichshafen 2014. Wjazd pełen miłych niespodzianek

Friedrichshafen 2014. Wjazd pełen miłych niespodzianek Friedrichshafen 2014 Wjazd pełen miłych niespodzianek Do piątku wieczora nie wiedziałem jeszcze czy pojadę, ale udało mi się wrócić na firmę, więc po powrocie do domu szybkie pakowanie i rano o 6.15 wyjazd.

Bardziej szczegółowo

W latach miejscowość była siedzibą gminy Tatrzańskiej.

W latach miejscowość była siedzibą gminy Tatrzańskiej. Zakopane miasto i gmina w województwie małopolskim, siedziba powiatu tatrzańskiego. Według danych z 31 grudnia 2009 r. miasto miało 26 737 mieszkańców i było drugim co do wielkości po Nowym Targu miastem

Bardziej szczegółowo

Ekspresowo na Mazury? Tak, ale tylko z GigaBusem!

Ekspresowo na Mazury? Tak, ale tylko z GigaBusem! Ekspresowo na Mazury? Tak, ale tylko z GigaBusem! Jako, że ostatnio mam przyjemność służbowo jeździć na Mazury, to bardzo ucieszyłem się z powstania połączenia ekspresowego na trasie z Warszawy do Giżycka.

Bardziej szczegółowo

ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA

ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA ERASMUS COVILHA, PORTUGALIA UNIVERSIDADE DA BEIRA INTERIOR SEMESTR ZIMOWY 2014/2015 JOANNA ADAMSKA WSTĘP Cześć! Mam na imię Asia. Miałam przyjemność wziąć udział w programie Erasmus. Spędziłam 6 cudownych

Bardziej szczegółowo

WYJAZD DO TURCJI W RAMACH PROJEKTU COMENIUS EURO VILLAGES

WYJAZD DO TURCJI W RAMACH PROJEKTU COMENIUS EURO VILLAGES WYJAZD DO TURCJI W RAMACH PROJEKTU COMENIUS EURO VILLAGES PONIEDZIAŁEK, 13.05 Wczesnym porankiem nasz grupa składająca się z czterech uczniów klasy trzeciej i dwóch opiekunów udała się na lotnisko w Balicach,

Bardziej szczegółowo

W Beskidzie Sądeckim

W Beskidzie Sądeckim W Beskidzie Sądeckim z naszą klasą 2d spędziliśmy najciekawsze chwile w tym roku szkolnym. Wyruszyliśmy pociągiem z Białegostoku o 5.08 (bardzo rano), ale w doskonałych humorach. Pod opieką p. Joanny Gaweł

Bardziej szczegółowo

Źródło: Wygenerowano: Środa, 28 grudnia 2016, 12:36

Źródło:  Wygenerowano: Środa, 28 grudnia 2016, 12:36 POLICJA.PL Źródło: http://www.policja.pl/pol/aktualnosci/127822,zdobyli-tatry-zachodnie-2248-m-npm.html Wygenerowano: Środa, 28 grudnia 2016, 12:36 Strona znajduje się w archiwum. ZDOBYLI TATRY ZACHODNIE

Bardziej szczegółowo

I się zaczęło! Mapka "Dusiołka Górskiego" 19 Maja 2012 oraz zdjęcie grupowe uczestników.

I się zaczęło! Mapka Dusiołka Górskiego 19 Maja 2012 oraz zdjęcie grupowe uczestników. I się zaczęło! Dnia 19-05-2012 roku o godzinie 8:00 po odprawie wystartowali zawodnicy na Dusiołka Górskiego (po raz trzeci) na trasę liczącą 38 km z bazy czyli z Zajazdu w Wiśniowej. Punktów kontrolnych

Bardziej szczegółowo

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM

KATARZYNA POPICIU WYDAWNICTWO WAM KATARZYNA ŻYCIEBOSOWSKA POPICIU WYDAWNICTWO WAM Zamiast wstępu Za każdym razem, kiedy zaczynasz pić, czuję się oszukana i porzucona. Na początku Twoich ciągów alkoholowych jestem na Ciebie wściekła o to,

Bardziej szczegółowo

TOUBKAL. Treking w Atlasie Wysokim z wejściem na szczyt Toubkal (4167 m n.p.m)

TOUBKAL. Treking w Atlasie Wysokim z wejściem na szczyt Toubkal (4167 m n.p.m) TOUBKAL Treking w Atlasie Wysokim z wejściem na szczyt Toubkal (4167 m n.p.m) INFORMACJE OGÓLNE Góry Atlas najwyższe góry Afryki Północnej ciągną się od Tunezji, przez Algierię aż po dalekie południe Maroka.

Bardziej szczegółowo

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości

Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości Przygody Jacka- Część 1 Sen o przyszłości Rozdział 1 Park Cześć, jestem Jacek. Wczoraj przeprowadziłem się do Londynu. Jeszcze nie znam okolicy, więc z rodzicami Magdą i Radosławem postanowiliśmy wybrać

Bardziej szczegółowo

Podróże małe i duże. Wyjazd: 9 sierpnia ( niedziela), spod Ośrodka Kultury w Wiśniowej o godz. 5.30. Powrót ok.22-23.00.

Podróże małe i duże. Wyjazd: 9 sierpnia ( niedziela), spod Ośrodka Kultury w Wiśniowej o godz. 5.30. Powrót ok.22-23.00. Tatry Słowackie po raz drugi czemu nie? Podróże małe i duże Tym razem z bagażem cennych doświadczeo ruszamy na Stary Smokovec, by stamtąd zacząd wędrówkę po wysokogórskich malowniczych szlakach i dotrzed

Bardziej szczegółowo

południowa ściana - relacja

południowa ściana - relacja PODZIĘKOWANIA południowa ściana - relacja Jak Państwo wiecie, po przylocie do Limy udaliśmy się 400 kilometrów dalej do Huaraz. Na miejscu zajęliśmy się logistyką organizacji akcji górskiej. Miejscowe

Bardziej szczegółowo

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik!

30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik! 30-dniowe #FajneWyzwanie Naucz się prowadzić Dziennik! Witaj w trzydziestodniowym wyzwaniu: Naucz się prowadzić dziennik! Wydrukuj sobie cały arkusz, skrupulatnie każdego dnia uzupełniaj go i wykonuj zadania

Bardziej szczegółowo

Roraima zaginiony świat.

Roraima zaginiony świat. Roraima zaginiony świat. Wyobraź sobie miejsce istny biegun w twoim życiu i tą satysfakcję gdy go zdobywasz. Dlaczego powinieneś tam być? Góra Roraima powstała 3,5 miliona lat temu podczas rozbicia kontynentu

Bardziej szczegółowo

Słowacki Raj Dzień 1 i 2

Słowacki Raj Dzień 1 i 2 Słowacki Raj 2013 Dzień 1 i 2 Kolejny wyjazd w rejon Słowackiego Raju traktowaliśmy dość poważnie. Poważnie mam na myśli przygotowania logistyczne łącznie z noclegiem i planowaniem tras. Na miejsce noclegu

Bardziej szczegółowo

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK

BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK BĄDŹ SOBĄ, SZUKAJ WŁASNEJ DROGI - JANUSZ KORCZAK Opracowała Gimnazjum nr 2 im. Ireny Sendlerowej w Otwocku Strona 1 Młodzież XXI wieku problemy stare, czy nowe, a może stare po nowemu? Co jest największym

Bardziej szczegółowo

Pan Toti i urodzinowa wycieczka

Pan Toti i urodzinowa wycieczka Aneta Hyla Pan Toti i urodzinowa wycieczka Biblioteka szkolna 2014/15 Aneta Hyla Pan Toti i urodzinowa wycieczka Biblioteka szkolna 2014/15 P ewnego dnia, gdy Pan Toti wszedł do swojego domku, wydarzyła

Bardziej szczegółowo

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1

WARSZTATY pociag j do jezyka j. dzień 1 WARSZTATY pociag j do jezyka j dzień 1 POCIĄG DO JĘZYKA - dzień 1 MOTYWACJA Z SERCA Ach, o ile łatwiejsze byłoby życie, gdybyśmy dysponowali niekończącym się źródłem motywacji do działania. W nauce języków

Bardziej szczegółowo

Kolejny udany, rodzinny przeszczep w Klinice przy ulicy Grunwaldzkiej w Poznaniu. Mama męża oddała nerkę swojej synowej.

Kolejny udany, rodzinny przeszczep w Klinice przy ulicy Grunwaldzkiej w Poznaniu. Mama męża oddała nerkę swojej synowej. Kolejny udany, rodzinny przeszczep w Klinice przy ulicy Grunwaldzkiej w Poznaniu. Mama męża oddała nerkę swojej synowej. 34-letnia Emilia Zielińska w dniu 11 kwietnia 2014 otrzymała nowe życie - nerkę

Bardziej szczegółowo

Czy na pewno jesteś szczęśliwy?

Czy na pewno jesteś szczęśliwy? Czy na pewno jesteś szczęśliwy? Mam na imię Kacper i mam 40 lat. Kiedy byłem małym chłopcem nigdy nie marzyłem o dalekich podróżach. Nie fascynował mnie daleki świat i nie chciałem podróżować. Dobrze się

Bardziej szczegółowo

Alpejskie przełęcze. Wyprawa motocyklowa przez Austrię, Włochy, Szwajcarię Biuro podróży Papagayo. 2014 ALPEJSKIE PRZEŁĘCZE

Alpejskie przełęcze. Wyprawa motocyklowa przez Austrię, Włochy, Szwajcarię Biuro podróży Papagayo. 2014 ALPEJSKIE PRZEŁĘCZE Alpejskie przełęcze Wyprawa motocyklowa przez Austrię, Włochy, Szwajcarię Biuro podróży Papagayo. 2014 $1 Najsłynniejsze alpejskie przełęcze na motocyklu Grossglocker - Passo Falzarego - Passo di Stelvio

Bardziej szczegółowo

Cienków Niżny, ujście Białej Wisełki i Wylęgarnia Przemysław Borys, 22.08.15, 9:30-13:30

Cienków Niżny, ujście Białej Wisełki i Wylęgarnia Przemysław Borys, 22.08.15, 9:30-13:30 Cienków Niżny, ujście Białej Wisełki i Wylęgarnia Przemysław Borys, 22.08.15, 9:30-13:30 Ilustracja 1: Wycieczkę zaczynamy po zjechaniu na Czarne (jak nad zalew). Jeszcze przed Wylęgarnią, trochę za wodospadem

Bardziej szczegółowo

Sprawozdania z wycieczki po Szlaku Piastowskim

Sprawozdania z wycieczki po Szlaku Piastowskim Wycieczka z cyklu: Szlak Piastowski W dniach 29 i 30 maja klasy 3a i 3b pojechały ze swoimi wychowawcami p. I. Wiącek i p. G. Ćwikła na wycieczkę, której trasa i nazwa wiążą się z dynastią Piastów: od

Bardziej szczegółowo

Moja przygoda w CzechachKarolina. Zaleńska

Moja przygoda w CzechachKarolina. Zaleńska Moja przygoda w CzechachKarolina Zaleńska Dzień I Wstałam o 7:00. Autobus miał wyjechać o 9:30 z Krakowa do Katowic. Po drodze na dworzec były straszne korki, ale zdążyłam. W czasie drogi bawiliśmy się

Bardziej szczegółowo

Spotkanie z Jaśkiem Melą

Spotkanie z Jaśkiem Melą Spotkanie z Jaśkiem Melą 20 października odwiedził nas Jasiek Mela najmłodszy zdobywca dwóch biegunów. Jednocześnie pierwszy niepełnosprawny, który dokonał tego wyczynu. Jasiek opowiedział o swoim wypadku

Bardziej szczegółowo

Pod hiszpańskim niebem

Pod hiszpańskim niebem Pod hiszpańskim niebem 7 dni z Erasmusem ciężko jest z całego pobytu na stypendium opisać tylko siedem dni moja erasmusowa przygoda trwała ich dokładnie sto dziewięćdziesiąt sześć i każdy z tych dni był

Bardziej szczegółowo

Relacja z pobytu na Majorce

Relacja z pobytu na Majorce Relacja z pobytu na Majorce Nasza podróż zaczęła się 27 lipca w Krakowie, skąd wyjechałyśmy na zagraniczne praktyki. Lot by pełen wrażeń i po około 3 godz. byłyśmy na miejscu, czyli w miejscowości Palma

Bardziej szczegółowo

Jak wytresować swojego psa? Częs ć 7. Zostawanie na miejscu

Jak wytresować swojego psa? Częs ć 7. Zostawanie na miejscu Jak wytresować swojego psa? Częs ć 7 Zostawanie na miejscu Zostawanie na miejscu Zostawanie na miejscu jest jedną z przydatniejszych komend, którą powinien opanować nasz pies. Pomaga zarówno podczas treningów

Bardziej szczegółowo

Poniżej znajdziemy podsumowanie najważniejszych kwestii

Poniżej znajdziemy podsumowanie najważniejszych kwestii Poniżej znajdziemy podsumowanie najważniejszych kwestii poruszanych w całej książce. Zrobiono to w formie listy praw i zasad dotyczących kotów i kocich zachowań. Poniższy spis warto sobie wydrukować i

Bardziej szczegółowo

Joanna Charms. Domek Niespodzianka

Joanna Charms. Domek Niespodzianka Joanna Charms Domek Niespodzianka Pomysł na lato Była sobie panna Lilianna. Tak, w każdym razie, zwracała się do niej ciotka Małgorzata. - Dzień dobry, Panno Lilianno. Czy ma Panna ochotę na rogalika z

Bardziej szczegółowo

Baza w Nangmah Valley, 4300 m n.p.m.

Baza w Nangmah Valley, 4300 m n.p.m. Pakistan, Islamabad Skardu Kande wyjazd z Polski: 1 lipca 2010 powrót do Polski: 6 sierpnia 2010 Uczestnicy: Łukasz Depta, Andrzej Głuszek, Piotr Sztaba Dofinansowanie na osobę: 5333,33 PLN Cel wyjazdu:

Bardziej szczegółowo

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń

WYCIECZKA DO ZOO. 1. Tata 2. Mama 3. Witek 4. Jacek 5. Zosia 6. Azor 7. Słoń WYCIECZKA DO ZOO 1 Tata 2 Mama 3 Witek 4 Jacek 5 Zosia 6 Azor 7 Słoń Uczestnicy zabawy siadają na krzesłach (krzesła należy ułożyć jak na rysunku powyżej) Prowadzący zabawę ma za zadanie czytać tekst a

Bardziej szczegółowo

Karkonosze maj 2014 Dzień 1 Dzień 2

Karkonosze maj 2014 Dzień 1 Dzień 2 Karkonosze maj 2014 Dzień 1 30 kwietnia 2014 rok to dzień wyjazdu na weekend majowy. Wyruszamy około 14.30 aby wieczorem dojechać do Karpacza, gdzie na ulicy Dolnej mamy swoją kwaterę. Po wypakowaniu rzeczy

Bardziej szczegółowo

Witajcie dzieci! Powodzenia! Czekam na Was na końcu trasy!

Witajcie dzieci! Powodzenia! Czekam na Was na końcu trasy! Witajcie dzieci! To ja Kolorowy Potwór! Przez te kilka dni zdążyliście mnie już poznać. Na zakończenie naszych zajęć dotyczących emocji przygotowałem dla Was zabawę, podczas której sprawdzicie ile udało

Bardziej szczegółowo

W dniach maja 2012 odbył się wyjazd rowerzystów z Zielonej Góry do Zittau.

W dniach maja 2012 odbył się wyjazd rowerzystów z Zielonej Góry do Zittau. W dniach 16-20 maja 2012 odbył się wyjazd rowerzystów z Zielonej Góry do Zittau. Wzięło w nim udział 15 osób, w tym organizatorzy: pracownicy Centrum Informacji Turystycznej, grupa młodzieży wraz z opiekunami

Bardziej szczegółowo

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994

Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994 Na skraju nocy & Jarosław Bloch Rok udostępnienia: 1994 NA SKRAJU NOCY Moje obrazy Na skraju nocy widziane oczyma dziecka Na skraju nocy życie wygląda inaczej Na moich obrazach...w nocy Życie w oczach

Bardziej szczegółowo

Karpacz zimą Co można robić zimą w Karpaczu z dziećmi? jeździć na sankach, nartach i na desce

Karpacz zimą Co można robić zimą w Karpaczu z dziećmi? jeździć na sankach, nartach i na desce Karpacz zimą W przerwie świątecznej miałam okazję wyjechać na kilka dni do Karpacza. Karpacz to niewielkie miasteczko położone w Sudetach Zachodnich, w paśmie Karkonoszy, u stóp góry Śnieżki mającej wysokość

Bardziej szczegółowo

Gra planszowa dla 2 5 graczy w wieku powyżej 4 lat

Gra planszowa dla 2 5 graczy w wieku powyżej 4 lat ZAWARTOŚĆ PUDEŁKA: 1 plansza 1 dwunastościenna kostka 36 kartoników ze zdjęciami potwora Nessie 1 woreczek 12 figurek fotografów (3 żółte, 3 czerwone, 2 niebieskie, 2 czarne i 2 zielone) 1 figurka potwora

Bardziej szczegółowo

Autor: Małgorzata Osica

Autor: Małgorzata Osica projekt "Staże zagraniczne dla uczniów i absolwentów szkół zawodowych oraz szkolenia kadry kształcenia zawodowego Program Operacyjny Wiedza Edukacja Rozwój współfinansowany z Europejskiego Funduszu Społecznego

Bardziej szczegółowo

,,Opowieści ze szlaku. Kacper Werla

,,Opowieści ze szlaku. Kacper Werla ,,Opowieści ze szlaku Kacper Werla Postanowione. Jedziemy z mamą na trzydniową wycieczkę w Karkonosze! Naszą wędrówkę rozpoczynamy w Szklarskiej Porębie. Idziemy czerwonym szlakiem, mijając Wodospad Kamieńczyka

Bardziej szczegółowo

Strona 1 z 7

Strona 1 z 7 1 z 7 www.fitnessmozgu.pl WSTĘP Czy zdarza Ci się, że kiedy spotykasz na swojej drodze nową wiedzę która Cię zaciekawi na początku masz duży entuzjazm ale kiedy Wchodzisz głębiej okazuje się, że z różnych

Bardziej szczegółowo

Sprawozdanie z wyjazdu Sichuan, China 2014

Sprawozdanie z wyjazdu Sichuan, China 2014 Polski Związek Alpinizmu Komisja Wspinaczki Wysokogórskiej Sprawozdanie z wyjazdu Sichuan, China 2014 Termin wyjazdu: 03/10/2014 23/10/2014 Skład: Aleksandra Przybysz David Hood (New Zealand) Dofinansowanie:

Bardziej szczegółowo

Sprawozdanie z praktyk

Sprawozdanie z praktyk Sprawozdanie z praktyk L O N D Y N, 1 0-2 3. 0 4. 2 0 1 6 K ATA R Z Y N A W O Ź N I A K I I T O T Sprawozdanie z 2-tygodniowych praktyk, odbytych 10-23.04.2016r. w Londynie w ramach projektu Doświadczenie

Bardziej szczegółowo

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat

BURSZTYNOWY SEN. ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat BURSZTYNOWY SEN ALEKSANDRA ADAMCZYK, 12 lat Jestem bursztynnikiem. Myślę, że dobrym bursztynnikiem. Mieszkam w Gdańsku, niestety, niewiele osób mnie docenia. Jednak jestem znany z moich dziwnych snów.

Bardziej szczegółowo

! Alesund 2

! Alesund 2 1 ! Alesund 2 1 Dzień 1 Naszą podróż rozpoczynamy w Gdańsku. Z tutejszego lotniska udamy się samolotem Airbus A320 do norweskiego Alesund.Po wylądowniu i odebraniu naszych samochodów, pakujemy bagaże i

Bardziej szczegółowo

Copyright 2015 Monika Górska

Copyright 2015 Monika Górska 1 To jest moje ukochane narzędzie, którym posługuję się na co dzień w Fabryce Opowieści, kiedy pomagam swoim klientom - przede wszystkim przedsiębiorcom, właścicielom firm, ekspertom i trenerom - w taki

Bardziej szczegółowo

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz

VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz VIII Międzyświetlicowy Konkurs Literacki Mały Pisarz 19 grudnia 2017 r. odbyło się podsumowanie VIII edycji konkursu literackiego Mały Pisarz w SP nr 11 w Kielcach. Wzięły w nim udział dwie uczennice naszej

Bardziej szczegółowo

ŻYCIE BEZ PASJI JEST NIEWYBACZALNE

ŻYCIE BEZ PASJI JEST NIEWYBACZALNE 1 ŻYCIE BEZ PASJI JEST NIEWYBACZALNE 2 Padał deszcz. Mówią, że podczas deszczu dzieci się nudzą. Nie oni. Ukradkiem wzięli rowery i postanowili pojechać przed siebie: -myślisz, że babcia nas widziała?

Bardziej szczegółowo

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu

Irena Sidor-Rangełow. Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu Irena Sidor-Rangełow Mnożenie i dzielenie do 100: Tabliczka mnożenia w jednym palcu Copyright by Irena Sidor-Rangełowa Projekt okładki Slavcho Rangelov ISBN 978-83-935157-1-4 Wszelkie prawa zastrzeżone.

Bardziej szczegółowo

Jakieś 12 godzin później dotarliśmy do miasta Darwin w Australii. Zostaliśmy tam 2 dni, dlatego że byliśmy zmęczeni i potrzebowaliśmy odpoczynku.

Jakieś 12 godzin później dotarliśmy do miasta Darwin w Australii. Zostaliśmy tam 2 dni, dlatego że byliśmy zmęczeni i potrzebowaliśmy odpoczynku. Dnia 24 września 1984 roku postanowiłam wyruszyć w podróż. Ustaliłam z moją załogą, że przyjmiemy nowego majtka do sprzątania pokładu. Po 2 dniach zgłosił się do nas pewien chłopak. Miał 14 lat. Nie przedstawił

Bardziej szczegółowo

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze.

Dzięki ćwiczeniom z panią Suzuki w szkole Hagukumi oraz z moją mamą nauczyłem się komunikować za pomocą pisma. Teraz umiem nawet pisać na komputerze. Przedmowa Kiedy byłem mały, nawet nie wiedziałem, że jestem dzieckiem specjalnej troski. Jak się o tym dowiedziałem? Ludzie powiedzieli mi, że jestem inny niż wszyscy i że to jest problem. To była prawda.

Bardziej szczegółowo

Wymiana uczniów w ramach projektu unijnego COMENIUS Część 2 wyjazd do Finlandii

Wymiana uczniów w ramach projektu unijnego COMENIUS Część 2 wyjazd do Finlandii Wymiana uczniów w ramach projektu unijnego COMENIUS Część 2 wyjazd do Finlandii Drugi z kolei wyjazd w ramach programu unijnego COMENIUS-Achieve! rozpoczął się dnia 30 kwietnia 2013 na lotnisku Kraków-Balice.

Bardziej szczegółowo

11 stycznia Walka z samym sobą

11 stycznia Walka z samym sobą 11 stycznia 2016 Walka z samym sobą Dlaczego poszedł Pan do wojska? Zostałem żołnierzem pod wpływem małżonki, która wychowała się w środowisku wojskowym. Aczkolwiek wojsko zawsze mnie pociągało. Chciałem

Bardziej szczegółowo

EKSTREMALNA DROGA KRZYŻOWA RZESZÓW - OPIS TRASY BŁĘKITNEJ- SĘDZISZÓW MŁP. -

EKSTREMALNA DROGA KRZYŻOWA RZESZÓW - OPIS TRASY BŁĘKITNEJ- SĘDZISZÓW MŁP. - EKSTREMALNA DROGA KRZYŻOWA RZESZÓW - OPIS TRASY BŁĘKITNEJ- SĘDZISZÓW MŁP. - Ekstremalna Droga Krzyżowa jest indywidualną praktyką religijną, którą każdy podejmuje na własną odpowiedzialność. Obowiązuje

Bardziej szczegółowo

W czasach Jezusa Chrystusa Palestyna liczyła ok. mln mieszkańców.

W czasach Jezusa Chrystusa Palestyna liczyła ok. mln mieszkańców. 1 Zanim wyruszysz w wędrówkę śladami Chrystusa, przygotuj ważne informacje o Ziemi Zbawiciela. Opracuj podręczny Przewodnik po Ziemi Świętej, uzupełniając brakujące informacje. Położenie Palestyny Ziemia

Bardziej szczegółowo

Wycieczka klas 1f, 1b, 2f Bieszczadzka Przygoda

Wycieczka klas 1f, 1b, 2f Bieszczadzka Przygoda Wycieczka klas 1f, 1b, 2f Bieszczadzka Przygoda 25-29.06.2015 25 czerwca o godz.9.00 wyruszyliśmy w świetnych humorach mimo niesprzyjającej aury na południe Polski w poszukiwaniu słońca. Podróż minęła

Bardziej szczegółowo

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci!

Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci! W samo południe 14 Uwaga, niebezpieczeństwo w sieci! przed czytaniem 1. W internecie można znaleźć wiele rzeczy. W internecie, czyli właściwie gdzie? Opracujcie hasło INTERNET na podstawie własnych skojarzeń

Bardziej szczegółowo

Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola?

Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola? Kurs online: Adaptacja do przedszkola Dzień 2: Czy można przygotować dziecko do przedszkola? Zanim zaczniemy przygotowywać dziecko, skoncentrujmy się na przygotowaniu samych siebie. Z mojego doświadczenia

Bardziej szczegółowo

Niektórym z nas konieczna okazała się pomoc. Dzieci z naszej grupy dorównują sprawnością starszakom. Brawo!

Niektórym z nas konieczna okazała się pomoc. Dzieci z naszej grupy dorównują sprawnością starszakom. Brawo! Pan Krzysztof Pardo, nasz instruktor wyjaśniał nam zasady postępowania w kolejnych konkurencjach. Konkurencje przygotowała nasza pani Ewa. Julka świetnie radzi sobie w biegu z piłeczką. Niektórym z nas

Bardziej szczegółowo

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy.

Spacer? uśmiechnął się zając. Mógłbyś używać nóg do bardziej pożytecznych rzeczy. Zając wychodził z siebie ze złości i krzyczał: Biegniemy jeszcze raz, jeszcze raz wkoło! Nie ma sprawy, odparł jeż, Ile razy masz ochotę. Biegał więc zając siedemdziesiąt trzy razy, a jeż ciągle dotrzymywał

Bardziej szczegółowo

SPRAWOZDANIE Z POBYTU W HISZPANII (PROGRAMU ERASMUS+)

SPRAWOZDANIE Z POBYTU W HISZPANII (PROGRAMU ERASMUS+) SPRAWOZDANIE Z POBYTU W HISZPANII (PROGRAMU ERASMUS+) Jeżeli jesteś żądny przygód nie boisz się nowych znajmości program ezamus+ jest właśnie dla Ciebie. Wyjazd na erazmusa sam czy ze znajomym sprawdzi

Bardziej szczegółowo

OPIS TRASY Jablunkov Puńców. Śląsk Cieszyński

OPIS TRASY Jablunkov Puńców. Śląsk Cieszyński OPIS TRASY Jablunkov Puńców Poniższy opis to wskazówki przebiegu wybranej przez Ciebie trasy. Dzięki niemu, w ramach każdego wyodrębnionego odcinka, dysponujesz szczegółowymi informacjami, dotyczącymi

Bardziej szczegółowo

BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH

BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH PREZENTUJE: BAJKA O PRÓCHNOLUDKACH I RADOSNYCH ZĘBACH SCENARIUSZ I RYSUNKI: DOROTA MILCZARSKA CZEŚĆ, pewnie często słyszysz, że mycie zębów jest bardzo ważne, no i że musimy to robić najlepiej po każdym

Bardziej szczegółowo

Dobry nocleg w Iławie Villa Port

Dobry nocleg w Iławie Villa Port Dobry nocleg w Iławie Villa Port Uwielbiam przygotowywać dla Was wpisy z małych i dużych podróży. Mam nadzieję, że i Wam się podobają te moje podróżnicze wpisy. Jak zauważyliście na tapecie jest u mnie

Bardziej szczegółowo

Sprawozdanie z działalności wspinaczkowej Masyw Mont Blanc, Alpy Zima 2015

Sprawozdanie z działalności wspinaczkowej Masyw Mont Blanc, Alpy Zima 2015 Wrocław 24.03.2015 Sprawozdanie z działalności wspinaczkowej Masyw Mont Blanc, Alpy Zima 2015 1. Termin 13.03.2015 21.03.2015 2. Uczestnicy Dawid Sysak, Wrocławski Klub Wysokogórski, członek kadry narodowej

Bardziej szczegółowo

Dzieci 6-letnie. Stwarzanie sytuacji edukacyjnych do poznawania przez dzieci swoich praw

Dzieci 6-letnie. Stwarzanie sytuacji edukacyjnych do poznawania przez dzieci swoich praw Dzieci 6-letnie Temat: RADOŚĆ I SMUTEK PRAWEM DZIECKA Cele ogólne: Stwarzanie sytuacji edukacyjnych do poznawania przez dzieci swoich praw Cele szczegółowe: DZIECKO: poznaje prawo do radości i smutku potrafi

Bardziej szczegółowo

mnw.org.pl/orientujsie

mnw.org.pl/orientujsie mnw.org.pl/orientujsie Jesteśmy razem, kochamy się. Oczywiście, że o tym mówimy! Ale nie zawsze jest to łatwe. agata i marianna Określenie bycie w szafie nie brzmi specjalnie groźnie, ale potrafi być naprawdę

Bardziej szczegółowo

Jak wykorzystać czas dla siebie? Rozwijaj się Nawet małe aktywności, które pozwolą Ci poszerzyć horyzonty, dadzą Ci dużą satysfakcję i nowe doświadczenia! Podczas zakupów trafiłaś na produkty, których

Bardziej szczegółowo

Bieszczady Ustrzyki Górne Połonina Caryńska Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.) Tarnica(1346 m n.p.m.) Wielką Rawkę (1307 m n.p.m.

Bieszczady Ustrzyki Górne Połonina Caryńska Kruhly Wierch (1297 m n.p.m.) Tarnica(1346 m n.p.m.) Wielką Rawkę (1307 m n.p.m. Bieszczady Gdzieś na krańcu Polski, na południowym wschodzie leży legendarna i trudno dostępna kraina górska, czyli słynne Bieszczady. Dostać się tutaj środkiem komunikacji publicznej jest niezwykle ciężko.

Bardziej szczegółowo

Odkrywam Muzeum- Zamek w Łańcucie. Przewodnik dla osób ze spektrum autyzmu

Odkrywam Muzeum- Zamek w Łańcucie. Przewodnik dla osób ze spektrum autyzmu Odkrywam Muzeum- Zamek w Łańcucie Przewodnik dla osób ze spektrum autyzmu Dzisiaj odwiedzę Muzeum- Zamek w Łańcucie! Zamek w Łańcucie był domem dwóch rodzin. Zamek wybudował czterysta lat temu książę Stanisław

Bardziej szczegółowo

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN

Olaf Tumski: Tomkowe historie 3. Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN Olaf Tumski Olaf Tumski: Tomkowe historie 3 Copyright by Olaf Tumski & e-bookowo Grafika i projekt okładki: Zbigniew Borusiewicz ISBN 978-83-63080-60-0 Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo Kontakt:

Bardziej szczegółowo

TRENER MARIUSZ MRÓZ - JEDZ TO, CO LUBISZ I WYGLĄDAJ JAK CHCESZ!

TRENER MARIUSZ MRÓZ - JEDZ TO, CO LUBISZ I WYGLĄDAJ JAK CHCESZ! TRENER MARIUSZ MRÓZ - JEDZ TO, CO LUBISZ I WYGLĄDAJ JAK CHCESZ! Witaj! W tym krótkim PDFie chcę Ci wytłumaczyć dlaczego według mnie jeżeli chcesz wyglądać świetnie i utrzymać świetną sylwetkę powinieneś

Bardziej szczegółowo

Nasza Kosmiczna Grosikowa Drużyna liczy 77 małych astronautów i aż 8 kapitanów. PYTANIE DLACZEGO? Jesteśmy szkołą wyróżniającą się tym, że w klasach

Nasza Kosmiczna Grosikowa Drużyna liczy 77 małych astronautów i aż 8 kapitanów. PYTANIE DLACZEGO? Jesteśmy szkołą wyróżniającą się tym, że w klasach a Nasza Kosmiczna Grosikowa Drużyna liczy 77 małych astronautów i aż 8 kapitanów. PYTANIE DLACZEGO? Jesteśmy szkołą wyróżniającą się tym, że w klasach mamy dwie Panie, które zawsze gdy, ktoś z nas potrzebuje

Bardziej szczegółowo

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi.

Pokochaj i przytul dziecko z ADHD. ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi. Pokochaj i przytul dziecko z ADHD ADHD to zespół zaburzeń polegający na występowaniu wzmożonej pobudliwości i problemów z koncentracją uwagi. TYPOWE ZACHOWANIA DZIECI Z ADHD: stale wierci się na krześle,

Bardziej szczegółowo

Centralna Komisja Egzaminacyjna Arkusz zawiera informacje prawnie chronione do momentu rozpoczęcia sprawdzianu. UZUPEŁNIA ZESPÓŁ NADZORUJĄCY

Centralna Komisja Egzaminacyjna Arkusz zawiera informacje prawnie chronione do momentu rozpoczęcia sprawdzianu. UZUPEŁNIA ZESPÓŁ NADZORUJĄCY Układ graficzny CKE 2010 Centralna Komisja Egzaminacyjna Arkusz zawiera informacje prawnie chronione do momentu rozpoczęcia sprawdzianu. KOD UCZNIA UZUPEŁNIA ZESPÓŁ NADZORUJĄCY PESEL miejsce na naklejkę

Bardziej szczegółowo

FlixBus Zielony przewoźnik z Niemiec.

FlixBus Zielony przewoźnik z Niemiec. FlixBus Zielony przewoźnik z Niemiec. W ten weekend Dariusz udał się na wycieczkę do Niemiec. Przy okazji tej okazji przetestował dla Was Niemieckiego przewoźnika FlixBus. Zapraszamy na nasz test FlixBus-a

Bardziej szczegółowo

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014

Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014 Imię i nazwisko Klasa III Sprawdzian kompetencji trzecioklasisty 2014 Zestaw humanistyczny Kurs fotografii Instrukcja dla ucznia 1. Wpisz swoje imię i nazwisko oraz klasę. 2. Bardzo uważnie czytaj tekst

Bardziej szczegółowo

Copyright 2015 Monika Górska

Copyright 2015 Monika Górska 1 Wiesz jaka jest różnica między produktem a marką? Produkt się kupuje a w markę się wierzy. Kiedy używasz opowieści, budujesz Twoją markę. A kiedy kupujesz cos markowego, nie zastanawiasz się specjalnie

Bardziej szczegółowo

Kopa Spadowa, ściana czołowa, Pachniesz Brzoskwinią VII-

Kopa Spadowa, ściana czołowa, Pachniesz Brzoskwinią VII- szlakiidrogi.wordpress.com https://szlakiidrogi.wordpress.com/2015/08/28/kopa-spadowa-sciana-czolowa-pachniesz-brzoskwinia-vii/ Kopa Spadowa, ściana czołowa, Pachniesz Brzoskwinią VII- Krzysiek Sobiecki

Bardziej szczegółowo

ISLANDIA. 28 maja- 2 czerwca 2018

ISLANDIA. 28 maja- 2 czerwca 2018 ISLANDIA 28 maja- 2 czerwca 2018 ISLANDIA Nie ma znaczenia, ile razy będziemy odwiedzać Islandię. Zawsze zachwyca i zdumiewa tak samo. Zakochaliśmy się w niej parę lat temu i ta miłość do natury, widoków,

Bardziej szczegółowo

Część 11. Rozwiązywanie problemów.

Część 11. Rozwiązywanie problemów. Część 11. Rozwiązywanie problemów. 3 Rozwiązywanie problemów. Czy jest jakiś problem, który trudno Ci rozwiązać? Jeżeli tak, napisz jaki to problem i czego próbowałeś, żeby go rozwiązać 4 Najlepsze metody

Bardziej szczegółowo

3 największe błędy inwestorów, które uniemożliwiają osiągnięcie sukcesu na giełdzie

3 największe błędy inwestorów, które uniemożliwiają osiągnięcie sukcesu na giełdzie 3 największe błędy inwestorów, które uniemożliwiają osiągnięcie sukcesu na giełdzie Autor: Robert Kajzer Spis treści Wstęp... 3 Panuj nad własnymi emocjami... 4 Jak jednak nauczyć się panowania nad emocjami?...

Bardziej szczegółowo

Stary Testament, Gedeon 21. GEDEON

Stary Testament, Gedeon 21. GEDEON GEDEON 117 Nastał czas, że ziemie Izraela zaczęli najeżdżać Midiańczycy. Byli to ludzie, którzy niszczyli wszystko, co zasiali Izraelici oraz ziemię po której przechodzili. Izraelici zaczęli chować się

Bardziej szczegółowo

SPRAWOZDANIE z I R A J D U R O W E R O W E G O SZLAKIEM SŁUPSK STRZLINKO DOLINA CHARLOTTY

SPRAWOZDANIE z I R A J D U R O W E R O W E G O SZLAKIEM SŁUPSK STRZLINKO DOLINA CHARLOTTY SPRAWOZDANIE z I R A J D U R O W E R O W E G O SZLAKIEM SŁUPSK STRZLINKO DOLINA CHARLOTTY 2010-10-02 Organizatorzy Rajdu: ksiądz wikariusz Jarosław Krylik katechetka Elżbieta Heppner opiekunowie techniczni

Bardziej szczegółowo

Andorra La Vella. Zima 2010 Wyjazd Snowboardowy 31.01 08.02.2010

Andorra La Vella. Zima 2010 Wyjazd Snowboardowy 31.01 08.02.2010 Zima 2010 Wyjazd Snowboardowy 31.01 08.02.2010 Andorra La Vella Andorra La Vella (po katalońsku dosłownie: "Stara Andora") - jest stolicą Księstwa Andory, położona w śródgórskiej kotlinie we wschodnich

Bardziej szczegółowo

WYBRANY FRAGMENT Z KOBIETA Z POCZUCIEM WŁASNEJ WARTOŚCI.

WYBRANY FRAGMENT Z KOBIETA Z POCZUCIEM WŁASNEJ WARTOŚCI. WYBRANY FRAGMENT Z KOBIETA Z POCZUCIEM WŁASNEJ WARTOŚCI. Poniżej przedstawiam CI piramidę potrzeb człowieka. Zacznę od tych najbardziej podstawowych: 1. Potrzeby fizjologiczne( jedzenie, woda, sen, tlen)

Bardziej szczegółowo

Scenariusz 2. Źródło: H. Gutowska, B. Rybnik; Bezpieczna droga do szkoły, cz. 2. Wyd. Grupa Image, sp. z.o.o., Wydanie IV, Warszawa 2002r.

Scenariusz 2. Źródło: H. Gutowska, B. Rybnik; Bezpieczna droga do szkoły, cz. 2. Wyd. Grupa Image, sp. z.o.o., Wydanie IV, Warszawa 2002r. Scenariusz 2 Temat: Jestem uczestnikiem ruchu drogowego, wiem po jakich drogach się poruszam. Cel zajęć: Kształtowanie pojęć uczestnik ruchu drogowego jako pieszy, pasażer, kierujący pojazdem Zapoznanie

Bardziej szczegółowo

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach

Magdalena Bladocha. Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach Magdalena Bladocha Marzenie... Gimnazjum im. Jana Pawła II w Mochach Dawno, dawno temu, a może całkiem niedawno. Za siedmioma morzami i za siedmioma górami, a może całkiem blisko tuż obok ciebie mieszkała

Bardziej szczegółowo

Hektor i tajemnice zycia

Hektor i tajemnice zycia François Lelord Hektor i tajemnice zycia Przelozyla Agnieszka Trabka WYDAWNICTWO WAM Był sobie kiedyś chłopiec o imieniu Hektor. Hektor miał tatę, także Hektora, więc dla odróżnienia rodzina często nazywała

Bardziej szczegółowo

Co to jest niewiadoma? Co to są liczby ujemne?

Co to jest niewiadoma? Co to są liczby ujemne? Co to jest niewiadoma? Co to są liczby ujemne? Można to łatwo wyjaśnić przy pomocy Edukrążków! Witold Szwajkowski Copyright: Edutronika Sp. z o.o. www.edutronika.pl 1 Jak wyjaśnić, co to jest niewiadoma?

Bardziej szczegółowo

Działanie nr 7 - druga wymiana.

Działanie nr 7 - druga wymiana. Realizacja projektu "MAM PRAWO! Transfer nowoczesnych programów i metod terapii i edukacji dzieci i młodzieży niepełnosprawnej do Centrum dla dzieci niepełnosprawnych ORIONI w Zestafoni" Działanie nr 7

Bardziej szczegółowo

78 ZDJĘCIE: PROCES T WORZENIA Opowieść o fotografii od pomysłu do obrazu. Canon 1Ds mkiii, 20 mm, 3,2 s, ISO 100

78 ZDJĘCIE: PROCES T WORZENIA Opowieść o fotografii od pomysłu do obrazu. Canon 1Ds mkiii, 20 mm, 3,2 s, ISO 100 Największą przygodą całej wyprawy był nocleg spędzony wnamiocie obok tej jaskini. Rano schowaliśmy się do niej przed deszczem, aby wypić kawę izjeść ugotowane na kuchence śniadanie. Od dawna lubię zdjęcia

Bardziej szczegółowo